Rozdział trzynasty

AAAA!

5 września, piątek

(ciąg dalszy) 54,5 kg, liczba sekund, odkąd ostatnio uprawiałam seks: już mnie to nie obchodzi, liczba minut, które przeżyłam, odkąd grożono mi śmiercią 34 800 (bdb).

18.00.

U Shazzer. Wyglądam przez okno. To nie może być Mark Darcy. Toż to absurd. To niemożliwe. Na pewno ma to jakiś związek z Jedem. Pewnie ma tu całą masę kontaktów, narkomanów, którzy rozpaczliwie łakną narkotyków i których pozbawiłam środków do życia. A może to Daniel? Ale on z całą pewnością nie byłby do tego zdolny. Może to jakiś świrus. Ale świrus, który zna moje imię i adres? Ktoś chce mnie zabić. Komuś chciało się zdobyć ostrą amunicję i wygrawerować na niej moje imię. Muszę zachować spokój. Spokojnie, spokojnie. Tak. Muszę zachować spokój, choćby go stracili… Ciekawe, czy w Kookai mają kuloodporne kamizelki? Wolałabym, żeby Shaz już wróciła. Mam kompletny mętlik w głowie. Mieszkanie Shaz jest maleńkie i delikatnie mówiąc, nie posprzątane, zwłaszcza, że składa się z jednego pokoju, ale kiedy mieszkamy tu we trójkę, cała podłoga i każdy kawałek przestrzeni są zawalone stanikami Agent Provocateur, butami do kostki ze skóry lamparta, torbami na zakupy od Gucciego, podrabianymi torebkami od Prądy, maleńkimi sweterkami od Voyage i jakimiś dziwacznymi butami na pasek. B.jestem skołowana. Może znajdę gdzieś trochę wolnego miejsca i się położę. Kiedy zabrali Marka, inspektor Kirby powtórzył, że nie powinnam zostawać w swoim mieszkaniu i zawiózł mnie tam, żebym wzięła parę rzeczy, ale problem polegał na tym, że nie miałam się gdzie zatrzymać. Mama i tata wciąż byli na odwyku. Mieszkanie Toma byłoby idealne, ale nigdzie nie mogłam znaleźć jego telefonu w San Francisco. Próbowałam się dodzwonić do pracy do Jude i Shaz, ale obie wyszły na lunch. Czułam się naprawdę okropnie. Wszędzie zostawiałam wiadomości, a po moim mieszkaniu łazili policjanci, zbierając różne przedmioty, żeby z nich zdjąć odciski palców, i szukając śladów.

– Co robi ta dziura w ścianie, panienko? – spytał jeden z nich, kiedy tak się kręcili, omiatając wszystko miotełkami, jakby odkurzali.

– O… yyy… została – odparłam niejasno. W tej chwili odezwał się telefon. To była Shaz, która się zgodziła, żebym u niej się zatrzymała, i powiedziała, gdzie mogę znaleźć zapasowy klucz. Chyba się trochę zdrzemnę.

23.45.

Wolałabym nie budzić się co chwila w środku nocy, ale cieszę się, że mam przy sobie Jude i Shaz, które śpią spokojnie jak niemowlęta w tym samym pokoju. B. było fajnie, kiedy wróciły z pracy. Zjadłyśmy pizze i bardzo wcześnie położyłam się spać. Ani słowa o Marku Darcym, ani nic od niego. Przynajmniej mam guzik alarmowy. Fajnie. To zdalnie sterowana malutka walizeczka. Tylko pomyśleć, że jeśli go leciutko przycisnę, przyleci młody policjant w mundurze i mnie uratuje!!!! Mmm. Rozkoszna myśl… b. chce mi się spać…


6 września, sobota

55 kg, papierosy 10 Jedn. alkoholu 3, kalorie 4255 (póki czas powinnam cieszyć się życiem), minuty, odkąd ostatnio uprawiałam seks 16 005 124 (muszę coś z tym zrobić).

18.00.

Razem z Jude i Shaz przez cały dzień oglądałyśmy pogrzeb księżnej Diany. Wszystkie miałyśmy wrażenie, że to pogrzeb kogoś znajomego, tylko że na większą skalę, pogrzeb, po którym człowiek czuje się jak przepuszczony przez wyżymaczkę, ale jednocześnie jakby jakiś ciężar spadł mu z serca. Tak się cieszę, że wszystko dobrze „poszło. Pogrzeb był udany. Udany i piękny – zupełnie jakby establishment wreszcie coś zrozumiał i nasz kraj potrafił zrobić coś porządnie. Wszystko to przypomina szekspirowską tragedię albo jakąś starożytną legendę, zwłaszcza ten konflikt między dwoma szlachetnymi rodami Spencerów i Windsorów. Wstyd mi, że pracuję w tym głupim dziennym programie telewizyjnym, w którym całe popołudnia poświęcamy tylko paplaninie o fryzurze Diany. Zmienię swoje życie. Skoro udało się to establishmentowi, to uda się i mnie. Teraz jednak czuję się trochę osamotniona. Jude i Shaz wyszły z domu, bo – jak stwierdziły – dostały klaustrofobii. Próbowałyśmy dodzwonić się na policję, bo mi nie wolno wychodzić bez policjanta, ale w końcu, po czterdziestu pięciu minutach, kobieta z centrali powiedziała nam, że wszyscy są zajęci. Zapewniłam Jude i Shaz, że nie będę miała do nich absolutnie żadnej pretensji – pod warunkiem, że przyniosą mi pizzę. O. Telefon.

– O, cześć, kochanie, tu mamusia.

Mamusia! Pomyślałby kto, że za chwilę zrobię jej kupkę na rękę.

– Gdzie jesteś, mamo? – spytałam.

– Och, wyszłam, kochanie.

