7. Rozdział jedenasty

Utajniony

Wyjątek z Księgi wizyt Przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych


Noc z 11 na 12 czerwca 1941 r.


Odwiedzający Wejście Wyjście

7-8. Komisarz ludowy spraw zagranicznych ambasador Japonii, 3.15 3.32

9. Z-ca Przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych ZSRR 3.32 4.20

10. Kapitan bezpieczeństwa państwowego Kogan 3.40 4.20


O 4.20 przyjęcia zostały przerwane, reszta wezwanych towarzyszy zwolniona.

W „przedsionku łaźni”, gdzie siedzieli oczekujący na audiencję u Wodza (faktycznie czerwoni i spoceni jak w łaźni), Narkom zatrzymał się w sumie na kilka sekund.

Rzucił do swego towarzysza:

– Czekaj tutaj.

Sekretarza osobistego Wodza zapytał:

– Kto tam jest?

– Towarzysz komisarz ludowy spraw zagranicznych i ambasador w Japonii – zduszonym głosem odpowiedział tamten, człowiek, który przez całe życie mówił wyłącznie półszeptem.

Pomieszczenie było obszerne, ale mroczne. Na biurku sekretarza osobistego migotała lampa ze szklanym abażurem, a przy kanapach dla interesantów paliły się dwa przyciemnione kinkiety – ot, i całe oświetlenie.

– Mam „błyskawicę” – wchodzący zniżył głos, chociaż ludzie znajdujący się w poczekalni i tak starali się zamanifestować, że nie słuchają i nie chcą słyszeć, o czym Żelazny Narkom szepcze z sekretarzem osobistym.

– Dobrze, towarzyszu zastępco przewodniczącego. Zaraz zamelduję.

Po minucie zza dźwiękoszczelnych, obitych skórą drzwi wyszedł narkom spraw zagranicznych w towarzystwie ambasadora. Pierwszy wyglądał na niezadowolonego, drugi – na onieśmielonego.

– Wybacz – rzekł Narkom do kolegi. – Ale to pilna sprawa. Wkrótce sam się dowiesz.

Po czym energicznie pochylił łysawą głowę i wślizgnął się do środka.

Gabinet Wodza o tej nocnej porze pozostawał właściwie niewidzialny, wszystkie ściany i kąty tonęły w półmroku. Oświetlony był tylko skraj długiego stołu konferencyjnego, a za oknem świeciła się rubinowa gwiazda na wieży.

– Skąd taki pośpiech? – spytał Wódz i powstał, żeby powitać przybyszy. Nie było to oznaką uprzejmości, ale niepokoju. – Nie pozwoliłeś mi pogadać z ludźmi.

– „Błyskawica” – powtórzył Narkom słowo, oznaczające doniesienie wyjątkowej wagi i pilności. – Dopiero co ją otrzymaliśmy. Źródło „Lord”. Wczoraj wieczorem Churchill w tajemnicy odwiedził Hessa w Tower i spędził tam dwie godziny i piętnaście minut. Dzisiaj rano z bazy lotniczej Duxford wylatuje samolot do Berlina. „Lord” jest prawie pewny, że na spotkanie z Führerem poleci Anthony Eden, minister spraw zagranicznych.

– Wiem, kto to jest Eden – przerwał Wódz. – Co znaczy „prawie pewny”? Tak czy nie?

– Jeśli chodzi o Edena, „Lord” nie jest całkiem przekonany. Co do reszty – na sto procent. A to źródło jeszcze nigdy nas nie zawiodło, sami wiecie.

Stali naprzeciw siebie, obaj niewysocy, czarnoocy, w jednakowych szarych frenczach. I twarze też mieli jednakowe: zastygłe, pełne napięcia.

– To znaczy, że jednak wojna… – wyszeptał Wódz. – Spotkanie mimo wszystko się odbyło. Churchill przyjmuje propozycję Führera…

– Moi analitycy ze specgrupy „Plan” doszli do tego samego wniosku. Mam przygotowany raport, zamierzałem przedstawić wam go jutro, chciałem tylko uściślić niektóre szczegóły. Teraz jest absolutnie pewne: Anglicy dogadali się jednak z Niemcami. Myślę, że za dziesięć dni, maksimum za dwa tygodnie, zacznie się…

Wódz opuścił głowę, splótł ręce za plecami i zaczął bezszelestnie spacerować po dywanie. W jedną stronę, potem z powrotem. Narkom śledził jego ruchy szeroko otwartymi oczami. Wódz zatrzymał się i spojrzał na gwiazdę, a potem mówił powoli:

– Kanclerz robi wielki błąd. Miałem o nim lepsze zdanie… Dobra, gadaj, co masz do powiedzenia.

