ROZDZIAŁ LIV

— A można wiedzieć, dlaczego nie ma tu jaśnie wielmożnego ministra handlu? — spytał sir Edward Janacek głosem, w którym wręcz gotowała się wściekłość.

— Bądź rozsądny, Edwardzie — odparł ze śladami zniecierpliwienia Michael Janvier, baron High Ridge. — Jego żona zniknęła, jego dom wyleciał w powietrze, być może z nią wewnątrz, a na dodatek Akta Dmitrija zostały zniszczone wraz z domem, choć tego naturalnie głośno nie powiedział. A jeśli wierzysz, że spowodował to „wyciek wodoru jednego z pojazdów parkujących w podziemnym garażu”, to znaczy, że w krasnoludki także uwierzysz.

Janacek miał już na końcu języka ciętą ripostę, ale się opanował. Eksplozja była zaiste imponująca, i to nie dlatego, że wstrząsnęła całą luksusową dzielnicą miasta, ale dlatego, że po domu North Hollowa pozostał jedynie głęboki imponujący krater. Janacek nie wiedział, ile budowla miała podziemnych kondygnacji, ale wiedział, że kilka, i to naprawdę solidnej konstrukcji. Szok w środowisku polityków był prawie równie silny, choć bowiem istnienie Akt Dmitrija, jak po jego śmierci nazwano Akta North Hollowa, nigdy nie zostało potwierdzone, stanowiło publiczną tajemnicę od dziesięcioleci. I nawet ci, którzy gardzili stosowaniem takich metod, byli w tej chwili ogłupieni. Stefan Young naturalnie nie mógł ogłosić zniszczenia czegoś, co oficjalnie nigdy nie istniało, ale było oczywiste, że jego rządy szarej eminencji dobiegły końca. Naturalnie nie stanie się to natychmiast, gdyż do tego potrzebna była seria testów i prób, nim politycy uwierzą we własne szczęście, ale nie ulegało wątpliwości, że zaczną się one naprawdę szybko, bo w ofiarach obudził się cień nadziei. Janacek zdawał sobie sprawę, że polityczne skutki wybuchu dopiero zaczną być odczuwalne i że im bardziej wyraźne zaczną się stawać, tym gorsza będzie sytuacja rządu High Ridge’a. Janacek co prawda nie był pewien, ilu sojuszników High Ridge’a zostało nimi pod przymusem, ale wiedział, że jest ich sporo, a niektórzy, jak choćby Macintosh, są nader istotni, by nie rzec niezbędni. Co zrobią, gdy w pełni do nich dotrze, że już nie muszą popierać rządu, nikt nie był w stanie przewidzieć, ale nie spodziewał się, by był zachwycony ich reakcjami. Najwyraźniej High Ridge podzielał jego opinię, sądząc po tonie i zachowaniu.

Choć naturalnie były także inne czynniki mające wpływ na to ostatnie.

— No dobrze — odezwał się spokojniej Janacek. — Podejrzewam, że zniknięcie żony i domu są bezpośrednio połączone i nie chodzi mi o to, że zginęła w wybuchu. I nie sądzę, by spowodował to pęknięty zbiornik, nawet gdyby parkowała tam ciężarówka. No, może pełna cysterna by wystarczyła. Policja zresztą nie znalazła jak dotąd żadnych szczątków ludzkich, co samo w sobie jest ciekawostką… Wracając do North Hollowa, rozumiem, że teraz jest bardzo zajęty, ale to nie zmienia faktu, że jego pupilek pozwolił tym zasrańcom z Graysona zrobić z nas pośmiewisko!

— Pozwolił — przyznał zimno High Ridge. — I mogę zrozumieć twoją irytację, ale choć mnie również rozzłościły bezczelność i chamstwo Protektora przy wybitnej pomocy White Havena, muszę przyznać, że efekt końcowy może wcale nie być zły.

— Co?! — Janacek wytrzeszczył na niego oczy. — Benjamin i jego ukochana flota właśnie zagrali nam na nosie w naszym własnym systemie, a ty mówisz, że efekt może nie być zły?! Do cholery, ta banda prymitywnych chamów właśnie pokazała nam jęzor w obecności całej galaktyki!

— W rzeczy samej pokazała — zgodził się High Ridge, wykazując niebezpieczny poziom spokoju. — Ale spowodowała to twoja odmowa poproszenia Protektora o zrobienie dokładnie tego, co zrobił, na co zwrócono mi wczoraj uwagę w pałacu. Jej Wysokości ani trochę nie spodobała się twoja decyzja.

