Rozdział 6

– Wiecie, mam lekką klaustrofobię – powiedziałam szybko. – Nie widziałam wprawdzie zbyt wielu piwnic budynków w Dallas, ale nie wydaje mi się, żebym chciała którąś z nich zwiedzać…

Ścisnęłam ramię Hugona i spróbowałam uśmiechnąć się w czarujący, ale skromny sposób.

Serce Hugona waliło jak perkusja, wyglądał, jakby miał się zesrać ze strachu – przysięgam, że tak się właśnie czuł. Widok tych schodów jakoś podkopał jego wewnętrzny spokój. Co się z nim działo? Pomimo swojego przerażenia, dzielnie ścisnął moje ramię i uśmiechnął się przepraszająco do naszych towarzyszy.

– Chyba powinniśmy już iść – wymamrotał.

– Ale naprawdę uważam, że powinniście zobaczyć nasze podziemia. Właściwie, to to jest schron – powiedziała Sarah, prawie śmiejąc się z uciechy. – I jest w pełni wyposażony, prawda, Steve?

– Mamy tam na dole wszystko, co potrzebne – zgodził się Steve.

Ciągle wyglądał na wyluzowanego, genialnego i mającego wszystko pod kontrolą, ale już nie postrzegałam tego jako pozytywnych cech jego osobowości. Zrobił krok do przodu, a ponieważ był za nami, ja też musiałam zrobić krok do przodu, jeśli nie chciałam, żeby mnie dotknął. A bardzo tego nie chciałam.

– Chodźcie – powiedziała z entuzjazmem Sarah. – Założę się, że Gabe jest na dole, więc Steve może pójść i zobaczyć, czego chciał, podczas gdy my obejrzymy sobie całe wyposażenie.

Zbiegła po schodach z taką prędkością, z jaką przemieszczała się w holu, a jej okrągły tyłek kołysał się w sposób, który prawdopodobnie uznałabym za uroczy, gdybym nie zaczynała właśnie popadać w panikę.

Polly nakazała nam zejść. Poszłam chyba tylko dlatego, że Hugo wydawał się absolutnie pewien, że nic złego nie może mu się stać. Odbierałam to jego uczucie bardzo wyraźnie. Jego wcześniejszy strach zupełnie osłabł. To było tak, jakby pogodził się z tym, co go czeka, a jego niepewność kompletnie znikła. Bezskutecznie marzyłam, żeby łatwiej go było czytać. Skoncentrowałam się dla odmiany na Stevie Newlinie, ale od niego odbierałam tylko ścianę samozadowolenia.

Schodziliśmy ciągle po schodach, mimo że moje kroki stawały się coraz wolniejsze i wolniejsze. Hugo był przekonany, że wróci tą samą drogą – w końcu był cywilizowanym człowiekiem, wszyscy tu byliśmy cywilizowanymi ludźmi.

Hugo naprawdę nie mógł sobie wyobrazić, że stałoby mu się coś, czego nie dałoby się naprawić – był białym Amerykaninem, przedstawicielem klasy średniej, który miał wyższe wykształcenie, podobnie jak wszyscy, którzy byli z nami na tych schodach.

Nie podzielałam jego przekonania. Chyba nie byłam całkiem cywilizowaną osobą.

To była nowa, interesująca myśl, ale, jak wiele moich myśli tego popołudnia, musiała być odłożona na późnej, do zgłębienia w wolnym czasie. Jeżeli jeszcze kiedyś będę mieć wolny czas.

U stóp schodów były kolejne drzwi. Sarah zapukała w nie według klucza. Trzy krótkie, przerwa, dwa krótkie, zakodowałam sobie w pamięci. Usłyszałam dźwięk odsuwanej zasuwy.

Czarny Jeżyk – Gabe – otworzył drzwi.

– Hej, przyprowadziliście mi gości! – zawołał entuzjastycznie. – Niezłe przedstawienie!

Jego golf był starannie wpuszczony w spodnie, miał nowe buty Nike, bez jednej plamki, i był ogolony tak gładko, jak tylko można to zrobić żyletką. Mogłabym się założyć, ze robił z pięćdziesiąt pompek co rano. Dawało się wyczuć podekscytowanie w każdym jego ruchu i geście. Gabe był czymś naprawdę nakręcony.

Próbowałam czytać w jego myślach, ale nie byłam w stanie się skoncentrować.

– Cieszę się, że tu jesteś, Steve – powiedział Gabe. – Podczas gdy Sarah będzie oprowadzać naszych gości po schronie, może mógłbyś rzucić okiem na pokój gościnny?

Skinął głową w stronę drzwi po prawej stronie wąskiego, betonowego korytarza. Były też inne drzwi na jego końcu i jeszcze jedne, po lewej. Nienawidziłam tego miejsca. Chciałam się stąd wydostać Teraz byłam zmuszona do dalszego schodzenia po schodach. Wcale mi się to nie podobało. Zapach zgnilizny, ostre, sztuczne światło i to uczucie zamknięcia… Nienawidziłam tego. Nie chciałam tutaj zostawać. Dłonie miałam całkiem mokre od potu, a stopy jakby wrosły mi w ziemię.

– Hugo – szepnęłam. – Ja nie chcę tego robić – w moim głosie brzmiał ledwie słyszalny odcień desperacji. Nie chciałam, żeby to tak brzmiało, ale nie mogłam nic poradzić.

– Ona naprawdę powinna wrócić na górę – powiedział Hugo błagalnym tonem. – Jeżeli nie macie nic przeciwko, my po prostu wrócimy się i poczekamy tam na was.

Odwróciłam się, w nadziei, że to zadziała, ale znalazłam się twarzą w twarz ze Steve’em. Już się nie uśmiechał.

– Myślę, że wy dwoje powinniście poczekać w pokoju, tu na dole, zanim nie załatwię swoich spraw. Potem porozmawiamy – powiedział stanowczo. Sarah otworzyła drzwi do pustego, małego pokoju; były w nim tylko dwa krzesła i dwa łóżka polowe.

– Nie – powiedziałam. – Nie mogę tego zrobić.

I popchnęłam Steve’a tak mocno, jak tylko umiałam. Jestem silna, nawet bardzo silna od czasu, kiedy napiłam się wampirzej krwi, i pomimo tego, że Steve był dość dobrze zbudowany, zachwiał się. Rzuciłam się w stronę schodów najszybciej, jak mogłam, ale czyjaś ręka zacisnęła mi się wokół kostki i upadałam, uderzając się boleśnie o krawędzie schodków. Ból po lewej stronie twarzy, w klatce piersiowej, biodrze i lewym kolanie był tak koszmarny, że prawie się zakrztusiłam.

– Chwila, młoda damo – powiedział Gabe, ciągnąc mnie za stopę.

– Co ty… Jak mogłeś jej zrobić coś takiego? – syknął Hugo. Naprawdę był zdenerwowany. – Przyszliśmy tutaj, żeby dołączyć do was, a wy nas tak traktujecie?

– Odpuść sobie – poradził Gabe i wykręcił mi ramię za plecami, zanim doszłam do siebie po upadku.

Nowa fala bólu odebrała mi oddech. Wepchnął mnie do pokoju, w ostatniej chwili zrywając mi z głowy perukę. Hugo wszedł sam, za mną, chociaż wydyszałam „Nie!”, i drzwi się za nim zamknęły.

Usłyszeliśmy dźwięk przekręcanego klucza.

I to by było na tyle.


*

– Sookie – powiedział Hugo – masz rozcięcie na policzku.

– No bez jaj?- wymruczałam słabo.

– Bardzo cię boli?

– A jak myślisz?

Potraktował to dosłownie.

– Myślę, że możesz mieć siniaki albo może nawet wstrząs mózgu. Nie złamałaś żadnej kości, prawda?

– Najwyżej jedną, może dwie – powiedziałam.

– I oczywiście nie boli cię aż tak bardzo, żebyś sobie darowała sarkazm – powiedział Hugo.

Mogłam stwierdzić, że wściekając się na mnie, czuje się lepiej, i zastanawiałam się dlaczego. Ale niezbyt intensywnie. Byłam prawie pewna, że wiem.

Leżałam na jednym ze składanych łóżek, próbując się odizolować od otoczenia i pomyśleć. Nie mogliśmy usłyszeć, co się dzieje na korytarzu na zewnątrz. W pewnej chwili wydawało mi się, że słyszę otwierające się drzwi i niewyraźnie głosy, ale nic poza tym. Ściany były projektowane z myślą o ewentualnym wybuchu bomby atomowej, więc należało się spodziewać, że zostały wyciszone.

– Masz zegarek? – spytałam Hugo.

– Tak. Jest piąta trzydzieści.

Dobre dwie godziny do przebudzenia się wampirów.

Pozwoliłam, aby zapadła cisza. Kiedy zrozumiałam, że trudny-do-odczytania Hugo pogrążył się we własnych myślach, otworzyłam umysł i nasłuchiwałam całkowicie skoncentrowana.

Nie myślałem, że może się stać coś takiego, jasne, na pewno wszystko będzie w porządku, co jeśli będziemy musieli pójść do łazienki, przecież go nie wyciągnę przy niej, może Isabel nigdy się nie dowie, powinienem wiedzieć, po tej dziewczynie zeszłej nocy, może uda mi się wybrnąć z tego i dalej praktykować prawo, jeśli od jutra zacznę się od tego dystansować, to może jakoś ograniczę straty…

Przycisnęłam ramię do oczu, sprawiając sobie wystarczający ból, żeby powstrzymać bezsensowną chęć podskoczenia, złapania krzesła i zatłuczenia nim Hugona Ayresa. Właściwie, to nie rozumiał w pełni mojej zdolności telepatii, tak samo, jak nikt z Bractwa, w przeciwnym razie nie zostawiliby mnie z nim samej w pokoju. A może Hugo był dla nich tak samo zbędny, jak dla mnie. I dokładnie tak samo zbędny będzie dla wampirów, już nie mogłam się doczekać, kiedy powiem Isabel, że jej maskotka jest zdrajcą.

To mnie otrzeźwiło, pozbyłam się żądzy mordu. Kiedy zdałam sobie sprawę, co Isabel zrobi Hugonowi, zrozumiałam, że nie będę mieć żadnej satysfakcji z bycia tego świadkiem. Właściwie, to przerażało mnie to i napawało obrzydzeniem.

Ale część mnie dalej uważała, że sobie na to w pełni zasłużył.

Komu ten dwulicowy prawnik mógł być winien wierność?

Był tylko jeden sposób, żeby się dowiedzieć.

Usiadłam, chociaż to bolało, i oparłam się plecami o ścianę. Uleczę się dosyć szybko – wampirza krew, znowu – ale ciągle byłam człowiekiem i ciągle czułam się do kitu. Miałam wrażenie, że moja twarz jest nieźle potłuczona, i byłam skłonna uwierzyć, że mam pękniętą kość policzkową. Lewa strona mojej twarzy była opuchnięta i rozpalona. Ale nogi nie były połamane, ciągle mogłam chodzić, co dawało mi szanse, to była podstawa.

Podparłam się, żeby znaleźć jak najwygodniejszą pozycję, i powiedziałam:

– Hugo, od jak dawna jesteś zdrajcą?

Zrobił się niewiarygodnie czerwony.

– Kogo? Isabel czy ludzkiej rasy?

– Sam sobie wybierz.

– Zdradziłem rasę ludzką, kiedy stanąłem po stronie wampirów w sądzie. Gdybym wtedy wiedział, czym one są… Wziąłem tę sprawę bez zagłębiana się w nią, bo myślałem, że to będzie ciekawe wyzwanie. Zawsze byłem prawnikiem ludzi i byłem przekonany, że wampiry mają te same prawa.

Pan Wylewny się znalazł…

– Jasne – powiedziałam.

– Odbierać im prawo do życia tam, gdzie chcą, to takie nieamerykańskie, myślałem – kontynuował Hugo. Jego głos brzmiał gorzko, było w nim jakieś zmęczenie życiem.

Słowo daję, nie widział jeszcze nic, co mogłoby mu dać powód do rozgoryczenia.

– Ale wiesz co, Sookie? Wampiry nie są Amerykanami. Nawet nie są Murzynami, ani Azjatami, ani Indianami. Nie są rotarianami ani baptystami. Oni są po prostu wampirami. To jest kolor ich skóry, ich religia, ich narodowość.

Cóż, to się właśnie dzieje, kiedy mniejszości wychodzą z podziemia po tysiącach lat.

– Myślałem wtedy, że gdyby Stan Davis zechciał zamieszkać przy Green Valey Road albo w Hundred-Acre Wood, to jako Amerykanin ma do tego prawo. Więc broniłem go przed jego sąsiadami, wygrałem i byłem z tego bardzo dumny. Potem poznałem Isabel i jednej nocy poszedłem z nią do łóżka, i czułem, że jestem naprawdę odważny, że jestem prawdziwym facetem, wyzwolonym myślicielem.

Gapiłam się na niego, nie mrugając i nie mówiąc ani słowa.

– Sama wiesz, seks z wampirami jest świetny, najlepszy. Byłem jej niewolnikiem, nigdy nie miała dosyć. Moja praktyka zawodowa ucierpiała, zacząłem przyjmować klientów tylko popołudniami, bo rano nie byłem w stanie się podnieść. Nie mogłem prowadzić żadnych spraw rano, przecież nie mogłem zostawić Isabel po zmroku.

Jak dla mnie to brzmiało jak zwierzenia alkoholika. Hugo uzależnił się od seksu z wampirem. To było jednocześnie fascynujące i odrażające.

