Rozdział ósmy

OCH, KOTKU

1 maja, czwartek

58 kg, jedn. alkoholu 5 (ale świętuję zwycięstwo Nowej Lewicy), wkład w zwycięstwo Nowej Lewicy – poza jedn. alkoholu – 0.

18.30.

Hurra! Dzisiaj panuje naprawdę fantastyczna atmosfera: dni wyborów to jedna z niewielu okazji, kiedy sobie uświadamiasz, że to my, lud, jesteśmy odpowiedzialni za losy naszego kraju, a rząd to tylko arogancka marionetka. Nadszedł czas, by stanąć ramię w ramię i przejąć władzę.

19.30.

Właśnie wróciłam ze sklepu. Coś niesamowitego. Ludzie wylewają się z pubów kompletnie pijani. Naprawdę czuję, że jestem częścią większej całości. Nie chodzi tylko o to, że ludzie chcą zmiany. Nie. To wielkie ruszenie nas, narodu, przeciwko całej tej chciwości, brakowi zasad i szacunku dla prawdziwych ludzi i ich problemów i… Ojej, telefon.

19.45.

Hmm. To był Tom.

– Głosowałaś już?

– Właśnie się wybierałam – odparłam.

– Ach, tak. Do którego punktu wyborczego?

– Do tego za rogiem. Nie cierpię, kiedy Tom się tak zachowuje. Tylko dlatego, że kiedyś należał do Red Wedge i koszmarnym głosem zawodził „Śpiewaj, jeśli się cieszysz, że jesteś gejem”, jeszcze nie znaczy, że może się zachowywać jak święta Inkwizycja.

– A na którego kandydata będziesz głosować?

– Yyy – sieknęłam, tocząc błędnym wzrokiem po ulicy w poszukiwaniu czerwonych plakatów na latarniach. – Na Bucka!

– No to idź – powiedział. – I pamiętaj o pani Pankhurst [32].

Słowo daję, co on sobie wyobraża – że jest członkiem partii przestrzegającym dyscypliny wśród współtowarzyszy czy co? Oczywiście, że będę głosować. Ale lepiej najpierw się przebiorę. W tym stroju nie wyglądam zbyt lewicowo.

20.45.

Właśnie wróciłam z punktu wyborczego. „Czy ma pani kartę do głosowania?” – spytał mnie jakiś zarozumiały typek. Jaką znowu kartę do głosowania, pytam ja się kogo? Okazało się, że nie byłam zarejestrowana na żadnej z ich list, chociaż, cholera jasna, od lat płacę podatki, więc będę musiała lecieć do innego punktu wyborczego. Wróciłam tylko na chwilę po plan Londynu.

21.30.

Hmm. Tam też nie jestem zarejestrowana. Muszę iść do jakiejś biblioteki czy na drugi koniec miasta. Ale dzisiaj wieczorem cudownie jest chodzić po mieście. My, lud, jednoczymy się w walce o zmiany. Taaaak! Szkoda tylko, że włożyłam koturny. Poza tym za każdym razem, kiedy schodzę schodami, zalatuje ten straszliwy smród.

22.30.

Nie mogę uwierzyć w to, co się stało. Zawiodłam Tony’ego Blaira i cały naród, ale nie z własnej winy. Okazało się, że chociaż moje mieszkanie figuruje na liście, to ja nie jestem zarejestrowana jako uprawniona do głosowania, mimo że miałam przy sobie książeczkę opłat podatkowych od miejsca zamieszkania. Słowo daję, narobili tyle szumu, że nie wolno głosować, jeśli się nie płaci podatków, a teraz się okazuje, że płacąc podatki, można nie być uprawnionym do głosowania.

– Czy w październiku zeszłego roku wypełniła pani formularz? – spytała jakaś nadęta krowa w bluzce z żabotem i broszką, rozkoszująca się swoimi pięcioma minutami, bo tak się złożyło, że wylądowała za stołem w punkcie wyborczym.

– Tak! – skłamałam. Przecież nie można się spodziewać, że ludzie mieszkający w bloku będą otwierać każdą nudną brązową kopertę zaadresowaną „Do lokatora”, która wpada przez otwór w drzwiach. A co, gdyby Buck przegrał jednym głosem i wtedy cała partia przegrałaby jednym mandatem? To byłaby moja i tylko moja wina. Droga do Shazzer z punktu wyborczego była okryta wstydem. Poza tym w najbliższym czasie nie mogę nosić koturnów, bo mam otarte stopy, więc będę wyglądała jak konus.

2.30.

Ale fjne było pszjęcie wyborcze. Davi Mellor. A sio! A sio! A sio! Ups.


2 maja, piątek

58,5 kg (hurra! Nowo narodzone pół kilograma Nowej Lewicy, pierwsze w nowej erze).

8.00.

Hurra! Nie mogłabym być bardziej zadowolona ze zwycięstwa politycznego. Ale wstyd dla mojej matki toryski i byłego faceta. Ha, ha! Już się nie mogę doczekać. Cherie Blair jest fantastyczna. Ona pewnie też by się nie zmieściła w skąpe bikini we wspólnych przymierzalniach. I ona nie ma tyłka jak dwie kule do bilarda, a jednak jakoś udaje jej się upolować ciuchy, w których ten tyłek się mieści i w których wygląda jak modelka. Może teraz Cherie wykorzysta swój wpływ na naszego nowego premiera, który wyda zarządzenie, by wszystkie sklepy odzieżowe zaczęły produkować ciuchy wyglądające atrakcyjnie na każdym tyłku. Martwię się jednak, że Nowa Lewica będzie jak zakochanie się w kimś, z kim wreszcie można normalnie się umawiać, a potem pierwsza sprzeczka okaże się traumatycznie straszna. Ale w końcu Tony Blair to pierwszy premier, z którym mogłabym z własnej woli uprawiać seks. Wczoraj w nocy Shaz wysunęła teorię, że on i Cherie tak się ciągle dotykali nie dlatego, że tak im kazali ich doradcy polityczni, ale dlatego, że Cherie coraz bardziej się podniecała napływającymi wynikami wyborów – afrodyzjak władzy lub… Oj, telefon.

– O, cześć, kochanie, wiesz co? – Moja matka.

– Co? – spytałam zarozumiale, przygotowując się na triumf.

– Wygraliśmy, kochanie. Prawda, że to cudownie? Zdecydowane zwycięstwo! Wyobraź sobie tylko! Przeszył mnie zimny dreszcz. Kiedy kładłyśmy się spać, Peter Snów wciąż jeszcze brylował i wydawało się całkiem jasne, że szala zwycięstwa przechyla się na stronę Partii Pracy, ale… Ojoj. A może źle zrozumiałyśmy. Byłyśmy trochę podcięte i nie docierało do nas nic poza tym, że na całej mapie Brytanii wybuchały niebieskie domki torysów. A może coś się stało w nocy i wskrzesiło torysów?

