Rozdział 24

I najlepszy myśliwy doczeka się w końcu tego, że i na niego zapolują.

– Chociaż masz ty dobrego kota, to po śmierci i tak ciebie myszy zjedzą.

– Babcia Leonia wygłosiła tę sentencję, przyglądając się z szacunkiem importowanemu z centralnej Polski pogromcy myszy. Nigdy jeszcze nie widziała kota w złoconej klatce. Nigdy jeszcze żaden kot nie był tak drogocenny: dziwne czasy nastały, że kot wart roweru i dwóch worków pszenicy. Wieczorem pooglądali sobie kota ze wszystkich stron i wypuścili go w stodole. Rankiem zaszła Marynia sprawdzić wyniki jego łowów: kota nie było, a myszy dalej harcowały po całym klepiska.

– No jak? – zagadnął żonę Kaźmierz.

– Zatańczył on z myszami? – Aj, Kaźmierz rozżaliła się Marynia.

– Mówiła ja tobie: nie wierz kotowi, choćby on i księdzem został.

– A cóż ona taka zwarzona, jak ta żaba na brusku?

– Bo nasz kot dezerterem okazał sia…

– Nie może być! – krzyknął Pawlak i zaczął się rozglądać po podwórzu.

– A może jemu kocicy zachciawszy sia?!

– Tak czy siak soli ty jemu pod ogon nie nasypiesz. Tymczasem uznany za dezertera kot polował w najlepsze w stodole Kargula. Zdradził tych, którym miał służyć z tej prostej przyczyny, że Kargulowa nastawiała wszędzie, gdzie mogła, pełne miski mleka. Mieli Kargule dwie krowy – mieli też i kota. Teraz Kargul z satysfakcją obserwował przez lekko uchylone wierzeje stodoły, jak zwabiony mlekiem myśliwy ratuje jego zbiory od zguby. Ze stodoły dobiegał pisk mordowanych myszy. Kot robił błyskawiczne wypady, dopadając tygrysim skokiem bezczelnie snujące się gryzonie. Trup słał się gęsto. Każdą upolowaną sztukę układał porządnie przy workach pokotem, jak po polowaniu układa się ubitą zwierzynę. Po godzinie jego skoki stały się powolniejsze. Kargul widział, jak zmęczony rolą kata, ociężale podszedł do miski i wychłeptał przygotowane mleko. Na wszelki wypadek Kargul porozstawiał takie miski w różnych miejscach podwórza i domu, żeby w ten sposób na zawsze pozyskać sobie przychylność kota. Właśnie Anielcia wydoiła krowy i dolała ze skopka świeżego mleka: należy się temu, kto ma być ich wybawcą od pustoszącej pola i stodoły mysiej inwazji. Jadźka wyprowadziła ze stajni ogierka. Trzymała go krótko przy pysku, ale mimo pomocy ojca niełatwo jej go było wprowadzić między dyszle wozu. Ogier bił kopytami, strzygł uszami, podrywał łeb w górę, a jego grzywa falowała jak żywy ogień. Witia zastygł przy swojej stodole z pędzlem w ręku. Zapatrzył się na to, co działo się po tamtej stronie płotu. Gdyby go spytać, sam by nie wiedział, czy bardziej jego uwagę przyciąga ogier, czy dziewczyna. U jego stóp stał kubeł z rozrobionym wapnem. W związku ze zbliżającym się referendum na życzenie sołtysa mieli wypisać na widocznym miejscu swój stosunek do postawionych pytań. Na stodole Kargula widniał wypisany dość krzywo napis „3 x TAK”. Witia zdążył do tej pory wymalować potężną cyfrę „3” i znak mnożenia, kiedy ogier odciągnął jego uwagę od deklaracji politycznych.

– Zapomniał już, co ma zrobić? – usłyszał za plecami ostry głos ojca.

– Na co on tak oczy wypuczył, a?

