Rozdział 5

Naprawdę nietrudno znaleźć ludzi, którzy nie chcą zaakceptować faktu, że żyją na tej samej planecie co wampiry. Gdy już uwierzyli, że wampiry naprawdę istnieją, postanowili je zniszczyć. Nie gardzili przy tym żadną spośród znanych im metoda zabijania – tak samo postępowały niegodziwe wampiry, które także nie przebierały w środkach.

Niegodziwymi wampirami nazywa się te, które pozostały przywiązane do swoich starych zwyczajów: nie chciały, by ludzie o nich wiedzieli, odmawiały picia sztucznej krwi, która obecnie stanowiła podstawę diety większości wampirów. Wierzyły, że jednym słusznym wyjściem jest powrót do życia w ukryciu. Najchętniej zarżnęłyby wszystkich ludzi dla samej radości mordowania, bo w zasadzie lubiły czuć, że ich gatunek jest prześladowany. Ze wszystkich sił starały się przekonać mainstreamujace wampiry, że życie w sekrecie jest dla nich najlepsze.

Teraz dowiedziałam się od Billa, że istnieją wampiry, które borykają się ze strasznymi wyrzutami sumienia albo po prostu nudą, spowodowaną zbyt długim życiem. Takie osobniki planują „spotkać słońce”, jak nazywają samobójstwo przez wystawienie się na działanie promieni słonecznych.

Po raz kolejny okazało się, że wybranie wampira na swojego faceta było równoznaczne ze skazaniem się na podążanie ścieżką, o której nigdy bym nie pomyślała. Nie musiałabym o niczym wiedzieć, nie śniłabym nawet o umawianiu się z kimś nieumarłym, gdybym nie urodziła się telepatką. Byłam pariasem wśród ludzi – w końcu naprawdę ciężko jest być z kimś, kogo myśli można w dowolnej chwili odczytać. Kiedy poznałam Billa, zaczął się najszczęśliwszy czas w moim życiu, chociaż przez te kilka miesięcy z całą pewnością miałam więcej kłopotów, niż przez całe swoje dotychczasowe, dwudziestopięcioletnie życie.

– Zatem sądzicie, że Farrell jest już martwy? – zapytałam, zmuszając się do skupienia na aktualnych sprawach. Nie chciałam pytać, ale musiałam wiedzieć.

– Możliwe – odpowiedział Stan po długiej pauzie.

– Istnieje też możliwość, że gdzieś go przetrzymują – dodał Bill. – Wiesz, że zapraszają prasę na takie… ceremonie.

Stan wpatrywał się w przestrzeń przez dłuższą chwilę, a potem wstał.

– Ten sam facet był w barze i na lotnisku – powiedział cicho, jakby do siebie.

Stan, ten dziwny wampir stojący na czele siedliska w Dallas, spacerował w tę i z powrotem po pokoju. Doprowadzało mnie to do szału, ale nie mogłam nic powiedzieć; to był dom Stana, a jego „brat” zniknął. Nie umiem jednak wytrzymywać tak długo w ciszy. Byłam zmęczona i chciałam iść spać.

– Więc – zaczęłam, starając się, aby mój głos brzmiał rześko – skąd mogli wiedzieć, że tam będę?

Jeśli jest coś gorszego od wpatrującego się w ciebie wampira, to niewątpliwie są to dwa wpatrujące się w ciebie wampiry.

– Żeby znać wcześniej datę twojego przybycia… Musimy mieć wśród siebie zdrajcę – stwierdził Stan. Atmosfera w pokoju zdawała się drżeć i szeleścić w napięciu.

Jednak ja miałam mniej dramatyczny pomysł. Wzięłam notatnik leżący na stole i napisałam „Może macie pluskwę”. Obydwaj spojrzeli na mnie, jakbym zaoferowała im Big Maca. Wampiry, które mają różne niezwykłe moce, wydają się zaskoczone, kiedy okazuje się, że ludzie też wymyślili coś sprytnego. Bill i Stan spojrzeli po sobie z namysłem, ale żaden nie miał propozycji, co dalej robić.

Cóż, niech ich licho. Widziałam to tylko w filmach, ale domyśliłam się, że jeśli ktoś zamontował w tym pokoju pluskwę, to musiał robić to w pośpiechu i ze strachem, a więc nie może ona być dobrze ukryta. Zdjęłam szarą marynarkę i buty. Ponieważ byłam tylko człowiekiem i nie miałam żadnej dumy, którą mogłabym stracić w oczach Stana, weszłam pod stół i zaczęłam się czołgać pod nim, odpychając krzesła na boki. Po raz milionowy tego dnia żałowałam, że nie założyłam spodni.

Minęłam nogi Stana o jakieś dwa jardy [17], kiedy zobaczyłam coś dziwnego, jakieś ciemne wybrzuszenie wyraźnie widoczne na jasnym drewnie stołu. Przypatrzyłam się temu czemuś na tyle dokładnie, na ile mogłam to zrobić bez latarki. To nie była stara guma do żucia.

Gdy już znalazłam to urządzenie, nie wiedziałam, co zrobić. Wyczołgałam się spod stołu, zakurzona w stopniu większym, niż mogłam się spodziewać, i odkryłam, że znajduję się przy stopach Stana. Wyciągnął rękę w moim kierunku, a ja ją ostrożnie ujęłam, by już po chwili stać koło niego. Nie był zbyt wysoki i mogłam widzieć jego oczy z bliższej odległości, niż bym chciała. Wyciągnęłam palec, żeby się upewnić, że wampir zwraca na mnie uwagę, a potem wskazałam pod stół. Bill opuścił pokój w mgnieniu oka. Twarz Stana stała się jeszcze bledsza, a jego oczy płonęły. Starałam się patrzeć gdziekolwiek, byle nie na niego. Nie chciałam spotkać jego wzroku teraz, kiedy zrozumiał, że ktoś podłożył pluskwę w jego domu. Rzeczywiście został zdradzony, ale nie w taki sposób, jakiego się spodziewał.

Zaczęłam myśleć o czymś, co mogłoby pomóc, i uśmiechnęłam się do Stana. Automatycznie sięgnęłam do końskiego ogona, żeby go poprawić, ale zorientowałam się, że moje włosy są upięte w kok, teraz zdecydowanie mniej schludny. Poprawianie go było dobrą wymówką, by odwrócić wzrok i patrzeć w dół. Ulżyło mi, kiedy Bill wrócił z Isabel i facetem, który wcześniej zmywał, a teraz trzymał miskę wody.

– Przykro mi, Stan – powiedział Bill. – Obawiam się, że Farrell już nie żyje. Jak już sobie poradzisz z tym, co odkryliśmy dziś wieczór, myślę, że Sookie i ja możemy jutro wrócić do Luizjany, chyba że nas jeszcze potrzebujesz.

Isabel wskazała na stół i mężczyzna postawił miskę.

– Możecie. – Głos Stana był zimny jak lód. – Przyślijcie mi rachunek. Wasz przełożony, Eric, był w tej kwestii wyjątkowo niewzruszony. Muszę go kiedyś poznać.

Jego ton sugerował, że nie byłoby to dla Erica miłe spotkanie.

Isabel powiedziała nagle:

– Głupi człowieku! Rozlałeś mi drinka!

Bill nachylił się koło mnie, żeby zerwać pluskwę spod stołu i wrzucić ją do miski z wodą, a Isabel ostrożnie, żeby nie rozlać wody, wyniosła miskę z pokoju. Jej towarzysz podążył za nią.

To było potwierdzenie tego, że proste pomysły są najlepsze. Do tego bardzo prawdopodobne, że ktokolwiek słuchał, dał się nabrać na tę rozmowę. Ulżyło nam, że pluskwa została zdemontowana. Nawet Stan wyglądał mniej przerażająco.