– I wiesz co? To wszystko moja wina. Laburzyści przegrali, i to przeze mnie. I ludzi takich jak ja, którzy, jak przed tym przestrzegał Tony Blair, spoczęli na laurach. Nie mam prawa nazywać się obywatelką brytyjską ani kobietą. Kanał. Kaaaaaanał.

– Bridget, czy ty mnie słuchasz?

– Tak – szepnęłam umęczonym głosem.

– Wydajemy w Rotary Ciub przyjęcie na cześć Tony’ego i Gordona! Wszyscy będą mówić do siebie po imieniu i wkładamy swobodne stroje zamiast krawatów. Merle Robertshaw próbuje zbojkotować ten pomysł, bo twierdzi, że nikt oprócz pastora nie zechce przyjść w luźnych spodniach, ale my z Uną uważamy, że to dlatego, że Percival jest wściekły z powodu zakazu posiadania broni palnej. A Wellington wygłosi przemówienie. Czarny przemawiający u rotarianów! Wyobraź sobie tylko! No ale to właśnie w duchu Partii Pracy, kochanie. Kolorowo i etnicznie jak u Nelsona Mandeli. Geoffrey obwoził Wellingtona po pubach w Kettering. Któregoś dnia utknęli za ciężarówką Nelsona Myersa pełną desek na rusztowanie, a my myśleliśmy, że mieli wypadek! Starając się nie zastanawiać nad możliwą motywacją wujka Geoffreya do „przejażdżek” z Wellingtonem, wyraziłam swoją opinię:

– Wydawało mi się, że już wydaliście przyjęcie wyborcze z Wellingtonem?

– Och, właściwie to nie, kochanie. Wellington doszedł do wniosku, że sobie nie życzy takiego przyjęcia. Powiedział, że nie chce zanieczyszczać naszej kultury ani kazać mi i Unie skakać przez ognisko, zamiast podawać volauvents [33]. – Wybuchnęłam śmiechem. – No i w każdym razie chce wygłosić to przemówienie i zebrać trochę pieniędzy na motor wodny.

– Na co?

– Motor wodny, kochanie. Chce rozkręcić mały interes na plaży, zamiast sprzedawać muszle. Mówi, że rotarianie powinni na to pójść, bo popierają biznes. No, muszę lecieć! Una i ja zabieramy go do kolorystki! Jestem pewną siebie, wrażliwą, odpowiedzialną kobietą sukcesu, która nie bierze na siebie odpowiedzialności za zachowanie innych. Tylko za własne. Tak.


3 maja, sobota

58 kg, jedn. alkoholu 2 (standardowa zdrowa ilość dla uniknięcia zawału), papierosy 5 (bdb), kalorie 1800 (bdb), pozytywne myśli 4 (doskonale).

20.00.

Zupełnie nowe pozytywne nastawienie. Pod rządami Blaira na pewno wszyscy będą uprzejmiejsi i bardziej szczodrzy. Blair niewątpliwie zlikwiduje wszelkie zło, jakie powstało za panowania torysów. Nawet zmieniłam swoją postawę wobec Marka i Rebeki. Przecież to, że ona robi imprezę, jeszcze nie znaczy, że chodzą ze sobą, prawda? Po prostu lubi manipulować ludźmi. Naprawdę to cudowne uczucie, kiedy się osiągnęło równowagę i cały świat wygląda po prostu pięknie. Wszystkie te myśli, że powyżej pewnego wieku traci się atrakcyjność, to nieprawda. Wystarczy spojrzeć na Helen Mirren i Francescę Annis [34].

20.30.

Hmm, ale z drugiej strony… W sumie szkoda, że ta impreza jest właśnie dzisiaj. Chyba sobie poczytam Buddyzm. Dramat zamożnego mnicha. Dobrze jest się uspokoić. Nie mogę się spodziewać, że w życiu zawsze będzie się układać i że każdy chce pielęgnować swoją duszę.

20.45.

Tak! Cały problem polega na tym, że zawsze żyłam w świecie fantazji, nieustannie zwracałam się ku przeszłości lub przyszłości, zamiast cieszyć się chwilą obecną. Teraz sobie posiedzę i będę się cieszyła chwilą obecną.

21.00.

Wcale się nie cieszę chwilą obecną. W ścianie mam dziurę, smród na schodach, debet na koncie, a Mark idzie na imprezę z Rebeccą. Może otworzę sobie butelkę wina i obejrzę Ostry dyżur.

22.00.

Ciekawe, czy Magda już wróciła. Obiecała, że zadzwoni do mnie, jak tylko wróci z pełnym raportem. Pewnie powie, że Mark nie chodzi z Rebeccą i że pytał o mnie.

23.30.

Przed chwilą zadzwoniłam do opiekunki do dziecka Magdy. Jeszcze nie wrócili. Zostawiłam wiadomość, żeby oddzwoniła.

23.35.

Jeszcze nie zadzwoniła. Może impreza u Rebeki to ogromny sukces i wszyscy jeszcze tam siedzą i bawią się do upadłego, a Mark Darcy stoi na stole, ogłaszając swoje zaręczyny z Rebeccą… Oj, telefon.

– Cześć, Bridge, tu Magda.

– No i jak było? – spytałam zbyt szybko.

– Och, właściwie całkiem miło.

Aż się wzdrygnęłam. Jak można coś takiego powiedzieć, no jak?

– Podała crottin z grilla na zielonej sałacie, a potem penne carbonara [35], tylko że ze szparagami zamiast z pancettą [36], która była pyszna, a na koniec brzoskwinie zapiekane w Marsali z serem mascarpone.

Koszmar.

– Oczywiście wszystko zrobiła Delia Smith, ale Rebecca się nie przyznała.

– Naprawdę? – spytałam podniecona. Przynajmniej to jedno było dobre. Mark nie lubi pretensjonalnych osób. – A jak tam Mark?

– Dobrze. To bardzo fajny facet, nie? Niesamowicie atrakcyjny. – Magda w ogóle nic nie rozumie. W ogóle nic. Nie chwali się byłego faceta przyjaciółki, który ją rzucił. – O, a jeszcze potem podała skórkę pomarańczową w czekoladzie.

– Jasne – powiedziałam cierpliwie. No słowo daję, na jej miejscu Jude albo Shazzer wyłapałyby i zrekonstruowały każdy niuans. – A jak myślisz, czy on chodzi z Rebeccą?

– Hmmm, nie jestem pewna. Mocno z nim flirtowała.

– Był już tam, kiedy przyszłaś? – spytałam powoli i wyrozumiale, jakbym rozmawiała ze skołowanym dwulatkiem.

– Tak.

– A wyszedł razem z innymi?

– Jeremy! – ryknęła nagle z całych sił. – Czy Mark Darcy został jeszcze, kiedy wychodziliśmy?

O Boże.

– Co Mark Darcy?! – usłyszałam ryk Jeremy’ego, a potem coś jeszcze.

– Narobił do łóżka?! – wrzasnęła Magda. – Kupkę czy siusiu? KUPKĘ CZY SIUSIU?! Przepraszam, Bridge, będę musiała kończyć.

