Rozdział 10

Bill nie oddzwonił tamtej nocy, a następnego dnia wyszłam do pracy przed zmrokiem. Kiedy wróciłam, żeby przebrać się przed „imprezą”, zauważyłam, że zostawił mi wiadomość.

– Sookie, ciężko było mi ustalić, jaka jest sytuacja, bo wiadomość, którą mi zostawiłaś, była niejasna – powiedział. Jego spokojny zwykle głos był teraz przepełniony jakimś smutkiem. – Jeśli wybierasz się na to przyjęcie, pod żadnym pozorem nie idź sama. Nie warto. Zabierz ze sobą brata albo Sama.

Cóż, idę tam z kimś jeszcze silniejszym, więc powinnam czuć się dobrze. Jednak przyszło mi do głowy, że fakt, że zabieram ze sobą Erica, nie uspokoiłby Billa.

– Stan Davies i Joseph Velasquez przesyłają pozdrowienia. Tak samo Barry, ten boy hotelowy.

Uśmiechnęłam się. Siedziałam ze skrzyżowanymi nogami na łóżku, ubrana tylko w miękki, stary szlafrok, szczotkując włosy i jednocześnie odsłuchując tę wiadomość.

– Pamiętam o piątkowej nocy – powiedział Bill głosem, który zawsze przyprawiał mnie o dreszcze. – Nigdy nie zapomnę.

– Co się stało piątkowej nocy? – zapytał Eric.

Byłam tak zaskoczona, że prawie podskoczyłam. Kiedy poczułam, że moje serce jednak nie chce wyskoczyć z mojej klatki piersiowej, podniosłam się z łóżka i podeszłam do niego, formując dłonie w pięści.

– Masz wystarczająco dużo lat, żeby wiedzieć, że nie wchodzi się do cudzego domu bez pukania i zaproszenia do środka. Poza tym, czy ja cię kiedykolwiek zaprosiłam do środka?

Musiałam go zaprosić, inaczej nie mógłby przekroczyć progu tego domu.

– Kiedy wpadłem zobaczyć się z Billem miesiąc temu. I pukałem. – Starał się wyglądać, jakby moje słowa go zraniły. – Nie odpowiadałaś, a wydawało mi się, że słyszałem głosy, więc wszedłem. Próbowałem nawet cię wołać.

– Możliwe, że wyszeptałeś moje imię, ale zachowałeś się źle i o tym wiesz!

Nadal byłam wściekła.

– Co zamierzasz założyć na imprezę? – zapytał Eric, efektownie zmieniając temat. – Jeśli to ma być orgia, w co może się ubrać taka grzeczna dziewczyna jak ty?

– Nie wiem – powiedziałam, nieco przygnębiona tą perspektywą. – Jestem pewna, że powinnam wyglądać jak dziewczyna, która bywa na orgiach, ale nigdy na żadnej nie byłam i nie mam pojęcia, od czego zacząć, ale mam dość jasną wizję, jak powinnam ostatecznie wyglądać.

– Ja bywałem na orgiach.

– Czemu mnie to nie dziwi? Więc w co się ubrałeś?

– Ostatnio wymagana była zwierzęca skóra, ale tym razem zdecydowałem się na to.

Eric miał na sobie długi płaszcz w wojskowym stylu. Teraz zdjął go teatralnym gestem, a ja mogłam tylko stać i się gapić. Normalnie Eric był typem faceta noszącego dżinsy i T-shirt. Teraz miał na sobie różowy tank top [38] i lycrowe legginsy. Nie mam pojęcia, gdzie je kupił; nie znałam ani jednej firmy produkujące lycrowe legginsy w męskim rozmiarze XL. Były różowo-błękitne, jak zawijasy na drzwiach auta Jasona.

– Wow – powiedziałam, nie mogąc wykrztusić z siebie nic innego. – Wow. To się nazywa strój…

Kiedy patrzy się na faceta w lycrze, wyobraźnia nie ma wielkiego pola do popisu. Oparłam się pokusie poproszenia Erica, żeby się obrócił.

– Nie sądzę, że byłbym przekonujący jako drag queen [39] – powiedział Eric – ale zdecydowałem, że to powinno być odpowiednie na taką okazję.

Zatrzepotał rzęsami, najwyraźniej świetnie się bawiąc.

– Och, tak – powiedziałam, starając się patrzeć w innym kierunku.

– Czy chcesz, żebym poszukał w twojej szafie czegoś odpowiedniego? – zapytał.

Zdążył już otworzyć górną szufladę szafki z moją bielizną, zanim krzyknęłam:

– Nie, nie! Zaraz coś znajdę!

Ale nie mogłam znaleźć nic bardziej seksownego niż koszulka i szorty. W każdym razie szorty były jeszcze z czasów liceum i zakrywały mnie tak samo, jak „gąsienica ściskająca motyla”, jak poetycko ujął Eric.

– Wyglądam raczej jak Kaczka Daisy – wymamrotałam, zastanawiając się, czy pasek dołu od bikini odciśnie się na moim tyłku na zawsze.

Miałam na sobie stalowoniebieski stanik i wydekoltowany podkoszulek, który eksponował większość ozdób na biustonoszu. To był jeden z moich zapasowych staników i miałam nadzieję, że nic mu się nie stanie, bo Bill go jeszcze nie widział. Moja opalenizna jeszcze nie zeszła. Włosy zostawiłam rozpuszczone.

– Patrz, nasze włosy mają ten sam kolor – powiedziałam, patrząc na nas w lustrze.

– Jasne – wyszczerzył się do mnie. – Ale czy jesteś blondynką wszędzie?

– Chciałbyś wiedzieć, co?

– Tak – przyznał po prostu.

– Cóż, możesz się tylko domyślać.

– Bo ja tak – powiedział. – Całkiem blond.

– Domyśliłam się po torsie.

Podniósł moją rękę, żeby obejrzeć pachę.

– Kobieca głupota, golić się – stwierdził, puszczając moją rękę.

Już chciałam powiedzieć coś na ten temat, ale zorientowałam się, że to nie doprowadzi do niczego dobrego, więc zamiast tego stwierdziłam:

– Musimy jechać.

– Nie masz zamiaru się poperfumować? – Zaczął wąchać wszystkie buteleczki, które stały na mojej toaletce. – Wybierz te! – Rzucił we mnie jedną z buteleczek. Złapałam ją bez namysłu. Uniósł brwi. – Wypiłaś więcej wampirzej krwi, niż sądziłem, Sookie.

– „Obsesja” – przeczytałam na buteleczce. – Och, w porządku.