– Mamy pewien pomysł, który pomiesza Anglikom szyki. Oczywiście ryzykowny. Ale cóż mamy do stracenia?

Gospodarz gabinetu patrzył na Narkoma i czekał. Ten przerwał, by wytrzeć chustką spocone czoło.

– Przestań, dobrze? – powiedział Wódz po gruzińsku. – Przecież znam cię jak zły szeląg. Widzę wszystko na wylot. Zawsze chcesz przypisać sobie zasługę, a winę zwalić na innych. Nie pora na to. Nie myśl o sobie, tylko o sprawie. Co to za „pomysł”? Na czym polega?

Ostatnie dwa pytania znowu zadał po rosyjsku.

Narkom rozłożył ręce i uśmiechnął się chytrze: tak, to prawda, Wódz ma rację. Uśmiech był zresztą przelotny, po chwili zniknął.

– Mam w wydziale zagranicznym człowieka, który prowadzi „Lorda”. Pracuje w Anglii, ale kilka tygodni temu w związku z sytuacją przeniosłem go tymczasowo do Moskwy. To chłopak z głową na karku. Właśnie on doniósł mi o Churchillu, przed chwilą. Godzinę temu. O swoim pomyśle powiedział krótko, bez szczegółów. Śpieszyłem się, żeby wam przekazać najważniejszą wiadomość.

– Byłeś na tyle mądry, żeby go zabrać? Świetnie. Dalej, wezwij go.

Narkom kłusem pobiegł do drzwi, wychylił się, machnął ręką, i po chwili, stawiając dziarskie kroki, wszedł do gabinetu wysoki, rudawy oficer z orderem na piersi.

– Kapitan bezpieczeństwa Kogan! – wykrzyknął służbiście.

– Ciszej! – skrzywił się Narkom, wiedząc, że Wódz nie lubi hałasu.

– Opowiedzcie mi o „Lordzie”. Wszystko, co wiecie. Charakter, zwyczaje, przywary. – Wódz pytająco patrzył na Kogana. – Dobrze pamiętam, że studiował w Oksfordzie razem z Edenem?

– Daj teczkę, teczkę – zasyczał Narkom, wskazując palcem na teczkę, którą kapitan trzymał pod pachą.

– Tak jest – odpowiedział Kogan. – W Oksfordzie. W Christ Church College.

Głośno stukając obcasami, czego nawet dywan nie był w stanie stłumić, podszedł do Narkoma, podał teczkę, a potem nagle zrobił coś absolutnie niesłychanego.

Kiedy Narkom odwrócił się w stronę lampy i zaczął szeleścić kartkami, kapitan chwycił go dwoma palcami za szyję i mocno ścisnął. Potem chwycił nieprzytomnego pod pachy, zawlókł go do najbliższego fotela i tam zostawił.

Głowa Narkoma bezwładnie opadła na oparcie, pince-nez zawisło na sznurku.

Wódz zamarł, nie wierząc własnym oczom. Kiedy zaś otrząsnął się i chciał nacisnąć tajny przycisk, ukryty pod blatem biurka, Kogan warknął:

– Stać!

Już od wielu lat nikt tak z Wodzem nie rozmawiał, a tych, którzy sobie na to pozwolili, dawno nie było wśród żywych. Właśnie dlatego gospodarz gabinetu usłuchał.

Odwrócił się.

Kapitan trzymał w ręku… nie, nie pistolet, ale solidne wieczne pióro, z wyglądu najzwyklejsze, tyle że skierowane w pierś Wodza.

Ten pobladł, ale nie wcisnął głowy w ramiona, nie cofnął się; przeciwnie, mimo woli zrobił krok do przodu. W tym ruchu nie było wyzwania. Po prostu chciał lepiej przyjrzeć się obliczu Śmierci. Wódz zawsze wiedział, że prędzej czy później ona się ku niemu podkradnie, i to raczej niespodziewanie. Mniej więcej tak jak teraz.

