ROZDZIAŁ III

Midszypmen Zilwicka dostrzegła znajomy zielonkawo-zielony uniform wcześniej, niż zauważyła księżnę Harrington. Wszyscy na wyspie Saganami znali te uniformy, gdyż były jedynymi mundurami, poza noszonymi przez Marines i flotę, na jakie zezwalały przepisy akademii. A nie tak dawno ich obecność nabrała dodatkowego znaczenia. Helen teoretycznie nie miała prawa wiedzieć, do jakich ataków złośliwości prowadziła obecność gwardzistów u niektórych obecnie wysoko postawionych person i wyłącznie w prywatnych gronach za starannie zamkniętymi drzwiami. Była jednak nieodrodną córką swego ojca, który jeszcze parę lat temu należał do najlepszych oficerów wywiadu Royal Manticoran Navy. Od niego nauczyła się słuchać i uważnie analizować to, co usłyszała, dzięki czemu drobne, pozornie oderwane fragmenty rozmów w pewnym momencie zaczynały tworzyć większy, spójny obraz.

Nie bez znaczenia był tu związek ojca z lady Catherine Montaigne, hrabiną Tor, gdyż dzięki niemu miała dostęp do informacji, o których nie mógł nawet pomarzyć przeciętny midszypmen. Nie żeby podsłuchiwała ich rozmowy — nie musiała, bo Cathy była impulsywna i miała zwyczaj mówić wprost, co myśli, zwłaszcza we własnym domu. A na dodatek robiła to głośno i dosadnie, a jako że była inteligentna, naprawdę rzadko myliła się w ocenie kierujących ludźmi pobudek. Zwłaszcza tych najniższych.

W przeciwieństwie do Antona nie czuła żadnego szacunku do tradycji czy powszechnie uznawanych autorytetów. Jeśli zaś chodziło o jej komentarze dotyczące członków i polityki obecnego rządu oraz Admiralicji, określenie „obelżywe” było najłagodniejszym, jakie przychodziło na myśl.

Dlatego też Helen miała na przykład okazję usłyszeć o głupim planie obecnego Pierwszego Lorda Admiralicji wraz z przepięknym złośliwym komentarzem w tym samym dniu, w którym ów plan spalił na panewce. Sir Edward Janacek otóż próbował cofnąć wydane księżnej Harrington specjalne zezwolenie na obecność uzbrojonych i umundurowanych członków jej osobistej ochrony na świętym obszarze akademii Królewskiej Marynarki.

Pomysł był głupi nie tylko w opinii Helen i Cathy i zasłużenie nie udał się. Helen żałowała, że Janacek miał dość zdrowego rozsądku, by nie wystąpić z nim publicznie, bo niestety dało mu to możliwość wycofania się cichcem, gdy napotkał zdecydowany opór Królowej. Trzeba było zresztą być kompletnym idiotą, żeby próbować, skoro ostatnie słowo należało do Królowej. Zezwolenia bowiem udzielił trybunał na wniosek ministra spraw zagranicznych w związku z precedensem prawnym głoszącym, iż patronka Harrington i księżna Harrington są dwiema osobami prawnymi przypadkiem zajmującymi to samo ciało co admirał Harrington. Była to więc kwestia zupełnie niezależna od Królewskiej Marynarki, a trybunał podlegał bezpośrednio Królowej, nie zaś premierowi.

Co prawda nie omawiała tego tematu z kolegami, ale z uwag, które doszły do jej uszu, wnosiła, iż dokładnie wszyscy podzielali opinię Catherine i jej. Zachowywała dyskrecję zgodnie z radą ojca, który powiedział jej, by brała przykład z treecatów, które wszystko widzą i słyszą, ale niczego nie rozpowiadają. Przykład od niedawna stał się co prawda niezbyt aktualny, bo treecaty nauczyły się języka migowego i zaczęły mówić, ale przy tej okazji zaczęło wychodzić na jaw, że słyszały, widziały i przemyślały sobie znacznie więcej, niż nawet jej ojciec podejrzewał. W każdym razie było dla niej oczywiste, że midszypmen nie powinien dzielić się z rówieśnikiem przekonaniem, że Pierwszy Lord Admiralicji jest wrednym, mściwym i głupim skurwysynkiem.

Zwłaszcza jeśli była to prawda.

