X

Spał sam w pokoju gościnnym na najwyższej kondygnacji budynku. Zbudził się niespodziewanie wcześnie, patrzył, jak słońce wstawało nad wąwozem, a potem zszedł, by przejść się po ogrodach. Była jeszcze rosa. Zawędrował aż nad brzeg rzeki. Rozglądał się za nildorami, ale nigdzie ich nie było widać. Przez dłuższą chwilę stał nad rzeką, patrząc jak przewalają się ogromne masy wody. Wreszcie wrócił do domu.

W świetle poranka ogród Seeny wydał mu się mniej złowieszczy. Nawet rośliny i zwierzęta pochodzące z płaskowyżu miały wygląd tylko dziwny, ale nie groźny: każda strefa geograficzna na tej planecie posiadała swą własną, typową faunę i florę i to wszystko. Nie było winą stworzeń z płaskowyżu, że człowiek czuł się wśród nich nieswojo.

Na pierwszej werandzie spotkał go robot i zaproponował śniadanie.

— Poczekam na kobietę — oznajmił mu Gundersen.

— Przyjdzie dopiero później.

— Dziwne. Nigdy nie sypiała tak długo.

— Jest z mężczyzną — wyjaśnił robot. — O tej godzinie zawsze jest z nim i pociesza go.

— Z jakim mężczyzną?

— Z mężczyzną Kurtzem. Jej mężem.

— To Kurtz jest tutaj, w tej stacji? — zdumiał się Gundersen.

— Leży chory w swoim pokoju.

A mówiła, że jest gdzieś daleko — myślał Gundersen. Że nie wie, kiedy wróci.

— Czy był w swoim pokoju wczoraj w nocy? — spytał Gundersen.

— Był.

— Kiedy powrócił do domu ze swej ostatniej podróży?

— Rok minie na przesilenie dnia z nocą — odparł robot. — Może powinieneś o to popytać kobietę. Wkrótce będzie z tobą. Czy mam przynieść śniadanie?

— Tak — zdecydował Gundersen.

Seena jednak nie pokazywała się długo. Dopiero po dziesięciu minutach, gdy skończył już soki, owoce i smażoną rybę, pojawiła się na werandzie, otulona przezroczystym białym zwojem, przez który widoczne były kontury jej ciała. Wyglądała na wyspaną, skórę miała gładką i lśniącą, szła żywym krokiem, a jej czarne, bujne włosy targał poranny wiatr. Dziwnie jednak surowy, nieugięty wyraz jej oczu pozostał niezmieniony i kłócił się z niewinnością nowego dnia.

— Robot powiedział mi — odezwał się Gundersen — żebym nie czekał na ciebie ze śniadaniem. Mówił, że tak wcześnie nie zejdziesz.

— Słusznie. Zwykle nie schodzę o tej godzinie, to prawda. Pójdziemy popływać?

— W rzece?

— Nie, głuptasie! — Zerwała z siebie okrycie i zbiegła po schodach do ogrodu. Gundersen siedział chwilę jak zaklęty, oczarowany rytmicznym ruchem jej ramion, kołysaniem się pośladków. Potem poszedł za nią. Na zakręcie ścieżki, którego dotychczas nie zauważył, skręciła w lewo i zatrzymała się przy kolistym zbiorniku wody, wyżłobionym w skale. Gdy stanął przy niej, skoczyła pięknym łukiem do wody. Kiedy wynurzyła się, by zaczerpnąć powietrza, Gundersen — już nagi — wskoczył do basenu. Woda, nawet w tym ciepłym klimacie, była przeraźliwie zimna.

— Tutaj bije podziemne źródło — wyjaśniła. — Czy to nie cudowne? Jak rytualne oczyszczenie.

Z wody, tuż za nią, wysunęła się długa, szara macka, zakończona mięsistymi szponami. Gundersen nie wiedział, jak ją ostrzec — pokazywał ręką i wydawał krótkie okrzyki przerażenia. Druga macka wyłoniła się z głębiny i zawisła nad nim. Seena odwróciła się i zdumionemu Gundersenowi wydawało się, że pieści jakieś ogromne stworzenie: potem woda zakotłowała się i obie macki zniknęły.

