Rozdział 9

Bill i ja już się kiedyś kłóciliśmy. Czasami złościłam się, zmęczona wszystkim, co było związane z wampirami – choć musiałam nauczyć się to akceptować mimo przerażenia. Czasami po prostu chciałam pobyć z ludźmi.

Właśnie tym zajmowałam się przez te trzy tygodnie. Nie zadzwoniłam do Billa, a on nie zadzwonił do mnie. Wiedziałam, że wrócił z Dallas, bo zostawił moją walizkę na ganku. Kiedy ją rozpakowałam, znalazłam w bocznej kieszeni czarne, aksamitne pudełeczko na biżuterię. Chciałabym mieć siłę, żeby powstrzymać się przed otwarciem go, ale nie miałam.

W środku była para topazowych kolczyków i karteczka o treści: „Będą pasowały do brązowej sukienki”. Chodziło o tę bawełnianą sukienkę, którą założyłam wtedy, gdy szliśmy do siedliska Stana. Pokazałam pudełku język i pojechałam do domu Billa, żeby wrzucić je do skrzynki na listy. Kiedy w końcu kupił mi prezent, musiałam mu go oddać.

Nawet nie starałam się dokładnie przemyśleć wszystkich spraw. Kiedy mój mózg się oczyści, będę mogła zdecydować, co dalej.

Czytałam gazety. Wampiry w Dallas i ich ludzcy znajomi zostali uznani za męczenników, co prawdopodobnie całkowicie odpowiadało Stanowi. Północna Masakra w Dallas była wymieniana we wszystkich gazetach jako przykład przestępstwa podyktowanego nienawiścią. Prawodawcy byli zachęcani do uchwalenia różnych niedorzecznych praw, które sprawiłyby, że ludzie czuliby się lepiej; praw, które przyznawałyby wampirom bierne prawo wyborcze (chociaż nikt nie zasugerował, że wampir mógłby zasiadać w Senacie lub Izbie Reprezentantów). Była nawet próba uczynienia wampira prawnym katem stanu w Teksasie. Senator Garza powiedział: „Śmierć przez ugryzienie wampira powinna być bezbolesna, a wampiry dzięki temu mogłyby się lepiej odżywiać”.

Mam wiadomość dla pana, senatorze Garzo. To, czy ugryzienie jest bezbolesne, zależy tylko od woli wampira. Jeśli wampir nie zauroczył najpierw swojej ofiary to poważne ugryzienie (zupełnie inne od tego lekkiego podczas seksu) bolało jak cholera.

Zastanawiałam się, czy senator Garza może być spokrewniony z Luną, ale Sam powiedział mi, że to popularne nazwisko wśród Amerykanów z Meksyku – tak samo jak „Smith” wśród tych pochodzących z Anglii.

Sam nie zapytał, dlaczego chciałam wiedzieć. To sprawiło, że poczułam się nieco opuszczona, bo przywykłam do myśli, że jestem dla Sama ważna. Ale ostatnio był czymś pochłonięty, zarówno w czasie pracy, jak i po niej. Arlene powiedziała, że według niej Sam się z kimś umawia – po raz pierwszy, z tego, co pamiętałyśmy. Kimkolwiek ona była, żadna z nas jej nie widziała, co samo w sobie było dziwne. Starałam się powiedzieć Samowi o zmiennokształtnych w Dallas, ale tylko się uśmiechnął i znalazł wymówkę, by zająć się czymś innym.

Któregoś dnia mój brat, Jason, wpadł na lunch. Nie było tak, jak zwykle bywało, gdy żyła babcia. Babcia miałaby na stole dużo jedzenia, które jedlibyśmy przez cały dzień. Jason przychodził wtedy całkiem często; babcia była znakomitą kucharką. Ja byłam w stanie zaserwować kanapki z klopsikami i sałatkę ziemniaczaną (nie powiedziałam mu, że ją kupiłam). Na szczęście miałam też trochę herbaty brzoskwiniowej.

– Co z tobą i Billem? – zapytał bez ogródek, kiedy już zjadł. Gdy wracaliśmy z lotniska, pohamował swoją ciekawość.

– Wkurzyłam się na niego – odpowiedziałam.

– Dlaczego?

– Złamał dane mi słowo.

Jason starał się udawać dobrego starszego brata, a ja powinnam zaakceptować to, że się o mnie martwi i się nie irytować. Jednak złościło mnie to już nie po raz pierwszy, więc możliwe, że jestem bardziej porywcza, niż sądziłam do tej pory. Przynajmniej w pewnych okolicznościach. Stanowczo zablokowałam swój szósty zmysł, żeby słyszeć tylko to, co Jason akurat mówi.

– Widziano go w Monroe.

Wzięłam głęboki wdech.

– Z kimś innym?

– Tak.

– Z kim?

– Nie uwierzysz. Z Portią Bellefleur.

Nie byłabym bardziej zdziwiona, gdyby Jason powiedział, że Bill umawia się z Hillary Clinton (chociaż Bill był demokratą). Gapiłam się na brata, jakby mi właśnie oznajmił, że jest Szatanem. Jedyne, co łączyło mnie i Portię, to miejsce urodzenia, płeć i fakt, że obie mamy długie włosy.

– Cóż – powiedziałam obojętnie. – Nie wiem, czy się zirytować, czy śmiać. Co o tym myślisz?

W końcu, jeśli ktoś był specem od relacji damsko-męskich, to właśnie Jason. Przynajmniej znał się na nich z męskiego punktu widzenia.

– Jest twoim przeciwieństwem – powiedział z nadmierną życzliwością. – W każdy sposób, jaki przychodzi mi na myśl. Ma wyższe wykształcenie, pochodzi z, jak można to nazwać, arystokratycznej rodziny i jest prawniczką. Poza tym, jej brat jest policjantem. Chodzą do filharmonii i innych takich.

Łzy zapiekły mnie w oczy. Poszłabym z Billem do filharmonii, gdyby mnie poprosił.

– Z drugiej strony, jesteś mądra, ładna i gotowa zaakceptować jego inność.

Nie byłam całkiem pewna, co Jason miał na myśli, kiedy to mówił, ale uznałam, że lepiej nie pytać.

– Ale na pewno nie jesteś arystokratką. Pracujesz w barze, a twój brat jest buduje drogi.

Jason uśmiechnął się do mnie krzywo.

– Jesteśmy tu tak długo, jak Bellefleurowie – powiedziałam, starając się nie brzmieć posępnie.

– Wiem to. I ty też to wiesz. I Bill pewnie też to wie, bo wtedy jeszcze żył.

Święta prawda.

– Co w sprawie przeciwko Andy’emu? – zapytałam.

