ROZDZIAŁ I

Wyyyautoowaniiiieee!

Mała, biała piłka przeleciała obok młodzieńca w białym, lamowanym zielenią stroju i trafiła w płaską, skórzaną rękawicę innego — w szarym stroju — kucającego za nim. Trzeci mężczyzna z grupki, ten, który krzyknął, ubrany był w anachroniczną czarną kurtkę i czapkę z daszkiem. Miał tez podanie jak kucający drucianą maskę na twarzy i napierśnik. Widzowie wypełniający niemal szczelnie trybuny zareagowali na jego okrzyk pomrukiem niezadowolenia przetykanym gwizdami, a młodzian w biało-zielonym stroju opuścił długą, starannie wykonaną z drewna pałkę i spojrzał na niego bykiem. Czarno ubrany odwzajemnił spojrzenie i biało-zielony po chwili opuścił wzrok. Ten zaś, który złapał piłkę, rzucił ją innemu, na szaro ubranemu mężczyźnie stojącemu na usypanym z ziemi niewielkim kopczyku oddalonym o jakieś dwadzieścia metrów. Zaraz! — Komodor lady Michelle Henke, hrabina Gold Peak, odwróciła się w wygodnym fotelu i spojrzała na siedzącą obok kobietę. — To jest wyatutowanie?

— Oczywiście — potwierdziła lady Honor Harrington, księżna i patronka Harrington, do której należały tak loża, jak i stadion.

— Powiedziałaś, że wyatutowany jest wtedy, jak się zamachnie i nie trafi w piłkę — w głosie Henke słychać było pretensję.

— Bo tak jest — zapewniła ją Honor.

— Ale on się nie zamachnął!

— To bez znaczenia, jeśli rzut był prawidłowy, czyli nastąpił w strefie. Jeśli trzy razy nie spróbuje jej odbić, zostaje wyautowany.

Przez moment Henke miała taką samą minę jak pałkarz, gdy przyglądał się sędziemu bazowemu. Honor zaś przyglądała się jej niewinnie i czekała na ciąg dalszy.

— A ta cała strefa to? — spytała Henke tonem kogoś zdecydowanego nie dać rozmówcy satysfakcji z drobnego zwycięstwa.

— Wszędzie między kolanami a ramionami, jeśli piłka przeleci także nad bazą-domową — odparła Honor cierpliwie, tonem, jakim zwykle tłumaczy się coś oczywistego średnio tępemu dziecku.

— I jeszcze mi powiesz, że wiedziałaś to rok temu! — prychnęła Henke z pretensją w głosie.

— Czego innego mogłam się spodziewać?! — westchnęła Honor z żalem. — To naprawdę bardzo prosta gra.

— Pewnie! Dlatego jest to jedyna planeta w znanym wszechświecie, gdzie nadal w nią grają.

— Nieprawda! Doskonale wiesz, że w baseball grają także na Ziemi i przynajmniej pięciu innych planetach — zaprotestowała Honor ze świętym oburzeniem.

Rozciągnięty wygodnie na oparciu jej fotela Nimitz bleeknął radośnie, spoglądając z wyższością na Henke.

— No dobrze — ustąpiła Michelle Henke. — Na siedmiu planetach z ponad tysiąca siedmiuset zamieszkanych przez ludzi.

— Jako doświadczony astronawigator powinnaś nauczyć się dokładności — upomniała ją Honor z kamienną miną i radosnymi błyskami w oczach.

W tym momencie miotacz wykonał wyjątkowo szybki i paskudny rzut zwany diderem. Pałkarz wziął zamach i kij baseballowy z hukiem trafił w lecącą piłkę, posyłając ją na zapole. Ta przeleciała nad niską ścianką dzielącą boisko od reszty stadionu i Henke zerwała się, otwierając już usta do radosnego okrzyku.

I w tym momencie zorientowała się, że Honor nawet nie drgnęła.

Ujęła się więc pod boki i obróciła z miną na poły cierpiętniczą, na poły zdesperowaną.

— Jak rozumiem, z jakiegoś tam powodu to nie był ten, jakmutam… homerun?

— Nie, ponieważ piłka, przelatując nad granicą zapola bramkowego, powinna być między słupkami bocznymi — poinformowała ją cierpliwie Honor, wskazując na żółto-białe paliki. — Ta spudłowała o co najmniej dziesięć, jeśli nie piętnaście stóp.

— Stóp?! — jęknęła ze zgrozą Henke. — Czy ty przynajmniej nie możesz podawać odległości w tej durnej grze przy użyciu jednostek rozpoznawalnych przez cywilizowanych ludzi?!

— Michelle! — jęknęła Honor tonem rezerwowanym zwykle dla przypadków niereformowalnych, jak dajmy na to organizator orgii oznajmiający, że do picia będzie lemoniada.

— Czego? — spytała uprzejmie Henke.