Prawie się uśmiechnęła na tę myśl, ustępując z drogi pułkownikowi LaFolletowi, który właśnie wszedł przez drzwi strzelnicy i rozejrzał się uważnie. Było to w jego przypadku zachowanie instynktowne, i sądząc po wyrazie szarych oczu, rozpoznał Helen jaką jedną z podopiecznych Honor, ale i tak zlustrował ją chłodno i jak wszystko inne, analizując, czy stanowi zagrożenie dla tej, którą chronił.

Ponieważ Helen miała na sobie strój do ćwiczeń, a w jego skład nie wchodziło nakrycie głowy, toteż nie mogła zasalutować. Wyprężyła się jedynie na baczność, na co LaFollet kiwnął lekko głową, odwzajemniając uprzejmość. Potem ją minął, a ona wyprężyła się ponownie, gdyż w drzwiach pojawiła się księżna Harrington.

— Midszypmen Zilwicka — powitała ją uprzejmie.

— Milady — odparła z szacunkiem Helen.

Księżna Harrington ubrana była w czarny, lamowany złotem uniform Royal Manticore Navy z dystynkcjami pełnego admirała. Ale jako jedyny oficer RMN miała prawo nosić na prawym ramieniu naszywkę przedstawiającą otoczoną płomieniami salamandrę — godło Protector’s Own, której była dowódcą. Oprócz tego na prawej piersi miała niepowtarzalny zestaw baretek: krwawoczerwoną Star of Grayson i czerwono-biało-błękitną Parliamentary Medal of Valour. Wieść niosła, że po ucieczce z Hadesu odmówiła przyjęcia tego ostatniego, ale po zamachu na księcia Cromarty’ego nie mogła już tego zrobić. Musiała przyjmować najwyższe bojowe odznaczenia za męstwo w Gwiezdnym Królestwie Manticore z prawdziwie mieszanymi uczuciami, wiedząc, jak nowy premier wykorzysta propagandowo tę okazję.

Helen jednak widywała te baretki wielokrotnie, toteż nie przyciągały już jej uwagi, podobnie jak treecat siedzący na ramieniu Honor. Zaciekawiło ją za to niepozorne drewniane pudło pozbawione jakichkolwiek ozdób, które księżna trzymała w ręku. Zostało ręcznie wykonane przez jakiegoś rzemieślnika i z pewnością należało do niesamowicie drogich, ale nie ono samo w sobie wzbudziło zainteresowanie Helen. Choć nigdy dotąd go nie widziała, wiedziała doskonale, co zawiera.

Słynny pistolet automatyczny kaliber.45 lady Harrington. Słyszeli o nim wszyscy w Królewskiej Marynarce. Ci, którzy uważali, że Honor jest narwana i nieodpowiedzialna i że nie potrafi odróżnić holodramy od realnych obowiązków oficera floty, uznawali ową broń palną za dowód, iż mają rację. Inni, jak Helen czy jej ojciec, uważali, że Honor jest bohaterką. Tyle że oni spędzili sporo czasu w miejscach, w których ludzie nadal strzelali do siebie z bliska, a nie tylko na odległość dziesiątek tysięcy kilometrów. Helen czasami zastanawiała się, jakie byłyby reakcje tych krytykujących lady Harrington, gdyby dowiedzieli się, że nie mająca jeszcze piętnastu lat standardowych Helen Zilwicka zabiła gołymi rękoma trzech mężczyzn, którzy próbowali ją zgwałcić.

Dlatego była pewna, że znacznie lepiej od tych krytyków-teoretyków rozumie, dlaczego lady Harrington zdecydowała się użyć liczącego dwieście lat zabytku w strzelaninie z szefem bandy piratów i jego ochroniarzami. I dlatego też bardzo chciała ujrzeć ten zabytek w akcji. Niestety była też spóźniona na zajęcia ze sztuki walki, a choć szybko szło jej opanowywanie coup de vitesse, musiała dodatkowo poświęcać czas na pomaganie bosmanowi Maddisonowi w uczeniu bardziej ezoterycznego Neue-Stil Handgemenge ’opracowanego na New Berlin. Ta sztuka walki nie była szeroko praktykowana w Gwiezdnym Królestwie, ale Helen uczyła się jej u sensei Roberta Tye na Ziemi. Mistrz Tye należał do trzech najlepiej znających tę formę walki, dlatego Maddison zdecydowany był do maksimum wykorzystać wiedzę i doświadczenie Helen. Ponieważ na dodatek Helen uczenie innych sprawiało autentyczną przyjemność, ciągle brakowało jej czasu na ćwiczenia. A co gorsza, właśnie skończyła strzelanie, więc nie miała żadnego pretekstu, by zostać.