– Nie postawiono mu jeszcze zarzutów, ale po mieście krąży mnóstwo plotek o jakimś seks-klubie. Lafayette był taki zadowolony, że go zaproszono; najwyraźniej wspomniał o tym kilku osobom. Twierdzą, że skoro naczelną zasadą klubu jest zachowanie dyskrecji, Lafayette naprawdę był podekscytowany.

– Co o tym sądzisz?

– Myślę, że gdyby ktokolwiek tworzył jakiś seks-klub w Bon Temps, powinien mnie do niego zaprosić – powiedział śmiertelnie poważnie.

– Masz rację – przyznałam, zdziwiona, jak wrażliwy Jason może być. – Byłbyś numerem jeden na liście.

Czemu nie pomyślałam o tym wcześniej? Jason nie tylko miał reputację faceta, który leci na wszystko, co nosi spódniczkę, ale był też przystojny i nieżonaty.

– Jedyne, co przychodzi mi do głowy – zaczęłam – to fakt, że Lafayette był gejem, jak wiesz.

– I?

– I może ten klub, jeśli istnieje, akceptuje tylko ludzi, którym to nie przeszkadza.

– Może i masz rację – powiedział.

– Tak, Panie Homofobie.

Jason zaśmiał się i wzruszył ramionami.

– Każdy ma słaby punkt – powiedział. – Dodatkowo, jak wiesz, dość regularnie umawiam się z Liz. Myślę, że każdy, kto ma trochę oleju w głowie, uznałby, że Liz nie podzieli się z nikim nawet serwetką, co tu mówić o narzeczonym.

Miał rację. Rodzina Liz często przesadzała ze swoją obsesją niepożyczania niczego innym i od innych.

– Trzeba by nad tobą popracować, bracie – powiedziałam, koncentrując się raczej na jego pierwszej wypowiedzi, niż na uwadze o Liz. – Jest tylu ludzi gorszych od gejów.

– Na przykład?

– Złodzieje, zdrajcy, mordercy, gwałciciele…

– Okej, okej, rozumiem.

– Mam nadzieję – stwierdziłam. Te nasze różnice poglądów doprowadzały mnie czasem na skraj rozpaczy, ale i tak kochałam Jasona; był wszystkim, co mi pozostało.

Tej samej nocy widziałam Billa i Portię. Zauważyłam ich w samochodzie Billa, kiedy jechali przez Claiborne Street. Portia obróciła głowę w stronę Billa, mówiąc coś do niego; on patrzył przed siebie, z twarzą bez wyrazu, przynajmniej o ile mogłam stwierdzić. Nie widzieli mnie. Wracałam od bankomatu, byłam w drodze do pracy.

Słyszenie o czymś i zobaczenie tego na własne oczy to dwie zupełnie różne sprawy. Poczułam przytłaczającą falę gniewu; rozumiałam, jak Bill się czuł, kiedy widział, że jego przyjaciele umierają. Chciałam kogoś zabić. Nie byłam tylko pewna kogo.

Andy był tego wieczoru w barze, siedział w części sali, którą zajmowała się Arlene. Byłam z tego powodu zadowolona, bo Andy źle wyglądał. Był nieogolony i miał zmięte ubranie. Kiedy wychodził, podszedł do mnie i mogłam wyczuć, że trochę wypił.

– Zabierz go z powrotem – powiedział. Jego głos był ochrypły od gniewu. – Zabierz z powrotem tego cholernego wampira, żeby odczepił się od mojej siostry.

Nie wiedziałam, co mu powiedzieć. Po prostu się na niego gapiłam, póki nie wyszedł z baru. Przeszło mi przez myśl, że ludzie nie byliby tak zaskoczeni, gdyby usłyszeli o zwłokach w jego samochodzie teraz, a nie kilka tygodni temu.

Następnej nocy, kiedy miałam wolne, ochłodziło się. To był piątek i nagle miałam dość samotności. Zdecydowałam się pójść na licealny mecz; to była rozrywka całego Bon Temps, a o meczach zwykło się rozmawiać w poniedziałek rano w każdym sklepie. Relacja ze spotkania jest wyświetlana dwukrotnie w lokalnej telewizji, a grający traktowani są jak arystokracja.

Na meczu nie można wyglądać niechlujnie.

Zebrałam włosy z czoła elastyczną gumką, a resztę potraktowałam lokówką, więc loki opadały mi na ramiona. Moje zranienia zniknęły. Umalowałam się dokładnie, użyłam nawet konturówki do ust. Założyłam czarne, bawełniane spodnie i czarno-czerwony sweter, a do tego czarne, skórzane botki, złote kolczyki i czerwono-czarną kokardkę, żeby ukryć gumkę we włosach. (Tak, zgadnijmy, jakie są barwy szkoły.)

– Całkiem nieźle – powiedziałam, przeglądając się w lustrze. – Całkiem cholernie nieźle.

Wzięłam czarną kurtkę i torebkę, po czym pojechałam do miasta.

Na trybunach zauważyłam wiele znajomych twarzy. Sporo osób mnie wołało, sporo ludzi powiedziało, że ślicznie wyglądam, ale… czułam się nieszczęśliwa. Jak tylko zdałam sobie z tego sprawę, przywołałam na twarz sztuczny uśmiech i rozejrzałam się za kimś, z kim mogłabym usiąść.

– Sookie! Sookie! – Tara Thornton, jedna z niewielu moich przyjaciółek z czasów liceum, wołała do mnie z trybun.

Wykonała rozpaczliwie zapraszający gest. Uśmiechnęłam się do niej. Ruszyłam w jej kierunku, po drodze zatrzymując się, by porozmawiać z kilkoma osobami. Mike Spencer, właściciel domu pogrzebowego, był tam w swoich ulubionych ubraniach w kowbojskim stylu; widziałam też przyjaciółkę babci, Maxine Fortenberry i jej wnuka, Hoyta, który był przyjacielem Jasona. Zauważyłam także Sida Matta Lancastera, prawnika, z żoną.

Tara siedziała ze swoim narzeczonym, Benedictem Tallie, który, niestety, zawsze był nazywany „Eggs”. Był z nimi też najlepszy kumpel Benedicta, JB du Rone. Kiedy zobaczyłam JB, mój nastrój się poprawił, skoczyło też moje libido. JB był tak uroczy, że mógłby pozować na okładkę romansu. Niestety, nie był zbyt mądry, co okryłam na naszej randce. Z zadowoleniem stwierdziłam, że przy JB nie muszę aż tak osłaniać swojego umysłu, bo praktycznie nie myślał.

– Hej, jak leci?

– Jest super! – powiedziała Tara z miną typowej imprezowiczki. – Co u ciebie? Nie widziałyśmy się tak dawno!