— W sumie mogłam się czegoś takiego spodziewać! — przyznała z żalem Honor. — W końcu też kiedyś byłam zagubioną duszą nie znającą prawdziwego szczęścia, jakie daje kibicowanie baseballowi. Oświecił mnie prawdziwy wyznawca, niejaki Andrew LaFollet. Andrew, bądź tak uprzejmy i powtórz komodor Henke to, co mi powiedziałeś, gdy spytałam, dlaczego bazy są oddalone od siebie o dziewięćdziesiąt stóp zamiast o dwadzieścia siedem i pół metra, dobrze?

— Pytanie brzmiało: dlaczego nie zmieniliśmy miary na metryczną i nie zaokrągliliśmy odległości do dwudziestu ośmiu metrów, milady — odparł z niezmąconą powagą podpułkownik Andrew LaFollet. — I jeśli dobrze pamiętam, była pani tym nieco zirytowana.

— Być może — odparła Honor z książęcym zgoła lekceważeniem. — Chodzi o to, co ty powiedziałeś.

— Naturalnie. — LaFollet spojrzał na Henke i skłonił uprzejmie głowę. — Powiedziałem patronce Harrington: „Bo to jest baseball, milady!”

— Rozumiesz? — spytała Honor, nie kryjąc zadowolenia. — Najlogiczniejszy powód pod słońcem.

— Aha… — Henke z pewnym trudem ugryzła się w język. — Słyszałam, że mieszkańcy Graysona to zatwardziali tradycjonaliści, trudno więc się spodziewać, że zmienią cokolwiek w grze liczącej sobie ledwie dwa tysiące lat standardowych, tylko dlatego że mogłyby jej się przydać pewne unowocześnienia.

— Unowocześnienia są dobre tylko wtedy, gdy oznaczają poprawę, milady — odparł z godnością LaFollet. — A poza tym wprowadziliśmy pewne zmiany. Jeśli zapisy historyczne są wierne, to były czasy jeszcze na Ziemi, w przynajmniej jednej lidze, gdy miotacz nie musiał odbijać piłek albo też trener mógł w jednym meczu zmieniać tylu miotaczy, ilu chciał. Święty Austen położył kres takowym heretyckim praktykom.

Henke wzniosła oczy ku niebu i opadła ciężko na fotel.

— Mam nadzieję, że nie poczujesz się urażony, Andrew, ale jakoś tak nie zdziwiło mnie zbytnio odkrycie, że założyciel waszej religii był także fanatykiem baseballu — przyznała. — Chwała Bogu, że nie połączył jednego z drugim.

— Nie powiedziałbym, że święty Austen był fanatykiem baseballu — odparł z namysłem LaFollet. — Z tego co czytałem, „fanatyk” to zbyt łagodne określenie.

— No proszę, w życiu bym się nie domyśliła! — prychnęła Henke.

I rozejrzała się po stadionie. Choć robiła to kolejny raz, nadal była pod wrażeniem — miał on przynajmniej sześćdziesiąt tysięcy wygodnych, miękkich foteli i przykryty był jak wszystkie podobne obiekty sportowe kopułą wyposażoną w system filtracyjny chroniący przed ciężkimi pierwiastkami, których pełno było w atmosferze. Miał nawet wentylację opracowaną tak, by dokładnie odtwarzała wiatry wiejące na zewnątrz. Było to dokładnie widać po ruchu flagi państwowej z gołym mieczem leżącym na otwartej Biblii. Jak też flagi domeny Harrington powiewającej na drugim maszcie.

Wolała nie pytać, ile to kosztowało, choć wiedziała, że zarówno przy projektowaniu, jak i przy budowie stadionu imienia Jamesa Candlessa dla Honor koszty nie miały żadnego znaczenia. Chciała wystawić mu godny pomnik i wystawiła. Murawa zewnętrznego pola lśniła soczystą zielenią, od której odbijały się tradycyjnie białe linie boczne i ciemnobrązowa ziemia pola wewnętrznego. Wszystko to, podobnie jak różnobarwny tłum kibiców zagrzewający transparentami i chorągiewkami swoją drużynę do walki, oświetlały promienie słoneczne przechodzące przez prawie idealnie przezroczystą kopułę.

Jej wzrok dotarł do holotablicy widocznej nad boiskiem i czar prysł.

— Wiem, że tego pożałuję, ale może któreś z was przemądrzalców wyjaśniłoby mi łaskawie, skąd się wzięła ta dwójka? — spytała zrezygnowana.

Pod napisem wyautowania widniała bowiem cyfra 2.

— Bo piłka przekroczyła linię boczną — wyjaśniła z uśmiechem Honor.

— Ale on ją odbił!

— To bez znaczenia.

— Ale… — Henke zamilkła, gdyż miotacz wykonał akurat złośliwie podkręcony na rzut zwany carveballem.

Pałkarz zdołał jednak uderzyć piłkę i posłać poza linię boczną nad trzecią bazą.