– Zacząłem wykonywać dla niej jakieś drobne zlecenia. Przez kilka miesięcy byłem gotów robić wszystko, łącznie z obowiązkami domowymi, żeby tylko być blisko Isabel. Kiedy powiedziała, że mam przynieść miskę wody do jadalni, byłem podekscytowany. Nie taką banalną pracą – w końcu, na Boga, jestem prawnikiem! Raczej tym, że Bractwo prosiło mnie, żebym umożliwił im inwigilację siedliska wampirów, poznanie ich planów z wyprzedzeniem. W chwili, kiedy mnie wezwali, byłem wściekły na Isabel. Nie mogliśmy dojść do porozumienia w sprawie tego, jak ona mnie traktuje, więc chętnie ich słuchałem. Usłyszałem twoje imię przewijające się między imionami Stana i Isabel, więc przekazałem je Bractwu. Mieli u siebie gościa, który pracował dla Anubis Air. Dowiedział się, kiedy przylatuje samolot Billa i spróbował porwać cię z lotniska, żeby się dowiedzieć, czego wampiry od ciebie chciały. I co by zrobiły, żeby cię odzyskać. Kiedy wszedłem do pokoju z miską wody, usłyszałem, jak Stan albo Bill zwracają się do ciebie po imieniu, więc zrozumiałem, że nie udało się pochwycić cię na lotnisku. Poczułem wtedy, że mam informację, którą mogę się zrehabilitować za utratę pluskwy, którą podłożyłem w pokoju.

– Zdradziłeś Isabel – powiedziałam. – I zdradziłeś mnie, choć jestem człowiekiem, jak ty.

– Tak – powiedział.

Nie patrzył mi w oczy.

– Co z Bethany Rogers?

– Tą kelnerką?

Grał na zwłokę.

– Martwą kelnerką – powiedziałam.

– Zabrali ją – odpowiedział, kręcąc głową, jakby mówił „Nie, nie mogli jej zrobić tego, co zrobili”. – Zabrali ją, ale nie wiedziałem, co zamierzali jej zrobić. Wiedziałem, że była jedyną, która widziała Farella z Godfreyem, i powiedziałem im to. Kiedy obudziłem się dzisiaj rano i dowiedziałem się, że znaleziono ją martwą, nie mogłem uwierzyć.

– Porwali ją po tym, jak im powiedziałeś, że była u Stana. Po tym, jak im powiedziałeś, że ona była jedynym prawdziwym świadkiem.

– Tak, musieli to zrobić.

– Zadzwoniłeś do nich wczoraj w nocy.

– Tak, mam komórkę. Poszedłem na tył domu i zadzwoniłem. Naprawdę ryzykowałem, wiesz przecież, jak dobrze wampiry słyszą, ale zadzwoniłem – próbował przekonać samego siebie, że wykazał się odwagą, że zrobił coś wielkiego. Wykonał telefon w kwaterze głównej wampirów po to, aby wydać biedną, żałosną Bethany, która skończyła z kulą w głowie w jakiejś uliczce.

– Zastrzelili ją, bo ty ją zdradziłeś.

– Tak, ja… ja słyszałem w wiadomościach.

– Zgadnij, kto to zrobił, Hugo.

– Ja… naprawdę nie wiem.

– Oczywiście, że wiesz. Była naocznym świadkiem. I stała się nauczką, komunikatem dla wampirów: „To właśnie robimy ludziom, którzy dla was pracują albo utrzymują się z pracy dla was, jeśli sprzeciwią się Bractwu”. Jak myślisz, co powinni zrobić z tobą?

– Pomagałem im – powiedział zaskoczony Hugo.

– Kto jeszcze o tym wie?

– Nikt.

– Więc kto umrze? Prawnik, który pomagał Stanowi Davisowi żyć tam, gdzie chciał.

Hugo zaniemówił.

– Jeśli jesteś dla nich tak cholernie ważny, to co robisz razem ze mną w tym pokoju?

– Bo aż do tej chwili nie wiedziałaś, co robię – wyjaśnił. – Aż do teraz było możliwe, że dostarczysz nam jeszcze jakichś informacji, których będziemy mogli użyć przeciwko nim.

– Więc teraz, skoro już wiem, kim jesteś, powinni cię wypuścić, nie? Czemu więc nie spróbujesz, żeby się przekonać? Naprawdę, wolałabym być tutaj sama.

Właśnie w tej chwili otworzyło się małe okienko w drzwiach. Wcześniej nawet nie zauważyłam, że tam było; gdy znajdowałam się w korytarzu, co innego zaprzątało moją uwagę. W otworze, który miał może dziesięć na dziesięć cali [23], ukazała się twarz.

To była znajoma twarz. Należała do Gabe’a, obecnie szczerzącego zęby.

– Jak się macie, wy dwoje?

– Sookie potrzebuje lekarza – powiedział Hugo. – Nie narzeka, ale myślę, że jej kość policzkowa jest pęknięta. – W jego głosie brzmiał wyrzut. – I wie już, że należę do Bractwa, więc równie dobrze możecie mnie wypuścić.

Nie wiem, co Hugo zamierzał osiągnąć, ale starałam się wyglądać na tak potrzebującą pomocy medycznej, jak to tylko możliwe. To nie było trudne.

– Mam pomysł – powiedział Gabe. – Trochę się nudzę tu, na dole, i nie spodziewam się, żeby Steve albo Sarah, czy nawet stara Polly zeszli tutaj w najbliższym czasie. Mamy tu jeszcze jednego więźnia, Hugonie, może chciałbyś poznać Farrella? Spotkałeś się z nim w kwaterze głównej Złych?

– Tak – powiedział Hugo. Wyglądało na to, że ta rozmowa wcale go nie cieszy.

– Wiesz, jak Farrell ucieszy się na twój widok? No i on jest gejem. Pedalskim krwiopijcą. Jesteśmy tak głęboko pod ziemią, że budzi się bardzo wcześnie. Więc myślę, że mogę po prostu zaprowadzić cię do niego, a potem trochę się zabawić z tą zdrajczynią tutaj.

Gabe uśmiechnął się w taki sposób, że mój żołądek zwinął się w ósemkę.

Twarz Hugona była obrazkiem. Prawdziwym obrazkiem. Kilkanaście myśli przebiegło mi przez głowę, bardzo celnych myśli. Zostawiłam sobie na później wątpliwą przyjemność wypowiedzenia ich. Musiałam oszczędzać energię.

Znienacka, gdy patrzyłam na przystojną twarz Gabe’a, wpadło mi do głowy jedno z ulubionych powiedzeń mojej babci.

– Ładnym jest ten, kto ładnie czyni – wymruczałam, rozpoczynając bolesny proces stawania na własne nogi, żeby móc się obronić.

Moje nogi może i nie były połamane, ale lewe kolano miało naprawdę niepokojący kształt. Zmieniło też kolor i spuchło.

Zastanawiałam się, czy Hugo i ja razem dalibyśmy radę powalić Gabe’a, gdy otworzy drzwi, ale gdy tylko to zrobił, zobaczyłam, że jest uzbrojony w pistolet, a także coś czarnego i wyglądającego groźnie, co mogło być paralizatorem.

– Farrell – krzyknęłam. Jeśli już się obudził, usłyszałby mnie, przecież był wampirem.

Gabe skoczył, przyglądając mi się podejrzliwie.

– Tak? – rozległ się głęboki głos z pokoju położonego w dalszej części korytarza.

Usłyszałam dzwonienie łańcuchów, gdy wampir się poruszył. Jasne, unieruchomili go srebrem. Bez tego mógłby wyłamać drzwi z zawiasów.

– Stan nas przysłał – wrzasnęłam.

Nagle Gabe uderzył mnie ręką, w której trzymał broń. Ponieważ byłam tuż pod ścianą, moja głowa odbiła się od niej. Wydałam okropny dźwięk, nie całkiem krzyk, ale coś głośniejszego niż jęk.

– Zamknij się, suko! – ryknął Gabe. Celował z broni w Hugona, a gotowy do użycia paralizator trzymał kilka cali ode mnie. – Teraz, prawniczku, wyłazisz na korytarz. Z dala ode mnie, rozumiesz?

Hugo, z twarzą zlana potem, przemknął obok Gabe’a i wydostał się na korytarz. Ciężko było mi śledzić, co się dzieje dookoła mnie, ale zauważyłam, że Gabe ma bardzo ograniczoną przestrzeń manewrowania, i gdy podchodził do drzwi celi Farrella, znalazł się bardzo blisko Hugona. Pomyślałam, że jest wystarczająco daleko w korytarzu, żeby mogło mi się udać uciec. Zaczęłam gorączkowo potrząsać głową w kierunku Hugona, ale nie wydaje mi się, żeby mnie w ogóle widział. Kompletnie zamknął się w sobie. Wszystko w nim się rozpadało, jego myśli pogrążyły się w zupełnym chaosie. Zrobiłam dla niego bardzo dużo, kiedy powiedziałam Farrellowi, że oboje jesteśmy od Stana, co w przypadku Hugona było naprawdę znaczące, ale Hugo był zbyt przerażony, pozbawiony złudzeń i zawstydzony, żeby wykazać się jakąkolwiek siłą charakteru. Rozważałam jego zdradę i byłam bardzo zdziwiona, że się tym przejmuję. Gdybym nie chwyciła jego ręki i nie zobaczyła jego dzieci, zapewne bym się nie przejmowała.

– To nie ma nic wspólnego z tobą, Hugonie – powiedziałam.

Jego twarz ponownie ukazała się we wciąż otwartym okienku, jego biała twarz, z której można było wyczytać wszystkie rodzaje rozpaczy, ale po chwili znikła. Usłyszałam otwieranie drzwi, brzęknięcie łańcuchów i zamykanie drzwi.

Gabe zmusił Hugona, aby wszedł do celi Farrella. Wzięłam głęboki oddech, potem następny i następny, dopóki nie poczułam, że jestem bliska hiperwentylacji. Podniosłam jedno z krzeseł, plastikowe z czterema metalowymi nogami, z rodzaju tych, na których siadaliście milion razy w kościołach, na spotkaniach lub w klasach szkolnych. Trzymałam je niczym pogromca dzikich zwierząt, z nogami skierowanym na zewnątrz. To było wszystko, co mogłam zrobić. Pomyślałam o Billu, ale to sprawiało mi zbyt dużo bólu. Pomyślałam o moim bracie, Jasonie, o tym, że chciałabym, aby był tu ze mną. Upłynęło mnóstwo czasu, odkąd po raz ostatni myślałam w ten sposób o Jasonie.

Drzwi się otworzyły. Gabe uśmiechał się, wchodząc do celi. To był paskudny uśmiech, pozwalający, aby w oczach i wyrazie twarzy mężczyzny można było dostrzec całą brzydotę jego duszy. To właśnie był jego pomysł na dobre spędzenie czasu.

– Myślisz, że to krzesełko zapewni ci bezpieczeństwo? – spytał.

Nie byłam w nastroju do rozmowy i nie chciałam słuchać węży w jego umyśle. Zamknęłam się, wzniosłam wokół siebie bariery, przez które żadne myśli nie mogły się przebić.

Schował pistolet, ale wciąż trzymał w pogotowiu paralizator. Teraz stał się tak pewny siebie, że włożył go do małego skórzanego futerału przy pasku. Złapał nogi krzesła i zaczął nim szarpać, raz w jedną, raz w drugą stronę.

Uderzyłam.

Prawie wypchnęłam go z celi, tak wielkim zaskoczeniem był mój kontratak, ale w ostatniej chwili udało mu się odkręcić krzesło na bok, tak, że nie mogło przejść przez wąskie drzwi. Stał zdyszany pod ścianą po drugiej stronie korytarza, twarz miał całkiem czerwoną.

– Suka – syknął.

Ponownie na mnie natarł i tym razem spróbował wyrwać mi krzesło z rąk. Ale, jak powiedziałam wcześniej, w moich żyłach płynęła krew wampira, więc byłam w stanie nie pozwolić mu dorwać krzesła. Siebie zresztą też.

Nie mogłam zobaczyć tego, jak wyciąga paralizator. Szybki jak wąż, sięgnął ponad krzesłem i dotknął mojego ramienia.

Nie przewróciłam się, choć tego się spodziewał, ale upadłam na kolana, wciąż ściskając krzesło. Kiedy próbowałam się zorientować, co się właściwie stało, wyszarpnął je z moich rąk i uderzył mnie tak, że runęłam na plecy.

Właściwie nie mogłam się ruszać, ale mogłam wrzeszczeć i zewrzeć nogi, co zresztą zrobiłam.

– Zamknij się – ryknął i, kiedy mnie dotknął, mogłam stwierdzić, że wolałby, żebym była nieprzytomna, miałby dużo więcej frajdy z gwałcenia mnie nieprzytomnej, właściwie, to to by było idealne.

– Nie lubisz, jak twoja kobieta się budzi – wydyszałam – co nie?

Wcisnął rękę pomiędzy nasze ciała i szarpnął moją bluzkę.

Usłyszałam krzyk Hugo, to nie mogło oznaczać nic dobrego. Ugryzłam Gabe’a w ramię; ponownie nazwał mnie suką, robiło się to trochę nudne. Rozpiął swoje spodnie i próbował podciągnąć mi spódnicę. Przemknęło mi przez myśl, jak to dobrze, że kupiłam długą.

– Boisz się, że jeśli będą przytomna, to skomentują twoje umiejętności? – krzyknęłam. – Wypuść mnie, odczep się ode mnie! Zostaw mnie, zostaw, zostaw!

W końcu udało mi się oderwać paralizator od swojego ramienia. Bardzo szybko zregenerowało się po uszkodzeniach spowodowanych przez prąd i ręka mogła normalnie funkcjonować. Zwinęłam obydwie dłonie w pięści. Ciągle krzycząc, uderzyłam go jednocześnie po obu stronach głowy na wysokości skroni.

Zawył i rzucił się do tyłu, łapiąc się dłońmi za głowę. Był tak pełen agresji, że zdawała się go opuścić i przejść na mnie, to było jak kąpiel w czystej wściekłości. Wiedziałam, że zabije mnie, jeśli tylko będzie mógł, nieważne, jakie konsekwencje będzie musiał ponieść. Spróbowałam się przeturlać, ale przygwoździł mnie swoimi nogami. Widziałam, jak jego prawa dłoń zwija się w pięść, która wydawała mi się wielka niczym głaz. Przeczuwając nadchodzącą zgubę, patrzyłam jak owa pięść zbliża się do mojej twarzy. Wiedziałam, że to jedno uderzenie może mnie powalić, i to będzie koniec…

Ale to się nie stało.