Jej ciemne włosy były krótko przycięte, a na ustach miała ogniście czerwoną szminkę. Na szyi zawiązała biało-czarno-czerwony szalik, żeby podkreślić ducha drużynowego. Razem z Eggsem mieli jeden z tych plastikowych kubeczków, które sprzedaje się na stadionach. Zawartość kubeczka niewątpliwie była alkoholem; nawet z miejsca, w którym stałam, czułam bourbon.

– Przesuń się, JB, też chciałabym usiąść – powiedziałam z uśmiechem.

– Jasne, Sookie – odpowiedział.

Wyglądał na zadowolonego, że mnie widzi. Na tym polegał urok JB. Do innych jego zalet można zaliczyć perłowobiałe zęby, idealnie prosty nos, męską i przystojną twarz, która powodowała, że chciało się wyciągnąć ręce i głaskać go po policzkach, szerokie barki i szczupłą talię. Może nie tak szczupłą jak dawniej… Ale, co ważne, JB był człowiekiem. To było ważne.

Usiadłam między JB i Eggsem, a Eggs zwrócił się do mnie z niedbałym uśmiechem:

– Chcesz się napić, Sookie?

Jestem ostrożna z alkoholem, skoro na co dzień widzę rezultaty nadmiernego spożycia.

– Nie, dzięki – powiedziałam. – Co u ciebie, Eggs?

– Dobrze – stwierdził po namyśle.

Wypił więcej niż Tara. Wypił za dużo.

Rozmawialiśmy o wspólnych przyjaciołach i znajomych, póki nie rozpoczęła się gra – potem to mecz był głównym tematem rozmowy. W pamięci mieszkańców Bon Temps były wszystkie mecze, które zostały rozegrane przez ostatnie piętnaście lat, i tocząca się właśnie gra, była z nimi ciągle porównywana, a ci gracze – do innych. Właściwie mogłam miło spędzać czas, skoro moja mentalna bariera była na tyle wyćwiczona, że byłam w stanie udawać, że ludzie mają na myśli dokładnie to, co mówią, bo ich prawdziwych myśli po prostu nie słuchałam.

JB przesunął się bliżej, komplementował moje włosy i figurę. Matka JB nauczyła go wcześniej, że docenione kobiety są szczęśliwsze, i to była filozofia, której się trzymał.

– Pamiętasz tę lekarkę ze szpitala, Sookie? – zapytał nagle w czasie drugiej ćwiartki.

– Tak. Doktor Sonntag. Wdowa.

Była za młoda, żeby być wdową i za młoda, żeby być lekarzem. To ja poznałam ją z JB.

– Spotykaliśmy się przez jakiś czas. Ja i lekarka – powiedział z zachwytem.

– To świetnie.

Przynajmniej taką miałam nadzieję. Doktor Sonntag mogła skorzystać z tego, co JB oferował, a on sam potrzebował… cóż, potrzebował kogoś, kto by się nim zajął.

– Ale przeniosła się z powrotem do Baton Rouge – dodał zbolałym głosem. – Chyba mi jej brakuje.

System opieki zdrowotnej wykupił nasz szpital i lekarze udzielający pomocy w nagłych wypadkach byli sprowadzani w ostateczności na okres czterech miesięcy.

Jego ręka otoczyła moje ramiona.

– Ale to wspaniale znów cię widzieć – zapewnił mnie.

To było miłe.

– JB, mógłbyś pojechać do Baton Rouge, żeby się z nią zobaczyć – zasugerowałam. – Czemu tego nie zrobisz?

– Jest lekarką, nie ma dużo czasu.

– Znajdzie go dla ciebie.

– Tak sądzisz?

– Chyba że jest totalną idiotką – powiedziałam.

– Mógłbym to zrobić. Rozmawiałem z nią wczoraj przez telefon. Mówiła, że żałuje, że mnie tam nie ma.

– To była spora podpowiedź, JB.

– Myślisz?

– Tak.

Wyglądał radośniej

– Więc jutro pojadę do Baton Rouge – stwierdził i pocałował mnie w policzek. – Poprawiłaś mi nastrój, Sookie.

– Cóż, nawzajem, JB.

Cmoknęłam go lekko w wargi.

Wtedy zobaczyłam, że Bill się na mnie gapi.

On i Portia byli w sektorze obok, nieco poniżej. Odwrócił się w naszą stronę i patrzył na mnie.

Gdybym to zaplanowała, nie mogłoby wyjść lepiej. To był fantastyczny moment w stylu „olać go”.

I ta chwila była zrujnowana.

Pragnęłam Billa.

Odwróciłam oczy i uśmiechnęłam się do JB, ale przez cały czas marzyłam o tym, żeby się spotkać z Billem pod trybunami i uprawiać z nim seks tu i teraz. Chciałam, żeby zdjął moje spodnie i znalazł się za mną. Chciałam, żeby sprawił, że zacznę jęczeć.

Byłam sobą tak zdziwiona, że nie wiedziałam, co zrobić. Czułam, że się rumienię. Nie mogłam nawet udawać, że się uśmiecham.

Po chwili uznałam, że to było prawie zabawne. Wychowano mnie konserwatywnie, biorąc pod uwagę moje „inwalidztwo”. Naturalnie, szybko odkryłam parę prawd o życiu, w końcu umiałam czytać w myślach (a jako dziecko nie byłam w stanie tego kontrolować). Zawsze uważałam, że seks jest interesujący, ale dzięki temu samemu „inwalidztwu” zdobyłam o nim tyle teoretycznych informacji, że nie garnęłam się do zamiany teorii w praktykę. W końcu ciężko się zaangażować w seks, kiedy wie się, że twój partner marzy o tym, że jesteś na przykład Tarą Thorton, albo kiedy ma nadzieję, że to ty pamiętałaś o kupieniu prezerwatywy, albo kiedy krytykuje jakąś część twojego ciała. Żeby seks był udany, trzeba się skoncentrować na tym, co partner robi, a nie na tym, co myśli.

Jeśli chodzi o Billa, nie słyszałam ani jednej jego myśli. Był też doświadczony, łagodny i skupiony na tym, żeby było nam dobrze. Wyglądało na to, że byłam takim samym śmieciem jak Hugo.

Przez resztę gry siedziałam, uśmiechając się i kiwając głową, kiedy było to wymagane, starając się nie patrzeć w dół. Kiedy minęła połowa, odkryłam, że nie słyszałam ani jednej piosenki z tych, które grał zespół. Nie zauważyłam też kuzyna Tary, który coś tańczył. Po tym, jak Jastrzębie z Bon Temps wygrały dwadzieścia osiem do osiemnastu, tłum ruszył w kierunku parkingu. Zgodziłam się odwieźć JB do domu. Eggs wytrzeźwiał nieco, więc byłam pewna, że on i Tara dadzą sobie radę; ku mojej uldze, to Tara siedziała za kierownicą.