— Co to było?

— Potwór sadzawki — powiedziała z uśmiechem. — Ced Cullen dał mi to w prezencie urodzinowym dwa lata temu. To meduza z płaskowyżu.

— Jakie to ma rozmiary?

— Och, jak wielka ośmiornica. Jest bardzo uczuciowa. Chciałam, żeby Ced sprowadził dla niej małżonka, ale nie zrobił tego i pojechał na północ, chyba więc będę musiała sama tym się zająć, bo ona jest taka samotna.

Wyszła z wody i rozciągnęła się na płycie gładkiej, czarnej skały, by wyschnąć na słońcu. Gundersen pospieszył za nią. Z tego miejsca widział w wodzie oświetlonej promieniami słońca ogromny masywny kształt z wieloma mackami. Urodzinowy prezent dla Seeny.

— Czy możesz mi powiedzieć gdzie, teraz znajdę Ceda? — zapytał.

— W Krainie Mgieł.

— Tyle już wiem, ale to ogromny kraj. W którym miejscu? Przewróciła się na plecy i podgięła kolana. Kropelki wody na jej piersiach migotały tęczowo w słońcu.

— Dlaczego tak bardzo chcesz go odszukać? — odezwała się po dłuższym milczeniu.

— Odbywam sentymentalną podróż, by zobaczyć starych przyjaciół. Ced i ja żyliśmy kiedyś bardzo blisko. Czy to niewystarczający powód, żeby go odszukać?

— Ale nie jest to powód, żeby go zdradzić. Spojrzał na nią. Zawzięte oczy były zamknięte, pagórki piersi wznosiły się i opadały równomiernie, spokojnie.

— Co chcesz przez to powiedzieć? — zapytał.

— Czy to przypadkiem nie nildory wysłały cię za nim?

— Cóż za głupstwa opowiadasz?! — wybuchnął, ale nie brzmiało to przekonywująco nawet dla niego samego.

— Dlaczego musisz udawać? — słowa jej płynęły z głębi nieprzeniknionej pewności siebie. — Nildory chcą go stamtąd wydostać, ale postanowienia traktatu zabraniają im go zabrać. Sulidory nie bardzo chcą się zgodzić na ekstradycję i na pewno żaden z żyjących tutaj Ziemian nie wyda go. Ty, jako obcy, musisz mieć zezwolenie nildorów na podróż do Krainy Mgieł. A ponieważ nie jesteś z tych, co łamią przepisy, na pewno zwróciłeś się o takie zezwolenie. Nildory zaś nie wyświadczają grzeczności za darmo… Mam rację?

— Kto ci to wszystko powiedział?

— Sama do tego doszłam. Wierz mi.

Wyciągnął rękę i dotknął z podziwem jej uda. Skórę miała teraz ciepłą i suchą. Ręka jego spoczywała lekko, a potem przycisnął jędrne ciało. Seena nie reagowała.

— Czy już za późno, żebyśmy zawarli traktat? — zapytał miękko.

— A jakiego rodzaju?

— Pakt o nieagresji. Walczymy od chwili, gdy tu przybyłem. Zrzućmy tę wrogość. Ja różne rzeczy ukrywam przed tobą. a ty przede mną. Na co to się przyda? Czy nie moglibyśmy po prostu pomóc sobie nawzajem? Jesteśmy istotami ludzkimi na świecie, który jest bardziej niesamowity i niebezpieczny niż większość ludzi podejrzewa. Jeśli nie potrafimy udzielić sobie pomocy i wsparcia, to co warte są w ogóle więzi międzyludzkie?

Zaczęła spokojnie recytować:

„O, ukochany, bądźmy sobie wierni.

Ten świat przed nami, jak marzeń kraina —

Świat piękny, nowy i taki bezmierny,

A nie zna przecież pokoju, miłości,

Nie zna radości, ukojenia w bólu,

Nie znajdziesz tutaj światła ni pewności."