Najbardziej go zaskoczyło, że Śmierć okazała się piegowata.

Patrzyła na sternika państwa tajemniczymi, jasnymi oczami; nie śpieszyła się, żeby odebrać mu życie.

Milczenie się przeciągało.

We właściciela gabinetu wstąpiła odrobina nadziei: może chodzi o co innego?

A kapitan jak gdyby to usłyszał.

– Tak, mogę pana zabić. Umiem zabijać szybko i profesjonalnie – powiedział cicho. – Ale nie zrobię tego, bo nie otrzymałem takiego rozkazu. Niech będzie to świadectwem dobrych zamiarów człowieka, który mnie przysłał.

Umilkł, czekając na nieuchronne pytanie. Wódz zaś je zadał, ale nie od razu, tylko po dłuższej pauzie; musiał zapanować nad głosem, żeby nie zadrżał.

– A kto pana przysłał?

– Führer narodu niemieckiego – wyskandował Kogan. – Jestem oficerem Abwehry. Moje nazwisko się nie liczy. Nie jestem człowiekiem, tylko żywym listem. Adresowanym wyłącznie do pana, do nikogo innego.

Wskazał głową na leżące bez czucia ciało Narkoma. Wódz spojrzał mimochodem w tamtą stronę.

– Zabił go pan?

– Tylko uśpiłem. Za kwadrans się obudzi. Nie będzie potrzebny przy naszej rozmowie.

Właściciel gabinetu powoli przychodził do siebie. Siadł za stołem, wziął niedopaloną fajkę, zaciągnął się i stwierdził z zadowoleniem, że ręce mu przy tym prawie nie drżą.

– Słucham – powiedział z godnością. – Czy to ma związek z mającymi się odbyć rozmowami z Edenem?

– Nie będzie żadnych rozmów. Churchill nie spotkał się z Hessem, to fałszywka. I „Lord” jako taki nie istnieje.

Ręka z fajką opadła.

– To po co wam był cały ten spektakl?

– Operację dezinformacyjną „Lord” przeprowadzono w jednym jedynym celu: żeby zapewnić mi dojście do pana, przy czym w trybie błyskawicy. Żeby podnieść wartość akcji mitycznego „Lorda”, Führer poświecił nawet swego zastępcę. Ale sprawa jest tego warta. Czy mogę przejść do tekstu posłania?

– A nie można było tego rozegrać mniej dramatycznie?

Pytanie było zadane szczególnym, przymilnym tonem, który sprawiał, że ludzi wtajemniczonych oblewał zimny pot. Ale fałszywy kapitan nie orientował się w takich subtelnościach albo też miał je w nosie.

– Nie można. Inaczej nie mógłbym udowodnić panu, że Führer ma dobre zamiary.

Oficer Abwehry wymownie pomachał swoim piórem.

– A teraz pozwoli pan, że odczytam tekst, słowo w słowo. Odczytam z pamięci. Pamięć mam zawodową.

Wyciągnął się jak struna i wyraźnie, nawet uroczyście zaczął:

– „Panie Przewodniczący Rady Komisarzy Ludowych, o wszystkim na świecie decyduje wola kilku ludzi; wie Pan o tym tak samo dobrze jak ja”.

Wódz ledwo dostrzegalnie skinął głową, jak gdyby się zgadzał.

– „Odkąd Duce okazał się politycznym bankrutem, istnieją dzisiaj tylko dwaj tacy ludzie – Pan i ja”.

Znów kiwnięcie.

– „Żywimy do siebie wzajemny szacunek, ponieważ wiemy, że to my podzielimy Ziemię między siebie. Mam nadzieję, że uda nam się podzielić ją bez konfliktu. Jednakże są siły za wszelką cenę pragnące nas skłócić. Tylko wojna między wielką Rzeszą i wielkim Związkiem Radzieckim mogłaby uratować zgrzybiałe Imperium Brytyjskie od nieuchronnej zguby. Proszę powiedzieć, po co mamy ratować Churchilla, tego zawziętego wroga Niemiec i Rosji? Mówię do Pana jak wódz do wodza: nie zamierzam napadać na Związek Radziecki. Moim pierwszoplanowym zadaniem jest zniszczenie Anglii. Za dwa tygodnie moje korpusy pancerne i armie powietrzne zetrą w proch Turcję i skierują się na Bliski Wschód. Amerykańscy plutokraci nie zdołają mi w tym przeszkodzić; Japonia bardzo szybko skoczy im do gardła. Niemcy i Związek Radziecki zawarty pakt o nieagresji, ale obaj nie przywiązujemy wagi do tego papierka. Proponuję coś o wiele trwalszego – zawarcie ugody między dwoma wodzami: żadnej wojny do pierwszego stycznia 1943 roku. Gwarancją będzie moje słowo honoru”.