JB mieszkał na obrzeżach miasta, w większym kompleksie domów. Uroczo zaprosił mnie do środka, ale powiedziałam, że muszę wracać do domu. Przytuliłam go i poleciłam, by zadzwonił do doktor Sonntag. Nadal nie znałam jej imienia. Obiecał, że tak zrobi, ale z JB nigdy nie wiadomo.

Potem musiałam zatrzymać się na jedynej otwartej stacji benzynowej, gdzie rozmawiałam z kuzynem Arlene, Derrickiem (który był na tyle odważny, by wziąć nocną zmianę), więc wróciłam do domu później, niż planowałam.

Kiedy otworzyłam drzwi, z ciemności wyłonił się Bill. Bez słowa chwycił mnie za rękę i odwrócił w swoją stronę, a potem pocałował. Chwilę później opieraliśmy się o futrynę, a jego ciało rytmicznie napierało na moje. Jedną ręką sięgnęłam za siebie, żeby zamknąć drzwi i klucz w końcu obrócił się w zamku. Przeszliśmy do salonu i odwrócił mnie w stronę kanapy. Chwyciłam się jej, a on, tak jak marzyłam, ściągnął moje spodnie i we mnie wszedł.

Z mojego gardła dobył się ochrypły dźwięk, którego nigdy wcześniej nie słyszałam. Bill wydawał z siebie dźwięki, jakby był jakimś jaskiniowcem. Nie sądziłam, że byłabym w stanie coś powiedzieć. Włożył mi ręce pod sweter i rozdarł stanik na dwie połówki. Był nieustępliwy. Prawie zemdlałam, kiedy pierwszy raz doszłam.

– Nie – warknął, gdy zaczęłam słabnąć, i nie przestawał się poruszać.

Potem przyspieszył, aż byłam bliska płaczu, podarł mój sweter, a jego kły odnalazły moje ramię. Wydał z siebie głęboki, przejmujący dźwięk, a potem, po długich sekundach, wszystko ustało.

Sapałam, jakbym przebiegła milę, on też drżał. Nie zadał sobie nawet trudu powtórnego zapinania swoich ubrań. Odwrócił mnie przodem i oparł głowę na moim ramieniu, żeby polizać małą ranę. Kiedy przestała krwawić i zaczął się proces leczenia, rozebrał mnie bardzo powoli. Całował całe moje ciało.

– Śmierdzisz nim – to jedyne, co powiedział. Zajął się pozbywaniem tego zapachu i zastępowaniem go własnym.

Później znaleźliśmy się w sypialni i przez chwilę, zanim znów mnie pocałował, cieszyłam się, że rano zmieniłam pościel.

Jeśli do tej pory miałam jakieś wątpliwości, teraz się rozwiały. Nie sypiał z Portią Bellefleur. Nie wiedziałam, o co w tym wszystkim chodziło, ale nie tworzyli prawdziwej pary.

Jego ręce wślizgnęły się pode mnie i przycisnęły mnie do niego tak blisko, jak tylko się dało; wodził nosem po mojej szyi, dotykał bioder, wodził palcami po udach, całował zgięcia kolan. Zdawało się, że się we mnie kąpie.

– Rozszerz dla mnie nogi, Sookie – szepnął mrocznym, chłodnym głosem, a ja posłuchałam.

Znów był gotów i był przy tym brutalny, jakby chciał coś udowodnić.

– Bądź delikatny – powiedziałam, odzywając się po raz pierwszy.

– Nie mogę. Minęło zbyt dużo czasu. Następnym razem będę, przysięgam – odpowiedział, wodząc językiem po krzywiźnie mojej szczęki. Jego kły zanurzyły się w mojej szyi. Kły, język, usta, palce, męskość; miałam wrażenie, jakbym kochała się z Diabłem Tasmańskim. Był wszędzie i wszędzie w pośpiechu.

Kiedy wszystko się uspokoiło, byłam zmęczona. Ułożył się przy moim boku, z jedną nogą zarzuconą na moje i ręką w poprzek mojej klatki piersiowej. Z równym powodzeniem mógłby przynieść żelazne pręty, które kiedyś służyły do zneczania bydła, i mnie nimi oznaczyć, ale nie byłoby to dla mnie tak zabawne.

– Wszystko w porządku? – wymamrotał.

– Poza tym, że chyba kilka razy zderzyłam się ze ścianą z cegieł – powiedziałam niewyraźnie.

Oboje na chwilę usnęliśmy, ale Bill obudził się pierwszy – jak zwykle nocą.

– Sookie – powiedział cicho. – Kochanie. Obudź się.

– Oo… – zaczęłam, powoli przytomniejąc.

Po raz pierwszy od tygodni obudziłam się z mglistym przekonaniem, że wszystko na świecie jest w porządku. Z rosnącym niepokojem odkryłam jednak, że nic nie jest tak, jak być powinno.

Otworzyłam oczy i spojrzałam w twarz Billa, znajdującą się tuż nad moją.

– Musimy porozmawiać – powiedział, odgarniając włosy z mojej twarzy.

– Zatem mów.

Byłam już obudzona. Nie żałowałam seksu, tylko tego, że będziemy teraz musieli omówić nasze spawy.

– Poniosło mnie w Dallas – powiedział natychmiast. – Wampiry tak mają, kiedy okazja do polowania pojawia się sama. Zaatakowali nas. Mieliśmy prawo zapolować na tych, którzy chcieli nas zabić.

– To powrót do dni bezprawia – stwierdziłam.

– Ale wampiry polują, Sookie. Taka jest nasza natura – powiedział bardzo poważnie. – Jak pantery, jak wilki. Nie jesteśmy ludźmi. Możemy udawać, że jest inaczej, kiedy chcemy żyć wśród ludzi… w waszym społeczeństwie. Możemy czasem pamiętać, jak to było znajdować się wśród was, być jednym z was. Ale nie należymy już do tej samej rasy. Nie jesteśmy ulepieni z tej samej gliny.

Zastanowiłam się nad tym. Powtarzał mi to wciąż i wciąż, różnymi słowami, odkąd tylko zaczęliśmy się spotykać. Albo kiedy on zaczął widywać się ze mną, a ja nie wiedziałam jeszcze o nim nic. Nieważne, jak często myślałam, że pogodziłam się z jego innością, zdawałam sobie sprawę, że oczekuję, że będzie się zachowywał jak JB du Rone czy Jason, czy pastor z mojego kościoła.