Henke spojrzała na tablicę — wynik pozostał ten sam.

— Powiedziałaś… — zaczęła z pretensją.

— To obowiązuje tylko do dwóch wyautowań — przerwała jej Honor. — Potem takie piłki przestają być zaliczane jako auty. Jako piłki zresztą też, chyba że zostaną złapane przez zawodników drużyny broniącej. Wtedy liczą się jako aut.

Henke spojrzała na nią z urazą. Honor zaś uśmiechnęła się promiennie.

Hrabina Gold Peak spojrzała z wyrzutem na LaFolleta i potrząsnęła głową z rezygnacją.

— Prosta gra — westchnęła. — Jak cholera!


* * *

Harrington Treecats przegrali 11:2.

Michelle Henke bezskutecznie próbowała nie odbiegać od nastroju przygnębienia panującego w luksusowej limuzynie wiozącej ją i Honor z loży na przyjęcie do domeny Mayhew.

— Radowanie się z cudzego nieszczęścia nie jest zaletą, Mikę — poinformowała ją w pewnym momencie Honor.

— Jak to ładnie ujęłaś! A kto się z czego cieszy?

— Ty z naszej przegranej. I to nie tylko się cieszysz — wręcz się puszysz.

— Żartujesz?! Ja, par królestwa, miałabym się puszyć tylko dlatego, że twoja drużyna wzięła cięgi w czasie, gdy wy oboje byliście zajęci udowadnianiem mi bezdennej ignorancji? Skąd ci coś podobnego przyszło do głowy?

— Prawdopodobnie stąd, że cię długo znam.

— A przypadkiem nie dlatego, że sama byś się tak zachowywała na moim miejscu? — spytała słodko Henke.

— Wszystko jest możliwe, choć pewne rzeczy są znacznie mniej prawdopodobne od innych — przyznała Honor. — A biorąc pod uwagę siłę mego charakteru, to akurat jest wysoce mało prawdopodobne.

— Co proszę?! A, zapomniałam, jakim to wzorem cnót wszelakich, a zwłaszcza skromności i małomówności jesteś.

— Miło, jak człowieka doceniają, ale w tym wypadku nie o to chodzi. To po prostu kwestia dojrzałości i odpowiedzialności.

— No. I dlatego nazwałaś swoją drużynę na część pewnego kradnącego seler sześcionogiego, kudłatego urwisa i jego koleżków. — Henke podrapała za uszami Nimitza siedzącego na ramieniu Honor.

— Nimitz nie miał nic wspólnego z tą nazwą. Podobała mu się, Samancie zresztą też, ale prawda jest taka, że wybrałam mniejsze zło. Alternatywą byli „Harrington Salamanders”. Henke spojrzała na nią i parsknęła śmiechem.

— Żartujesz? — wykrztusiła po chwili.

— Chciałabym. Zarząd ligi baseballu już miał tę nazwę wpisaną w rejestr rozgrywek, gdy zgodził się na rozszerzenie składu ligi. Skłonienie ich do zmiany nie było ani proste, ani szybkie.

— Uważam, że to byłaby doskonała nazwa! — oceniła Henke ze złośliwym uśmieszkiem.

— Jestem pewna, że tak uważasz. A ja nie, i to z paru powodów. Zaczynając od tego, że nie lubię, gdy mnie nazywają Salamandrą, a kończąc na tym, jakie wywołałoby to komentarze pismaków siedzących w kieszeni u High Ridge’a.

— Hmm — mruknęła Henke.

Uśmiech zniknął z jej twarzy, ledwie padło nazwisko obecnego premiera. Istnienie rządu High Ridge’a było nieustannym zmartwieniem wszystkich rozsądnie myślących i widzących coś więcej niż czubek własnego nosa przedstawicieli arystokracji Królestwa Manticore. Dla Honor rządy te oznaczały także coraz większe osobiste nieprzyjemności. Henke wiedziała, z jaką radością wybrała się na Grayson, by dopełnić swych obowiązków patronki. To także był powód, dla którego ona sama natychmiast przyjęła jej zaproszenie do spędzenia tu całego urlopu jako gość.

— Pewnie masz rację — przyznała po chwili. — W każdym normalnym wszechświecie ten egoistyczny przygłup nigdy nie zostałby premierem. A gdyby jakimś cudem mu się to udało, nie utrzymałby się tak długo na stołku. Chyba złożę zażalenie u zarządzającego.

— Ja to robię co niedziela i jestem pewna, że Protektor i wielebny Sullivan też. I to, jak podejrzewam, ze znacznie większym zaangażowaniem.

— Tylko efektów nie widać! — skrzywiła się Henke. — Nadal nie mogę uwierzyć, że ten rząd tak długo się trzyma. Przecież oni się wzajemnie nienawidzą! A co się tyczy ich ideologii…

— Oczywiście, że się nienawidzą, ale w tej chwili niestety znacznie bardziej nienawidzą twojej kuzynki. A co ważniejsze, boją się jej i to właśnie trzyma ich w kupie.