– Isabel mówi, że masz powody twierdzić, że Farrell został uprowadzony przez Bractwo – powiedział mężczyzna. – Może ta młoda dama i ja moglibyśmy udać się jutro do Centrum Bractwa i spróbować dowiedzieć się, czy planują jakieś ceremonie w najbliższym czasie.

Bill i Stan popatrzyli na niego z namysłem.

– To dobry pomysł – powiedział Stan. – Para wyglądałaby mniej podejrzanie.

– Sookie? – zapytał Bill.

– Z pewnością żadne z was nie może iść – odpowiedziałam. – Myślę, że moglibyśmy się przynajmniej rozejrzeć po budynku. Jeśli naprawdę uważacie, że Farrell może tam być.

Gdybym mogła dowiedzieć się więcej o sytuacji wewnątrz Centrum Bractwa, może mogłabym powstrzymać wampiry przed atakowaniem. Z pewnością nie mieli zamiaru udać się na policję z danymi osób zaginionych i poprosić policjantów o przeszukanie Centrum. Niezależnie od tego, jak bardzo wampiry z Dallas chciały przestrzegać ludzkich praw, by czerpać korzyści z mainstreamingu, wiedziałam, że jeśli któryś z ich pobratymców jest przetrzymywany w Centrum, ludzie będę ginąć na prawo i lewo. Mogłabym temu zaradzić, gdybym zlokalizowała miejsce przetrzymywania Farrella.

– Jeśli ten wytatuowany wampir jest zdecydowany spotkać się ze słońcem i zabrać Farrella ze sobą, a to wszystko zostało zaaranżowane przez Bractwo, to ten fałszywy ksiądz, który próbował schwytać cię na lotnisku, musiał dla nich pracować – zauważył Bill. – Musisz założyć perukę.

Uśmiechnął się z zadowoleniem. Kupno peruki było jego pomysłem.

Peruka przy tym upale. Cholera. Starałam się nie wyglądać na rozdrażnioną. W końcu lepiej byłoby, gdyby swędziała mnie głowa, niż żeby zidentyfikowano mnie jako kobietę mającą powiązania z wampirami, kiedy będę odwiedzać Centrum Bractwa Słońca.

– Lepiej, gdyby był ze mną inny człowiek – przyznałam, żałując, że muszę narazić kogoś na niebezpieczeństwo.

– Obecny facet Isabel… – powiedział Stan.

Przez chwilę milczał i domyśliłam się, że „uśmiecha się” do niej czy jakkolwiek inaczej skontaktował się z podwładnymi. W każdym razie Isabel weszła do środka. To musi być wygodne, wzywać ludzi ot tak. Nie potrzeba interkomu czy telefonu. Zastanawiałam się, jak bardzo wampiry mogą być od siebie oddalone aby wciąż móc przekazywać sobie wiadomości. Byłam całkiem zadowolona, że Bill nie może kontaktować się ze mną bez użycia słów, bo czułabym się wtedy jego niewolnicą. Czy Stan mógł wzywać ludzi w taki sam sposób, w jaki wzywał wampiry? Chyba wolałabym nie wiedzieć…

Człowiek związany z Isabel przesunął się jak pies myśliwski, który wyczuł przepiórkę. Albo może jak głodny, który najpierw dostaje stek, a potem musi czekać na łaskę. Można było prawie widzieć, jak się ślini. Miałam nadzieję, że nie wyglądam w ten sposób, kiedy jestem w pobliżu Billa.

– Isabel, twój facet zgłosił się na ochotnika, żeby iść z Sookie do Bractwa Słońca. Może udawać nawróconego grzesznika?

– Tak, sądzę, że może – odpowiedziała, patrząc mężczyźnie w oczy.

– Zanim odejdziecie… Czy tego wieczora mamy jakichś gości?

– Tak, jednego. Z Kalifornii.

– Gdzie jest?

– W domu.

– Czy był w tym pokoju?

Oczywiście, Stan marzył o tym, by osobnik, który przyczepił pluskwę był wampirem albo człowiekiem, którego nie zna.

– Tak.

– Przyprowadź go.

Dobre pięć minut później Isabel wróciła z wysokim, jasnowłosym wampirem. Musiał mieć z sześć stóp [18] wzrostu albo i więcej. Był krzepki, gładko ogolony i miał włosy w kolorze pszenicy. Natychmiast utkwiłam spojrzenie w swoich stopach; zorientowałam się też, że Bill znieruchomiał

– To jest Leif – przedstawiła go Isabel.

– Leif – powtórzył gładko Stan. – Witam cię w moim siedlisku. Tego wieczora mamy tu mały problem.

Zaczęłam uparcie wpatrywać się w swoje stopy, marząc bardziej niż zwykle, żebym przynajmniej na chwilę mogła zostać całkiem sama z Billem i odkryć, co tu się do licha dzieje, bo ten wampir, to nie był żaden Leif i nie pochodził z Kalifornii.

To był Eric.

Ręka Billa splotła się z moją. Leciutko ścisnął mi palce, a ja zrobiłam to samo. Jego ramię owinęło się wokół mnie, a ja się o niego oparłam. Rany, muszę się zrelaksować.

– Jak mogę pomóc? – zapytał uprzejmie Eric, a nie, przepraszam, obecnie Leif.

– Wygląda na to, że ktoś wszedł do tego pokoju i bawił się w szpiega.

Stan nieźle to ujął. Najwidoczniej chciał zachować pluskwę w sekrecie, a w związku z tym, że w pokoju z pewnością znajdował się szpieg, był to całkiem niezły pomysł.

– Jestem gościem w twoim siedlisku i nie mam żadnych utarczek z tobą ani z twoimi towarzyszami.

Spokojne i szczere wyznanie Leifa zrobiło pewne wrażenie, chociaż wiedziałam, że cała jego obecność tutaj jest oszustwem, którego przyczyny jeszcze nie znałam.

– Przepraszam – powiedziałam w najbardziej słabowity i ludzki sposób, na jaki mogłam się zdobyć.

Stan wydawał się poirytowany faktem, że mu przerywam, ale olać to.

– Ten, hm, przedmiot musiał być tu umieszczony wcześniej niż dziś – powiedziałam, starając się brzmieć, jakbym była pewna, że Stan już o tym pomyślał. – Żeby przekazać detale naszego przylotu do Dallas…

Stan wpatrywał się we mnie bez żadnego wyrazu twarzy.

Wóz albo przewóz.

– I przepraszam, ale jestem naprawdę zmęczona. Czy Bill mógłby mnie już zabrać do hotelu?

– Isabel cię odwiezie – odpowiedział Stan lekceważąco.

– Nie, sir.

Brwi Stana uniosły się za fałszywymi okularami.

– Nie? – Brzmiał, jakby nigdy wcześniej nie słyszał tego słowa.

– Zgodnie z moim kontraktem, nie pójdę nigdzie bez wampira z mojej okolicy. Tym wampirem jest Bill. Nigdzie się bez niego nie ruszę.

Stan znów posłał mi przeciągłe spojrzenie. Byłam zadowolona, że znalazłam pluskwę i pokazałam, że jestem użyteczna, w innym wypadku nie przetrwałabym tu długo.

– Idźcie – powiedział.

Nie musiał nam tego dwa razy powtarzać.

Nie moglibyśmy pomóc Ericowi, gdyby Stan go podejrzewał, za to łatwo moglibyśmy przypadkowo go zdemaskować. Byłoby to o wiele łatwiejsze, jednym złym słowem czy gestem, zwłaszcza, gdy byłam obserwowana przez Stana. Wampiry spędziły stulecia na studiowaniu ludzkich zachowań – tak samo, jak drapieżniki uczą się, ile tylko mogą, o swojej ofierze.

Isabel wyszła z nami i pojechaliśmy jej lexusem z powrotem do hotelu. Ulice Dallas nie były puste, ale przynajmniej o wiele cichsze w porównaniu do stanu sprzed kilku godzin. Oceniłam, że do świtu pozostały niecałe dwie godziny.

– Dziękuję – powiedziałam grzecznie, kiedy znaleźliśmy się przy wejściu do hotelu.