Przezornie nie skomentowałam jego obserwacji, tylko skropiłam się perfumami między piersiami i za kolanami. Czułam, że zapach otacza mnie od stóp do głów.

– Jaka jest nasza misja, Sookie? – zapytał Eric, przyglądając się moim czynnościom z zainteresowaniem.

– Idziemy na tę głupią niby-seks-imprezę i staramy się jak najmniej rzucać w oczy. Będę zbierać informacje z umysłów ludzi tam zebranych.

– Informacje dotyczące…?

– Dotyczące śmierci Lafayette’a Reynolda, kucharza w barze Merlotte’s.

– A dlaczego to robimy?

– Bo lubiłam Lafayette’a. I żeby oczyścić Andy’ego Bellefleura z zarzutu zabójstwa Lafayette’a.

– Bill wie, że pomagasz Bellefleurowi?

– Czemu o to pytasz?

– Wiesz, że Bill nienawidzi Bellefleurów.

Eric powiedział to takim tonem, jakby był to najlepiej znany fakt w całej Luizjanie.

– Nie – odpowiedziałam. – Nie, nie wiedziałam o tym. – Usiadłam na krześle przy łóżku i skupiłam wzrok na jego twarzy. – Dlaczego?

– Musisz go sama zapytać, Sookie. I to jedyny powód, dla którego tam idziemy? Nie używasz tego jako sprytnej wymówki, żeby się ze mną poobściskiwać?

– Nie jestem na tyle sprytna, Eric.

– Myślę, że się oszukujesz, Sookie – stwierdził z szerokim uśmiechem.

Przypomniało mi się, że według tego, co mówił Bill, Eric mógł teraz wyczuwać moje nastroje. Ciekawe, co takiego wiedział o mnie, czego nie wiedziałam nawet ja sama.

– Posłuchaj, Eric… – zaczęłam, kiedy wyszliśmy z domu i przeszliśmy przez ganek. Potem zatrzymałam się i zaczęłam zastanawiać, jak ująć to, co chcę powiedzieć.

Zaczekał. Wieczór był pochmurny, a od lasu bił chłód. Wiedziałam, że noc po prostu wydaje mi się groźna, bo wybieram się na imprezę, która budzi mój niesmak. Będę szukać informacji, przed którymi całe życie chroniłam swój umysł – taka sytuacja wydawała mi się wręcz idiotyczna, ale czułam jakiś wewnętrzny obowiązek, musiałam pomóc Andy’emu Bellefleurowi odkryć prawdę; do tego, w dziwny sposób, szanowałam Portię za to, że chciała skazać się na coś nieprzyjemnego, żeby tylko pomóc bratu. Fakt, że Portia odczuwała prawdziwy wstręt do Billa, był dla mnie niepojęty, ale jeśli Bill mówił, że się go bała, to najwyraźniej tak było. Mnie przerażał ten nadchodzący wieczór, w czasie którego miałam poznać prawdziwe twarze ludzi, których znałam od zawsze.

– Nie pozwól, żeby coś mi się stało, dobrze? – powiedziałam Ericowi. – Nie chcę się zbliżać do nikogo z tych ludzi. Chyba boję się, że coś się stanie, ktoś posunie się za daleko. Nawet dla odkrycia, kto zamordował Lafayette’a, nie mam zamiaru uprawiać z nikim seksu.

Tego się właśnie bałam najbardziej: że coś pójdzie nie tak, jakiś środek bezpieczeństwa zawiedzie i stanę się ofiarą. Kiedy byłam dzieckiem, coś mi się przytrafiło; coś, czemu nie mogłam zapobiec ani przeciwdziałać, coś niezwykle złego. Wolałabym raczej umrzeć, niż przeżyć coś takiego jeszcze raz. To właśnie dlatego tak desperacko walczyłam z Gabe’em i dlatego tak mi ulżyło, kiedy Godfrey go zabił.

– Ufasz mi? – Eric wydawał się być zaskoczony.

– Tak.

– To… szaleństwo, Sookie.

– Nie sądzę.

Nie miałam pojęcia, skąd przyszła ta pewność, ale tak, byłam pewna. Założyłam długi, ciepły sweter, który zabrałam ze sobą.

Kręcąc głową, Eric (szczelnie zapięty w swoim wojskowym płaszczu) otworzył przede mną drzwi do swojej czerwonej corvetty. Przynajmniej przyjedziemy w wielkim stylu.

Powiedziałam Ericowi, jak dojechać do Mimosa Lake, i wyjaśniłam mu tyle, ile zdążyłam, kiedy jechaliśmy wąską drogą. Eric prowadził z niezwykłym zapałem i… i nieostrożnością kogoś, kogo ciężko zabić.

– Pamiętaj, że jestem śmiertelna – powiedziałam po tym, kiedy pokonaliśmy zakręt z zawrotną prędkością. Żałowałam, że moje paznokcie nie są na tyle długie, abym mogła je obgryzać.

– Myślę o tym dość często – powiedział, skupiając się na drodze.

Nie wiedziałam, co o tym sądzić, więc postanowiłam się zrelaksować i zaczęłam myśleć o miłych rzeczach. Ciepła kąpiel w wannie Billa. Ładny czek, który dostanę za udzielenie pomocy wampirom z Dallas. Fakt, że Jason umawia się z jedną dziewczyną od kilku miesięcy, co może znaczyć, że albo traktuje ją poważnie, albo w gminie Renard nie ma już innych wolnych kobiet. To była piękna, chłodna noc, a ja siedziałam w świetnym aucie.

– Jesteś zadowolona – zauważył Eric.

– Tak, jestem.

– Będziesz bezpieczna.

– Dzięki. Wiem, że będę.

Zwróciłam jego uwagę na tabliczkę z napisem FOWLER, która wskazywała zakręt ukryty wśród mirtu i głogu. Skręciliśmy w krótką, żwirowatą drogę, z obu stron otoczoną drzewami. Eric zmarszczył brwi, kiedy corvetta jechała po koleinach. Gdy droga się wyrównała, znaleźliśmy się na otwartej przestrzeni. Niedaleko stały cztery samochody zaparkowane przed chatą z bali. Okna były otwarte, żeby chłód wieczoru mógł wpadać do środka, ale zasłony zaciągnięto. Mogłam słyszeć głosy dobywające się z wnętrza domu, ale sama nie byłam w stanie nic powiedzieć. Nagle bardzo, bardzo nie chciałam wchodzić do domku letniskowego Jan Fowler.

– Mogę udawać biseksualistę? – zapytał Eric.

