Rozdział 3

Z trudem otworzyłam oczy. Miałam wrażenie, jakbym spała w samochodzie albo ucięła sobie drzemkę na bardzo niewygodnym krześle. Tak, musiałam usnąć w jakimś niewygodnym i niewłaściwym do tego miejscu. Czułam się wycieńczona i obolała. Pam siedziała na podłodze, jakiś jard [5] ode mnie i uważnie wpatrywała się we mnie swoimi błękitnymi oczami.

– Udało się – powiedziała. – Doktor Ludwig miała rację.

– Świetnie.

– Tak, byłoby szkoda, gdybyśmy stracili okazję wykorzystania twojego daru – odparła z szokującym pragmatyzmem. – Jest przecież tylu ludzi związanych z nami, których menada mogła zaatakować, a do tego to ludzie, z których stratą łatwiej byłoby nam się pogodzić.

– Dzięki za ciepłe słowa, Pam – wymamrotałam.

Czułam się brudna, jakbym była zanurzona w kadzi potu i wytarzana w kurzu. Nawet moje zęby były brudne.

– Proszę bardzo – odparła i prawie się uśmiechnęła.

A więc Pam miała poczucie humoru, a ostatecznie nie jest to cecha charakterystyczna wszystkich wampirów. Nie widuje się wampirów-kabareciarzy, a ludzkie dowcipy nie wywołują u nich żadnych reakcji. (Natomiast ich humor przyprawiałby mnie o koszmary przez dobry tydzień.)

– Co się stało?

Pam oplotła kolana rękoma.

– Zrobiliśmy to, co kazała doktor Ludwig. Bill, Eric, Chow i ja po kolei piliśmy twoją krew aż do chwili, kiedy cię prawie osuszyliśmy, a potem zaczęliśmy transfuzję.

Myślałam o tym przez chwilę, zadowolona, że odpowiednio wcześnie straciłam świadomość. Bill zawsze pił moją krew, kiedy uprawialiśmy seks, więc przywykłam do tego, jako do przejawu seksualnej aktywności. Teraz „nakarmiłam” tyle osób, że czułabym się zażenowana, gdybym była przytomna.

– Kim jest Chow? – zapytałam.

– Sprawdź, czy możesz usiąść – poradziła Pam. – Chow to nasz nowy barman. Jest całkiem interesujący.

– Och?

– Tatuaże – powiedziała Pam, brzmiąc przez moment bardzo ludzko. – Jest wysoki jak na Azjatę i ma wspaniałe… tatuaże.

Starałam się wyglądać, jakby mnie to obchodziło. Podniosłam się, czując przy tym dziwną miękkość. Zaczęłam być ostrożna. Czułam, że moje plecy są pokryte świeżymi bliznami, które mogą się znów otworzyć, jeśli nie będę uważać. O to, jak powiedziała Pam, właśnie chodziło.

Do tego nie miałam na sobie koszulki. Ani nic innego, przynajmniej powyżej talii. Moje dżinsy znajdowały się na swoim miejscu, choć były niemiłosiernie brudne.

– Twoja bluzka była w takim stanie, że musieliśmy ją zedrzeć – wyjaśniła Pam, śmiejąc się. – Na zmianę trzymaliśmy cię na kolanach. Wszyscy cię podziwiali. A Bill był wściekły.

– Idź do diabła. – Nic innego nie byłam w stanie wykrztusić.

– Cóż, jeśli o to chodzi, kto wie? – Pam wzruszyła ramionami. – Chciałam ci tylko powiedzieć komplement. Musisz być nowoczesną kobietą.

Podniosła się i otworzyła szafę, w której wisiały koszule; uznałam, że należały do Erica. Pam zdjęła jedną z wieszaka i rzuciła w moim kierunku. Wychyliłam się, żeby ją złapać i muszę przyznać, że przyszło mi to dość łatwo.

– Pam, czy tu jest jakiś prysznic?

Nie chciałam zakładać czystej koszuli na brudne ciało.

– Tak, w magazynie. Koło łazienki dla personelu.

Łazienka była wyposażona standardowo, ale znajdowało się tam wszystko, czego potrzebowałam – mydło i ręcznik. Wychodziło się z niej prosto do magazynu, co wampirom mogło wydawać się w porządku, w końcu skromność nie jest dla nich specjalnie ważną cechą.

Kiedy Pam zaoferowała, że popilnuje drzwi, poprosiłam ją o pomoc przy zdejmowaniu dżinsów, butów i skarpetek. Trochę za bardzo jej się to podobało.

To był najlepszy prysznic, jaki kiedykolwiek brałam.

Musiałam poruszać się wolno i ostrożnie. Odkryłam, że ciężko mi utrzymać równowagę – czułam się, jakbym przeszła poważną chorobę, jak zapalenie płuc albo grypa z powikłaniami. Cóż, w sumie to było coś podobnego.

Pam uchyliła lekko drzwi i podała mi jakąś bieliznę, co było miłą niespodzianką, przynajmniej tak sądziłam, póki się nie wytarłam i nie zobaczyłam, co właściwie mi dała. Majtki były tak małe i koronkowe, że raczej nie powinno się ich w ogóle nazywać majtkami. Ale przynajmniej były białe. Wiedziałam, że czułabym się lepiej, gdybym mogła się przejrzeć w lustrze. Nie byłam w stanie założyć na siebie nic poza majtkami i białą koszulą. Bosa, wyszłam spod prysznica i odkryłam, że Pam schowała moje dżinsy i resztę brudnych rzeczy do plastikowej torby, żebym mogła je zabrać do domu i uprać. Moja opalenizna wyglądała jeszcze ciemnej w kontraście z bielą koszuli.

