Jard [34] ode mnie Trudi została ścięta przez podmuch strzelby – śrutówki.
Jej czerwone włosy przybrały inny odcień czerwieni, a otwarte oczy patrzyły na mnie bez wyrazu.
Chuck, barman, był tylko ranny, bo udało mu się ukryć za barem.
Eric leżał na mnie. Biorąc pod uwagę obrażenia, jakie odniosłam poprzedniej nocy, nie było to szczególnie wygodne, więc zaczęłam się wiercić. Potem zdałam sobie sprawę, że jeśli zostanie trafiony przez kule, prawdopodobnie nie odniesie większych szkód. Ale ja – owszem. Poddałam się, wdzięczna, że mnie osłaniał przez te kilka strasznych minut, bo tyle trwała pierwsza faza ataku. Pistolety i strzelby wciąż strzelały w kierunku posiadłości.
Instynktownie zamknęłam oczy, kiedy trwał ostrzał. Szkło pękało, wampiry ryczały, ludzie krzyczeli. Hałas otaczał mnie ze wszystkich stron, kiedy mnóstwo podekscytowanych umysłów było tak blisko. Gdy wszystko zaczęło cichnąć, spojrzałam w oczy Erica. Niesamowite, ale wydawał się podekscytowany.
– Wiedziałem, że któregoś dnia znajdę się na tobie – powiedział.
– Próbujesz mnie wkurzyć, żebym zapomniała o tym, jak bardzo się boję?
– Nie, jestem po prostu oportunistą.
Poruszyłam się, starając się spod niego wydostać.
– Och, zrób to jeszcze raz. To było przyjemne – powiedział.
– Eric, ta dziewczyna, z którą przed chwilą rozmawiałam, leży jakieś trzy stopy [35] od nas i brakuje jej kawałka głowy.
– Sookie – powiedział, nagle poważniejąc. – Jestem martwy od kilkuset lat. Przywykłem. Ale ona jeszcze całkiem nie odeszła, jeszcze tli się w niej życie. Chcesz, żebym ją przemienił?
Byłam w szoku, nie mogłam nic powiedzieć. Jak mogłabym podjąć decyzję?
Gdy nad tym myślałam, powiedział:
– Odeszła.
Kiedy się na niego gapiłam, zapadła kompletna cisza. Jedynym dźwięk, jaki dało się słyszeć, było pochlipywanie towarzysza Farrella, który przyciskał obie dłonie do zranionego biodra. Na zewnątrz dało się słyszeć huk odpalanych silników i dużo samochodów odjeżdżających spokojną uliczką. Już po wszystkim. Miałam kłopoty z oddychaniem i ciężko przychodziło mi zastanawianie się, co mam dalej robić. Na pewno mogłam coś zrobić, prawda? Wojna zdawała się wisieć w powietrzu.
Pokój wypełniony był krzykami tych, którzy przeżyli, i gniewnym wyciem wampirów. Fragmenty kanapy i krzeseł latały w powietrzu jak śnieg. Wszystko było pokryte potłuczonym szkłem, a ciepło nocy wpadało przez okna. Niektóre wampiry już się podniosły i podjęły pościg. Zauważyłam, że Joseph Velasquez był wśród nich.
– Nie ma wymówki, by zostać – powiedział Eric ze sztucznym westchnieniem i podniósł się ze mnie, zaraz potem patrząc na siebie. – Moje koszule zawsze się niszczą, kiedy jestem z tobą.
– O cholera, Eric. – Niezdarnie się podniosłam. – Ty krwawisz. Trafili cię. Bill! Bill!
Moje włosy łaskotały mnie to w jedno ramię, to w drugie, gdy zaczęłam się rozglądać po pokoju. Kiedy go ostatnio widziałam, rozmawiał z czarnowłosą wampirzycą ze śmieszną grzywką. Przypominała mi trochę Królewnę Śnieżkę. Teraz, kiedy rozglądałam się po pokoju, zauważyłam ją leżącą obok okna. Coś starczało z jej klatki piersiowej. Okno zostało trafione śrutem i odłamki szyby wleciały do pokoju. Jeden z nich trafił ją w pierś i zabił.
Billa nigdzie nie było – ani wśród żywych, ani wśród martwych.
Eric zdjął zniszczoną koszulę i spojrzał na swoje ramię.
– Kula jest wewnątrz rany, Sookie – powiedział przez zaciśnięte zęby. – Musisz ją wyjąć.
– Co?
Zaczęłam się na niego gapić.
– Jeśli jej nie wyssiesz, zostanie w moim ciele. Skoro jesteś taka wrażliwa, to przynieś nóż i wytnij.
– Ale nie mogę tego zrobić.
W mojej torebce był scyzoryk, jedak nie miałam pojęcia, gdzie ją położyłam, i nie mogłam zebrać myśli, żeby ją odszukać.
Obnażył zęby.
– Przyjąłem ten pocisk osłaniając cię. Możesz go usunąć. Nie jesteś tchórzem.
Zmusiłam się, żeby się nie poruszyć. Przyłożyłam do jego rany koszulę, którą zdjął wcześniej. Krwawienie się zmniejszało i mogłam zobaczyć pocisk wewnątrz ramienia. Gdybym miała tak długie paznokcie jak Trudi, mogłabym go wyciągnąć, ale moje paznokcie były krótkie i równo przycięte. Westchnęłam z rezygnacją.