– Chyba w końcu to do mnie dociera – powiedziałam. – Ale musisz zrozumieć, że czasami te różnice mogą mi się nie podobać. Czasami mogę potrzebować czasu, żeby ochłonąć. Ale chcę spróbować. Naprawdę cię kocham.

Gdy obiecałam, że podejmę próbę wypracowania kompromisu, przypomniał mi się mój własny żal. Chwyciłam jego rękę i przetoczyliśmy się tak, że teraz to ja mogłam patrzeć na niego z góry. Spojrzałam mu prosto w oczy.

– Teraz wyjaśnij mi, co robiłeś z Portią.

Ręce Billa spoczęły na moich biodrach, kiedy to wyjaśniał.

– Przyszła do mnie jeszcze tej samej nocy, kiedy wróciłem z Dallas. Czytała o tym, co się wydarzyło, i zastanawiała się, czy znam kogoś, kto tam był, kiedy to się stało. Kiedy przyznałem, że sam tam byłem – nie wspomniałem o tobie – Portia powiedziała mi, czego się dowiedziała. Ponoć część z wykorzystanej wówczas broni była kupiona w Bon Temps, w Sheridan’s Sport Shop. Zapytałem, skąd o tym wie; stwierdziła, że nie może powiedzieć, bo jest prawnikiem. Zdziwiłem się, czemu była tym tak zainteresowana, skoro nic więcej nie ma mi do powiedzenia, ale odpowiedziała, że jest dobrą obywatelką i nie chce patrzeć, jak inni obywatele są zastraszani. Kiedy zapytałem, dlaczego przyszła z tym do mnie, powiedziała, że jestem jedynym wampirem, jakiego zna.

Łatwiej już byłoby mi uwierzyć, że Portia może w sekrecie pobierać lekcje tańca brzucha.

Zmrużyłam oczy, kiedy zaczęłam się nad tym zastanawiać.

– Portii ani trochę nie obchodzą prawa wampirów – powiedziałam. – Mogła chcieć dobrać ci się do majtek, ale na pewno nie obchodzą jej prawa wampirów.

– Dobrać mi się do majtek? Cóż za ciekawy zwrot.

– Och, już go słyszałeś – powiedziałam nieco speszona.

Z rozbawieniem potrząsnął głową.

– Dobrać mi się do majtek – powtórzył powoli. – Dobrałbym się do twoich majtek, gdybyś akurat miała jakieś na sobie.

Potarł dłońmi moje biodra, żeby podkreślić brak tej części garderoby.

– Przestań – powiedziałam. – Usiłuję myśleć.

Jego dłonie ściskały moje biodra, a potem je puszczały, poruszając mną w przód i w tył. Zaczęłam mieć problemy z formułowaniem myśli.

– Przestań, Bill – powiedziałam. – Słuchaj, myślę, że Portia chciała się z tobą pokazywać, bo spodziewała się, że wtedy poproszą ją o dołączenie do tego domniemanego seks-klubu.

– Seks-klubu? – powtórzył z zainteresowaniem, ale nie przestał.

– Tak, nie mówiłam ci… Och, Bill, nie… Bill, jestem jeszcze zmęczona po ostatnim razie… Och. O Boże.

Chwycił mnie mocniej i stanowczo przesunął tak, żebym poczuła w sobie jego męskość. Potem znów zaczął mnie kołysać w przód i w tył.

– Och – powtórzyłam, zatracając się w chwili.

Zaczęłam widzieć kolory przed oczami, a potem byłam kołysana tak szybko, że nie mogłam zorientować się, w jakim kierunku akurat się poruszam. Doszliśmy w tej samej chwili i leżeliśmy przez jakiś czas w swoich objęciach, dysząc ciężko.

– Nigdy więcej nie powinniśmy się rozdzielać – powiedział Bill.

– No nie wiem, to, co dzieje się teraz, prawie mi to wynagradza.

Jego ciało zadrżało lekko.

– Nie – stwierdził. – To jest cudowne, ale wolałbym raczej opuścić miasto na kilka dni, niż znów się z tobą kłócić. – Otworzył szerzej oczy. – Naprawdę wyciągnęłaś kulę z ramienia Erica?

– Tak, powiedział, że muszę to zrobić, zanim rana zarośnie i kula zostanie w środku.

– Powiedział ci, że ma w kieszeni scyzoryk?

Zaskoczył mnie.

– Nie. A miał? Czemu tak się zachował?

Bill uniósł brwi, jakbym zapytała o coś niedorzecznego.

– Zgadnij – odpowiedział.

– Żebym przyssała się do jego ramienia? To śmieszne.

Bill nadal patrzył sceptycznie.

– Och, Bill, dałam się nabrać. Ale czekaj – przecież dał się postrzelić! Ta kula mogła trafić we mnie, ale trafiła w niego. Osłonił mnie.

– Jak?

– Cóż, leżał na mnie…

– Nie mam nic więcej do dodania. – W tym momencie nie było w nim nic staromodnego. Chociaż, z drugiej strony, jego mina była cokolwiek staroświecka.

– Ale, Bill… Chcesz powiedzieć, że on jest tak przebiegły?

Znów uniósł brwi.

– Leżenie na mnie to nic tak przyjemnego, żeby ktoś się dawał za to postrzelić – zaprotestowałam. – Rany! To szaleństwo!

– Ale zapewniło, że wypiłaś nieco jego krwi.

– Tylko kilka kropel. Resztę wyplułam – powiedziałam.

– Tyle wystarczy, kiedy jest się równie starym, co Eric.

– Wystarczy do czego?

– Będzie teraz wiedział o tobie pewne rzeczy.

– Co? Mój rozmiar sukienki?

Bill się uśmiechnął, ale jakoś mnie to nie zrelaksowało.

– Nie, będzie wiedział, jak się czujesz. Wściekła, napalona, zakochana.

Wzruszyłam ramionami.

– Nic mu to nie da.

– Prawdopodobnie to nie jest zbyt istotne, ale bądź ostrożna – ostrzegł mnie; wydawało się, że mówi serio.

– Nadal nie mogę uwierzyć, że ktoś dał się postrzelić tylko dlatego, że miał nadzieję, że wypiję trochę jego krwi, kiedy będę wyciągać kulę. To niedorzeczne. Wiesz, wydaje mi się, że tak przedstawiłeś tę sprawę, żebym przestała się gryźć tobą i Portią, ale nie zamierzam. Myślę, że Portia wierzy, że jeśli będzie się z tobą umawiać, to ktoś zaprosi ją do tego seks-klubu, bo uzna, że jeśli jest zdolna do romansowania z wampirem, będzie zdolna do wszystkiego. Oni myślą – poprawiłam się pospiesznie, widząc wyraz twarzy Billa. – Więc Portia uznała, że tam pójdzie, porozmawia z innymi i dowie się, kto zabił Lafayette’a. A Andy zostanie oczyszczony z zarzutów.