Przez ułamek sekundy wydawało mi się, że zaraz doda, że została lesbijką i zamierza zawrzeć z wujkiem Geoffreyem gejowskie, pozbawione seksu małżeństwo z rozsądku

– Wróciliśmy do domu. Wszystko już w porządku i tatuś powoli wraca do siebie. Ja nie mam pojęcia! Tyle czasu pił w swojej szopie, a mnie się wydawało, że ten zapach to od pomidorów! Zważ, że Gordon Gomersall miał dokładnie to samo, a Joy też niczego się nie domyślała. Teraz to nazywają chorobą. Co sądzisz o pogrzebie?

– Bardzo ładny – odparłam. – No, o co chodzi?

– Kochanie… – zaczęła, po czym rozległ się jakiś zgrzyt i do telefonu podszedł tata.

– Wszystko w porządku, złotko. Po prostu muszę unikać wódy – powiedział. – A Pam to już pierwszego dnia chcieli się stamtąd pozbyć.

– Dlaczego? – Przed oczami stanął mi potworny obraz mojej matki uwodzącej cały zastęp osiemnastoletnich narkomanów.

– Powiedzieli, że jest za normalna – zachichotał. – Oddaję ci ją.

– Słowo daję, kochanie. To jakaś kosmiczna bzdura, żeby wyciągać z ludzi kupę kasy za to, że im się powie to, o czym już wiedzą!

– Co?

– Oj, poczekaj chwilę. Tylko przewrócę kurczaka.

Odsunęłam słuchawkę od ucha, próbując nie wyobrażać sobie, jakie to dziwaczne danie wymaga przewróconego kurczaka.

– Uff. No już.

– O czym oni mówili?

– Rano musieliśmy siadać w kręgu i opowiadać o różnych głupotach.

– Na przykład…?

– O matko święta! No wiesz: mam na imię Pam i jestem czymś tam! Czym? – pomyślałam -…tam? Zarozumiałą zmorą? Maniakalnym wrogiem grudek w sosie? Katem małych dziewczynek?

– Czego oni tam nie wygadywali! „Dzisiaj będę pewny siebie, przestanę się przejmować tym, co ludzie o mnie myślą”. I tak w kółko. Słowo daję, kochanie. Jeżeli ktoś nie jest pewny siebie, to do niczego nie dojdzie, prawda? – powiedziała, rycząc ze śmiechu. – Matko święta! Niepewny siebie! Ja nie mam pojęcia! Dlaczego ktoś miałby się przejmować tym, co o nim myślą ludzie? Z zatroskaniem rozejrzałam się na boki.

– A jaka była twoja afirmacja?

– Och, na początku w ogóle nie pozwalano mi się odzywać, kochanie.

– A potem? Co musiałaś powiedzieć?

W tle usłyszałam śmiech mojego ojca. Był chyba w dobrej formie.

– Powiedz jej, Pam.

– Ufff. No, musiałam powtarzać: „Nie pozwolę, by moja nadmierna pewność siebie przesłoniła rzeczywistość” i „Dzisiaj będę dostrzegać nie tylko swoje zalety, ale i wady”. To był jakiś absurd, kochanie. No, ale muszę lecieć, ktoś dzwoni do drzwi. To do zobaczenia w poniedziałek.

– Co?

– Nie mówi się „co”, kochanie, tylko „słucham”. Umówiłam cię do kolorystki w Debenhams. Przecież ci mówiłam! Na czwartą.

– Ale… – Wcale nie mówiła. Kiedy miała mi to powiedzieć? W styczniu?

– Muszę kończyć, kochanie. Państwo Enderbury czekają pod drzwiami.


7 września, niedziela

55,5 kg, metry kwadratowe podłogi nie zawalone stanikami, jedzeniem, butelkami i szminkami 0.

10.00.

Hurra! Minął kolejny dzień, a ja wciąż żyję. Ale noc miałam koszmarną. Po rozmowie z mamą poczułam się okropnie zmęczona, więc sprawdziłam, czy wszystkie drzwi są zamknięte, wczołgałam się pod plątaninę majtek, staników i narzutek z lamparciej skóry Shazzer i usnęłam. Nie słyszałam, jak wchodziły, a kiedy obudziłam się o północy, już spały. Zaczyna tu strasznie śmierdzieć. Poza tym jeżeli budzę się w środku nocy, muszę leżeć nieruchomo, gapiąc się w milczeniu w sufit, żeby ich nie obudzić, przewracając się o porozrzucane graty. O, telefon. Lepiej odbiorę od razu, żeby ich nie budzić.

– No, w końcu zrozumieli, że nie jestem byłym kochankiem ogarniętym żądzą mordu.

Hurra! To był Mark Darcy.

– Jak się czujesz? – spytał z troską, co było ładne z jego strony, zważywszy na to, że przeze mnie spędził siedem godzin na posterunku policji. – Zadzwoniłbym wcześniej, ale dopóki nie zostałem oczyszczony z zarzutów, nie chcieli powiedzieć, gdzie jesteś.

Próbowałam przybrać wesoły ton, ale w końcu powiedziałam szeptem, że u Shazzer trochę się duszę.

– Moja propozycja wciąż jest aktualna, możesz zatrzymać się u mnie – rzucił bez namysłu. – Sypialni ci u mnie dostatek.

Szkoda, że tak podkreśla, że nie chce iść ze mną do łóżka. Zaczyna to zakrawać na kaszmiryzm, a na przykładzie Shazzer i Simona widać, że jak się zrobi pierwszy krok, to już nie można się wycofać, bo na najmniejszą aluzję na temat seksu wszyscy zaczynają panikować, że to „zniszczy przyjaźń”. W tej chwili Jude ziewnęła i przewróciła się na drugi bok, przesuwając nogami stertę pudełek po butach, które z trzaskiem spadły na podłogę, zgarniając po drodze koraliki, kolczyki, kosmetyki i filiżankę kawy do mojej torebki. Wzięłam głęboki oddech.

– Dzięki – szepnęłam do słuchawki. – Bardzo chętnie przyjdę.

23.45.