– Mój człowiek przyjdzie po ciebie o piętnastej – powiedziała Isabel.

Stłumiłam chęć powiedzenia „tak jest!” i stuknięcia obcasami; zamiast tego powiedziałam, że taka pora mi odpowiada.

– Jak się nazywa? – zapytałam.

– Hugo Ayers – odpowiedziała.

– Okej.

Już wiedziałam, że będzie sprytnym cwaniakiem. Poszłam do lobby i poczekałam na Billa, który zjawił się kilka sekund później. W ciszy wsiedliśmy do windy.

– Masz swój klucz? – zapytał mnie, gdy staliśmy pod drzwiami.

Byłam już w półśnie.

– A gdzie jest twój? – zapytałam niezbyt uprzejmie.

– Wolałbym zobaczyć, jak wyciągasz swój – odpowiedział.

Nagle mój nastrój znacząco się poprawił.

– Może sam wolałbyś go znaleźć? – zasugerowałam.

Jakiś wampir z długimi do pasa, czarnymi włosami przeszedł przez korytarz, obejmując ramieniem tęgą dziewczynę o rudych, kręconych włosach. Kiedy weszli do swojego pokoju, Bill zaczął szukać klucza.

Znalazł go całkiem szybko.

Kiedy już weszliśmy do środka, Bill podniósł mnie i zaczął całować. Musieliśmy porozmawiać, w końcu tej nocy tyle się zdarzyło, ale nie byłam w nastroju i on też niezbyt. Odkryłam za to, że zaletą spódnic jest to jak łatwo można je podciągnąć do góry, a kiedy ma się stringi, mogą one zniknąć w ułamku sekundy. Szara marynarka leżała na podłodze, biała koszula też, a moje ręce otoczyły szyję Billa szybciej, niż można by powiedzieć „olać wampira”.

Bill opierał się o ścianę w salonie, próbując odpiąć spodnie, a ja cały czas go obejmowałam. Nagle rozległo się pukanie do drzwi.

– Cholera – mruknął do mojego ucha. – Odejdź – dodał głośniej.

Ocierałam się o niego i dech ugrzązł mu w piersi. Wyciągnął spinki z moich włosów i pozwolił im opaść na plecy.

– Muszę z wami porozmawiać. – Zza drzwi dobiegł znajomy głos.

– Nie – wyjęczałam. – Powiedz, że to nie Eric.

Jedyne stworzenie na świecie, którego musieliśmy posłuchać.

– To Eric – potwierdził głos.

Przestałam obejmować talię Billa nogami, a on delikatnie postawił mnie na podłodze. Błyskawicznie udałam się do sypialni, żeby przebrać się w szlafrok. Nie miałam ochoty z powrotem zapinać wszystkich tych ciuchów.

Kiedy wróciłam do salonu, Eric akurat chwalił Billa za to, że ten się dobrze spisał tego wieczora.

– I oczywiście byłaś wspaniała, Sookie – dodał, wpatrując się uważnie w mój krótki, różowy szlafrok. Spojrzałam na niego i marzyłam, że znajdzie się nagle na dnie Red River [19] razem z tym swoim olśniewającym uśmiechem, złotymi włosami i wszystkim innym.

– Och, wielkie dzięki za to, że przyszedłeś, żeby nam to powiedzieć – mruknęłam. – Nie moglibyśmy iść spać, gdybyś ty nas nie pochwalił.

Eric wyglądał na tak beznamiętnie ukontentowanego, jak tylko mógł.

– Ojejku, czyżbym w czymś przeszkodził? – zapytał. – Czyżby te… cóż, to… należało do ciebie, Sookie?

Trzymał jeden z czarnych sznurków, które wcześniej były elementem moich stringów.

– Jednym słowem, tak – odpowiedział Bill. – Czy jest coś jeszcze, co chciałbyś z nami omówić?

Nawet lód by się zdziwił, gdyby usłyszał, jak chłodny był głos Billa.

– Nie mamy czasu dziś wieczór – odparł z żalem Eric. – Świt już się zbliża, a muszę załatwić jeszcze parę rzeczy, nim zasnę. Ale musimy się spotkać jutro. Kiedy odkryjecie, co Stan planuje zrobić, zostawcie mi notatkę w recepcji i jakoś się umówimy.

Bill pokiwał głową.

– Zatem do zobaczenia – powiedział.

– Może jakiś drink na dobranoc?

Czyżby miał nadzieję, że zaoferujemy mu butelkę krwi? Oczy Erica podążyły w kierunku lodówki, a potem spoczęły na mnie. Żałowałam, że mam na sobie cienką warstwę nylonu zamiast czegoś grubego i ciepłego.

– Ciepłego i prosto z żył?… – Bill przerwał grobową ciszę.

Eric wyszedł z pokoju, patrząc na mnie cały czas. Bill zamknął za nim drzwi.

– Myślisz, że podsłuchuje? – zapytałam Billa, kiedy ten odwiązywał pasek mojego szlafroka.

– Nie obchodzi mnie to – odpowiedział i już po chwili miał inne rzeczy w głowie.


*

Kiedy się obudziłam, była trzynasta, a hotel wydawał się cichy i pusty. Oczywiście, w końcu większość gości spała. Pokojówki nie mogły wchodzić do pokojów w czasie dnia. W nocy zauważyłam też wampiry-ochroniarzy, ale w dzień na pewno kto inny pilnował (sowicie opłaconego zresztą) bezpieczeństwa gości. Po raz pierwszy w życiu wezwałam obsługę pokojową i zamówiłam śniadanie. Byłam tak głodna, że zjadłabym konia z kopytami – w końcu poprzedniej nocy kompletnie zapomniałam o jedzeniu. Zdążyłam wziąć prysznic i założyć szlafrok, zanim usłyszałam pukanie do drzwi. Kiedy się upewniłam, że to kelner ze śniadaniem, wpuściłam go do środka.

Po tym, jak wczoraj usiłowano mnie uprowadzić na lotnisku, niczego nie brałam za pewnik. Kiedy młody mężczyzna stawiał jedzenia na stoliku, nadal miałam pod ręką gaz pieprzowy. Gdyby zrobił choć jeden krok w kierunku drzwi, za którymi Bill spał w swojej trumnie, zaatakowałabym go. Facet, Arturo, był jednak nieźle wyszkolony, nawet nie zerknął w kierunku sypialni. Nie patrzył też na mnie, choć myślał o mnie i zaczęłam żałować, że nie założyłam stanika zanim go wpuściłam.

Kiedy już poszedł (wcześniej dałam mu napiwek, tak jak poinstruował mnie Bill), zjadłam wszystko: kiełbaski, naleśniki i całą miseczkę kawałków melona. Jejku, to było pyszne. Syrop był prawdziwym syropem klonowym, owoce smakowały, jakby były świeżo zerwane. Kiełbaski były po prostu wspaniałe. Cieszyłam się, że Billa nie było w pobliżu, czułabym się niekomfortowo, gdyby patrzył. Nie przepadał za oglądaniem mnie w czasie posiłków; i nie znosił, kiedy jadłam czosnek.

Umyłam zęby, wyszczotkowałam włosy i nałożyłam makijaż. Nadszedł czas, żeby przygotować się na wizytę w Centrum Bractwa. Zebrałam włosy i upięłam je wysoko, po czym wyjęłam perukę z pudełka. Wyglądała bardzo przeciętnie – krótkie, brązowe włosy. Kiedy Bill zaproponował mi jej nabycie, uznałam, że musi żartować i zastanawiałam się, do czego miałaby mi się przydać, ale teraz cieszyłam się, że jednak ją kupiłam. Miałam też parę okularów, podobnych do tych Stana, również kupionych po to, żeby się zakamuflować. Kiedy je założyłam, zauważyłam, że są trochę powiększone w dolnej części – czyli to okulary do czytania.