Powoli wróciłam do gabinetu Erica, znalazłam swoją torebkę i zaczęłam szukać w niej szczotki do włosów. Kiedy próbowałam rozczesać splątane pasma, wszedł Bill i wyjął mi szczotkę z ręki.

– Kochanie, pozwól, że ja to zrobię – powiedział łagodnie. – Jak się czujesz? Zdejmij koszulę z ramion, żebym mógł sprawdzić, jak ci się goją plecy.

Tak też zrobiłam, mając nadzieję, że w gabinecie nie ma zamontowanych kamer, chociaż, biorąc pod uwagę to, co powiedziała mi Pam, nie musiałam się tym przejmować.

– Jak to wygląda? – zapytałam, próbując patrzeć ponad ramieniem.

– Będą blizny – odpowiedział krótko.

– Domyślam się.

Zawsze lepiej z tyłu niż z przodu. A posiadanie blizn jest lepsze od bycia martwą.

Założyłam znów koszulę, a Bill zaczął czesać moje włosy, co było jego ulubioną czynnością. Szybko poczułam się słaba i musiałam usiąść na krześle Erica, podczas gdy Bill cały czas stał za mną.

– Czemu menada wybrała akurat mnie?

– Podejrzewamy, że czekała na pierwszego wampira, który przetnie jej drogą. Kiedy odkryła, że jesteś tam ze mną, o ileż łatwiejsza do skrzywdzenia, uznała, że to świetna okazja.

– To przez nią się pokłóciliśmy?

– Nie, myślę, że to był przypadek. Nadal nie rozumiem, czemu się tak zdenerwowałaś.

– Jestem zbyt zmęczona, żeby teraz o tym mówić. Wrócimy do tematu jutro, dobrze?

Chwilę potem do gabinetu wszedł Eric, a wraz z nim jakiś wampir, który, jak odgadłam, musiał być Chowem. Od razu zrozumiałam, czemu Chow miał przyciągać klientów. Był pierwszym wampirem-Azjatą, którego widziałam i z całą pewnością był przystojny. Był też cały (przynajmniej w miejscach, które widziałam) pokryty zawiłymi tatuażami, w których – jak słyszałam – lubują się członkowie Yakuzy. Niezależnie od tego, czy Chow za życia był gangsterem, czy nie – teraz wyglądał złowieszczo.

Tuż za nimi weszła Pam, mówiąc:

– Wszystko pozamykane, doktor Ludwig też już poszła.

A więc Fangtasia była już zamknięta. To musiało znaczyć, że zbliża się świt. Bill dalej szczotkował moje włosy, a ja siedziałam na krześle, z rękoma na udach, dotkliwie świadoma mojego niepełnego stroju. Chociaż, gdyby się nad tym zastanowić, Eric był tak wysoki, że jego koszula zasłaniała więcej niż bluzka i szorty. Prawdopodobnie to te majtki sprawiały, że czułam się zawstydzona.

A do tego brak stanika. Bóg był na tyle łaskawy, że nieźle mnie wyposażył, więc nie dawało się ukryć, kiedy nie miałam na sobie stanika.

Jednak niezależnie od tego, że moje ubrania odkrywały więcej niżbym chciała, i od tego, że ludzie w tym pokoju widzieli większą powierzchnię moich piersi, niż mogliby zobaczyć teraz – musiałam pamiętać o manierach.

– Dziękuję wam za uratowanie mi życia – powiedziałam. Nie udało mi się brzmieć ciepło, ale miałam nadzieję, że wiedzą, jak bardzo jestem im wdzięczna.

– To była czysta przyjemność – odpowiedział Chow, a w głosie zabrzmiała pożądliwa nuta. Dawało się wyczuć obcy akcent, ale nie znam się na różnych azjatyckich językach, więc nie umiałam stwierdzić, skąd mógł pochodzić. Byłam jednak pewna, że „Chow” nie było jego prawdziwym imieniem, ale inne wampiry się tak do niego zwracały. – Byłoby idealnie, gdyby nie ta trucizna.

Poczułam, że stojący za mną Bill zaczął się denerwować. Położył dłonie na moich ramionach, a ja spróbowałam spleść swoje palce z jego palcami.

– Warto było przyjąć tę truciznę – dodał Eric. Przyłożył palce do ust i je pocałował, jakby wspominając bukiet smakowy mojej krwi. Upiorne.

– Do usług, Sookie – zaśmiała się Pam.

Och, fantastycznie.

– Dziękuję i tobie, Bill – powiedziałam, odwracając głowę w jego stronę.

– To był mój przywilej – odpowiedział, z trudem kontrolując złość.

– Kłóciliście się, zanim Sookie została zaatakowana przez menadę? – zapytał Eric. – Wydawało mi się, że Sookie o tym wspominała.

– To nasza sprawa – warknęłam, a trójka wampirów uśmiechnęła się do siebie. Nie podobało mi się to ani trochę. – Przy okazji, po co nas tu w ogóle wezwałeś? – zapytałam, mając nadzieję, że zmienię temat.

– Pamiętasz, co mi obiecałaś, Sookie? Że będziesz używać swojego daru, żeby mi pomóc, o ile pozwolę ludziom zamieszanym w moje sprawy żyć?

– Oczywiście, że pamiętam.

Nie jestem typem człowieka, który zapomina o złożonych obietnicach. Zwłaszcza o tych złożonych wampirom.

– Odkąd Bill został śledczym Obszaru Piątego, nie mamy już specjalnie dużo niewyjaśnionych spraw. Co innego Obszar Szósty w Texasie, tam byś się przydała. Więc postanowiliśmy, że zostaniesz tam wysłana.