– Jeszcze tylko jedno – wymamrotałam.- Wspomniał coś o mnie?

– Wyjmij to z łóżka – rękami! No, przecież możesz je potem umyć, nie? Och, na miłość boską, dorośnij wreszcie. Przepraszam, Bridge, o co pytałaś?

– Czy wspomniał coś o mnie?

– Yyy, eee. Och, odpieprz się, Jeremy.

– No?

– Szczerze mówiąc, Bridge, to chyba nie.


4 maja, niedziela

58 kg, jedn. alkoholu 5, papierosy 9 (muszę przestać się osuwać w przepaść dekadencji), pełne nienawiści plany zgładzenia Rebeki 14, buddyjski wstyd za mordercze myśli: niezmierny, katolickie wyrzuty sumienia (chociaż wcale nie katolickie): rosnące.

W domu. Bardzo zły dzień. Wcześniej, czując się jak zombie, poszłam do Jude. Razem z Shaz w kółko powtarzały, że muszę z powrotem dosiąść jakiegoś tam konia, i zaczęły – co mnie naprawdę uraziło – przeglądać ogłoszenia Klubu Samotnych Serc.

– Nie chcę korzystać z Klubu Samotnych Serc – powiedziałam z oburzeniem. – Nie jest aż tak źle.

– Eee, Bridget – powiedziała zimno Sharon. – Czy to przypadkiem nie ty chciałaś, żeby Tony Blair ustanowił agendy randkowe dla samotnych? Wydawało mi się, że zgodziłyśmy się co do tego, że uczciwość polityczna jest czymś ważnym.

– O Boże, to jest niesamowite. – Jude zaczęła czytać na głos, wrzucając sobie do ust ogromne kawały resztek czekoladowych jajek wielkanocnych. – Naturalny, wysoki, atrakcyjny mężczyzna 57, OPH, CSS, kulturalny, pozna zmysłową panią 20-25 w celu nawiązania dyskretnej znajomości bez zahamowań i zobowiązań”. Co oni sobie wyobrażają, te palanty?

– Co to jest OPH, CSS? – spytałam.

– Obleśny Pryszczaty Hippis, Chudy Smętny Siusiak? – zasugerowała Sharon.

– Osiemnastoletni Prawiczek Harcerz Chce Samczego Seksu? – zadumałam się.

– To znaczy: Ogromne Poczucie Humoru. Chciałby Się Spotkać – odparła Jude, w czym kryła się podejrzana sugestia, że już wcześniej korzystała z tych ogłoszeń.

– Myślę, że faktycznie trzeba mieć spore poczucie humoru, żeby poskąpić kilku pełnych słów – zachichotała Sharon. Okazało się, że Mówiące Serduszka są b. zabawne. Można zadzwonić i usłyszeć, jak ludzie się reklamują, zupełnie jak w Randce w ciemno.

– OK. Mam na imię Barret i jeśli zostaniesz moją kotką, będzie nam razem bardzo słodko. Idiotycznie jest zaczynać swoją reklamę od „OK”, bo to przywodzi na myśl wielkiego mięśniaka i odstrasza od zostawiania wiadomości, co i tak wymaga sporej odwagi.

– Moja praca jest fascynująca, daje mi spełnienie i satysfakcję. Interesuję się zwykłymi rzeczami: magią, okultyzmem, poganizmem.

– Jestem przystojny, bardzo namiętny. Jestem pisarzem i szukam bardzo wyjątkowej, dominującej pani. Mile widziane piękne ciało. Powinienem być przynajmniej dziesięć lat starszy od niej, a jej powinno się to podobać.

– Ba! – parsknęła Shazzer. – Zadzwonię do któregoś z tych seksistowskich drani. Shazzer była w siódmym niebie – włączała głośnik w telefonie, a potem mruczała seksownie:

– Halo, czy to Pierwszy Raz Dający Ogłoszenie na linii? To lepiej z niej zejdź, bo pociąg jedzie. Niewątpliwie niezbyt to było dojrzałe, ale po tylu kieliszkach Chardonnay wydawało nam się niezwykle zabawne.

– „Cześć, jestem Dzikus. Jestem wysokim Hiszpanem o długich, czarnych włosach i, ciemnych oczach, długich, czarnych rzęsach i smukłym, dzikim ciele…” – odczytałam głupim głosem.

– Ooo! – wykrzyknęła radośnie Jude. – Ten może być fajny.

– No to może do niego zadzwonisz? – zaproponowałam.

– Nie! – odparła Jude.

– To dlaczego ciągle mnie namawiasz, żebym zadzwoniła? Wtedy Jude się spłoszyła. Okazało się, że przez cały ten depresyjny, samotny weekend z winy Staceya w końcu wpakowała się w telefon do Podłego Richarda.

– O Boże – powiedziałyśmy jednocześnie z Shazzer.

– Nie chodzę z nim znowu czy coś. Po prostu… jest miło – dokończyła nieporadnie, próbując uniknąć naszego oskarżycielskiego wzroku. Po powrocie do domu zobaczyłam, że miga światełko na sekretarce.

– Cześć, Bridget – powiedział głęboki, seksowny, młodo brzmiący głos z zagranicznym akcentem. – Mówi Dzikus… Te cholerne dziewuchy pewnie podały mu mój telefon.

Przerażona faktem, że jakiś obcy człowiek ma mój numer telefonu, nie podniosłam słuchawki, tylko słuchałam, jak Dzikus mówi, że jutro wieczorem będzie czekał na mnie w 192, z czerwoną różą w ręku. Zaraz potem zadzwoniłam do Shazzer i porządnieją ochrzaniłam.

– Oj, daj spokój – powiedziała Shaz. – Chodźmy wszystkie. Będzie niezły ubaw.

Więc plan jest taki, że wybieramy się tam wszystkie trzy. Co ja mam zrobić z tą dziurą w ścianie i smrodem na schodach? Cholerny Gary! Ma moje 3500 funtów. Dobra. Kurde, zadzwonię do niego.


5 maja, poniedziałek

57,5 kg (hurra!), postępy Gary’ego w łataniu dziury: zero, postępy w zapomnieniu o Marku Darcym poprzez snucie fantazji na temat Dzikusa: średnie (trochę przeszkadzają te jego rzęsy). W domu czekała na mnie wiadomość od Gary’ego. Powiedział, że dorwał inną robotę i że ponieważ się rozmyśliłam, nie ma pośpiechu. Twierdzi, że wszystko załatwi i wpadnie jutro wieczorem. Tak więc zupełnie niepotrzebnie się martwiłam. Mmmm. Dzikus. Może Jude i Shazzer mają rację. Muszę po prostu żyć dalej, a nie ciągle wyobrażać sobie Marka i Rebeccę w różnych miłosnych scenariuszach. Martwię się jednak tymi rzęsami. Dokładnie jak są długie? Fantazje na temat smukłego, dzikiego, diabelskiego ciała trochę mi psuje obraz Dzikusa mrugającego pod ciężarem rzęs długich jak u jelonka Bambi z filmów Walta Disneya.