Słowa starego poematu wypłynęły z mroku pamięci… Zaczął mówić dalej:

Strach nas ogarnia, szukamy pomocy,

Bo toczy się walka… "

walka… walka…?

— „… okrutna, zażarta…

Dwie obce armie ścierają się w nocy. "-Dokończyła za niego. — Tak. Jakie to do ciebie podobne, Edmundzie, w decydującym momencie zapominasz o najważniejszych słowach.

— A więc nie zawrzemy paktu o nieagresji?

— Przepraszam. Nie powinnam tego mówić. — Odwróciła się od niego, ujęła jego rękę i położyła sobie na piersiach. Musnęła ją wargami. — Masz rację. Graliśmy wobec siebie, ale już z tym koniec. Teraz będziemy mówić tylko prawdę. Ty pierwszy — czy nildory kazały ci sprowadzić Ceda Cullena z Krainy Mgieł?

— Tak — odparł Gundersen. — Był to warunek tej podróży.

— I zgodziłeś się na to?

— Wysunąłem pewne zastrzeżenia i ograniczenia, Seeno: gdyby nie chciał pójść dobrowolnie, nie mam obowiązku go zmuszać. Ale muszę go przynajmniej odszukać. Tyle obiecałem. Proszę cię więc jeszcze raz, żebyś mi powiedziała, gdzie mam go szukać.

— Nie wiem — powiedziała. — Nie mam pojęcia. Może być wszędzie.

— Czy to prawda?

— Niestety prawda — powiedziała i na moment oczy jej straciły zimny i twardy wyraz, a głos zabrzmiał jak głos kobiety, a nie jak wiolonczela.

— Może przynajmniej powiesz mi, czemu uciekł i dlaczego tak im zależy, by go odnaleźć?

— Jakiś rok temu — powiedziała po chwili — udał się na płaskowyż centralny, aby jak zwykle zbierać różne okazy. Miał zamiar zdobyć dla mnie drugą meduzę. Tak mi obiecywał. Najczęściej wybierałam się razem z nim, ale tym razem Kurtz był chory i musiałam zostać. Ced zawędrował na tę część płaskowyżu, na której nigdy dotychczas nie był i spotkał tam grupę nildorów uczestniczących w jakiejś ceremonii religijnej. Wszedł pomiędzy nie i najwidoczniej musiał dokonać profanacji.

— Czy to był rytuał ponownych narodzin? — spytał Gundersen.

— Nie, ponowne narodziny mogą się odbywać tylko w Krainie Mgieł. Było to coś innego, ale, zdaję się, coś równie ważnego. Nildory były wściekłe. Ced ledwo zdołał ujść z życiem. Wrócił tu i powiedział, że znalazł się w wielkim niebezpieczeństwie, że nildory ściągają go, bo popełnił jakieś świętokradztwo i musi szukać azylu. Udał się na północ, a nildory goniły go aż do granicy. Od tamtego czasu nic o nim nie słyszałam. Nie mam żadnego kontaktu z Krainą Mgieł. Więcej nic ci nie mogę powiedzieć.

— Nie powiedziałaś mi, jakie to świętokradztwo popełnił

— zauważył Gundersen.

— Nie wiem. Nie wiem, jakie to były obrzędy i nie wiem co zrobił, że je zakłócił. Powtórzyłam ci to, co sam mi powiedział. Wierzysz?

— Wierzę — powiedział i uśmiechnął się. — Teraz zagramy w inną grę i tym razem ja przejmę prowadzenie. Wczoraj wieczorem powiedziałaś mi, że Kurtz jest w podróży, że nie widziałaś go od dłuższego czasu i że nie wiesz, kiedy wróci. Mówiłaś też, że chorował, ale szybko zmieniłaś temat. Dzisiaj rano robot, który przyniósł mi śniadanie, zawiadomił mnie, że przyjdziesz później, ponieważ Kurtz jest chory i jesteś z nim w jego pokoju, tak jak zwykle. Roboty przecież nie kłamią.

— Ten robot też nie kłamał. Byłam tam.

— Dlaczego?