W domu Marka Darcy’ego. O Boże. Ale kicha. Leżę sama w dziwnym białym pokoju, gdzie znajduje się tylko białe łóżko, białe żaluzje i niepokojące białe krzesło, które jest dwa razy wyższe, niż powinno. Strasznie tu – wielki, biały pałac, a w całym domu nie ma ani odrobiny jedzenia. Nie mogę niczego znaleźć ani zrobić, nie dokonując przy tym kolosalnego wysiłku umysłowego, gdyż wszystko tu – każdy wyłącznik światła, spłuczka itd. – jest zakamuflowane. I zimno tu jak w psiarni. Dziwny dzień, zmierzch, to zasypiam, to się budzę. Za każdym razem, kiedy w końcu czuję się normalnie, znowu wpadam w objęcia Morfeusza – jak samolot, który daje nura z ogromnej wysokości. Nie wiem, czy to nadal złe samopoczucie po zmianie strefy czasowej, czy po prostu próbuję uciec od wszystkiego. Mark dzisiaj musiał iść do pracy, chociaż to niedziela, bo w piątek cały dzień nie było go w biurze. Shaz i Jude wróciły koło czwartej z Dumą i uprzedzeniem na wideo, ale po tej kompromitacji z Colinem Firthem jakoś nie mogłam znieść sceny z nurkowaniem w jeziorze, więc tylko pogadałyśmy i poczytałyśmy gazetki. Potem Jude i Shaz zaczęły się rozglądać po domu, chichocząc. Zasnęłam, a kiedy się obudziłam, ich już nie było. Mark przyszedł koło dziewiątej z jedzeniem na wynos dla nas obojga. Miałam wielkie nadzieje na romantyczne pojednanie, ale tak się skupiłam na tym, by nie dać mu odczuć, że mam ochotę pójść z nim do łóżka albo zostać w jego domu z powodów innych niż bezpieczeństwo, że w końcu zrobiło się strasznie sztywno i oficjalnie, zachowywaliśmy się jak lekarz i pacjent, jak lokatorzy z Pana Złotej Rączki czy coś w tym rodzaju. Chciałabym, żeby teraz do mnie przyszedł. To strasznie frustrujące być tak blisko niego i chcieć go dotknąć. Może powinnam coś powiedzieć. Ale trochę boję się otwierać tę puszkę Pandory, bo jeśli mu powiem, co czuję, a on nie zechce do mnie wrócić, to poczuję się okropnie upokorzona – zwłaszcza, że mieszkamy razem. Poza tym jest środek nocy. O Boże, a może to jednak Mark to zrobił. Może za chwilę wpadnie do mojego pokoju i na przykład mnie zastrzeli, i ten dziewiczy biały pokój zatonie we krwi – zupełnie jakby rozlała ją dziewica, z tym że ja nie jestem dziewicą. Tylko, cholera, tkwię w celibacie. Nie powinnam myśleć w ten sposób. Oczywiście, że to nie on. Przynajmniej mam ten guzik alarmowy. To straszne – ja nie mogę usnąć, a Mark jest na dole, pewnie nagi. Mmmm. Chciałabym zejść na dół i go zgwałcić. Nie uprawiałam seksu od… to b. skomplikowana liczba. Może jednak przyjdzie! Usłyszę kroki na schodach, drzwi otworzą się cichutko i Mark wejdzie, i usiądzie na moim łóżku – nagi! – i… o Boże, jestem taka sfrustrowana. Gdybym tylko mogła być taka jak mama i po prostu wierzyć w siebie, a nie ciągle przejmować się tym, co myślą o mnie ludzie, ale to strasznie trudne, kiedy się wie, że ktoś rzeczywiście o tobie myśli. Myśli, jak cię zabić.


8 września, poniedziałek

55,75 kg (poważny kryzys), liczba osób grożących mi śmiercią pojmanych przez policję O (nie bdb), liczba sekund, odkąd ostatnio uprawiałam seks 15 033 600 (katastrofalny kryzys).

13.30.

W kuchni Marka Darcy’ego. Właśnie zupełnie bez powodu zjadłam ogromny kawał sera. Sprawdzę, ile to kalorii. O kurwa. 350 kalorii w 100 gramach. Paczka to ćwierć kilo, a ja wcześniej zjadłam już trochę – może z 60 gramów – i jeszcze trochę zostało, więc w pół minuty zeżarłam 500 kalorii. Coś niesamowitego. Może na znak solidarności z księżną Dianą powinnam zmusić się do wymiotów? Aaa! Dlaczego takie niesmaczne myśli przychodzą mi do głowy? Oj tam, równie dobrze mogę zjeść resztę, żeby się odciąć grubą kreską od całego tego żałosnego epizodu. Chyba będę zmuszona pogodzić się z prawdą głoszoną przez lekarzy: diety nie działają, bo twoje ciało myśli, że je głodzisz, i kiedy tylko znowu widzi jedzenie, opycha się nim jak Fergie. Ostatnio codziennie rano znajduję na sobie tłuszcz w nowych i budzących zgrozę miejscach. Ani trochę bym się nie zdziwiła, gdybym kiedyś odkryła, że pizza zjedzona poprzedniego dnia wypuczyła mi się w postaci wałka tłuszczu między uchem a ramieniem albo wyskoczyła koło kolana, łopocząc łagodnie na wietrze niczym ucho słonia. Między mną a Markiem sytuacja wciąż niezręczna i pełna niedopowiedzeń. Kiedy dziś rano zeszłam na dół, on już wyszedł do pracy (nic dziwnego, bo była pora lunchu), ale zostawił liścik, w którym napisał, żebym „czuła się jak u siebie w domu” i zapraszała, kogo chcę. Na przykład kogo? Wszyscy są w pracy. Jak tu cicho. Boję się.

13.45.

Wszystko pięknie. Absolutnie. Wiem, że nie mam pracy, pieniędzy, faceta, tylko mieszkanie z dziurą w ścianie, do którego nie mogę wrócić, że mieszkam z mężczyzną, którego kocham jakąś dziwaczną, platoniczną miłością gosposi, i że ktoś usiłuje mnie zabić, ale to, bez wątpienia, stan przejściowy.