Gabe znalazł się ponad ziemią, z rozpiętymi spodniami i dyndającym kutasem, jego pięść trafiła w pustkę.

Niski mężczyzna trzymał Gabe’a w powietrzu. Właściwie to nie mężczyzna. Nastolatek. Starożytny nastolatek.

Był blondynem i nie miał koszulki, jego ramiona i klatkę piersiową pokrywały niebieskie tatuaże. Gabe wrzeszczał i miotał się w powietrzu, ale chłopiec stał spokojnie, jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Gabe ucichł dopiero w momencie, gdy z całą siłą grzmotnął o ziemię.

Chłopiec spojrzał na mnie beznamiętnie z góry, co było trochę dziwne, jako że miałam zerwaną bluzkę, a mój stanik był rozdarty w poprzek.

– Jesteś ciężko ranna? – spytał prawie z niechęcią.

Miałam wybawcę, ale nie był zbyt entuzjastycznie nastawiony.

Wstałam, co był znacznie większym wyczynem, niż może się wydawać. Zajęło mi to chwilę. Ciągle się trzęsłam. Kiedy wreszcie znalazłam się w pozycji pionowej, spojrzałam na chłopca. Musiał mieć około szesnastu ludzkich lat, kiedy został przemieniony. Nie było sposobu, żeby stwierdzić, ile lat temu to było. Zapewne był starszy niż Stan, starszy nawet niż Isabel. Mówił po angielsku bezbłędnie, ale z wyraźnym akcentem. Nie miałam pojęcia, co to może być za akcent. Może był to jakiś język, którym już się nie mówi.

Musiał się czuć strasznie samotny.

– Nic mi nie będzie – powiedziałam. – Dzięki.

Spróbowałam z powrotem zapiąć bluzkę – brakowało jej kilku guzików – ale ręce koszmarnie mi się trzęsły. Nie był zainteresowany moim ciałem, naprawdę. Nie było dla niego niczym godnym uwagi. Jego oczy nie wyrażały żadnych emocji.

– Godfrey – powiedział Gabe słabym głosem. – Godfrey, ona próbowała uciec.

Godfery potrząsnął nim i Gabe się zamknął.

A więc Godfrey był tym wampirem, którego widziałam oczami Bethany, jedynymi oczami, które zapamiętały go z Bat’s Wing tamtego wieczora. Tymi oczami, które już nigdy niczego nie zobaczą.

– Co zamierzasz zrobić? – zapytałam go, starając się, aby mój głos był cichy i opanowany.

Odpowiedział mi błysk bladoniebieskich oczu Godfreya. Nie wiedział.

Zrobiono mu te tatuaże, kiedy jeszcze żył. Były strasznie dziwne. Symbole, które – mogłabym się założyć – straciły znaczenie wieki temu. Może jacyś uczeni daliby się pochlastać za możliwość ich obejrzenia. Naprawdę, byłam szczęściarą, że mogłam je oglądać za darmo.

– Proszę, wypuść mnie – powiedziałam, starając się zachować tak wiele godności, jak tylko się dało. – Zabiją mnie.

– Ale zadajesz się z wampirami – powiedział.

Mój wzrok biegał z jednej strony w drugą, gdy starałam się to wszystko pojąć.

– No tak… – powiedziałam z wahaniem. – Ale przecież ty jesteś wampirem, prawda?

– Jutro publicznie wyznam swoje grzechy – powiedział Godfrey. – Jutro powitam świt. Po raz pierwszy od tysiąca lat ujrzę słońce. A potem stanę przed obliczem Boga.

W porządku.

– Twój wybór – powiedziałam.

– Owszem.

– Ale mój nie. Ja nie chcę umierać.

Rzuciłam okiem na twarz Gabe’a, która zrobiła się lekko niebieska. W swoim wzburzeniu Godfrey ścisnął Gabe’a dużo mocniej, niż powinien. Zastanawiałam się, czy powinnam coś powiedzieć.

– Trzymasz z wampirami.

To było oskarżenie. Odwróciłam wzrok i ponownie spojrzałam na Godfreya. Wiedziałam, że lepiej będzie, jeśli nie pozwolę sobie znów się zdekoncentrować.

– Zakochałam się – powiedziałam.

– W wampirze.

– Tak. W Billu Comptonie.

– Wszystkie wampiry są przeklęte i wszystkie powinny spotkać się ze słońcem. Jesteśmy skazą, plamą na obliczu Ziemi.

– A więc ci ludzie… – Wskazałam na sufit, żeby dać do zrozumienia, że mam na myśli Bractwo. – Ci ludzie są lepsi, Godfrey?

Wampir wyglądał na niespokojnego i niezadowolonego. Zauważyłam, że jest wygłodzony, jego policzki były prawie wklęsłe, a skórę miał białą jak papier. Jego blond włosy niemal unosiły się w powietrzu dookoła jego głowy, tak były naelektryzowane, a jego oczy na tle tej bladości wyglądały jak niebieskie kulki do gry.

– Ostatecznie oni są ludźmi, częścią planu Boga – powiedział cicho. – A wampiry są czymś odrażającym.

– Byłeś dla mnie milszy niż ten człowiek.

Człowiek, który był martwy, jak się zorientowałam, gdy skierowałam wzrok w dół, na jego twarz. Wzdrygnęłabym się, ale się opanowałam i skupiłam z powrotem na Godferyu, który mógł mieć teraz dużo większy wpływ na moją przyszłość.

– Ale zabieramy krew niewinnych.

Godfrey wpatrywał się we mnie bladoniebieskimi oczami.

– Jakich niewinnych? – spytałam retorycznie, mając nadzieję, że nie brzmię jak Poncjusz Piłat pytający, jaka jest prawda, pomimo że cholernie dobrze wiedział.

– Cóż, dzieci – powiedział Godfrey.

– Och… Ty… Pożywiałeś się na dzieciach?

Zakryłam sobie usta dłonią.

– Zabijałem dzieci.

Nie przychodziło mi na myśl nic, co mogłabym powiedzieć. Trwało to dość długo. Godfrey stał tam, patrząc na mnie smutnym wzrokiem, trzymając w ramionach ciało Gabe’a.

– Co cię powstrzymało? – spytałam.

– Nic mnie nie może powstrzymać. Nic, oprócz mojej śmierci.

– Przykro mi – powiedziałam.

To był trochę niestosowne. On cierpiał, a mnie naprawdę było przykro. Ale gdyby był człowiekiem, bez zastanowienia powiedziałabym, że zasługuje na krzesło elektryczne.

– Ile jeszcze do zmroku? – zapytałam, nie wiedząc, co innego mogę powiedzieć.

Godfrey nie miał oczywiście zegarka. Obudził się już tylko dlatego, że znajdował się w podziemiach.

– Godzina – opowiedział.

– Proszę, pozwól mi odejść. Uda mi się stąd wydostać, jeśli mi pomożesz.

– Ale powiesz wampirom. One zaatakują. Nie pozwolą mi się spotkać ze słońcem.

– Po co czekać do ranka? – spytałam z nagłą irytacją. – Wyjdź na zewnątrz. Zrób to teraz.

Wyglądał na zdumionego. Upuścił Gabe’a, który upadł z łomotem. Godfrey nie poświęcił mu nawet jednego spojrzenia.

– Ceremonia jest zaplanowana na wschód słońca, weźmie w niej udział wielu wyznawców – wyjaśnił. – Farrell także zostanie zmuszony do spotkania się ze słońcem.

– Jaką ja rolę odgrywam w tym wszystkim?

Wzruszył ramionami.

– Sarah chce się dowiedzieć, czy wampiry wymienią jednego ze swoich na ciebie. Steve ma inny plan. Chce cię przywiązać do Farrella, żebyś spłonęła razem z nim.

Byłam totalnie oszołomiona. Nie tym, że Steve Newman wpadł na taki pomysł, ale tym, że myślał, że mógł skłonić całe zgromadzenie do zrobienia tego. Newlin musiał mieć wyższą pozycję, niż przypuszczałam.

– I myślisz, że wszyscy ludzie będą chcieli oglądać młodą kobietę wydaną na śmierć nawet bez procesu? Że będą uważali, że to pełnoprawna, religijna ceremonia? Myślisz, że ludzie, którzy chcą mnie uśmiercić w taki okrutny sposób, naprawdę są wierzący?

Po raz pierwszy na jego twarzy pojawił się cień wątpliwości.

– Nawet dla ludzi to trochę… radykalne – zgodził się. – Ale Steve uważa, że to będzie wystąpienie pełne mocy.

– Cóż, jasne, że to będzie pełne mocy. To będzie jak powiedzenie „kompletnie nam odbiło”. Wiem, że świat jest pełen złych ludzi i złych wampirów, ale nie wierzę, że większość ludzi w tym państwie albo chociażby tutaj, w Teksasie, byłaby podbudowana widokiem wrzeszczącej, palonej żywcem kobiety.

Wyglądało na to, że zaczął mieć wątpliwości. Najwyraźniej zwerbalizowałam myśli, które dręczyły go już wcześniej; myśli, którym sam zaprzeczał.

– Zawiadomili media – powiedział.

To było coś, jakby panna młoda zaczęła mieć wątpliwości tuż przed ceremonią ślubną. Ale zaproszenia były już rozesłane. O matko.

– Jasne, że to zrobili. Ale to będzie koniec ich organizacji, to oczywiste. Powtarzam ci, jeżeli tak strasznie potrzebujesz swojego wystąpienia, tych wielkich przeprosin dla świata, to wyjdź przed kościół w tej chwili i stań na trawniku. Bóg będzie patrzył, przysięgam ci. Na tym ci powinno najbardziej zależeć.

Toczył ze sobą wewnętrzną walkę.

– Ale mieli dla mnie specjalną białą szatę – powiedział.

(„Ale przecież już kupiłam sukienkę i zarezerwowałam kościół”.)

– Ja pierdzielę. Jeżeli kłócimy się o ciuchy, to ty tak naprawdę wcale nie chcesz tego zrobić. Założę się, że wymiękasz.

Kompletnie straciłam z oczu swój cel. Żałowałam tych słów już w chwili, gdy wychodziły z moich ust.

– Zobaczysz – powiedział twardo.

– Nie chcę tego oglądać przywiązana do Farrella. Nie jestem zła i nie chcę umierać.

– Kiedy ostatni raz byłaś w kościele?

Najwyraźniej rzucał mi wyzwanie.

– Jakiś tydzień temu. Nawet przyjęłam Komunię.

Nigdy bardziej nie cieszyłam się z bycia praktykującą katoliczką, bo nie umiałabym kłamać w tej sprawie.

– Och.

Godfrey wyglądał na oniemiałego.

– Widzisz?

Czułam, że tą kłótnią odbieram mu całą jego urażoną dumę, ale pieprzyć to, nie chciałam umrzeć przez spalenie, chciałam Billa, pragnęłam go tak intensywnie, że prawie wierzyłam, że samo to pragnienie otworzy wieko jego trumny. Gdybym tylko mogła mu powiedzieć, co się dzieje…

– Chodź – powiedział Godfrey, wyciągając rękę.

Nie chciałam dawać mu szansy na ponowne przemyślenie jego sytuacji, nie po tej przydługiej dyskusji, więc podałam mu dłoń i przeszliśmy nad zwłokami Gabe’a, aby wyjść na korytarz. Brak odgłosów dochodzących z celi, w której znajdowali się Hugo i Farrell, był dość niepokojący i, prawdę mówiąc, byłam zbyt przerażona, żeby zawołać któregoś z nich i dowiedzieć się, co się dzieje. Mówiłam sobie, że jeśli się stąd wydostanę, być może uda mi się uratować ich obu.

Godfrey zwęszył moją krew i na jego twarzy pojawiło się pożądanie. Znałam ten widok. Ale to było pozbawione jakiejkolwiek żądzy seksualnej. Nie obchodziło go moje ciało. Związek picia krwi z seksem jest dla wampirów niezwykle silny, więc cieszyłam się, że jestem wystarczająco dojrzała. Z uprzejmości nachyliłam twarz w jego stronę. Po dłuższym wahaniu zaczął zlizywać krew z rozcięcia na moim policzku. Zamknął na chwilę oczy, delektując się smakiem, a potem ruszyliśmy w stronę schodów. Ze znaczącą pomocą Godfreya pokonywałam kolejne strome stopnie. Wampir otworzył drzwi wolną ręką.

– Do tej pory zostawałem tu, na dole, w tym pokoju na końcu – wyjaśnił, a jego głos nie był właściwie niczym więcej, jak tylko leciutką wibracją w powietrzu.

Korytarz był pusty, ale w każdej chwili ktoś mógł wyjść z jednego z biur. Godfrey wyglądał, jakby zupełnie się nie bał, ale o mnie nie można było tego powiedzieć. W końcu to o mnie w tym wszystkim chodziło. Nie słyszałam żadnych głosów, najwyraźniej pracownicy poszli już do domów, żeby się przygotować do Zamknięcia, a jego uczestnicy jeszcze nie przyszli. Niektóre drzwi do gabinetów były zamknięte, a okna w biurach były jedynymi źródłami światła słonecznego w korytarzu. Było dość ciemno, żeby Godfrey mógł się czuć dobrze, przynajmniej tak przypuszczałam, bo nawet się nie skrzywił. Spod drzwi głównego biura dochodziło ostre, sztuczne światło.

Spieszyliśmy się, a przynajmniej usiłowaliśmy, bo moja lewa noga nie była zbyt chętna do współpracy. Nie byłam pewna, do których drzwi prowadzi nas Godfrey, prawdopodobnie do tych podwójnych, które widziałam wcześniej z tyłu sanktuarium. Jeśli udałoby mi się bezpiecznie nimi wyjść, nie musielibyśmy przechodzić przez całe skrzydło budynku. Nie miałam pojęcia, co zrobię, jak już znajdę się na zewnątrz. Ale bycie na zewnątrz było nieporównywalnie lepsze od bycia wewnątrz.