— Wiem — westchnęła Henke i potrząsnęła głową. — Beth zawsze miała charakterek. Szkoda, że nie nauczyła się panować nad swoimi wybuchami wściekłości.

— To nie do końca tak i nie w tym leży główna przyczyna — sprzeciwiła się Honor.

Henke spojrzała na nią, unosząc pytająco brwi. Po zamachu, w którym zginęli jej ojciec i starszy brat wraz z księciem Cromartym, całą załogą jachtu Królowej i delegacją Graysona, Henke stała się piątą w kolejności pretendentką do korony Gwiezdnego Królestwa Manticore. Jej matka, Caitrin Winton-Henke, księżna Winton-Henke i hrabina wdowa Gold Peak, była ciotką Elżbiety III, jako siostra jej ojca. A Michelle stała się jej jedynym żyjącym dzieckiem. Nigdy nie spodziewała się ani tak wysokiej pozycji w sukcesji, ani odziedziczenia tytułu ojca, ale Elżbietę znała całe życie i doskonale wiedziała, jak wygląda słynny choleryczny temperament Wintonów, który Królowa odziedziczyła w pełni, by nie rzec w nadmiarze.

Wiedziała jednak także, że w ciągu ostatnich trzech lat standardowych Honor spędziła z Królową znacznie więcej czasu niż ona sama. Jak również że prorządowe media tyle czasu poświęcały próbom zdyskredytowania Honor właśnie dlatego, że była jednym z nieugiętych stronników Korony w Izbie Lordów oraz że należała do „kuchennych doradców” Królowej. Elżbieta III właśnie w tym kręgu zasięgała porad, ponieważ dogadanie się z rządem graniczyło z cudem. Henke wiedziała także, że Honor miała unikalne predyspozycje do bezbłędnego oceniania otaczających ją ludzi i ich emocji. Mimo to…

— Kocham Beth jako kuzynkę i szanuję jako Królową — powiedziała poważnie. — Ale ma temperament hexapumy ze złamanym zębem, jak ją coś uczciwie wkurzy, i taka jest prawda, co obie wiemy. Gdyby zdołała nad sobą panować, gdy ten rząd się tworzył, najprawdopodobniej w krótkim czasie skłóciłaby całą trójkę między sobą. A tak pomaga im utrzymać jedność.

— Nie powiedziałam, że zachowała się doskonale. — Honor ulokowała się wygodniej, z czego skorzystała Samantha siedząca dotąd w objęciach LaFolleta i dołączyła do Nimitza rozwalonego na kolanach Honor. — Elżbieta zresztą sama przyznaje, że zmarnowała wtedy najlepszą okazję. Ale kiedy ty przeżywałaś przygody w kosmosie, ja siedziałam na tyłku w Izbie Lordów i obserwowałam High Ridge’a w akcji. I dlatego uważam, że na dłuższą metę to, jak ich potraktowała, nie miało znaczenia. Zakładając, że nie skłóciłaby ich natychmiast, co jest mało prawdopodobne, potem nie byłoby to istotne.

— Przepraszam? — spytała Henke, nie kryjąc, że nie bardzo rozumie, o co chodzi.

Ponieważ jej matce jako księżnej przysługiwało miejsce w Izbie Lordów, Michelle dała jej pełnomocnictwo i w ten sposób księżna Winton-Henke reprezentowała je obie. Polityka nigdy jej specjalnie nie pociągała, w przeciwieństwie do matki, która na dodatek po śmierci męża i syna chciała czymś „wypełnić sobie czas. Michelle także i dlatego jeszcze bardziej pogrążyła się w obowiązkach służby liniowej Royal Manticoran Navy. Obowiązkach, których Honor nie dane było ostatnimi laty wykonywać.

— Nawet zakładając, że nie byłoby ideologicznych tarć w rządzie High Ridge’a, w Izbie Lordów nie ma wystarczająco wielu konserwatystów, liberałów i postępowców, by uzyskał on większość bez wsparcia choćby części niezależnych — wyjaśniła jej Honor. — Zdołał przeciągnąć na swoją stronę Nowych Wallace’a, ale nawet to nie daje mu większości. A Elżbieta nigdy nie powiedziała niczego, co niezależni mogliby uznać za zagrożenie, prawda?

— Nie powiedziała — przyznała Henke, przypominając sobie fragmenty rozmaitych rozmów z matką i żałując, że nie zwracała na to większej uwagi.

— Właśnie, a rząd uzyskał ich poparcie i je utrzymuje. Tak więc choleryczny charakterek Elżbiety nie ma z tym nic wspólnego. Ba, nawet gdyby miał, należałoby się spodziewać, że na przykład skandal Manpower skłoni wielu niezależnych do zmiany stanowiska.

