Rozdział 4

W Dallas było gorąco jak w piekle, szczególnie na płycie lotniska. Kilka ostatnich jesiennych dni na powrót zamieniło się w lato. Podmuchy rozpalonego powietrza przynosiły dźwięki i zapachy lotniska Dallas-Fort Worth – odgłosy pracy małych pojazdów i samolotów, woń ich paliwa, ładunków – to wszystko zdawało się koncentrować u stóp rampy załadunkowej samolotu, przy którym czekałam. Leciałam jako zwykła pasażerka, ale Bill potrzebował specjalnego transportu.

Właśnie wachlowałam się połami marynarki, żeby się nie spocić, kiedy podszedł do mnie ksiądz katolicki. Początkowo, z powodu szacunku dla jego koloratki, nie miałam nic przeciwko temu, że się pojawił, chociaż nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. Dopiero uporałam się z jednym całkowicie nowym doświadczeniem, a przede mną było jeszcze wiele znacznie trudniejszych.

– Czy mogę pani jakoś pomóc? Nie da się przecież nie zauważyć, w jakiej jest pani sytuacji – odezwał się niski mężczyzna. Był ubrany w czarny strój duchownego, a jego głos przepełniało współczucie. Co więcej, odznaczał się pewnością siebie typową dla kogoś, kto był przyzwyczajony do zagadywania nieznajomych i spotykania się z pozytywną reakcją. Miał – jak przypuszczałam – raczej nietypową dla księży fryzurę: jego dość długie, brązowe włosy były splątane; miał też wąsy. Ale nie przyglądałam mu się zbyt uważnie.

– Sytuacji? – spytałam. Jego słowa ledwie do mnie docierały. Właśnie dostrzegłam lśniącą, drewnianą trumnę na skraju luku bagażowego. Bill był takim tradycjonalistą, przecież metal byłby praktyczniejszy w podróży… Członkowie personelu w roboczych uniformach przetaczali ją właśnie na przód rampy, więc musieli jakoś podłożyć pod nią kółka. Obiecali Billowi, że dotrze ona na miejsce przeznaczenia bez zadrapania. Uzbrojony ochroniarz za mną pilnował, żeby żaden fanatyk nie wdarł się i nie zerwał wieka. To była jedna z usług specjalnych oferowanych przez Anubis Air. Zgodnie z instrukcjami Billa zaznaczyłam, że ma on opuścić samolot jako pierwszy.

Jak dotąd, wszystko szło świetnie.

Rzuciłam okiem na ciemne niebo. Oświetlenie terenu lotniska włączyło się kilka minut temu. Czarna głowa szakala na ogonie samolotu wyglądała dziko w tym zimnym świetle, tworzącym głębokie cienie. Jeszcze raz spojrzałam na zegarek.

– Tak. Bardzo mi przykro.

Zmierzyłam wzrokiem swojego niechcianego towarzysza. Czy wsiadał razem z nami do samolotu w Baton Rouge? Nie mogłam sobie przypomnieć jego twarzy, ale ostatecznie w czasie całego lotu byłam dość zdenerwowana.

– Przykro? – powiedziałam. – Czemu? Ma pan jakiś problem?

Wyglądał na mocno zdziwionego.

– Cóż – powiedział, podążając wzrokiem za trumną, która właśnie była spuszczana z rampy z pomocą urządzenia ułatwiającego jej przetaczanie. – Twoja strata. Czy to był ktoś bliski?

Przysunął się do mnie nieco bliżej.

– Jasne – powiedziałam starając się zachować równowagę między zakłopotaniem a rozdrażnieniem. Co on tu robił? Chyba linie lotnicze nie płacą księżom za dotrzymywanie towarzystwa osobom podróżującym z trumnami? W szczególności tymi wyładowywanymi z Anubis Air. – Z jakiego innego powodu miałabym tutaj stać?

Zaczęłam się martwić.

Powoli, ostrożnie, opuściłam swoją umysłową barierę i zaczęłam sprawdzać stojącego obok mnie mężczyznę. Wiem, wiem, naruszenie jego prywatności. Ale byłam odpowiedzialna za bezpieczeństwo nie tylko swoje, ale i Billa.

Ksiądz, który, jak się okazało, wysyłał dość silne sygnały telepatyczne, myślał o nadchodzącym zmroku równie intensywnie jak ja, ale jego napawało to dużo większym strachem. Miał nadzieję, że jego przyjaciele są tam, gdzie powinni być.

Starając się nie okazywać swojego rosnącego rozdrażnienia, ponownie spojrzałam w górę. Przez mrok przebijały się ostatnie promienie światła, które pozostały na teksańskim niebie.

– To był twój mąż?

Zacisnął palce na moim ramieniu.

Ten gość był przerażający, czy co? Spojrzałam na niego. Jego oczy były utkwione w bagażowych, świetnie widocznych w luku samolotu. Nosili czarno-srebrne kombinezony z logo Anubisa na lewej piersi. Po chwili obiekt jego obserwacji się zmienił – zaczął dla odmiany wpatrywać się w pracowników linii lotniczych na ziemi, którzy przygotowywali się do skierowania trumny na wyściełany, płaski wózek bagażowy. Ksiądz chciał… czego on właściwie chciał? Próbował uchwycić moment, w którym wszyscy mężczyźni odwrócą wzrok, zajmą się czymś. Nie chciał, żeby oni widzieli. Kiedy on… co?

– Cóż, to mój chłopak – rzuciłam, tak tylko dla zachowania pozorów. Babcia uczyła mnie, żeby być uprzejmą, ale nie, żeby być głupią.

Ukradkiem otworzyłam torbę, którą miałam na ramieniu, i wydobyłam gaz pieprzowy, który Bill dał mi na wszelki wypadek. Trzymałam małe, walcowate opakowanie na wysokości uda. Chciałam odsunąć się od fałszywego księdza i jego nieczystych intencji. Ręka zacisnęła się na moim ramieniu. Nagle wieko trumny się otwarło. Dwóch bagażowych zeskoczyło na ziemię i nisko się pokłoniło. Jeden (ten, który umieszczał trumnę na wózku) zawołał „Niech to szlag!” zanim także się skłonił (pewnie jakiś nowy). Okazywanie klientowi szacunku, nawet graniczącego z uniżeniem, także wchodziło w zakres usług linii lotniczych, ale uznałam się, że to już przegięcie.

Ksiądz zawołał „Jezu!”, ale zamiast paść na kolana, rzucił się w moją prawą stronę, złapał mnie za rękę, w której trzymałam spray, i zaczął szarpać.

Początkowo myślałam, że próbuje mnie uchronić przed niebezpieczeństwem, jakie stanowiła otwarta trumna, że chce mnie odciągnąć w bezpieczne miejsce. I domyślam się, że tak to właśnie wyglądało dla bagażowych, pochłoniętych odgrywaniem swoich ról. W rezultacie żaden z nich mi nie pomógł, nawet kiedy zaczęłam wrzeszczeć „Puść mnie!”, wykorzystując do tego całą pojemność płuc (a na wielkość klatki piersiowej nie narzekam). „Ksiądz” ciągle szarpał moje ramię i próbował biec, podczas gdy ja zapierałam się o ziemię, wbijając w nią swoje dwucalowe obcasy, ciągnęłam go w drugą stronę i uderzałam go na oślep wolną ręką

Nigdy nie pozwalam nikomu zaciągnąć się gdzieś, gdzie nie chcę iść, w każdym razie nie bez walki.

– Bill! – krzyknęlam, naprawdę przerażona. Ksiądz nie był zbyt dobrze zbudowanym mężczyzną, ale był wyższy i cięższy ode mnie, no i prawie tak samo zdeterminowany. Mimo że robiłam wszystko, aby nie ułatwiać mu sprawy, cal po calu przemieszczał mnie w stronę drzwi dla personelu, prowadzących do terminalu. Znikąd pojawił się gorący, suchy wiatr, i gdybym rozpyliła gaz, zdmuchnęłoby go w stronę mojej twarzy.

Mężczyzna w trumnie usiadł powoli, rozejrzał się dookoła swoimi wielkimi, ciemnymi oczami. Przez sekundę widziałam, jak przesuwa ręką po swoich gładkich, brązowych włosach.

Drzwi dla personelu się otwarły i mogłam stwierdzić, że ktoś jest w środku, zapewne wsparcie dla księdza.

– Bill!

Coś świsnęło w powietrzu tuż obok mnie. Nagle ksiądz mnie puścił i wystrzelił w stronę drzwi jak królik ścigany przez charta.

Zachwiałam się i pewnie wyładowałabym na tyłku, gdyby Bill nie zwolnił, aby mnie złapać.

– Hej, kochanie – powiedziałam z niewiarygodną ulgą. Obciągnęłam swoją nową, szarą marynarkę i poczułam zadowolenie, że przed lądowaniem nałożyłam trochę więcej szminki. Spojrzałam w tę stronę, gdzie zniknął ksiądz. – To było strasznie dziwne.

Schowałam gaz pieprzowy z powrotem do torebki.

– Sookie – odezwał się Bill. – Nic ci nie jest?

Pochylił się, aby mnie pocałować, ignorując pełne zachwytu szepty bagażowych. Mimo że świat dwa lata temu dowiedział się, że wampiry istnieją nie tylko w legendach i horrorach, lecz naprawdę wiodą wielowiekowy żywot obok nas, wielu ludzi nigdy nie widziało prawdziwego wampira.

Bill ignorował ich. Bill jest dobry w ignorowaniu rzeczy, których nie uważa za godne uwagi.

– Tak, wszystko w porządku – odpowiedziałam, lekko oszołomiona. – Nie mam pojęcia, dlaczego on próbował mnie porwać.

– Źle zrozumiał naszą wzajemną relację?

– Nie sądzę. Myślę, że wiedział, że czekam na ciebie, i próbował mnie odciągnąć, zanim się obudzisz.

– Będziemy musieli nad tym pomyśleć – powiedział Bill, mistrz niedomówień. – A pomijając ten dziwaczny wypadek, jak ci minęło popołudnie?

– Lot był w porządku – powiedziałam, starając się nie wydymać dolnej wargi.