Co fanatycy zakładają, kiedy idą do miejsca, w którym spotykają się z innymi fanatykami? Ze swojego dość ograniczonego doświadczenia wiedziałam, że fanatycy zwykle są konserwatywni w doborze strojów: albo dlatego, że zajmują się czymś innym i stroje ich nie interesują, albo widzą coś złego w ubieraniu się stylowo. Gdybym była w domu, poszłabym do Wal-Martu i kupiła coś taniego, ale byłam tutaj, w drogim, pozbawionym okien Silent Shores. Jednak Bill mówił, żebym kontaktowała się z recepcją, jeśli będę czegoś potrzebować.

Tak też zrobiłam.

– Recepcja – powiedział człowiek, który starał się naśladować gładki głos starego wampira. – Jak mogę pomóc?

Miałam ochotę powiedzieć mu, żeby sobie odpuścił. Kto chciałby imitację, kiedy coś prawdziwego jest na wyciągnięcie ręki?

– Mówi Sookie Stackhouse z trzy-czternaście. Potrzebuję długiej, dżinsowej spódnicy, rozmiar osiem [20], i jakiejś bluzki w kwiaty w pastelowych kolorach lub bawełnianego topu, ten sam rozmiar.

– Oczywiście, proszę pani – odpowiedział po dłuższej przerwie. – Na kiedy potrzebuje pani tych ubrań?

– Szybko. – Ojej, jakie to było zabawne. – Właściwie im szybciej, tym lepiej.

Wczuwałam się. Chyba podobało mi się korzystanie z czyjegoś funduszu reprezentacyjnego.

Czekając, oglądałam wiadomości – typowe dla amerykańskiego miasta: korki, podział na strefy, zabójstwa… Prezenter akurat mówił o czymś grobowym głosem. Opuszczone kąciki jego ust wskazywały na to, jak poważny temat właśnie porusza:

– Zidentyfikowano zwłoki kobiety znalezione na wysypisku śmieci za hotelem Silent Shore; należą one do dwudziestojednoletniej Bethany Rogers, pierwszej osoby w Dallas oferującej catering dla nieumarłych. Rogers została zabita pojedynczym strzałem w głowę, policja uznała to zabójstwo za egzekucję. Detektyw Tawny Kelner powiedziała naszemu reporterowi, że policja znalazła kilka motywów.

Obraz na ekranie się zmienił ze sztucznie ponurej twarzy prezentera na twarz ponurą autentycznie. Pani detektyw mogła mieć nieco ponad czterdzieści lat, była niska, a na jej plecy opadał długi warkocz. Kamera obróciła się, żeby pokazać także i reportera, niskiego, ciemnego mężczyznę w garniturze.

– Detektyw Kelner, czy to prawda, że Bethany Rogers pracowała w barze dla wampirów?

Kobieta zmarszczyła brwi, co wydawało się w jakiś sposób onieśmielające.

– Tak, to prawda – odpowiedziała. – Jednakże była zatrudniona jako kelnerka, a nie osoba dostarczająca klientom rozrywki.

Dostarczać rozrywki? Czym się takie osoby zajmowały w Bat’s Wing?

– Pracowała tam tylko kilka miesięcy.

– Czy miejsce, w którym pozostawiono jej zwłoki, nie sugeruje powiązań z wampirami? – Reporter był bardziej wytrwały, niż ja bym była.

– Mówiąc szczerze, sądzę, że miejsce to zostało wybrane jako wiadomość dla wampirów. – stwierdziła Kelner i wyglądało na to, że żałuje, że to powiedziała. – A teraz, jeśli pan pozwoli…

– Oczywiście, pani detektyw – powiedział nieco skołowany reporter. – Zatem, Tom – zaczął, zwracając się do kamery, jakby za jej pośrednictwem mógł zobaczyć prezentera w studiu – wygląda na to, że to prowokacja.

Że co?

Prezenter szybko zorientował się, że reporter mówi od rzeczy i zmienił temat.

Biedna Bethany była martwa i nie było przy mnie nikogo, z kim mogłabym o tym porozmawiać. Powstrzymałam łzy; znałam ją za krótko, żeby móc ją opłakiwać. Nie mogłam przestać zastanawiać się, co jej się przytrafiło po tym, jak została wyprowadzona z siedliska. Jeśli nie miała śladów kłów, to z pewnością nie wampir ją zabił. To byłoby dziwne, gdyby odpuścił sobie wypicie jej krwi.

Pociągając nosem od powstrzymywania łez i czując się nieszczęśliwą, usiadłam na kanapie i zaczęłam szukać ołówka, który musiał znajdować się gdzieś w mojej torebce. Ostatecznie udało mi się znaleźć długopis, którym podrapałam się pod peruką. Nawet w chłodnym, zacienionym pokoju hotelowym było w niej nieprzyjemnie.

Pół godziny później rozległo się pukanie do drzwi. Po raz kolejny wyjrzałam przez wizjer. To znów był Arturo, tym razem z ubraniami przewieszonymi przez ramię.

– Zwrócimy te, które nie będą pani odpowiadały – powiedział, podając mi je. Starał się nie patrzeć na moje włosy.

– Dzięki – odpowiedziałam, dając mu napiwek. Mogłabym szybko przywyknąć do takiego życia.

Nie miałam już dużo czasu do spotkania z tym Ayersem, ukochanym Isabel. Zrzuciłam szlafrok i zaczęłam przyglądać się temu, co Arturo dla mnie kupił. Jasnobrzoskwiniowa bluzka w białe kwiaty wydawała się odpowiednia, a spódnica… hmmm. Najwyraźniej nie mógł znaleźć dżinsowej, więc przyniósł dwie w kolorze khaki. Uznałam, że mogą być i przymierzyłam pierwszą. Nie pasowała do zamierzonego efektu i cieszyłam się, że druga była w innym stylu. Tak, ta druga była odpowiednia. Założyłam sandały na płaskiej podeszwie, a w uszy włożyłam małe kolczyki i byłam gotowa. Miałam nawet nieco zniszczoną słomkową torebkę, którą mogłam wziąć ze sobą. Niestety, to była moja normalna torebka, nie kupiona specjalnie na tę misję; ale pasowała doskonale. Wyrzuciłam z niej wszystkie rzeczy, które można by powiązać ze mną i żałowałam, że nie pomyślałam o tym wcześniej. Zastanawiałam się, jakie jeszcze ważne kwestie, od których mogło zależeć moje bezpieczeństwo, pominęłam.

Wyszłam na cichy, pusty korytarz; wyglądał dokładnie tak samo, jak poprzedniego wieczora. Nie było tam żadnych luster czy okien; panowała atmosfera odosobnienia. Nie pomogła głęboka czerwień dywanu ani czerwono-niebiesko-białe tapety. Winda bezszelestnie się otworzyła, gdy tylko ją wezwałam. Samotnie zjechałam na dół. Zauważyłam przy tym, że w windzie nie grała żadna muzyka. Silent Shore [21] z pewnością dba o prawdziwość swojej nazwy.

Kiedy dotarłam do lobby, zauważyłam, że po obu stronach windy stoją uzbrojeni strażnicy, bacznie obserwujący główne wejście do hotelu, które wyglądało na zamknięte od środka. Przy drzwiach był zamontowany ekran pokazujący podgląd z kamery umieszczonej na zewnątrz. Inny monitor pokazywał obraz całej okolicy.

Miałam wrażenie, że musi nadciągać jakiś okropny atak i zamarłam, czując, jak przyspiesza mi puls. Po kilku chwilach jednak się uspokoiłam, doszło do mnie bowiem, że ochroniarze muszą tu być cały czas. W ten sposób wampiry mogły przebywać w hotelach tego rodzaju – nikt nie mógł prześlizgnąć do wind się obok ochroniarzy, nikt nie mógł wejść do hotelu, w którym spały bezbronne wampiry. To dlatego ceny za pokój były tak wyśrubowane.