Wydawało się, że mu to nie przeszkadza, wyglądał nawet na dość rozbawionego. Staliśmy obok siebie przy jego samochodzie, ja trzymałam ręce w kieszeniach swetra.

– Jasne. – Wzruszyłam ramionami. Co za różnica? To i tak tylko farsa.

Kątem oka zauważyłam jakiś ruch. Ktoś na nas patrzył zza częściowo odsuniętej zasłony.

– Obserwują nas – dodałam.

– Więc będę się zachowywał przyjacielsko.

Eric nachylił się i, nie przyciągając mnie do siebie, położył swoje usta na moich. Nie objął mnie, przez co poczułam się całkiem zrelaksowana. Wiedziałam, że jeśli tu przyjadę, będę musiała całować obcych ludzi, więc skoncentrowałam się na tym.

Może miałam naturalny talent, który rozwinął się pod okiem świetnego nauczyciela. Bill nauczył mnie, jak się całować, i chciałam, żeby był ze mnie dumny.

Wnosząc po stanie lycry Erica, odniosłam sukces.

– Gotowy, żeby wejść do środka? – zapytałam, z całych sił próbując nie patrzeć w dół.

– Nie całkiem – odpowiedział. – Ale sądzę, że musimy. Przynajmniej wyglądam odpowiednio.

To był drugi raz, kiedy pocałowałam Erica i podobało mi się to bardziej, niż powinno, co mnie przeraziło, ale i wywołało lekki uśmiech w kącikach moich ust. Ruszyliśmy w kierunku drzwi i przeszliśmy przez duży drewniany taras, na którym stały aluminiowe krzesła i sporych rozmiarów grill. Drzwi z siatką zaskrzypiały cicho, kiedy Eric je otworzył, a ja zapukałam lekko do właściwych drzwi.

– Kto tam? – zapytała Jan Fowler.

– Sookie z przyjacielem – odpowiedziałam.

– Och, wspaniale! Wchodźcie!

Gdy otworzyłam drzwi, twarze wszystkich zgromadzonych w pokoju zwróciły się w naszą stronę. Początkowe uśmiechy zmieniły się w długie, pełne zainteresowania spojrzenia, kiedy Eric wszedł za mną. Stanął obok mnie, z płaszczem przewieszonym przez ramię, i myślałam, że zwariuję od różnorodności reakcji zebranych tu ludzi. Kiedy już zorientowali się, że Eric jest wampirem (co zajęło im przynajmniej z minutę), wszyscy zaczęli przyglądać się jego ciału.

– Sookie, kim jest twój przyjaciel?

Jan Fowler, trzydziestokilkulatnia parokrotna rozwódka, miała na sobie coś, co wyglądało jak koronkowa halka. Włosy miała podzielone na pasma i profesjonalnie zmierzwione, a jej makijaż był nieco sceniczny, ale w chatce przy Mimosa Lake wydawał się przesadą. Najwyraźniej jednak Jan wyszła z założenia, że na własnej orgii może się ubrać w co chce.

Zdjęłam sweter i z zażenowaniem czekałam, aż przestaną nachalnie mi się przyglądać – tak samo, jak wcześniej Ericowi.

– To Eric – powiedziałam. – Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko, że go przyprowadziłam?

– Im więcej, tym weselej – powiedziała z niewątpliwą szczerością. Jej oczy ani razu nie podniosły się, żeby spojrzeć na twarz Erica. – Eric, co mogę ci zaoferować do picia?

– Krew? – zapytał z nadzieją.

– Tak, powinniśmy mieć trochę 0 Rh+ gdzieś tutaj – powiedziała, nie mogąc oderwać oczu od lycry. – Czasami… udajemy.

Znacząco uniosła brwi i rzuciła Ericowi pożądliwe spojrzenie.

– Nie ma powodu dalej udawać – stwierdził, rewanżując jej się podobnym spojrzeniem, a potem ruszył za nią w kierunku lodówki, po drodze trącając Eggsa w ramię.

Widać było, że Eggs jest podpity. Och. Cóż, przynajmniej wiem, że mogę się czegoś dowiedzieć. Tara siedziała obok niego z nadąsaną miną. Jej ciemne włosy opadały na oczy. Miała na sobie odblaskowoczerwony stanik i majtki w podobnym kolorze; wyglądała nawet nieźle. Paznokcie pomalowała pasującym lakierem, dobrała też ładną szminkę. Przygotowała się. Nasze spojrzenia się skrzyżowały i Tara odwróciła wzrok. Nie trzeba było umieć czytać w myślach, żeby rozpoznać bijący od niej wstyd.

Mike Spencer i Cleo Hardaway siedzieli na rozpadającej się kanapie ustawionej pod ścianą po lewej. Cała chatka to był jeden duży pokój ze zlewem i kuchenką przy prawej ścianie i ukrytą w dalekim kącie łazienką. Wszystkie meble były stare, taki zwyczaj w Bon Temps, chociaż większość chatek przy jeziorze nie miała na wyposażeniu puchatego dywanu i mnóstwa poduszek rozrzuconych po całym pomieszczeniu, a także takich grubych i ciężkich zasłon w oknach. Dodatkowo, rzeczy rozrzucone po dywanie były zwyczajnie nieprzyjemne. Nie miałam pojęcia, do czego niektóre z nich mogą służyć.

Przywołałam na twarz wesoły uśmiech i uściskałam Cleo Hardaway tak, jak zwykłam to czynić, kiedy ją widziałam. Tylko że wtedy, kiedy prowadziła szkolną stołówkę, miała na sobie więcej ubrań. Chociaż i tak majtki to było więcej, niż miał na sobie Mike. Cóż, wiedziałam, że będzie źle, ale na niektóre widoki po prostu nie można się wcześniej przygotować. Wielki, czekoladowy biust Cleo błyszczał od jakiejś dziwnej oliwki, podobnie jak intymne zakątki Mike’a. Nie chciałam o tym myśleć, naprawdę.

Mike próbował złapać mnie za rękę, prawdopodobnie po to, bym włączyła się do zabawy z oliwką, ale odeszłam stamtąd i dołączyłam do Eggsa i Tary.

– Nie spodziewałam się, że przyjdziesz – powiedziała Tara.

Uśmiechała się, ale nie było to zbyt radosne. W zasadzie wyglądała na cholernie nieszczęśliwą. Może miał z tym coś wspólnego fakt, że Tom Hardaway klęczał przy niej i lizał wewnętrzną stronę jej nogi. Może to przez jawne zainteresowanie Eggsa Erikiem. Próbowałam złapać kontakt wzrokowy z Tarą, ale zrobiło mi się niedobrze.