Zorientowałam się, że zostałam wypożyczona – jak jakaś bransoletka. Albo koparka. Zastanawiałam się, co wampiry z Dallas musiały dać jako zaliczkę rekompensaty na wypadek, gdyby coś mi się stało.

– Nie pojadę bez Billa.

Spojrzałam Ericowi prosto w oczy. Palce Billa zacisnęły się na moich na znak, że powiedziałam właściwą rzecz.

– Będzie tam. Stawaliśmy twarde warunki – wyjaśnił Eric, szeroko się uśmiechając. Efekt był przerażający, bo choć z czegoś się cieszył, jego kły były wysunięte. – Obawialiśmy się, że mogliby chcieć cię zatrzymać lub zabić, więc od samego początku negocjacji żądaliśmy eskorty. A kto byłby lepszy od Billa? Gdyby jednak stało się coś, co uniemożliwi Billowi czuwanie nad tobą, od razu wyślemy kogoś innego. Do tego wampiry z Dallas zgodziły się zapewnić ci samochód z kierowcą, kwatery i posiłki… I oczywiście niezłą zapłatę. Bill też coś z tego będzie miał.

Kiedy miałabym pracować?

– Musisz ustalić sprawy finansowe z Billem – dodał gładko Eric. – Jestem pewien, że zrekompensuje ci przynajmniej czas, kiedy nie będziesz mogła pracować w barze.

Czy Ann Landers [6] wydała kiedykolwiek książką „Kiedy twój narzeczony staje się twoim managerem”?

– Czemu menada? – zapytałam, zaskakując ich wszystkich. Miałam tylko nadzieję, że dobrze wymówiłam to słowo. – Najady są wodne, driady mieszkają w lasach, prawda? Więc czemu w tym lesie była menada? Czy menady nie były po prostu kobietami, które oszalały przez Bachusa?

– Sookie, wiesz zaskakująco dużo – stwierdził Eric po pauzie.

Nie dodałam, że dowiedziałam się tego czytając kryminał. Lepiej, żeby myślał, że czytałam grecką literaturę w oryginale. To niewinne kłamstewko.

– Bachus zbliżył się do niektórych kobiet tak bardzo, że stały się nieśmiertelne lub niezwykle bliskie nieśmiertelności – wyjaśnił Chow. – Bachus był bogiem wina, więc, rzecz jasna, bary są bardzo interesujące dla menad. Właściwie, do tego stopnia interesujące, że nie chcą, by inne stworzenia ciemności miały z nimi coś wspólnego. Menady lubią agresję, jaką wywołuje spożycie alkoholu; tym się karmią teraz, kiedy już nikt nie wierzy w ich boga. I przyciąga je duma.

Zabrzmiało to wiarygodnie. W końcu i ja, i Bill unieśliśmy się dziś dumą.

– Słyszeliśmy tylko pogłoski o tym, że jakaś pojawiła się w okolicy – dodał Eric. – Przynajmniej dopóki Bill cię tu dziś nie przyniósł.

– Ale o co jej chodzi? Czego od ciebie chce?

– Ofiary – wyjaśniła Pam. – Tak sądzimy.

– Jakiego rodzaju?

Pam wzruszyła ramionami. Wyglądało na to, że to jedyna odpowiedź, jaką mogę uzyskać.

– Albo? – zapytałam. I znów spojrzenia. Westchnęłam głęboko. – Co zrobi, jeśli nie złożycie jej ofiary?

– Ześle swoje szaleństwo.

Głos Billa świadczył o tym, że wampir był zmartwiony.

– Zaatakuje bary? Merlotte’s?

To nic, że było wiele barów w tej okolicy.

Wampiry spojrzały po sobie.

– Albo kogoś z nas – powiedział Chow. – To się już zdarzało. Halloweenowa masakra w 1876 w Petersburgu.

Wszyscy pokiwali głowami.

– Byłem tam – dodał Eric. – Potrzeba było dwudziestu wampirów, żeby posprzątać. I musieliśmy przebić Gregory’ego kołkiem, stawiał taki opór, że potrzebna była do tego cała dwudziestka. Menada, Phryne, dostała po tym swoją ofiarę, możesz być tego pewna.

Przebicie kołkiem innego wampira znaczyło, że sprawy były naprawdę poważne. Eric kiedyś pozbył się w ten sposób innego wampira, który go okradał i Bill powiedział, że musiał zapłacić ogromne odszkodowanie. Nie powiedział tylko komu, a ja wolałam nie pytać. Było sporo rzeczy, o których wolałam nie wiedzieć.

– Wiec złożycie jej ofiarę?

Przez chwilę się zastanawiali.

– Tak – odpowiedział w końcu Eric. – Będzie lepiej, jeśli tak zrobimy.

– Pewnie menady ciężko zabić? – dodał Bill.

– Tak, o tak – przytaknął Eric.


*

W trakcie jazdy z powrotem do Bon Temps i ja, i Bill milczeliśmy. Miałam dużo pytań, ale byłam zbyt zmęczona, by je zadać.

– Sam powinien o tym wiedzieć – powiedziałam, kiedy zatrzymaliśmy się przed moim domem.

Bill okrążył samochód, żeby otworzyć mi drzwi.

– Czemu, Sookie?

Podał mi rękę i wyciągnął mnie z auta. Wiedział, że sama ledwo trzymam się na nogach.

– Ponieważ… – A potem zamilkłam.

Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że Bill wie, że Sam jest zmiennokształtny, ale nie chciałam mu o tym przypominać. W końcu Sam prowadził bar, a menada zaatakowała nas, gdy byliśmy bliżej Bon Temps niż Shreveport.