Nagle drzwi do gabinety Steve’a się otworzyły. Zamarliśmy. Ramię Godreya, którym mnie oplatał, zdawało się stalową obręczą. Polly wyszła z pokoju, twarzą zwrócona ciągle w stronę pomieszczenia. Byliśmy tylko o kilka jardów dalej.

– … ognisko – mówiła właśnie.

– Och, myślę, że wystarczy – usłyszeliśmy słodki głos Sarah. – Jeśli wszyscy zwrócą swoje karty obecności, będziemy wiedzieli na pewno. Nie mogę uwierzyć, że ludzie mogą postępować tak nieuprzejmie i nie odpisywać. To takie nietaktowne, po tym, jak staramy się ułatwić im możliwość powiedzenia czy przyjdą, czy nie, tak bardzo, jak to tylko możliwe.

Kłótnia dotycząca etykiety. Ojejku, chciałaby, żeby Miss Dobrych Manier tu była i mogła mi coś poradzić w tej sytuacji. „Jestem nieproszonym gościem w małym kościele i wychodzę nie mówiąc do widzenia. Czy powinnam napisać liścik z podziękowaniami, czy może po prostu wysłać im kwiaty?”

Głowa Polly zaczęła się obracać i wiedziałam, że za chwilę nas zauważy. Ledwie ta myśl powstała w mojej głowie, Godfrey wepchnął mnie do pustego, ciemnego biura.

– Godfrey! Co ty tutaj robisz? – Polly nie wydawała się przestraszona, ale w jej głosie nie było też zadowolenia. To brzmiało tak, jakby właśnie zobaczyła parobka, który rozgościł się w jej salonie.

– Przyszedłem sprawdzić, czy czy jest jeszcze coś, co muszę zrobić.

– Czy dla ciebie nie jest czasami okropnie wcześnie?

– Jestem bardzo stary – powiedział grzecznie. – Stare wampiry nie potrzebują tak dużo snu, jak młode.

Polly roześmiała się.

– Sarah – zawołała wesołym głosem. – Godfrey się obudził!

Gdy Sarah się odezwała, po natężeniu jej głosu mogłam się zorientować, że jest znacznie bliżej.

– Cóż, witaj Godfrey! – powiedziała identycznie radosnym głosem. – Jesteś podekscytowany? Założę się że jesteś!

Mówiła do tysiącletniego wampira jak do dziecka, które nie może się doczekać przyjęcia urodzinowego.

– Twoja szata jest gotowa – powiedziała Sarah. – Wszystko idzie jak po maśle!

– Co by było, gdybym zmienił zdanie? – spytał Godfrey.

Zapadła długa cisza. Starałam się oddychać cicho i powoli. Im ciemniej się robiło, tym większe były moje szanse na wydostanie się stąd. Gdybym tylko mogła zadzwonić…

Rzuciłam okiem na biurko. Był na nim telefon. Ale czy w innych biurach nie zaświecą się światełka, jeśli użyję tego aparatu? Poza tym w tej chwili zrobiłoby to za dużo hałasu.

– Zmieniłeś zdanie? Czy to możliwe? – spytała Polly. Sprawiała wrażenie naprawdę wkurzonej. – Przyszedłeś do nas, pamiętasz? Opowiedziałeś nam o swoim życiu w grzechu, o wstydzie, którym napełniają cię te morderstwa na dzieciach i… inne rzeczy. Czy coś z tego się zmieniło?

– Nie – powiedział Godfrey zamyślonym głosem. – Nic z tego się nie zmieniło. Ale nie widzę potrzeby włączania człowieka w moją ofiarę. Właściwie to wierzę, że także Farrell powinien dostać możliwość wolnego wyboru, to jest sprawa między nim a Bogiem. Nie powinniśmy go zmuszać do samopoświęcenia.

– Potrzebujemy tu Steve’a – powiedziała szeptem Polly do Sarah.

Później słyszałam już tylko Polly, więc podejrzewałam, że Sarah wycofała się do biura, żeby wezwać Steve’a.

Jedno ze światełek na telefonie rozbłysło. Ech, a więc jednak to robią. Będzie wiedziała, jeśli spróbuję użyć którejś linii. Może w ciągu minuty.

Polly w słodziutki sposób próbowała przekonywać Godfreya. Ten nie mówił wiele i nie miałam pojęcia, jakie myśli przebiegają mu przez głowę. Stałam, pozbawiona wszelkiej pomocy, wciśnięta w ścianę, z nadzieją, że nikt nie wejdzie do biura, że nikt nie zejdzie do piwnicy i nie podniesie alarmu, że Godfrey jeszcze nie zmienił swojej decyzji.

Pomocy – wołałam w myślach. Gdybym tylko mogła, wołałabym o pomoc wszystkimi moimi zmysłami.

Niepewna myśl przemknęła mi przez głowę. Starałam się stać spokojnie, chociaż nogi ciągle mi się trzęsły, a kolano i twarz bolały jak diabli. Może jednak mogłam kogoś wezwać. Barry, portier z hotelu. Był telepatą, jak ja. On mógł mnie usłyszeć. Nigdy wcześniej nie podejmowałam takiej próby – cóż, w końcu nigdy wcześniej nie spotkałam innego telepaty, prawda? Desperacko spróbowałam zlokalizować miejsce, w którym znajdował się Barry, w odniesieniu do tego, w którym byłam ja. Zakładałam, że jest w pracy; była mniej więcej ta sama godzina, co wtedy, kiedy przybyliśmy ze Shreveport, a więc było to możliwe. Zwizualizowałam sobie mapę (na szczęście oglądałam ją razem z Hugonem, chociaż tylko udawał, że nie wie, gdzie jest Centrum Bractwa, teraz to było jasne), umieściłam na niej swoją lokalizację i stwierdziłam, że jesteśmy na południowy zachód od hotelu Silent Shore.

Byłam na nowym mentalnym terytorium. Zebrałam całą energię, która mi pozostała, i spróbowałam przekształcić ją w swoim umyśle w kulkę.

Przez chwilę czułam się totalnie idiotycznie, ale kiedy pomyślałam o uwolnieniu się z tego miejsca, od tych ludzi, stwierdziłam, że nic nie zyskam, jeśli przerwę tylko dlatego, że to trochę śmieszne. Pomyślałam o Barrym. Ciężko wytłumaczyć dokładnie, jak to zrobiłam, stworzyłam jakąś jego projekcję. Wiedząc, że jego imię mi pomoże, tak samo, jak znajomość miejsca, gdzie się znajduje, postanowiłam zacząć.

Barry Barry Barry Barry…

Czego chcesz?

Był kompletnie spanikowany. Nigdy wcześniej mu się to nie zdarzyło.

Ja też nigdy wcześniej tego nie robiłam. – Miałam nadzieję, że to mu doda otuchy. – Potrzebuję pomocy. Mam poważne kłopoty.

Kim jesteś?

Tak, to mogło pomóc. Idiotka.

Jestem Sookie, ta blondynka, która przyjechała do hotelu zeszłej nocy z brązowowłosym wampirem. Pokój na trzecim piętrze.

Ta z cyckami? Ojejku, przepraszam…

Cóż, ostatecznie przeprosił.

Tak. Ta z cyckami. I chłopakiem.

Więc co się stało?

Teraz to wszystko sprawia wrażenie, jakby było bardzo jasne i poukładane, ale to nie były słowa. To było tak, jakbyśmy wysyłali sobie telegramy z emocji i obrazki.

Próbowałam pomyśleć, jak wyjaśnić moje kłopotliwe położenie.

Idź do mojego wampira, jak tylko się obudzi.

A potem?

Powiedz mu, że jestem w niebezpieczeństwie. Niebezpieczeństwieniebezpieczeństwie-niebezpieczeństwie.

Okej, łapię. Gdzie?

Kościół - dla mnie to był skrót od Centrum Bractwa. Nie myślałam o tym, jak to przekazać Barry’emu.

On wie gdzie?

On wie gdzie. Powiedz mu, żeby zszedł po schodach.

Ty naprawdę jesteś taka, jak ja? Nigdy nie spotkałem nikogo innego…

Naprawdę. Proszę, pomóż mi.

Poczułam skomplikowaną mieszankę emocji, które targały Barry’m. Był przerażony perspektywą rozmowy z wampirem, bał się, że pracodawcy odkryją jego „coś dziwnego w mózgu”, choć był też podniecony, że jest jeszcze ktoś taki, jak on. Ale przede wszystkim przerażony.

Znałam te wszystkie uczucia.

W porządku. Rozumiem – powiedziałam mu. - Nie prosiłabym cię o to, gdyby nie to, że zaraz mnie zabiją.

Zalała go nowa fala strachu, strachu spowodowanego poczuciem odpowiedzialności. Nie powinnam była tego dodawać.

I nagle, w jakiś sposób, wzniósł pomiędzy nami słabą barierę i nie mogłam już być pewna, co zamierza zrobić.


*

Podczas gdy byłam skoncentrowana na Barrym, sprawy w holu uległy zmianie. Gdy zaczęłam ponownie nasłuchiwać, okazało się, że Steve już wrócił. On także starał się rozmawiać z Godfreyem w rozsądny i konstruktywny sposób.

– No cóż, Godfrey – mówił – jeżeli nie chciałeś tego robić, powinieneś był nam po prostu powiedzieć. Teraz jesteś do tego zobowiązany. Wszyscy jesteśmy. My zrobiliśmy, co do nas należało, ty także powinieneś dotrzymać słowa. Wielu ludzi będzie bardzo zawiedzionych, jeśli nie zaangażujesz się w ceremonię.

– Co z robicie z Farrellem? Z tym mężczyzną, Hugonem? Z tą blondynką?

– Farrell jest wampirem – powiedział Steve, ciągle słodko brzmiącym głosem. – Hugo i ta kobieta są maskotkami wampirów. A więc także powinni wyjść na słońce, przywiązani do wampirów. Sami dokonali takiego wyboru, a jego konsekwencją jest śmierć.

– Ja jestem grzesznikiem, ale wiem o tym, więc kiedy umrę, Bóg zabierze do siebie moją duszę – powiedział Godfrey. – Ale Farrell nie wie. Jeśli go zabijemy, nie będzie miał nawet szansy. Mężczyzna i kobieta tak samo, nie będą mieli możliwości powrotu na dobrą drogę. Czy to jest w porządku, zabijać ich i skazywać na wieczne potępienie?

– Powinniśmy pójść do mojego gabinetu – powiedział stanowczo Steve.

I zdałam sobie w końcu sprawę, że do tego właśnie zmierzał Godfrey przez cały ten czas. Usłyszałam szelest stóp i Godfreya mruczącego uprzejmie „pan przodem”.

Chciał wejść jako ostatni, żeby zamknąć za sobą drzwi.

Moje włosy w końcu były suche, uwolnione od peruki, przez którą przesiąkły potem. Opadały mi strąkami na ramiona, bo rozpuściłam je po cichu podczas rozmowy. Jasne, to najzupełniej normalna rzecz, którą zwykle robią ludzie, gdy słuchają, jak ważą się ich losy. Ale musiałam się czymś zająć. Ostrożnie schowałam spinki do kieszeni, przeczesałam palcami ten bałagan na głowie i rozpoczęłam przygotowania do wymknięcia się z kościoła.

Wyjrzałam na korytarz. Tak, drzwi do pokoju Steve’a były zamknięte. Przeszłam obok nich na placach, skręciłam w lewo i skierowałam się w stronę drzwi do sanktuarium. Bardzo cicho przekręciłam klamkę i weszłam do środka. Pomieszczenie było wyjątkowo mroczne. Przez olbrzymie, witrażowe okno wpadało tylko tyle światła, że ledwie udało mi się przejść przez nawę, nie potykając się o ławki.

Nagle usłyszałam głos, coraz głośniejszy, dochodzący z odległego skrzydła. Ktoś włączył światło w świątyni. Padłam na ziemię i przeturlałam się pod ławkę. Do środka weszła jakaś rodzina, wszyscy głośno rozmawiali, mała dziewczynka marudziła, że przegapi jakiś program w telewizji, bo musiała iść na to głupie Zamknięcie.

Rozległ się dźwięk przypominający klapsa w tyłek i jej ojciec powiedział, że powinna się cieszyć, że zobaczy tak wspaniały dowód potęgi Boga. Ujrzy na własne oczy dzieło zbawienia.

Nawet w tych okolicznościach – polemizowałabym z tym. Zastanawiałam się, czy ten ojciec naprawdę rozumie, że liderzy sekty planują przedstawienie polegające na spaleniu dwóch wampirów, w tym przynajmniej jednego z nich razem z przywiązanym do niego człowiekiem. Zastanawiałam się, czy ta dziewczynka będzie jeszcze normalnym dzieckiem po zobaczeniu „wspaniałego dowodu potęgi Boga”

Ku mojemu przerażeniu, zaczęli rozkładać swoje śpiwory pod ścianą, w odległym końcu świątyni, wciąż rozmawiając. Przynajmniej mieli ze sobą dobry kontakt. Oprócz marudnej, małej dziewczynki było jeszcze dwoje starszych dzieci, chłopiec i dziewczynka, i jak przystało na prawdziwe rodzeństwo, tłukli się ze sobą jak pies z kotem.

Para małych, płaskich, czerwonych butów przetruchtała obok mojej ławki i znikła za drzwiami prowadzącymi do skrzydła Steve’a. Zastanawiałam się, czy ci w biurze wciąż dyskutują.

Stopy pojawiły się ponownie po kilku sekundach, teraz poruszały się bardzo szybko. To też mnie zastanawiało.

Poczekałam około pięciu minut, ale nic więcej się nie wydarzyło.