Obydwaj ochroniarze byli wielcy i ubrani w czarne uniformy firmowe z logo hotelu. (Cóż, chyba wszyscy myślą, że wampiry mają obsesję na punkcie czerni.) Wydawało mi się, że pistolety, które mieli przy sobie, były ogromne, ale nie znam się na broni. Obydwaj zerknęli na mnie przelotnie, a potem znów zaczęli wpatrywać się przed siebie.

Nawet obsługa recepcji była uzbrojona. Na półkach za ladą leżały pistolety. Zastanawiałam się, jak daleko by się posunęli, by bronić swoich gości. Naprawdę strzelaliby do innych ludzi? Jak potraktowałoby to prawo?

Mężczyzna w okularach siedział na jednym z wyściełanych krzeseł stojących na marmurowej podłodze lobby. Miał około trzydziestki, był wysoki, chudy i jasnowłosy. Ubrany był w lekki garnitur w kolorze khaki i dość konwencjonalny krawat; wyglądał jak typowy mieszczuch.

– Hugo Ayers? – zapytałam.

Podniósł się, żeby uścisnąć mi dłoń.

– Ty musisz być Sookie. Ale twoje włosy… Wczorajszej nocy byłaś blondynką?

– Tak. Noszę perukę.

– Wygląda bardzo naturalnie.

– To dobrze. Jesteś gotowy?

– Mój samochód stoi przed wejściem.

Delikatnie dotknął moich pleców, żeby skierować mnie w odpowiednią stronę, jakbym sama nie umiała trafić do drzwi. Doceniałam jego uprzejmość i próbowałam wyczuć jakieś jego myśli, nie był jednak typem „nadajnika”.

– Jak długo umawiasz się z Isabel? – zapytałam, kiedy wsiadaliśmy do jego caprice’a.

– Um, coś około jedenastu miesięcy – odpowiedział Hugo. Miał duże dłonie, których zewnętrzne strony pokryte były zmarszczkami. Dziwiło mnie, że nie mieszka na przedmieściach z żoną i dwójką jasnowłosych dzieci.

– Jesteś rozwiedziony? – zapytałam, kierując się impulsem.

Zrobiło mi się przykro, kiedy zobaczyłam grymas na jego twarzy.

– Tak – przyznał. – Od niedawna.

– To niedobrze.

Chciałam zapytać o dzieci, ale uznałam, że to nie moja sprawa. Mogłam wyczytać z jego myśli, że ma małą córeczkę, ale nie poznałam jej imienia ani wieku.

– To prawda, że umiesz czytać w myślach? – zapytał.

– Tak, to prawda.

– Nic dziwnego, że wydajesz im się przydatna.

Cóż, ałć, Hugo.

– To pewnie spora część tych powodów – odpowiedziałam, starając się utrzymać spokojny głos. – Gdzie pracujesz za dnia?

– Jestem prawnikiem – odpowiedział Hugo.

– Nic dziwnego, że wydajesz się im przydatny – stwierdziłam najbardziej obojętnym tonem, na jaki mnie było stać.

– Chyba mi się należało – powiedział Hugo po dłuższej pauzie.

– W takim razie zmieńmy temat i ustalmy, co im powiemy.

– Może zostańmy bratem i siostrą?

– To niezły pomysł, widziałam braci i siostry jeszcze bardziej niepodobnych do siebie niż my, ale myślę, że jeśli będzie udawać narzeczeństwo, łatwiej będzie nam wyjaśnić dlaczego nie wiemy o sobie wszystkiego, gdyby nas rozdzielono i wypytywano. Mam nadzieję, że tak się nie stanie, byłabym nawet zdziwiona, gdyby tak było, ale jako brat i siostra musielibyśmy wiedzieć o sobie wszystko.

– Masz rację. Może powiedzmy, że poznaliśmy się w kościele? Przeprowadziłaś się do Dallas i spotkaliśmy się w niedzielę w kościele Glen Craigie Methodist. To moja parafia.

– Okej. Może będę… właścicielką restauracji?

Pracując w Merlotte’s trochę się mogłam dowiedzieć o takiej pracy i jeśli będą mnie wypytywać, na pewno coś wymyślę.

Wyglądał na zaskoczonego.

– To jest na tyle niespotykane, żeby brzmiało dobrze. Nie jestem najlepszym aktorem, więc będę się trzymał swojego zawodu, wtedy będzie dobrze.

– Jak poznałeś Isabel? – zapytałam z ciekawością.

– Reprezentowałem Stana w sądzie. Jego sąsiedzi nie chcieli mieć wampira w okolicy. Przegrali.

Hugo miał mieszane uczucia odnośnie związku z wampirzycą i nie był całkiem pewny, czy słusznie wygrał tę sprawę. Właściwie, nie był pewny, co czuje do Isabel.

O Boże, to sprawiło, że to zadanie wydało mi się jeszcze bardziej przerażające.

– Masz to w papierach? To, że reprezentowałeś Stana Davisa?

Wyglądał na rozgoryczonego.

– Tak. Cholera, ktoś w Bractwie może skojarzyć moje nazwisko. Albo twarz, moje zdjęcia często pokazywały się w prasie.

– Ale może to nawet lepiej. Możesz im powiedzieć, że kiedy już poznałeś się z wampirami, widzisz, że zbłądziłeś.

Hugo zamyślił się nad tym, a jego dłonie bezmyślnie poruszały się na kierownicy.

– Okej – stwierdził w końcu. – Tak jak mówiłem, nie jestem najlepszym aktorem, ale myślę, że sobie poradzę.

Ja coś udawałam przez cały czas, więc się o siebie nie bałam. Przyjmowanie zamówienia od pijanego faceta i udawanie, że nie ma się pojęcia, że zastanawia się, czy jestem blondynką też tam na dole, było świetnym treningiem. Nie można – zwykle – winić ludzi za to, o czym myślą nieświadomie. Trzeba się nauczyć być ponad to.

Chciałam zasugerować prawnikowi, że powinien złapać mnie za rękę, jeśli sprawy przybiorą niepokojący obrót – w ten sposób będę mogła jaśniej odczytać jego myśli i dowiedzieć się, jak powinnam zareagować. Jednak jego ambiwalencja, która emanowała od niego jak zapach taniej wody kolońskiej, powstrzymała mnie. Mógł być seksualnie zainteresowany Isabel, mógł nawet kochać ją i niebezpieczeństwo, jakie sobą reprezentowała, ale nie wierzyłam, że jego serce i umysł są jej w pełni oddane.

Po krótkim rachunku sumienia zastanowiłam się, czy to samo można by powiedzieć o mnie i o Billu. Ale zarówno czas, jak i miejsce, nie były odpowiednie do takich rozważań. To, co wyczytałam z umysłu Hugona, sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać, czy można mu zaufać w czasie tej misji; prawdę mówiąc, zaczęłam się zastanawiać, czy jestem bezpieczna w jego towarzystwie. Ciekawiło mnie też, ile właściwie Hugo Ayres wie o mnie; nie było go z nami poprzedniej nocy. Isabel nie wyglądała mi na gadułę, więc może nie wiedział tak dużo.

Przy czteropasmowej ulicy, prowadzącej przez rozległe przedmieścia, pełno było fast-foodów i różnego rodzaju sklepów. Jednak im dalej od miasta, tym częściej sklepy ustępowały miejsca rezydencjom, a beton – zieleni; nawet korki zdawały się zmniejszać. Nie mogłabym mieszkać w takim miejscu, wydawało się za duże jak na codzienne potrzeby.

Hugo zwolnił i wrzucił kierunkowskaz, kiedy dojechaliśmy do głównego skrzyżowania. Mieliśmy zaraz skręcić na parking obok dużego kościoła; przynajmniej formalnie był to kościół. Według standardów Bon Temps sanktuarium było duże. Jedynie baptyści mogli być tak liczni, a i to tylko, jeśli wszyscy wyznawcy tej religii spotkaliby się w jednym miejscu. Dwupiętrowe sanktuarium miało po bokach dwa jednopiętrowe skrzydła. Cały budynek wykonano z pomalowanych na biało cegieł, wszystkie okna były przyciemnione. Przed kościołem znajdował się zieleniejący chemiczną zielenią trawnik, który otaczał cały parking.

