ROZDZIAŁ XXXII

Czujemy w tym historycznym momencie. Zaszczyt przemawiania w imieniu całego Gwiezdnego Królestwa i duma poddanych Korony z naszej społeczności naukowej są szczególnie widoczne przy takich jak ta okazjach. Nieczęsto zdarza się, by jakikolwiek przywódca polityczny czuł taką jak ja w tej chwili dumę i niepewność. Dumę, ponieważ przypadł mi zaszczyt powiedzenia tego, co czujemy wszyscy, niepewność zaś, gdyż wiem, jak nieadekwatnie muszą brzmieć moje słowa. Odważyłem się na to wystąpienie tylko dzięki świadomości, że są to jedynie pierwsze pochwały wypowiedziane głośno, a obywatele Gwiezdnego Królestwa dołożą swoje, znacznie ważniejsze podziękowania. I dlatego…

— Słodka godzino! — wymamrotał, starając się nie poruszać ustami, T. J. Wix. — Czy on się nigdy nie zamknie?!

Jordin Kare i Michael Reynaud siedzący po jego bokach zdołali nie uśmiechnąć się z aprobatą ani nie spojrzeć nań groźnie — obaj nie wiedzieli, na co mają większą ochotę. Wszyscy siedzieli za stołem ustawionym na podwyższeniu sali konferencyjnej, a przed sobą mieli mównicę okupowaną od ponad kwadransa przez High Ridge’a, który wcale nie sprawiał wrażenia, że ma zamiar rychło zakończyć. Żaden z nich nie przyjąłby zaproszenia na tę konferencję, gdyby miał w tej materii jakikolwiek wybór. Wiedzieli, że rząd bardziej niż zwykle potrzebuje propagandowego sukcesu i że wezmą udział w kolejnej szopce z autoreklamą.

Tyle tylko, że świadomość tego, co nastąpi, wcale nie poprawiała uczuć całej trójki. Powód zorganizowania tego propagandowego cyrku był prosty — notowania popularności rządu i premiera spadły na łeb, na szyję po wyemitowaniu nagrania z konferencji prasowej sekretarza wojny Republiki Haven Thomasa Theismana. Oliwy do ognia dolali centryści i lojaliści Korony, których notowania dla odmiany wzrosły.

Niestety wstrząs nie był aż tak silny, by wysadzić premiera z siodła, na co przez moment Kare miał nadzieję, choć był krokiem we właściwą stronę. Być może w połączeniu z innymi da taki właśnie skutek. Przy takim podejściu do władz podwójnie mierziło go, że zmuszony jest uczestniczyć w przedstawieniu, które pomoże poprawić publiczny wizerunek rządu, i musiał się bardzo starać, by tego nie okazać. Ponieważ stanowili tło dla przemawiającego, obiektywy wszystkich holokamer skierowane były także i na nich.

Humor psuła mu także głupota współobywateli — w każdym normalnym państwie wyborcy, a nawet arystokracja, powinni zdać sobie sprawę z konsekwencji, do jakich doprowadziła i jeszcze doprowadzi idiotyczna polityka rządu wobec sił zbrojnych — i zareagować. Niestety, nic podobnego nie nastąpiło.

Choć rabin by się z tym nie zgodził, Kare był przekonany, że polityka wewnętrzna Królestwa w obecnych czasach była skutkiem tego samego podejścia pana Boga, które doprowadziło do Księgi Hioba. Bo diabeł nie mógł bezkarnie hasać wśród bezradnych ludzi w tak sprzyjających dla siebie okolicznościach przypadkiem. A tylko to wyjaśniało wszystkie procesy polityczne mające miejsce od paru lat w Królestwie.

Próbował przekonać samego siebie, że zbyt ostro ocenia ludzi — w końcu do zeszłego tygodnia nic nie wskazywało na to, że wojna rzeczywiście nie jest zakończona. Ba, wszystko, o czym opinia publiczna wiedziała, świadczyło jednoznacznie, że jest, a pozostała jedynie drobna formalność — podpisanie traktatu pokojowego. Od prawie czterech standardowych lat nie padł w tej wojnie ani jeden strzał i nic nie wskazywało na to, by miało się to zmienić. A rząd zapewniał, że zwycięstwo jest ostateczne. W dodatku przewaga techniczna i taktyczna RMN była faktem, jeśli więc Haven próbowałoby po raz drugi, oberwałoby, tylko mocniej — i tyle. Ugodowy ton negocjatorów z Republiki był kolejnym świadectwem słuszności tego przekonania, często zresztą przywoływanym przez zwolenników wersji, że pokój już zawarto, tylko nie dopełniono formalności. Kare tak nie uważał, ale rozumiał, dlaczego wersja ta jest tak atrakcyjna dla ludzi. Po latach strachu, bólu i strat byłoby nienormalne, gdyby ludzie nie chcieli wierzyć, że to się już skończyło, że teraz będzie spokojnie i normalnie, a największymi zmartwieniami będą te codzienne.

Istniało jednak dość symptomów przeczących tej tezie i każdy, kto tylko chciał, mógł je bez trudu dostrzec. Albo posłuchać takich jak Harrington, White Haven czy William Alexander, pokazujących je przez cały czas. Niestety, determinacja, z jaką ci ostatni to robili, u wielu wzbudzała niedowierzania, zwłaszcza jeśli nie chcieli zmienić miłego punktu widzenia. Dla pozbawionego skrupułów polityka nie było czymś trudnym przedstawienie oponenta jako człowieka opętanego obsesją i w pewien sposób śmiesznego, a już żadnym problemem — jako skrajnego pesymistę wszędzie widzącego zagrożenie, i to o katastrofalnych rozmiarach. Dlatego nikt im nie uwierzy, dopóki do katastrofy nie dojdzie.