— Zaraz, momencik! Poparłeś tę decyzję razem z resztą rządu!

— Ale dopiero po tym, jak odrzuciłeś argumenty White Havena przemawiające za poproszeniem o pomoc Marynarki Graysona — oznajmił lodowato premier. — Podjąłeś tę decyzję, nie pytając nikogo o zdanie. A z tego samego powodu wcześniej, jak słyszałem, admirał Chakrabarti złożył rezygnację.

— Kto ci to powiedział? — wykrztusił Janacek, czując rosnącą panikę.

— Nie on, jeśli to dla ciebie takie ważne. Zresztą źródło nie jest istotne. Ważne są skutki.

— Chcesz mi powiedzieć, że nie pochwalasz mojej decyzji?! Bo na posiedzeniu rządu jakoś nie odniosłem takiego wrażenia. Można zresztą sprawdzić w stenogramach, czy się nie mylę.

Obaj spojrzeli na siebie wrogo.

— Masz rację. Może i nie uważałem tego za najrozsądniejszą decyzję, ale nie sprzeciwiłem się jej ani nie protestowałem. Głównie dlatego, że już ją za mnie podjąłeś, ale prawdę mówiąc, po części dlatego, że ja też ich nie lubię. I nie chciałem mieć wobec nich takiego długu wdzięczności. Natomiast fakt, że sami uznali za stosowne wysłać takie posiłki do Trevor Star, może okazać się korzystny. W najgorszym razie fakt, że zrobili to tak jawnie i głośno, powinien powstrzymać choćby chwilowo Pritchart i jej zwolenników wojny. A to z całą pewnością nie byłoby złe!

Janacek chrząknął z irytacją, co mogło być uznane za potwierdzenie. Ogarniała go wściekłość, gdy myślał o postępku Mayhewa a jeszcze bardziej udziale w nim Hamisha Alexandra, ale przyznawał, iż pomoc Trzeciej Flocie przyda się na pewno. Każdy czynnik, który mógł wstrząsnąć Pritchart i Thismanem na tyle, by przestali snuć sny o potędze i spojrzeli prawdzie w oczy, był mile widziany. Naturalnie musi minąć trochę czasu, nim wieść o tym dotrze do Nouveau Paris, ale kiedy to nastąpi, nawet taka wariatka jak Prithart będzie musiała sobie uzmysłowić, że Sojusz pozostał zbyt niebezpieczny, by go lekceważyć. A tego, sądząc po treści ostatnich not, bardzo potrzebowała. I to szybko.

— W Republice to może i przynieść pozytywne efekty — przyznał po chwili. — Ale w sprawach wewnętrznych będzie miało niefortumne konsekwencje.

High Ridge spjrzał na niego wyczekująco, wzruszył więc ramionami dodał:

— Na pewno Alexander i jego grupa nabiorą śmiałości i zaczną dowodzić, że byliśmy zbyt głupi lub zbyt uparci, by podjąć samem stosowne środki ostrożności, nasi sojusznicy musieli więc zrobić to za nas.

— A gdyby tego nie zrobili, to czym… — zaczaj High Ridge ostro i ugryzł się w język.

Wściekły błysk w oczach Pierwszego Lorda Admiralicji jednoznacznie jednak świadczył o tym, że wie, co premier chciał powiedzieć.

— Nieważne, co by było gdyby — dokończył High Ridge. — Ważne, co jest. A na to, co się stało, nie możemy nic poradzić, a poza tym w państwie panuje obecnie takie zamieszanie, że nie jestm pewien, czy zachowanie Protektora w ogóle będzie mało jakiekolwiek zauważalne konsekwencje.

Kolejny raz Janacek zmuszony był się z nim zgodzić. Oficjalna decyzja o zgodzie na prośbę Gromady Talbott o przyłączenie do Gwiezdnego Królestwa znacznie zwiększyła popularność rządu. Naturalnie zgodę na to musiał także wyrazić parlament, ale wszyscy wiedzieli, że wyrazi.