– Jest na co popatrzeć. Pawlak pobiegł wzrokiem w ślad za spojrzeniem syna i zrozumiał, że to Jadźka tak przyciągnęła uwagę chłopca.

– Ot, durny – zakipiał ze złości.

– U ciebie te oczy coś za bystre!

– Tatko, taż po to Pan Bóg dał oczy, żeby widzieć, jaki ten świat cacany.

– Ty Pana Boga do tego nie mieszaj i za bystro nie patrz, bo od tego ręce się trzęsą – gestem głowy wskazał krzywo wypisaną trójkę. Witia chciał poprawić swoje dzieło, ale tylko jeszcze bardziej rozmazał wapno po deskach, bo właściwie cały czas gapił się na to, co działo się po tamtej stronie płotu. Widział zmagania Jadźki z ogierem i pomyślał, że dobrze byłoby znaleźć się na miejscu konia i w końcu dać się ujarzmić tym dziewczęcym ramionom.

– Ty gdzie tak zapatrzywszy sia? – Kaźmierz czujnie obserwował zachowanie syna.

– Na ogierka, tato… Pawlak jednak widział, że słowa Witii kłamią myślom, a jego roznamiętnione spojrzenie na pewno nie spoczywa na zadzie konia. Podszedł bliżej i nacisnąwszy na głowę maciejówkę, podał synowi wiadro z wapnem.

– Ty mnie w głowie nie bełtaj i przestań się tak modlić do niej oczami, bo wszystko, co po tamtej stronie płota, to twój wróg.

– Kot też? Dopiero teraz Pawlak dostrzegł kota, przykucniętego przy pełnej misce mleka. Odkrył przyczynę jego dezercji: to przebiegłość Kargula pozbawiła go obrońcy przed tą plagą egipską.

– Kici, kici, kici – wabił od płotu pieszczotliwie swoją własność, choć oczy miał zwężone wściekłością. Kot podniósł łeb, spojrzał obojętnie na Pawlaka i znowu zaczął chłeptać mleko. Z ganku przyglądał się tej scenie Kargul. Kaźmierz zmierzył go spojrzeniem, po którym tamten powinien paść jak rażony piorunem.

– Oddaj kota, bo ubiję jak psa!

– I na cóż ta denerwacja? – zachowując pełen godności spokój Kargul wskazał na przedmiot sporu.

– Czy ja trzymam twojego kota na sznurku? Przylazł, to jest.

– Boś mu mleka nastawiał w dwudziestu talerzach!

– Wolno mi. Moje mleko i moje talerze. Pawlaka zatkała ta bezczelność. Wściekłość zamiotła nim po podwórzu,jakby znów szukał kosy do ostatecznego rozstrzygnięcia sporu.

– A to chwost złodziejski! – pryskając śliną zapiał, aż spłoszone kury rozpierzchły się z gdakaniem.

– Witia! Trzymaj mnie, bo nie zdzierżę i kociubą go prześwięcę! Nie mając pod ręką ani kosy, ani pogrzebacza, Kaźmierz postanowił wymierzyć sprawiedliwość kamieniem. Rzucił go w stronę Kargula. Ten uchylił się i kamień trafił w zad ogiera. Koń poderwał się do galopu i zniknął za bramą. Przestraszony kot umknął do stodoły. Jadźka, spodziewając się najgorszego, zaczęła zaganiać młodsze dzieci do domu. Kaźmierz z zadowoleniem obserwował popłoch po tamtej stronie płotu. Marynia z oburzeniem liczyła porozstawiane wszędzie przez Kargula miski z mlekiem.

– To ja dla Pawełka mleka nie mam, a ten kota kusi! Kot zniknął w stodole Kargula, na której pysznił się napis: „3 x TAK”. Teraz już Pawlak nie wahał się ani chwili. Wyrwał Witii pędzel, umoczył go w wapnie i zakończył dzieło Witii wielkimi literami: „NIE”. Witia patrzył na ojca zdumiony.