— By osłonić go przed tobą. Jest w bardzo złym stanie — mówiła Seena — i nie chcę, by go niepokojono. Wiedziałam, że gdybym powiedziała ci, że jest w domu, chciałbyś go zobaczyć. On nie ma dość siły na przyjmowanie gości. Było to niewinne kłamstwo, Edmundzie.

— Co mu jest?

— Nie wiemy na pewno. Widzisz, niewiele udogodnień medycznych pozostało na tej planecie. Mam oczywiście diagnostat, ale tym razem nie dał on wystarczających informacji. Myślę, że mogłabym opisać jego chorobę, jako rodzaj raka. Tylko, że to nie jest rak.

— Możesz mi opisać symptomy tej choroby?

— Na co to się zda? Ciało jego zaczęło się zmieniać. Stał się czymś dziwnym, ohydnym i przerażającym. Nie musisz znać szczegółów. Jeśli uważasz, że to co stało się z Dykstra i Pauleen było straszne, dopiero byłbyś wstrząśnięty do głębi widząc Kurtza. Ale na to ci nie pozwolę. Tak samo muszę chronić ciebie przed nim, jak i jego przed tobą. Lepiej będzie dla ciebie, jeśli go nie ujrzysz.

Seena usiadła na kamieniu, skrzyżowała nogi i zaczęła rozczesywać mokre, zmierzwione włosy. Gundersen pomyślał, że nigdy nie była tak piękna, jak w tej chwili, przyodziana jedynie w promienie słońca. Była tylko jedna plama na tym obrazie — zimna zawziętość w jej oczach. Czy powstała dlatego, że każdego dnia patrzyła na tę potworną rzecz, którą stał się teraz Kurtz?

— Kurtz został ukarany za swoje grzechy — powiedziała Seena po długiej chwili.

— Czy rzeczywiście w to wierzysz?

— Tak, wierzę — odparła. — Wierzę, że istnieją grzechy i że jest pokuta za grzechy.

— I że gdzieś wysoko na niebie siedzi starzec z siwą brodą i zapisuje każdemu jego złe uczynki — tu cudzołóstwo, tam kłamstwo, tu obżarstwo, a tam pycha? Że rządzi światem?

— Nie mam pojęcia, kto rządzi światem — stwierdziła Seena. — I czy w ogóle ktokolwiek nim rządzi. Zrozum mnie dobrze, Edmundzie: nie usiłuję przenosić średniowiecznej teologii na Belzagor. Nie będę twierdziła, że w całym wszechświecie obowiązują te same fundamentalne zasady. Mówię po prostu, że tu, na Belzagorze, żyjemy wobec pewnego moralnego absolutu, właściwego dla tej planety i jeżeli ktoś obcy pojawi się na Belzagorze i ten absolut pogwałci, będzie tego żałował. To nie jest nasz świat, nigdy nim nie był i nigdy nie będzie. My, którzy tu żyjemy, jesteśmy w stanie stałego zagrożenia, bo nie rozumiemy panujących zasad.

— Jakie grzechy popełnił Kurtz?

— Cały dzień musiałabym je wyliczać — odparła. — Niektóre grzechy popełnił przeciwko nildorom, a niektóre przeciw własnej duszy.

— Wszyscy mamy na sumieniu grzechy przeciwko nildorom — stwierdził Gundersen.

— W pewnym sensie, tak. Jesteśmy durni i głupi i nie chcemy widzieć ich takimi, jakimi są, i wykorzystujemy je niemiłosiernie. To jest, oczywiście grzech. Grzech, jaki nasi przodkowie popełniali na całej Ziemi na długo przedtem, zanim opanowaliśmy Kosmos. Kurtz jednak miał większe możliwości popełniania grzechów niż reszta z nas — był bowiem większy w swym człowieczeństwie. Aniołowie spadają z bardzo wysoka, kiedy przyjdzie upadek.

— Co robił Kurtz z nildorami? Zabijał je? Krajał na sztuki? Bił?

— To są grzechy przeciwko ich ciałom — powiedziała Seena. — Robił gorzej.