Pogorszenie stounków dyplomatycznych z Republiką Haven z drugiej strony spowodowało prawie równie silnie negatywne reakcje opinii publicznej. Stan Królewskiej Marynarki był kolejnym czynnikiem wpływającym na spadek notowań rządu. Ale znaczna część społeczeństwa nadal nie była pewna, czy w tej sprawie prawdę mówi rząd czy opozycja. Programy finansowe rządu wciąż cieszyły się popularnością wśród wszystkich, którzy dzięki nim mieli pieniądze, co oznaczało, że oni także byli za utrzymaniem tego stanu rzeczy. No a informacje podane przez media o incydentach zbrojnych z Imperialną Marynarką w Konfederacji skutecznie skupiły uwagę opinii publicznej na tej cholernej Salamandrze i jej paśmie sukcesów, odwracając ją tym samym od innych problemów. Tyle że przy okazji wyciągnięto temat pogarszającej się sytuacji międzynarodowej Królestwa, co nie było dobre dla rządu.

Jeśli chodziło o Konfederację, dobre było jedynie to, że dla przeciętnego obywatela nie była to kwestia naprawdę istotna. Przeciętny obywatel był urażony i rozgniewany bezczelnością Imperium oraz poważnie rozzłoszczony zniszczeniem królewskiego okrętu wraz z całą załogą, ale wiedział też, że nie uszło to Imperium bezkarnie, no i że tam dowodzi Harrington. I tu przydatna była jej przereklamowana reputacja, co Janacek niechętnie, ale zmuszony był przyznać. Rząd ogłosił, że Harrington ma wystarczające siły, by uspokoić awanturnicze Imperium, i przeciętny obywatel był przekonany, że nawet jeśli rząd trochę zełgał, Salamandra i tak tego dokona. Janacek czuł się tym osobiście urażony, ale z drugiej strony wiedział, że powinien być wdzięczny losowi, gdyż dzięki temu choć jeden problem miał z głowy.

— Jak wyglądają wyniki ostatnich sondaży? — spytał.

— Niedobrze — przyznał z rzadką szczerością High Ridge. — Jest stała tendencja spadkowa, bo choć na paru sprawach ładnie zapunktowaliśmy, rosnące zaniepokojenie postawą Republiki stale odbiera nam te punkty… podobnie jak to, że Królowa prawie nie odzywa się do nas, a w ogóle o nas nie mówi. I prawdę mówiąc, jeszcze dają o sobie znać skutki kampanii przeciwko Harrington i White Havenowi. Zwłaszcza teraz, gdy tak wielu respondentów wyraża zaufanie do niej, uważając, że jeśli ktokolwiek poradzi sobie z problemami w Konfederacji, to tylko ona. Jeśli zdołamy utrzymać jedność w rządzie i przetrwamy obecne problemy z Republiką bez poważnego konfliktu zbrojnego w Konfederacji, prawdopodobnie się wybronimy. To, czy zdołamy zakończyć program wewnętrznych reform i zapewnić sobie dłuższe pozostanie przy władzy, jest niestety zupełnie inną kwestią.

Janacek poczuł na plecach lodowatą stonogę. Pierwszy raz usłyszał zdecydowanie pesymistyczną prognozę przyszłości z ust High Ridge’a. I nie dość, że pesymistyczną, to jeszcze pełną rezygnacji. Zupełnie jakby premier pogodził się z nieuniknionym, by nie rzec, że spodziewał się nieszczęścia.

— A sądzisz, że możemy nie utrzymać jedności w rządzie? — spytał ostrożnie.

— Nie wiem — przyznał High Ridge i wzruszył ramionami. — Bez odpowiedniej… zachęty Macintosh będzie na pewno trudniejszy do kontrolowania, a New Kiev już jest nieprzewidywalna. Co gorsza, ta wariatka Montaigne stale zyskuje na popularności jej kosztem, atakując ją za… prostytuowanie się, czyli przynależność do rządu. Marisa może uznać, że nie ma innego wyjścia, jak wycofać się z rządu, nie chcąc utracić kierownictwa partii. Wybierze sobie jakąś pryncypialną kwestię i stoczy z nami widowiskowy pojedynek, denuncjując nas przy tej okazji. A jeśli stracimy ją, stracimy Izbę Gmin i pewną większość w izbie Lordów. Natomiast jeśli liberałowie nie przejdą do opozycji, a to wydaje mi się mało prawdopodobne, nikt nie będzie miał oczywistej większości w Izbie Lordów i trudno przewidywać, czy uda się nam ją uzyskać w drodze rozmaitych targów.

Obaj przyglądali się sobie przez kilkanaście sekund. Janacek chciał spytać, czy możliwe jest takie dogadanie się z opozycją, by w zamian za oddanie władzy zapewnić sobie bezpieczeństwo, ale nawet w prywatnej rozmowie jakoś nie chciało mu to przejść przez gardło. Zamiast tego spytał:

— W takim razie rozumiem, że nie wystosujemy oficjalnego protestu w związku z postępowaniem MacDonnella?