– Prowadzi bar, ale powinien być bezpieczny – powiedział spokojnie Bill. – Poza tym, menada powiedziała, że przesyła wiadomość Ericowi.

To była prawda.

– Jeśli o mnie chodzi, sądzę, że za dużo myślisz o Samie – dodał Bill, a ja spojrzałam na niego zdumiona.

– Jesteś zazdrosny?

Bill był niespokojny, kiedy inne wampiry mnie komplementowały, ale uznałam, że bierze to za zagrożenie terytorium. Nie wiedziałam, jak powinnam się czuć w tej sytuacji. Do tej pory nikt nigdy nie był o mnie zazdrosny.

Bill nie odpowiedział od razu.

– Hmmm – mruknęłam z namysłem. – No cóż.

Uśmiechałam się do siebie, gdy Bill wniósł mnie po schodach do mojego domu, a potem do pokoju; pokoju, w którym przez tyle lat mieszkała moja babcia. Teraz ściany były bladożółte, stolarka biała, tak samo jak zasłonki z wzorem w kwiatki.

Na moment poszłam do łazienki, żeby umyć zęby i zadbać o inne potrzeby, po czym wyszłam, nadal w koszuli Erica.

– Zdejmij ją – powiedział Bill.

– Bill, normalnie byłabym bardzo chętna i w ogóle, ale dziś…

– Po prostu nie mogę znieść twojego widoku w jego koszuli.

Cóż, cóż, cóż. Powinnam się do tego przyzwyczaić. Chociaż z drugiej strony, mogłoby to być denerwujące, gdyby zaczął przesadzać.

– Och, w porządku – westchnęłam głośno. – W takim razie ją zdejmę.

Powoli zaczęłam rozpinać koszulę, wiedząc, że oczy Billa uważnie śledzą każdy ruch moich dłoni. W końcu ją zdjęłam i zostałam w samych majtkach Pam.

– Och.

Billowi zaparło dech w piersiach, co było dla mnie wystarczającą nagrodą. Co tam menady, sam widok twarzy Billa spowodował, że poczułam się jak bogini.

Może jak będę mieć wolne, to wybiorę się do Foxy Femme Lingerie w Ruston. A może nowo nabyty sklep Billa oferował bieliznę?


*

Wyjaśnienie Samowi, że muszę jechać do Dallas, nie było łatwe. Sam był dla mnie bardzo dobry, kiedy straciłam babcię, i miałam go za dobrego przyjaciela, świetnego szefa i (tak samo dawniej, jak i teraz) obiekt fantazji erotycznych. Powiedziałam mu, że wybieram się na małe wakacje, a on doskonale wiedział, że nigdy wcześniej nie prosiłam o urlop z takiego powodu. Niestety, miałam wrażenie, że zorientował się, o co chodziło. I to mu się nie spodobało. Jego bystre, niebieskie oczy patrzyły uważnie, a twarz skamieniała; nawet jego rudawe włosy zdawały się skwierczeć. I choć ze wszystkich sił starał się to ukryć, najwyraźniej sądził, że Bill nie powinien pozwalać mi jechać.

Ale Sam nie znał moich układów z wampirami, a tylko Bill, ze wszystkich znanych mi wampirów, wiedział, że Sam jest zmiennokształtny. I starałam się Billowi o tym nie przypominać. Nie chciałam, żeby Bill myślał o Samie więcej niż do tej pory – w końcu mógł zdecydować, że Sam jest wrogiem, a tego nie chciałam. Nikt nie powinien być uznany za wroga Billa.

Jestem dobra w utrzymywaniu sekretów i powstrzymywaniu się okazywania od emocji za pomocą mimiki – po latach niechcianego czytania w ludzkich myślach musiałam się tego nauczyć. Muszę jednak przyznać, że przekonanie obu panów do siebie wymagało dużo energii.

Sam, po tym, jak już dał mi urlop, usiadł wygodniej na krześle. Ubrany był w koszulę z logo baru i stare, ale czyste dżinsy; jego buty także były stare i wyglądały na solidne. Siedziałam na brzegu krzesła dla interesantów, na wprost jego biurka, a za mną znajdowały się drzwi do gabinetu. Wiedziałam, że nikt nie może za nimi stać i podsłuchiwać; w końcu bar był równie głośny jak zawsze, a z szafy grającej wydobywała się melodia zydeco [7], do tego dołączał hałas robiony przez klientów, którzy wypili o kilka drinków za dużo. Jednak kiedy rozmawialiśmy o czymś takim, jak ta menada, aż chciało się zniżyć głos.

Pochyliłam się nad biurkiem i Sam automatycznie zrobił to samo.

– Sam, przy drodze do Shreveport grasuje menada – szepnęłam, kładąc dłoń na jego dłoni.

Twarz Sama przez chwilę nie wyrażała żadnych emocji. Potem wybuchnął śmiechem i nie mógł się opanować przez dobre trzy minuty, co mnie irytowało.

– Przepraszam – powtarzał co i raz, po czym znów wybuchał śmiechem.

To szalenie denerwujące, mieć świadomość, że było się przyczyną takiej wesołości. Wstał, nadal próbując się opanować. Ja też wstałam, wciąż niezadowolona. Złapał mnie za ramiona.

– Przepraszam, Sookie – powtórzył. – Nigdy żadnej nie widziałam, ale słyszałem, że są niemiłe. Czemu ta cię niepokoi? Menada w sensie.

– Bo nie jest w najlepszym nastroju, o czym byś się przekonał, gdybyś zobaczył blizny na moich plecach – wypaliłam, a jego twarz się zmieniła.