Nie pozostało jej nic innego, jak wypowiedzieć standardową formułkę:

— Midszypmen Zilwicka prosi o pozwolenie odejścia, milady.

Lady Harrington kiwnęła głową.

— Pozwolenia udzielam — odparła równie standardowo. I uśmiechnęła się lekko.


* * *

Gdy za Helen Zilwicka zamknęły się drzwi, Honor uśmiechnęła się znacznie szerzej. Dziewczyna miała jej pełną aprobatę, i to nie dlatego, że jej matka była bohaterką. Za swój Parliamentary Medal of Valour zapłaciła najwyższą możliwą cenę — zapłaciła zań życiem, i to gdy Helen była jeszcze dzieckiem.

Na szczęście dziewczyna miała jeszcze ojca, a przez ostatnich parę lat Honor miała okazję się przekonać, jakim człowiekiem jest Anton Zilwicki. Dlatego też nie dziwiło jej, że Helen wyrosła na taką osobę, na jaką wyrosła, ani że była pewna, iż osiągnie to, co sobie zamierzy.

Prawdę mówiąc, żałowała, że w jej wieku nie miała choćby części tej pewności siebie, którą wyczuwała u Helen dzięki więzi z Nimitzem. Gdyby ją miała, sprawa z Youngiem miałaby zupełnie inny finał, bo nie tylko stłukłaby go tak, jak to zrobiła, ale jeszcze zameldowałaby o wszystkim komendantowi. A wtedy pan midszypmen Pavel Young wyleciałby z takim hukiem z akademii, że żadne koneksje rodzinne by mu nie pomogły.

Jej życie potoczyłoby się wówczas zupełnie inaczej i najprawdopodobniej Paul nadal by żył… choć naturalnie nie musiało to znaczyć, że kiedykolwiek byliby razem… Otrząsnęła się ze wspomnień o Tankersleyu i ruszyła w ślad za LaFolletem ku stanowisku oficera dyżurnego. Teoretycznie zgodnie z graysońskim prawem powinno jej cały czas towarzyszyć minimum dwóch gwardzistów i wiedziała, że LaFolletowi nie podoba się jej decyzja zredukowania osobistej ochrony w czasie przebywania na wyspie Saganami. Nie dlatego, by sądził, że jej coś zagraża na terenie akademii, ale dlatego, że ustępowała w ten sposób przed chamstwem i bezprawiem. Na dodatek pomysł Janaceka traktował jako świadomą obelgę rzuconą w twarz swej patronce. Nigdy tego co prawda nie wyraził, ale nie potrzebowała Nimitza, by wiedzieć, że gdyby miał wolną rękę w tej sprawie, wyzwałby Pierwszego Lorda na ubitą ziemię i zastrzelił w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.

Co nie byłoby wcale takim złym rozwiązaniem, biorąc pod uwagę, do jakiego stanu Janacek zdołał doprowadzić Królewską Marynarkę. Niestety było to rozwiązanie niewykonalne.

Jej samej nie podobał się, i to bardzo, kompromis, który zaproponowała. I to zarówno z powodów osobistych, jak i zawodowych, ale uznała, że tak trzeba. Natomiast wolała nie zastanawiać się, które z tych powodów były silniejsze…

Położyła pudełko z bronią oraz torbę z wyposażeniem na blacie biurka, za którym siedział absurdalnie młody sierżant Royal Manticoran Marinę Corps z tabliczką na kieszeni munduru „Johannsen, M.” Sierżant natychmiast podał jej stosowne formularze i położył obok słuchawki ochronne dla niej i dla LaFolleta. Honor podpisała co trzeba, przyłożyła odcisk kciuka i wyjęła z torby specjalne słuchawki dla Nimitza. Ten przyjrzał im się z niechęcią, ale założył. Na Graysonie strzelnica znajdowała się poza domem, toteż nie musiał być tak blisko źródła hałasu. Tu miał tylko dwie możliwości — nie towarzyszyć Honor albo nie.założyć słuchawek i cierpieć z powodu ogłuszającego huku wystrzałów.

— Gotów, Stinker? — spytała, gdy skończył je poprawiać.

Słuchawki były tak skonstruowane, by blokować nagłe, silne dźwięki, natomiast normalną rozmowę przepuszczały zupełnie wyraźnie.