14.00.

Ja chcę do mamy.

14.15.

Zadzwoniłam na policję i poprosiłam, żeby mnie zawieźli do Debenhams. -

Później.

Mama była fantastyczna. No, tak jakby. Mniej więcej. Pojawiła się dziesięć minut spóźniona, od stóp do głów w głębokiej czerwieni, z natapirowanymi, ufryzowanymi włosami i dźwigając chyba z piętnaście toreb na zakupy od Johna Lewisa.

– Nigdy nie zgadniesz, co się stało, kochanie – powiedziała, siadając i przerażając innych klientów liczbą swych toreb.

– Co? – spytałam drżącym głosem, obiema rękami łapiąc filiżankę.

– Geoffrey wyznał Unie, że jest jednym z tych „homo”, chociaż tak naprawdę to wcale nim nie jest, kochanie, jest „bi”, bo inaczej by nie mieli Guya i Alison. W każdym razie Una mówi, że wcale się tym nie przejęła. Gillian Robertson z Saffron Waldhurst przez dziesięć lat była żoną takiego „bi” i bardzo dobrze im się układało. Ale w końcu musieli się rozstać, bo on ciągle się włóczył koło tych budek z hamburgerami na bocznicach kolejowych, a żona Normana Middletona umarła – wiesz, ta, która była dyrektorką w szkole dla chłopców. Więc w końcu Gillian… Bridget, Bridget, co ci jest?

Kiedy zrozumiała, jak bardzo jestem zdenerwowana, zrobiła się dziwnie miła, wyprowadziła mnie z kawiarni, zostawiając torby u kelnera, wyjęła z torebki całą masę chusteczek papierowych, zaprowadziła mnie na schody na tyłach, posadziła i kazała sobie o wszystkim opowiedzieć. Chociaż raz w życiu naprawdę mnie wysłuchała. Kiedy skończyłam, przytuliła mnie jak prawdziwa mama i mocno wyściskała, otaczając chmurą dziwnie kojącego zapachu Givenchy III.

– Byłaś bardzo dzielna, kochanie – szepnęła. – Jestem z ciebie dumna.

Tak mi było dobrze. W końcu się wyprostowała i otrzepała ręce.

– No, do roboty! Musimy się zastanowić, co teraz robić. Pogadam z tym inspektorkiem i wezmę go do galopu. Toż to absurd, żeby ta osoba od piątku była na wolności. Mieli mnóstwo czasu, żeby go złapać. Co oni robią? Chodzą na panienki? Oj, nie martw się. Umiem postępować z policją. Jeśli chcesz, możesz się zatrzymać u nas. Myślę jednak, że powinnaś zostać u Marka.

– Ale ja w ogóle nie mam powodzenia u mężczyzn.

– Bzdury, kochanie. Słowo daję, nic dziwnego, że wy, dziewczyny, nie potraficie sobie znaleźć chłopca, skoro ciągle udajecie superyuppies, które nie potrzebują nikogo, jeżeli nie jest Jamesem Bondem, a potem siedzą w domu, lamentując, że nie mają powodzenia u mężczyzn. Ojej, patrz, która godzina. Chodź, bo się spóźnimy do kolorystki!

Dziesięć minut później siedziałam w białym pokoju Darcy’ego, w białym szlafroku i z białym ręcznikiem na głowie, w towarzystwie mamy, całej gamy kolorowych próbek materiałów i kobiety o imieniu Mary.

– Ja nie mam pojęcia! – parsknęła z dezaprobatą mama. – Jak tak można w kółko zadręczać się tymi wszystkimi teoriami! Mary, spróbuj tę złamaną wiśnię.

– To nie ja, tylko trend społeczny – odparłam z oburzeniem. – Kobiety zostają same, bo potrafią się utrzymać i chcą robić karierę, a kiedy się starzeją, wszyscy mężczyźni uważają je za zdesperowane, przeterminowane, opóźnione w rozwoju i po prostu wolą młodsze.

– Słowo daję, kochanie. Przeterminowane! Można by pomyśleć, że jesteś tubką twarogu w supermarkecie! Takie idiotyzmy możliwe są tylko w kinie.

– Nieprawda.

– Matko święta! Przeterminowane. Mężczyźni mogą udawać, że wolą te głupie laseczki, ale tak wcale nie jest. Każdy chciałby mieć miłą przyjaciółkę. A ten Rogerjakmutam, który zostawił Audrey dla swojej sekretarki? Oczywiście była głupia. Pół roku później błagał Audrey o powrót, a ona się nie zgodziła!

– Ale…

– Samanta jej było na imię. Głupia jak but. A Jean Dawson, która była żoną Billa – pamiętasz Dawsona, tego rzeźnika? – po jego śmierci wyszła za chłopaka o połowę młodszego od niej, który teraz jest jej bardzo oddany, bez reszty, a przecież Bili nie zostawił fortuny, wiesz, bo na mięsie nie można się dorobić.

– Ale jeżeli jesteś feministką, nie powinnaś potrzebować…

– To właśnie jest takie idiotyczne w feminizmie, kochanie. Każdy, kto ma choć odrobinę oleju w głowie wie, że jesteśmy rasą wyższą. Mężczyźni nic, tylko cyganią…

– Mamo!

– …i wydaje im się, że na emeryturze mogą się wylegiwać i nic nie robić w domu. Spójrz na to. Mary.

– Bardziej mi się podobał ten koralowy – odparła nadąsana Mary.

– No właśnie – powiedziałam przez wielką płachtę w kolorze akwamaryny. – Człowiekowi nie chce się po pracy jeszcze taszczyć toreb z zakupami, skoro oni tego nie robią.

– Ja nie mam pojęcia! Wy to wszystkie byście chyba chciały mieć w domu Indianę Jonesa, który wam będzie zmywał garnki. Ich trzeba wytresować. Kiedy wyszłam za tatusia, co wieczór chodził do klubu brydżowego! Co wieczór! I palił.