– Skrzywdziła cię? Jak to się stało?

Opowiedziałam wszystko, starając się pomijać te bardziej dramatyczne momenty i większość procesu leczenia, jaki zafundowała mi doktor Ludwig. Sam nadal chciał zobaczyć blizny, więc odwróciłam się, a on podciągnął nieco moją koszulkę, nie wyżej, niż do zapięcia stanika. Nic nie powiedział, ale poczułam jego dotyk na plecach i po chwili zorientowałam się, że pocałował moją skórę. Zadrżałam, a on opuścił koszulkę. Odwróciłam się w jego stronę.

– Przykro mi – powiedział współczująco. Już się nie śmiał, nie był nawet bliski wybuchnięcia śmiechem. Znajdował się za to blisko mnie, niemalże mogłam czuć ciepło, które biło od jego skóry, i otaczającą go elektryczność.

Wzięłam głęboki wdech.

– Boję się, że może się zainteresować barem – wyjaśniłam. – Czego menady chcą w ofierze?

– Matka mówiła mojemu ojcu, że menady kochają dumnych mężczyzn – powiedział. Przez moment myślałam, że się ze mną nadal drażni, ale kiedy spojrzałam w jego twarz, przekonałam się, że tak nie jest. – Menady nie są zainteresowane niczym poza odebraniem im tej dumy. Dosłownie.

– Fuj – stwierdziłam. – Coś innego je satysfakcjonuje?

– Duże zwierzęta. Niedźwiedzie, tygrysy i tak dalej.

– Ciężko znaleźć tygrysa w Luizjanie. Niedźwiedzia może by się jeszcze udało, ale jak go dostarczyć na terytorium menady? – Przez chwilę nad tym myślałam, ale nie doszłam do żadnych wniosków. – Zgaduję, że chciałaby to stworzenie żywe?

Sam, który zdawał się mnie obserwować, zamiast zastanawiać się nad rozwiązaniem problemu, skinął głową, po czym przysunął się bliżej i mnie pocałował.

Mogłam się tego spodziewać.

Był taki ciepły w porównaniu do Billa, którego ciało nigdy nie stawało się ciepłe. Może letnie. Usta Sama były gorące, jego język też. To był głęboki pocałunek, niespodziewany, pełen ekscytacji, jaką przynosi prezent, o którym się nie wiedziało, że się go pragnie. Objął mnie, a ja jego i dawaliśmy z siebie wszystko, aż dotarło do mnie, co robimy.

Odsunęłam się lekko, a on powoli podniósł głowę.

– Muszę wyjechać z miasta na trochę – powiedziałam.

– Wybacz, Sookie, ale czekałem kilka lat, żeby to zrobić.

Mogłam to rozumieć na wiele sposobów, ale zebrałam się w sobie i wróciłam do głównego tematu:

– Sam, wiesz, że ja…

– Jesteś zakochana w Billu – dokończył za mnie.

Nie byłam całkowicie pewna, czy jestem w nim zakochana, ale tak, kochałam go i oddałam mu siebie. Więc żeby uprościć sprawę, pokiwałam głową.

Nie mogłam jasno odczytać myśli Sama, bo był stworzeniem mitycznym. Jednak byłabym telepatycznym zerem, gdybym nie czuła fal frustracji i tęsknoty, które emitował.

– Chcę powiedzieć, że – zaczęłam jakąś minutę później; przez ten czas oddaliliśmy się od siebie – menada interesuje się barami, a to jest bar prowadzony przez kogoś, kto nie jest zwykłym człowiekiem, tak samo jak bar Erica w Shreveport. Więc lepiej uważaj.

Sam zdawał się uradowany, że go ostrzegłam, jakby dawało mu to nadzieję.

– Dzięki, że mi to mówisz, Sookie. Następnym razem, gdy się przemienię, będę ostrożniejszy w lesie.

Nie chciałam nawet myśleć o Samie spotykającym menadę podczas swojej przemiany. Gdy sobie to wyobraziłam, musiałam usiąść.

– O nie – powiedziałam dobitnie. – Nie zmieniaj się w ogóle.

– Za cztery dni jest pełnia – odpowiedział, zerkając na kalendarz. – Będę musiał. Już poprosiłem Terry’ego, żeby pracował w tę noc.

– Co mu powiedziałeś?

– Że mam randkę. Nie sprawdza w kalendarzu, że za każdym razem, kiedy proszę go, żeby mnie zastąpił, jest pełnia.

– To zawsze coś… Czy policja wie już coś o śmierci Lafayette’a?

– Nie. – Potrząsnął głową. – Ale zatrudniłem znajomego Lafayette’a, Khana.

– Khana? Jak w Shere Khan [8]?

– Jak w Chaka Khan [9].

– A potrafi gotować?

– Wyrzucono go ze Shrimp Boat.

– Za co?

– Z tego co wiem, za artystyczny temperament – odpowiedział sucho.

– Tu nie będzie go potrzebował za wiele – dodałam, kładąc rękę na klamce.

Byłam zadowolona, że odbyliśmy tę rozmowę, nawet jeśli miała miejsce ta niespodziewana sytuacja. Do tej pory nic takiego nam się nie zdarzyło, zwłaszcza w pracy. Co prawda Sam raz mnie pocałował, ale to było po tym, jak byliśmy na randce, kilka miesięcy temu. Sam był moim szefem, a romans z szefem jest złym pomysłem. Romans z szefem, kiedy ma się wampira za faceta, jest kolejnym złym pomysłem, wręcz tragicznym. Sam musi sobie znaleźć kobietę. Szybko.