Nimitz kiwnął głową.

— To dobrze — pochwaliła i założyła swoje.

LaFollet zdążył już nie tylko założyć słuchawki, ale sprawdzić na stanowiskach, czy gdzieś mimo wszystko nie kryje się zamachowiec-samobójca.

Zadowolony, że nikogo nie ma, stanął z tyłu i cierpliwie obserwował, jak Honor zabiera się do dziurawienia anachronicznych papierowych tarcz. Robiła to metodycznie i precyzyjnie pomimo coraz gęstszej chmury prochowego dymu zwiększającej się po każdym strzale. Ponieważ w szeregach Królewskiej Marynarki było sporo miłośników broni palnej, strzelnice wyposażono w całkiem dobry system wentylacyjny. Honor jednak strzelała dużo i szybko, toteż dym prochowy delikatną mgiełką otaczał ją od chwili opróżnienia pierwszego magazynka.

Mimo że strzelnica posiadała skomplikowany system holocelów możliwych do zaprogramowania w najrozmaitszych kombinacjach, Honor wolała stare, papierowe. Ponieważ nie ćwiczyła żadnego konkretnego kursu strzelca wyborowego, LaFollet nie protestował. Tym bardziej że raz w tygodniu strzelała do zaprogramowanych przez niego holocelów w warunkach jak największego realizmu.

Robiła to równie celnie, jak podczas wystrzeliwania dziesiątek w papierowych tarczach. Podejrzewał, że wynikało to z tego, jak traktowała strzelectwo — tak jak fech-tunek na miecze i coup de uitesse, było to dla niej w równym stopniu formą sztuki, jak i skutecznym sposobem samoobrony.

Choć LaFollet przy każdej nadarzającej się okazji prawił jej drobne złośliwości na temat ulubionej broni strzeleckiej, był bardzo zadowolony, że Honor tak dobrze posługuje się prezentem od admirała Matthewsa. Naturalnie gdyby to od niego zależało, nigdy nie miałaby okazji użyć go w praktyce, ale pogodził się z losem i nie żywił przesadnych nadziei na przyszłość. W końcu nie było jej winą, że przyciągała zabójców rozmaitej maści i o rozmaitych możliwościach, od krwiożerczych megalomanów do poważnych przeciwników zdolnych posłać ją na więzienną planetę. Ponieważ niewiele mógł na to poradzić, cieszyło go wszystko, co powodowało, że Honor stawała się trudniejsza do zabicia.

Ćwiczenia w strzelaniu poza tym odprężały ją. Może nawet bardziej niż kata, ponieważ celne strzelanie wymagało całkowitego skupienia, czyli oderwania się od wszystkich nurtujących człowieka problemów. Jedynie bowiem całkowite oczyszczenie umysłu pozwalało w pełni działać wyuczonym odruchom i refleksowi, czyli dwóm rzeczom niezbędnym, by strzelać szybko i celnie równocześnie. Strzelanie było więc najlepszą formą oderwania się od politycznego absurdu, który ogarnął Królestwo Manticore i coraz bardziej dotykał ją samą. Już choćby to wystarczało, by zyskać entuzjastyczne wręcz poparcie LaFolleta. Co oczywiście nie znaczyło, że wycieczki na strzelnicę nie napawały go pewną obawą. Choćby z tego prostego powodu, że nie był zachwycony, gdy ktokolwiek, nawet oficerowie Royal Manticoran Navy, znajdował się w pobliżu Honor uzbrojony. Doskonale wiedział, że z nią tego tematu nie ma sensu poruszać, więc rozwiązał go po swojemu i jak na razie rozwiązanie okazywało się skuteczne. Ze cztery standardowe lata temu odbył mianowicie rzeczową pogawędkę z poprzednikiem sierżanta Johannsena, w efekcie której oficer dyżurny strzelnicy dyskretnie pilnował, by nikt inny nie miał wstępu na strzelnicę, gdy Honor strzelała.

Było rzecz jasna możliwe, że prędzej czy później Honor zacznie się zastanawiać, dlaczego zawsze ma całą strzelnicę dla siebie, a gdy to nastąpi, zacznie zadawać niepotrzebnie dociekliwe pytania, ale póki co ta przykra okoliczność.nie wystąpiła. Johannsen działał równie dyskretnie i równie skutecznie, a stara zasada: „Kto mniej wie, ten lepiej śpi”, kolejny raz się potwierdzała. Co prawda An-drew LaFollet już sam sobie współczuł na myśl o tym, co go czeka, gdy Honor zorientuje się, jak się sprawy mają, ale starał się o tym nie myśleć, wychodząc z założenia, że przykrymi rzeczami należy się zajmować, gdy nastąpią.