Posłaniec umilkł i przybrał pozycję „spocznij” – na znak, że doczytał tekst do końca. I już innym tonem, wciąż oficjalnym, ale mniej uroczystym, dodał:

– Odpowiedź należy przekazać w ciągu jednej doby. Przez tego samego kuriera – przeze mnie.

Wódz czekał, czy nie usłyszy czegoś więcej. Nie doczekał się. Wówczas odłożył fajkę, ani razu się nie zaciągnąwszy. Powiedział łagodnie:

– Słowo honoru – bardzo dobrze. Ale mimo wszystko wołałbym jakieś dowody materialne. Na przykład…

Przerwało mu suche szczęknięcie. W oparciu fotela, ledwie o pięć centymetrów od głowy Wodza, powstał otwór.

– Oto dowód. – Kurier schował wieczne pióro do wewnętrznej kieszeni. – Gdyby Niemcy zamierzały napaść na ZSRR, wsadziłbym panu kulę w łeb. Führer bardzo dobrze wie, że bez pana cała wieża Babel pod nazwą „Związek Radziecki” rozsypie się w proch. Nic łatwiejszego, jak atakować stado baranów, które zostało bez przewodnika.

– Armia Czerwona nie jest stadem baranów! – ostro zaprotestował Wódz, ale nic więcej nie powiedział.

Z ciekawością zerknął okiem na dziurę, skubnął wojłok, który wylazł z obicia.

– Nie będę potrzebował dwudziestu czterech godzin. Gotów jestem dać odpowiedź zaraz. Niech pan zapamiętuje.

Wódz wstał i przez minutę przechadzał się po gabinecie.

– „Panie Kanclerzu Rzeszy. Nauka marksistowska wyznaje odmienny pogląd na rolę jednostki w historii niż Pański. Mnie jednak wydaje się, że w tej sprawie nasi teoretycy się mylą. Pańska propozycja została przyjęta. A zatem – żadnej wojny do pierwszego stycznia 1943 roku”. Wystarczy, to wszystko. Proszę powtórzyć.

Człowiek w mundurze kapitana bezpieczeństwa stuknął obcasami i pochylił głowę – zgodnie z niemieckim, a nie radzieckim regulaminem – i powtórzył tekst słowo w słowo, nawet z tą samą intonacją.

– Jeszcze jeden list – powiedział, kiedy Wódz kiwnął głową z zadowoleniem. – Już nie od kanclerza, tylko od mojego bezpośredniego przełożonego. Jeśli nie dotrzyma pan słowa i oszuka Führera, zjawi się u pana inny posłaniec. Nic go nie powstrzyma. Wejdzie tak samo łatwo jak ja. I zlikwiduje pana.

Gęste brwi Wodza groźnie się ściągnęły, ale kurier nie odwrócił wzroku.

Wtedy poruszył się uśpiony dotąd Narkom. Stęknął, zaczął mrugać oczyma.

Wódz lekko kiwnął głową oficerowi Abwehry i podszedł do fotela. Pokręcił głową i rzekł z przyganą w głosie:

– Nie dbasz o zdrowie. Dużo pracujesz, mało sypiasz. A przecież nie należysz do siebie, tylko do partii.

Narkom zerwał się na równe nogi, zalał się rumieńcem, złapał pince-nez.

– Wybaczcie… Nigdy mi się to nie zdarzyło!

– To nic, to nic. – Wódz poklepał go po policzku. – Myśmy tu sobie z kapitanem porozmawiali. Omówiliśmy ten wasz „pomysł”. Nie nadaje się. Ale pracowników wybierasz dobrych, brawo. – W kocich oczach błysnęła iskierka.