Kurde. Biedny tata – pomyślałam, kiedy Mary przyłożyła mi do twarzy jasnoróżową próbkę, a mama zasłoniła ją fioletową.

– Mężczyźni nie lubią, jak się ich rozstawia po kątach – powiedziałam. – Chcą, żeby kobieta była niedostępna, żeby mogli się o nią starać i… Mama ciężko westchnęła.

– Po co z tatą co tydzień prowadzaliśmy cię do szkółki niedzielnej, skoro teraz nie masz zielonego pojęcia o życiu. Nie dajesz sobie przemówić do rozumu, ciągle tylko wracasz do Marka i…

– To na nic, Pam. Ona jest Panią Zimą.

– Jest Panią Wiosną albo ja jestem chińskim mandarynem. Mówię ci.

– Ale to jakiś koszmar. Jesteśmy wobec siebie grzeczni i oficjalni, a ja wyglądam jak szmata do podłogi…

– No właśnie próbujemy jakoś temu zaradzić, prawda, dobierając ci kolory. A zresztą nie ma to większego znaczenia, jak się wygląda, nie. Mary? Po prostu musisz być prawdziwa.

– Zgadza się. – Mary, która była wielkości ostrokrzewu, rozpromieniła się.

– Prawdziwa? – zdziwiłam się.

– No wiesz, kochanie, jak Aksamitny Króliczek. Pamiętasz przecież! To była twoja ulubiona książka, którą Una ci czytała, kiedy tata i ja mieliśmy te problemy z szambem. No, spójrz tylko.

– A wiesz, że chyba jednak masz rację? – powiedziała Mary, ze zdumieniem robiąc krok do tyłu. – Ona jest Wiosną.

– A nie mówiłam?

– Mówiłaś, Pam, a ja z niej chciałam zrobić Zimę! Dopiero teraz jest sobą, prawda?


9 września, wtorek

2.00.

W łóżku, sama, nadal w domu Marka Darcy’ego. Chyba już resztę życia spędzę w białych pokojach. W drodze powrotnej z Debenhams zgubiliśmy się z policjantem. Prawdziwa szopka. Powiedziałam policjantowi, że w dzieciństwie mnie uczono, żeby – jeżeli się zgubię – prosić o pomoc policjanta, on jednak z jakichś dziwnych powodów nie załapał komizmu sytuacji. Kiedy w końcu wróciliśmy, znowu udałam się w objęcia Morfeusza, a kiedy obudziłam się o północy, cały dom był pogrążony w ciemności, a drzwi do sypialni Marka były zamknięte na klucz. Chyba zejdę na dół, zrobię sobie herbaty i pooglądam telewizję w kuchni. A jeżeli Mark jeszcze nie wrócił, chodzi z jakąś dziewczyną i przyprowadzi ją do domu, a ja wyjdę na jakąś nienormalną ciotkę albo inną panią Rochester, która w środku nocy siedzi w kuchni i pije herbatę? Ciągle wracam do tego, co mama powiedziała o byciu prawdziwą i o książce o Aksamitnym Króliczku (chociaż, szczerze mówiąc, w tym konkretnym domu dość już się naoglądałam króliczków). Twierdzi, że moja ulubiona książka – której ani rusz nie mogę sobie przypomnieć – była o tym, że niekiedy dziecko dostaje zabawkę, którą kocha bardziej niż wszystkie inne, i nawet kiedy zabawka już ma całkiem wytarte futerko, jest porozciągana i brakuje jej paru części, to dziecko i tak uważają za najpiękniejszą zabawkę na świecie i nie potrafi się z nią rozstać.

– Podobnie jest, kiedy dwoje ludzi naprawdę się kocha – szepnęła mama w windzie w Debenhams, jakby wyznawała przede mną jakiś straszny i wstydliwy sekret. – Ale cały problem, kochanie, polega na tym, że to się nie przydarza zabawkom, które mają ostre krawędzie, psują się przy upuszczaniu albo są zrobione z takiego głupiego syntetycznego materiału, który nie przetrwa długo. Trzeba być dzielną i pokazywać innym, kim jesteś i co czujesz. – Winda zatrzymała się na piętrze z akcesoriami łazienkowymi. – Uff! Fajnie było, nie?! – zaszczebiotała, raptownie zmieniając ton, kiedy do windy wcisnęły się trzy panie w jaskrawych blezerach i z dziewięćdziesięcioma dwiema torbami każda. – A widzisz? Wiedziałam, że jesteś Wiosną.

Łatwo jej mówić. Gdybym powiedziała jakiemuś mężczyźnie, co naprawdę czuję, uciekłby, gdzie pieprz rośnie. Dokładnie w tej chwili – biorąc pierwszy lepszy przykład – czuję się tak: 1. Samotna, zmęczona, przerażona, smutna, zdezorientowana i wyjątkowo seksualnie sfrustrowana. 2. Brzydka, bo włosy sterczą mi na wszystkie strony jak rogi, a twarz mam opuchniętą od zmęczenia. 3. Zdezorientowana i smutna, bo nie wiem, czy nadal podobam się Markowi czy nie, a boję się pytać. 4. Rozkochana w Marku. 5. Zmęczona samotnym spaniem i radzeniem sobie ze wszystkim na własną rękę. 6. Zaniepokojona przerażającą myślą, że nie uprawiałam seksu od piętnastu milionów stu dwudziestu tysięcy sekund. No i tak. Podsumowując, to tak naprawdę jestem samotną, brzydką, smutną erotomanką. Mmmm – wielce atrakcyjne i zachęcające. Och, cholera jasna, nie wiem, co robić. Mam ochotę na kieliszek wina. Chyba pójdę na dół. Może jednak nie napiję się wina, tylko herbaty. Chyba że jest jakaś otwarta butelka. Wino bardzo by mi pomogło usnąć.

8.00.