Zwykle uśmiecham się, kiedy jestem zdenerwowana. Zaczęłam się szczerzyć i powiedziałam:

– Wracam do pracy.

Wyszłam i zamknęłam za sobą drzwi. W moich myślach panował chaos, usiłowałam odepchnąć od siebie wszystko, co wydarzyło się w gabinecie Sama i przygotowałam kilka drinków dla klientów.

W tłumie na sali nie było nikogo niezwykłego. Przyjaciel Jasona, Hoyt Fortenberry, pił coś z kumplem. Kevin Prior, którego częściej widywałam w mundurze, siedział z Hoytem, ale nie bawił się tak dobrze. Wyglądało na to, że wolałby być na patrolu ze swoją partnerką, Kenyą.

Jason przyszedł ze swoją stałą ozdobą ramienia – Liz Barrett. Liz zawsze sprawiała wrażenie zadowolonej ze spotkania ze mną, ale nigdy nie próbowała mi się podlizywać, za co ją na swój sposób lubiłam. Babcia byłaby zadowolona, że Jason umawia się z Liz tak regularnie – do tej pory zmieniał dziewczyny jak rękawiczki, ale ostatnio to się zmieniło. Ostatecznie, w Bon Temps i okolicach jest dość ograniczona liczba kobiet i zdaje się, że Jason był związany z większością z nich. Teraz musiał się ustatkować.

Poza tym, wydawało się, że Liz nie przeszkadza drobny zatarg Jasona z prawem.

– Cześć, siostra! – rzucił na powitanie. – Przynieś mi i Liz dwa 7 &7 [10], co?

– Jasne – odparłam z uśmiechem.

Dałam się ponieść optymizmowi i słuchałam przez moment myśli Liz; miała nadzieję, że Jason niedługo poprosi ją o rękę. Im szybciej tym lepiej, bo była prawie pewna, że jest w ciąży.

Dobrze, że miałam doświadczenie w ukrywaniu własnych myśli. Przyniosłam im po drinku, ostrożnie unikając innych zabłąkanych myśli, które mogłabym usłyszeć i skupiłam się na tym, co mam zrobić. To jeden z najgorszych aspektów bycie telepatką: ludzie myślą o rzeczach, o których nie mówią, i są to rzecz, których inni (jak ja) nie chcą słyszeć. Albo nie powinni chcieć słyszeć. Poznałam już za dużo sekretów i naprawdę, żaden z nich nie podziałał na moją korzyść.

Jeśli Liz była w ciąży, ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała, był alkohol – niezależnie od tego, kto jest ojcem dziecka.

Obserwowałam ją uważnie, gdy upiła niewielki łyk ze swojej szklanki. Trzymała ją w dłoni tak, jakby chciała ukryć jej zawartość przed resztą baru. Rozmawiała z Jasonem przez chwilę, a potem Hoyt go zawołał i Jason zeskoczył ze stołka barowego, by pogadać z kumplem ze szkolnej ławy. Liz wpatrywała się w swojego drinka, jakby chciała opróżnić szklankę jednym haustem. Podałam jej taką samą szklankę, wypełnioną 7UP, i zabrałam drinka.

Liz, zdumiona, spojrzała na mnie wielkimi, brązowymi oczami.

– Nie pijesz – powiedziałam cicho.

Liz zbladła.

– Jesteś rozsądna – powiedziałam. Chciałam jej wyjaśnić, dlaczego zareagowałam, ale byłoby to niezgodne z moim podejściem do spraw, o których się dowiedziałam za pomocą telepatii. – Jesteś rozsądna, możesz to zrobić dobrze.

Jason odwrócił się, a ja zostałam zawołana do jednego z moich stolików. Kiedy wychodziłam zza baru, zauważyłam Portię Bellefleur stojącą w drzwiach. Rozglądała się po ciemnym wnętrzu, jakby kogoś szukała. Ku mojemu zaskoczeniu, najwyraźniej ja byłam tą osobą.

– Sookie, masz chwilę? – zapytała.

Mogłam zliczyć na palcach jednej ręki liczbę prywatnych rozmów, jakie odbyłam z Portią. Nie miałam pojęcia, o co mogło jej chodzić.

– Usiądź tu – powiedziałam, wskazując pusty stolik po mojej części sali. – Zaraz do ciebie przyjdę.

– Och, jasne. I chyba lepiej, jeśli zamówię szklankę wina Merlot.

– Zaraz przyniosę.

Ostrożnie napełniłam kieliszek i umieściłam go na tacy. Po tym, jak upewniłam się, że wszyscy wyglądają na zadowolonych, podeszłam z tacą do stolika Portii i usiadłam na wprost niej. Siedziałam na brzegu krzesła tak, żeby każdy, kto chciałby zamówić kolejnego drinka, widział, że za moment wstanę.

– Co mogę dla ciebie zrobić? – Poprawiłam włosy związane w koński ogon i uśmiechnęłam się do Portii.

Wydawała się skupiona na swoim kieliszku wina. Obróciła go w palcach, upiła mały łyk, po czym ustawiła dokładnie na środku podstawki.

– Mam do ciebie prośbę – powiedziała.

Bez jaj, Sherlocku. Skoro nigdy nie rozmawiałam z Portią dłużej, niż zajmowała wymiana dwóch zdań, było oczywiste, że czegoś ode mnie chce.

– Niech zgadnę. Przysłał cię tutaj twój brat, żebyś mnie poprosiła, bym słuchała myśli klientów i dowiedziała się czegoś na temat tej orgii, na której był Lafayette.

Jakbym się tego nie spodziewała…

Portia wyglądała na zawstydzoną, ale i zdeterminowaną.