21…00.

Dotarłam do 192 o 20.05. Parę kroków za mną przyszły Jude i Shaz, które usiadły przy innym stoliku, żeby mieć wszystko na oku. Ani śladu Dzikusa. Jedynym samotnym mężczyzną był jakiś straszliwy stary palant w dżinsowej koszuli, z kucykiem i w okularach przeciwsłonecznych, który cały czas się na mnie gapił. Gdzie Dzikus? Rzuciłam palantowi wrogie spojrzenie. Palant gapił się na mnie tak namolnie, że postanowiłam się przesiąść. I wtedy o mało co mnie szlag nie trafił. Palant podniósł czerwoną różę. Spojrzałam na niego ze zgrozą, a wtedy on z krzywym uśmieszkiem zdjął okulary i moim oczom ukazały się sztuczne rzęsy w stylu Barbary Cartland. Ten palant to był Dzikus. Wybiegłam przerażona, a za mną Jude i Shazzer, zataczające się ze śmiechu.


6 maja, wtorek

58 kg (czyżby te O,5 kg to ciąża urojona?), myśli o Marku: lepiej, postępy Gary’ego w łataniu dziury w ścianie: statyczne, tzn. żadne.

19.00.

B. przygnębiona. Przed chwilą zostawiłam Tomowi wiadomość z pytaniem, czy on też jest wkurzony. Wiem, że powinnam nauczyć się kochać siebie i żyć chwilą obecną, nie wpadać w obsesję, tylko myśleć o innych i czuć się spełniona, ale czuję się po prostu okropnie. Strasznie tęsknię za Markiem. Nie mogę uwierzyć, że zamierza chodzić z Rebeccą. Co ja takiego zrobiłam? Przecież niczego mi nie brakuje. Po prostu się starzeję i to jasne, że już mi się życie nie ułoży, więc powinnam się pogodzić z tym, że na zawsze zostanę sama i nie będę miała dzieci. Och, muszę się wziąć w garść. Gary będzie tu lada chwila.

19.30.

Gary się spóźnia.

19.45.

Wciąż ani śladu tego cholernego Gary’ego.

20.00.

Gary’ego ani widu, ani słychu.

20.15.

Kurde, Gary w ogóle się nie pojawił. O, telefon, to pewnie on.

20.30.

To był Tom, który powiedział, że jest bardzo wkurzony, podobnie jak jego kot, który zaczął szczać na dywan. Potem dodał coś dosyć zaskakującego.

– Bridge? – zagadnął. – Nie chciałabyś mieć ze mną dziecka?

– Czego?

– Dziecka.

– Dlaczego? – spytałam, nagle mając przed oczyma przerażającą wizję seksu z Tomem.

– No… – Zastanawiał się przez chwilę. – Nawet chciałbym mieć dziecko, które by przedłużyło mój ród, ale po pierwsze: jestem za bardzo egoistyczny, żeby się nim opiekować, a po drugie: jestem ciotą. Ale ty potrafiłabyś się nim zająć, oczywiście pod warunkiem, że nie zostawiłabyś go w sklepie.

Uwielbiam Toma. Zupełnie jakby wyczuł mój nastrój. W każdym razie poprosił, żebym się nad tym zastanowiła. To tylko taki luźny pomysł.

20.45.

W sumie dlaczego nie? Mogłabym je trzymać w domu w koszyku. Tak! Budziłabym się rano, a obok mnie leżałoby słodkie stworzonko służące do tulenia i kochania. I moglibyśmy robić razem różne rzeczy, na przykład chodzić na huśtawki i do Woolwortha, żeby obejrzeć ubranka i domek dla Barbie, i żylibyśmy w cudnym, spokojnym niebie pachnącym talkiem dla dzieci. A gdyby pojawił się Gary, dziecko mogłoby spać w drugiej sypialni. Może Jude i Shazzer też urodziłyby dzieci i stworzyłybyśmy komunę, i… O cholera. Podpaliłam petem kosz na śmieci.


10 maja, sobota

58,5 kg (ciąża urojona jest już gigantyczna, zważywszy na wiek płodu), papierosy 7 (chyba za mało, żeby zahamować ciążę urojoną?), kalorie 3255 (jem za siebie i za maleńkie urojone dziecko), pozytywne myśli 4, postępy Gary’ego w łataniu dziury w ścianie: zero.

11.00.

Przed chwilą skoczyłam po fajki. Nagle zrobiło się dziwnie, okropnie, straszliwie gorąco. Fantastycznie! Niektórzy faceci normalnie chodzą w samych kąpielówkach!

11.15.

Tylko dlatego, że jest lato, nie powinnam wprowadzać zamętu w swoje życie, chaosu do mieszkania i pozwalać, by przytłaczały mnie nie załatwione sprawy, a na korytarzu cuchnęło. (Uch. Na schodach śmierdzi już naprawdę okropnie). Zamierzam to zmienić, cały dzień sprzątając i załatwiając bieżące sprawy. Muszę uporządkować rzeczy na powitanie nowego życia.

11.30.

Dobra. Zacznę od zgromadzenia wszystkich gazet w jedną centralną stertę.

11.40.

Oj tam

12.15.

Może najpierw załatwię bieżące sprawy.

12.20.

Nie mogę tego zrobić, najpierw trzeba się porządnie ubrać.

12.25.

Nie za dobrze wyglądam w tych szortach. Jakoś za sportowo. Potrzebna mi jakaś mięciutka sukieneczka.

12.35.

Gdzie ona się podziała?

12.40.

Trzeba ją wyprać i powiesić, żeby wyschła. Potem biorę się do roboty.

12.55.

Hurra! Jadę popływać do Hampstead Ponds z Jude i Shazzer! Nie ogoliłam sobie nóg, ale Jude mówi, że ten staw jest tylko dla pań i pełno nad nim lesbijek, które uważają za gejowski punkt honoru być owłosioną jak yeti. Hurra! Północ. Nad wodą było fantastycznie, zupełnie jak na szesnastowiecznym obrazku przedstawiającym nimfy, z tym, że nimfy raczej nie noszą kostiumów kąpielowych od Dorothy Perkins. B. staroświecko, drewniany pomost i ratownicy. Pływanie w środowisku naturalnym z błotkiem (na dnie jeziora, nie na własnym tyłku) to całkowicie nowe doznanie. Opowiedziałam im o pomyśle Toma z ojcostwem.

– Boże drogi! – wykrzyknęła Shaz. – Myślę, że to dobry pomysł. Tylko że zamiast: „Dlaczego nie wyszłaś za mąż”, ciągle by cię pytali: „Kto jest ojcem?”

– Mogłabym mówić, że to niepokalane poczęcie – zasugerowałam.

– Ja tam uważam, że byłoby to wyjątkowo egoistyczne – powiedziała zimno Jude. Nastąpiła pełna osłupienia cisza. Zaczęłyśmy się na nią gapić, próbując rozgryźć, o co jej chodzi.