Przełamałam się i nachyliłam nad ramieniem Erica. Jęknął, kiedy zaczęłam ssać i po chwili poczułam, że kula znalazła się w moich ustach. Miał rację.
Dywan był tak brudny, że nic nie mogło mu zaszkodzić, więc, czując się jak ostatni dzikus, wyplułam na niego pocisk i większość krwi, która znajdowała się w moich ustach. Jej część, niezamierzenie, połknęłam. Jego ramię już zaczęło się zrastać.
– Ten pokój śmierdzi krwią – szepnął.
– Cóż… – odpowiedziałam i popatrzyłam w górę. – To było najobrzydliwsze…
– Twoje usta są zakrwawione.
Ujął moją twarz w dłonie i mnie pocałował. Trudno jest nie zareagować, kiedy ma się do czynienia z mistrzem w sztuce całowania. Mogłabym pozwolić sobie rozkoszować się tym – cóż, rozkoszować się bardziej – gdybym się tak nie martwiła o Billa; nie ukrywajmy, stawanie oko w oko ze śmiercią zrobiło swoje. Chce się potwierdzić fakt, że się żyje. W wypadku wampirów, o których trudno powiedzieć, by żyły, działało to tak samo, jak u ludzi, a do tego libido Erica pobudzał też fakt, że pokój był pełen krwi.
Ale ja martwiłam się o Billa i byłam zszokowana tym, co się wydarzyło, więc po długim, przyjemnym momencie zapomnienia o horrorze wokół mnie, odsunęłam się. Teraz także usta Erica były zabrudzone krwią. Powoli je oblizał.
– Idź poszukać Billa – powiedział zachrypniętym głosem.
Zerknęłam na jego ramię i zobaczyłam, że rana zaczęła się już zamykać. Podniosłam zakrwawioną kulę z dywanu i wytarłam ją w skrawek koszuli Erica. Wydawało mi się wtedy, że to ciekawa pamiątka. Nie wiem, co właściwie myślałam.
Na podłodze wciąż byli ranni i zabici, ale większości z tych, którzy przeżyli, udzielono pomocy – zajmowali się nimi pozostali ludzie i dwa wampiry, które nie dołączyły do pościgu.
Z oddali usłyszałam dźwięk syren.
Piękne drzwi frontowe były roztrzaskane i podziurawione. Otworzyłam je powoli, stojąc przy ścianie – na wypadek, gdyby ktoś z agresorów pozostał na zewnątrz. Nic się jednak nie stało. Wyjrzałam zza framugi.
– Bill? – zawołałam. – Wszystko w porządku?
Właśnie wtedy zauważyłam, że wraca do ogrodu, nieco zaróżowiony.
– Bill – powiedziałam przygnębiona. Wypełniało mnie nieme przerażenie, które tak naprawdę było wielkim zawodem.
Zatrzymał się.
– Strzelali do nas i zabili kilku z naszych – powiedział.
Jego kły były wystawione, a zadowolenie zdawało się od niego bić.
– Właśnie kogoś zabiłeś.
– Żeby nas bronić.
– Żeby się zemścić.
W mojej głowie była jasna granica między tymi motywami. Bill wydawał się skonsternowany.
– Nie poczekałeś nawet, żeby zobaczyć, co ze mną – powiedziałam.
Raz wampir, zawsze wampir.
Tygrysy nie zmienią swoich pasków.
Nie uczy się starego psa nowych sztuczek.
Przez głowę przelatywały mi wszystkie ostrzeżenia, jakie kiedykolwiek od kogokolwiek usłyszałam.
Obróciłam się na pięcie i wróciłam do domu, idąc przez plamy krwi, chaos i zamieszanie, jakby nie były niczym wyjątkowym. Z niektórych rzeczy, które zobaczyłam, nie zdawałam sobie nawet sprawy aż do następnego tygodnia, kiedy mój mózg zaczął przypominać mi niektóre obrazki: a to zbliżenie roztrzaskanej czaszki, a to krew tryskająca prosto z arterii. Jednak w tym momencie ważne było znalezienie torebki – była w drugim miejscu, w którym sądziłam, że mogłam ją zostawić.
Kiedy Bill był zajęty rannymi, wyszłam z domu, żeby znaleźć wynajęty samochód i, mimo zdenerwowania, odjechać. Pozostawanie w tamtym domu było gorsze od strachu przez ruchem drogowym w wielkim mieście. Zniknęłam stamtąd tuż przed przyjazdem policji.
Po przejechaniu kilku ulic zaparkowałam przed biblioteką i wyjęłam mapę za schowka na rękawiczki. Zajęło to dwa razy więcej czasu niż powinno, bo mój mózg prawie nie funkcjonował przez ostatnie wydarzenia, ale odkryłam, jak dostać się na lotnisko.
Tam też pojechałam. Odnalazłam tabliczkę z napisem WYPOŻYCZALNIA SAMOCHODÓW i zaparkowałam tam, po czym oddałam kluczyki i odeszłam. Udało mi się kupić bilet na najbliższy lot do Shreveport, który odlatywał za godzinę. Dziękowałam Bogu, że miałam kartę kredytową.
Nigdy wcześniej nie korzystałam z automatów telefonicznych, więc zajęło mi to dłuższą chwilę. Na szczęście udało mi się umówić z Jasonem, że odbierze mnie z lotniska.
Rankiem byłam już w domu.
Nie zaczęłam płakać aż do następnego dnia.
Tłum. Puszczyk 1