– To skomplikowane.

– Możesz to obalić?

Byłam dumna, że użyłam słowa obalić, które znalazłam w moim kalendarzu ze Słowem Na Każdy Dzień.

– W gruncie rzeczy nie, nie mogę.

Zamarł. Miał skupione spojrzenie, ale nie mrugał. Jego ręce leżały swobodnie. Jako że Bill nie oddycha, leżał absolutnie bez ruchu.

W końcu zamrugał.

– Byłoby lepiej, gdyby od początku mówiła mi prawdę.

– Mam nadzieję, że nie uprawiałeś z nią seksu – powiedziałam, w końcu przyznając się sama przed sobą, że sama taka możliwość sprawiała, że gotowałam się z zazdrości.

– Zastanawiałem się, kiedy o to zapytasz – powiedział spokojnie. – Tak jakbym kiedykolwiek chciał przespać się z kimś o nazwisku Bellefleur. Nie, nie miała na to najmniejszej nawet ochoty. Trudność sprawiało jej nawet udawanie, że chciałaby, na którejś z późniejszych randek. Portia nie jest najlepszą aktorką. Przez większość czasu, który spędzaliśmy razem, bezskutecznie szukaliśmy tutejszego źródła uzbrojenia Bractwa; twierdziła, że sympatycy Bractwa gdzieś tutaj ukryli broń.

– Dlaczego się na to godziłeś?

– Jest w niej coś, co zasługuje na szacunek. I chciałem zobaczyć, czy będziesz zazdrosna.

– Och, no tak. I do jakich wniosków doszedłeś?

– Myślę – zaczął – że nie powinienem nigdy więcej widzieć cię bliżej niż jard [36] od tego przystojnego głupka.

– JB? Jestem dla niego jak siostra – powiedziałam.

– Zapomniałaś, że kosztowałem twojej krwi i wiem, co czujesz – odpowiedział. – Nie sądzę, że żywisz do niego tylko siostrzane uczucia.

– To by wyjaśniało, czemu jestem z tobą w tym łóżku, prawda?

– Bo mnie kochasz.

Zaśmiałam się.

– Świt się zbliża, muszę iść – powiedział.

– Dobrze, kochanie. – Uśmiechałam się, kiedy zbierał swoje ubrania. – Pamiętaj, jesteś mi winien sweter i stanik. Dwa staniki. Gabe porwał jeden, więc to podchodzi pod uszkodzenie stroju podczas pracy. A drugi ty podarłeś wczoraj, tak samo jak sweter.

– Dlatego kupiłem sklep z konfekcją damską – powiedział gładko. – Żebym mógł coś podrzeć, kiedy mnie poniesie.

Zaśmiałam się i położyłam się z powrotem. Mogłam spać jeszcze kilka godzin. Nadal się uśmiechałam, kiedy wyszedł. Obudziłam się dość późno i było mi tak lekko na duszy, jak nigdy. (Cóż, przynajmniej miałam wrażenie, że czułam się tak dobrze po raz pierwszy od dłuższego czasu.) Ostrożnie weszłam do łazienki i nalałam sobie gorącej widy do wanny. Kiedy zaczęłam myć włosy, poczułam, że mam coś w małżowinach usznych. Podniosłam się i spojrzałam w lustro nad umywalką.

Kiedy spałam, założył mi topazowe kolczyki.

Pan Ostatnie-Słowo-Należy-Do-Mnie.


*

Ponieważ nasze pogodzenie się pozostało sekretem, to ja jako pierwsza dostałam zaproszenie do klubu. Nie spodziewałam się tego, ale kiedy tak się stało, zorientowałam się, że skoro Portia uznała, że umawiając się z wampirem, może szybciej dostać zaproszenie – ja byłam jeszcze pewniejszą kandydatką. Ku mojemu zaskoczeniu i zniesmaczeniu, osobą, która mnie zaprosiła, był Mike Spencer. Mike zarządzał domem pogrzebowym i sprawował funkcję koronera w Bon Temps. Nie zawsze byliśmy w dobrych stosunkach, ale znałam go całe życie i przywykłam go szanować, a to nawyk, który ciężko przełamać.

Kiedy Mike wszedł do Merlotte’s tego wieczoru, miał na sobie służbowy strój z domu pogrzebowego: ciemny garnitur, białą koszulę, pasiasty krawat w stonowanych kolorach i wypolerowane buty; sprawiało to, że ciężko było w nim rozpoznać faceta, który woli kowbojki i bolo [37] zamiast krawatu.

Mike miał przynajmniej o dwadzieścia lat więcej niż ja, więc zawsze traktowałam go jak starszego i głupio się zdziwiłam, kiedy zaczął ze mną rozmawiać. Siedział sam, co było na tyle niezwykłe, że warte odnotowania. Przyniosłam mu hamburgera i piwo. Zapłacił za to, po czym powiedział:

– Sookie, spotykamy się jutro w domu Jan Fowler przy jeziorze i zastanawiam się, czy nie chciałabyś przyjść.

Na szczęście umiem kontrolować emocje malujące się na mojej twarzy. Czułam, jakby grunt zniknął spod moich stóp, a to wszystko przyprawiało mnie o lekkie mdłości. Od razu zrozumiałam, ale nie całkiem mogłam w to uwierzyć. Zaczęłam przysłuchiwać się jego myślom i powiedziałam:

– Powiedział pan „spotykamy”? Kogo ma pan na myśli, panie Spencer?

– Zwracaj się do mnie po imieniu, Sookie.

Skinęłam potakująco, cały czas nasłuchując, co działo się w jego głowie. Rrrrany.

– Cóż, będzie tam trochę twoich znajomych – kontynuował. – Eggs i Portia, i Tara. I Hardwayowie.

Tara i Eggs… To mnie zdumiało.

– Co właściwie dzieje się na takich przyjęciach? Drinki, tańce i takie tam?

To pytanie nie było pozbawione sensu. Niezależnie od tego, ilu ludzi wiedziało, że słyszę ich myśli, prawie nikt w to nie wierzył, obojętne ile dowodów na to mogłam przedstawić. Mike po prostu nie wierzył, że mogę widzieć obrazy i pomysły, które pojawiały się w jego głowie.

– Cóż, to jest trochę dzikie. Pomyśleliśmy, że skoro rozstałaś się ze swoim chłopakiem, może chciałabyś przyjść i się rozerwać.

– Może przyjdę – powiedziałam bez entuzjazmu. Nie wyglądałby szczerze. – Kiedy?

– Jutro w nocy, o dwudziestej drugiej.