Jeszcze chwila i zacznie się schodzić coraz więcej ludzi. Teraz albo nigdy. Wyczołgałam się spod ławki i wstałam. Na szczęście, akurat wszyscy zajmowali się innymi sprawami, gdy się podniosłam i żwawo ruszyłam w kierunku podwójnych drzwi na tyłach kościoła. Po chwili jednak zapadła cisza, co dało mi do zrozumienia, że zostałąm zauważona.

– Hej! – zawołała matka. Wstała ze swojego jasnoniebieskiego śpiwora. Jej pospolita twarz wyrażała zaciekawienie. – Musisz być nowa w Bractwie. Jestem Francie Polk.

– Tak – odpowiedziałam, starając się brzmieć radośnie. – Strasznie się spieszę! Porozmawiamy później!

Podeszła bliżej.

– Zraniłaś się? – spytała. – Wybacz, ale wyglądasz okropnie. Czy to krew?

Spojrzałam na swoją bluzkę. Na piersiach miałam kilka niewielkich plam.

– Przewróciłam się – powiedziałam, starając się, żeby to zabrzmiało ponuro. – Muszę iść do domu, żeby to jakoś opatrzyć i zmienić ubranie. Ale niedługo wrócę!

Po wyrazie twarzy Francie Polk stwierdziłam, że nabiera co do mnie wątpliwości.

– W biurze jest apteczka pierwszej pomocy, może po prostu pójdę i ci ją przyniosę?

Wcale cię o to nie proszę.

Wiesz, i tak potrzebuję czystej bluzki – powiedziałam. Zmarszczyłam nos, żeby zakomunikować, co myślę o chodzeniu w poplamionej bluzce przez cały wieczór.

Inna kobieta weszła drzwiami, którymi ja miałam nadzieję wyjść, i stanęła, przysłuchując się konwersacji, a jej ciemne oczy wpatrywały się to we mnie, to we Francie.

– Hej, dziewczyny! – powiedziała głosem z lekko słyszalnym akcentem. Ta niska Latynoska, zmiennokształtna, uściskała mnie. Wychowałam się w środowisku, gdzie przytulanie było czymś normalnym, więc odruchowo odwzajemniłam uścisk. Uszczypnęła mnie znacząco.

– Jak się masz? – spytałam radośnie. – Tak długo cię nie widziałam!

– Och, wiesz, po staremu – powiedziała.

Wyszczerzyła się do mnie, ale w jej oczach było ostrzeżenie. Jej bujne i szorstkie włosy były raczej bardzo ciemnobrązowe niż czarne. Miała skórę koloru karmelu z mlekiem i ciemne piegi. Pełne usta pomalowała na rzucający się w oczy fuksjowy kolor. Miała wielkie, białe zęby, które połyskiwały, gdy się tak szeroko uśmiechała. Spojrzałam w dół na jej stopy. Płaskie, czerwone buty.

– Hej, wyjdziesz ze mną za zewnątrz na papierosa? – spytała.

Francie Polk nie wyglądała na zadowoloną.

– Luna, czy nie uważasz, że twoja przyjaciółka powinna pójść do lekarza? – spytała. Trudno jej było odmówić racji.

– Masz kilka guzów i siniaków – powiedziała Luna, przyglądając mi się. – Upadłaś?

– Wiesz, mama zawsze mi mówiła, „Marigold, jesteś niezgrabna jak słoń w składzie porcelany”.

– Ta twoja mama! – powiedziała Luna, potrząsając głową, aby wyrazić swoje zdegustowanie. – Jakbyś od tego gadania mogła się stać mniej niezdarna!

– Cóż poradzić? – wzruszyłam ramionami. – Wybaczysz nam na chwilę, Francie?

– Cóż, jasne – powiedziała. – Zobaczymy się później, mam nadzieję.

– Na pewno – powiedziała Luna. – Nie zamierzam niczego przegapić.

I wyszłam razem z Luna z budynku Bractwa Słońca. Desperacko skoncentrowałam się na swoim chodzie, aby Francie nie zobaczyła jak utykam i nie stała się jeszcze bardziej podejrzliwa.

– Dzięki Bogu – powiedziałam, gdy wreszcie znalazłyśmy się na zewnątrz.

– Od razu wiedziałaś, czym jestem – powiedziała gwałtownie. – Skąd?

– Mam przyjaciela, który jest zmiennokształtnym.

– Kto to jest?

– On nie jest stąd. I nie mogłabym ci powiedzieć bez jego zgody.

Rzuciła mi spojrzenie, które pogrzebało wszelkie nadzieje na przyjaźń.

– W porządku, szanuję to – powiedziała. – Dlaczego tutaj jesteś?

– A co ty masz do tego?

– Właśnie ocaliłam twój tyłek.

Dobrze powiedziane.

– No dobra. Jestem telepatką i zostałam zatrudniona przez przywódcę wampirów z waszego obszaru, żeby rozwiązać zagadkę jednego z nich, który zaginął.

– To już lepiej. Ale to nie jest przywódca mojego obszaru. Jestem mistem [24], ale nie pieprzonym wampirem. Dla którego wampira pracujesz?

– Nie widzę powodu, żeby ci mówić.

Uniosła brwi.

– Nie powiem.

Otworzyła usta, jakby miała zacząć krzyczeć.

– Krzycz sobie. Są rzeczy, których ci nie powiem. Co to są misty?

– Mityczne stworzenia. Teraz słuchaj mnie – powiedziała Luna.

Szłyśmy przez parking, samochody zaczynały się już gromadzić. Co chwila uśmiechała się, machała i starała się wyglądać na szczęśliwą. Ale ja nie mogłam już dłużej nie utykać, a moja twarz była wykrzywiona jak u dziwki, jak by powiedziała Arlene.

Jejku, nagle zatęskniłam za domem… Ale odpędziłam to uczucie, żeby skupić się na Lunie, która najwyraźniej coś do mnie miała.

– Powiesz wampirom, że mamy to miejsce pod obserwacją…

– My czyli kto?

– My czyli zmiennokształtni z całego obszaru Dallas.

– To wy macie jakąś organizację? Hej, to jest świetne! Muszę powiedzieć… temu przyjacielowi.

Przewróciła oczami, najwyraźniej nie będąc pod wrażeniem mojego intelektu.

– Słuchaj mała, powiesz wampirom, że jak tylko Bractwo się o nas dowie, zaczną polować też na nas. A my nie chcemy mainstreamu. W podziemiu nam dobrze. Głupie, popieprzone wampiry. Więc mamy oko na Bractwo.

– Skoro macie ich pod tak czujną obserwacją, to czemu nie powiedzieliście wampirom, że Farrell jest przetrzymywany w piwnicy? I co z Godfreyem?

– Hej, Godfrey sam chciał się zabić, nie nasza sprawa. Sam polazł do Bractwa, przecież nie oni do niego. Prawie się posikali w gacie ze szczęścia, że go mają, jak już się otrząsnęli z szoku wywołanego siedzeniem w jednym pokoju i rozmawianiem z przeklętym.

– Co z Farrellem?

– Nie wiedziałam, kto tam jest – przyznała. – Wiedziałam, że kogoś schwytali, ale nie jestem w wystarczająco ścisłym kręgu wtajemniczonych, żeby znać szczegóły. Próbowałam się nawet podlizać temu dupkowi, Gabe’owi, ale to nie pomogło.

– Zapewne ucieszy cię informacja, że Gabe nie żyje.

– Hej! – Uśmiechnęła się szczerze po raz pierwszy. – To jest dobra wiadomość!

– A oto reszta informacji. Jak znam wampiry, przybędą tutaj dzisiaj po Farrella. Więc na twoim miejscu nie wracałabym tej nocy do Bractwa.

Przez około minutę przygryzała sobie dolną wargę. Byłyśmy już w odległym końcu parkingu.

– Właściwie – powiedziałam – byłoby idealnie, gdybyś mogła mnie podrzucić do hotelu.

– Cóż, nie jestem tutaj od czynienia twojego życia idealnym – warknęła, na powrót stając się tą trudną do zniesienia osobą. – Wracam do kościoła zanim to gówno się zacznie, muszę pozbierać papiery. Pomyśl o tym, dziewczyno. Co wampiry zrobią z Godfreyem? Wypuszczą go żywego? Jest seryjnym mordercą, dzieciobójcą, robił to tyle razy, że nawet nie umie policzyć, nie mógł przestać i dobrze o tym wiedział.

A więc to była dobra strona Bractwa… Udostępnianie wampirom miejsca, gdzie mogły publicznie popełnić samobójstwo?

– Może powinni wprowadzić jakieś opłaty za oglądanie tego?

– Wprowadziliby, gdyby mogli. – Luna była poważna. – Wampiry, które próbują mainstreamować, są lekko wkurzone na tych, przez których ich plan mógłby nawalić. Godfrey nie jest dobrym chłopcem do umieszczenia na plakacie.

– Nie mogę rozwiązać każdego problemu, Luna. Tak przy okazji, naprawdę nazywam się Sookie. Sookie Stackhouse. I uwierz, zrobiłam wszystko, co w mojej mocy. Wykonałam to, co mi zlecono, teraz powinnam wrócić i zdać raport. Godfrey przeżyje czy Godfrey umrze. Myślę, że umrze.

– Lepiej, żebyś miała rację – powiedziała złowrogo.

Nie mogłam zrozumieć, dlaczego to miała być moja wina, że Godfrey zmienił zdanie. Ja tylko zakwestionowałam wybrane przez niego miejsce. Ale może miała rację. Może ponosiłam częściową odpowiedzialność.

Za dużo było tego wszystkiego, jak dla mnie…

– Do zobaczenia – powiedziałam i zaczęłam kuśtykać przez parking w stronę drogi. Nie odeszłam daleko, gdy usłyszałam wrzawę dochodzącą z kościoła, a wszystkie zewnętrzne światła się zapaliły. Ta nagła jasność był oślepiająca.

– Tak właściwie, to może jednak nie będę wracać do Centrum Bractwa. To chyba nie końca dobry pomysł – powiedziała Luna, wychylając się przez okno subaru.

Wdrapałam się na siedzenie pasażera i pomknęłyśmy w stronę najbliższego wjazdu na czteropasmówkę. Odruchowo zapięłam pasy.

Ale choć ruszyłyśmy bardzo szybko, inni byli jeszcze szybsi. Różne rodzinne pojazdy poustawiały się tak, że blokowały wyjazd z parkingu.

– Cholera – powiedziała Luna.

Siedziałyśmy bezczynnie przez około minutę, podczas gdy Luna się namyślała.

– Nigdy mnie nie wypuszczą, nawet, jeśli jakoś ciebie ukryję. Nie mogę wrócić do kościoła. Zbyt łatwo mogą przeszukać parking.

Luna zaczęła jeszcze mocniej przygryzać sobie dolną wargę.

– Och, chrzanić to – powiedziała i wrzuciła bieg. Początkowo jechała spokojnie, starając się zwracać na siebie jak najmniejszą uwagę. – Ci ludzie nie rozpoznaliby religii nawet wtedy, gdyby ugryzła ich w tyłek.

Na wysokości kościoła Luna staranowała barierkę oddzielającą parking od trawnika. Teraz jechałyśmy po trawniku, okrążając wydzielony plac, i zorientowałam się, że uśmiecham się od ucha do ucha, chociaż to strasznie bolało.

– Ju-hu! – zawołałam, kiedy uderzyłyśmy w zraszacz.

Przejechałyśmy przez plac z przodu kościoła i, co było dla mnie szokiem, nikt nas nie ścigał. Pewnie zorganizują się w ciągu jakiejś minuty, fanatycy. Ci ludzie, którzy popierają Bractwo w najbardziej ekstremalny sposób, dziś wieczorem doznają prawdziwego przebudzenia.

Żeby się upewnić, Luna zerknęła w boczne lusterko i powiedziała:

– Odblokowali wejścia i ktoś za nami jedzie.

Wjechałyśmy na drogę biegnącą od strony przodu kościoła, inną główną czteropasmówką, choć pozostali kierowcy trąbili na nas, zbulwersowani naszym niespodziewanym włączeniem się do ruchu.

– Jasna cholera – powiedziała Luna. Zwolniła do sensownej prędkości, wciąż spoglądając w boczne lusterko. – Jest zbyt ciemno. Nie mogę stwierdzić, które światła są ich.

Zastanawiałam się, czy Barry zawiadomił Billa.

– Masz komórkę? – spytałam.

– Jest w mojej torebce, która została w biurze, w kościele. Razem z moim prawem jazdy. Właśnie tak się dowiedziałam że masz kłopoty. Weszłam do biura i wyczułam twój zapach. Wybiegłam na zewnątrz, żeby cię wytropić, ale cię nie znalazłam, więc wróciłam. Mamy pieprzone szczęście, że chociaż kluczyki miałam w kieszeni.

Niech Bóg błogosławi zmiennokształtnych. Żałowałam, że nie mamy komórki, ale nic nie mogłam na to poradzić. Nagle zaczęłam się zastanawiać, gdzie jest moja własna torebka. Prawdopodobnie została w biurze Bractwa Słońca. Ale przynajmniej wyjęłam z niej wszystkie dokumenty.

– Czy możemy zatrzymać się gdzieś, gdzie można skorzystać z telefonu albo na posterunku policji?

– Jeśli zawiadomisz policję, to co oni zrobią? – spytała Luna takim tonem, jakby chciała skłonić małe dziecko do włożenia w myślenie większego wysiłku.

– Pojadą do kościoła.

– I co się potem stanie?

– Och, spytają Steve’a, dlaczego przetrzymywał więźniów?

– Taa. I co on odpowie?

– Nie wiem.

– On odpowie: „Nigdy nie przetrzymywałem żadnych więźniów. Ona miała jakąś sprzeczkę z moim pracownikiem, Gabe’em, i teraz on leży martwy. Aresztujcie ją!”

– Och. Tak myślisz?

– Owszem, tak myślę.

– A co z Farrellem?