— Właśnie na to liczyłam, gdy Cathy ogłosiła, co przywiozła — przyznała Henke i wzruszyła ramionami. — Zawsze lubiłam Cathy i choć uważałam, że przed pobytem na Ziemi była nieco narwana, to nie ulega wątpliwości, że zawsze była wierna pewnym zasadom. I podobał mi się jej styl.

— Przyznam, że też ją polubiłam — Honor uśmiechnęła się lekko. — Nigdy nie sądziłam, że poczuję sympatię do jakiegokolwiek członka Partii Liberalnej, ale z drugiej strony nie wiem, czy poza wrogością do niewolnictwa genetycznego jej poglądy mają coś wspólnego z poglądami reszty liberałów. I wątpię, bym kiedykolwiek słyszała kogoś… dobitniej wyrażającego swoje zdanie w tej kwestii.

— Ma talent krasomówczy, a w tej sprawie klapki na oczach. — Henke też się uśmiechnęła. — Poza tym naprawdę bogate słownictwo i wewnętrzny przymus kopania w zęby establishmentu dla zasady. Jedna z moich kuzynek wyszła za jej szwagra George’a Larabee, lorda Altamont, i wiem od niej, że jego matka jest na Cathy wściekła nie tylko za to, że otwarcie „żyje w grzechu”, ale na dodatek ze „zwykłym prostakiem z Gryphona, który wylądował na połowie pensji za złamanie dyscypliny wojskowej”! Piękne, prawda? Bóg wie jak zdobyła te dane, bo tego mi nigdy do końca nie wyjaśniła, ale z tego co wiem, nikt nie próbował nawet podważyć ich prawdziwości i miałam nadzieję, że tym razem przygwoździła sukinsynów.

— Nie próbował, bo są prawdziwe — potwierdziła Honor, doskonale wiedząca, w jaki sposób hrabina Tor weszła w posiadanie tychże informacji.

Przez moment zastanawiała się, czy nie powiedzieć o tym Henke, ale uznała, że nie jest to coś, o czym musi ona wiedzieć. Podobnie jak o paru innych sprawach, które gwardziści LaFolleta odkryli odnośnie kapitana Zilwickiego. Choćby na przykład o tym, co jego prywatna firma ochroniarska robi z informacjami nie przekazanymi przez hrabinę Tor władzom.

— Niestety wszyscy wymienieni w tych zapisach z nazwiska to były płotki — dodała Honor. — Czasami znane, ale rzadko politycznie wpływowe. Nie padło ani jedno nazwisko osoby na tyle wysoko postawionej w danych partiach, by odbiło się to na tych ostatnich. Fakt, iż tylu było na tej liście konserwatystów i liberałów, nie był miły dla przywódców tych partii, ale znalazło się na niej także dość członków innych partii, w tym centrystów, i dość niezależnych, by rząd mógł spokojnie twierdzić, że żadne z ugrupowań konkretnie nie było winne tej aferze. A brak bezpośrednich powiązań z partyjną górą spowodował, iż władze uniknęły poważnych reperkusji, krzycząc najgłośniej o potrzebie ukarania konkretnych winnych. Jak choćby Hendricksa, który po odwołaniu z funkcji ambasadora na Ziemi wylądował piorunem w więzieniu, i to na naprawdę długo. Wszyscy zresztą dostali wysokie wyroki. — Jak admirał Young — dodała z satysfakcją Henke. Honor przytaknęła, starając się nie okazać podobnych emocji. Jej wojna z klanem Youngów trwała od ponad czterdziestu lat standardowych — trudno było bowiem inaczej nazwać ten stan wzajemnej nienawiści urozmaicony kilkoma trupami. Dlatego starała się publicznie zachować wszelkie pozory neutralności, gdy Admiralicja odwołała admirała Edwina Younga z Ziemi i postawiła przed sądem za złamanie kodeksu wojskowego. Został pozbawiony stopnia i przekazany sądowi cywilnemu, który mimo iż jego rodzina miała jak najlepsze kontakty z rządem i z samym premierem, skazał go na kilkadziesiąt lat przymusowej gościny w zakładach zarządzanych przez Ministerstwo Sprawiedliwości. Honor prywatnie była przekonana, że kary śmierci uniknął wyłącznie dzięki aktom starego North Hollowa, które miały też spory udział w wyciszeniu skandalu Manpower, ale tę opinię jak dotąd zachowała dla siebie i kilku wybranych osób. Henke do nich nie należała, gdyż w tej kwestii nie mogła nic zrobić.