– Dlaczego? – spytała w końcu Shaz.

– Dlatego, że dziecko potrzebuje dwojga rodziców. Zrobiłybyście to, żeby zaspokoić swoje potrzeby, bo jesteście zbyt egoistyczne, by stworzyć związek. O kurde. Prawie widziałam, jak Shaz wyjmuje karabin maszynowy i kosi serią Jude. Trochę ją poniosło i wdała się w tyradę naszpikowaną eklektycznymi kulturowo odnośnikami.

– Weźcie na przykład Karaiby! – wrzasnęła, aż dziewczyny obok nas obejrzały się wystraszone, a ja pomyślałam: „Mmm. Karaiby. Cudne luksusowe hotele i biały piaseczek”. – Tamtejsze kobiety wspólnie wychowują dzieci – oznajmiła Shaz. – A mężczyźni pojawiają się tylko czasami, żeby się z nimi pobzykać, ale teraz kobiety przejmują władzę w ekonomii i powstają pamflety pod tytułem Mężczyźni w niebezpieczeństwie, bo faceci wypadają ze swojej roli NA CAŁYM PIEPRZONYM ŚWIECIE.

Czasami się zastanawiam, czy Sharon rzeczywiście jest takim doktorkiem od… no od wszystkiego… jakiego udaje.

– Dziecko potrzebuje dwojga rodziców – zawzięła się Jude.

– Och, na miłość boską, to kompletnie ograniczony, paternalistyczny, nierealistyczny, stronniczy pogląd w stylu Szczęśliwej Mężatki Z Klasy średniej – syknęła Shaz. – Każdy wie, że jedna trzecia małżeństw kończy się rozwodem.

– Tak! – powiedziałam. – Posiadanie jednej matki, która cię kocha, musi być lepsze niż bycie produktem gorzkiego rozwodu. Dzieciom potrzebne są związki, życie i ludzie, ale to nie musi być mąż. – Wtedy nagle przypomniałam sobie coś – o ironio losu! – z czym zawsze wyskakiwała moja matka. – Dziecka nie da się zepsuć miłością.

– Nie musicie tak na mnie naskakiwać – obruszyła się Jude. – Ja tylko przedstawiam swoją opinię. Zresztą mam wam coś do powiedzenia.

– Taaak? A co? – spytała Shaz. – Jesteś za trzymaniem niewolników?

– Podły Richard i ja bierzemy ślub.

Shazzer i ja zaniemówiłyśmy ze zgrozy, a Jude, rumieniąc się triumfalnie, spuściła wzrok.

– Prawda, że to cudownie? Myślę, że kiedy go ostatnio rzuciłam, zrozumiał, że pewnych rzeczy nie docenia się, dopóki się ich nie straci – i to go w końcu zmusiło do oświadczyn!

– Raczej to go w końcu zmusiło do zrozumienia, że skoro już nie może żyć z twojej forsy, to będzie musiał poszukać sobie jakiejś roboty – wymamrotała Shaz.

– Eee, Jude – powiedziałam. – Mówisz, że zamierzasz wyjść za Podłego Richarda?

– Tak. I tak sobie myślę, czy zostaniecie moimi druhnami?

11 maja, niedziela

58 kg (urojone dziecko czmychnęło, przerażone wizją zbliżającego się ślubu), jedn. alkoholu 3, papierosy 15 (teraz mogę sobie palić i pić do woli), fantazje na temat Marka: tylko 2 (wspaniale).

Przed chwilą dzwoniła Shaz i obie się zgodziłyśmy, że cała ta sprawa to straszny kanał. Kanał. I że Jude nie powinna wychodzić za Podłego Richarda, bo: 1. Jest nienormalny. 2. Jest podły: Podły z nazwiska i z natury. 3. Dostajemy drgawek na myśl, że ubrane jak różowe purchawki miałybyśmy przejść środkiem kościoła, a wszyscy by się na nas gapili. Zadzwonię do Magdy i powiem jej o wszystkim.

– No i co ty na to? – spytałam.

– Hmm. Nie wygląda to obiecująco. Ale wiesz, związki między ludźmi to jedna wielka tajemnica – powiedziała enigmatycznie. – Nikt z zewnątrz nie zrozumie, co trzyma dwoje ludzi razem. Następnie rozmowa zeszła na pomysł z macierzyństwem, na co Magda z niezrozumiałych powodów się rozpromieniła.

– Wiesz, co, Bridge? Myślę, że powinnaś spróbować, naprawdę.

– Jak to?

– No, może byś się zajęła na jedno popołudnie Constance i Harrym i zobaczyła, jak to jest. Zawsze uważałam, że samopomoc to najlepsze rozwiązanie dla współczesnej kobiety.

O kurde. Obiecałam, że w przyszłą sobotę zaopiekuję się Harrym, Constance i niemowlęciem, a ona w tym czasie pójdzie sobie zrobić pasemka. Poza tym za sześć tygodni ona i Jerome organizują garden party z okazji 7 urodzin Constance i spytała, czy chcę, żeby zaprosiła Marka. Przytaknęłam. Nie widział mnie od lutego, więc dobrze, żeby się przekonał, jak się zmieniłam i jaka teraz jestem spokojna, zrównoważona i pełna wewnętrznej siły.


12 maja, poniedziałek

Kiedy przyszłam do pracy, Richard Finch w okropnej manii latał jak kot z pęcherzem po całym pokoju, żując gumę i wrzeszcząc na wszystkich. (Seksowny Matt, który dziś rano wyglądał szczególnie jak model z DKNY, powiedział Strasznemu Haroldowi, że posądza Richarda Fincha o zażywanie kokainy). W każdym razie okazało się, że kontroler programu odrzucił pomysł Richarda, by zastąpić poranne wydanie wiadomości zebraniem zespołu Sit Up Britain – „bez upiększeń” i na żywo. Zważywszy na to, że ostatnie poranne zebranie Sit Up Britain sprowadziło się do kłótni, który z naszych prezenterów ma poprowadzić główny temat, a główny temat dotyczył tego, którzy prezenterzy mają występować w BBC i wiadomościach ITV, nie uważam, by był to jakoś szczególnie interesujący program, ale Richard naprawdę się tym wkurzył.

– Wiecie, na czym polega problem wiadomości? – zwrócił się do nas, wyjmując gumę z ust i rzucając ją w bardzo ogólnie pojętym kierunku kosza na śmieci. – Są nudne. Nuda, nuda, flaki z olejem.

– Nuda? – spytałam. – Przecież oglądamy powstawanie pierwszego od… od kilku lat rządu laburzystów!

– Boże – westchnął, zdejmując okulary w stylu Chrisa Evansa. – Mamy nowy rząd laburzystowski? Naprawdę? Ludzie! Chodźcie tu! Bridget ma dla was sensacyjną wiadomość!

– A co z bośniackimi Serbami?

– Och, obudź się wreszcie – zajęczała Patchouli. – Chcą do siebie strzelać zza krzaków? No i co? Nic nowego.