– Jeśli policja tylko się zbliży do wejścia, uwierz mi, mają już kogoś wyznaczonego do zejścia do piwnicy i wbicia mu kołka w serce. Zanim gliny tam dotrą, Farrella już nie będzie. Mogą zrobić to samo Godfreyowi, jeśli nie będzie chciał ich kryć. Pewnie bardzo się tym nie przejmie, sam chciał umrzeć, no ale to Godfrey.

– No dobrze, co w takim razie z Hugonem?

– Myślisz, że Hugo będzie chciał wyjaśniać, jak to się stało, że został zamknięty w piwnicy? Nie mam pojęcia, jakich bzdur naplecie, ale na pewno nie powie prawdy. Miesiącami prowadził podwójne życie i wszystko już mu się pomieszało.

– A więc nie możemy zawiadomić policji. Czyli do kogo możemy się zwrócić?

– Zabiorę cię do twoich ludzi. Nie ma potrzeby, żebyś poznawała moich. Oni nie chcą być poznawani, rozumiesz?

– Jasne.

– Musisz mieć w sobie coś niezwykłego, nie? Żeby nas rozpoznawać.

– Tak.

– Więc czym jesteś? Nie wampirem, to jasne. Nie jedną z nas.

– Jestem telepatką.

– Telepatka? Nie chrzań! Cóż, łaaaaaaa, łaaaaaa [25] – powiedziała Luna, naśladując dźwięk zwyczajowo wydawany przez duchy.

– Nie bardziej łaaaaaa, łaaaaa niż ty – powiedziałam, czując się lekko urażona.

– Wybacz – powiedziała nie całkiem szczerze. – W porządku, plan jest taki…

Ale nie usłyszałam, jaki jest plan, bo w tym momencie zostałyśmy uderzone od tyłu.


*

Następna rzecz, jaką pamiętam, to to, że wisiałam do góry nogami na pasie bezpieczeństwa. Jakieś ręce sięgały, żeby mnie wyciągnąć. Rozpoznałam je po paznokciach – to była Sarah. Ugryzłam ją. Z wrzaskiem cofnęła dłonie.

– Z całą pewnością nic jej nie jest. – Usłyszałam, jak Sarah słodkim głosem rozmawia z kimś spoza Bractwa i zdałam sobie sprawę, że muszę coś zrobić

– Nie słuchaj jej! To jej samochód nas uderzył! – zawołałam. – Nie pozwól jej mnie dotknąć!

Spojrzałam na Lunę, której włosy teraz dotykały sufitu. Była przytomna, ale się nie odzywała. Wierciła się, wyglądało na to, że próbuje odpiąć swój pas.

Zza okna dochodziły odgłosy rozmowy, w większości brzmiało to jak kłótnia.

– Powtarzam ci, jestem jej siostrą, a ona jest po prostu pijana – mówiła do kogoś Polly.

– Nie jestem! Żądam wykonania testu alkomatem – powiedziałam tak pełnym godności głosem, na jaki tylko mogłam się zdobyć, zdając sobie sprawę, że brzmi to zaskakująco głupio, gdy się wisi do góry nogami. – Wezwijcie policję, proszę, i karetkę pogotowia.

Przez bełkot Sarah przebił się twardy, męski głos:

– Proszę pań, wygląda na to, że ona nie potrzebuje pań towarzystwa. I wygląda na to, że ma ku temu jakiś powód.

Twarz mężczyzny pojawiła się w oknie. Uklęknął i schylił się, żeby móc przez nie zajrzeć.

– Zadzwonię na 911 [26] – powiedział.

Był dość przysadzisty i rozczochrany, w mojej opinii po prostu piękny.

– Proszę tu zostać, dopóki nie przyjadą.

Byłam gotowa go o to błagać.

– Zostanę – obiecał i jego twarz znikła.

Teraz pojawiło się więcej głosów. Sarah i Polly zaczęły jazgotać. Uderzyły w nasz samochód. Kilkunastu ludzi to widziało. Ich podawanie się za siostry czy cokolwiek innego nie wzbudziło zachwytu tłumu. Poza tym zauważyłam, że jest z nimi dwóch mężczyzn z Bractwa, którzy nie byli zbyt sympatyczni.

– W takim razie po prostu sobie pójdziemy – powiedziała Polly z furią w głosie.

– Nie, nie pójdziecie – zaoponował mój cudowny wojownik. – Powinnyście załatwić z nimi sprawy ubezpieczenia.

– On ma rację – powiedział jakiś dużo młodszy, kobiecy głos. – Po prostu nie chcecie płacić za naprawę ich samochodu.

– I czy one nie są ranne? Czy nie powinnyście też ponieść kosztów ich leczenia?

Lunie udało się wypiąć z pasów, obróciła się i upadła na dach, który teraz był podłogą samochodu. Ze zręcznością, której mogłam jej tylko pozazdrościć, wysunęła głowę przez otwarte okno i zaczęła się wyczołgiwać, zapierając się stopami o co się tylko dało. Stopniowo wyślizgiwała się na zewnątrz. Jednym z takich punktów podparcia było moje ramię, ale nawet nie pisnęłam. Jedna z nas musiała się wydostać na wolność. Rozległy się okrzyki, gdy tylko się pojawiła, i usłyszałam, jak mówi:

– No dobrze, więc która z was prowadziła?

Natychmiast poparły ja różne głosy, jedne mówiły to, inne co innego, ale wszystkie twierdziły, że Sarah i Polly, a także ich przydupasy, byli sprawcami, a Luna – ofiarą. Dookoła było tak wielu ludzi, że kiedy pojawił się jeszcze jeden samochód ludzi z Bractwa, nie było już żadnego sposobu, żeby mogli nas jakoś stamtąd wywlec. Niech Bóg błogosławi amerykańskich gapiów. Wygląda na to, że wpadłam w ckliwy nastrój.

Sanitariusz, który wyciągał mnie z samochodu, był najmilszym gościem, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Miał na imię Salazar, tak miał napisane na identyfikatorze, i powiedziałam „Salazar” na głos tylko po to, żeby się upewnić, że mogę to powiedzieć. Starałam się, żeby to zabrzmiało poprawnie.

– Tak, to ja – powiedział, podnosząc mi powiekę, żeby spojrzeć na moje oko. – Nieźle się pani załatwiła.

Zaczęłam mu tłumaczyć, że miałam już część tych zranień jeszcze przed wypadkiem, ale usłyszałam, jak Luna mówi:

– Mój kalendarz leżał na desce rozdzielczej, przeleciał przez cały samochód i uderzył ją w twarz.

– Dużo bezpieczniej jest nie kłaść nic na desce rozdzielczej, proszę pani – powiedział jakiś nowy głos, mówił najwyraźniej przez zatkany nos.

– Dobrze, panie władzo.

„Panie władzo”? Chciałam odwrócić głowę, ale Salazar mnie powstrzymał.

– Proszę po prostu leżeć spokojnie, dopóki nie skończę oglądać pani obrażeń – powiedział stanowczo.

– Dobrze. Jest tutaj policja? – dodałam po chwili.

– Tak, proszę pani. Tutaj, czy to boli?

Przeszliśmy przez całą listę pytań, z których na większość byłam w stanie odpowiedzieć.

– Myślę, że wszystko będzie z panią w porządku, ale musimy zabrać panią i pani przyjaciółkę do szpitala, tylko po to, aby się upewnić. – Salazar i jego partnerka, potężna anglosaska byli przekonani o tej konieczności.

– Och – powiedziałam rozzłoszczona – nie potrzebujemy wizyty w szpitalu, prawda, Luna?

– Jasne, że potrzebujemy – powiedziała, tak zaskoczona, jak tylko mogła być. – Muszą nam zrobić prześwietlenie, kochanie. Mam na myśli to, że twój policzek naprawdę kiepsko wygląda.

– Och. – Byłam lekko oszołomiona tym, jak potoczyły się sprawy. – Cóż, skoro tak uważasz.

– Tak, tak uważam.

Luna weszła do ambulansu, a ja zostałam załadowana na noszach, i wystartowaliśmy na sygnale. Ostatnie, co widziałam, zanim Salazar zamknął drzwi, to Polly i Sarah rozmawiające z bardzo wysokim policjantem.

Obydwie wyglądały na wyjątkowo zdenerwowane. To dobrze.

Szpital był taki, jak wszystkie szpitale. Luna kompletnie się do mnie przykleiła. Kiedy byłyśmy w tej samej kabinie i weszła pielęgniarka, żeby uzyskać od nas kilka dodatkowych informacji, Luna powiedziała:

– Proszę powiedzieć doktorowi Josephusowi, że Luna Garza i jej siostra na niego czekają.

Pielęgniarka, młoda Afroamerykanka, rzuciła Lunie pełne wątpliwości spojrzenie, ale powiedziała „dobrze” i szybko wyszła.

– Dlaczego to zrobiłaś? – spytałam.

– Żeby ta pielęgniarka przestała przeglądać nasze karty? Specjalnie prosiłam o ten szpital. Mamy kogoś w każdym szpitalu, ale naszego człowieka stąd znam najlepiej.

– Naszego?

– Naszego. O podwójnej naturze.

– Och.

Zmiennokształtnego. Nie mogłam się doczekać, kiedy opowiem o tym Samowi.

– Jestem doktor Josephus – powiedział łagodny głos. Podniosłam głowę i ujrzałam szczupłego, srebrnowłosego mężczyznę, wchodzącego oddzielonej parawanem części gabinetu, w której się znajdowałyśmy. Jego włosy były przerzedzone, a na spiczastym nosie miał okulary w drucianych oprawkach, podkreślające niebieskość jego oczu.

– Jestem Luna Garza, a to jest moja przyjaciółka, hm… Marigold – Luna powiedziała to całkiem tak, jakby była inną osobą. Prawdę mówiąc, spojrzałam na nią, żeby się przekonać, czy to ta sama Luna. – Poznałyśmy się tego niefortunnego wieczoru, podczas pełnienia obowiązków.

Lekarz spojrzał na mnie trochę nieufnie.

– Ona jest wartościowa – powiedziała Luna z wielką powagą.

Nie chciałam popsuć tego momentu chichotaniem, ale musiałam przygryźć sobie wargi.

– Potrzebujesz prześwietlenia – powiedział lekarz po obejrzeniu mojej twarzy i zbadaniu groteskowo opuchniętego kolana.

Miałam cale mnóstwo siniaków, ale to były moje jedyne poważne obrażenia.

– A więc musimy to zrobić szybko, a potem bezpiecznie opuścić to miejsce – powiedziała Luna głosem nie znoszącym sprzeciwu.

W żadnym szpitalu nic nigdy nie działało tak szybko. Mogłam jedynie przypuszczać, że doktor Josephus jest jakimś głównym dyrektorem. Albo może szefem załogi. Przenośna maszyna do rentgena wjechała do gabinetu i prześwietlenie zostało zrobione. Kilka minut później doktor Josephus powiedział mi, że mam drobne pęknięcie kości policzka, które samo się zrośnie. Albo mogę zgłosić się do chirurga plastycznego, gdy opuchlizna już zejdzie. Dał mi receptę na środki przeciwbólowe, mnóstwo porad, okład z lodu na twarz i drugi na kolano, które było, jak powiedział „wywichnięte”.

Niecałe dziesięć minut później wychodziłyśmy już ze szpitala. Luna pchała mnie na wózku inwalidzkim, a doktor Josephus wyprowadzał nas czymś w rodzaju tunelu dla obsługi. Minęliśmy po drodze kilku pracowników. Wyglądali na ubogich ludzi, tych wykonujących niskopłatne zawody, jak dozorca szpitala czy kucharz. Nie mogłam uwierzyć, że tak pewny siebie człowiek, jak doktor Josephus, szedł tym tunelem wcześniej, ale zdawał się znać drogę, a członkowie personelu nie wyglądali na zdumionych jego widokiem. Na końcu tunelu otworzył pchnięciem ciężkie, metalowe drzwi.

Luna skinęła mu głową i podziękowała. Wydostałyśmy się na zewnątrz, w noc. Stał tutaj zaparkowany duży, stary samochód. Był ciemnoczerwony lub ciemnobrązowy. Gdy się rozejrzałam, zorientowałam się, że jesteśmy w zaułku; były tu duże kosze na śmieci ustawione wzdłuż ściany, zobaczyłam też kota polującego na coś (nie chcę wiedzieć na co) pomiędzy dwoma koszami. Gdy drzwi zamknęły się za nami ze świstem, zapadła całkowita cisza. Znów zaczęłam się bać.

Byłam niesamowicie wykończona i przerażona.

Luna podeszła do samochodu, otworzyła boczne drzwi i powiedziała coś do kogoś, kto był w środku. Cokolwiek powiedział, to ją wkurzyło. Odpowiedziała mu w jakimś obcym języku.

Kłótnia była blisko.

Luna podeszła do mnie.

– Musisz mieć zawiązane oczy – powiedziała, najwyraźniej przekonana, że będę protestować.

– Nie ma problemu – odpowiedziałam, machnąwszy przy tym ręką, aby podkreślić, jak mało to dla mnie znaczy.

– Nie masz nic przeciwko?

– Nie. Rozumiem, Luna, każdy potrzebuje prywatności.

– W takim razie w porządku.

Pospieszyła z powrotem do samochodu i wróciła z szalikiem z zielonego i niebieskiego jedwabiu, w odcieniu ogona pawia. Złożyła go i obwiązała starannie wokół mojej głowy, zupełnie jakbyśmy grały w ciuciubabkę.

– Posłuchaj mnie – powiedziała mi na ucho. – Tych dwoje jest dość nieprzyjemnych. Uważaj.

Jasne, zawsze chciałam być bardziej przestraszona.

Popchnęła mój wózek do samochodu i pomogła mi wsiąść. Domyślałam się, że odprowadziła wózek do drzwi, aby tam czekał, aż ktoś go odbierze; tak czy inaczej, minutę później siedziała już po drugiej stronie samochodu.