– A ty czego taki zdziwiony, a?

– A dziwię się, bo rymu nie ma – wyjaśnił Witia – Miało być „Trzy razy tak Polaka znak”.

– Zgadza się – usłyszeli charakterystyczny głos sołtysa Fogla, który właśnie wkroczył na ich podwórze. Z godnością nosił swoje sumiaste wąsy i brzuch, który wylewał mu się zza paska spodni i rozpiętej kurtki drelichowej. Nigdy nie mogli się dowiedzieć, w jakiej randze skończył ich sołtys wojowanie, w każdym razie osadnicy wojskowi z całej gminy zwracali się do niego „panie komendancie” i życzyli mu awansu na wójta gminy, co by komendantowi Foglowi zapewniało dziewięćset złotych pensji, a do tego płynny deputat – dwadzieścia litrów czystego spirytusu. Jeden tylko Pawlak nie zwracał się do sołtysa „panie komendancie”, bo dla niego tylko marszałek Piłsudski zasługiwał na ten tytuł. Sołtys Fogiel, pykając z wiśniowej fajeczki obłoczkami wonnego dymu, podszedł do stodoły Kaźmierza i głośno odczytał napis, jakby nie wierzył własnym oczom: „3 x NIE”.

– Co wy, obywatelu Pawlak? Za senatem jesteście i przeciwko Ziemiom Odzyskanym? Kaźmierz zakręcił się niespokojnie w miejscu, jak uczeń przy tablicy złapany na jawnym błędzie.

– Awo! – wzruszył niechętnie ramionami.

– Ja tam za senatem nie jestem, tylko przeciw Kargulowi. Chyba każdy dureń by pojął, że jak Kargul pisze „TAK” – to on nie może napisać tego samego. Nie od dziś Kaźmierz, na skutek swojej wojny sąsiedzkiej, był postawiony w trudnej sytuacji moralnej. Całą duszą popierał eks-premiera londyńskiego rządu już choćby za to, że Stanisław Mikołajczyk nie wrócił do Polski ze Wschodu. Kiedy jednak dowiedział się, że Kargul na trzeciomajowej uroczystości wystąpił w gminie pod sztandarami PSL – uznał, że nie mogąc być wraz z nim pod jednym sztandarem – musi się sprzeniewierzyć swoim politycznym poglądom i wstąpić w szeregi przeciwników PSL-u. Odbyła się wtedy w domu Pawlaków wielka dyskusja z udziałem sołtysa Fogla.

– Może wy byście, obywatelu Pawlak, chcieli być świadomym fundamentem władzy ludowej i wstąpili do PPR – zaproponował sołtys, który miał z powiatu polecenie stworzenia w terenie organizacji. Na razie jedynym członkiem Polskiej Partii Robotniczej był tylko on sam, ale liczył, że choćby przez złość na Kargula Pawlak zgodzi się wejść w szeregi przeciwników Polskiego Stronnictwa Ludowego.

– A po kiego czorta mnie do PPR-a pchać sia, kiedy czerwoni za kołchozami są i wcześniej czy później będą chętni te ziemie z reformy chłopu odebrać?

– Choćby na złość Kargulowi – Fogiel podsunął chytrze istotny argument.

– On za Mikołajczykiem. to wy, obywatelu, za Bierutem.

– Ja?! Aj, sołtysie, ja mogę być zawsze przeciw Kargulowi, ale za Bierutem nigdy. W ten sposób sołtys Fogiel stracił nadzieję, że Pawlak stanie się świadomym fundamentem władzy ludowej. Teraz jednak w trakcie referendum zależało mu na jednomyślnym stanowisku wsi, z którego będzie go rozliczał sekretarz powiatowy.

– To taki wasz Polaka znak? – wskazał fajką napis na stodole.

– Pawlaka znak – Kaźmierz wziął się pod boki, dając tym do zrozumienia, że nie zmieni hasła.