– Ta, ta, ta – zawołał Richard z rosnącym podnieceniem.

– Ludzie nie chcą oglądać martwych Albańczyków w opaskach na głowie, chcą oglądać ludzi. Myślę: Nationwide. Myślę: Frank Bough, myślę: baby na deskorolkach. No i teraz wszyscy musimy wymyślać jakieś ciekawostki dla ludzi, jak ślimaki, które się upijają, albo staruszkowie skaczący na bunjee. Ale niby jak mamy zorganizować geriatryczne skoki na bunjee do… Aaa, telefon! To pewnie Stowarzyszenie Mięczaków i Małych Amfibii.

– O, cześć, kochanie, wiesz co?

– Mamo – powiedziałam groźnie. – Mówiłam ci…

– Och, wiem, kochanie. Dzwonię tylko, żeby ci powiedzieć coś bardzo smutnego.

– Co? – spytałam naburmuszona.

– Wellington wraca do domu. Jego przemówienie w Rotary Club było fantastyczne. Absolutnie fantastyczne. Wiesz, kiedy mówił o sytuacji dzieci w jego plemieniu, Merle Robertshaw się rozpłakała! Rozpłakała się!

– Myślałam, że Wellington zbiera pieniądze na motor wodny.

– Zgadza się, kochanie, ale wymyślił taki wspaniały nowy projekt, w sam raz dla rotarianów. Powiedział, że gdyby uczynili dotację, to nie tylko by dał oddziałowi w Kettering dziesięć procent zysków, ale gdyby przekazali połowę na jego wioskę, to dodałby kolejne pięć procent. Charytatywność i drobny biznes – prawda, że to łebskie? W każdym razie zebrali czterysta funtów i Wellington wraca do Kenii! Zamierza wybudować nową szkołę! Wyobraź sobie! Dzięki nam! Dał też cudowny pokaz slajdów z Naturę Boy Nat King Cole’a w tle, a na koniec powiedział: Hakuna Matata!, co przyjęliśmy na swoje motto!

– Wspaniale! – podsumowałam, po czym zauważyłam, że Richard Finch gapi się na mnie wkurzony.

– No i, kochanie, pomyśleliśmy sobie, że…

– Mamo – przerwałam jej – czy znasz jakichś starszych ludzi, którzy robią interesujące rzeczy!

– No słowo daję, co za głupie pytanie. Wszyscy starsi ludzie robią interesujące rzeczy. Na przykład Archie Garside – znasz Archiego – kiedyś był zastępcą rzecznika dyrektora banku. Skacze na spadochronie. Zdaje się, że nawet jutro ma wykonać skok sponsorowany przez rotarianów, a właśnie kończy dziewięćdziesiąt dwa lata. Dziewięćdziesięciodwuletni skoczek spadochronowy! Wyobraź sobie!

Pół godziny później, z triumfującym uśmieszkiem igrającym na ustach ruszyłam w stronę biurka Richarda Fincha.

18.00.

Hurra! Wszystko pięknie! Wróciłam do łask u Richarda Fincha i jadę do Kettering kręcić skok ze spadochronem. I nie tylko to – mam reżyserować ten materiał, który będzie tematem głównym.


13 maja, wtorek

Już nie chcę być żadną głupią kobietą sukcesu z telewizji. Zupełnie zapomniałam, jakim koszmarem jest ekipa telewizyjna, kiedy jej pozwolić na swobodne kontakty z dziewiczą pod względem mediów publicznością. Nie pozwolono mi reżyserować tego materiału, bo uznano, że jest za bardzo skomplikowany, więc zostałam na ziemi, a do samolotu wysłano tego apodyktycznego karierowicza Grega. Okazało się, że Archie nie chciał skoczyć, bo nigdzie nie widział dobrego miejsca do lądowania, ale Greg ciągle marudził: „Szybciej, kolego, tracimy światło” i w końcu zmusił go do skoczenia na zaorane pole, które sprawiało wrażenie miękkiego. Niestety, wcale nie było to zaorane pole, tylko roboty kanalizacyjne.


17 maja, sobota

58,5 kg, jedn. alkoholu 1, papierosy O, fantazje na temat cholernego dziecka 1, fantazje na temat cholernego Marka Darcy’ego: wszystkie te, w których widzi mnie znowu, uświadamia sobie, jak bardzo się zmieniłam, jaka jestem zrównoważona, tzn. chuda, dobrze ubrana itd., i w których ponownie się we mnie zakochuje: 472.

Kompletnie wykończona po całym tygodniu pracy. Prawie za bardzo wyzuta z sił, żeby w ogóle wstać z łóżka. Szkoda, że nie mogę kogoś wysłać na dół po gazetę, a także czekoladowego croissanta i cappuccino. Chyba zostanę w łóżku, poczytam sobie „Marie Claire” i pomaluję paznokcie, a potem zobaczę, czy Jude i Shazzer mają ochotę pójść do Jigsaw. Bardzo chciałabym kupić sobie coś nowego na spotkanie z Markiem w przyszłym tygodniu, żeby podkreślić, że się zmieniłam… Aaa! Dzwonek do drzwi. Kto przy zdrowych zmysłach może dzwonić do czyichś drzwi o dziesiątej rano w sobotę? Czy ci ludzie kompletnie powariowali? Później. Powlokłam się do domofonu. To była Magda, która zaszczebiotała:

– Przywitaj się z ciocią Bridget!

Mało co się nie przewróciłam ze zgrozy, niejasno sobie przypominając, że się zaoferowałam wziąć do siebie na sobotę dzieci Magdy, podczas gdy ona cały dzień będzie robiła sobie włosy i spędzała miło czas z Jude i Shazzer jak wolna dziewczyna. Cała spanikowana przycisnęłam brzęczyk, narzuciłam na siebie jedyny szlafrok, jaki zdołałam znaleźć – niestosowny, b. krótki i przezroczysty – i zaczęłam ganiać po mieszkaniu, żeby usunąć popielniczki, kubki z wódką, potłuczone kieliszki etc.

– Uff! No to jesteśmy! Harry trochę się zasapał, co? – zapiała Magda, gramoląc się po schodach, objuczona wózkami i torbami jak bezdomny. – Uff. Co to za smród?

Constance, moja córka chrzestna, która niebawem kończy trzy lata, powiedziała, że przyniosła mi prezent. Wyglądała na strasznie zadowoloną ze swojego wyboru i była pewna, że prezent mi się spodoba. Z podnieceniem rozdarłam papier. Był to katalog kominków.

– Chyba myślała, że to jakiś magazyn – szepnęła Magda.

Okazałam bezbrzeżny zachwyt. Constance uśmiechnęła się z satysfakcją i pocałowała mnie, co było bardzo miłe, po czym usiadła zadowolona przed wideo, oglądając Pingu.

– Przepraszam. Podwijam kiecę i lecę, bo się spóźnię na pasemka – oznajmiła w pośpiechu Magda. – W torbie pod wózkiem masz wszystko, czego będziesz potrzebować. Pilnuj, żeby dzieciaki nie powypadały przez tę dziurę w ścianie.