Z przodu znajdowały się dwie osoby. Wyczuwałam je – chociaż bardzo słabo – umysłem i zorientowałam się, że obie są zmiennokształtnymi, a przynajmniej było coś zmiennokształtnego w ich mózgach, taka sama półprzezroczysta plątanina myśli, jaką odbierałam od Sama i Luny. Mój szef, Sam, zwykle zmieniał się w owczarka collie. Zastanawiałam się, jaki kształt preferowała Luna.

Tych dwoje czymś się jednak różniło, to był jakiś rodzaj pulsującej ciężkości. Kontury ich umysłów były nieco inne, jakby nie całkiem ludzkie.

Przez kilka minut panowała cisza, podczas gdy samochód podskakiwał na wybojach alejki.

– Hotel Silent Shore, tak? – spytała kobieta kierująca pojazdem. Właściwie to nie spytała. Wydała pomruk.

W tym momencie zorientowałam się, że jest pełnia księżyca. Och, do diabła. Oni muszą się zmieniać w czasie pełni. Może to dlatego Luna tak chętnie opuściła Bractwo tego wieczoru, gdy tylko się ściemniło.

– Tak, proszę – powiedziałam grzecznie.

– Jedzenie, które mówi – powiedział pasażer. Jego głos jeszcze bardziej przypominał warczenie.

Jasne, że mi się to ani trochę nie podobało, ale nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć. Właściwie, to o zmiennokształtnych musiałam się nauczyć jeszcze równie dużo, co o wampirach.

– Zachowujcie się – powiedziała Luna. – Ona jest moim gościem.

– Luna przyniosła żarcie dla szczeniaczków – powiedział pasażer. Naprawdę, zaczynałam nie lubić tego gościa.

– Jak dla mnie, pachnie bardziej jak hamburger – usłyszałam kobietę za kierownicą. – Ma zadrapanie albo dwa, co nie, Luna?

– Dajecie jej świetny przykład tego, jak jesteście ucywilizowani – warknęła Luna. – Ogarnijcie się trochę. Miała ciężką noc. A do tego ma złamaną kość.

I ta noc nie dobiegła jeszcze połowy. Przesunęłam torebkę z lodem, którą przyciskałam do twarzy. Nie da się znieść takiego chłodu w pobliżu zatok.

– Czemu Josephus musiał przysłać te popieprzone wilkołaki – wymruczała mi Luna do ucha. Ale wiedziałam, że oni i tak słyszą. Sam słyszał wszystko, a nie był nawet w porównywalnym stopniu tak potężny, jak prawdziwy wilkołak. Przynajmniej tak mi się wydawało. Cóż, żeby być szczerą, muszę powiedzieć, że aż do tej chwili nie miałam pojęcia o istnieniu prawdziwych wilkołaków.

– Przypuszczam – powiedziałam taktownie i dość głośno, aby być usłyszaną – że według niego oni będą mogli nas najskuteczniej obronić, jeśli znów zostaniemy zaatakowane.

Mogłam wyczuć, jak te stwory z przodu nadstawiają uszu. Dosłownie

– Wszystko z nami w porządku – powiedziała Luna, oburzona. Wierciła się i kręciła na siedzeniu obok mnie, jakby wypiła szesnaście kubków kawy.

– Luna. Miałyśmy wypadek, twój wóz jest skasowany. Byłyśmy na pogotowiu. Co masz na myśli, mówiąc „w porządku”?

Sama musiałam odpowiedzieć na swoje pytanie.

– Hej, Luna, przepraszam. Przecież ty mnie z tego wyciągnęłaś, gdy oni chcieli mnie zabić. To nie twoja wina, że w nas uderzyli.

– Wy dwie trochę narozrabiałyście tej nocy, co? – spytał pasażer, jakoś kulturalniej. Najwyraźniej już sobie odpuścił. Nie wiedziałam, czy wszystkie wilkołaki są takie nieprzyjemne, czy to po prostu jego indywidualny charakter.

– Tak, wszystko przez to pierdolone Bractwo – powiedziała Luna z czymś więcej niż cieniem dumy w głosie. – Zamknęli tę laskę w celi. W podziemiach.

– Nie pieprzysz? – spytała kobieta za kierownicą. Miała taki sam hiperpuls – dobra, nazwijmy to aurą, z braku lepszego słowa – jak Luna.

– Nie pieprzy – powiedziałam stanowczo. – Pracuję dla zmiennokształtnego, tam, gdzie mieszkam – dodałam, żeby podtrzymać konwersację.

– Serio? Co to za praca?

– W barze. On jest właścicielem baru.

– Więc jesteś teraz daleko od domu?

– Zbyt daleko – powiedziałam.

– Naprawdę ten mały nietoperz uratował ci życie?

– Tak. – Byłam tego absolutnie pewna. – Luna ocaliła mi życie.

Czy oni naprawdę mieli to na myśli? Luna zmieniała się w… Ojej.

– Dobra robota, Luna. – W jej głębokim, powarkującym głosie brzmiała jakaś nuta respektu.

Lunie najwyraźniej ta pochwała sprawiła przyjemność. Poklepała mnie po ręku. Jechaliśmy jeszcze jakieś pięć minut w – już przyjemniejszej – ciszy.

– Silent Shore już niedaleko – powiedziała wilkołaczyca.

Odetchnęłam z ulgą.

– Jakiś wampir stoi przed budynkiem, czeka na coś.

Prawie zerwałam opaskę z oczu, zanim się zorientowałam, że to by był bardzo kiepski pomysł.

– Jak on wygląda?

– Bardzo wysoki, blondyn. Ma dużo włosów. Przyjaciel czy wróg?

Musiałam to przemyśleć.

– Przyjaciel – powiedziałam, starając się, aby w moim głosie nie było słychać wątpliwości.

– Uznaje randki międzygatunkowe? – dobiegł mnie głos od strony kierowcy.

– Nie wiem. Mam go spytać?

Luna i pasażer zaczęli wydawać jakieś stłumione dźwięki.

– Nie możesz się umawiać z nieumarłym – zaprotestowała Luna. – No proszę cię, Deb, ogarnij się, dziewczyno!

– Och, w porządku – powiedziała wilkołaczyca. – Niektórzy z nich wcale nie są tacy źli. Zatrzymam się przy krawężniku, dziecinko.

– To było do ciebie – powiedziała mi Luna na ucho.

Zatrzymaliśmy się i Luna nachyliła się nade mną, aby otworzyć moje drzwi, a potem pomogła mi wysiąść. Usłyszałam jakiś okrzyk od strony chodnika. W mgnieniu oka Luna zatrzasnęła za mną drzwi. Samochód pełen zmiennokształtnych odjechał z piskiem opon. Ryk silnika utonął w ciężkim, nocnym powietrzu.

– Sookie? – usłyszałam znajomy głos.

– Eric?

Mocowałam się z przepaską na oczy, ale Eric po prostu złapał ją z tyłu i pociągnął. Stałam się posiadaczką ślicznego, choć trochę poplamionego szalika. Frontowa ściana hotelu z ciężkimi, gładkimi drzwiami, była nocą pięknie oświetlona, a Eric wyglądał bledziej niż zwykle. Miał absolutnie zwyczajny, granatowy garnitur w prążki. Właściwie to cieszyłam się, że go widzę. Złapał moje ramię, żeby mnie powstrzymać przed zachwianiem się, i spojrzał na mnie z miną, z której nie dało się nic wyczytać. Wampiry są w tym dobre.

– Co ci się stało? – spytał.

– Ja… cóż, trochę trudno to szybko wytłumaczyć. Gdzie jest Bill?

– Najpierw poszedł do Bractwa Słońca, żeby cię stamtąd wyciągnąć. Ale po drodze usłyszeliśmy od jednego z nas, który jest policjantem, że miałaś wypadek i wzięli cię do szpitala. Więc poszedł do szpitala. W szpitalu dowiedział się, że zostałaś oficjalnie wypisana. Nikt nie chciał nic powiedzieć i Bill zaczął im grozić. – Eric wyglądał na skrajnie sfrustrowanego. Fakt, że musiał żyć zgodnie z ludzkimi prawami, był stałą przyczyną jego irytacji, pomimo wielkich korzyści, jakie mu to przynosiło. – No i nie mieliśmy już żadnego śladu. Portier powiedział, że tylko raz cię słyszał, mentalnie.

– Biedny Barry. Wszystko z nim w porządku?

– Jest bogatszy o parę setek i raczej z tego zadowolony – powiedział sucho Eric. – Potrzebujemy jeszcze tylko Billa. Same z tobą kłopoty, Sookie.

Wyciągnął komórkę z kieszeni i wybrał numer. Trochę to trwało, zanim się połączył.

– Bill, ona tu jest. Jacyś zmiennokształtni ja podrzucili. – Omiótł mnie spojrzeniem. – Poobijana, ale na chodzie. – Słuchał jeszcze przez chwilę. – Sookie, masz swój klucz? – spytał.

Pomacałam się po kieszeni spódnicy, do której jakiś milion lat temu wsadziłam plastikowy prostokąt.

– Tak – powiedziałam, nie mogąc uwierzyć, że coś po prostu jest w porządku. – Och, poczekaj! Czy zabrali Farrella?

Eric uniósł rękę na znak, że zajmie się mną za chwilę.

– Bill, zabiorę ją i spróbuję opatrzyć.

Eric nagle zesztywniał.

– Bill – powiedział, a w jego głosie brzmiała groźba. – W takim razie w porządku. Dobranoc.

Odwrócił się do mnie, tak, jakby nic nam nie przerwało.

– Tak, Farrell jest bezpieczny. Zrobili obławę na Bractwo.

– Czy… czy wielu ludzi jest rannych?

– Większość była zbyt przestraszona, żeby się pokazać. Rozproszyli się i pochowali w domach. Farrell był w celi w podziemiach z Hugonem.

– Och, prawda, Hugo. Co się z nim stało?

Mój głos musiał zdradzać zbyt wielkie zaciekawienie, bo Eric spojrzał na mnie krzywo, gdy szliśmy do windy. Starał się iść w moim tempie, a ja naprawdę paskudnie utykałam.

– Może cię zaniosę? – spytał.

– Och, nie, nie trzeba. Jakoś sobie do tej pory radziłam.

Gdyby Bill zaoferował mi coś takiego, zgodziłabym się bez wahania. Barry, siedzący przy biurku na recepcji, pomachał mi lekko. Podbiegłby do mnie, gdybym nie była z Erikem. Rzuciłam mu, mam nadzieję, znaczące spojrzenie, mające zakomunikować, że pogadamy później. Drzwi windy się otworzyły i weszliśmy do środka. Eric walnął pięścią w odpowiedni przycisk i oparł się o lustrzaną ścianę naprzeciwko mnie. Mogłam na niego patrzeć i jednocześnie widzieć własne odbicie.

– O nie – powiedziałam absolutnie przerażona. – O nie.

Moje włosy były spłaszczone przez perukę, w dodatku potem przeczesywałam je palcami, więc to była totalna katastrofa. Bezwiednie podniosłam do nich ręce, chociaż to sprawiło mi ból. Usta trzęsły mi się od powstrzymywanych łez. A moje włosy naprawdę były najmniejszym problemem. Miałam mnóstwo siniaków, od lekkich do masakrycznych, na całym ciele, a to były tylko te części ciała, które mogłam teraz widzieć. Moja twarz była opuchnięta i sina po jednej stronie. Rozcięcie biegło przez środek sińca na policzku. Przy bluzce brakowało guzików, a spódnica była rozdarta i brudna. Prawe ramię miałam całkiem zakrwawione i ciągle tkwiły w nim odłamki szkła

Zaczęłam płakać. To było okropne. Ten widok złamał to, co jeszcze pozostało z mojej duszy.

Na plus zapisało się Ericowi to, że nie zaczął się śmiać, chociaż może i miał ochotę.

– Sookie, wystarczy kąpiel i czyste ubranie, a na pewno poczujesz się lepiej – powiedział jak do dziecka. Prawdę mówiąc, nie czułam się teraz dużo starsza.

– Wilkołaczyca uważała, że jesteś uroczy – powiedziałam, szlochając jeszcze bardziej.

Wyszliśmy z windy.

– Wilkołaczyca? Sookie, ależ miałaś dzień pełen przygód.

Zgarnął mnie ramieniem, jakbym była naręczem ubrań, i przyciągnął do siebie. Zmoczyłam i zasmarkałam mu ten śliczny garnitur, a jego nieskazitelnie biała koszula już nie była nieskazitelna.

– Och, przepraszam!

Wyrwałam się, rzuciłam do tyłu i spojrzałam na jego garderobę. Spróbowałam ją oczyścić szalikiem.

– Nie zaczynaj znowu płakać – powiedział prędko. – Po prostu nie płacz, a ja nie będę się przejmował wyczyszczeniem tego. Nie przejmowałabym się nawet, gdybym musiał kupić sobie nowy garnitur.

Pomyślałam, że to trochę zabawne. Eric, straszny przywódca wampirów, boi się płaczu kobiety. Zachichotałam, mimo ustawicznego siąkania.

– Coś śmiesznego? – spytał.

Potrząsnęłam głową.

Otworzyłam drzwi kluczem i weszłam do środka.

– Pomogę ci w łazience, jeśli chcesz – zaoferował Eric.

– Och, raczej nie, sądzę, że nie.

Kąpiel była tym, czego pragnęłam najbardziej na świecie; kąpiel i to, żeby już nigdy nie zakładać tych ciuchów, ale byłam pewna, że nie chcę się kąpać z Erikiem znajdującym się gdziekolwiek w pobliżu.

– Jestem pewien, że nago wyglądasz bardzo apetycznie – powiedział Eric, żeby mnie podnieść na duchu.

– Jasne, że tak. Jestem po prostu smakowita jak wielka eklerka – powiedziałam, siadając ostrożnie w fotelu. – Chociaż teraz czuję się bardziej jak boudain.

Boudain to rodzaj kiełbasy robionej z najróżniejszych rzeczy, z których żadnej nie nazwalibyście elegancką.