– Mojego kota mlekiem zwabił. Jak on „tak, tak ja „nie”. Sołtys z politowaniem pokręcił głową nad głupotą chłopskiego uporu.

– My tu jedność zakładamy jak pszczółki, jak mrówki, a wy dywersję robicie? Przez kota ma nie być w narodzie zgody?

– Kot mój, a Kargul z niego Judasza zrobiwszy.

– Jak wy nie możecie się dogadać, to ja tego kota rekwiruję.

– Sołtysie, wy nie róbcie tego, żeb' ja był zmuszony przeciwko władzy ludowej wystąpić, bo na to ja czasu nie mam, ziemia się o te ręce modli – wyciągnął przed siebie ręce, żeby sołtys nie miał wątpliwości, o które ręce chodzi.

– Tak mówicie, Pawlak, jakbyście na tego kota bumażkę mieli.

– Fogiel poruszał wąsami jak chrząszcz odnóżami i obejrzał się przez ramię na stojącego przy płocie Kargula.

– Jak się macie kłócić, to ja kota biorę…

– On moim myszom przeznaczony! Mój to kot!

– A jak ja jego od Kargula dostanę?

– Taż ja go nie oddam! – rzucił się Kargul bez wahania.

– Ot, kałakunio jeden – zachrypiał Kaźmierz, ściskając pięści.

– Mnie też nie oddasz?

– Jak on twój, to czego on na moim przesiaduje'?

– Ty Kargul, nie udawaj głupszego, jak jesteś, bo cię raz-dwa rozumu nauczę, jakżeś już zdążył zapomnieć te lekcje, co ci mój brat, Jaśko, dał!

– A, ty Kaźmierz, lepiej pilnuj swoich gnid na głowie – huknął basem Kargul. Pawlak porwał umaczany w wapnie pędzel i gotów był ruszyć z nim na Kargula, kiedy ten, zasłaniając na wszelki wypadek twarz kapeluszem, zwrócił się do sołtysa:

– Niech władza rozsądzi. Po to jest ustanowiona. Ta propozycja spotkała się z uznaniem ze strony sołtysa. Skinął z godnością głową, pyknął z fajeczki, odsunął z czoła wyszmelcowaną rogatywkę i szukał w myśli rozwiązania, które byłoby sprawiedliwe dla wszystkich, ale i korzystne dla niego. Jadźka przyniosła kota w klatce i przechylając się przez płot postawiła ją u stóp sołtysa. Pawlak już się schylił, żeby ją porwać w swoje ręce, ale Fogiel, brzęcząc orderami, pierwszy chwycił klatkę i przytulił do błyszczącej od odznaczeń piersi.

– Ot, pomorek – zdenerwował się Pawlak.

– To jest kot z centralnej Polski przywieziony. Dwa kwintale pszenicy ja za niego dał, że rowera nie wspomnę…

– To niech kot sam wybierze, kogo woli – padła ostrożna propozycja sołtysa.

– Taż on mleko woli – zdenerwował się nie na żarty Pawlak.

– Wie, co dobre – zabuczał Kargul i to już ostatecznie rozwścieczyło Pawlaka. Zakipiał jak czajnik na wolnym ogniu.

– Ot, stary bzdyk. Ty masz dwie krowy, ale ja mam karabin.

– Oba mamy – mitygował go Kargul. Sołtys uspokoił ich gestem, zasiadł na pieńku i trzymając klatkę z kotem na kolanach ogłosił werdykt.

– Obywatele pionierzy – zaczął uroczyście.

– Ja dam sprawiedliwe wyjście, bom od tego Władzą jest, żeby łatać, co nie do załatania. Kargul da Pawlakowi jeden kwintal pszenicy i koło od rowera, za to kot będzie trzy dni u Kargula, trzy dni u Pawlaka, a w niedzielę i święta moje myszy obrobi.

– Prawdziwy Salomon – szepnęła babcia Leonia, patrząc na sołtysa jak na święty obraz.

Загрузка...