– Nie prosiłby cię o to, gdyby nie był w poważnych kłopotach, Sookie.

– Nie poprosiłby mnie o to, bo mnie nie lubi. Chociaż zawsze byłam dla niego miła! Ale teraz to w porządku, prosić mnie o pomoc, bo jest w tarapatach.

Blada cera Portii pokryła się szkarłatnym rumieńcem. Wiedziałam, że to, co powiedziałam, nie było miłe, zwłaszcza, że chodziło o problemy jej brata, a nie jej własne, ale ostatecznie sama zgodziła się przekazać mi wiadomość. Wiadomo, co dzieje się z posłańcami, którzy przynoszą złe wiadomością. To mi przypomniało o tym, jak sama byłam posłańcem i zastanowiłam się, czy nie powinnam czuć się szczęśliwa.

– Nie popierałam tego – wymamrotała. Proszenie o pomoc kelnerki było poniżej jej godności. Proszenie o pomoc kogoś o nazwisku Stackhouse tym bardziej.

Nikomu nie podobało się, że mam „dar”. Nikt nie chciał, żebym go na nim wykorzystywała. Ale każdy chciał, żebym pomogła mu dowiedzieć się o czymś, niezależnie od tego, co myślałam o przysłuchiwaniu się (zwykle nieprzyjemnym i niezwiązanym z tematem) myślom klientów baru.

– Prawdopodobnie już zapomniałaś, że nie tak dawno Andy aresztował mojego brata pod zarzutem popełnienia morderstwa?

Oczywiście musiał go potem wypuścić z aresztu, bo Jason był niewinny, ale i tak…

Gdyby Portia zarumieniła się jeszcze bardziej, najpewniej stanęłaby w płomieniach.

– W takim razie nieważne – powiedziała, starając się zebrać resztki dumy. – I tak nie potrzebujemy pomocy od takiego dziwadła jak ty.

Też się zarumieniłam. Portia zawsze była uprzejma, jeśli nie sympatyczna.

– Posłuchaj mnie, Portio Bellefleur. Mogę obiecać, że spróbuję się tego dowiedzieć. Nie dla twojego brata, ale dlatego, że lubiłam Lafayette’a. Był moim przyjacielem i zawsze był dla mnie milszy niż ty czy Andy.

– Nie lubię cię.

– Nie obchodzi mnie to.

– Kochanie, czy jest jakiś problem? – usłyszałam chłodny głos za plecami.

Bill. Próbowałam wyczuć go umysłem, ale zamiast tego za mną znajdowała się relaksująca pustka. Inne umysły brzęczały jak pszczoły w ulu, ale ten Billa był jak przestrzeń wypełniona powietrzem. To było cudowne.

Portia wstała tak nagle, że jej krzesło prawie się przewróciło. Była przerażona obecnością Billa, jakby był jadowitym wężem czy czymś takim.

– Portia właśnie prosiła mnie o przysługę – powiedziałam powoli, po raz pierwszy świadoma, że nasze trio przyciąga uwagę tłumu.

– W ramach rewanżu za wiele uprzejmych rzeczy, które Bellefleurowie zrobili dla ciebie? – zapytał Bill.

Portia się skrzywiła, po czym odwróciła się na pięcie, żeby wyjść z baru. Bill obserwował jej wyjście z dziwną satysfakcją.

– Teraz muszę odkryć, o co jej chodziło – powiedziałam, odwracając się do niego tyłem.

Jego ręce mnie objęły i przyciągnęły bliżej. To trochę jak być tulonym przez drzewo.

– Wampiry z Dallas potwierdziły, że wszystko jest już ustalone – powiedział. – Możesz wyjechać jutro wieczorem?

– Co z tobą?

– Mogę podróżować w mojej trumnie, jeśli mogłabyś się upewnić, że zostanę wyładowany na lotnisku. Potem będziemy mieli całą noc na to, by dowiedzieć się, z czym wampiry w Dallas mają problem.

– Czyli będę musiała zabrać cię na lotnisko w karawanie?

– Nie, najdroższa. Po prostu dojedź tam sama. Jest firma przewozowa, zajmująca się tego typu sprawami.

– Transportowaniem wampirów za dnia?

– Tak, mają licencję.

Musiałam się nad tym przez chwilę zastanowić.

– Przynieść ci butelkę? Sam jakieś podgrzewa.

– Tak, chętnie. 0 Rh+, jeśli możesz.

Moja grupa krwi. Jak słodko. Uśmiechnęłam się do Billa, nie tym zwykłym, wymuszonym uśmiechem, ale takim szczerym, prosto z serca. Byłam szczęściarą, że go miałam, nieważne, ile problemów mogliśmy mieć jako para. Nie byłam w stanie uwierzyć, że pocałowałam kogoś innego i wyparłam tę myśl ze swojego umysłu tak szybko, jak szybko się tam pojawiła.

Bill uśmiechnął się do mnie, co nie wyglądało może zbyt bezpiecznie, bo z radości, że mnie widzi, wystawił kły.

– Jak szybko możesz wyjść? – zapytał, przysuwając się bliżej.

Zerknęłam na zegarek.

– Pół godziny – obiecałam.

– Będę na ciebie czekał.

Usiadł przy stoliku, który zwolniła Portia, a ja przyniosłam mu krew. Tout de suite [11].

Kevin przysiadł się, żeby z nim porozmawiać. Byłam na tyle blisko nich, żeby usłyszeć fragmenty rozmowy; mówili o rodzajach przestępstw, jakie pojawiały się w miasteczku, o cenach gazu i o tym, kto wygra kolejne wybory na szeryfa. To było takie… normalne! Poczułam się dumna. Kiedy Bill zaczął przychodzić do Merlotte’s, atmosfera ulegała pogorszeniu. Teraz ludzie przywykli do niego, rozmawiali z nim lub tylko kiwali głowami, ale nie robili z tego jakiejś wielkiej sprawy. Poza tym wampiry miały wystarczająco dużo prawnych trudności, nie wspominając już o tych społecznych.