– Możecie iść, kapitanie. – Wódz kiwnął głową. – Swoje zadanie wykonaliście znakomicie.

– Ku chwale ojczyzny! – wesoło szczeknął kapitan, dziarsko zrobił w tył zwrot i pomaszerował do wyjścia.

Obaj odprowadzili go wzrokiem: Wódz zamyślonym, Narkom – mrużąc oczy.

– Tylko spróbuj tknąć go palcem – powiedział gospodarz. – Już ja cię znam. Nie wybaczysz mu, że widział, jak chrapnąłeś. Jeśli mu włos z głowy spadnie – koniec z tobą. Rozumiesz?

Narkom klasnął w dłonie.

– Ależ co wy?! Nawet przez myśl mi to nie przeszło! To świetny pracownik, cały odcinek angielski na nim się trzyma. Ile jest warta sama praca z „Lordem”! Zamierzam zgłosić Kogana do Orderu Lenina. Chociaż oczywiście my też nie siedzieliśmy z założonymi rękami. Nasz raport z całym przekonaniem udowadnia, że wybuch wojny jest sprawą przesądzoną.

– Ten raport możesz sobie wsadzić w dupę – cicho, ze złością przerwał mu Wódz.

– Przepraszam – speszył się komisarz generalny. – Nie rozumiem.

– Wrogowie pisali ten twój raport! A ty dla nich jesteś pionkiem. A może i nie pionkiem, co?

Zmrużone ze złością czarne oczy spotkały się z czarnymi oczami, tylko rozszerzonymi w panice. Czoło Żelaznego Narkoma momentalnie pokryło się potem.

Po kilku sekundach Wódz leciutko się uśmiechnął.

– Dobra, nie trzęś się. Lepiej posłuchaj, co ci powiem. Nie będzie wojny. Niemcy na nas nie napadną.

Narkom przełknął ślinę, zawahał się, zebrał całe swoje męstwo i zapytał:

– Czy pozwolicie zapytać, skąd ta informacja?

– Stąd. – Wódz pokazał palcem swoje czoło. – W tym roku wojny nie będzie. Jasne?

Kiedy mówił takim tonem, oznaczało to, że wszystkie wahania ma za sobą, decyzja została podjęta i nie ma takiej siły, która mogłaby ją zmienić. Narkom dobrze o tym wiedział, więc nawet nie próbował oponować.

– Jasne. Teraz jasne.

Wódz zrozumiał, że żadnych protestów i dalszych pytań nie będzie, więc burknął, ale już bez złości:

– Dawno ci klaruję – fałszywki o rychłej wojnie podrzucają nam Anglicy. I ich koleżkowie z otoczenia feldmarszałka Keitla. Führer nie jest idiotą, żeby walczyć na dwa fronty. A wy kłócicie się ze mną, nie słuchacie. Macie doniesienia swoich agentów, ale ja mam wyczucie. Gdzie byście teraz byli bez niego?

– Kto się kłóci? – Narkom rozłożył ręce. – Ja? Ja tylko melduję, nic więcej.

– Od razu, prosto stąd wal na lotnisko. Leć do okręgów: Nadbałtyckiego, Zachodniego, Kijowskiego, Odeskiego. Daj im do wiwatu, tak jak to potrafisz. Po pierwsze: najmniejsza prowokacja z naszej strony, nawet jak owczarek wartownika szczeknie w stronę granicy – całe dowództwo zetrzesz na proch. Po drugie: dowódców, którym to się należy – na urlopy. Po trzecie…

Narkom kiwał głową i szybko skrobał piórem w notesie. Krople potu na jego czole prędko wysychały.


8. Radiogram z 12 czerwca 1941 r.

Wasser an Sepp:

Operation „Asiat” erfolgreich durchgeführt. Wie immer hast du recht gehabt: am überzeugendsten war das Argument vom Turm zu Babel. Gott sei mit uns. Also, Fortsetzung Folgt.


Wasser do Seppa:

Operacja „Azjata” została przeprowadzona pomyślnie. Jak zwykle miałeś rację: najmocniejszy okazał się dla niego argument dotyczący wieży Babel. Niech Bóg nam sprzyja. A zatem: „Ciąg Dalszy Nastąpi”.

Загрузка...