– Zdarzyło się jeszcze coś nietypowego? – głos Billa brzmiał odrobinę sucho. Zdawał sobie sprawę z tego, że czuję się wykorzystywana.

– Nie wiem, co jest typowe dla wycieczek samolotem, nigdy wcześniej tego nie robiłam – powiedziałam cierpko. – Ale do momentu pojawienia się księdza wszystko szło gładko.

Bill podniósł jedną brew w ten swój wyniosły sposób, więc uściśliłam:

– Nie wydaje mi się, żeby to w ogóle był ksiądz. Po co podszedł do tego samolotu? Dlaczego zaczął ze mną rozmawiać? Tylko czekał, aż wszyscy pracujący przy samolocie odwrócą wzrok.

– Porozmawiamy o tym w jakimś mniej publicznym miejscu – powiedział mój wampir, spoglądając na mężczyzn i kobiety gromadzących się dookoła samolotu w poszukiwaniu przyczyny zamieszania.

Podszedł do pracowników Anubis i cichym głosem zganił ich za to, że nie przyszli mi z pomocą. Przynajmniej tak zakładam, bo zrobili się całkiem biali na twarzach i zaczęli bełkotać – to chyba wystarczy, aby odgadnąć temat tej konwersacji. Bill otoczył moją talię ramieniem i udaliśmy się do terminalu.

– Proszę wysłać trumnę na adres podany na wieku – zawołał Bill, odwracając się. – Hotel Silent Shore.

Silent Shore było jedynym hotelem w Dallas i okolicach, który wychodził naprzeciw potrzebom wampirów, jeśli chodzi o zakwaterowanie. To był jeden z tych wspaniałych, starych hoteli w śródmieściu, to znaczy tak głosiła broszura, bo osobiście nigdy nie byłam w centrum Dallas, ani nie widziałam żadnych wspaniałych, starych hoteli.

Zatrzymaliśmy się na brudnej klatce schodowej, z której można było przejść do głównej hali dla pasażerów.

– Teraz mi powiedz – zażądał.

Spoglądałam na niego przez cały czas, gdy relacjonowałam ten dziwny incydent od początku do końca. Był bardzo blady. Wiedziałam, że musi być głodny. Jego brwi wyraźnie się odcinały od białości jego skóry, a oczy wydawały się ciemniejsze, niż były w rzeczywistości.

Pomógł mi otworzyć drzwi i weszłam w sam środek gwaru i chaosu jednego z największych portów lotniczych na świecie.

– Nie słuchałaś go? – Bill nie miał na myśli słuchania za pomocą uszu

– W samolocie cały czas utrzymywałam barierę – odpowiedziałam – a kiedy zaczęłam się nim martwić i spróbowałam czytać w jego myślach, ty wstałeś z trumny, a on zwiał. Miałam zabawne uczucie, zanim uciekł…

Zawahałam się, wiedząc, że to nieprawdopodobne.

Bill po prostu czekał. Nie lubił rzucać słów na próżno. Pozwalał mi skończyć to, co zaczęłam mówić. Zatrzymaliśmy się na chwilę pod ścianą.

– Poczułam, jakby on był tam, żeby mnie porwać – powiedziałam. – Wiem, że to brzmi idiotycznie. Kto miałby wiedzieć, kim jestem, tu, w Dallas? Ale takie właśnie odniosłam wrażenie.

Bill wziął moje ciepłe ręce w swoje zimne.

Spojrzałam mu w oczy. Nie jestem aż taka niska, a on nie jest aż taki wysoki, ale ciągle muszę patrzeć w górę, jeśli chcę na niego spojrzeć. I czuję się odrobinę dumna z tego, że mogę popatrzeć mu prosto w oczy i nie zostać zauroczona. Czasami chciałabym, żeby Bill dał mi inne wspomnienia – na przykład, nie miałabym nic przeciwko zapomnieniu o menadzie – ale niestety to niemożliwe.

Bill rozważył to, co powiedziałam, zdecydował jednak wrócić do tego później.

– Więc sam lot był nudny? – spytał.

– Właściwie, to był całkiem ekscytujący – przyznałam. – Kiedy już się upewniłam, że ludzie z Anubis załadowali cię do samolotu, sama do niego wsiadłam, i stewardessa pokazała nam, co należy robić, gdybyśmy się rozbili. Siedziałam w rzędzie przy wyjściu awaryjnym. Powiedziała, że możemy się zamienić, jeżeli uważamy, że sobie z nim nie poradzimy. Ale myślę, że bym sobie poradziła, nie sądzisz? Przyniosła mi napój i magazyn. Rzadko ktoś mnie obsługuje, przecież jestem kelnerką z zawodu, więc to naprawdę miłe, kiedy role się odwracają.

– Jestem pewien, że potrafisz sobie poradzić ze wszystkim Sookie. Przestraszyłaś się, kiedy samolot startował?

– Nie. Tylko trochę się martwiłam o ten wieczór. Poza tym, było w porządku.

– Przepraszam, że nie mogłem być z tobą – mruknął, a jego głos rozlał się wokół mnie, jakby był chłodnym płynem. Przycisnął mnie do swojej klatki piersiowej.

– W porządku – powiedziałam z twarzą wciśniętą w jego koszulkę, i było to prawie zgodne z prawdą. – No wiesz, pierwszy lot, to trochę szarpie nerwy. Ale wszystko było dobrze. Dopóki nie wylądowaliśmy.

Mogłam narzekać, mogłam jęczeć, ale naprawdę cieszyłam się, że Bill zbudził się na czas, żeby pokierować mnie przez lotnisko. Czułam się coraz bardziej jak uboga krewna ze wsi.

Nie rozmawialiśmy już więcej o księdzu, ale wiedziałam, że Bill o nim nie zapomniał. Pomógł mi z pozbieraniem bagażu i znalezieniem transportu. Musiałabym robić to wszystko sama, gdyby nasza sprawa wymagała wylądowania za dnia.

Pomimo tego, że lotnisko wydawało się niesamowicie zatłoczone, pełne ludzi, którzy wyglądali na zmęczonych i nieszczęśliwych, po wzmocnieniu barier wokół mojego umysłu (Bill musiał mi o tym przypomnieć), byłam w stanie podążać za znakami. Wystarczająco złe było pozwalanie, aby docierało do mnie uczucie zmęczenia i smutku tych wszystkich podróżnych, nawet bez wysłuchiwania ich konkretnych lamentów. Skierowałam bagażowego z naszymi rzeczami (które Bill z łatwością mógłby nieść jedną ręką) na postój taksówek i byliśmy w drodze do hotelu nie później niż w czterdzieści minut od przebudzenia się Billa. Ludzie z Anubis przysięgali na wszystkie świętości, że trumna będzie dostarczona w ciągu trzech godzin.

Zobaczymy. Jeśli tego nie zrobią, dostaniemy darmowy lot.

W ciągu siedmiu lat, które minęły od mojego ukończenia liceum, zapomniałam już, jak wygląda Dallas. Światła miasta były niesamowite, i to całe zamieszanie… Gapiłam się przez okno na wszystko, co mijaliśmy, a Bill uśmiechał z irytującą pobłażliwością.

– Wyglądasz bardzo ładnie, Sookie. Twoje ubranie jest naprawdę świetne.

– Dzięki – powiedziałam, czując ulgę i zadowolenie.

Bill nalegał, abym wyglądała „profesjonalnie”, a gdy spytałam w jakim sensie profesjonalnie, rzucał mi jedno z tych spojrzeń. Założyłam więc szary kostium na białą bluzkę, do tego perłowe kolczyki, czarną torebkę i szpilki. Nawet zebrałam włosy w jakiś pokręcony kształt z tyłu głowy z pomocą jednego z tych hairigami, które kupiłam w TVmarkecie. Moja przyjaciółka Arlene mi pomogła. Moim zdaniem, wyglądałam profesjonalnie. No dobra, może i jak profesjonalna pracownica domu pogrzebowego, ale Billowi się podobało. No i zaopatrzyłam się w to wszystko w Tara’s Togs, jako że był to wydatek, który można wpisać w koszta. Więc nie mogłam narzekać na sprawy finansowe

Czułabym się wygodniej w swoim stroju barmanki. Dajcie mi szorty i T-shirt zamiast tej spódnicy i pończoch! No i do uniformu mogłam nosić adidasy, a nie te cholerne szpilki.

Westchnęłam.

Taksówka zatrzymała się pod hotelem i kierowca wysiadł, żeby wynieść nasze bagaże. Było ich wystarczająco dużo na trzy dni. Gdyby wampiry w Dallas robiły to, co im powiem, mogłabym to szybko skończyć i wrócilibyśmy do Bon Temps jutro wieczorem, aby żyć w spokoju, niezaangażowani w wampirzą politykę – przynajmniej do momentu, kiedy Bill dostanie następne wezwanie. Ale lepiej było wziąć trochę dodatkowych ciuchów na zapas, niż na to liczyć.

Wysiadłam z taksówki za Billem, który właśnie płacił kierowcy. Ubrany w uniform chłopiec z obsługi hotelowej ładował nasze bagaże na wózek. Zwrócił szczupłą twarz w stronę Billa i powiedział:

– Witamy w hotelu Silent Shore, proszę pana! Nazywam się Barry i będę… – Nagle Bill zrobił krok naprzód, światło z holu padło na jego twarz. -…i będę waszym portierem – dokończył Barry słabym głosem.

– Dziękuję – powiedziałam, dając chłopcu, który nie mógł mieć więcej niż osiemnaście lat, chwilę na opanowanie się.

Lekko trzęsły mu się ręce. Nawiązałam z nim umysłowe połączenie, żeby znaleźć przyczynę tego zdenerwowania. Ku mojemu przyjemnemu zaskoczeniu zorientowałam się (po krótkiej rewizji głowy Barry’ego), że jest telepatą, tak samo jak ja! Ale był na tym poziomie organizacji i rozwoju, na którym ja byłam w wieku może dwunastu lat.

Nieźle się w tym pogubił. Nie umiał się kontrolować, a jego bariery, to była jakaś rzeźnia. Chciał temu wszystkiemu zaprzeczyć. Nie wiedziałam, czy go objąć i przytulić, czy szturchnąć. Nagle zdałam sobie sprawę, że to jego tajemnica i ja nie mam prawa jej wydać. Spojrzałam w inną stronę, przestępując z nogi na nogę, jakbym była znudzona.