Byłam tu dopiero pięć minut, ale mogłabym się założyć, że było to najdłuższe pięć minut w moim życiu.

– Często to robicie? – zapytałam Tarę.

Eggs, ze wzrokiem utkwionym w Ericu, który nadal stał przy lodówce i rozmawiał z Jan, zaczął walczyć z zapięciem moich szortów. Eggs znów pił, to dało się wyczuć. Jego oczy były szkliste, a szczęka rozluźniona.

– Twój przyjaciel jest duży – powiedział.

– Większy od Lafayette’a – szepnęłam, a jego spojrzenie przeniosło się na mnie. – Uznałam, że będzie tu mile widziany.

– Jasne – powiedział Eggs, nie odnosząc się do mojego stwierdzenia. – Tak, Eric jest… bardzo duży. Trochę różnorodności to fajna sprawa.

– To największe urozmaicenie, jakie Bon Temps może zaoferować – stwierdziłam, starając się brzmieć radośnie.

Postanowiłam zajrzeć do umysłu Eggsa, który dalej męczył się z moim guzikiem. To był duży błąd. Eggs właśnie myślał o tyłku Erica. I o innych częściach jego ciała.

W tym momencie Eric znalazł się za mną i objął mnie ramionami, przyciągając do siebie i ratując z niezdarnych rąk Eggsa. Oparłam się o Erica, zadowolona, że tam był. Zorientowałam się, że to dlatego, że spodziewałam się, że Eric będzie się źle zachowywać. Ale oglądanie ludzi, których znało się całe życie, kiedy tak się zachowują – to było obrzydliwe. Nie byłam pewna, czy dam radę ukryć odrazę, która malowała się na mojej twarzy, więc poruszyłam się nieco, co najwyraźniej sprawiło Ericowi przyjemność, a potem odwróciłam się twarzą w jego stronę. Oplotłam rękoma jego szyję i uniosłam głowę. Zgodził się na moją milczącą sugestię. Z tak ukrytą twarzą, mogłam się skupić się na odbieraniu myśli od ludzi w tym pokoju, kiedy Eric otworzył moje usta swoim językiem, przez co czułam się dość bezbronna. W pokoju było kilka mocnych „nadajników” i nie czułam się już dłużej sobą, bardziej przypominałam rurociąg, przez który przepływały myśli innych.

Czułam smak myśli Eggsa. Wspominał Lafayette’a, szczupłe, brązowe ciało, zręczne palce i mocno umalowane oczy. Wspominał szept Lafayette’a. Potem te wspomnienia zostały wyparte przez mniej przyjemne: Lafayette gwałtownie, przeraźliwie protestujący…

– Sookie – Eric szepnął do mojego ucha tak niskim głosem, że nikt inny nie byłby w stanie go usłyszeć. – Zrelaksuj się, Sookie. Jestem przy tobie.

Zaczęłam drażnić jego kark dłonią. Okazało się, że ktoś za nim stoi, najwyraźniej się o niego ocierając. Nagle ręka Jan okrążyła Erica i znalazła się na moim tyłku. Przez to, że mnie dotknęła, jej myśli stały się całkiem jasne; była doskonałym „nadajnikiem”. Przejrzałam jej umysł jak otwartą księgę, ale nie zauważyłam niczego interesującego. Myślała o anatomii Erica i martwiła się swoją fascynacją klatką piersiową Cleo. Nic, co mogłoby mi pomóc.

Spróbowałam szukać innych myśli, tym razem w głowie Mike’a Spencera, ale znalazłam tylko kolejne wspomnienia, tak nieprzyjemne, jak się spodziewałam. Kiedy dotykał piersi Cleo, przypomniało mu się inne ciemnoskóre ciało, bezwładne i martwe. Jego własne ciało ożywiało się na samo wspomnienie. W jego wspomnieniach widziałam też Jan śpiącą na zniszczonej kanapie, groźbę Lafayette’a, że jeśli nie przestaną go krzywdzić, to powie wszystkim, co robił i z kim, a potem były tylko pięści Mike’a, Tom Hardaway klęczący na chudej, ciemnej klatce piersiowej…

Musiałam się stąd wydostać. Nie mogłabym tego znieść, nawet gdybym właśnie nie odkryła tego, po co tu przyszłam. Nie wiedziałam, jak Portia była w stanie tu wytrzymać, zwłaszcza, że żeby się czegoś dowiedzieć, będzie musiała tu zostać, bo nie ma takiego „daru” jak ja.

Czułam rękę Jan masującą mój tyłek. To był najbardziej pozbawiony radości pretekst, żeby uprawiać seks – seks sam w sobie, oddzielony od rozumu i ducha, od miłości i fascynacji. Nawet od zwykłego lubienia. Z tego, co mówiła moja czterokrotnie zamężna przyjaciółka, Arlene, wiedziałam, że mężczyźni nie mieli z tym problemów. Najwyraźniej niektóre kobiety też nie.

– Muszę stąd wyjść – szepnęłam prosto w usta Erica. Wiedziałam, że może mnie usłyszeć.

– Chodź ze mną – odpowiedział tak cicho, jakbym słyszała go tylko w swojej głowie.

Podniósł mnie i przewiesił sobie przez ramię. Moje włosy zwisały w dół, sięgały prawie do połowy jego uda.

– Idziemy na chwilę na zewnątrz – wyjaśnił Jan, po czym usłyszałam głośne cmoknięcie. Musiał ją pocałować.

– Też mogę pójść? – zapytała na bezdechu, starając się imitować głos Marleny Dietrich. Całe szczęście, że nie mogła widzieć wyrazu mojej twarzy.

– Daj nam minutkę. Sookie nadal się trochę wstydzi – powiedział Eric głosem tak obiecującym, jak tubka lodów o nowym smaku.

– Rozgrzej ją porządnie – powiedział Mike Spencer stłumionym głosem. – Wszyscy chcemy zobaczyć naszą Sookie rozpaloną.

– Będzie rozpalona – obiecał Eric.

– Cholernie rozpalona – domagał się Tom Hardaway spomiędzy nóg Tary.

Potem, chwała Ericowi za to, znaleźliśmy się na zewnątrz i położył mnie na masce corvetty. Sam położył się na mnie, ale większość swojego ciężaru przerzucił na ręce, które znajdowały się po obu stronach moich ramion.

Patrzył na mnie, a jego twarz spoważniała. Wystawił kły. Jego oczy się rozszerzyły -białka były tak jasne, że mogłam je widzieć nawet w takiej ciemności. Było jednak zbyt ciemno, żebym mogła zobaczyć błękit jego oczu, nawet gdybym chciała.