– Dzięki za zaproszenie – powiedziałam, przypominając sobie o dobrych manierach, a potem odeszłam od stolika. Do końca zmiany myślałam nad tym, co usłyszałam.

Co ja najlepszego mam zamiar zrobić? Czy naprawdę mogę rozwiązać tajemnicę śmierci Lafayette’a? Nie przepadałam za Andym Bellefleurem, Portię lubiłam teraz jeszcze mniej, ale to było niesprawiedliwie, że Andy może być niewinnie oskarżony, a jego reputacja zostanie zrujnowana przez coś, czego nie zrobił. Z drugiej strony było jasne, że nikt obecny na przyjęciu w domu nad jeziorem nie zdradzi mi swoich tajemnic, póki nie będę regularną uczestniczką, a tego nie mogłabym znieść. Nie byłam nawet pewna, czy chcę tam iść raz. Ostatnią rzeczą, jaką chciałam zobaczyć, byli moi sąsiedzi i znajomi, którzy zażywają „trochę rozrywki”. Po prostu nie chciałam tego widzieć.

– Co się dzieje, Sookie? – zapytał Sam, podchodząc tak blisko, że aż podskoczyłam.

Spojrzałam na niego i żałowałam, że nie mogę zapytać, co o tym sądzi. Sam nie tylko był silny i twardy, ale też sprytny. Księgowość, zarządzanie, utrzymanie baru i planowanie – nic z tego nie wydawało się go przerastać. Sam był samowystarczalny, a ja go lubiłam i mu ufałam.

– Jestem po prostu w drobnej rozterce – powiedziałam. – Co u ciebie, Sam?

– Dostałem interesujący telefon zeszłej nocy, Sookie.

– Od kogo?

– Od kobiety o piszczącym głosie, z Dallas.

– Naprawdę? – Odkryłam, że naprawdę się uśmiecham, a nie tylko prezentuję światu nerwowy uśmiech. – Miała meksykański akcent?

– Tak sądzę. Mówiła o tobie.

– Jest dość przebojowa – powiedziałam.

– Ma sporo przyjaciół.

– Takich, których i ty byś chciał mieć?

– Już mam dobrych przyjaciół – stwierdził Sam, ściskając krótko moją dłoń. – Ale to zawsze miło poznawać ludzi o podobnych zainteresowaniach.

– Więc wybierasz się do Dallas?

– Mógłbym. Póki co skontaktowała mnie z ludźmi z Ruston, którzy także…

Zmieniają się w czasie pełni księżyca, dokończyłam w myślach.

– Jak cię odnalazła? Świadomie nie podawałam jej twojego imienia, bo nie wiedziałam, czy byś chciał, żebym to zrobiła.

– Odnalazła ciebie – powiedział Sam. – A potem dowiedziała się, kto jest twoim szefem.

– Jak to możliwe, że nigdy nie skontaktowałeś się z nimi z własnej woli?

– Póki nie powiedziałaś mi o menadzie, nie zdawałem sobie sprawy, że jest tyle rzeczy, o których nie wiem.

– Sam, nie zdawałeś się z nią, prawda?

– Spędziłem z nią kilka wieczorów w lesie, nie ukrywam. I jako człowiek, i w innej formie.

– Ale ona jest taka zła… – wymamrotałam.

Sam się wyprostował.

– Jest takim samym mitycznym stworzeniem jak ja – powiedział obojętnie. – Nie jest ani dobra, ani zła. Po prostu jest.

– Och, gadanie. – Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam. – Utwierdza cię w takim przekonaniu, bo czegoś od ciebie chce.

Przypomniałam sobie, jaka menada jest piękna, jeśli nie brać pod uwagę plam krwi; Sam, jako zmiennokształtny, raczej nie miał nic przeciwko nim.

– Och – powiedziałam ze zrozumieniem. Nie mogłam jasno odczytać umysłu Sama, bo nie był zwykłym człowiekiem, ale byłam w stanie wyczuć jego emocje: obecnie był zażenowany, napalony, pełen urazy i… napalony. – Och – powtórzyłam. – Przepraszam, Sam. Nie chciałam się źle wyrażać o kimś, z kim… Z kim… – Nie mogłam powiedzieć „z kim się pieprzysz”, choć było to najbardziej adekwatne określenie. -…Z kim spędzasz czas – zakończyłam kulawo. – Jestem pewna, że jest urocza, kiedy pozna się ją bliżej. Oczywiście fakt, że chciała przerobić moje plecy na mielonkę, musi mieć coś wspólnego z moimi uprzedzeniami względem niej. Spróbuję być bardziej otwarta.

I odeszłam, żeby przyjąć jakieś zamówienie. Sam został w miejscu, patrząc na mnie ze zdziwieniem.

Zostawiłam wiadomość na automatycznej sekretarce Billa. Nie wiedziałam, co Bill planował zrobić z Portią, i uznałam, że istniała możliwość, że ktoś inny może odsłuchać jego wiadomości, więc powiedziałam tylko: „Bill, dostałam zaproszenie na to przyjęcie jutrzejszej nocy. Daj znać, czy sądzisz, że powinnam iść”. Nie przedstawiałam się, bo wiedziałam, że rozpozna mój głos. Możliwość, że Portia zostawiła mu podobną wiadomość, doprowadzała mnie do białej gorączki.

Kiedy wracałam do domu, miałam cichą nadzieję, że Bill będzie tam na mnie czekał i spędzimy tę noc podobnie jak poprzednią, ale zarówno dom, jak i ogród były puste. Ucieszyłam się, widząc pulsujące światełko na automatycznej sekretarce.

– Sookie – powiedział aksamitny głos Billa – trzymaj się z dala od lasu. Menada nie była usatysfakcjonowana naszą ofiarą. Eric będzie w Bon Temps jutrzejszej nocy, żeby z nią negocjować i może się z tobą skontaktować. Ci… inni ludzie… z Dallas, którzy ci pomogli, prosili wampiry o dość wygórowaną rekompensatę, więc lecę tam, żeby wraz ze Stanem się z nimi spotkać. Wiesz, gdzie się zatrzymam.

Rety. Billa nie będzie w Bon Temps, żeby mi pomóc i w ogóle znalazł się poza moim zasięgiem. Na pewno? Była pierwsza w nocy. Zadzwoniłam pod numer, który zapisałam w książce adresowej jako telefon do hotelu Silent Shore. Bill jeszcze tam nie dotarł, chociaż jego trumna (którą recepcjonistka określiła jako „bagaż”) została umieszczona w jego pokoju.