Pomimo układu z Johannsenem pewne odruchy i czujność stały się jego drugą naturą, toteż regularnie sprawdzał wzrokiem otoczenie, równocześnie rejestrując, że Honor kończy demolować kolejną wiszącą piętnaście metrów od niej tarczę.

Dlatego też na długo przed nią zauważył przybycie wysokiego, barczystego i błękitnookiego mężczyzny. Rozpoznał go natychmiast i starannie ukrył niechęć. Nie żeby nie lubił Hamisha Alexandra, trzynastego earla White Haven, bo było wręcz przeciwnie — szanował go i lubił nieco tylko mniej niż Honor i w innych okolicznościach nie miałby nic przeciwko jego obecności. W obecnych jednakże…

Zasalutował, mimo iż White Haven ubrany był po cywilnemu, przez co na terenie akademii wyróżniał się wręcz niesamowicie. LaFollet podejrzewał, że strój był wynikiem celowego i dobrze pomyślanego wyboru, admirał White Haven miał bowiem prawo do noszenia nie jednego, ale dwóch mundurów, jako że Marynarka Graysona także nadała mu stopień pełnego admirała. Uznawano go, i to całkowicie zasłużenie, za najlepszego dowódcę liniowego Sojuszu, a fakt, że Janacek, ledwie dorwał się do władzy, wysłał go na połowę pensji, nie znajdując dlań liniowego przydziału, nie pozbawiał go prawa noszenia munduru. Gdyby mógł, Janacek zakazałby mu przyjęcia awansu w Marynarce Graysona, bo nastąpiło to po sukcesie operacji Buttercup, ale choć teoretycznie miał taką możliwość — stopień nie był honorowy, White Haven zaś nie miał graysońskiego obywatelstwa. Nie odważył się. Najprawdopodobniej High Ridge mu tego zabronił, obawiając się propagandowych reperkusji takiego potraktowania człowieka, który wygrał wojnę. Fakt, iż White Haven nie nosił żadnego uniformu nawet tu, gdzie wszyscy chodzili w mundurach i skąd brał początek cały korpus oficerski Royal Manticoran Navy, dosłownie bił po oczach. I przypominał wszystkim o wredocie i mściwości obecnego cywilnego zwierzchnika floty.

Earl kiwnął głową prawie tak samo, jak skwitowałaby zachowanie LaFolleta Honor, nie będąc w mundurze, i podszedł do niego, obserwując ostatnie stadium niszczenia kolejnej tarczy. LaFollet był nieco zaskoczony, że Nimitz nie uprzedził jej o gościu, ale być może treecat w przeciwieństwie do niego nie tylko lubił earla, ale też w pełni akceptował jego stosunek do Honor.

Co w opinii LaFolleta stanowiło kolejny dowód na to, iż mimo kilkuset lat współżycia treecaty nadal nie do końca rozumiały ludzi.

Był profesjonalistą, więc nadal lustrował otoczenie, ale równocześnie i niepostrzeżenie obserwował twarz White Havena. Której wyraz na moment, ale zauważalnie się zmienił, gdy earl przyglądał się Honor.

Ta wystrzeliła ostatni nabój i odłożyła broń na półeczkę jak zawsze wylotem lufy skierowanym w stronę celu, po czym nacisnęła przycisk ściągający tarczę do stanowiska strzeleckiego. Przez kilka chwil przyglądała się jej, nim kiwnęła głową z aprobatą — na miejscu czarnego kółka znajdowała się dziura o postrzępionych brzegach. Odpięła tarczę i odwróciła się po nową. I zamarła na widok White Havena.

Trwało to naprawdę krótko, krócej niż sekundę, i ktoś, kto nie znałby jej tak dobrze jak Andrew LaFollet, najprawdopodobniej niczego by nie zauważył. On jednak dostrzegł nie tylko wahanie, ale i zmianę w wyrazie jej twarzy.