Na zadbanym trawniku znajdowała się tabliczka z napisem „CENTRUM BRACTWA SŁOŃCA – Tylko Jezus wstał z martwych”.

Wysiadłszy z samochodu, parsknęłam:

– To nieprawda. Łazarz też zmartwychwstał. Frajerzy, nawet nie umieją dobrze czytać Pisma.

– Lepiej zmień nastawienie – ostrzegł mnie Hugo, kiedy już zamknął samochód. – Staniesz się przez to nieostrożna, a ci ludzie są niebezpieczni. Publicznie przyznali się do wydania dwóch wampirów w ręce przestępców zajmujących się drainowaniem. Mówili, że przynajmniej ludzkość może coś zyskać na śmierci wampira.

– Zadają się z drainerami?

Poczułam obrzydzenie. Drainerzy uprawiali niezwykle niebezpieczny zawód. Chwytali wampiry, unieruchamiali je srebrnymi łańcuchami i pozbawiali krwi, żeby potem sprzedać ją na czarnym rynku.

– Ci ludzie oddali wampiry drainerom? – powtórzyłam.

– Tak jeden z ich członków powiedział w wywiadzie prasowym. Oczywiście następnego dnia wszystko odwołano, ale myślę, że to była tylko zasłona dymna. Bractwo zabija wampiry, kiedy tylko może; myślą, że wampiry są bezbożne i odrażające, jakby były czemukolwiek winne. Jeśli przyjaźnisz się z wampirem, zaczną wywierać na ciebie ogromną presję. Po prostu pamiętaj o tym, kiedy się będziesz odzywać.

– Ty też, Panie Złowieszcze Ostrzeżenie.

Powoli weszliśmy do budynku, przy okazji mu się przyglądając. Na parkingu stało około dziesięciu innych aut, od starych i poobijanych do nowych i ekskluzywnych. Najładniej wyglądał perłowobiały lexus, tak zachwycający, że niemal mogłam uznać, że należy do wampira.

– Ktoś nieźle zarabia na nienawiści – zauważył Hugo.

– Kto stoi na czele tej organizacji?

– Facet nazwiskiem Steve Newlin.

– Założę się, że to jego samochód.

– To by się zgadzało z naklejką na zderzaku.

Pokiwałam głową. Na naklejce przeczytałam „ZABIERZCIE NIE ZE SŁOWA NIEUMARLI”. Zauważyłam też, że na wstecznym lusterku ktoś zawiesił replikę – a może to wcale nie była replika – kołka.

Miejsce było zatłoczone, przynajmniej jak na sobotnie popołudnie. Dzieci korzystały z placu zabaw, na który składały się huśtawki i zestaw przeplotek, umieszczonego z boku budynku. Znudzony nastolatek, który miał pilnować dzieci, raz po raz rzucał im krótkie spojrzenie, a potem dalej oglądał swoje paznokcie. Nie było już tak upalnie, jak wczoraj (lato traciło na sile, chwała Bogu) i drzwi do budynku były otwarte, żeby można było pełniej cieszyć się pięknym dniem i umiarkowaną temperaturą.

Hugo wziął mnie za rękę, co sprawiło, że poczułam się dziwnie, póki nie przypomniałam sobie, że mieliśmy wyglądać na zakochanych. Nie interesował się mną, co mi w pełni odpowiadało. Przez chwilę odczuwałam dyskomfort, ale później wczuliśmy się w nasze role. Kontakt fizyczny sprawił, że umysł Hugona stał się bardziej otwarty i mogłam wyczuć, że mój partner jest nieco zdenerwowany, ale zdecydowany. Uważał, że dotykanie mnie jest cokolwiek wstrętne – było to nieco zbyt silne uczucie jak na mój gust i nie mogłam przejść nad tym do porządku dziennego; brak uwagi mi nie przeszkadzał, ale wstręt już tak. W dodatku czaiło się za nim coś jeszcze, jakieś dziwne nastawienie… ale przed nami byli ludzie, więc musiałam się skupić na pracy. Poczułam, że moje usta rozciągają się w uśmiechu.

Bill uważał, żeby zostawić moją szyję w spokoju zeszłej nocy, więc nie musiałam się martwić o to, że mam jakieś ślady po kłach, i mogłam wyglądać beztrosko tego pięknego dnia. Ukłoniliśmy się parze w średnim wieku, która opuszczała sanktuarium.

Wkroczyliśmy do budynku, konkretniej do tej jego części, w której mieściła się szkółka niedzielna. W pokojach i na korytarzu były wyglądające na dopiero co zamontowane tabliczki, typu: „PLANOWANIE WYDATKÓW I FUNDUSZE, REKLAMOWANIE” lub, bardziej złowieszcze, „MEDIA RELATIONS”.

Kobieta, na oko czterdziestoletnia, wyszła zza jakichś drzwi na końcu korytarza i odwróciła się, by na nas spojrzeć. Wyglądała miło, nawet słodko, z gładką skórą i krótkimi, brązowymi włosami. Używała intensywnie różowej szminki, która pasowała do intensywnie różowych paznokci i miała w zwyczaju nieznacznie wydymać dolną wargę, co sprawiało, że wyglądała poważnie. Wrażenie to kontrastowało z jej mile zaokrąglonym ciałem. Dżinsowa spódnica i bawełniana bluzka, starannie wpuszczona za pasek spódnicy, były niemalże lustrzanym odbiciem mojego stroju, co sprawiło, że poczułam ulgę.

– Mogę jakoś pomóc? – zapytała z nadzieją.

– Chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś więcej o Bractwie – powiedział Hugo, wyglądając przy tym równie miło i szczerze, jak nasza nowopoznana znajoma, która, jak zauważyłam, miała identyfikator z napisem S. NEWLIN.

– Cieszymy się, że tu jesteście – powiedziała. – Jestem żoną przewodniczącego, Steve’a Newlina. Nazywam się Sarah.

Uścisnęła dłoń Hugona, ale mojej już nie. Niektóre kobiety nie wierzyły w ściskanie dłoni innych kobiet, więc się tym nie przejęłam.

Wymieniliśmy standardowe w takich wypadkach uprzejmości, a potem Sarah machnęła wymanicurowaną dłonią w kierunku dwuskrzydłowych drzwi na końcu korytarza.

– Musicie po prostu iść za mną, wszystko wam pokażę.

Zaśmiała się lekko, jakby pomysł wyjaśniania nam celów spotkania był trochę niedorzeczny.

Wszystkie drzwi na korytarzu były otwarte, a w pokojach znajdowały się oznaki całkiem jawnej działalności. Jeśli organizacja Newlina przetrzymywała więźniów lub knuła coś w tajemnicy, musiała to robić w innej części budynku. Przyglądałam się wszystkiemu tak dokładnie, jak tylko mogłam, zdecydowana zebrać jak najwięcej informacji. Jednak póki co siedziba Bractwa Słońca wydawała się czysta na zewnątrz, a ludzie nie sprawiali wrażenia złowieszczych czy fałszywych.

Sarah szła przed nami, przyciskając do piersi kilka broszur. Poruszała się w taki sposób, jakby była całkowicie zrelaksowana. Chciała uchodzić za spokojną, ale można było odnieść wrażenie, że wcale taka nie jest. Hugo i ja przestaliśmy się trzymać za ręce i szliśmy za nią.

Okazało się, że budynek był większy niż sądziłam. Musieliśmy być już na końcu skrzydła.

Minęliśmy duże sanktuarium, znajdujące się w głównej części kościoła, przeznaczone na spotkania, i długi korytarz, który prowadził do drugiego skrzydła. Skrzydło to było podzielone na mniejsze i większe pokoje; ten najbliżej sanktuarium należał dawniej do pastora. Teraz na drzwiach znajdowała się tabliczka z napisem G. STEVEN NEWLIN, PRZEWODNICZĄCY.