– Po prostu pójdę za wami z waszym bagażem – wymamrotał Barry, a Bill uśmiechnął się do niego uprzejmie. Barry odpowiedział niepewnym uśmiechem i zajął się wózkiem bagażowym. Tym, co go tak zdenerwowało, musiało być pojawienie się Billa i to, że w jego myślach nie mógł czytać – jak dla mnie, to było wielką zaletą nieumarłych. Barry dopiero musiał się nauczyć, jak relaksować się w towarzystwie wampirów, zwłaszcza, że zgodził się pracować w hotelu, który ich obsługiwał.

Niektórzy ludzie uważają, że wampiry wyglądają przerażająco. Jak dla mnie, to zależy od wampira. Pamiętam swoją myśl, gdy pierwszy raz zobaczyłam Billa – że wygląda całkowicie inaczej. Ale nie był straszny.

Natomiast wampirzyca, która czekała na nas w holu Silent Shores… tak, ona była przerażająca. Założę się, że na jej widok Barry zlałby się w gacie. Nadeszła, kiedy już się zameldowaliśmy, a Bill wkładał właśnie swoją kartę kredytową z powrotem do portfela (spróbujcie używać karty kredytowej, jeśli macie sto sześćdziesiąt lat; ciężko przejść przez te wszystkie formalności). Gdy dawał napiwek Barry’emu, przysunęłam się do niego trochę bliżej w nadziei, że ona mnie nie zauważy.

– Bill Compton? Detektyw z Luizjany? – jej głos był tak zimny i spokojny, jak Billa, ale znacznie mniej modulowany. Nie żyła od dawna. Była biała jak papier i płaska jak deska, a jej cienka, długa do kostek, niebiesko-złota sukienka była chyba specjalnie dobrana tak, żeby zaakcentować zarówno jej bladość, jak i płaskość. Jasnobrązowe włosy (splecione i wystarczająco długie, aby uderzać o jej tyłek) i połyskujące zielone oczy podkreślały jej inność.

– Tak.

Wampiry nie podają sobie rąk, ale tych dwoje nawiązało kontakt wzrokowy i skinęło sobie głowami.

– Czy to ta kobieta? - Prawdopodobnie wskazała na mnie jednym z tych ich błyskawicznie szybkich ruchów, bo kątem oka dostrzegłam smugę.

– To moja towarzyszka i współpracowniczka, Sookie Stackhouse – odpowiedział Bill.

Po chwili skinęła głową w moją stronę, aby pokazać, że zrozumiała.

– Jestem Isabel Beaumont – powiedziała. – Kiedy wasze bagaże znajdą się już na górze i zatroszczycie się o wszystko, czego wam trzeba, powinnaś pójść ze mną.

– Muszę się pożywić – powiedział Bill.

Isabel przyglądała mi się z namysłem, bez wątpienia zastanawiając się, czemu to ja nie dostarczam krwi mojemu towarzyszowi, ale to nie była jej sprawa.

– Po prostu wezwij obsługę hotelową przyciskiem – odpowiedziała.


*

Nędzni śmiertelnicy, jak ja, musieli po prostu zamówić coś z menu. Ale kiedy się zastanowiłam, zdałam sobie sprawę, że będę się czuła lepiej, jeśli poczekam z jedzeniem do momentu zakończenia spraw biznesowych.

Kiedy nasze rzeczy zostały umieszczone w hotelowej sypialni (dostatecznie dużej, aby pomieścić łóżko i trumnę), cisza w salonie stała się krępująca. W pokoju stała lodówka z dużym zapasem Pure Blooda, ale tego wieczoru Bill chciał czegoś prawdziwego.

– Muszę zadzwonić, Sookie – powiedział.

Przechodziliśmy przez to już przed wyjazdem.

– Jasne.

Nie patrzyłam na niego. Wróciłam do sypialni i zamknęłam drzwi. Może i musiał pożywić się kimś innym po to, żebym ja mogła zachować siłę na późniejsze wydarzenia, ale nie chciałam na to patrzeć i wcale mi się to nie podobało. Po kilku minutach usłyszałam stukanie na korytarzu i Billa wpuszczającego kogoś – jego Posiłek na Kółkach. Dało się słyszeć jakieś szmery, potem cichy jęk.

Miałam zbyt dużo zdrowego rozsądku, żeby zrobić coś w stylu rzucenia swojej szczoteczki do zębów czy jednego z tych cholernych butów na obcasie przez pokój; może to niedobrze, bo w ten sposób na pewno rozładowałabym napięcie. Ale nie zrobiłam tego, także ze względu na chęć zachowania resztek godności. No i świadomość tego, jak zareagowałby Bill.

Rozpakowałam walizkę, a potem w łazience poprawiłam makijaż, korzystając nawet z tych udogodnień, których nie uważałam za szczególnie istotne. Toalety nie są niezbędne w świecie wampirów, jak zdążyłam zauważyć. Nawet jeśli działające urządzenia sanitarne są dostępne w domu zajmowanym przez wampira, to ten wampir zwykle zapomina uzupełnić papier toaletowy.

Wkrótce usłyszałam, jak drzwi zewnętrzne ponownie się otwierają i zamykają. Bill lekko zapukał, zanim wszedł do sypialni.

– Gotowa? – spytał.

Nagle dotarło do mnie, że zamierzam właśnie rozpocząć swoją pierwszą pracę dla wampirów, i ponownie ogarnęło mnie przerażenie. Jeśli mi się nie powiedzie, moje życie będzie w niebezpieczeństwie, a Bill może stać się nawet bardziej martwy, niż jest teraz. Skinęłam głową, bo w gardle całkiem mi zaschło ze strachu.

– Nie bierz swojej torebki

– Czemu nie? – Gapiłam się na nią zdumiona. – Kogo to obchodzi?

– W torebce można ukryć rożne rzeczy. – Rzeczy takie, jak kołek, pomyślałam. – Po prostu wsuń klucz do pokoju… ta spódnica nie ma kieszeni?

– Nie

– No to wsadź go pod bieliznę.

Podniosłam rąbek spódnicy, więc Bill mógł dokładnie się przyjrzeć, pod jaką bieliznę wkładam klucz. Wyraz jego twarzy cieszył mnie bardziej, niż mogę wyrazić słowami.

– To są… czy to są… stringi?

Niespodziewanie Bill zaczął wyglądać na lekko zaabsorbowanego.

– Owszem, są. Nie widziałam potrzeby, żeby wyglądać profesjonalnie akurat w tym miejscu…

– Ale jakie to fajne miejsce… – wymamrotał Bill – Takie gładkie… i opalone…

– Taaa, uznałam, że nie muszę zakładać pończoch.

Wetknęłam plastikowy prostokąt – „klucz” – pod jeden z bocznych pasków.

– Och, nie myśl, że to się tutaj będzie trzymać – powiedział, a jego oczy były wielkie i świecące. – Możemy się rozdzielić, więc zdecydowanie musisz mieć go ze sobą. Spróbuj w innym miejscu.

Wsadziłam klucz gdzie indziej.

– Och, Sookie… Nigdy go stamtąd nie wyjmiesz w pośpiechu… Musimy… Och, musimy iść.

Wyglądało na to, że Bill otrząsnął się z transu.

– W porządku, jeśli nalegasz… – powiedziałam, wygładzając spódnicę nad swoją „bielizną”.

Rzucił mi mroczne spojrzenie i klepnął się po kieszeni w taki sposób, jak robią to mężczyźni, tylko po to, by się upewnić, że wszystko mają. To był dziwacznie ludzki gest i podniecał mnie w sposób, którego nawet sobie nie umiem opisać. Krótko skinęliśmy sobie głowami i ruszyliśmy wzdłuż korytarza do windy. Isabel Beaumont czekała na nas, a czułam wyraźnie, że nie miała tego w zwyczaju. Starożytna wampirzyca, wyglądająca na nie więcej niż trzydzieści pięć lat, stała dokładnie tam, gdzie się z nią rozstaliśmy.

Tutaj, w Silent Shore, Isabel czuła się swobodnie jako wampir, więc nie krępowała się z wykorzystaniem umiejętności zawieszenia.

Ludzie są nerwowi. Czują przymus wyglądania na zaangażowanych w jakąś aktywność, mających jakiś cel. Wampiry potrafią po prostu zajmować przestrzeń i nie uważają za stosowne tego uzasadniać. Kiedy wyszliśmy z windy, Isabel wyglądała dokładnie jak posąg. Mógłbyś na niej powiesić kapelusz i nie pomyślałbyś, że może jej być przykro.

Coś w rodzaju systemu wczesnego ostrzegania włączyło się, gdy podeszliśmy na około sześć stóp [13] do wampirzycy. Oczy Isabel zwróciły się w naszą stronę, a jej prawa ręka się poruszyła, jakby ktoś nacisnął jej włącznik.

– Za mną – powiedziała i wystrzeliła w stronę drzwi. Barry ledwie zdążył je otworzyć na czas. Zauważyłam, że wyćwiczył już wbijanie wzroku w ziemię, gdy przechodziła. Wszystko, co słyszeliście o oczach wampirów, to prawda.

Nie było żadnym zaskoczeniem, że samochodem Isabel okazał się czarny lexus ze wszystkimi bajerami. Wampiry nie będą się przecież wozić jakimś geo.

Isabel zaczekała, aż zapnę pasy (ona i Bill nie zawracali sobie nimi głowy), zanim ruszyła. Zaskoczyło mnie to. Potem ruszyliśmy przez Dallas, główną arterią miasta.

Isabel sprawiała wrażenie raczej milczącej osoby, ale po jakichś pięciu minutach spędzonych w samochodzie wzdrygnęła się tak, jakby coś jej przypominało o otrzymanych rozkazach.

Zaczęliśmy skręcać w lewo. Zobaczyłam trawiasty obszar i niewyraźny kształt, który mógł być jakimś starym znakiem. Isabel wskazała na prawo swoim długim, kościstym palcem.