Zostawiłam wiadomość, którą musiałam tak sformułować, że ostatecznie mogła być nieco niezrozumiała. Byłam naprawdę zmęczona, zwłaszcza, że poprzedniej nocy nie spałam wiele, ale nie miałam zamiaru iść sama na tę imprezę. Westchnęłam i zadzwoniłam do Fangtasii, wampirzego baru w Shreveport.

– Dodzwoniłeś się do Fangtasii, gdzie nieumarli żyją każdej nocy – powiedział nagrany na taśmę głos Pam, współwłaścicielki. – Żeby dowiedzieć się, w jakich godzinach bar jest otwarty, naciśnij jeden. Żeby zarezerwować bar na przyjęcie zamknięte, naciśnij dwa. Żeby rozmawiać z kimś żywym lub wampirem, naciśnij trzy. Ale, jeśli planujesz zostawić głupią wiadomość na naszej automatycznej sekretarce, wiedz, że cię znajdziemy.

Nacisnęłam trzy.

– Fangtasia – powiedziała Pam, jakby nudziła się bardziej, niż ktokolwiek mógł się kiedykolwiek nudzić.

– Cześć – powiedziałam radośnie, starając się przeciwdziałać nudzie. – Pam, mówi Sookie. Eric jest gdzieś w pobliżu?

– Oczarowuje szkodniki.

Miało to oznaczać, że Eric siedzi na wielkim krześle w barze i wygląda urzekająco i niebezpiecznie. Bill mówił mi, że niektóre wampiry mają umowę z Fangtasią i muszą się tam pokazać raz czy dwa w tygodniu, żeby turyści nie przestali przychodzić. Eric, jako właściciel, był tam niemal każdej nocy. Znajdował się tam też inny bar, który żył własnym życiem; bar, do którego turyści nigdy by nie weszli. Nigdy tam nie byłam, ponieważ, co tu kryć, po pracy mam już dość barów.

– Proszę, mogłabyś mu podać słuchawkę?

– Och, w porządku – powiedziała niechętnie. – Słyszałam, że w Dallas sporo się działo – dodała, idąc. Nie żebym słyszała jej kroki, po prostu hałas w tle się zmieniał.

– Taa, to było niezapomniane.

– Co sądzisz o Stanie Davisie?

Hmmmm…

– Jest jedyny w swoim rodzaju.

– Lubię ten dziwaczy styl geeka.

Cieszyłam się, że nie może widzieć mojego zaskoczonego wyrazu twarzy. Nigdy nie myślałam o tym, że Pam też może lubić facetów.

– Wyglądało na to, że aktualnie nikogo nie ma – powiedziałam, mam nadzieję, zwykłym tonem.

– Ach. Może zrobię sobie niedługo wakacje w Dallas.

To też mnie zdziwiło, nie wiedziałam, że wampir może się zainteresować innym wampirem. Nigdy nie widziałam takiego przypadku.

– Jestem – powiedział Eric.

– Też jestem – odpowiedziałam, zdziwiona jego niekonwencjonalnym sposobem odbierania telefonu.

– Sookie, moja mała kulowysysaczka – powiedział czule i ciepło.

– Eric, mój wielki kłamca.

– Chcesz czegoś, kochanie?

– Nie jestem twoim kochaniem, to po pierwsze. Po drugie, Bill mówił, że będziesz w okolicy jutrzejszej nocy.

– Tak, żeby poszukać menady. Ofiarowane jej wino i młody byk okazały się nieadekwatne.

– Zaprowadziłeś jej żywego byka?

Na chwilę zbiła mnie z tropu wizja Erica wprowadzającego krowę do przyczepy, wiozącego ją do autostrady stanowej, a potem zaganiającego miedzy drzewa.

– Tak, w istocie, zaprowadziliśmy. Pam, Indira i ja.

– Było zabawnie?

– Tak – powiedział nieco zaskoczony. – Minęło kilka stuleci, odkąd zajmowałem się żywym inwentarzem. Pam jest dziewczyną z miasta. Indira za bardzo się bała byka, żeby się na coś przydać. Ale jeśli chcesz, kiedy następnym razem będę musiał transportować zwierzęta, zadzwonię do ciebie i też możesz się zabrać.

– Dzięki, to byłoby urocze – powiedziałam, pewna, że nigdy takiego telefonu nie otrzymam. – Dzwonię, bo chciałabym, żebyś poszedł ze mną jutro na pewną imprezę.

Zapadła długa cisza.

– Już nie sypiasz z Billem? Wasza sprzeczka w Dallas była na tyle poważna?

– Powinnam była powiedzieć raczej „potrzebuję ochroniarza na jutrzejszą noc”. Bill jest w Dallas. – Uderzyłam się w czoło nasadą ręki. – Posłuchaj, to wymaga dłuższych wyjaśnień, ale sytuacja wygląda tak, że jutrzejszej nocy muszę iść na przyjęcie, które tak naprawdę… cóż, to jest… czymś w rodzaju orgii? I potrzebuję kogoś, kto ze mną pójdzie na wypadek… Na wszelki wypadek.

– To fascynujące – powiedział Eric, jakby naprawdę był zafascynowany. – A skoro będę w okolicy, uznałaś, że mogę cię eskortować? Na orgię?

– Wyglądasz prawie jak człowiek – powiedziałam.

– To ludzka orgia? Taka, która wyklucza wampiry?

– To ludzka orgia, a żaden z jej uczestników nie wie, że przyjdzie jakiś wampir.

– Czyli im bardziej ludzko będę wyglądał, tym mniej przerażający będę?

– Tak. Muszę poczytać w ich myślach, pogrzebać w ich umysłach. I jeśli zmuszę ich do myślenia o czymś konkretnym, a potem usłyszę to, o co mi chodzi, będziemy mogli wyjść.

Właśnie przyszedł mi do głowy genialny pomysł, jak skłonić wszystkich do myślenia o Lafayetcie. Problemem będzie tylko powiedzenie tego Ericowi.

– Czyli chcesz, żebym poszedł na ludzką orgię, na której nie będę mile widziany, i chcesz, żebyśmy wyszli, zanim zacznę się dobrze bawić?

– Tak – powiedziałam, prawie piszczac z nerwów. Wóz albo przewóz. – I… Czy mógłbyś udawać geja?

Znów zapadła długa cisza.

– O której godzinie mam się zjawić? – zapytał spokojnie.

– Um. Wpół do dwudziestej drugiej? Żebym mogła ci wyjaśnić o co chodzi?

– Zatem o wpół do dwudziestej drugiej w twoim domu.

– Odnoszę telefon – poinformowała mnie Pam. – Co powiedziałaś Ericowi? Zamknął oczy i potrząsa głową w tył i w przód.

– Śmieje się? Chociaż trochę?…

– Nie sądzę – powiedziała Pam.


Tłum. Puszczyk 1

Загрузка...