Zakradłam się do kuchni. Nie zapaliłam światła, bo nie mogłam znaleźć tego zakamuflowanego włącznika. W głębi duszy miałam nadzieję, że Mark się obudzi, kiedy będę przechodziła pod jego drzwiami, ale się nie obudził. Na paluszkach zaczęłam schodzić po schodach, kiedy nagle stanęłam jak wryta. Przede mną zamajaczył jakiś duży cień, jakby mężczyzny. Cień ruszył w moją stronę. Uświadomiłam sobie, że to rzeczywiście mężczyzna – wielki kawał chłopa – i zaczęłam się drzeć. Zanim do mnie doszło, że to Mark – goły! – on też zaczął wrzeszczeć. Ale o wiele głośniej niż ja. Wrzeszczał z totalnym, nie kontrolowanym przerażeniem. Wrzeszczał – jakby nie do końca rozbudzony – zupełnie jak gdyby właśnie ujrzał najstraszniejszy widok w swoim życiu. Super – pomyślałam sobie. Jestem prawdziwa. A więc tak wygląda jego reakcja, kiedy mnie widzi potarganą i nie umalowaną.

– To ja – powiedziałam. – Bridget.

Przez ułamek sekundy myślałam, że zacznie wrzeszczeć jeszcze bardziej, ale on opadł na schody, trzęsąc się bez opanowania.

– Ojej – powiedział, starając się głęboko oddychać. – Ojejujeju.

Wyglądał tak bezbronnie i słodko, że nie mogłam się oprzeć, usiadłam koło niego, objęłam i przyciągnęłam do siebie.

– O Boże – westchnął, wtulając się w moją piżamę. – Czuję się jak skończony idiota.

Nagle cała ta sytuacja wydała mi się okropnie śmieszna – bo to przecież okropnie śmieszne, że facet śmiertelnie się wystraszył swojej byłej dziewczyny. On też zaczął się śmiać.

– Chryste Panie – powiedział. – Nie bardzo to męskie tak się wystraszyć w nocy, co? Myślałem, że to ten facet od naboju.

Pogłaskałam go po głowie i ucałowałam łysinkę, gdzie od kochania wytarło mu się futerko. A potem mu powiedziałam, jak się czułam, jak tak naprawdę się czułam. I zdarzył się cud – kiedy skończyłam, powiedział, że on czuł się bardzo podobnie. Trzymając się za rękę – jak dzieciaki z reklamy sosu Bisto – zeszliśmy do kuchni, gdzie z ogromnym trudem, za mylącymi drzwiczkami szafek z nierdzewnej stali, znaleźliśmy Horlicks i mleko.

– Widzisz, chodzi o to… – powiedział, kiedy już zasiedliśmy koło piekarnika, ściskając w dłoniach kubki, żeby mleko nie wystygło -…że kiedy nie odpowiedziałaś na mój liścik, pomyślałem, że to już koniec, więc żeby się nie narzucać…

– Czekaj, czekaj – przerwałam mu. – Jaki liścik?

– Ten, który ci dałem na wieczorku poetyckim, tuż przed wyjściem.

– Ale tam był wiersz twojego taty Jeżeli.

Coś niesamowitego. Okazuje się, że kiedy Mark zrzucił tego niebieskiego delfina, wcale nie spisywał testamentu, tylko pisał liścik do mnie.

– To matka mi powiedziała, że powinienem szczerze wyrazić swoje uczucia – powiedział.

Starszyzna plemienia – hurra! W tym liściku Mark napisał, że wciąż mnie kocha, że nie jest z Rebeccą i żebym zadzwoniła do niego tego samego wieczoru, jeżeli czuję to samo, bo inaczej on mi się nie chce narzucać, tylko pozostanie moim przyjacielem.

– To dlaczego mnie zostawiłeś i spotykałeś się z nią?

– Nieprawda! To ty ode mnie odeszłaś! A ja, cholera jasna, nawet nie wiedziałem, że podobno chodzę z Rebeccą, dopóki nie poszedłem na tę imprezę w jej domu i nie wylądowałem z nią w jednym pokoju.

– Ale… to znaczy, że nigdy z nią nie poszedłeś do łóżka?

Bardzo, niesamowicie mi ulżyło, że nie okazał się tak niedelikatny by włożyć majtki w barwach Newcastle United ode mnie na randkę z Rebeccą.

– No. – Spuścił wzrok i uśmiechnął się głupio. – Jeśli chodzi o tamtą noc…

– Co? – wybuchnęłam.

– Jestem tylko człowiekiem. Byłem gościem. Chciałem być grzeczny.

Zaczęłam go walić po głowie.

– Jak mawia Shazzer, mężczyzn takie żądze zżerają przez cały czas – ciągnął, uchylając się przed moimi ciosami. – Ciągle mnie gdzieś zapraszała: a to na kolacje, a to na kinderbale ze zwierzętami z obory, a to na wakacje…

– Jasne. A ona wcale ci się nie podobała!

– To bardzo atrakcyjna dziewczyna, byłoby dziwne, gdyby…

Przestał się śmiać, wziął mnie za ręce i przyciągnął do siebie.

– Za każdym razem – szepnął gorąco – za każdym razem miałem nadzieję, że tam będziesz. A tamtej nocy w Gloucestershire, kiedy wiedziałem, że jesteś zaledwie piętnaście metrów ode mnie…

– Dwieście metrów, w domku dla służby.

– Czyli dokładnie tam, gdzie jest twoje miejsce i gdzie cię zamierzam trzymać do końca życia.

Na szczęście wciąż ściskał mnie mocno, żebym już nie mogła go uderzyć. Potem powiedział, że jego dom beze mnie jest wielki, zimny i nieprzyjazny. I że najbardziej lubi przebywać w moim mieszkaniu, gdzie jest tak przytulnie. I jeszcze, że mnie kocha, sam nie jest pewien, dlaczego, ale beze mnie nic go nie cieszy. A potem… Boże, jaka ta kamienna podłoga była zimna. Kiedy poszliśmy do jego sypialni, zauważyłam stosik książek koło jego łóżka.

– Co to takiego? – spytałam, nie wierząc własnym oczom.