– Teksański Magazyn Podręczników Szkolnych – powiedziała i zrozumiałam, że czuje się w obowiązku poinformować mnie o tym.

To oznaczało, że tak jej nakazano, co było bardzo interesujące. Skwapliwie podążyłam wzrokiem za jej palcem, starając się zobaczyć tak wiele budynków z cegły, jak tylko mogłam objąć wzrokiem. Byłam zaskoczona, że nie wydawały się znajome.

– Ten trawiasty pagórek?

Zaczerpnęłam powietrza, podekscytowana i zafascynowana. Kojarzył mi się z Hindenburgiem albo czymś innym, równie legendarnym.

Isabel skinęła głową w ledwie dostrzegalny sposób, zauważyłam to tylko dlatego, że jej warkocz drgnął.

– To jest muzeum w starym magazynie – powiedziała.

To było coś, co chciałabym zobaczyć przy świetle dziennym. Gdybyśmy byli w Dallas wystarczająco długo, przyszłabym tu na spacer albo może złapała taksówkę, w czasie, kiedy Bill byłby w trumnie.

Bill uśmiechnął się do mnie ponad swoim ramieniem. Wyłapywał moje nawet najdelikatniejsze zmiany nastroju, co było wspaniałe w mniej więcej osiemdziesięciu procentach przypadków.

Jechaliśmy jeszcze przynajmniej dwadzieścia minut, opuściliśmy centrum i wjechaliśmy do dzielnicy mieszkaniowej. Początkowo były to skromne, niewielkie domki, ale stopniowo, chociaż działki nie wyglądały na wiele większe, budynki rosły, jakby były na sterydach.

Naszym celem był olbrzymi dom, siłą upchnięty na niewielkim terenie. Ten skrawek przestrzeni wokół sześcianu budynku wyglądał rozbrajająco, nawet po ciemku.

Nie miałabym nic przeciwko dłuższej przejażdżce i większemu spóźnieniu.

Zaparkowaliśmy na ulicy przed rezydencją, przynajmniej dla mnie to tak wyglądało. Bill otworzył mi drzwi. Przez chwilę stałam i nie mogłam się zdobyć na rozpoczęcie działania. Wiedziałam, że w środku są wampiry, dużo wampirów. Wiedziałam to w taki sam sposób, w jaki postrzegałabym czekających ludzi. Ale zamiast fal myśli, które wskazywałyby na obecność ludzi, odbierałam wizje czegoś… jak mogłabym to określić? To były dziury w powietrzu wewnątrz domu. Każda dziura oznaczała wampira. Przeszłam kilka stóp po krótkiej ścieżce prowadzącej do domu i wtedy, w końcu, wyczułam umysłem obecność człowieka.

Nad drzwiami paliło się światło, więc mogłam zauważyć, że dom jest z beżowej cegły z białym wykończeniem. Światło także było dla mojej wygody, każdy wampir widział dużo lepiej niż człowiek o najlepszym nawet wzroku. Isabel wskazała nam drogę do frontowych drzwi, obramowanych ozdobnym łukiem cegieł. Na drzwiach wisiał gustowny wieniec z winorośli i suszonych kwiatów, który prawie zasłaniał wizjer. Niezły mainstreaming. Zdawałam sobie sprawę, że w wyglądzie tego domu nie było nic, co pozwoliłoby odróżnić go od innych przerośniętych domów, które mijaliśmy; nic, co wskazywałoby, że żyją w nim wampiry.

Ale były tam, i to w dużej liczbie. Gdy weszłam do środka za Isabel, naliczyłam cztery w przedpokoju, do którego prowadził drzwi frontowe, dwa następne w korytarzu i przynajmniej sześć w ogromnej kuchni, zaprojektowanej tak, jakby miało się w niej przygotowywać posiłki dla dwudziestu osób. Natychmiast się zorientowałam, że ten dom był wynajęty, a nie kupiony przez wampiry, bo wampiry zawsze planowały małe kuchnie albo całkowicie z nich rezygnowały. Potrzebowały tylko lodówki, żeby trzymać w niej syntetyczną krew, i mikrofalówki, żeby ją podgrzać. Co niby miałyby gotować?

Przy zlewie wysoki, patykowaty człowiek zmywał naczynia, a więc prawdopodobnie żyli tutaj też ludzie. Gdy przechodziliśmy, odwrócił się i skinął mi głową. Nosił okulary, a rękawy jego koszuli były podwinięte. Nie miałam okazji zamienić z nim słowa, bo Isabel wprowadziła nas do pomieszczenia, które okazało się jadalnią.

Bill był spięty. Może i nie mogłam czytać w jego myślach, ale znałam go na tyle dobrze, żeby umieć zinterpretować ułożenie jego ramion. Żaden wampir nie czuje się pewnie wchodząc na terytorium innych wampirów. Wampiry mają równie wiele zasad i przepisów jak inne społeczeństwa – po prostu starają się zachować je w sekrecie. Ale już zaczynałam się w tym orientować

Wśród tych wszystkich wampirów szybko udało mi się rozpoznać przywódcę. Był nim jeden z siedzących przy długim stole w wielkiej jadalni. Był totalnym geekiem [14]. Był taki… inny. Miał połyskujące, piaskowe włosy i niezbyt imponującą budowę ciała, jego okulary w czarnych oprawkach były zwykłym kamuflażem, a koszulę w wąskie, pionowe paski wpuścił w spodnie z mieszanki bawełny i poliestru. Był bardzo blady i piegowaty, z niemal przezroczystymi rzęsami i ledwie widocznymi brwiami.

– Bill Compton – powiedział geek.

– Stan Davis – powiedział Bill.

– Cóż, witamy w mieście. – W głosie geeka był słyszalny słaby ślad obcego akcentu.

Kiedyś nazywał się Stanislaus Davidowitz, pomyślałam, ale zaraz wyrzuciłam to z pamięci. Gdyby któryś z nich, teraz albo kiedykolwiek, wykrył, że wyłapałam zabłąkaną myśl spośród milczenia ich umysłów, moje ciało zostałoby pozbawione krwi jeszcze zanim zdążyłoby uderzyć o podłogę. Nawet Bill o tym nie wiedział.

Upchnęłam strach w głębi umysłu, podczas gdy blade oczy przewiercały mnie i lustrowały coraz bardziej szczegółowo.

– Ma przyjemne opakowanie – powiedział geek do Billa. Przypuszczałam, że to było o mnie, i że to miał być komplement, pochwała dla Billa.

Bill skłonił głowę.

Wampiry nie tracą czasu na mówienie mnóstwa rzeczy, które ludzie wypowiedzieliby w podobnej sytuacji. Człowiek spytałby Billa jak się ma Eric, jego szef, zagroziłby Billowi na wypadek, gdybym się nie sprawdziła, może zapoznałby mnie i Billa przynajmniej z najważniejszymi osobami w pokoju. Ale nie Stan Davis, przywódca tutejszych wampirów. Podniósł rękę, na co młody wampir-Latynos ze zjeżonymi, czarnymi włosami wyszedł z pokoju i wrócił ciągnąc ze sobą ludzką dziewczynę. Kiedy mnie zobaczyła, zaczęła drapać i rzucać się, usiłując uwolnić ramiona z uścisku wampira.

– Pomóż mi! – wrzasnęła. – Musisz mi pomóc!

Wiedziałam, że jest głupia. Jak niby miałabym to zrobić w pokoju pełnym wampirów? Jej prośba była śmieszna. Powtórzyłam to w myślach kilkanaście razy, bardzo szybko, dzięki temu mogłam poradzić sobie z tym, co musiałam zrobić.

Spojrzałam jej w oczy i uciszyłam ją gestem ręki. Popatrzyła na mnie raz i posłuchała. Nie mam hipnotyzujących oczu wampira, ale nie wyglądam nawet w najmniejszym stopniu groźnie. Wyglądam dokładnie jak dziewczyna, która możesz spotkać w dowolnym miejscu oferującym niskopłatną pracę, w jakimkolwiek mieście na południu: młoda, opalona blondynka ze sporym biustem. Możliwe, że nie wyglądam na szczególnie bystrą, ale sądzę, że większość ludzi (i wampirów) zakłada, że jeśli jesteś ładna, masz blond włosy i niskopłatną pracę, to automatycznie jesteś kretynką.

Odwróciłam się w stronę Stana Davisa, ciesząc się, że Bill jest tuż przy mnie.

– Panie Davis, chyba pan rozumie, że potrzebuję trochę więcej prywatności, jeśli mam przesłuchać tę dziewczynę. I muszę wiedzieć, jakich informacji pan od niej potrzebuje.

Dziewczyna zaczęła łkać. To był powolny, rozdzierający serce szloch, niewiarygodnie irytujący, jeśli wziąć pod uwagę okoliczności.

Blade oczy Davisa skupiły się na mnie. Nie próbował mnie zauroczyć ani podporządkować sobie, po prostu mnie sprawdzał.

– Rozumiem, że twój ochroniarz zna warunki umowy między mną, a jego szefem – powiedział.

W porządku, załapałam, jestem czymś godnym pogardy dlatego, że jestem człowiekiem. Moja rozmowa ze Stanem, to było coś jak kurczak z KFC gadający do swojego przyszłego konsumenta. Ale w dalszym ciągu musiałam wiedzieć, jaki jest cel.

– Jestem świadoma warunków Obszaru Piątego – powiedziałam, starając się mówić możliwie opanowanym głosem – i zrobię co w mojej mocy. Ale dopóki nie znam celu, nie mogę zacząć.

– Chcemy wiedzieć, gdzie jest nasz brat – powiedział po krótkiej pauzie.

Starałam się nie okazywać zdumienia.

Jak powiedziałam, niektóre wampiry, jak Bill, żyją samotnie. Inne czują się bezpieczniej w grupach, zwanych siedliskami. Nazywają się nawzajem braćmi i siostrami, jeśli żyją wspólnie w jednym siedlisku. Niektóre z tych siedlisk potrafią przetrwać dziesiątki lat. (Jedno, w Nowym Orleanie, przetrwało dwa wieki.) Przed wyjazdem z Luizjany Bill powiedział mi, że w Dallas wampiry żyją w wyjątkowo dużym siedlisku.