— Albo Younga — przyznała po chwili. — Tak po prawdzie jego los jest doskonałym przykładem, że władze partii postanowiły się ratować za wszelką cenę. Jako członek możnego rodu i oficer flagowy Young był osobą widoczną, toteż jego „odizolowana działalność kryminalna” i proces zostały wykorzystane jako pokazówka. A tak naprawdę był dalekim krewnym North Hollowa i nikim w strukturze władzy Zjednoczenia Konserwatywnego, więc idealnie nadawał się do poświęcenia „w imię zasad”. To, że North Hollow oficjalnie nie wstawił się za nim, miało być najlepszym dowodem na to, że ani on sam, ani władze partii nie miały nic wspólnego z tymi przestępstwami. I dlatego właśnie władze wszystkich ugrupowań tak bezwzględnie i publicznie rozliczyły się ze wszystkimi płotkami obciążonymi przez Cathy. W końcu mało, że złamali oni prawo, to jeszcze zawiedli zaufanie tychże władz i wyborców. Muszę przyznać, że był to piękny przykład skutecznej kontroli uszkodzeń na arenie politycznej. Ale High Ridge mógł to zrobić tylko dlatego, że większość członków Izby Lordów, która nie była wplątana w ten skandal, zdecydowała się pozwolić mu na to i zadowoliła się oczywistymi kozłami ofiarnymi.

— Ale dlaczego? Matka też mi o tym pisała, ale nie pojmuję logiki tego wywodu.

— Wszystko sprowadza się do czegoś, co można nazwać historycznym imperatywem ewolucji konstytucyjnej, choć to strasznie naukowo brzmi — odparła Honor i zamilkła, przyglądając się parze myśliwców eskortujących limuzynę.

Oba miały znaki identyfikacyjne Gwardii Harrington. Lot do domeny Mayhew był długi, a Protektor nieugięty — oznajmił, że jeśli Honor nie weźmie eskorty, przyśle swoją. Tak na wszelki wypadek.

— Powód jest prosty — podjęła Honor. — Większość członków Izby Lordów gotowa była nie dociekać prawdy nawet w kwestii tak poważnej jak niewolnictwo genetyczne, bo wolała mieć do czynienia z rządem High Ridge’a niż z tym, który go zastąpi. I nie dlatego, że są przekupni czy nieuczciwi: po prostu uważają go za mniejsze zło niż oddanie kontroli nad obu izbami Elżbiecie i jej zwolennikom.

— Matka coś mi opowiadała o roli San Martin w tym całym politycznym układzie, ale spieszyła się i nie wyjaśniła dokładnie, a ja nie nalegałam.

— Jak kiedyś powiedział mi admirał Courvoisier, żaden kapitan czy komodor Królewskiej Marynarki nie może pozwolić sobie na pozostawanie polityczną dziewicą, Mikę. Zwłaszcza jeśli stoi tak blisko tronu jak ty.

— Wiem — przyznała cicho. — Po prostu nigdy nie lubiłam polityki podobnie jak ty, ale do dnia śmierci taty i Cala nie musiałam się tym martwić. A potem na samą myśl, że mam usiąść w tej samej sali co wszarz, który ukradł funkcję Williemu Alexandrowi, robiło mi się niedobrze.

— I ty krytykujesz Królową, że jej nerwy puściły!

— Ano krytykuję… ale mówiłaś, zdaje się, o czymś innym.

— Mówiłam, że większość członków Izby Lordów popiera High Ridge’a z własnych powodów, i to miała na myśli twoja matka, wspominając San Martin. Większość z nich bowiem boi się tego, co nastąpi, gdy parowie z San Martin będą wreszcie mieli prawo zasiąść w Izbie Lordów.

— Dlaczego? — W głosie Henke było czyste niezadowolenie i Honor jęknęła cicho.

— Mikę, to podstawy historii i matematyki. Spałaś w szkole czy co? Co Korona próbuje odebrać Izbie Lordów praktycznie od początku istnienia Gwiezdnego Królestwa Manticore?

— Kontrolę nad finansami.

— Doskonale. Założyciele, w sumie całkiem przyzwoita banda, muszę przyznać, w jednej kwestii wykazali się nieprzejednanym uporem. Chcieli mianowicie zapewnić sobie i swoim potomkom prawdziwą władzę polityczną. Dlatego zgodnie z konstytucją premier musi należeć do Izby Lordów i dlatego projekt każdej ustawy finansowej musi wyjść z Izby Lordów. Uważam, tak na marginesie, że to całkiem niegłupi pomysł, by dać dużo władzy izbie, która jest, powiedzmy… odizolowana od politycznej i ideologicznej histerii i której członkowie nie muszą co trzy lata myśleć tylko o tym, by znów zostać wybrani, ale założyciele przesadzili. Dziedziczność tytułów i miejsc w Izbie Lordów powoduje, że duża część jej członków ma wątpliwy kontakt z rzeczywistością, a łatwo wpada w przekonanie o własnej nieomylności i skłonność do prowadzenia prywatnej polityki. Możesz mi wierzyć: naoglądałam się tego dość na dwóch planetach…

Umilkła i wbiła niewidzący wzrok w okno, odruchowo głaskając Nimitza. Ten spojrzał na nią podejrzliwie, czując jej emocje, i przez moment wyglądało na to, że delikatnie użyje pazurów, by wyrwać ją z ponurego nastroju, jak zwykle w sytuacjach, gdy nie była w stanie nic poradzić na to, co ją gnębiło. Tym razem jednak zdecydował, że zapaść jest niegroźna, i pozwolił Honor ocknąć się samodzielnie.