Dla większości ludzi twarz Honor była maską, która dzięki latom treningu wyrażała to, co jej właścicielka chciała. Dla tych, którzy ją naprawdę dobrze znali, była otwartą księgą. Bo zdradzały ją oczy. Głębokie, migdałowego kształtu i odzwierciedlające jej uczucia lepiej niż mowa ciała Nimitza. A jeszcze dokładniej, różnica w wyrazie prawdziwego i cybernetycznego oka widoczna jedynie w tych rzadkich wypadkach.

Tym razem w tym prawdziwym błysnęła radość.

LaFollet omal nie jęknął ze zgrozą. Każde z tych dwojga było przekonane, że nikt na świecie, łącznie z tą drugą, wyjątkową osobą, nie mógł niczego zauważyć.

A on nie był w stanie wyprowadzić ich z błędu.

Po pierwsze dlatego, że jego zadaniem było chronienie patronki Harrington, a nie pilnowanie jej życia uczuciowego. Po drugie dlatego, że sama doskonale wiedziała, iż nie powinna żywić tego rodzaju uczuć do earla White Haven. Skoro nie potrafiła ich przezwyciężyć, jego interwencja nie dałaby żadnego rezultatu.

A tak oboje cierpieli w szlachetnym milczeniu od przynajmniej dwóch lat standardowych.

— Witaj — odezwał się White Haven zupełnie normalnym głosem. — Nigdy tak dobrze nie strzelałem. Dlaczego w akademii nie wstąpiłaś do drużyny strzeleckiej?

— Witaj, Hamish — podała mu dłoń, którą graysońskim zwyczajem ucałował, a ponieważ na Graysonie przebywał wystarczająco długo, gest ten także wyglądał zupełnie naturalnie.

Gdyby nie ledwie dostrzegalne zaróżowienie policzków powitanej.

— A nie wstąpiłam dlatego, że choć broń krótka bardzo mnie kusiła, znacznie bardziej interesował mnie coup de vitesse i postanowiłam się na nim skoncentrować. Jako urodzona na Sphinksie całkiem nieźle strzelałam, jeszcze zanim zaczęłam ćwiczyć w akademii.

— Cóż, można powiedzieć, że moje sportowe przygody mimo wszystko miały znacznie bardziej pokojowy charakter.

— Proszę, proszę — uśmiechnęła się krzywo. — Nigdy bym się nie domyśliła, słuchając wspomnień z rozgrywek twoich z Caparellim.

— Chodzi ci o nasze zgodne twierdzenie, że miał przykry zwyczaj przekopywać mój arystokratyczny tyłek z jednego końca boiska na drugi, kiedy chciał i jak chciał?

— Świetnie to ująłeś, choć przyznaję, że z racji wrodzonych talentów dyplomatycznych nie zdobyłabym się na tak odważne określenie.

— Aha — mruknął i przestał się uśmiechać. — Skoro już o dyplomacji mowa… Obawiam się, że nie przyszedłem do twojej kryjówki tylko dla przyjemności obserwowania, jak celnie strzelasz. Powód jest nieco bardziej prozaiczny: większość ranka spędziłem z bratem.

— I? — Honor spojrzała nań pytająco.

— Tak się złożyło, że Willie właśnie wrócił z pałacu…

— Rozumiem. — Ton Honor nagle stał się neutralny. Zajęła się wyciągnięciem magazynka z pistoletu.

Potem zwolniła zablokowany w tylnym położeniu zamek i umieściła broń w wyściełanym wycięciu w pudełku.

— Elżbieta zaprosiła go jako przywódcę opozycji na królewskie podsumowanie, czyli relację z osiągnięć High Ridge’a i jego kolejnych genialnych pomysłów. Bo oficjalnie zaproszenie na posiedzenie podsumowujące rządu przypadkiem do niego nie dotarło. Znowu.

— Rozumiem — powtórzyła Honor. I z trzaskiem zamknęła skrzynkę.

Sięgnęła po torbę, ale White Haven był szybszy. Przewiesił ją sobie przez ramię i uśmiechnął się. Odpowiedziała mu uśmiechem, ale jej oczy pozostały poważne. Przebyła długą drogę od apolitycznego oficera RMN, jakim była, gdy LaFollet został dowódcą jej ochrony osobistej. Doskonale rozumiała, co znaczą drobne złośliwości ze strony rządu wobec opozycji, Królowej i jej samej. I dobrze wiedziała, co White Haven o tym sądzi.