Nie jestem znawczynią wampirzej psychiki, ale nawet ja zdawałam sobie sprawę, że dla wampira tak potężnego jak Stan utrata jednego z jego braci z siedliska nie była jedynie czymś bardzo niezwykłym. To było poniżające.

Wampiry lubią być poniżane mniej więcej tak samo, jak ludzie.

– Mógłby pan powiedzieć coś więcej o okolicznościach? – powiedziałam możliwie neutralnym głosem.

– Mój brat Farrell nie powrócił do siedliska od pięciu nocy – powiedział Stan Davis.

Wiedziałam, że sprawdzili wszystkie miejsca, w których Farrell najbardziej lubił polować i wypytali każdego wampira w siedlisku Dallas o to, gdzie był ostatnio widziany. Mimo tego, już otwierałam usta, aby o to zapytać, jak to czynią ludzie, ale Bill dotknął mojego ramienia. Spojrzałam za siebie i dostrzegłam leciutkie potrząśnięcie głową. Moje pytania byłyby wzięte za poważną zniewagę.

– A ta dziewczyna? – zapytałam zamiast tego. Ciągle była cicho, ale cała dygotała. Wyglądało na to, że wampir-Latynos jest jedynym, co utrzymuje ja w pozycji pionowej.

– Pracuje w klubie, gdzie go ostatnio widziano. Jednym z naszych, Bat’s Wing.

Bary były ulubioną rozrywką wampirów, bo ich życie zaczynało się w nocy. Całodobowe pralnie chemiczne były jakoś mniej pociągające, niż wypełnione wampirami lokale. W ciągu ostatnich dwóch lat wampirze bary stały się najgorętszymi punktami, w których kwitło nocne życie miasta. Żałosni ludzie, ogarnięci obsesją na punkcie wampirów – tak zwani fangbangerzy – przesiadywali w tych barach, często w przebraniach, w nadziei, że przyciągną uwagę tych prawdziwych. Turyści przychodzili, żeby się pogapić, zarówno na nieumarłych, jak i na fangbangerów. To raczej nie były najbezpieczniejsze miejsca pracy.

Złapałam kontakt wzrokowy z wampirem-Latynosem i wskazałam na krzesło po mojej stronie długiego stołu. Podprowadził do niego dziewczynę. Spojrzałam na nią z góry, przygotowując się do ześlizgnięcia w jej myśli. Jej umysł nie był w żaden sposób chroniony. Zamknęłam oczy.

Miała na imię Bethany. Miała dwadzieścia jeden lat i myślała o sobie jako o dzikim dzieciaku, naprawdę złej dziewczynie. Nie miała pojęcia, w jakie kłopoty może się wplątać, aż do teraz. Podjęcie pracy w Bat’s Wing było buntowniczym gestem jej życia i mogło właśnie obrócić się w tragedię.

Zwróciłam oczy na Stana Davisa.

– Rozumie pan – powiedziałam, podejmując ryzyko – że jeśli ona ujawni informacje, których pan chce, odejdzie wolna, cała i zdrowa.

Powiedział wcześniej, że rozumie warunki umowy, ale musiałam się upewnić.

Stojący z mną Bill westchnął. Nie był zbyt uradowany. Oczy Stana Davisa przez chwilę rozbłysły wściekłością.

– Tak – powiedział cedząc słowa przez na wpół wysunięte kły. – Zgadzam się.

Nasze oczy na chwilę się spotkały. Oboje wiedzieliśmy, że jeszcze dwa lata temu wampiry z Dallas porwałyby Bethany i torturowały ją aż do uzyskania każdego, najmniejszego strzępu informacji, jaki ukrywała w swoim umyśle, a niektóre z pewnością by zmyśliła.

Mainstreaming, ujawnienie swojego istnienia, miały wiele zalet – ale miały też swoją cenę.

W tym wypadku, ceną były moje usługi.

– Jak wyglądał Farrel?

– Jak kowboj. – powiedział Stan, a jego głos był pozbawiony jakiegokolwiek żartobliwego odcienia. – Nosił jeden z tych wąskich krawatów, dżinsy i koszulę z zapięciami z fałszywej masy perłowej.

Wampiry z Dallas nie sprawiały wrażenia szczególnie przejmujących się modą. Może i mogłam przyjść tu w swoim stroju barmanki.

– Jaki miał kolor oczu i włosów?

– Brązowe włosy, przechodzące w szary. Brązowe oczy. Duża szczęka. Mniej więcej… pięć stóp, jedenaście cali [15]. – Stan najwyraźniej przeliczał to sobie z innego systemu mierniczego. – Dla ciebie może wyglądać na jakieś trzydzieści osiem lat. Jest gładko ogolony i szczupły.

– Czy mogę zabrać Bethany gdzieś indziej? Jest tu mniejsze pomieszczenie, mniej zatłoczone?

Starałam się wyglądać miło, bo to wydawało się całkiem dobrym pomysłem.

Stan wykonał szybki ruch ręką, tak szybki, że ledwo go dostrzegłam, i wszystkie wampiry oprócz jego samego i Billa opuściły pokój. Pomimo tego, że nawet nie spojrzalam w tył, mogłam być pewna, że Bill stoi pod ścianą, gotowy na wszystko. Czas zacząć zabawę.

– Bethany, jak się masz? – spytałam, starając się, aby mój głos brzmiał łagodnie.

– Skąd znasz moje imię? – zapytała, osuwając się po siedzeniu. Odsunęłam od stołu krzesło na kółkach, na którym siedziała i obróciłam w swoją stronę. Stan ciągle siedział u szczytu stołu, za mną, nieco po lewej.

– Mogę powiedzieć o tobie dużo rzeczy – powiedziałam, próbując wyglądać na wszystkowiedzącą. Zaczęłam zbierać myśli z powietrza, całkiem jak jabłka z drzewka. – Miałaś psa imieniem Woof, gdy byłaś mała, a twoja mama robiła najlepszy na świecie kokosowy placek. Twój ojciec przegrał kiedyś dużo pieniędzy w karty i musiałaś zastawić swój magnetowid, żeby pomóc mu to spłacić, zanim mama się dowie.

Siedziała z otwartymi ustami. Na tyle, na ile to było możliwe, zapomniała o tym, że jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie

– Super! Jesteś lepsza niż ten gość z telewizji, to medium z reklamy!

– Wiesz Bethany, nie mam żadnych zdolności pseudoparapsychologicznych – powiedziałam, może trochę za ostro. – Jestem telepatką, czytam w myślach, nawet w tych, o których nie wiesz, że je masz. Chcę, żebyś najpierw się zrelaksowała, a potem przypomniała sobie ten wieczór, kiedy pracowałaś w barze – nie dzisiaj, ale pięć dni temu.

Spojrzałam na Stana, który skinął głową.

– Ale ja nie myślałam o cieście mojej mamy!

Bethany najwyraźniej nie mogła się odczepić od tego, co ją najbardziej uderzyło. Postarałam się stłumić westchnięcie.

– Nie byłaś tego świadoma, ale to robiłaś. To prześlizguje się przez twój umysł, kiedy patrzysz na najbledszego wampira – Isabel – bo jej twarz jest tak biała, jak lukier tego ciasta. I myślisz o tym, jak bardzo brakuje ci twojego psa, bo zdajesz sobie sprawę, jak bardzo twoim rodzicom będzie brakować ciebie.

Wiedziałam, że to był błąd, jeszcze zanim te słowa wyszły z moich ust, i mogłam być pewna, że Bethany zacznie znowu płakać, wracając do swojego poprzedniego stanu.

– Więc po co tu jesteś? – spytała pomiędzy jednym spazmatycznym szlochem, a drugim.

– Żeby pomóc ci sobie przypomnieć.

– Ale mówiłaś, że nie jesteś medium.

– I nie jestem.

Czy byłam? Czasami myślałam, że mam jeszcze jakiś inny „dar”, który był właśnie tym, czym wampiry myślały, że jest. Zawsze uważałam to raczej za przekleństwo, dopóki nie spotkałam Billa.

– Medium może dotknąć kogoś i uzyskać o nim informacje. Niektóre media mają wizje o przeszłości lub przyszłości. Niektóre komunikują się z martwymi. Ja jestem telepatką. Mogę czytać w ludzkich myślach. Hipotetycznie mogę także wysyłać myśli, ale nigdy nie próbowałam.

Teraz, kiedy spotkałam innego telepatę, ta próba była ekscytującą możliwością, ale odłożyłam ten pomysł na później, żeby zgłębić to w wolnym czasie. Musiałam się teraz skoncentrować na interesach.

Usiadłam tak blisko Bethany, że stykałyśmy się kolanami. Podjęłam całą serię decyzji. To było dla mnie coś nowego, używanie mojego „wsłuchiwania się” do jakiegoś celu. Większość życia spędziłam robiąc wszystko, żeby nie słyszeć. Teraz słuchanie było moją pracą i prawdopodobnie zależało od tego życie Bethany. Moje właściwie też.

– Słuchaj, Bethany, o to właśnie chodzi. Musisz przypomnieć sobie ten wieczór, a ja wejdę w niego razem z tobą. W twoim umyśle.

– To będzie bolało?

– Nie, ani trochę.

– A co potem?

– Będziesz mogła sobie pójść.

– Do domu?

– Jasne.

Ze zmodyfikowaną pamięcią, oczyszczoną ze wspomnienia mnie, czy całego tego wieczoru, taka uprzejmość wampirów.

– Nie zabiją mnie?

– Nie ma mowy.

– Obiecujesz?

– Obiecuję.

– Okej – powiedziała z wahaniem. Przesunęłam ją trochę, żeby nie mogła widzieć Stana ponad moim ramieniem. Nie miałam pojęcia, co może teraz robić, ale nie wydawało mi się, żeby widok jego białej twarzy pomógł jej się uspokoić.

– Jesteś ładna – powiedziała nagle.

– Dziękuję i nawzajem.