To były jedyne zamknięte drzwi, jakie widziałam, odkąd weszliśmy do budynku.

Sarah zapukała i, odczekawszy chwilę, weszła. Wysoki, patykowaty mężczyzna wstał zza biurka, żeby powitać nas, radował się z czekania na nas. Wydawało się, że jego głowa jest nieproporcjonalnie mała w stosunku do reszty ciała. Miał mgliście niebieskie oczy, nieco skrzywiony nos i ciemnobrązowe włosy – niemal tak ciemne, jak włosy jego żony. Różnica była taka, że Steven zaczynał siwieć. Nie wiem, jak sobie właściwie wyobrażałam fanatyka, ale on nie wyglądał odpowiednio. Zdawał się nieco zdziwiony własnym życiem. Rozmawiał właśnie z wysoką kobietą o stalowoszarych włosach; miała na sobie spodnie i bluzę, ale wygląda, jakby równie komfortowo czuła się w garsonce. Miała pełen makijaż i wydawała się czymś poirytowana – może naszym pojawieniem się.

– Co mogę dla was dzisiaj zrobić? – zapytał Steve Newlin, po czym zaproponował, byśmy usiedli. Hugo i ja wybraliśmy skórzane, zielone krzesła na wprost jego biurka, a Sarah usadowiła się na niewielkim krzesełku przy ścianie.

– Przepraszam, Steve – powiedziała do męża. – Może przynieść wam kawy? Jakiś napój?

Hugo i ja spojrzeliśmy na siebie i pokręciliśmy przecząco głowami.

– Skarbie, to są… Och, nie zapytałam o wasze imiona?

Spojrzała na nas z uroczym wręcz zawodem.

– Jestem Hugo Ayres, a to moja dziewczyna, Marigold.

Marigold? Czy jemu odbiło? Z trudem utrzymałam na twarzy uśmiech. A potem zauważyłam wazon z nagietkami [22] na stoliku obok Sarah i mogłam zrozumieć, skąd się wzięło to imię. Zdecydowanie już popełniliśmy błąd; powinniśmy byli omówić to wcześniej. Wydawało się oczywiste, że to Bractwo podrzuciło pluskwę, zatem Bractwo wiedziało, kim jest Sookie Stackhouse. Dobrze, że Hugo o tym pomyślał.

– Czy my nie znamy Hugona Ayresa, co, Sarah?

Twarz Steve’a przybrała wyraz lekkiego zaskoczenia – nieco zmarszczone czoło, uniesione brwi, głowa przekręcona w jedną stronę.

– Ayres? – powtórzyła szarowłosa kobieta. – Przy okazji, jestem Polly Blythe, odpowiadam za porządek ceremonii.

– Och, Polly, tak mi przykro, zeszłam na boczny tor. – Sarah z powrotem przechyliła głowę w prawo. Jej czoło również się zmarszczyło, ale zaraz potem wygładziło. Uśmiechnęła się promiennie do męża. – Czy to nie jakiś Ayres, prawnik, reprezentował wampiry w Parku Uniwersyteckim?

– Ano reprezentował – przyznał Steven, opierając się na krześle i zakładając jedną długą nogę na drugą. Pomachał komuś przechodzącemu korytarzem, a potem splótł dłonie na kolanie. – To interesujące, że składa nam pan wizytę, Hugo. Czy możemy wierzyć, że dostrzegłeś inną stronę wampirów?

Satysfakcja biła od niego jak smród od skunksa.

– Można to tak ująć… – zaczął Hugo, ale Steve kontynuował swoją mowę:

– Krwiopijczą, ciemną stronę wampirzej egzystencji? Odkryłeś, że chcą nas zabić, zdominować swoimi sztuczkami i pustymi obietnicami?

Wiedziałam, że moje oczy zrobiły się wielkości talerzyków. Sarah kiwała potakująco, nadal wyglądając słodko i dobrotliwie jak pudding waniliowy. Polly wyglądała, jakby miała akurat wyjątkowo ponury orgazm. Steve, uśmiechając się, powiedział:

– Wiesz, wieczne życie na ziemi może brzmieć dla ciebie nieźle, ale oznacza utratę duszy i kiedy cię dopadniemy – może nie ja, może mój syn czy wnuczka – przebijemy cię kołkiem i spalimy, a wtedy trafisz do prawdziwego piekła. I nie ma szans na żadną ulgę, Bóg przygotował specjalny kącik dla wampirów, które używały ludzi jak papieru toaletowego…

Cóż, rety. Szło z górki i to szybko. Jedyne, co odbierałam od Steve’a, to niekończąca się satysfakcja i spora doza sprytu. Nic konkretnego, żadnych informacji.

– Przepraszam, Steve – powiedział głęboki głos.

Odwróciłam się na krześle, żeby zobaczyć przystojnego, czarnowłosego, krótko ostrzyżonego mężczyznę z muskulaturą kulturysty. Uśmiechnął się do nas z taką samą życzliwością, jaką wszyscy tu przejawiali. Wcześniej mi to imponowało, teraz wydawało się po prostu przerażające.

– Nasz gość chce cię widzieć.

– Naprawdę? Będę tam za minutę.

– Wolałbym, żebyś poszedł teraz. Jestem pewien, że twoi goście mogą chwilkę poczekać?

Czarny Jeżyk spojrzał na nas uważnie. Hugo myślał o jakimś głębokim miejscu. Błysk jego myśli, który odebrałam, wydał mi się bardzo osobliwy.

– Gabe, będę tam, kiedy skończę z naszymi gości – powiedział dobitnie Steve.

– Cóż, Steve…

Gabe nie miał zamiaru łatwo się poddać, ale zauważył spojrzenie przełożonego i zrozumiał wiadomość. Posłał Steve’owi pełne szacunku spojrzenie i wyszedł.

Wyglądało to obiecująco. Zastanawiałam się, czy za którymiś zamkniętymi drzwiami może znajdować się Farrell i byłam w stanie wyobrazić sobie swój powrót do siedliska, by powiedzieć Stanowi, gdzie dokładnie jego brat jest uwięziony. A potem…

Ałć. A potem Stan zaatakowałby Bractwo Słońca, zabił jego członków, uwolnił Farrella, a potem…

Ojejku.

– Chcieliśmy po prostu wiedzieć, czy nie planujecie jakiegoś większego wydarzenia, na które moglibyśmy przyjść; coś, co dałoby nam pogląd na wasz program – w głosie Hugona można było wyczuć łagodną dociekliwość, nic więcej.

– Skoro panna Blythe jest tutaj, może mogłaby odpowiedzieć.

Zauważyłam, że Polly Blythe zerknęła na Stevena, zanim przemówiła, i zauważyłam też, że jego szczęka się zacisnęła. Polly Blythe była bardzo zadowolona, że może udzielić informacji i bardzo zadowolona, że ja i Hugo przyszliśmy do Bractwa.

– Owszem, zbliża się duże wydarzenie – powiedziała. – Dziś wieczór mamy specjalne Zamknięcie, a po tym rytuał niedzielnego świtu.

– To brzmi interesująco – odpowiedziałam. – Dosłownie o świcie?

– Tak, dokładnie. Sprawdziliśmy serwis pogodowy i wszystko – wyjaśniła Sarah z uśmiechem.

– Nigdy nie zapomnicie jednego z naszych rytuałów świtu. Niewiarygodnie inspirujące – dorzucił Steven.

– Jakiego rodzaju… Cóż, co się dzieje? – zapytał Hugo.

– Zobaczycie na własne oczy dowód potęgi Boga – odpowiedział Steven z uśmiechem.

To brzmiało bardzo, bardzo złowieszczo.

– Och, Hugo – zaczęłam. – Czy to nie brzmi ekscytująco?

– Owszem, brzmi. Kiedy zaczyna się Zamknięcie?