Nie chciałam.

– To było… – zaczęłam, ale musiałam przerwać. Wzięłam głęboki wdech. – Możesz mnie nazywać słodką idiotką, jeśli chcesz, i nie będę cię za to winić, w końcu to był mój pomysł. Ale wiesz, co myślę? Myślę, że to okropne. Mężczyźni naprawdę tak robią? I kobiety też, tak na dobrą sprawę? To takie zabawne, uprawiać seks z kimś, kogo się nawet nie lubi?

– Lubisz mnie, Sookie? – zapytał Eric. Oparł się o mnie bardziej i poruszył nieznacznie.

Ojejku, nie jest dobrze.

– Eric, pamiętasz, czemu tu jesteśmy?

– Patrzą na nas.

– Nawet jeśli, pamiętasz?

– Tak, pamiętam.

– Więc musimy już jechać.

– Masz jakieś dowody? Wiesz wszystko, czego chciałaś się dowiedzieć?

– Nie mam więcej dowodów, niż miałam przed dzisiejszą nocą. Nie dowody, które można przedstawić w sądzie. – Zmusiłam się, żeby opleść rękoma jego żebra. – Ale wiem, kto to zrobił. Mike, Tom i być może Cleo.

– To interesujące – powiedział Eric, ale jego głos był daleki od szczerości.

Jego język wślizgnął się do mojego ucha. Bardzo to lubię i nie mogłam opanować przyspieszonego oddechu. Może nie byłam tak odporna na seks bez zobowiązań, jak sądziłam, że jestem. Ale z drugiej strony: lubiłam Erica, kiedy akurat się go nie bałam.

– Nie, nie podoba mi się to – powiedziałam, dochodząc do innego wniosku. – Ani trochę mi się nie podoba. – Spróbowałam odepchnąć Erica, ale bezskutecznie. – Eric, słuchaj, co mówię. Zrobiłam wszystko, co mogłam, dla Lafayette’a i Andy’ego Bellefleura, choć to raczej niewiele. Będzie musiał po prostu zrobić coś z tym, co tu odkryłam. Jest policjantem. Może znaleźć dowody. Nie jestem na tyle altruistyczna, by ciągnąć to dalej.

– Sookie – powiedział Eric. Myślę, że nie słyszał ani słowa. – Ulegnij mi.

Cóż, to było całkiem bezpośrednie.

– Nie – powiedziałam najbardziej stanowczym głosem, na jaki mogłam się zdobyć. – Nie.

– Ochronię cię przed Billem.

– To tobie będzie potrzebna ochrona!

Kiedy pomyślałam o tym, co powiedziałam, od razu tego pożałowałam.

– Myślisz, że Bill jest silniejszy ode mnie?

– Nie chcę ciągnąć tej rozmowy. – Ale i tak ją kontynuowałam. – Eric, doceniam, że chciałeś mi pomóc i przyjechałeś ze mną do tego okropnego miejsca.

– Uwierz mi, Sookie, to małe zbiorowisko śmieci jest niczym w porównaniu do miejsc, w których bywałem.

Absolutnie mu uwierzyłam.

– W porządku, ale dla mnie to jest okropne. Teraz rozumiem, że to mogło, hm, rozbudzić twoje oczekiwania, ale wiesz, że nie przyjechałam to dziś, żeby uprawiać seks z kimkolwiek. Bill jest moim narzeczonym.

Chociaż słowa Bill i narzeczony w jednym zdaniu brzmiały niedorzecznie, to właśnie „narzeczony” określało funkcję, jaką Bill pełnił w moim świecie.

– Miło mi to słyszeć – powiedział chłodny, znajomy głos. – W innym wypadku ta scena mogłaby mnie zaniepokoić.

Och, po prostu świetnie.

Eric podniósł się ze mnie, a ja szybko zeszłam z maski samochodu i podążyłam w kierunku, z którego dochodził głos Billa.

– Sookie – powiedział, kiedy podeszłam bliżej – wygląda na to, że nie mogę pozwalać ci nigdzie chodzić samej.

O ile mogłam stwierdzić przy tak lichym oświetleniu, nie cieszył się specjalnie, że mnie widzi. Ale nie mogłam go za to winić.

– Popełniłam spory błąd – przyznałam z głębi serca.

Przytuliłam go.

– Pachniesz jak Eric – powiedział z twarzą w moich włosach.

Cholera, według Billa zawsze śmierdziałam innym facetem. Poczułam falę żalu i wstydu; zorientowałam się też, że coś się zaraz wydarzy.

Ale spodziewałam się czegoś innego niż to, co się stało.

Andy Bellefleur wyszedł zza krzaków z pistoletem w ręku. Jego ubrania były podarte i poplamiona. Miał przy sobie wielki pistolet.

– Sookie, odsuń się od wampira – powiedział.

– Nie.

Przylgnęłam do Billa, jak tylko mogłam najbardziej. Nie wiedziałam, czy to ja chcę go ochronić, czy on mnie. Ale jeśli Andy chciał nas rozdzielić, ja chciałam nas połączyć.

Nagle usłyszałam głosy dobiegające z ganku chatki. Ktoś musiał wyglądać przez okno – choć wcześniej podejrzewałam, że to wymysł Erica – bo, choć głosy nie były podniesione, wydawało się jasne, że w środku działo się coś, co przyciągnęło uwagę wszystkich. Kiedy Eric i ja byliśmy w ogrodzie, orgia trwała. Tom Hardaway był nagi, Jan też. Eggs Tallie wyglądał na jeszcze bardziej pijanego.

– Pachniesz jak Eric – powtórzył Bill syczącym głosem.

Odwróciłam się w jego stronę, całkiem zapominając o Andym i jego pistolecie. I straciłam cierpliwość, poniosło mnie. To się zdarza dość rzadko, ale nie aż tak jak dawniej. To było nawet upajające.

– Tak, och-ach, a ja nawet nie mogę powiedzieć, jak ty pachniesz! Z tego, co wiem, byłeś z sześcioma kobietami! Niezbyt sprawiedliwe, co?

Bill patrzył na mnie, oszołomiony. Za moimi plecami Eric się śmiał. Tłum na tarasie umilkł, zafascynowany. Andy uznał, że nie powinniśmy ignorować faceta, który ma broń.

– Stańcie w grupie – zażądał. Musiał sporo wypić.

Eric wzruszył ramionami.

– Miałeś kiedyś do czynienia z wampirami, Bellefleur? – zapytał.

– Nie – odpowiedział Andy. – Ale mogę cię zastrzelić. Mam srebrne naboje.