— Ty powinieneś — odparł High Ridge wyraźnie zadowolony ze zmiany tematu. — To nie znaczy, że nie powiemy Protektorowi, co sądzimy o nieuprzejmym korzystaniu z przysługujących mu praw. Są w końcu, jak słusznie zauważył to admirał Stokes, właściwe procedury i kanały, przy użyciu których taki tranzyt powinien zostać uzgodniony bez wprowadzania tak olbrzymiego zamieszania w funkcjonowaniu Manticore Junction. Ale obawiam się, że to będzie wszystko, na co możemy sobie pozwolić w obecnych warunkach.

— Nie podoba mi się to — burknął Janacek. — A jeszcze bardzie mi się nie podoba, że będę musiał udawać uprzejmego w stosunku do tego dupka Matthewsa. Ale pewnie nie mam wyboru.

— Jeśli przetrwamy, znajdziemy sposób, by później dać im odczuć nasze niezadowolenie — zapewnił go High Ridge. — Ale prawdę mówiąc, wątpię w to mocno. Wydaje mi się, że to jedna z tych obelg, które należy przełknąć w imię politycznego dobra. Natomiast gwarantuję ci, że tego nie zapomnę!


* * *

Arnold Giancola siedział w swoim gabinecie i tępo gapił się na chronometr.

Zostało dziewięć godzin.

Zamknął oczy, odchylił się na oparcie fotela i spróbował jakoś zapanować nad targającą nim burzą emocji, których z zewnątrz na szczęście nie dało się dostrzec.

Nigdy nie planował takiego rozwoju wydarzeń. Ba, nie chciał do tego doprowadzić, co przyznawał sam przed sobą uczciwie, choć nie było mu łatwo, bo oznaczało to potwierdzenie, że wszystkie jego plany legły w gruzach. Nadal był przekonany, że właściwie ocenił rząd Królestwa, natomiast nie docenił, i to poważnie, Pritchart. Oraz jej kontroli nad Theismanem. Albo też jego samego. Nie spodziewał się, by zdołała zmusić go do poparcia otwartej wojny, nawet zakładając, że miałaby odwagę rozważać coś takiego. Nie po tym, jak Theisman walczył o ukrycie istnienia Bolthole. Wyglądało na to, że Theisman cały czas dążył do wojny, a istnienie stoczni i całego programu ukrywał jedynie z czysto wojskowego powodu — chciał w tajemnicy zbudować wystarczająco silną do ataku flotę. A on po prostu się nie zorientował, oceniając go w kategoriach polityka, nie wojskowego.

Teraz zresztą nie było już istotne, gdzie popełnił błąd, bo i tak było za późno, by go naprawić. Nawet gdyby w tej chwili poszedł do Pritchart, przyznał się do wszystkiego i pokazał jej oryginalne noty z Królestwa, i tak było za późno. Flota rozpoczęła działania i choć nie padł jeszcze ani jeden strzał, nikt już nie był w stanie powstrzymać jej, nim zaczną się walki.

Mógł to zrobić wcześniej. Mógł powiedzieć Pritchart prawdę, nim ta wystąpiła przed Kongresem w majestacie obrażonej godności i słusznego gniewu. I przedstawiła mu „oszustwo i dwulicowość” Królestwa, kończąc wystąpienie żądaniem wypowiedzenia rozejmu i wznowienia działań. Za tą propozycją głosowało ponad dziewięćdziesiąt pięć procent obecnych, a obecni byli wszyscy.

Mógł to zrobić nawet później, nim wysłała Giscardowi rozkaz rozpoczęcia operacji „Thunderbolt”. Ale nie zrobił.

Bo się bał. Bo przeważyły ambicje i instynkt samozachowawczy. Konsekwencją bowiem powiedzenia prawdy były: totalna hańba i całkowita utrata władzy. W najlepszym wypadku, bo mogło się zakończyć wieloletnim wyrokiem, czy złamał prawo czy nie. A na żadną z tych ewentualności nie miał najmniejszej ochoty.