— Prawda jest taka, że Korona pragnie utrzymania dziedzicznej arystokracji, podobnie zresztą jak my obie. Przynajmniej obecnie — odezwała się Honor, spoglądając znów na Henke.

— Natomiast od pokoleń Korona próbowała bardziej zrównoważyć władzę posiadaną przez obie izby, a najlepszym ku temu sposobem jest oddanie władzy finansowej w ręce Izby Gmin jako przeciwwagi dla premiera pochodzącego z Izby Lordów. Tyle tylko że nigdy nie udało się zebrać w Izbie Lordów wymaganej większości, by wprowadzić stosowną poprawkę do konstytucji.

— A czego byś się spodziewała?! — prychnęła Henke, odruchowo broniąc zasad, w których została wychowana. — Sądzisz, że ktoś dobrowolnie odda połowę władzy, którą ma od zawsze? Przecież to wbrew naturze!

— A jednak to właśnie tego boi się High Ridge i wszyscy, którzy go popierają, w tym niezależni.

— Matka twierdzi to samo, a ja po prostu nie rozumiem, jak to możliwe.

— High Ridge rozumie. Elżbieta i Willie Alexander też. To kwestia liczb, Mikę, i parowie z San Martin mogą zmienić równowagę sil w Izbie Lordów na korzyść Korony. Natomiast należy pamiętać jeszcze o dwóch kwestiach: konstytucyjnym limicie tworzenia nowych parowstw i o warunkach traktatu przyłączającego Trevor Star do Gwiezdnego Królestwa. Konstytucja określa, że liczba członków Izby Lordów między dwoma kolejnymi wyborami może wzrosnąć najwyżej o dziesięć procent, a traktat, iż parowie z San Martin mogą zasiąść w Izbie Lordów dopiero po następnych wyborach. I to właśnie próbuje wykorzystać rząd i jego stronnicy w Izbie Lordów. Chodzi im po prostu o to, by jak najdłużej odwlec wybory. W tej chwili nikt nie ma wątpliwości, że parowie z San Martin staną za Królową i centrystami. W końcu to nasza flota kierowana przez nią i rząd Cromarty’ego wykopała Ludową Marynarkę z systemu Trevor Star. To Cromarty i twój ojciec negocjowali warunki traktatu przyłączeniowego, a na SanMartin wcześniej nie istniała dziedziczna arystokracja, więc nie będą przywiązani do idei utrzymania status quo w parlamencie. Wdzięczność za oswobodzenie połączona z brakiem arystokratycznych tradycji gwarantują poparcie przez nich wniosku ustawy złożonej przez lorda Alexandra, przywódcę partii centrystycznej, o przekazanie w gestię Izby Gmin władzy finansowej. Ale parowie z San Martin póki co nie są członkami Izby Lordów, a High Ridge wykorzystuje każdą okazję, by zwiększyć wśród obecnych parów grono przeciwników takiej ustawy. Zgodnie z ostatnimi ocenami ma mniej więcej piętnastoprocentową przewagę, ale to może się zmienić. A nawet jeśli się nie zmieni, po drugich wyborach w Izbie Lordów znajdzie się dość parów z San Martin, by można było przegłosować to, co chce Królowa. Rząd próbuje więc zabezpieczyć się, zmniejszając popularność centrystów w Izbie Gmin, bo to Izba Gmin zatwierdza utworzenie każdego nowego parostwa. Ma nadzieję, że w ten sposób spowolni proces albo też parami zostaną ludzie, których da się przekonać, by głosowali za utrzymaniem dominującej pozycji Izby Lordów. Sytuację rządu komplikuje dodatkowo fakt, iż praktycznie wszyscy reprezentanci San Martin w Izbie Gmin będą należeli albo do centrystów, albo do lojalistów Korony. Teoretycznie rzecz biorąc, jeszcze ich naturalnie nie wybrano, ale „specjalni przedstawiciele” San Martin w Izbie Gmin pełnią tę samą funkcję i nie ma cienia wątpliwości, że praktycznie co do jednego są lojalni wobec Korony. I właśnie dlatego, Mikę, sporo w sumie rozsądnych i uczciwych ludzi aktywnie wspiera takiego wszarza jak High Ridge i pozwoliło mu wytłumić reperkusje skandalu Manpower. Żaden z nich tak naprawdę go nie lubi, niewielu ma jakiekolwiek złudzenia co do uczciwości śledztwa, żaden nie powierzyłby mu opieki nad swoimi psami, ale stoją na stanowisku, że nawet jeśli obecna konstytucja jest niedoskonała, to system, jaki stworzyła, dobrze służy Gwiezdnemu Królestwu, więc lepiej go nie zmieniać. Wątpię, by wielu z nich nie zdawało sobie sprawy, iż ich stanowisko w znacznej części spowodowane jest chronieniem własnych interesów, ale to akurat niczego nie zmienia w ogólnej sytuacji.