– To jest… – zaczęłam, ale Bill zatkał moje usta rękę.

Srebrne kule były zabójcze tylko dla wilkołaków, ale wampiry też nie najlepiej reagowały na srebro i, gdyby zostały trafione w punkty witalne, z pewnością by cierpiały.

Eric uniósł brwi i stanął obok uczestników orgii na tarasie. Bill ujął mnie za rękę i też tam podeszliśmy. Po raz pierwszy chciałabym wiedzieć, o czym Bill myśli.

– Które z was to było? A może wszyscy? – krzyknął Andy.

Nikt się nie odezwał. Stałam obok Tary, która trzęsła się w zimna w swojej czerwonej bieliźnie. Była przerażona, co mnie nie dziwiło. Zastanowiłam się, czy poznanie myśli Andy’ego mogłoby w czymś pomóc i skupiłam na nim swoją uwagę.

Nie najlepiej czyta się w myślach pijanych osób, myślą tylko o głupich rzeczach, ich pomysły są nierealne, a wspomnienia niepewne. Andy w tym momencie nie miał zbyt wielu myśli. Nikogo z zebranych nie lubił, nawet siebie, i był zdecydowany wyciągnąć z kogoś prawdę.

– Sookie, chodź tutaj – wrzasnął.

– Nie – powiedział stanowczo Bill.

– Ma tutaj być w ciągu trzydziestu sekund albo ją zastrzelę! – powiedział Andy, celując we mnie.

– Nie przeżyjesz kolejnych trzydziestu sekund, jeśli to zrobisz – oznajmił Bill.

Wierzyłam mu. Najwyraźniej – Andy też.

– Nie obchodzi mnie to – powiedział Andy. – Jej śmierć będzie niewielką stratą dla świata.

Cóż, to mnie znów rozgniewało. Moja złość zaczynała już ustępować, ale to spowodowało, że znów we mnie zawrzało.

Uwolniłam się z uścisku dłoni Billa i zeszłam po schodkach do ogródka. Byłam tak zaślepiona gniewem, że zignorowałam broń; miałam nieopisaną ochotę kopnąć Andy’ego w jaja. Strzeliłby we mnie, ale on też by cierpiał. W każdym razie to była tak samo niszczące jak picie. Czy chwila satysfakcji była tego warta?

– Teraz, Sookie, odczytaj myśli tych wszystkich ludzi i powiedz, które z nich to zrobiło – rozkazał Andy.

Złapał mnie za kark, jakbym była niegrzecznym szczeniakiem, i odwrócił w kierunku ganku.

– A jak, do cholery, myślisz, ty pieprzony idioto, co innego tu robiłam? Myślisz, że tak lubię spędzać czas, z takimi dupkami jak oni?

Andy nadal trzymał moją szyję. Jestem całkiem silna, więc istniała szansa, że się uwolnię i chwycę pistolet, ale nie było to na tyle pewne, żebym chciała ten plan zrealizować. Postanowiłam jeszcze odczekać. Bill starał się przekazać mi coś swoim wyrazem twarzy, ale nie byłam pewna, co takiego. Eric próbował lekceważyć zaloty Tary. Albo Eggsa. Ciężko było stwierdzić.

Na skraju lasu pojawił się pies. Spojrzałam kątem oka w tamtym kierunku, niezdolna obrócić całej głowy. Cóż, świetnie. Po prostu świetnie.

– To mój pies – powiedziałam Andy’emu. – Dean, pamiętasz?

Przydałaby mi się jakaś pomoc pod ludzką postacią, ale Sam pojawił się na scenie jako pies i powinien raczej zostać pod tą postacią, niż ryzykować, że jego sekret się wyda.

– Tak. Co twój pies tutaj robi?

– Nie wiem. Nie zastrzel go, dobra?

– Nigdy nie zastrzeliłbym psa – powiedział nieco zaskoczony.

– Och, psa nie, ale zastrzelenie mnie byłoby w porządku – stwierdziłam gorzko.

Pies podszedł do miejsca, w którym stałam. Zastanawiałam się, co teraz chodzi Samowi po głowie. I na ile ludzko potrafi myśleć, kiedy jest pod postacią zwierzęcia. Powoli przeniosłam spojrzenie na pistolet i oczy Sama/Deana też podążyły w tamtym kierunku, ale nie mogłam stwierdzić, ile w tym spojrzeniu było świadomości.

Owczarek collie zaczął wyć. Odsłonił zęby i zaczął wpatrywać się w pistolet.

– Odejdź stąd, psie – powiedział Andy, poirytowany.

Gdybym była w stanie utrzymać Andy’ego przez chwilę nieruchomo, wampiry by go natychmiast dopadły. Próbowałam sobie przypomnieć wszystkie filmy, które widziałam. Powinnam chwycić pistolet oburącz i skierować w górę. Ale biorąc pod uwagę, że Andy mnie trzymał za kark nie wydawało się to takie łatwe.

– Nie, kochanie – powiedział Bill.

Błyskawicznie na niego spojrzałam. Byłam bardzo zaskoczona. Oczy Billa przesunęły się z mojej twarzy i spoczęły na jakimś punkcie za plecami Andy’ego. Przydałaby mi się jakaś inna podpowiedź.

– Och, któż jest trzymany jak mały szczeniak? – zapytał jakiś głos, gdzieś zza pleców Andy’ego.

Och, po prostu super.

– Ona jest moim posłańcem!

Menada obeszła Andy’ego wokół, po czym stanęła po jego prawej stronie, parę stóp od niego. Nie weszła między Andy’ego i grupę na ganku. Tej nocy była czysta i nie miała nic na sobie. Uznałam, że wraz z Samem byli w lesie, zabawiając się ze sobą, póki nie usłyszeli głosów. Jej czarne włosy opadały splątaną kaskadą aż do bioder. Wydawało się, że nie jest jej zimno. Cała reszta spośród nas (pomijając wampiry) szczękała zębami z zimna. Ubraliśmy się na orgię, nie na przyjęcie na świeżym powietrzu.

– Witaj, posłańcu – powiedziała do mnie menada. – Poprzednim razem zapomniałam się przedstawić, o czym przypomniał mi mój psi przyjaciel. Jestem Callisto.

– Panno Callisto… – powiedziałam, nie wiedząc, jak inaczej się o niej zwrócić. Skinęłabym głową, gdyby Andy nie trzymał mojej szyi. To zaczynało boleć.

– Kim jest ten silny, odważny osobnik, który cię trzyma? – Callisto podeszła nieco bliżej.