— Co takiego? Powiedz.

— Czy wiesz, co działo się na stacji wężów położonej na południe od lotniska międzyplanetarnego?

— Byłem tam przez parę tygodni z Kurtzem i Salamone — rzekł Gundersen. — Dawno temu, kiedy byłem tu jeszcze „nowy", a ty byłaś małą dziewczynką na Ziemi. Obserwowałem, jak oni obaj wabili węże z dżungli, pobierali ich jad i dawali go do picia nildorom. I sami też pili.

— I co się wtedy działo?

Potrząsnął głową. — Nigdy nie byłem w stanie tego zrozumieć. Gdy kiedyś razem z nimi spróbowałem, miałem wrażenie, że wszyscy trzej zmieniliśmy się w nildory, a trzy z nich zmieniły się w nas. Miałem trąbę, cztery nogi, kły i grzebień. I wszystko wyglądało inaczej, bo patrzyłem oczami nildora. Potem skończyło się i znów byłem we własnym ciele, ale miałem straszne poczucie winy i wstydu. Nie miałem sposobu, by przekonać się, czy to była rzeczywiście metamorfoza cielesna, czy tylko halucynacja.

— Halucynacja — stwierdziła Seena. — To jad sprawił, że otworzyłeś swój umysł i duszę i wniknąłeś w świadomość nildora, a w tym samym czasie nildor wnikał w twoją świadomość. Przez chwilę nildor uważał się za Edmunda Gundersena. To dla nildora ekstatyczne przeżycie.

— A więc na tym polegał grzech Kurtza? Że wprowadzał nildory w ekstazę?

— Jad wężów — wyjaśniała dalej Seena — jest również używany w ceremonii powtórnych narodzin. To co robiliście ty, Kurtz i Salamone w dżungli, to była marna, bardzo marna imitacja ponownych narodzin. Nildory w tym uczestniczyły, ale dla nich to odrodzenie było świętokradztwem i to z wielu powodów. Po pierwsze — odbywało się w niewłaściwym miejscu. Po drugie — nie były dokonane właściwe obrzędy. Po trzecie — celebrantami byli ludzie, a nie sulidory, i w ten sposób cała historia stawała się parodią najświętszego aktu, jaki odbywa się na tej planecie. Dając nildorom jad, Kurtz sprawiał, że uczestniczyły w czymś diabelskim. Dosłownie diabelskim. Mało który nildor potrafi oprzeć się takiej pokusie. Kurtz znajdował przyjemność zarówno w halucynacjach, jakie sprowadzało zażycie jadu, jak i w kuszeniu nildorów. Sądzę, że to kuszenie dawało mu nawet większą rozkosz niż halucynacje. To był jego najcięższy grzech — sprowadzał bowiem na niewinne nildory to, co na tej planecie uważane jest za wieczne potępienie. W ciągu dwudziestu lat na Belzagorze nakłonił podstępnie setki, a może nawet tysiące nildorów do świętokradztwa. Wreszcie obecność jego stała się nie do zniesienia, a jego własna namiętność czynienia zła doprowadziła go do zniszczenia. Teraz leży na górze ani żywy, ani martwy, ale nie stanowi już zagrożenia dla czegokolwiek na Belzagorze.

— Jesteś zdania, że inscenizacja lokalnego odpowiednika Czarnej Mszy doprowadziła Kurtza do takiego stanu, że ukrywasz go nawet przede mną?

— Jestem o tym przekonana — oznajmiła Seena. Wstała, przeciągnęła się zmysłowo i skinęła na Gundersena.

— Chodź, wracajmy już do domu.

Szli nadzy przez ogród, blisko siebie, tak, jakby to był pierwszy dzień stworzenia, a ciepło jej ciała i ciepło słońca budziły jego namiętność. Kiedy byli o kilkanaście metrów od domu odwrócił się do niej i położył ręką na jej piersi. Nie odtrąciła go.

— Powiedz mi najpierw jeszcze jedno — poprosiła.

— Jeśli będę mógł.

— Dlaczego wróciłeś na Belzagor. Ale tak naprawdę. I co ciągnie cię do Krainy Mgieł?