A poza tym mogło jeszcze się okazać, że postąpił słusznie. Bo choć jego manipulacje w tekstach przyspieszyły bieg wydarzeń, nie zmieniało to faktu, że dobrze zrozumiał cele i dążenia rządu Królestwa. Ekspansjonistyczne dążenia nie były jego wymysłem, a tylko tchórzostwo High Ridge’a i pozostałych powstrzymało ich od napisania tego w mniej zawoalowany sposób. Inny rząd, złożony z normalnych, godnych szacunku polityków, nie tylko napisałby to wyraźnie, ale wręcz zaczął realizować to dążenie. Więc uderzenie w tej chwili, gdy flota miała przewagę nad Royal Manticoran Navy, a rząd Królestwa był słaby, mogło się okazać najlepszym z możliwych posunięć.

Tym bardziej że Thomas Theisman wykazał się zmysłem strategicznym, proponując atak na taką skalę, o jaką Giancola nigdy by go nie podejrzewał.

Giancola otworzył oczy, ponownie spojrzał na chronometr i poczuł, że nadszedł czas ostatecznej decyzji.

Zatrzymać lawiny już nie mógł, a jedynym skutkiem powiedzenia prawdy byłoby zniszczenie samego siebie jako polityka i jako człowieka. Ponieważ do poświęceń, zwłaszcza bezsensownych, nigdy nie był skłonny, zdecydował, że tego nie zrobi.

Pozostało więc zrobić coś innego… Włączył komputer i pochylił się nad klawiaturą. Seria krótkich poleceń wymazała z pamięci treść wszystkich oryginalnych not dyplomatycznych rządu Królestwa Manticore dotąd zarchiwizowanych na wszelki wypadek. Kolejne trzy polecenia przeformatowały ten obszar pamięci bazy danych departamentu stanu, w którym były one przechowywane. Zapewniono go, że program ten jest odpowiednikiem niszczarki dokumentów drukowanych i gwarantuje niemożność odzyskania danych.

Wiedział, że Grosclaude już zniszczył wszystkie zapisy, podobnie zresztą jak całą pamięć swego komputera, by nie wpadły w ręce służb wywiadowczych Królestwa. Szczytem ironii losu było to, że zrobił to na wyraźne polecenie pani prezydent Pritchart. Dzięki temu nikt nie był w stanie oskarżyć Grosclaude’a o zniszczenie dowodów w imię ratowania własnej skóry.

Nawet władze Królestwa, gdy rozbieżności wyjdą na jaw.

Dzięki temu Grosclaude był także bezpieczny, gdyż nie pozostał nawet ślad dowodu jego poczynań.

Teraz wszystko zależało już tylko od Marynarki Republiki.


* * *

Javier Giscard spojrzał na wiszący na ścianie kabiny chronometr. Jego twarz przypominała maskę. Był w swojej kabinie, gdzie panowała cisza i spokój. I taki spokój będzie panował aż do ogłoszenia alarmu bojowego na Souereign of Space, gdy Pierwsza Flota ruszy do ataku na Trevor Star.

Czyli za nieco więcej niż trzy godziny standardowe.

Ale wojna, o czym doskonale wiedział, zacznie się znacznie wcześniej — dokładnie za dziewięćdziesiąt osiem minut — atakiem na siły okupujące system Tequila. Zakładając naturalnie, że admirał Evans się nie spóźni.

Nie mając już nic do roboty, Giscard zastanowił się, co naprawdę czuje.

Doszedł do wniosku, że zmęczenie, nieufność i pewność siebie, mimo że nikt dotąd w dziejach konfliktów międzyplanetarnych nie próbował przeprowadzić skoordynowanego ataku na taką skalę. Plan opracowany przez Theismana i jego sztab obejmował kilkadziesiąt uderzeń, które powinny być zgrane co do minuty. Zgranie czasowe było podstawą, ale udało im się uniknąć sytuacji, by był to czynnik decydujący. Istniało wystarczające pole manewru, by wnieść poprawki w miarę rozwoju sytuacji już w czasie trwania akcji. A stopień skoordynowania całości wręcz dech mógłby zaprzeć komuś, kto pamiętał desperacką szarpaninę, jaką była walka obronna Ludowej Marynarki po likwidacji Legislatorów.

Całość ofensywy została rozbita na kilkadziesiąt prawie symultanicznych, ale niezależnych od siebie bitew. Klęska w kilku z nich nie miałaby żadnego wpływu na sukces operacji „Thunderbolt” jako takiej. Chyba że byłaby to seria klęsk w najistotniejszych bitwach, jak ta o Trevor Star czy Grendelsbane. Jeśli nie będą mieli takiego pecha, Marynarka Republiki odniesie zwycięstwo o wiele większe niż operacja „Ikar” Esther McQueen.