Nie miałam pojęcia, jak Andy na to zareagował, ale wszyscy na ganku byli zafascynowani i przerażeni – jedyne wyjątki stanowili Eric i Bill, którzy stali z boku, z dala od ludzi. To nie zwiastowało niczego dobrego.

– To Andy Bellefleur – wykrztusiłam. – Ma pewien problem.

Po reakcji mojej skóry mogłam stwierdzić, że menada przybliżyła się nieznacznie.

– Nigdy nie widziałeś niczego takiego jak ja, prawda? – zapytała Andy’ego.

– Nie – przyznał. Wyglądał na skołowanego.

– Czy jestem piękna?

– Tak – odparł bez wahania.

– Czy zasługuję na ofiarę?

– Tak – potwierdził.

– Uwielbiam pijaństwo, a ty jesteś bardzo pijany – stwierdziła radośnie Callisto. – Uwielbiam cielesne przyjemności, a to są ludzie przepełnieni żądzą. Podoba mi się to miejsce.

– Och, wspaniale – powiedział niepewnie Andy. – Ale ktoś z tych ludzi jest mordercą. I muszę wiedzieć kto.

– Nie tylko jeden – wymamrotałam.

Andy potrząsnął mną, gdy tylko sobie przypomniał, że nadal trzyma mój kark. Zaczynało mnie to irytować.

Menada podeszła na tyle blisko, że mogła mnie dotknąć. Delikatnie pogłaskała mnie po twarzy. Mogłam poczuć zapach ziemi i wina na jej dłoni.

– Nie jesteś pijana – zauważyła.

– Nie.

– I nie odczułaś żadnych cielesnych przyjemności tego wieczoru.

Zaśmiała się. Miała wysoki, przypominający kaszel śmiech, który trwał i trwał.

Chwyt Andy’ego osłabł, gdy menada się do niego zbliżyła. Nie miałam pojęcia, jak ludzie na tarasie zinterpretowali to, co widzą, ale Andy wiedział, że ma przed sobą stworzenie nocy. Dość niespodziewanie mnie puścił.

– Podejdź tu, nowa dziewczyno – zawołał Mike Spencer. – Chcemy ci się przyjrzeć.

Upadłam na ziemię, tuż obok Deana, który z entuzjazmem zaczął lizać moją twarz. Z tego punktu widzenia dostrzegłam rękę menady oplatającą talię Andy’ego. Andy przełożył pistolet do lewej ręki, żeby móc odwzajemnić ten gest.

– Zatem czego chciałeś się dowiedzieć? – zapytała Andy’ego. Jej głos był spokojny i rzeczowy. Bezmyślnie machała różdżką z kiścią na końcu. Było to thyrsis [40]; sprawdziłam hasło „menada” w encyklopedii. Teraz mogę zginąć dedukowana.

– Ktoś z tych ludzi zabił faceta imieniem Lafayette i chcę wiedzieć kto – powiedział Andy wojowniczym tonem, charakterystycznym dla kogoś pijanego.

– Oczywiście, że chcesz, kochanie – powiedziała śpiewnie menada. – Mam to dla ciebie odkryć?

– Tak – błagał.

– W porządku.

Zaczęła przyglądać się wszystkim po kolei i skinęła palcem w kierunku Eggsa. Tara złapała go za ramię, chcąc, żeby się zatrzymał, ale Eggs szybko podszedł do menady, do tego przez cały czas uśmiechał się głupkowato.

– Jesteś dziewczyną? – zapytał.

– Nie taką, którą jesteś w stanie sobie choćby wyobrazić – powiedziała Callisto. – Wypiłeś sporo wina.

Dotknęła go thyrsis.

– O, tak – przyznał. Już się nie uśmiechał. Patrzył w oczy Callisto i trząsł się na całym ciele. Jej oczy lśniły.

Spojrzałam na Billa i zauważyłam, że jego wzrok jest wbity w ziemię. Eric wpatrywał się w maskę swojego samochodu.

Niezauważona przez nikogo, zaczęłam czołgać się w stronę Billa.

Ładna mi historia!

Pies cały czas trzymał się blisko mnie, poganiając mnie nerwowo. Czułam, że chce, żebym poruszała się szybciej. W końcu dotarłam do nóg Billa i chwyciłam się ich kurczowo. Poczułam na włosach jego dłoń, ale bałam się wykonać nagły ruch i wstać.

Callisto objęła Eggsa ramionami i zaczęła do niego szeptać. On zaś kiwał głową i odszeptywał. Potem go pocałowała, a on zesztywniał. Kiedy go zostawiła i ruszyła w kierunku ganku, pozostał sztywny i patrzył tępo w las. Menada zatrzymała się przy Ericu, który stał bliżej ganka niż ja i Bill. Przyjrzała mu się dokładnie od stóp do głów i uśmiechnęła się przerażająco. Eric patrzył w jej klatkę piersiową, uważając, żeby nie podnieść wzroku na jej twarz.

– Uroczo – powiedziała. – Po prostu uroczo. Ale nie dla mnie, ty piękny kawałku martwego mięsa.

A potem podeszła do ludzi na ganku. Wzięła głęboki wdech, chcąc nasycić się wonią pijaństwa i seksu. Węszyła, jakby złapała jakiś trop, a potem odwróciła twarz w stronę Mike’a Spencera. Nie wyglądał zbyt korzystnie, ale Callisto wydawała się zachwycona jego widokiem.

– Och – powiedziała tak radośnie, jakby właśnie dostała prezent. – Jesteś taki dumny! Jesteś królem? Jesteś dzielnym żołnierzem?

– Nie – odpowiedział Mike. – Jestem właścicielem domu pogrzebowego. – Jego głos nie był zbyt stanowczy. – Czym pani jest?

– Widziałeś kiedykolwiek coś, co by mnie przypominało?

– Nie – powiedział, a wszyscy inni pokręcili przecząco głowami.

– Nie pamietasz mojej pierwszej wizyty?

– Nie, psze pani.

– Ale złożyłeś mi wtedy ofiarę.

– Złożyłem? Ofiarę?

– O tak, kiedy zabiliście tego Murzyna. Tego ładnego. Zachowywał się jak moje dziecię i był odpowiednią ofiarą dla mnie. Dziękuję, że zostawiłeś go przed barem; uwielbiam bary. Nie mogłeś mnie znaleźć w lesie?

– Nic pani nie ofiarowaliśmy – powiedział Tom Hardaway, całkiem pokryty gęsią skórką.

– Widziałam cię – powiedziała.

Nagle wszystko ucichło. Las wokół jeziora, zawsze pełen cichych dźwięków i nieznacznych ruchów, zamarł. Ostrożnie wstałam.