LaFollet zresztą, ehcąc nie chcąc, był także lepiej poinformowany o niuansach politycznego życia, niż miałby na to ochotę. Dlatego też wiedział, że choć konstytucja tego nie wymagała, zdrowy rozsądek nakazywał, by premier raz w tygodniu zapraszał przywódcę opozycji parlamentarnej na tak zwane posiedzenie podsumowujące. Była to wieloletnia tradycja i uprzejmość wynikająca z pewnej kalkulacji — w niesprzyjających okolicznościach mogła zdarzyć się nagła zmiana rządu, toteż lepiej dla państwa było, aby najprawdopodobniejszy nowy premier był na bieżąco ze wszystkimi problemami i mógł podejmować decyzje natychmiast zamiast tracić czas na zapoznawanie się z sytuacją i problemem.

Książę Cromarty przestrzegał tego zwyczaju nawet w najkrytyczniejszym okresie wojny. Natomiast High Ridge regularnie o tym zapominał i pomijał człowieka, który był prawą ręką jego poprzednika. Było to zachowanie głupie i złośliwe. I jak najbardziej typowe dla obecnego premiera.

Królewskiego podsumowania, czyli regularnego zdawania relacji Królowej, uniknąć nie mógł, zobowiązywała go bowiem do tego konstytucja.

— Uważasz, że tym razem nie zaproszono go z jakiegoś konkretnego powodu? — spytała po chwili Honor.

— Nie, choć wątpię, by obecność Williego sprawiła mu radość, ale nic nie mógł na to poradzić. Z drugiej strony mogło mu się dzięki temu upiec, bo mam wrażenie, że Jej Wysokość nieco bardziej się hamuje w obecności Williego. Jest ponoć dobry w roli bufora.

— Obawiam się, że to prawda, choć wolałabym, by tak nie było — przyznała Honor, wyciągając ręce w stronę Nimitza. Treecatowi powtórne zaproszenie nie było potrzebne — natychmiast wskoczył w jej objęcia i wdrapał się na prawe ramię, po czym rozsiadł się wygodnie, wbijając czubki pazurów w specjalnie wzmocniony kuloodporny materiał. Dopiero wtedy zdjął słuchawki.

— Rozumiem ją całkowicie, ale okazywanie mu wrogości i pogardy nawet prywatnie w niczym nie pomaga — dodała Honor zupełnie poważnie.

— Nie pomaga, a czasami wręcz pogarsza sprawę — zgodził się równie poważnie White Haven. — Natomiast faktem jest, że są prawie doskonałymi przeciwieństwami, a on wzorem uprzejmości także nie jest.

— Natomiast nawet jej do pięt nie dorasta w okazywaniu niechęci. A jego akurat darzy głęboką i serdeczną nienawiścią. I nie robi nic, by to ukryć. Trudno się dziwić, że to zaognia sytuację.

— Nie przesadzaj, że nie próbuje — zaprotestował White Haven.

— Wiem, co mówię, Hamish. Ja też mam podobny problem, ale nauczyłam się, że są sytuacje, których nie zdołam rozwiązać, sięgając po większy młotek dlatego, że ktoś mnie wkurza. Elżbieta to rozumie, ale kiedy emocje biorą górę, jest niezdolna je ukryć w każdych poza najbardziej oficjalnymi okolicznościach.

LaFollet zauważył, że ani słowem nie wspomniała o równie słynnym cholerycznym usposobieniu rozmówcy.

On też musiał o tym pomyśleć, bo gdy umilkła i spojrzała na niego wyczekująco, niechętnie kiwnął głową.

— Elżbieta ma wiele zalet i jest niezwykle silną osobowością — dodała Honor. — Ale brak jej pewnych talentów Benjamina. Nie potrafi manipulować ludźmi, którzy nie chcą, by im przewodziła. Najbardziej jest to widoczne, gdy chodzi o tych, których powinna przekonać do zrobienia czegoś, czego zrobić nie chcą z prywatnych powodów.

— Fakt, ale po to ma takich ludzi jak ty czy Willie: żeby doradzili jej, kiedy zaczyna pakować się w kłopoty.

— Willie może potrafi to robić — Honor wzruszyła ramionami.

— Ty także — uparł się White Haven. — Polega na twojej znajomości wewnętrznych niuansów graysońskiej polityki bardziej, niż sądzisz.

— Może — powtórzyła, nie kryjąc, że nie chce o tym rozmawiać.

White Haven zrozumiał to i zmienił temat:

— W każdym razie zdecydowałem, że skoro już jestem w pobliżu i wysłuchałem, co naopowiadali High Ridge i Janacek, to wpadnę i powtórzę ci.