Ostatecznie, mogła być ładna, w pewnych okolicznościach. Bethany miała zbyt małe usta w stosunku do reszty twarzy, ale w jej rysach było coś, co mężczyźni mogliby uznać za pociągające, chociaż wyglądała, jakby cały czas się marszczyła. Miała mnóstwo gęstych, grubych, brązowych włosów i szczupłe ciało z małym biustem. Teraz patrzyła na nią inna kobieta. Bethany martwiła się o swoje pomięte ubranie i rozmazany makijaż.

– Wyglądasz w porządku – powiedziałam cicho, biorąc jej ręce w swoje. – Teraz po prostu potrzymam cię za ręce przez minutę, daję słowo, że się do ciebie nie przystawiam.

Zachichotała, a jej palce odrobinę się rozluźniły. Zaczęłam.

To było dla mnie coś całkiem nowego. Zamiast starać się unikać używania telepatii, próbowałam ją rozwinąć, zachęcona przez Billa. Ta kobieta zatrudniona w Fangtasii była po prostu królikiem doświadczalnym. Odkryłam, prawie przez przypadek, że mogę zahipnotyzować ludzi na chwilę. Nie rzucałam na nich żadnego czaru, ani nic w tym rodzaju, ale to pozwalało mi wejść w ich umysły z przerażającą łatwością. Jeżeli z czyichś myśli dowiesz się, co go najbardziej rozluźnia, będzie ci łatwo uspokoić taką osobę, wprowadzić ją w stan podobny do transu.

– Co najbardziej lubisz, Bethany? – zapytałam. – Chodzisz czasami do masażystki? Albo może lubisz mieć zrobiony manicure?

Zerknęłam delikatnie w umysł Bethany. Wyselekcjonowałam najlepszy dla mojego celu kanał.

– Jesteś właśnie u swojego ulubionego fryzjera… – powiedziałam miękkim głosem – Jerry’ego. Czesze i czesze twoje włosy, nie są już ani trochę splątane. Rozdziela je, ostrożnie, bo przecież są takie grube. Obcięcie ich zajmie mu dużo czasu, ale on lubi to robić, bo twoje włosy są takie zdrowe i błyszczące. Jerry unosi je i wyrównuje… Nożyczki wydają ciche kliknięcia. Małe pukle włosów spadają na plastikową pelerynę i ześlizgują się na podłogę. Znowu czujesz jego palce na swoich włosach. Ciągle od nowa, jego palce poruszają się w nich, unoszą, zbierają i przycinają. Czasem używa grzebienia, żeby sprawdzić, czy jest równo. Czujesz się tak dobrze, po prostu siedząc, gdy ktoś zajmuje się twoimi włosami. Nie ma nikogo innego… – Nie, wróć. Wzbudziłam pewien niepokój. – W salonie jest kilkoro ludzi, ale oni są tak samo zajęci, jak Jerry. Ktoś włączył suszarkę. Ledwie słyszysz głosy mruczące z sąsiedniego stanowiska. Jego palce przesuwają się po twoich włosach, unoszą je, przycinają i szczotkują, znowu, i znowu…

Nie wiem, co zawodowy hipnotyzer powiedziałby o mojej technice, ale ona działa, w każdym razie tym razem zadziałała. Umysł Benathy był spokojny, zrelaksowany, po prostu czekający na polecenia. Tym samym głosem powiedziałam:

– Gdy on zajmuje się twoimi włosami, wrócimy do tamtej nocy w pracy. On nie przestanie obcinać, dobrze? Zacznijmy od przygotowywania się do wyjścia do baru. Nie przejmuj się mną, jestem tylko podmuchem powietrza koło twojego ramienia. Możesz słyszeć mój głos, ale on dochodzi z innego stanowiska w salonie fryzjerskim. Nie możesz nawet usłyszeć tego, co mówię, dopóki nie wypowiem twojego imienia.

Jednocześnie informowałam Stana i uspokajałam Bethany. Potem zanurzyłam się głębiej we wspomnieniach dziewczyny.

Bethany szukała swojego pokoju. Był mały, dość schludny, dzielony z inną pracownicą Bat’s Wing, która używała imienia Desiree Dumas. Desiree Dumas, widziana oczami Bethany, wyglądała dokładnie jak swoje przybrane imię – samozwańcza syrena, nieco zbyt pulchna, nieco zbyt blond, przekonana o własnym erotyzmie.

Wspomnienia kelnerki były jak film, dość nudny film. Były prawie zbyt dobre. Przeskakując przez nieciekawe fragmenty, jak kłótnia Bethany i Desiree dotycząca przewagi jednego rodzaju mascary nad innym, można było odtworzyć to, co Bethany zapamiętała: przygotowała się do pracy tak jak zawsze, ona i Desiree miały pojechać razem. Desiree pracowała w punkcie sprzedaży pamiątek w Bat’s Wings. Ubrana w czerwoną sukienkę i czarne buty wciskała ludziom wampirze pamiątki za grubą kasę. Wyposażona w sztuczne kły, pozowała z turystami do zdjęć w zamian za porządne napiwki. Koścista i nieśmiała Bethany była skromną kelnerką, od lat czekała na otwarcie podobnego sklepu z pamiątkami, gdzie nie dostawałaby wielkich napiwków, ale jej pensja byłaby wyższa, i mogłaby usiąść, gdy nie byłaby zajęta. Jak do tej pory się nie doczekała. Wielki żal do Desiree, informacja całkiem nie na miejscu, ale słyszałam siebie mówiącą o tym Stanowi, jakby to była kluczowa wiadomość.

Nigdy jeszcze nie byłam tak głęboko w niczyim umyśle. Gdy tu weszłam, próbowałam selekcjonować informacje, ale to nie działało. Ostatecznie pozwoliłam im wszystkim przepływać swobodnie. Bethany była zupełnie zrelaksowana, ciągle zdawało jej się że jest u fryzjera. Tworzyła wyraźne obrazy mentalne i była w tych wyobrażeniach równie zatracona, jak ja w jej wspomnieniach tamtego wieczora.

W swoim umyśle Bethany serwowała syntetyczną krew tylko czterem wampirom – czerwonowłosej kobiecie, niskiej, krępej Latynosce z oczami czarnymi jak smoła, blond nastolatkowi ze starożytnymi tatuażami i mężczyźnie o brązowych włosach, z wystającą szczęką i sznurkowym krawatem. O to chodziło! Farrell zapisał się w pamięci Bethany. Nie mogłam okazać zaskoczenia i tego, że go rozpoznałam. Musiałam pokierować Bethany nieco bardziej stanowczo.

– Ten mężczyzna, Bethany – szepnęłam. – Co jeszcze o nim zapamiętałaś?

– Och, on – odpowiedziała głośno, tak, że prawie podskoczyłam na krześle. W myślach obróciła się w stronę Farrella, myśląc o nim. Zamówił dwie butelki syntetycznej krwi 0 Rh+ i zostawił jej napiwek.

Gdy Bethany skupiła się na mojej prośbie, między jej brwiami pojawiła się zmarszczka. Bardzo starała się przeszukać swoją pamięć. Urywki tamtego wieczoru zaczęły się łączyć, więc mogła wyłowić całe fragmenty wspomnień zawierających brązowowłosego wampira.

– Poszedł do łazienki z tym blondynem – powiedziała, a ja zobaczyłam w jej umyśle obraz wytatuowanego blond wampira, bardzo młodo wyglądającego. Mogłabym go narysować, gdybym tylko miała choć trochę talentu plastycznego.

– Młody wampir, koło szesnastu lat. Blond włosy, tatuaże – mruknęłam do Stana.

Wyglądał na zdumionego, choć ledwie to zauważyłam, tak bardzo starałam się skoncentrować (to trochę przypominało żonglowanie), ale widziałam, jak zaskoczenie przemknęło przez twarz Stana. To było pokręcone.

– Jesteś pewna, że ona był wampirem? – spytałam Bethany.

– Pił krew – powiedziała stanowczo. – Miał blada skórę. Ciarki mnie przechodziły na jego widok. Tak, jestem pewna.

Więc poszedł do łazienki z Farrellem. To mnie zaniepokoiło. Jedyny powód, dla którego wampiry wchodzą do łazienki, to chęć uprawiania seksu ze znajdującym się w niej człowiekiem. Albo, ewentualnie, chęć picia jego krwi. Albo (i to lubią najbardziej) jedno i drugie jednocześnie. Zagłębiając się we wspomnieniach Bethany, widziałam jak obsługuje jeszcze kilku klientów, z których żadnego nie rozpoznawałam. Większość z nich sprawiała wrażenie nieszkodliwych turystów. Jeden z nich, mężczyzna o ciemnej karnacji i krzaczastych wąsach, wyglądał znajomo, więc odnotowałam w pamięci jego towarzyszy: wysokiego, szczupłego mężczyznę z blond włosami do ramion i niską, pulchną kobietę z chyba najgorszą fryzurą, jaką widziałam w życiu.

Miałam kilka pytań do Stana, ale musiałam najpierw skończyć z Bethany:

– Czy ten wampir wyglądający jak kowboj przyszedł ponownie?

– Nie – odpowiedziała po zauważalnej pauzie. – Nigdy potem go nie widziałam.

Sprawdziłam dokładnie białe plamy w jej umyśle. Nie mogłam odtworzyć czegoś, co zostało usunięte, ale wiedziałabym, gdyby jej wspomnienia zostały zmodyfikowane. Nic nie znalazłam. A ona starała się sobie przypomnieć, przywołać inne wspomnienie Farrella; mogłam wyczuć jej wysiłek. Zdałam sobie sprawę, że, sądząc po stopniu jej napięcia, traciłam kontrolę nad jej myślami i pamięcią.

– A co z tym blondynem? Tym z tatuażami?

Bethany namyśliła się. Była mniej więcej na pół wybudzona z transu.

– Jego także nie widziałam – powiedziała. Jakieś imię prześlizgnęło się przez jej głowę.

– Co to było? – spytałam bardzo cichym i łagodnym głosem.

– Nic! Nic!

Oczy Bethany były już szeroko otwarte. Jej fryzura była skończona. Straciłam ją. Mojej umiejętności kontrolowania ludzi daleko jeszcze do doskonałości.