Kiedy Bill odwoził mnie do domu, wydawał się podekscytowany. Nie mogłam pojąć dlaczego, aż skojarzyłam to z wyjazdem do Dallas.

– Nie możesz się doczekać? – zapytałam, ciekawa i nieco zaniepokojona tą żądzą podróży.

– Nie podróżowałem od lat. Mieszkanie w Bon Temps przez ostatnie miesiące było cudowne – powiedział, klepiąc mnie po dłoni – ale oczywiście chciałbym odwiedzić innych przedstawicieli mojego gatunku, a wampiry w Shreveport mają nade mną za dużą władzę. Nie mogę się odprężyć, kiedy jestem z nimi.

– Czy wampiry były tak zorganizowane zanim się ujawniły?

Zwykle starałam się nie zadawać pytań dotyczących społeczności wampirów, bo nigdy nie byłam pewna, jak Bill zareaguje, ale naprawdę mnie to ciekawiło.

– Nie w taki sam sposób – odpowiedział wymijająco.

Wiedziałam, że nie udzieli mi lepszej odpowiedzi, ale i tak westchnęłam. Pan Tajemniczy. Wampiry nadal trzymały się wyraźnie zarysowanych granic. Żaden lekarz nie mógł ich badać, żaden wampir nie mógł być powołany do wojska. W zamian za te przywileje, Amerykanie zmusili wampiry, które były lekarzami lub pielęgniarkami – a trochę takich było – by odwiesiły stetoskopy, bo ludzie obawiali się żądnego krwi personelu medycznego.

Mimo to w opinii wielu ludzi wampiryzm był alergią na kombinację wielu składników, między innymi czosnku i światła słonecznego.

Chociaż byłam człowiekiem – choć raczej niezwykłym – zdawałam sobie sprawę z tego, że tak nie jest. Byłabym o wiele szczęśliwsza, gdybym wiedziała, że Bill jest po prostu chory na coś znanego. Teraz byłam świadoma istnienia stworzeń, które żyły na granicy realności i legend i miały brzydki nawyk udowadniania, że jednak są realne. Na przykład ta menada. Kto by uwierzył, że postać ze starożytnej, greckiej legendy będzie biegała po lasach północnej Luizjany?

Może naprawdę istniały ogrodowe wróżki z piosenki, którą moja babcia śpiewała zwykle podczas rozwieszania prania.

– Sookie? – Głos Billa był łagodny, ale zarazem stanowczy.

– Co?

– Głęboko się nad czymś zamyśliłaś.

– Tak, myślałam trochę o przyszłości – odpowiedziałam. – I o podróży. Musisz mi wszystko wyjaśnić, powiedzieć, jak mam się zachowywać na lotnisku. I jakie ubrania powinnam spakować?

Bill zaczął to rozważać, kiedy już wjeżdżaliśmy na podjazd przed moim domem, i wiedziałam, że potraktuje mnie poważnie. To była jedna z jego wielu zalet.

– Zanim się zaczniesz pakować – zaczął, a jego ciemne oczy wyglądały poważnie pod zmarszczonymi łukami brwi – jest jeszcze coś, co chcę omówić.

– Co? – Usłyszałam jego słowa, kiedy stałam na środku sypialni, wpatrując się w szafę.

– Techniki relaksacyjne.

Odwróciłam się w jego stronę, opierając dłonie na biodrach.

– O czym to mówisz?

– O tym.

Podniósł mnie stanowczo, jakby był Rhettem Butlerem, i, choć miałam na sobie spodnie zamiast długiej, czerwonej – sukni? peniuaru? – sprawił, że poczułam się, jakbym była równie piękna, jak niezapomniana Scarlett O’Hara. Nie musiał też pokonywać schodów; łóżko było tuż obok.

W czasie większości wieczorów Bill się nie spieszył – i to do tego stopnia, że czasem mało brakowało, abym zaczęła krzyczeć, zanim przejdzie do rzeczy. Jednak dziś, z powodu podekscytowania podróżą, wszystko działo się szybciej. Wspólnie dotarliśmy do końca i leżeliśmy obok siebie, drżąc jeszcze po udanym stosunku.

Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego wampiry z Dallas nas potrzebują. Byłam w Dallas tylko raz, na szkolnej wycieczce do Six Flags [12], i nie był to dla mnie najlepszy czas. Niezdarnie starałam się chronić przed myślami, które ciągle napływały z innych mózgów, i byłam nieprzygotowana na niespodziewane dobranie się w parę mojej najlepszej przyjaciółki, Marianne, z kolegą z klasy, Dennisem Engelbrightem. I nigdy nie byłam tak daleko od domu.

Teraz będzie inaczej, powiedziałam sobie z przekonaniem. Jadę tam wezwana przez wampiry; to będzie efektowne, prawda? Byłam potrzebna z powodu swoich zdolności. Powinnam skupić się na używaniu słowa „dar”, a nie „inwalidztwo”. Nauczyłam się kontrolować swoją telepatię, a przynajmniej wypracowałam większą precyzję i przewidywalność. Miałam swojego mężczyznę. Nikt mnie nie porzuci.

Mimo to muszę przyznać, że zanim usnęłam, uroniłam kilka łez nad swoim nieszczęśliwym losem.


Tłum. Puszczyk 1

Загрузка...