– Uwielbiam brutalność seksu, uwielbiam zapach alkoholu – powiedziała rozmarzonym głosem. – Mogę biec przez całe mile, żeby znaleźć się w takim miejscu.

Przerażenie wypełniające głowy wszystkich na ganku, zaczęło udzielać się i mnie. Ukryłam twarz w dłoniach. Starałam się bronić przed ich myślami najlepiej jak umiałam, ale nie mogłam zlekceważyć tak silnych uczuć. Moje plecy się wygięły i z całych sił zacisnęłam usta, żeby nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Poczułam, że Bill obrócił się w moją stronę, a chwilę potem zjawił się przy nas Eric i teraz byłam miażdżona miedzy dwoma wampirami – nie było w tym nic przyjemnego. Fakt, że chcieli, żebym milczała, tylko zwiększał mój strach; w końcu co może przestraszyć wampiry?

Pies wcisnął się miedzy nasze nogi, jakby też chciał mnie ochraniać.

– Uderzyłeś go, kiedy uprawialiście seks. – Maneda zwróciła się do Toma. – Uderzyłeś go, bo jesteś dumny, a jego uległość cię brzydziła i podniecała. – Wyciągnęła kościstą ręką, żeby dotknąć twarzy Toma. Mogłam zobaczyć białka jego oczu. – A ty… – Wolną ręką wskazała Mike’a. – Ty też go uderzyłeś, bo byłeś owładnięty szaleństwem. A potem on zaczął grozić, że powie.

Jej lewa dłoń przeniosła się z twarzy Toma i dotknęła jego żonę, Cleo. Cleo zdążyła narzucić na siebie sweter, zanim wyszła, ale nie był zapięty.

Tara, korzystając z tego, że nie została zauważona, próbowała się wymknąć. Jako jedyna nie była sparaliżowana strachem. Czułam w niej trochę nadziei, chęć przeżycia. Wczołgała się pod metalowy stolik w kącie tarasu, zwinęła się w kulkę i zacisnęła oczy. Składała Bogu mnóstwo obietnic odnośnie poprawy swojego zachowania, jeśli pozwoli jej to przeżyć. To też dostało się do mojego umysłu. Smród strachu pozostałych stał się jeszcze bardziej uciążliwy i miałam wrażenie, że moje ciało nie odbiera niczego innego, jakby wszystkie osłony zostały złamane. Byłam tylko ich strachem. Eric i Bill jeszcze się przybliżyli, unieruchamiając mnie między swoimi ramionami.

Jan, całkiem naga, została kompletnie zlekceważona. Mogę się tylko domyślać, że nic w jej postaci nie zainteresowało menady; Jan nie była dumna, raczej żałosna, i nic tego wieczoru nie piła. Ze wszystkich potrzeb wyeksponowała najbardziej potrzebę seksu, zatracenia się – ale była to potrzeba, która nie miała nic wspólnego z uczuciem cudownego szaleństwa. Starając się, jak zwykle, być w centrum uwagi, Jan przywołała na usta uśmiech, który teoretycznie miał być seksowny i ujęła rękę menady. Nagle zaczęła zwijać się konwulsyjnie, a dźwięki wydobywające się z jej gardła były przerażające. Z jej ust zaczęła toczyć się piana, jej oczy obróciły się w głąb czaszki. Z hukiem upadła na ganek.

Potem znów nastała cisza, ale coś się działo w tej niewielkiej grupce na ganku, stojącej kilka jardów od nas: coś strasznego i odpowiedniego, coś czystego i okropnego. Ich strach zaczął się zmniejszać, a moje ciało znów stało się spokojne. Okropne ciśnienie znikło z mojej głowy. Ale wraz z jego ustępowaniem, pojawiła się nowa siła: nieopisanie piękna i absolutnie zła.

To było czyste szaleństwo. Od menady biła obłąkańcza wściekłość, prymitywna żądza, arogancka duma. Było to dla mnie obezwładniające w takim samym stopniu, jak dla ludzi na tarasie. Szarpałam się i rzucałam, kiedy szaleństwo Callisto przeszło na nich, i tylko dłoń Erica na moich ustach sprawiała, że nie krzyczałam jak ludzie na ganku. Ugryzłam go i posmakowałam jego krwi, usłyszałam też, jak chrząknął – najwyraźniej go zabolało.

To trwało i trwało – krzyki, a potem okropne, mokre dźwięki. Pies, wciśnięty między nasze nogi, skamlał.

Nagle wszystko ustało.

Poczułam się jak kukiełka na sznurkach, które nagle zostały przecięte. Zrobiło mi się słabo. Bill położył mnie na masce samochodu Erica. Kiedy otworzyłam oczy, menada na mnie patrzyła. Znów się uśmiechała, ale teraz była umazana krwią. Wyglądało to, jakby ktoś wylał jej na głowę wiadro czerwonej farby; jej włosy ociekały krwią, podobnie jak każdy skrawek jej nagiego ciała. Do tego irytująco śmierdziała metaliczną wonią krwi.

– Byłaś blisko – powiedziała do mnie, a jej głos był słodki i wysoki jak dźwięk fletu. Przemieszczała się teraz wolniej, jakby zjadła syty posiłek. – Byłaś bardzo blisko. Może już nigdy nie będziesz bliżej, a może i będziesz. Nie widziałam nigdy, żeby ktoś wpadł w obłęd z powodu szaleństwa innych. To interesujące.

– Może dla ciebie – mruknęłam.

Pies lekko ugryzł mnie w nogę, żebym lepiej kontrolowała to, co mówię. Menada zerknęła na niego.

– Mój drogi Sam… – wymamrotała. – Kochanie, muszę cię zostawić.

Pies spojrzał na nią, jakby rozumiał jej słowa.

– Spędziliśmy przyjemnie trochę czasu, biegając wspólnie po lesie – powiedziała, głaszcząc go po łbie. – Polując na zające i borsuki.

Pies zamerdał ogonem.

– Robiąc inne rzeczy.

Pies uśmiechnął się i zaczął dyszeć.

– Ale na mnie już czas, kochanie. Świat jest pełen lasów i ludzi, którzy potrzebują nauczki. Muszę otrzymywać ofiary. Nie mogą o mnie zapomnieć. Są mi to winni – powiedziała spokojnym głosem. – Są mi winni szaleństwo i śmierć.

Ruszyła powoli w stronę lasu.

– Poza tym – powiedziała, oglądając się w tył – sezon polowań nie może trwać wiecznie.


Tłum. Puszczyk 1

Загрузка...