Chciała kogoś chronić, chciała, żeby ta osoba nie musiała przechodzić przez to samo, co ona teraz. Ale nie mogła powstrzymać się od pomyślenia jego imienia, a ja je wyłapałam. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego myślała, że ten człowiek będzie wiedział coś więcej, ale tak właśnie myślała. Nie widziałam żadnego celu w mówieniu jej, że odkryłam jej tajemnicę, więc uśmiechnęłam się i powiedziałam do Stana, bez odwracania się, żeby na niego spojrzeć:

– Może iść. Mam już wszystko.

Chłonęłam widok ulgi na twarzy Bethany, zanim odwróciłam się i spojrzałam na Stana. Byłam pewna, że on zdaje sobie sprawę, że mam jakiegoś asa w rękawie i nie chcę, żeby się odzywał. Kto może powiedzieć, o czym myśli wampir w takiej chwili. Ale miałam wyraźne uczucie, że Stan mnie rozumie.

Nie powiedział nic na głos, ale inny wampir wszedł do pokoju, dziewczyna, która była mniej więcej w wieku Bethany, gdy została przemieniona. Stan podjął dobrą decyzję. Dziewczyna nachyliła się nad Bethany, wzięła ją za rękę, uśmiechnęła się z całkowicie schowanymi kłami i powiedziała:

– Zabierzemy cię teraz do domu, w porządku?

– Och, świetnie! – Ulga Bethany była wypisana na jej czole jak neon. – Świetnie – powiedziała ponownie, trochę mniej pewnie. – Eee, czy ty naprawdę pójdziesz do mojego domu? Ty…

Ale wampirzyca spojrzała prosto w oczy Bethany i powiedziała:

– Nie będziesz pamiętać niczego z dzisiejszego dnia i tamtego wieczoru, poza imprezą.

– Imprezą? – głos Bethany był ospały. Tylko lekko zaciekawiony.

– Byłaś na imprezie – powiedziała wampirzyca, wyprowadzając Bethany z pokoju. – Poszłaś na przyjęcie i poznałaś tam uroczego chłopaka. Byłaś z nim… – wciąż mruczała do Bethany, gdy wychodziły. Miałam nadzieję, że da jej dobre wspomnienie.

– Co? – spytał Stan, gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły.

– Bethany myśli, że bramkarz z klubu będzie wiedział więcej, widziała go wchodzącego do męskiej toalety zaraz za twoim przyjacielem, Farrellem, i tym wampirem, którego nie znamy.

Nie wiedziałam i prawie chciałam zapytać Stana, czy wampirom zdarza się uprawiać seks ze sobą nawzajem. Seks i jedzenie były ze sobą tak powiązane w wampirzym życiu, że nie mogłam sobie wyobrazić wampira uprawiającego seks z nieczłowiekiem, to znaczy z kimś, z kogo nie mógłby się napić krwi. Czy wampiry pozyskują krew z innych wampirów w niekryzysowych sytuacjach? Wiedziałam, że jeśli życie jednego z nich było zagrożone, inny mógł oddać mu krew, ale nigdy nie słyszałam o wymianie krwi w innej sytuacji. Prawie chciałam zapytać Stana. Może poruszę ten temat w rozmowie z Billem, gdy wyjdziemy z tego domu.

– Więc odkryłaś w jej umyśle, że Farrell był w tym barze, wszedł do toalety z innym wampirem, młodym mężczyzną o długich blond włosach i z licznymi tatuażami – podsumował Stan. – Bramkarz wszedł do toalety, gdy tamci dwaj tam byli.

– Zgadza się.

Na chwilę zapadła cisza, gdy Stan zastanawiał się, co teraz zrobić. Czekałam, zadowolona, że nie słyszę ani słowa z jego wewnętrznej bitwy myśli. Żadnych przebłysków. W końcu takie momentalne wyłapanie myśli wampira zdarzało się bardzo rzadko. Nigdy nie zdarzyło mi się z Billem; nie wiedziałam, że to się może zdarzać, gdy zostałam wprowadzona do świata wampirów, więc jego towarzystwo było dla mnie czystą przyjemnością. Było możliwe, po raz pierwszy w moim życiu, abym zbudowała normalne relacje z mężczyzną. Jasne, nie był żywym mężczyzną, ale w końcu nie można mieć wszystkiego.

Poczułam rękę Billa na swoim ramieniu, gdy tylko on poczuł, że o nim myślę. Położyłam na niej swoją własną, marząc o tym, żebym mogła wstać i porządnie go przytulić. To nie był najlepszy pomysł, robić to na oczach Sama. Jeszcze by sobie przypomniał, że jest głodny.

– Nie znamy wampira, który tam poszedł z Farrelem – powiedział Stan i to zdawało się odpowiedzią na wszystko, o czym myślałam. Może zamierzał dać mi dłuższe wyjaśnienie, ale uznał, że nie jestem dość bystra, żeby zrozumieć odpowiedź. Raczej bywałam niedoceniana, niż przeceniana. Chociaż, z drugiej strony, co to za różnica? Ale teraz były rzeczy ważniejsze od tego pytania.

– Więc kto jest bramkarzem w Bat’s Wing?

– Facet imieniem Re-Bar – powiedział Stan, z lekko wyczuwalnym niesmakiem. – Jest fanbangerem.

A więc Re-Bar miał wymarzoną pracę. Praca z wampirami, dla wampirów, bycie wśród nich każdej nocy. Z punktu widzenia kogoś zafascynowanego nieumarłymi, Re-Bar był niewyobrażalnym szczęściarzem.

– Co on może zrobić, jeśli wampiry zaczną sprawiać problemy? – zapytałam ze zwykłej ciekawości.

– On jest tam tylko dla pijaków z gatunku ludzkiego. Stwierdziliśmy, że wampiry-bramkarze mają tendencję do nadużywania swojej siły.

Nie chciałam o tym za dużo myśleć.

– Czy Re-Bar jest tutaj?

– To zajmie tylko chwilę – powiedział Stan, choć nie zapytał o to nikogo ze swojej świty. Prawie na pewno był w stanie jakoś kontaktować się z nimi telepatycznie. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam i byłam pewna, że Eric nie może dosięgnąć umysłu Billa. To musiał być szczególny dar Stana.

Gdy czekaliśmy, Bill usiadł na krześle obok mnie i wziął mnie za rękę. To sprawiło, że poczułam się dużo lepiej, kochałam go za to. Starałam się zrelaksować umysł, zachować energię na kolejne przesłuchanie. Ale zaczynałam się martwić, bardzo poważnie martwić, sytuacją wampirów w Dallas. I martwiłam się też tym, co widziałam we wspomnieniach Bethany, chodziło mi o tych stałych bywalców baru, szczególnie mężczyznę, którego, jak mi się zdawało, rozpoznawałam.

– O nie – prawie krzyknęłam, gdy nagle zdałam sobie sprawę, gdzie go widziałam.

Wampiry wyglądały na zaniepokojone moim zachowaniem

– Co się stało, Sookie? – spytał Bill.

Stan wyglądał, jakby był wykuty z lodu. Jego oczy naprawdę świeciły na zielono, to nie była tylko moja wyobraźnia.

Starałam się wytłumaczyć, o czym pomyślałam, ale z pośpiechu zaczęłam się jąkać.

– Ksiądz – powiedziałam do Billa. – Ten człowiek, który uciekł na lotnisku, ten, który próbował mnie porwać. On był w barze.

Inne ubranie i otoczenie zmyliły mnie, gdy byłam tak głęboko w umyśle Bethany, ale teraz, byłam pewna.

– Rozumiem – powiedział Bill powoli. Zdawał się mieć niemal pamięć absolutną, mogłam być pewna, że twarz tego mężczyzny wryła się w jego umyśle.

– Nie wydaje mi się, żeby to był prawdziwy ksiądz, no i teraz wiemy, że był w barze tej nocy, kiedy Farrell zniknął – powiedziałam. – Był ubrany normalnie. Nie, uhm, biała koloratka i czarna koszula.

Zapadła niezręczna cisza.

– Ale ten mężczyzna, ten fałszywy ksiądz, w barze, nawet z dwoma towarzyszami, nie mógł nigdzie zabrać Farrella, jeśli Farrell nie poszedłby dobrowolnie – powiedział delikatnie Stan.

Spojrzałam na swoje dłonie i nie powiedziałam ani słowa. Nie chciałam być tą, która powie to głośno. Bill także rozsądnie nic nie mówił. W końcu Stan Davis, przywódca wampirów z Dallas, powiedział:

– Bethany zapamiętała, że ktoś poszedł z Farrellem do toalety. Wampir, którego nie znamy.

Kiwnęłam głową, wciąż wpatrując się w jakiś losowo wybrany punkt.

– Potem ktoś musiał mu pomóc w uprowadzeniu Farrella.

– Czy Farrell jest gejem? – spytałam, starając się, żeby to brzmiało tak, jakby to pytanie wydobyło się ze ściany.

– Preferuje mężczyzn. Myślisz, że…

– Ja nic nie myślę! – potrząsnęłam gwałtownie głową, żeby mu uświadomić, do jakiego stopnia nie myślę. Bill ścisnął mi palce. Ałć.

Pełna napięcia cisza panowała dopóki wyglądająca na nastolatkę wampirzyca nie wróciła z dobrze zbudowanym człowiekiem, tym, którego widziałam w pamięci Bethany. Nie wyglądał do końca tak, jak Bethany go zapamiętała, widziany jej oczami był bardziej wysportowany, a mniej tłusty, bardziej pociągający, a mniej niechlujny. Ale dało się go zidentyfikować jako Re-Bara.

Natychmiast zauważyłam, że coś z nim jest nie tak. Podążał za dziewczyną dość chętnie i uśmiechał się do wszystkich w pokoju, a to raczej dość dziwne, nie? Każdy człowiek wplątany w problemy wampirów byłby przynajmniej zaniepokojony, nieważne, jak czyste miałby sumienie. Wstałam i podeszłam do niego. Z radosnym oczekiwaniem patrzył, jak się zbliżam.

– Cześć, bracie – powiedziałam przyjaźnie i uścisnęłam jego rękę. Puściłam ją tak szybko, jak tylko mogłam, i cofnęłam się o kilka kroków. Najchętniej wzięłabym Advil [16] i się położyła.

