Gundersen wsparł się na ramieniu sulidora i krocząc jeszcze niepewnie opuścił komnatę ponownych narodzin.
— Czy zostałem zmieniony? — zapytał w ciemnym korytarzu.
— Tak, bardzo — odparł Ti-munilee.
— Jak? W jaki sposób?
Gundersen uniósł rękę i przyjrzał się jej — pięć palców, jak przedtem. Spojrzał w dół na swe nagie ciało i też nie dostrzegł żadnych zmian. Poczuł jakby zawód: może w tej komnacie nic się nie dokonało? Nogi, stopy, uda, brzuch — wszystko takie samo, jak było.
— Wcale się nie zmieniłem — powiedział.
— Zmieniłeś się.
— Gdzie te zmiany?
— Zmiany są wewnątrz — odpowiedział Srin'gahar. — Spójrz na siebie moimi oczami, a zobaczysz, kim jesteś.
Gundersen wyciągnął rękę do sulidora. Zobaczył siebie. Było to jego dawne ciało, ale jakby rozświetlone od środka. Jakby otoczone poświatą, promieniejące…
— Jesteś zadowolony? — spytał Ti-munilee.
— Tak — odrzekł Gundersen.
Poszedł powoli w stronę skraju polany rozciągającej się u wejścia do jaskini. Czuł koło siebie obecność nildorów i sulidorów, chociaż widział jedynie Ti-munilee. Wiedział, że dusza starego Na-sinisula znajduje się w pieczarze i przechodzi ostatnie stadia ponownych narodzin. Miał łączność z duszą Vol'himyora będącego daleko na południu. Dotknął leciutko duszy cierpiącego Kurtza. Odczuł nagle ze zdumieniem, że dusze innych Ziemian, wolne jak jego własna, otwarte ku niemu, krążą w pobliżu.
— Kim jesteście? — zapytał.
A one odpowiedziały:
„Nie jesteś pierwszym spośród nas, który nie zmienił swej powłoki po ponownych narodzeniach."
Tak, przypominał sobie. Cullen mówił, że byli inni, niektórzy zostali zmienieni w potwory, o innych, po prostu więcej nie słyszano.
— Gdzie jesteście? — chciał wiedzieć. Odpowiedziały mu, ale nie zrozumiał, ponieważ powiedziały, że zostawiły swe ciała.
— Czy ja także pozostawiłem swe ciało? — spytał.
Odpowiedziały mu, że nie, że wciąż jest we własnym ciele, gdyż to właśnie wybrał, a one wybrały co innego. Potem oddaliły się od niego.
— Czy czujesz zmiany? — zapytał Ti-munilee.
— Zmiany są we mnie — odpowiedział.
— Tak, teraz osiągnąłeś pokój.
W radosnym zdumieniu zdał sobie sprawę, że właśnie tak jest. Obawy, konflikty, napięcia gdzieś się ulotniły. Zniknęło poczucie winy, opuścił go smutek, odeszła samotność.
— Czy wiesz, kim byłem — spytał Ti-munilee — kiedy byłem Srin'gaharem? Zwróć swą duszę ku mnie. Gundersen otworzył swą duszę i po chwili powiedział:
— Byłeś jednym z tych siedmiu nildorów, którym nie pozwoliłem udać się na miejsce ponownych narodzin. Wiele lat temu.
— Tak.
— A jednak nosiłeś mnie na swym grzbiecie przez całą drogę, aż do Krainy Mgieł.
— Nadszedł znów mój czas i byłem szczęśliwy — oznajmił Ti-munilee. — Wybaczyłem ci. Czy pamiętasz, że gdy wkraczaliśmy do Krainy Mgieł na granicy pojawił się pewien sulidor? Był zły na ciebie.
— Pamiętam — powiedział Gundersen.
— On też był jednym z tamtej siódemki. To ten, którego przypiekłeś płomieniem. Dokonały się wreszcie jego ponowne narodziny, ale wciąż cię nienawidził. Teraz już nie. Jutro, gdy będziesz gotów, zwróć się ku niemu, a on ci przebaczy. Uczynisz to?
— Uczynię — obiecał Gundersen. — Ale czy naprawdę mi wybaczy?
— Jesteś ponownie narodzony. Czemu nie miałby ci przebaczyć — tłumaczył Sulidor. — Dokąd teraz pójdziesz? — spytał po chwili. .
— Na południe. Pomagać mym braciom. Tym, którzy będą chcieli się otworzyć.
— Czy mogę towarzyszyć ci w tej podróży?
— Znasz odpowiedź.
Daleko, daleko, ciemna dusza Kurtza poruszyła się i zaczęła pulsować. Poczekaj, rzekł do niej Gundersen, poczekaj — już wkrótce przestaniesz cierpieć.
Podmuch mroźnego wiatru uderzył w zbocze góry. Mieniące się płatki śniegu zawirowały przed twarzą Gundersena. Uśmiechnął się — nigdy dotychczas nie czuł się tak wolny, tak lekki, tak młody. Jaśniała mu w duszy wizja przemienionej ludzkości. Jestem emisariuszem, pomyślał. Jestem zmartwychwstaniem i życiem. Jestem światłością świata: ci, którzy pójdą za mną, nie będą chodzić w ciemności, ale będą mieli światło życia.
— Czy możemy już iść? — zwrócił się do Ti-munilee.
— Jestem gotów, jeśli i ty jesteś gotowy.
— Więc chodźmy.
— Chodźmy — powiedział sulidor i zaczęli razem zstępować po smaganym wiatrem zboczu góry.