Celem operacji „Thunderbolt” było przekonanie Królestwa, że musi negocjować, i to uczciwie, oraz zmuszenie go do rozpoczęcia tych negocjacji. Eloise nie chciała niczego więcej i jasno to powiedziała, występując w Kongresie. I myliła się, bo to, czego chciała, było niemożliwe. Eloise miała wiele zalet, a niewiele wad, ale w tym przypadku jedna z nich powodowała fatalny błąd w ocenie przyszłości. Za bardzo mianowicie wierzyła w racjonalność i zdrowy rozsądek innych.

Dla niej było oczywiste, że Republika chce po prostu być traktowana uczciwie i doprowadzić negocjacje do końca. I nie mogła uwierzyć, że ktoś może tego nie pojmować albo też inaczej interpretować jej zachowanie. Nie zamierzała podbijać Królestwa ani odbijać Trevor Star. Chciała tylko, by Królestwo rozmawiało z nią jak z partnerem równym sobie, by w rozsądny sposób zakończyć wieloletni konflikt. I ponieważ tak bardzo pragnęła tylko tego, była przekonana, że władze Królestwa rozpoznają tak słuszność jej żądań, jak i beznadziejność własnego położenia, co pozwoli jej osiągnąć upragnione rozwiązanie dyplomatyczne.

Javier Giscard, mimo że ją kochał i znał lepiej niż ktokolwiek inny, wiedział, że się myli. Bo nawet jeśli rząd High Ridge’a upadnie w wyniku tego ataku, żaden następny nie podda się bez walki. Bo nikt w Królestwie nie uwierzy, że jedynym celem Republiki jest traktat pokojowy na sprawiedliwych warunkach. Zwłaszcza jeśli dzięki operacji „Thunderbolt” uzyska ona taką przewagę, jak Giscard się spodziewał. Wszyscy w Królestwie będą przekonani, że jeśli Republika chce pokoju, to narzuconego na własnych warunkach, i nie zaakceptują go, tak jak ona nie zaakceptowałaby warunków narzuconych przez Królestwo.

Nadzieje Eloise, iż wojna zakończy się po tej jednej kampanii, były złudne. Giscard to wiedział. Theisman to wiedział. I obaj próbowali jej wytłumaczyć, że wojna potrwa znacznie dłużej, a straty będą większe, i to po obu stronach. Intelektualnie przyjmowała, że jest to możliwe, i była na to przygotowana, tak jak niegdyś na oszukiwanie Urzędu Bezpieczeństwa. Ale w głębi ducha nie wierzyła w to, co wysoce Giscarda niepokoiło. Nie dlatego, by obawiał się, że „Thunderbolt” nie wypali albo że potem poniosą klęskę, bo tego nie oczekiwał: plan Theismana był zbyt dobry, a cele zbyt mądrze wybrane. Jeśli coś nie wyjdzie i będą potrzebne dodatkowe działania, Marynarka Republiki będzie zajmowała doskonałe pozycje, a dzięki Shannon produkcja stoczni Bolthole wystarczy, by uzupełniać straty.

Niepokoił się o Eloise, ponieważ wiedział, że emocjonalnie nie jest przygotowana ani na długą wojnę, ani na duże straty. Głównie chodziło o straty w ludziach, bo będzie miała świadomość, że to jej rozkaz spowodował śmierć ich wszystkich, a jakie to brzemię, Javier wiedział z własnych doświadczeń. A na dodatek ludzie będą ginęli przez miesiące, jeśli nie lata, po sukcesie operacji „Thunderbolt”.

Jego zaś obowiązkiem, podobnie jak Toma, Shannon czy Lestera, będzie dopilnowanie, by nie zginęli na darmo. I to też nie była radosna świadomość.

Spojrzał na chronometr i w tym momencie rozległ się sygnał interkomu. Odebrał połączenie i na ekranie pojawił się kapitan Gozzi. Mimo napięcia i pewności siebie widocznych na twarzy szef sztabu uśmiechnął się.

— Chciał pan, żebym przypomniał, gdy będzie X minus trzy. Sztab jest w komplecie we flagowej sali odpraw, sir.

— Dziękuję, Marius. Za moment się zjawię. Rozdaj wszystkim materiały, niech się z nimi zapoznają. Jeśli nikt nie znajdzie czegoś niezrozumiałego, odprawa potrwa naprawdę krótko.

— Rozumiem, sir. Zaraz się tym zajmę.

— Doskonale. Już wychodzę, Manus.

Загрузка...