– O szóstej trzydzieści. Chcemy zgromadzić tu wszystkich naszych członków, zanim oni się obudzą.

Przez moment wyobraziłam sobie biwak w jakimś ciepłym miejscu. Potem zrozumiałam, że Steve chce, żeby wyznawcy zgromadzili się w kościele zanim wampiry wstaną z trumien na noc.

– A co, kiedy wierni wrócą do domów?

Nie mogłam nie zapytać.

– Och, musiałaś nie chodzić na takie zamknięte imprezy jako nastolatka! – powiedziała Sarah. – To masa radości. Wszyscy przychodzą ze śpiworami, jemy, gramy w gry i czytamy Biblię, mamy kazanie, ogólnie przez całą noc jesteśmy w kościele.

Zauważyłam, że według Sarah Bractwo było odrębną religią, i byłam całkiem pewna, że reszta zarządu podziela jej zdanie. Jeśli wyglądało jak kościół i funkcjonowało jak kościół, to było kościołem, nieważne, co urząd podatkowy o tym myślał.

Byłam na kilku nocowankach jako nastolatka i nie wspominam tego zbyt dobrze. Banda dzieciaków zamknięta gdzieś na noc, zaopatrzona w mnóstwo niezdrowego jedzenia, gazowanych napojów i filmów. Cierpiałam przez natłok myśli i impulsów powodowanych nastoletnimi hormonami.

Powiedziałam sobie, że to byłoby co innego. To dorośli ludzie, którzy mają swój cel. Nie przyniosą milionów paczek chipsów, a sprawa noclegu wygląda nawet przyzwoicie. Jeśli Hugo i ja przyjdziemy, może będziemy mogli pomyszkować w budynku i uratować Farrella, bo byłam pewna, że to właśnie on spotka się ze słońcem w niedzielny poranek, czy tego chce, czy nie.

– Zapraszamy, mamy dużo jedzenia i koców – powiedziała Polly.

Hugo i ja spojrzeliśmy na siebie niepewnie.

– Może po prostu zwiedzimy teraz budynek i zobaczycie wszystko, co jest do zobaczenia? Wtedy zdecydujecie – zasugerowała Sarah.

Gdy ujęłam dłoń Hugona, zalała mnie fala wewnętrznych sprzeczności. Hugo był nie tylko rozdarty wewnętrznie, lecz także przerażony, co udzieliło się i mnie. Pomyślał: Wynośmy się stąd.

Zrewidowałam swoje dotychczasowe plany. Jeśli Hugo był tak zaniepokojony, nie musieliśmy tu zostawać. Pytania mogą zaczekać.

– Powinniśmy pojechać do mojego mieszkania, żeby zabrać śpiwory i poduszki – powiedziałam. – Prawda, skarbie?

– I muszę nakarmić kota – dodał Hugo. – Ale wrócimy tu na… szóstą trzydzieści, mówicie?

– Jejku, Steve, nie mamy kilku śpiworów w magazynie? Nie zostały po tej ostatniej parze, która tu była?

– Chcielibyśmy, żebyście zostali do czasu pojawiania się wszystkich – powiedział natychmiast Steve ze zwykłym uśmiechem.

Wiedziałam, że byliśmy zagrożeni i wiedziałam, że musieliśmy się stąd wydostać, ale jedyne, co otrzymywałam od Newlinów, to fala determinacji. Polly Blythe wydawała się usatysfakcjonowana. Nie lubiłam tak załatwiać spraw, ale byłam świadoma, że nabrali w stosunku do nas podejrzeń. Obiecałam sobie, że jeśli uda nam się stąd wydostać, już nigdy tu nie wrócę. Przestanę pomagać wampirom, będę po prostu pracować w barze i spać z Billem.

– Naprawdę musimy iść – powiedziałam stanowczo, ale grzecznie. – Jesteśmy pod wrażeniem wszystkiego i chcemy przyjść na Zamknięcie dziś wieczór, ale jest jeszcze wystarczająco dużo czasu, żebyśmy załatwili kilka rzeczy. Wiecie, jak to jest, kiedy pracuje się przez cały tydzień, tyle drobnych spraw się nawarstwia.

– Możecie się tym zająć jutro, kiedy Zamknięcie się skończy – powiedział Steve. – Musicie zostać, oboje.

Nie było sposobu na ucieczkę bez pozbycia się naszego kamuflażu. Nie chciałam być pierwszą osobą, która to zrobi; zwłaszcza, że jeszcze była nadzieja na ucieczkę. Było tu mnóstwo ludzi.

Kiedy wyszliśmy z gabinetu Steve’a Newlina, skręciliśmy w lewo i, prowadzeni przez Sarah, z Polly po naszej prawej stronie i Stevem z tyłu, przeszliśmy korytarzem. Za każdym razem, gdy mijaliśmy otwarte drzwi, ktoś pytał, czy można na moment porwać Steve’a, ale nie reagował na to inaczej, jak tylko mrugnięciem oka czy uśmiechem.

Zastanawiałam się, jak długo Bractwo by istniało, gdyby zabrakło Steve’a. A potem pożałowałam, że o tym pomyślałam, bo miałam na myśli „co by się stało, gdyby Steve został zabity”. Zaczęłam się zastanawiać, czy Sarah lub Polly umiałyby zająć jego miejsce, gdyby im pozwolono – obie wydawały się twardymi zawodniczkami.

Wszystkie pokoje były szeroko otwarte i niewinne, jeśli brać pod uwagę założenia statutowe organizacji. Wszystkie wyglądały na przeciętne, raczej czyste, wypełnione Amerykanami, choć było też kilku ludzi, którzy mieli inny kolor skóry.

I jeden nie-człowiek.

Minęliśmy małą, chudą Hiszpankę, a kiedy jej oczy skierowały się w naszą stronę, odebrałam sygnał mentalny; taki sam, jaki odbierałam tylko od mojego szefa, Sama Merlotte. Ta kobieta, tak samo jak Sam, była zmiennokształtna, a jej oczy rozszerzyły się, kiedy wyczuła aurę „inności” wokół mnie. Starałam się złapać jej spojrzenie i przez chwilę patrzyłyśmy na siebie: ja usiłowałam przekazać jej wiadomość, a ona robiła wszystko, żeby tylko jej nie odebrać.

– Mówiłam wam, że pierwszy kościół w tym miejscu zbudowano we wczesnych latach sześćdziesiątych? – zaczęła Sarah, kiedy szczupła kobieta szybko poszła w swoją stronę.

Zerknęła ponad swoim ramieniem i nasze spojrzenia się spotkały. Jej było przerażone, moje mówiło „Pomocy”.

– Nie.

Uznałam, że muszę się włączyć do rozmowy.

– Jeszcze kawałek – zapewniła Sarah. – Widzieliśmy już cały kościół.

Podeszliśmy do ostatnich drzwi, na końcu korytarza. Drzwi w tym samym miejscu, ale w drugim skrzydle, umożliwiały wyjście z budynku. Z zewnątrz wydawało się, że skrzydła są rozplanowane tak samo. Oczywiście, moja obserwacja mogła być błędna, ale…

– To spore miejsce – powiedział uprzejmie Hugo.

Jakkolwiek sprzeczne były jego wcześniejsze emocje, udało mu się nad nimi zapanować. Prawdę mówiąc, nie sprawiał nawet wrażenia zaangażowanego tym, co się dzieje wokół niego. Tylko ktoś pozbawiony instynktu samozachowawczego nie martwiłby się w takiej sytuacji. Czyli Hugo. Zero instynktu samozachowawczego. Kiedy Polly otworzyła ostatnie drzwi, te na końcu korytarza, zaczął zdradzać pewne oznaki zaiteresowania. Zgodnie z moimi wcześniejszymi obserwacjami, drzwi powinny prowadzić na zewnątrz.

Zamiast tego prowadziły w dół.


Tłum. Puszczyk 1

Загрузка...