– Cóż – powiedziałam do Stana – ten z całą pewnością ma dziurę w głowie.

Stan spojrzał sceptycznie na czaszkę Re-Bara.

– Wytłumacz – powiedział.

– Jak leci, panie Stan? – spytał Re-Bar.

Byłam gotowa się założyć, że nikt nigdy nie odezwał się do Stana Davisa w ten sposób, przynajmniej w ciągu ostatnich pięciuset lat czy coś koło tego.

– W porządku, Re-Bar. A co u ciebie? – Naprawdę doceniałam to, że Stan jest tak spokojny i opanowany.

– Wiesz, czuję się po prostu świetnie – powiedział Re-Bar, potrząsając z zachwytem głową. – Jestem najszczęśliwszym skurwysynem na ziemi. Ojej, niech mi panie wybaczą.

– Nie ma sprawy. – Zmusiłam się, żeby wykrztusić te słowa.

– Co mu zrobiono, Sookie? – spytał Bill.

– Ma wypaloną w głowie dziurę – odpowiedziałam. – Nie umiem tego inaczej wyjaśnić, naprawdę. Nie mogę powiedzieć, jak to się robi, bo nigdy tego nie widziałam, ale kiedy patrzę w jego myśli, jego wspomnienia, to tam jest po prostu wielka, poszarpana dziura. Tak, jakby potrzebował operacji usunięcia niewielkiego guza, a chirurg wyciął mu śledzionę i jeszcze ślepą kiszkę do kompletu, ot tak, na wszelki wypadek. Wiecie, kiedy wy zabieracie komuś pamięć, dajecie mu w zamian inne wspomnienia, prawda? – Wykonałam ręką gest, mający oznaczać, że mam na myśli wszystkie wampiry. – No więc ktoś wyrwał Re-Barowi kawał umysłu i niczym tego nie zastąpił. Coś jak lobotomia – dodałam kreatywnie. Dużo czytałam. Szkoła nie była dla mnie zbyt przyjemna, ze względu na mój mały problem, ale czytanie dawało mi ucieczkę od mojej sytuacji. Byłam samoukiem.

– A więc to, co Re-Bar wiedział o zniknięciu Farrella, przepadło – powiedział Stan.

– Taa, razem z kilkoma elementami jego osobowości i większością jego wspomnień.

– Czy on jest zdolny do normalnego funkcjonowania?

– Myślę, że tak, w sumie, czemu nie? – Nigdy nie natknęłam się na coś takiego, nie wiedziałam nawet, że to jest możliwe. – Ale nie wiem, jak będzie mu teraz szła praca w jego zawodzie – dodałam, starając się być szczera.

– Zrobiono mu to, gdy pracował dla nas. Zajmiemy się nim. Może będzie mógł sprzątać klub po zamknięciu – powiedział Stan. Z jego głosu mogłam wywnioskować, że chciał mieć pewność, że to odnotowałam: wampiry potrafią współczuć, a przynajmniej być w porządku.

– Ojej, to by było świetne! – rozpromienił się Re-Bar. – Dzięki, panie Stan.

– Zabierz go do domu – polecił Stan wampirzycy, która przyprowadziła Re-Bara.

Niezwłocznie się oddaliła, wlokąc za sobą gościa po lobotomii.

– Kto mógł mu zrobić coś tak okrutnego? – zapytał Stan.

Bill nie odpowiedział, w końcu nie był tutaj, żeby się wychylać, tylko żeby mnie ochraniać i przeprowadzać własne śledztwo, gdyby było to potrzebne. Wysoka, rudowłosa wampirzyca, ta, która była w barze, gdy porwali Farrella, weszła do pokoju.

– Czy zauważyłaś coś szczególnego tego wieczoru, kiedy Farrell zniknął? – spytałam jej, nie myśląc o tym, żeby to protokołować. Warknęła na mnie, jej białe zęby wyróżniały się na tle jej ciemnego języka i szminki.

– Współpracuj – powiedział Stan.

Jej twarz natychmiast się wygładziła, wszystkie emocje znikły jak zagniecenia na prześcieradle, kiedy wygładzasz je ręką podczas ścielenia łóżka.

– Nie pamiętam – powiedziała w końcu. A więc zdolność Billa do zapamiętywania wszystkiego z najdrobniejszymi szczegółami w mniej niż minutę, była jego osobistym darem. – Nie pamiętam, żebym widziała Farrela przez więcej niż minutę lub dwie.

– Czy możesz zrobić z Rachel to samo, co zrobiłaś z tą barmanką? – spytał Stan.

– Nie – odpowiedziałam natychmiast, być może nieco zbyt współczującym głosem. – Nie mogę czytać w myślach wampirów. Coś jak zamknięta książka.

– Czy pamiętasz blondyna, jednego z nas, wyglądającego na około szesnaście lat? Takiego ze starożytnymi tatuażami na klatce piersiowej i ramionach? – spytał Bill.

– Och, jasne – odpowiedziała natychmiast Rachel. – Te tatuaże wyglądały na starożytny Rzym, były trochę przerażające, ale ciekawe. Zastanawiał mnie, bo nie widziałam, żeby przychodził do domu Stana, by zapytać o pozwolenie na polowanie.

A więc wampiry wkraczające na nie swoje terytorium musiały zameldować się w centrum dla odwiedzających. Odnotowałam to w pamięci, żeby potem do tego wrócić.

– Był z człowiekiem albo przynajmniej z nim rozmawiał – kontynuowała rudowłosa wampirzyca. Miała na sobie niebieskie dżinsy i zielony sweter, który (przynajmniej dla mnie) wyglądał na zdecydowanie zbyt ciepły. Ale wampiry nie przejmują się zbytnio tym, jaka właściwie jest temperatura. Spojrzała na Stana, potem na Billa, który skinął głową, aby dać do zrozumienia, że potrzebują wszystkich wspomnień, jakie Rachel może posiadać. – Człowiek miał ciemne włosy i wąsy, jeśli dobrze zapamiętałam. – Wykonała dłońmi gest mający oznaczać „oni wszyscy wyglądają tak samo”.

Po tym, jak Rachel wyszła, Bill chciał się dowiedzieć, czy gdzieś w domu jest komputer. Stan powiedział, że jest, i spojrzał na Billa z prawdziwą ciekawością, kiedy Bill spytał, czy może z niego skorzystać, i przeprosił, że nie wziął własnego laptopa.

Stan skinął głową. Bill już miał wyjść z pokoju, kiedy zawahał się i spojrzał na mnie.

– Nie masz nic przeciwko, Sookie? – spytał.

– Jasne, że nie.

Starałam się sprawiać wrażenie, że wierzę w to, co mówię.

– Nie martw się o nią. Chciałbym, żeby spojrzała jeszcze na kilka osób – powiedział Stan.

Skinęłam głową i Bill wyszedł. Uśmiechnęłam się do Stana. Właśnie to robię zawsze, gdy jestem zdenerwowana. To nie jest zbyt radosny uśmiech, ale lepsze to od wrzasku.

– Ty i Bill od dawna jesteście razem? – spytał Stan.

– Od kilku miesięcy.

Im mniej Stan o nas wiedział, tym lepiej dla mnie.

– Jesteś z nim szczęśliwa?

– Tak.

– Kochasz go?

Stan wyglądał na rozbawionego.

– To nie pana sprawa – warknęłam. – Wspomniał pan, że jest jeszcze kilka osób, które powinnam sprawdzić?

Tak samo, jak to zrobiłam z Bethany, brałam kolejne osoby za ręce i przeglądałam nudną zawartość ich łepetyn. Nie ulegało wątpliwości, że Bethany była najbardziej spostrzegawczą osoba w barze. Ci ludzie – inna kelnerka, barman i stały bywalec (fangbanger), którzy byli tu właściwie z własnej woli, mieli beznadziejne, tępe myśli i ograniczoną zdolność zapamiętywania. Odkryłam, że barman przechowuje w pubie kradzione sprzęty gospodarstwa domowego i, jak tylko facet wyszedł z pokoju, poradziłam Stanowi, by zatrudnił innego barmana albo będzie miał na karku policję. Na Stanie wywarło to większe wrażenie, niż się spodziewałam. Wolałabym, żeby się zbytnio nie zachwycił moimi usługami.

Bill wrócił, gdy kończyłam z ostatnim pracownikiem baru, i wyglądał na dość zadowolonego, więc wywnioskowałam, że wszystko dobrze mu poszło. Bill spędzał ostatnio przy komputerze większość tego czasu, którego nie spędzał w trumnie, co mi się niespecjalnie podobało.

– Ten wytatuowany wampir – powiedział Bill, gdy w pokoju nie pozostał już nikt oprócz naszej trójki – nazywa się Godric, chociaż w ciągu ostatniego wieku używał imienia Godfrey. Jest renouncerem.

Nie wiem jak Stan, ale ja byłam pod wrażeniem. Kilka minut przy komputerze i Bill odwalił niezły kawał detektywistycznej roboty.

Stan wyglądał na zszokowanego i przypuszczam, że ja sama sprawiałam wrażenie zdezorientowanej.

– Sprzymierzył się z ludźmi-radykałami. Planuje popełnić samobójstwo – Bill wytłumaczył mi po cichu, gdy Stan pogrążył się w myślach. – Godfrey zdecydował spotkać się ze słońcem. Jego egzystencja stałą mu się niemiłą.

– Więc zamierza kogoś ze sobą zabrać? Godfrey chce wystawić Farrella na słońce razem ze sobą?

– Zdradził nas przed Bractwem – powiedział Stan.

„Zdradzić” to bardzo tandetnie patetyczne słowo, ale w życiu nie przyszłoby mi do głowy nawet uśmiechnąć się ironicznie, gdy Stan je wypowiedział. Słyszałam o Bractwie, nigdy jednak nie spotkałam nikogo, kto przyznałby się, że do niego należy. Bractwo Słońca było dla wampirów tym, czym dla Afroamerykanów Ku Klux Klan. To była najszybciej rozwijająca się sekta w Stanach.

Po raz kolejny rzucono mnie na głęboką wodę – i tym razem zaczęło mnie to przerastać.


Tłum. Pószczyk 2

Загрузка...