— Jeśli wierzysz w grzech — odpowiedział — musisz też wierzyć w możliwość odkupienia.

— Wierzę.

— No więc, ja też mam grzech na sumieniu. Może nie tak ciężki, jak grzech Kurtza, ale nie daje mi spokoju i wróciłem tu, by za niego odpokutować.

— Czym zgrzeszyłeś?

— Zgrzeszyłem przeciwko nildorom w zwykły, ludzki sposób: współdziałałem w ich zwalczaniu, wynosiłem się ponad nie, nie uznawałem ich inteligencji i ich wewnętrznej złożoności. A zwłaszcza zgrzeszyłem przez to, że przeszkodziłem siedmiu nildorom dotrzeć na czas do miejsca ponownych narodzin. Pamiętasz, kiedy przerwała się tama Monroe i zmusiłem tych siedmiu pielgrzymów do pracy? Nie wiedziałem, że jeśli spóźnią się na ponowne narodziny to stracą swą kolej. Ale gdybym nawet to wiedział, nie przyszłoby mi do głowy, że to ma dla nich aż takie znaczenie. Jeden grzech pociąga za sobą drugi. Wyjechałem stąd z plamą na sumieniu. Ta siódemka nildorów prześladowała mnie w snach. Zdałem sobie sprawę, że będę musiał wrócić i starać się oczyścić swą duszę.

— Jaki rodzaj pokuty masz na myśli? — zapytała.

Trudno mu było spojrzeć jej w oczy. Opuścił wzrok, ale to było jeszcze gorsze, bo jej nagość wciąż go pobudzała.

— Postanowiłem wreszcie dowiedzieć się — powiedział — co to są powtórne narodziny i uczestniczyć w nich. Chcę zaofiarować się sulidorom jako kandydat do odrodzenia.

— Nie! — krzyknęła.

— Seena, co się stało? Ty…

Drżała. Policzki jej płonęły, rumieniec oblał szyję i piersi. Odsunęła się od niego.

— To szaleństwo — mówiła podniecona. — Ponowne narodziny nie są dla Ziemian. Dlaczego uważasz, że zdołasz za coś odpokutować przyjmując obcą religię, poddając się obrzędowi, o którym nikt z nas nic nie wie…

— Muszę, Seeno.

— Nie bądź szalony.

— To obsesja. Jesteś pierwszą osobą, której to mówię. Nildory, z którymi podróżuję, nie wiedzą o tym. Nie mogę się powstrzymać. Jestem coś winien tej planecie i przybyłem tu, by spełnić swój dług. Muszę tam iść bez względu na konsekwencje.

— Wejdź ze mną — powiedziała matowym, pustyni, mechanicznym głosem.

— Gdzie?

— Chodź.

Poszedł za nią w milczeniu. Poprowadziła go na środkowe piętro budynku, do korytarza gdzie stróżował jeden z robotów. Seena skinęła i ten odsunął się. Przed drzwiami na końcu korytarza zatrzymała się, a fotokomórka zareagowała otwierając je. Seena dała mu znak, aby z nią wszedł.

Usłyszał odgłos chrząkania i prychania, który słyszał już poprzedniego wieczoru. Teraz nie miał wątpliwości, że to zdławiony płacz, pełen bezmiernego bólu.

— W tym pokoju Kurtz spędza teraz życie — powiedziała Seena i odsunęła kotarę przegradzającą wnętrze. — A tak wygląda teraz Kurtz.

— To niemożliwe — wyszeptał Gundersen. — Jak, jak…

— Jak to się stało?

— Tak, jak…

— Z upływem lat zaczynał odczuwać żal za wszystkie nieprawości. Cierpiał bardzo z powodu swej winy i w zeszłym roku postanowił dokonać aktu ekspiacji. Zdecydował się podążyć do Krainy Mgieł i poddać ceremonii powtórnych narodzin. I to właśnie odniesiono mi z powrotem. Tak, Edmundzie, wygląda istota ludzka, która została odrodzona.

Загрузка...