– Jak kochać i przegrać, ale zachować szacunek dla samego siebie Jak odzyskać kobietę, którą kochasz? Czego pragną kobiety? Marsjanie i Wenusjanki na randce?

– Yyy… – stęknął ze wstydem.

– Ty draniu! – krzyknęłam. – A ja wszystkie swoje wyrzuciłam. – Znowu wywiązała się walka na pięści, i tak, od słowa do słowa, znowu zaczęliśmy się kochać, przez całą noc!!!

8.30.

Mmm. Uwielbiam na niego patrzeć, kiedy śpi.

8.45.

Chciałabym, żeby teraz jednak się obudził.

9.00.

Nie będę go budzić, ale może sam się obudzi dzięki wibracjom myślowym.

10.00.

Nagle Mark usiadł wyprostowany na łóżku i spojrzał na mnie. Myślałam, że na mnie nakrzyczy albo znowu zacznie wrzeszczeć, ale on tylko uśmiechnął się sennie, z powrotem opadł na poduszkę i szorstko przyciągnął mnie do siebie.

– Przepraszam – powiedziałam potem.

– I słusznie, ty mała zbereźnico – lubieżnie wymruczał mi w ucho. – A za co?

– Za to, że cię obudziłam, tak się gapiąc.

– Wiesz co? Trochę mi tego brakowało.

Skończyło się na tym, że potem jeszcze dość długo zostaliśmy w łóżku, co nie stanowiło żadnego problemu, bo Mark nie miał żadnych spraw do załatwienia, które nie mogły poczekać, a ja już do końca życia miałam nie mieć żadnych spraw do załatwienia. W zasadniczym momencie zadzwonił telefon.

– Nie odbieraj – sapnął Mark, nie przerywając. Rozwrzeszczała się sekretarka.

– Bridget, mówi Richard Finch. Robimy materiał o Nowym Celibacie. Szukamy atrakcyjnej młodej kobiety, która od pół roku nie uprawiała seksu. Nie miała żadnej radochy. Pomyślałem jednak, że poprzestaniemy na starej babie, która nie potrafi zaciągnąć chłopa do łóżka, czyli na tobie. Bridget? Odbierz telefon. Wiem, że tam jesteś, powiedziała mi ta twoja szajbnięta koleżanka, Shazzer. Bridget. Bridgeeeeeeeeet. BRIDGEEEEEEEEET!

Mark znieruchomiał, uniósł jedną brew jak Roger Moore, podniósł słuchawkę, wymruczał: „Już ją daję, proszę pana”, po czym wrzucił ją do szklanki z wodą.


12 września, piątek

Minuty, odkąd ostatnio uprawiałam seks 0 (hurra!). Dzień jak z bajki, którego ukoronowaniem było pójście do Tesco Metro z Markiem Darcym. Bez opamiętania wkładał do koszyka najrozmaitsze produkty: truskawki, tubkę pralinek z kremem Haagen Daaz oraz kurczaka z napisem na metce: „Produkt wysokotłuszczowy”. Kiedy doszliśmy do kasy, nasz rachunek wynosił 98,70 funtów.

– Coś niesamowitego – powiedział, wyjmując kartę kredytową i z niedowierzaniem kręcąc głową.

– Wiem – powiedziałam ponuro. – Chcesz, żebym się dorzuciła?

– Nie, Boże drogi. Zdumiewające. Na ile nam starczy tego jedzenia?

Spojrzałam na niego z powątpiewaniem.

– Gdzieś na tydzień?

– Ale to nie do wiary. Coś nadzwyczajnego.

– Co?

– To wszystko kosztuje niecałe sto funciaków. Mniej niż kolacja w Le Pont de la Tour!

Wspólnie ugotowaliśmy kurczaka, a Mark w przerwach między dzieleniem go na części, jak w jakiejś ekstazie chodził w tę i z powrotem po mieszkaniu.

– Co za wspaniały tydzień. Pewnie wszyscy tak robią! Chodzą do pracy, a kiedy wracają do domu, ktoś na nich czeka, potem po prostu sobie gawędzą, oglądają telewizję i gotują jedzenie. Zdumiewające.

– Tak – powiedziałam, rozglądając się na boki i zastanawiając, czy może zwariował.

– Ani razu nie pobiegłem do sekretarki, żeby sprawdzić, czy ktoś pamięta, że żyję! Nie muszę siedzieć w jakiejś restauracji z książką i wyobrażać sobie, że pewnie umrę w samotności i…

– … i że trzy tygodnie później cię znajdą nadjedzonego przez owczarka alzackiego? – Skończyłam.

– Właśnie, właśnie! – wykrzyknął, spoglądając na mnie, jakbyśmy przed chwilą jednocześnie odkryli elektryczność.

– Mogę cię przeprosić na chwileczkę? – poprosiłam.

– Oczywiście. A dlaczego?

– Tylko na chwilkę.

Właśnie gnałam na górę, żeby zadzwonić do Shazzer z rewolucyjną wiadomością, że być może mężczyźni to nie jacyś nieosiągalni, wrodzy kosmici, tylko ludzie całkiem podobni do nas, kiedy na dole zabrzęczał telefon. Usłyszałam głos Marka. Gadał chyba całą wieczność, więc nie mogłam zadzwonić do Shazzer, i w końcu, myśląc, że to cholerny egoista, zeszłam do kuchni.

– Do ciebie – powiedział, podając mi słuchawkę. – Złapali go.

Poczułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie w żołądek. Mark wziął mnie za rękę, a ja drżącą dłonią sięgnęłam po słuchawkę.

– Bridget, tu inspektor Kirby. Mamy podejrzanego o wysłanie tego naboju. Wyniki testu DNA zgadzają się z wynikami próbek pobranych ze znaczków i filiżanek.

– Kto to? – wyszeptałam.

– Czy nazwisko Gary Wilshaw coś pani mówi?

Gary. O mój Boże.

– To mój budowlaniec.