Wszystko wyglądało OK. Niemowlę spało, Harry, który ma prawie roczek, siedział obok niego w podwójnym wózku, z bardzo uszarganym króliczkiem w rączce, i wyglądał, jakby też miał lada moment usnąć. Ale kiedy trzasnęły drzwi na dole, Harry i niemowlę zaczęli się drzeć wniebogłosy, rzucać i kopać, a gdy próbowałam je wziąć na ręce, zachowywali się jak rozwścieczeni deportowani. Imałam się wszelkich sposobów (chociaż oczywiście nie zakleiłam im buzi taśmą), żeby je uciszyć: tańczyłam, machałam rękami i udawałam, że gram na trąbce – wszystko na próżno. Constance odwróciła się od ekranu i spojrzała na mnie poważnym wzrokiem.

– Pewnie chce im się pić – powiedziała. – Przez tę koszulę wszystko ci widać.

Upokorzona przez osobę, która jeszcze nie skończyła trzech lat, odnalazłam butelki w torbie, podałam je dzieciom, które oczywiście od razu przestały płakać i wzięły się do ssania, z przejęciem obserwując mnie spod spuszczonych główek, jakbym była jakimś paskudnym urzędnikiem z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Próbowałam się wślizgnąć do drugiego pokoju, żeby coś na siebie zarzucić, ale dzieciaki wyjęły butle z buzi i znowu się rozwrzeszczały. Skończyło się na tym, że ubrałam się w salonie, dzieci zaś obserwowały mnie intensywnie, jakbym była jakąś dziwaczną artystką wykonującą odwrotny striptiz. Po czterdziestu pięciu minutach operacji w stylu wojny nad Zatoką, mających na celu zniesienie dzieci, wózków i toreb na dół, znaleźliśmy się na ulicy Harry, jak mówi Magda, nie opanował jeszcze ludzkiej mowy, ale za to Constance przybrała wobec mnie bardzo uroczy, dorosły, poufny ton, tłumacząc: „Chyba chce na huśtawkę”, kiedy coś tam sobie gaworzył, gdy zaś kupiłam sobie paczkę Minstreli, powiedziała surowo: „Lepiej nikomu o tym nie mówmy”. Niestety, z jakiegoś powodu, kiedy dotarliśmy do drzwi wejściowych, Harry zaczął kichać i z nosa z siłą pocisku wystrzeliła mu ogromna sieć zielonych gili, które następnie opadły mu na usta i brodę, zupełnie jak substancja z filmu Dr Who. Constance ze zgrozą rozdziawiła usta i zwymiotowała mi na włosy, a niemowlę zaczęło się drzeć, na co rozdarła się także pozostała dwójka. Rozpaczliwie usiłując zapanować nad sytuacją, schyliłam się, starłam gile z twarzy Harry’ego i włożyłam mu smoczek z powrotem do buzi, nucąc jednocześnie własną, kojącą wersję Will Always Love You. Na jedną cudowną sekundę zapadła cisza. Przejęta swym wrodzonym talentem macierzyńskim, zaczęłam drugi wers, uśmiechając się promiennie do Harry’ego, ale on raptownie wyciągnął sobie smoczek z ust i wetknął go mnie.

– Cześć – powiedział jakiś męski głos, gdy Harry znowu zaczął się wydzierać. Kiedy się odwróciłam, ze smoczkiem w ustach i zarzyganymi włosami, ujrzałam Marka Darcy’ego, na którego twarzy malowało się nieopisane zdumienie.

– To dzieci Magdy – powiedziałam w końcu.

– Aha. Bo właśnie myślałem, że trochę za szybko ci to poszło. Albo że bardzo skrzętnie dochowywałaś tajemnicy.

– Kto to? – Constance włożyła dłoń w moją i podejrzliwie spojrzała na Marka.

– Jestem Mark. Jestem przyjacielem Bridget.

– Aha – mruknęła, patrząc wciąż podejrzliwie.

– Ma taki sam wyraz twarzy jak ty – powiedział, spoglądając na mnie wzrokiem, którego nie potrafiłam zgłębić. – Mogę ci pomóc wejść na górę?

Skończyło się na tym, że ja, trzymając niemowlę, ujęłam Constance za rękę, a Mark złapał wózek i wziął Harry’ego za rączkę. Z jakiegoś powodu odzywaliśmy się tylko do dzieci, ale nie do siebie nawzajem. Potem jednak usłyszałam na schodach jakieś głosy. Kiedy skręciliśmy za róg, zobaczyliśmy dwóch policjantów, którzy opróżniali kredens stojący na korytarzu. Sąsiad złożył skargę, że panuje tam straszliwy smród.

– Ty weź dzieci na górę, a ja się tym zajmę – powiedział cicho Mark. Poczułam się jak Maria w Dźwięku muzyki, kiedy po koncercie ona musi zabrać dzieci do samochodu, a w tym czasie kapitan Von Trapp stawia czoło gestapo. Szepcząc z nieszczerą wesołością, z powrotem nastawiłam Pingu, nalałam wszystkim dzieciom do butelek trochę Ribeny bez cukru i usiadłam na podłodze między nimi, z czego były bardziej niż zadowolone. Wtedy pojawił się policjant, ściskając w ręku torbę, którą rozpoznałam jako swoją. Z zapinanej na suwak kieszeni oskarżycielskim ruchem dłoni w rękawiczce wyjął foliową torebkę z jakimś cuchnącym, usmarowanym krwią mięsem i spytał:

– Czy to należy do pani? Znalazłem to w kredensie na korytarzu. Czy mogę zadać pani parę pytań?

Wstałam, zostawiając dzieci wpatrzone urzeczonym wzrokiem w Pingu, kiedy w drzwiach pojawił się Mark.

– Jak już mówiłem, jestem prawnikiem – zwrócił się uprzejmie do młodego policjanta, z ledwo dostrzegalną nutką „więc lepiej uważaj, co robisz”. W tej samej chwili zadzwonił telefon.

– Mogę odebrać? – spytał podejrzliwie jeden z policjantów, jakby to dzwonił na przykład mój dostawca fragmentów trupów. Nie mogłam zrozumieć, jak to zakrwawione mięso znalazło się w mojej torbie. Policjant przyłożył słuchawkę do ucha, na jego twarzy na chwilę pojawiło się wielkie przerażenie, po czym podsunął mi telefon.

– O, cześć, kochanie, kto to był? Czy u ciebie jest jakiś mężczyzna?

Nagle mnie olśniło. Ostatnio miałam tę torbę, kiedy byłam na lunchu u rodziców.

– Mamo – powiedziałam – czy wkładałaś mi coś do torby, kiedy byłam u ciebie na lunchu?