Andrew LaFollet w ostatnim momencie ugryzł się w język, by nie palnąć, że oczywiście musiał się osobiście pofatygować z tak ważnymi informacjami. Tak ważnymi, że od dobrego kwadransa opowiada o wszystkim innym.

Nimitz spojrzał na niego i zastrzygł z rozbawieniem uszami.

LaFollet pokazał mu w myślach język.

W jasnozielonych ślepiach treecata zamigotały diabelskie błyski, ale najwyraźniej nie przekazał niczego Honor, bo jej zachowanie nie uległo najmniejszej zmianie.

— To miło z twojej strony — powiedziała uprzejmie.

LaFollet odetchnął z ulgą. Co prawda z tego co wiedział, Honor nie potrafiła odczytywać myśli, tylko emocje otaczających ją osób dzięki więzi z Nimitzem, ale gdyby ten przekazał jej pełny obraz jego emocji, mimo zauroczenia bliskością White Havena musiałoby to wywołać jakąś reakcję.

— To może chwilę potrwać — uprzedził earl. — Co porabiasz przez resztę popołudnia?

— Mam wieczorem wykład w Młynie, ale skończyłam już do niego notatki. Czeka na mnie sterta prac do sprawdzenia, ale mogę wziąć się za to jutro.

— Doskonale. — White Haven spojrzał na chronometr. — Zbliża się pora na lunch. Mogę cię gdzieś zaprosić?

— Nie, ale ja mogę zaprosić ciebie! — odparowała i w jej oczach zatańczyły jeszcze gorsze diabliki niż przed chwilą w ślepiach Nimitza.

LaFollet jęknął w duchu.

Earl White Haven zaś uprzejmie uniósł brwi.

Honor roześmiała się złośliwie.

— Jesteś w akademii i czy się to podoba Janacekowi czy nie, jesteś nadal oficerem flagowym. Nic więc nie stoi na przeszkodzie, żebym zarezerwowała u „Caseya” jeden z saloników admiralskich.

— To jest zło w najczystszej postaci! — ocenił White Haven z szerokim uśmiechem.

LaFollet zgadzał się z nim w zupełności, ale jego to nie bawiło. „Casey Hall” był olbrzymią restauracją znajdującą się na terenie akademii. Główna sala mogła pomieścić prawie trzecią część wszystkich uczących się midszypmenów, ale oprócz niej znajdowały się też mniejsze i zupełnie kameralne sale dla starszych rangą oficerów. Do tych ostatnich należało pół tuzina tak zwanych saloników admiralskich, z których mogli korzystać jedynie oficerowie flagowi i ich goście na zasadzie „kto pierwszy, ten lepszy”.

— Janacek dostanie szału, gdy się dowie, że zjedliśmy razem lunch w sercu czegoś, co uważa za swoją prywatną własność — dodał White Haven. — A szlag go trafi, gdy się zorientuje, że przybyłem prosto od Williego i opowiedziałem ci, co też jego przełożony wygadywał dziś rano u Królowej.

— Wątpię, żebyśmy mieli aż tyle szczęścia. Ale ciśnienie na pewno mu skoczy.

— Podoba mi się to! — ocenił White Haven, wskazując jej szerokim gestem drzwi. — Naprawdę mi się podoba!

Przez moment Andrew LaFollet gotów był zrobić coś niezwykłego — zaprotestować. Ale ten moment minął i jak zwykle ruszył przodem, by wyjść jako pierwszy.

Żadne z nich nie miało pojęcia, że nie tylko on zauważył lub zauważa to, w jaki sposób na siebie patrzą, czy inne drobiazgi jednoznacznie świadczące o żywionych do drugiej, osoby uczuciach. Byli pewni, że nikt, nawet to drugie, o niczym nie wie. I dlatego żadnemu nawet przez myśl nie przeszło, że mają właśnie zamiar zrobić coś naprawdę głupiego.

Poczekał, aż Honor odda słuchawki i podpisze podsunięte przez Johannsena dokumenty, po czym otworzył przed nimi drzwi i poczekał, aż Honor i jej gość wyjdą.

Kościół nauczał, że Pan opiekuje się szczególnie troskliwie dziećmi i głupcami. Niektórzy dodawali do tej listy pijaków i zakochanych. Pozostało mu jedynie mieć nadzieję, że zakochani durnie także mieszczą się w tej kategorii.

Загрузка...