Okazało się, że Gary był poszukiwany za kilka drobnych kradzieży, których dokonał w domach, gdzie robił remont, a dziś po południu został aresztowany i zdjęto mu odciski palców.

– Siedzi w naszym areszcie – powiedział inspektor Kirby.

– Jeszcze się nie przyznał, ale jestem całkiem pewien, że teraz ruszymy z tą sprawą z łącznikiem. Damy pani znać, kiedy może pani bezpiecznie wrócić do swojego mieszkania.

Północ.

We własnym mieszkaniu. O kurde. Inspektor Kirby zadzwonił jeszcze raz pół godziny później i powiedział, że Gary ze łzami do wszystkiego się przyznał i że mogę wracać do siebie, o nic się nie martwić i pamiętać, że w sypialni mam guzik alarmowy. Dokończyliśmy kurczaka, potem poszliśmy do mnie, rozpaliliśmy ogień w kominku i obejrzeliśmy Przyjaciół, a potem Mark postanowił wziąć kąpiel. Kiedy był w łazience, rozległ się dzwonek do drzwi.

– Słucham?

– Bridget, tu Daniel.

– Yhm.

– Wpuścisz mnie? To ważne.

– Poczekaj, zaraz do ciebie zejdę – powiedziałam, zerkając w stronę łazienki. Pomyślałam, że lepiej załatwić sprawę z Danielem, ale nie chciałam ryzykować rozzłoszczenia Marka. W chwili, gdy otworzyłam drzwi wejściowe, wiedziałam, że źle zrobiłam. Daniel był pijany.

– Nasłałaś na mnie policję, tak? – wybełkotał. Zaczęłam się wycofywać tyłem, on zaś nie spuszczał ze mnie wzroku, jak grzechotnik.

– Byłaś naga pod tym płaszczem. Ty… Nagle na schodach rozległo się dudnienie kroków. Daniel podniósł głowę i – b a m! – Mark Darcy walnął go w twarz, Daniel upadł na drzwi, z nosa leciała mu krew. Mark się przestraszył.

– Przepraszam – powiedział. – Yyy… – Daniel zaczął się gramolić z podłogi, więc Mark podbiegł do niego i pomógł mu wstać. – Przepraszam za to – powtórzył grzecznie. – Nic ci nie jest? Czy mogę ci…?

Oszołomiony Daniel potarł nos.

– To ja już spadam- wymamrotał urażony.

– Tak – powiedział Mark. – Chyba tak będzie najlepiej. Zostaw ją w spokoju. Albo… yyy… będę zmuszony, wiesz, zrobić to znowu.

– No. Dobra – przytaknął posłusznie Daniel. Kiedy już wróciliśmy do mieszkania i zaryglowaliśmy drzwi, na progu sypialni ogarnął nas dziki szał. Zdumiałam się, kiedy znowu rozległ się dzwonek do drzwi.

– Ja pójdę – powiedział Mark z męską odpowiedzialnością, owijając się ręcznikiem. – To pewnie znowu Cleaver. Zostań tu. Trzy minuty później usłyszałam tupot na zewnątrz i drzwi sypialni otworzyły się z hukiem.

Krzyk zamarł mi w gardle, kiedy do sypialni wetknął głowę inspektor Kirby. Naciągnęłam koc aż pod brodę i, czerwona jak burak ze wstydu, podążyłam za jego wzrokiem śladem ubrań i bielizny wiodących do łóżka. Zamknął drzwi za sobą.

– Już nic pani nie grozi – powiedział spokojnym, kojącym głosem, jakbym zamierzała skoczyć z dachu wieżowca. – Jest pani bezpieczna. Moi ludzie go złapali.

– Kogo – Daniela?

– Nie, Marka Darcy’ego.

– Dlaczego? – spytałam kompletnie skołowana. Zerknął z powrotem na drzwi.

– Panno Jones, przycisnęła pani guzik alarmowy.

– Kiedy?

– Jakieś pięć minut temu. Dostaliśmy powtarzający się, coraz bardziej gorączkowy sygnał. Podniosłam głowę i spojrzałam na miejsce na kolumience łóżka, gdzie powinien się znajdować guzik alarmowy. Nie było go tam. Zbaraniała, zaczęłam grzebać w pościeli i w końcu wydobyłam pomarańczowe urządzenie. Inspektor Kirby przeniósł wzrok z guzika na mnie, a potem na ubrania walające się po podłodze i wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Jasne, jasne, rozumiem. – Otworzył drzwi. – Może pan wrócić, panie Darcy, jeśli ma pan jeszcze… yyy… siłę.

Inspektor Kirby wielce eufemistycznie wyjaśnił całą sytuację policjantom, którzy również zaczęli się głupio szczerzyć.

– OK. Spadamy. Miłej zabawy – powiedział inspektor Kirby, kiedy policjanci z powrotem potoczyli się na dół. – Och, jeszcze coś. Pierwotny podejrzany, pan Cleaver… – Nie wiedziałam, że Daniel był pierwotnym podejrzanym! – Cóż. Parę razy próbowaliśmy go przesłuchać, on jednak stawiał wściekły opór. Może warto wyjaśnić sobie z nim parę rzeczy.

– Och, dzięki – odparł sarkastycznie Mark, próbując zachować godność pomimo faktu, że ręcznik mu opadał. – Dzięki, że mówi nam pan to teraz.

Wyprowadził inspektora Kirby’ego i usłyszałam, jak wyjaśnia mu tę bijatykę, a potem usłyszałam jeszcze, jak inspektor prosi, żeby go informować o wszystkich problemach i o tym, czy zamierzamy wnosić skargę przeciwko Gary’emu. Kiedy Mark wrócił, szlochałam. Łzy nagle same popłynęły mi z oczu, a kiedy raz zaczęłam płakać, z jakiegoś powodu nie mogłam przestać.

– Już dobrze – powiedział Mark, tuląc mnie mocno i głaszcząc po głowie. – Już po wszystkim. Już dobrze. Wszystko będzie dobrze.

Загрузка...