– Tak, istotnie, przypominam sobie. Dwa surowe steki. A ty nawet nie podziękowałaś. Do tej kieszeni na suwak. Pamiętam, jak mówiłam Unie, że takie steki nie należą do tanich.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – syknęłam. W końcu udało mi się namówić matkę, która nie wyraziła najmniejszej skruchy, by wszystko opowiedziała policjantom. Ale nawet wtedy zaczęli przebąkiwać, że chcą zabrać te steki do analizy i może wezwać mnie na przesłuchanie, na co Constance wybuchnęła płaczem. Wzięłam ją na ręce, a ona objęła mnie za szyję i uczepiła się mojego swetra, jakbym zaraz miała zostać od niej oderwana i rzucona na pożarcie niedźwiedziom. Mark tylko się roześmiał, położył dłoń na ramieniu jednego z policjantów i powiedział:

– Dajcie spokój, chłopcy. To tylko parę steków od jej matki. Na pewno macie co innego do roboty. Policjanci popatrzyli po sobie i kiwnęli głowami, a potem zaczęli zamykać swoje notesy i zbierać kaski. Potem ten główny powiedział:

– OK, panno Jones, na przyszłość proszę uważać, co pani matka wkłada do torby. Dzięki za pomoc, proszę pana. Życzymy miłego wieczoru. Miłego wieczoru, proszę pani.

Na sekundę zapadła cisza, kiedy to Mark gapił się na dziurę w ścianie, jakby nie pewien, co robić, aż nagle powiedział: „Bawcie się dobrze przy Pingu” i wypadł za policjantami na schody.


21 maja, środa

57,5 kg, jedn. alkoholu l (bdb), papierosy 12 (wspaniale), kalorie 3425 (straciłam apetyt), postępy Gary’ego w łataniu dziury w ścianie O, pozytywne myśli na temat tkaniny obiciowej jako stroju na specjalną okazję 0.

Jude kompletnie zwariowała. Kiedy przed chwilą do niej poszłam, całe mieszkanie było zawalone magazynami dla panien młodych, próbkami koronki, truskawkami ze złotą posypką, wazami i broszurami reklamującymi nożyki do grejpfrutów, doniczkami z terakoty z jakimś zielskiem i źdźbłami słomy.

– Chcę mieć burtę – mówiła. – A może to jurta? Zamiast namiotu. To takie coś jak namiot nomadów w Afganistanie z dywanami na podłodze i jeszcze chcę, żeby tam stały patynowane lampki olejowe na długich nóżkach.

– Jak się ubierzesz? – spytałam, przerzucając zdjęcia chudych jak szczapa modelek, całych w haftach i z kwiatami wplecionymi we włosy, i zastanawiając się, czy wezwać karetkę.

– Będę miała suknię szytą na miarę. Abe Hamilton! Koronki i mnóstwo rozcięć.

– Jakich rozcięć? – wymamrotała morderczym tonem Shaz.

– Słucham? – spytała zimno Jude.

– Jakie rozcięcie? – wyjaśniłam. – Jak w „Jaki samochód?”

– Nie „Jaki samochód?”, tylko „Który samochód?” – sprostowała Shaz.

– Dziewczęta – powiedziała Jude nazbyt miłym głosem, jakby była panią od WFu, która zaraz nas ustawi w tenisówkach na korytarzu. – Możemy iść dalej? Interesujące, w jaki sposób wkradło się to „my”. Nagle ślub Jude stał się naszym ślubem i lada chwila miałyśmy zacząć wykonywać wszystkie te idiotyczne zadania w stylu oplatanie słomą 150 lampek olejowych i wyjazd na farmę piękności na wieczór panieński Jude.

– Mogę coś powiedzieć? – spytała Shaz.

– Tak – zgodziła się Jude.

– CHOLERA JASNA, NIE WYCHODŹ ZA PODŁEGO RICHARDA! To nieodpowiedzialny, egoistyczny, gnuśny, nielojalny popapraniec z piekła rodem. Jeśli za niego wyjdziesz, zabierze ci połowę twoich pieniędzy i ucieknie z jakąś żyletą. Wiem, że istnieje coś takiego jak intercyza, ale…

Jude nagle ucichła. Raptem uświadomiłam sobie – czując but Shazzie na swojej goleni – że mam ją poprzeć.

– Posłuchajcie tego – powiedziałam z nadzieją, sięgając po Przewodnik panny młodej. – „Drużba: pan młody powinien wybrać zrównoważoną, odpowiedzialną osobę…” Rozejrzałam się z zadowoleniem, jakbym w ten sposób udowodniła teorię Shaz, ale spotkałam się z chłodnym przyjęciem.

– Poza tym – ciągnęła Shaz – czy nie uważacie, że ślub wywiera zbyt wielką presję na związek? Chyba nietrudno to zrozumieć, co? Jude oddychała głęboko przez nos, a my obserwowałyśmy ją, siedząc jak na szpilkach.

– No! – wykrzyknęła w końcu, spoglądając na nas z dzielnym uśmiechem. – Obowiązki druhen! Shaz zapaliła Silk Cuta.

– Jak się ubieramy?

– No! – zaćwierkała Jude. – Myślę, że powinnyście sobie uszyć suknie. Patrzcie na to! – Był to artykuł zatytułowany 50 sposobów zaoszczędzenia wydatków na Wielki Dzień. „Dla druhen doskonale nadają się tkaniny obiciowe”! Tkaniny obiciowe?

– Widzicie – ciągnęła Jude – tu jest napisane, że przy układaniu listy gości nie trzeba zapraszać ich nowych partnerów, ale kiedy tylko o tym wspomniałam, ona powiedziała: „Och, przyjdziemy z radością”.

– Kto? – spytałam.

– Rebecca.

Spojrzałam na Jude oniemiała. To niemożliwe. Chyba się nie spodziewa, że będę paradowała główną nawą wystrojona jak kanapa, podczas gdy Mark Darcy będzie siedział z Rebeccą?

– I zaprosili mnie, żebym pojechała z nimi na wakacje. Oczywiście nie zamierzam nigdzie jechać, ale Rebecca czuła się chyba trochę urażona, że nie uprzedziłam jej wcześniej.

– Co?! – wybuchnęła Shazzer. – Czy ty nie masz pojęcia, co to znaczy „przyjaźń”? Bridget i ja jesteśmy twoimi najbliższymi przyjaciółkami, Rebecca bezwstydnie ukradła Marka i teraz zamiast zachowywać się taktownie, próbuje uwikłać wszystkich w swą sieć towarzyską i tak nią oplatać Marka, żeby nigdy z niej nie uciekł. A ty, cholera jasna, nawet nie zajmujesz żadnego stanowiska! Na tym właśnie polega cały problem ze współczesnym światem – wszystko jest do wybaczenia. Wiesz co, Jude, niedobrze mi się robi. Skoro taka z ciebie przyjaciółka, to sama sobie idź główną nawą z Rebeccą z tyłu, wystrojoną w zasłony z Ikei. Zobaczymy, czy ci się to spodoba. I wsadź sobie gdzieś tę swoją burtę, jurtę czy jogurtę!

No więc teraz Sharon i ja nie rozmawiamy z Jude. O Boże. O Boże.

Загрузка...