Eric przysunął proste krzesło i uniósł mi nogę, aby umieścić kolano wyżej. Ponownie przyłożyłam do niego torebkę z lodem i zamknęłam oczy. Eric zadzwonił do recepcji, aby przyniesiono mu pęsetę, miskę i jakąś antyseptyczną maść, a do tego krzesło na kółkach. Rzeczy dostarczono w ciągu dziesięciu minut. Obsługa była niezła.

Pod ścianą stało małe biurko. Eric przysunął je tak, że znalazło się po prawej stronie mojego krzesła, uniósł mi ramię i położył na blacie. Włączył światło i zaczął usuwać mi spod skóry drobne kawałki szkła z szyby w samochodzie Luny.

– Gdybyś była normalną dziewczyną, zahipnotyzowałbym cię i nic byś nie poczuła – skomentował. – Bądź dzielna.

Kurewsko bolało i łzy spływały mi po twarzy przez cały czas. Strasznie ciężko przychodziło mi powstrzymanie się od krzyku. W końcu usłyszałam klucz w drzwiach i otworzyłam oczy. Bill popatrzył mi w twarz, wzdrygnął się i zaczął się przyglądać, co robi Eric. Skinął mu głową z aprobatą.

– Jak to się stało? – spytał, dotykając jak najdelikatniej mojej twarzy.

Przyciągnął sobie ostatnie wolne krzesło i usiadł. Eric kontynuował swoją pracę. Zaczęłam wyjaśniać. Byłam taka zmęczona, że głos mi się łamał od czasu do czasu. Gdy doszłam do tej części z Gabe’em, nie miałam dość zdrowego rozsądku, żeby to opuścić i mogłam zobaczyć, jak Bill robi wszystko, żeby nie wybuchnąć. Spokojnie podniósł mi bluzkę, żeby zobaczyć rozdarty stanik i siniaki na mojej klatce piersiowej, mimo że Eric był w pokoju (i patrzył, ma się rozumieć).

– Co się stało z tym Gabe’em? – spytał Bill, bardzo cicho.

– Cóż, nie żyje – odpowiedziałam. – Godfrey go zabił.

– Widziałaś Godfreya? – Eric pochylił się do przodu.

Nie odzywał się aż do tej pory. Skończył opatrywać moje ramię. Posmarował je maścią, całkiem jakby zabezpieczał niemowlę przed odparzeniami od pieluchy.

– Miałeś rację, Bill. To on porwał Farrella, ale nie dowiedziałam się nic o szczegółach. I Godfrey powstrzymał Gabe’a przed zgwałceniem mnie. Muszę przyznać, że sama też mu nieźle przyłożyłam.

– Nie przechwalaj się – powiedział Bill, uśmiechając się lekko. – A więc gość jest martwy.

Nie wyglądał jednak na usatysfakcjonowanego.

– Godfrey był świetny, gdy powstrzymał Gabe’a i pomógł mi się wydostać. Zwłaszcza, że przecież myślał głównie o spotkaniu świtu. Gdzie on teraz jest?

– Uciekł w noc podczas naszego ataku na Bractwo – wyjaśnił Bill. – Nikt z naszych go nie schwytał.

– Co się stało z Bractwem?

– Powiem ci, Sookie. Ale najpierw powiedzmy Ericowi „dobranoc”, a ja opowiem ci wszystko podczas kąpieli.

– Dobrze – zgodziłam się. – Dobranoc Eric. Dzięki za udzielenie pierwszej pomocy.

– Myślę, że to by było na tyle – powiedział Bill do Erica. – Jeżeli będzie coś jeszcze, przyjdę do twojego pokoju później.

– W porządku – Eric spojrzał na mnie na wpół otwartymi oczami. Liznął raz albo dwa razy moje zakrwawione ramię podczas robienia opatrunku i wyglądało na to, że smak go odurzył. – Odpoczywaj, Sookie.

– Och – powiedziałam, wciąż mając oczy całkowicie otwarte. – Wiecie, jesteśmy dłużnikami zmiennokształtnych.

Oba wampiry zaczęły się na mnie gapić w osłupieniu.

– To znaczy, może nie wy, ale ja na pewno.

– Och, zapewne niedługo wysuną jakieś żądania – zapowiedział Eric. – Ci zmiennokształtni nigdy nie robią niczego za darmo. Dobranoc Sookie. Cieszę się, że nie zostałaś zgwałcona i zabita.

Posłał mi przelotny uśmiech. Wyglądał już na mniej odurzonego.

– Ojej, wielkie dzięki – powiedziałam, ponownie zamykając oczy. – Dobranoc.

Gdy drzwi zamknęły się za Erikiem, Bill podniósł mnie z fotela i zaniósł do łazienki. Nie była większa niż przeciętne hotelowe łazienki, ale wanna była całkiem w sam raz. Bill napełnił ją gorącą wodą i bardzo delikatnie zdjął mi ubranie.

– Po prostu je wyrzuć, Bill – powiedziałam.

– Może to zrobię.

Znów wpatrywał się w siniaki, usta miał ściśnięte w wąską linię.

– Część z nich nabiłam sobie przez upadek ze schodów, trochę też z wypadku samochodowego – wyjaśniłam.

– Gdyby Gabe nie był martwy, znalazłbym go i zabił – powiedział Bill, jakby do siebie. – I zrobiłbym to jak najdokładniej.

Podniósł mnie tak łatwo jak dziecko, włożył do wanny i zaczął myć mnie gąbką i mydłem.

– Moje włosy są takie okropne

– Owszem, są, ale możemy zająć się nimi rano. Musisz się przespać.

Zaczynając od twarzy, Bill ostrożnie wyszorował mnie od góry do dołu. Woda zmieniła kolor od brudu i zakrzepłej krwi. Obejrzał moje ramię, aby się upewnić, że Eric usunął wszystkie odłamki szkła. Potem wypuścił wodę z wanny i ponownie nalał czystej. Przez cały ten czas drżałam. Gdy po raz drugi zaczęłam jęczeć, że nie mogę znieść swoich włosów, Bill się poddał. Zmoczył mi głowę, umył włosy szamponem i starannie wypłukał. Nie ma nic wspanialszegom niż uczucie niż bycie czystym od stóp do głów po tym, jak było się bardzo, bardzo brudnym, wygodne łóżko z czystym prześcieradłem, i świadomość, że będzie się bezpiecznym podczas snu.

– Opowiedz mi, co się stało w Bractwie – poprosiłam, gdy niósł mnie do łóżka. – Dotrzymaj mi towarzystwa.

Bill umieścił mnie pod kołdrą i wczołgał się na drugą stronę. Podłożył ramię pod moją głowę. Delikatnie oparłam czoło o jego klatkę piersiową.

– Gdy tam dotarliśmy, wyglądało to jak mrowisko, które ktoś szturchnął kijem – powiedział. – Parking był pełen samochodów i ludzi, a ciągle przyjeżdżali nowi na tę… jak oni to mówią… nocowankę?

– Zamknięcie – wymruczałam, ostrożnie przekręcając się na prawy bok.

– Naprawdę, panowało tam straszne zamieszanie. Prawie wszyscy pakowali się do samochodów i odjeżdżali tak szybko, jak tylko się dało w tym tłoku. Ten ich przywódca, Newlin, próbował odmówić nam wstępu do budynku Bractwa – zdaje się że to był kiedyś kościół? – i powiedział nam, że staniemy w płomieniach, jeśli tam wejdziemy, ponieważ jesteśmy przeklęci – prychnął Bill. – W końcu Stan go podniósł i odstawił na bok, ale gdy weszliśmy do kościoła, on i jego kobieta deptali nam po piętach. Nikt nie stanął w płomieniach, co było dla nich naprawdę strasznym szokiem.

– O to mogę się założyć – wymamrotałam z twarzą wtuloną w jego klatkę piersiową.

– Barry powiedział nam, że gdy się z tobą porozumiewał, miał wrażenie, jakbyś była „na dole”, poniżej poziomu gruntu. Powiedział też, że wyłapał od ciebie słowo „schody”. Było nas sześcioro – Stan, Joseph Velasquez, Isabel i inni – i zajęło nam to jakieś sześć minut, żeby wykluczyć wszelkie inne możliwości znalezienia schodów.

– Co zrobiłeś z drzwiami?

Pamiętałam, że zostały zamknięte.

– Wyłamałem je z zawiasów.

– Och.

Tak, to gwarantuje szybki dostęp, tego jestem pewna.

– Myślałem, że ciągle jesteś tam na dole, ma się rozumieć. Kiedy znalazłem w pokoju martwego gościa z rozpiętymi gaciami… – Zamilkł na dłuższą chwilę. – Byłem pewien, że tam byłaś, mogłem wyczuć w powietrzu twój zapach. Ten trup był uwalany krwią, twoją krwią, i znalazłem też jej inne ślady wszędzie dookoła. Naprawdę się bałem.

Poklepałam go. Byłam zbyt zmęczona, żeby zrobić to energiczniej, ale to było jedyne pocieszenie, jakie mogłam mu w tej chwili zaoferować.

– Sookie – powiedział bardzo łagodnie. – Czy jest coś jeszcze, co chciałabyś mi powiedzieć?

Byłam zbyt śpiąca, żeby się choćby nad tym zastanawiać.

– Nie – powiedziałam i ziewnęłam. – Myślę, że wcześniej już wszystko opowiedziałam o swoich przygodach.

– Pomyślałem, że może nie chciałaś mówić wszystkiego przy Ericu.

W końcu usłyszałam, jak drugi but uderza o podłogę. Pocałowałam Billa w klatkę piersiową, na wysokości serca.

– Godfrey naprawdę zjawił się na czas

Nastała długa chwila ciszy. Przeniosłam wzrok na twarz Billa. Była tak zesztywniała, że wyglądał jak posąg. Na tle jego bladości jego ciemne rzęsy niesamowicie się wyróżniały, a czarne oczy zdawały się nie mieć dna.

– Opowiedz, co było dalej – powiedziałam.

– Zeszliśmy dalej, w głąb tego schronu, i znaleźliśmy większy pokój z całym zapleczem, bronią i jedzeniem. Najwyraźniej przebywał tam wampir.

Nie widziałam całego schronu i właściwie nie planowałam ponownej wizyty celem obejrzenia tego, co przegapiłam.

– W drugiej celi znaleźliśmy Farrella i Hugona.

– Czy Hugo żył?

– Ledwie. – Bill pocałował mnie w czoło – Na szczęście dla Hugona, Farrell preferował seks z młodszymi mężczyznami.

– Może to dlatego Godfrey wybrał Farrella, gdy uznał, że potrzebuje jeszcze jednego przykładu grzesznika.

Bill skinął głową.

– Właśnie to powiedział Farrell. Ale był pozbawiony seksu i krwi przez długi czas, wygłodzony w każdym znaczeniu tego słowa. Gdyby nie te kajdany ze srebra, Hugo… Hugo miałby kilka średnio przyjemnych godzin. Nawet z tym srebrem na nadgarstkach i kostkach, Farrell był w stanie się nim pożywić.

– Dowiedziałeś się, że Hugo był zdrajcą?

– Farrell słyszał twoją rozmowę z nim.

– Jak… och, jasne, słuch wampirów. Jestem głupia.

– Farrell był też bardzo ciekawy, co takiego zrobiłaś Gabe’owi, że zaczął wrzeszczeć.

– Walnęłam go w uszy. – Zwinęłam jedną rękę, żeby mu pokazać.

– Farrell był zachwycony. Gabe był jednym z tych ludzi, których podnieca władza nad innymi. Farrell doznał od niego zbyt wielu upokorzeń.

– Niech Farrell się cieszy, że nie jest kobietą – powiedziałam. – Gdzie jest teraz Hugo?

– Jest bezpieczny.

– Niby w czyim rozumieniu bezpieczny?

– Dla wampirów. To znaczy jest z dala od mediów. Mediom mogłaby się trochę za bardzo spodobać jego historyjka.

– Co z nim zrobią?

– Decyzja należy do Stana.

– Pamiętasz naszą umowę ze Stanem? Jeżeli człowiek zostanie uznany za winnego dlatego, że ja go zdemaskuję, nie mogą go zabić.

Bill oczywiście nie miał zamiaru prowadzić ze mną dyskusji na ten temat, przynajmniej nie teraz. Jego twarz była całkiem bez wyrazu.

– Sookie, musisz się przespać. Pogadamy o tym, jak wstaniesz.

– Ale do tego czasu on może być martwy.

– Czemu tak się o to troszczysz?

– Bo była umowa! Wiem, że Hugo to kupa łajna i go nienawidzę, ale jest mi przykro z jego powodu. Nie wydaje mi się, żebym mogła żyć z czystym sumieniem jeśli byłabym przyczyną jego śmierci.

– Sookie, on ciągle będzie żył, gdy się obudzisz. Porozmawiamy o tym później.

Nie mogłam już walczyć z sennością, to było całkiem tak, jakby jakiś prąd wciągał mnie pod powierzchnię wody. Ciężko uwierzyć, że była dopiero druga w nocy.

– Dzięki, że po mnie poszedłeś.

Bill odezwał się po krótkiej pauzie.

– Najpierw nie było cię w Bractwie, tylko ślady twojej krwi i martwy gwałciciel. Kiedy dowiedziałem się, że nie ma cię w szpitalu, że nie wiadomo, gdzie teraz jesteś…

– Mhmmmm?

– Bardzo, bardzo się bałem. Nikt nie miał pomysłu, gdzie cię szukać. Nawet gdy stałem tam i rozmawiałem z pielęgniarką, która cię przyjmowała, twoje imię znikło z ekranu komputera.

Byłam pod wrażeniem. Ci zmiennokształtni mieli niesamowitą organizację.

– Może powinnam posłać Lunie kwiaty – powiedziałam, ledwie będąc w stanie wydobyć z siebie głos.

Bill pocałował mnie. To był bardzo udany pocałunek. I to ostatnie, co pamiętam.


Tłum. Pószczyk 2

Загрузка...