— Rozumiem… — mruknęła Henke, przyglądając się Honor z namysłem.

Nadal zaskakiwało ją, że to właśnie Honor Harrington potrafi tak jasno i wnikliwie analizować problemy polityczne, choć nie powinno, bo zawsze potrafiła to robić z problemami militarnymi, ale przez prawie czterdzieści lat standardowych to Henke lepiej rozumiała kwestie polityki wewnętrznej Królestwa Manticore. Naturalnie zawdzięczała to pochodzeniu i ciągłej obecności tych tematów w rodzinnych rozmowach. Jako kuzynka Królowej rozumiała je prawie na drodze osmozy, nie musząc ich zbytnio analizować. I prawdopodobnie właśnie dlatego to Honor znacznie lepiej pojmowała obecną sytuację. Dla niej w polityce nie było nic naturalnego, więc analizowała wszystko obiektywnie i bez uprzedzeń, gdyż tylko w ten sposób mogła zrozumieć sytuację i spróbować podjąć jakieś działania.

Pochodzenie Honor, stanowiło w tym względzie jednak także i minus — nie zdawała sobie sprawy z istnienia pewnych zagrożeń czy też ze swojej na nie wrażliwości, podczas gdy ktoś urodzony w środowisku arystokracji był ich świadom i odruchowo się zabezpieczał. Mimo iż Honor była ważną personą i wpływowym politykiem w dwóch państwach, nadal myślała o sobie i o swoim życiu tak, jakby była tylko nic nie znaczącą córką wolnych posiadaczy ziemskich.

Przyglądając się Honor, Michelle Henke kolejny raz zastanawiała się, czy powinna jej przypomnieć, że prywatne życie może zostać skutecznie wykorzystane przez politycznych wrogów. I czy powinna ją spytać, czy w pewnych cichutko powtarzanych plotkach jest ziarno prawdy.

W obu kwestiach podjęła decyzję negatywną.

— Brzmi to sensowne — oceniła po chwili. — Nadal mnie co prawda dziwi, że to ty mi wytłumaczyłaś całą sytuację, ale to już inna sprawa. Jak sądzę, lord Alexander podziela twoje wnioski?

— Oczywiście. Nie sądzisz chyba, że o tym nie rozmawialiśmy., Biorąc pod uwagę moją pozycję w Izbie Lordów i fakt, że występuję na dworze jako osobisty przedstawiciel Benjamina, spędziłam znacznie więcej czasu na rozmowach z człowiekiem, który powinien być premierem, niż chciałabym pamiętać. Najgorsze jest to, że rozmowy niewiele dały w praktyce.

— Sądzę, że można to i tak ująć — zgodziła się Henke i przekrzywiła głowę. Earl White Haven także niczego rewelacyjnego nie wymyślił?

— Ano nie — przyznała Honor, odruchowo głaskając Nimitza po grzbiecie.

Henke zauważyła, że Honor spuściła wzrok, woląc nie patrzeć jej w oczy, co w połączeniu ze zwięzłością odpowiedzi było wysoce znaczące. Przez moment chciała ją bardziej nacisnąć, no bo w końcu jeśli nie ona, to kto mógłby to zrobić, ale problem polegał na tym, że nawet ona nie bardzo wiedziała, jak to uczynić. Zamiast spytać, powiedziała więc:

— To by się pokrywało z tym, co mówiła matka. A ja powinnam zwrócić większą uwagę na te sprawy, żeby nie musiała mi wszystkiego tłumaczyć przy użyciu łopatologii stosowanej, jak ty to właśnie zrobiłaś. Czasami wydaje mi się, że ona nie jest świadoma, jak dalece skupiłam się na kwestiach floty, zostawiając politykę Calowi. Zgadzam się z twoim imperatywem historycznym, ale nadal uważam, że temperament Beth nie pomógł w tej sytuacji.

— Oczywiście, że nie pomógł — potwierdziła Honor, podnosząc głowę prawie z ulgą. — Choćby dlatego, że dla High Ridge’a, New Kiev i Descroix sprawa nabrała osobistego aspektu. Poza tym od momentu śmierci księcia Cromartjego i twojego ojca było prawie pewne, że skończymy z takim właśnie rządem. Tyle że nikt nie był w stanie przewidzieć, co wydarzy się w Ludowej Republice, gdy my będziemy zajęci domowymi waśniami.

— Myślisz, że Theisman i Pritchart rozumieją, co się dzieje, lepiej niż ja?

— Mam szczerą nadzieję, że tak! — odparła Honor z uczuciem.

Загрузка...