A w jego prywatnej opinii zaczęła się ona, gdy Theisman przyznał się do odbudowania przedwojennego stosunku sił, i to w sposób, o którym rząd High Ridge’a nie miał zielonego pojęcia. Znaczna część wyborców podzielała jego zdanie, ale niestety okazała się niewystarczająca. A rządowe tuby, jak też „niezależni” specjaliści z Instytutu Palmera, natychmiast zaczęli wszystkich uspokajać i bagatelizować problem, twierdząc, że wcale nie jest tak źle. Zaczynało to odnosić skutek, a poza tym, niestety, wyborcy nie mieli żadnego wpływu na kontrolę Izby Lordów przez rząd.

No i nie należało zapominać o osobistym wkładzie niejakiego Jordina Kare’a na podtrzymanie popularności rządu High Ridge’a.

Omal się w tym momencie nie skrzywił. Co prawda nie była to zupełnie jego wina, a Wixa niewielka, ale zbieg okoliczności był fatalny. High Ridge, nawet gdyby chciał, nie mógłby tego lepiej zaplanować. Ogłoszenie o wysłaniu załogowej jednostki Zwiadu Kartograficznego pojawiało się w najpotrzebniejszej dla rządu chwili i spece od propagandy rozpoznali to od razu. W efekcie ich działań premier wystąpił osobiście, gadając niewiarygodnie długo, monotonnie i niesympatycznie na konferencji prasowej.

— …i jest dla mnie ogromną przyjemnością i zaszczytem przedstawić wam wszystkim genialny zespół odpowiedzialny za to przełomowe, by nie rzec monumentalne, odkrycie, dokonane w czasie o wiele krótszym, niż ktokolwiek był w stanie przewidzieć.

Nawet w takiej chwili baron High Ridge był jedynie nadętym arystokratą przedstawiającym gościom wyjątkowo sprytnego sługę, który jakimś cudem sam zrobił coś pożytecznego. Widać było, że próbuje, a sądząc po przylepionym uśmiechu, jest też przekonany, że mu się udaje, ale była to próba nieudana, jako że miał osobowość i spontaniczność śledzia po włosku powoli rozkładającego się na talerzu.

Premier odwrócił się, gestem prawej ręki wskazując trójki, siedzącą za nim za stołem. Kolejną typową dlań manierą było wrzucanie wszystkich do jednego wora, konkretnie do „naukowców”, choć Reynaud był nader kompetentnym administratorem, dzięki któremu Agencja zdołała funkcjonować mimo bandy biurw płci obojga nie nadających się nawet do konserwacji powierzchni płaskich, czyli sprzątania. To jednak baron High Ridge zignorował, o ile w ogóle był tego świadom.

Choć istniała też druga możliwość, co Kare dopiero sobie uprzytomnił — mógł z jakiegoś powodu ignorować samego Reynauda. Potwierdzałyby to jego kolejne słowa:

— Panie i panowie, przedstawiam wam doktora Jordina Kare’a i doktora Richarda Wixa. Nadzwyczajne intelekty odpowiedzialne za tę historyczną chwilę.

Kare i Wix wstali, gdy zebrani zaczęli klaskać. Owacja brzmiała spontanicznie i szczerze, gdyż nawet dziennikarze i reporterzy byli podnieceni, radośni i pełni nadziei. Cóż, tym gorzej. Kare zdołał się skrzywić boleśnie, co od biedy można było uznać za uśmiech. Wix nie próbował. Obaj skłonili się, co w przypadku Wixa wyglądało bardziej na tik nerwowy, ale przynajmniej się starał.

Premier kiwnął na nich łaskawie, by podeszli, co miało być spontanicznym zaproszeniem, Kare więc zgrzytnął zębami i ruszył ku podium. Wix też… po subtelnym ciosie łokciem w żebra.

Aplauz spotężniał. Kare z trudem ukrywał złość wywołaną zarówno niewzruszoną pewnością siebie High Ridge’a, dla którego inteligencja i kompetencja były zupełnie nieważne, jak też jego kłamstwem, przez które wysiłek innych członków licznego zespołu został zignorowany, a zasługa przypisana dwom osobom. O roli szczęścia w całej sprawie naturalnie nawet nie wspomniał.

— Doktor Kare przedstawi teraz krótkie podsumowanie osiągnięć zespołu i najbliższe plany — oznajmił High Ridge, jakby zapowiadał występ wyjątkowo uzdolnionej małpy. — A potem odpowie na pytania pań i panów. Doktorze Kare?

I uśmiechnął się sztucznie do naukowca. Ten zajął miejsce na mównicy i przestał się uśmiechać.

— Dziękuję, panie premierze. Panie i panowie, chciałbym powitać na pokładzie HMSS Hephaestus w imieniu zespołu naukowego Królewskiej Agencji Zwiadu Kartograficznego i jej dyrektora admirała Reynauda — zagaił i skłonił się w kierunku siedzącego. — Jak wiecie, od dwóch i pół roku standardowego zajmowaliśmy się poszukiwaniem następnego terminala Manticore Wormhole Junction. Był to proces żmudny, czasochłonny i trudny, ale dzięki pracy całego zespołu, a zwłaszcza doktora Wixa, oraz niewiarygodnemu wręcz szczęściu osiągnęliśmy sukces znacznie wcześniej, niż mogliśmy zakładać jeszcze cztery miesiące temu. Jesteśmy obecnie gotowi do wysłania z siódmego terminala załogowej jednostki Zwiadu Kartograficznego. Nastąpi to w następny czwartek. Uprzedzam, że do jej powrotu ani ja, ani nikt inny nie będzie w stanie powiedzieć, dokąd prowadzi ten terminal. Jeśli macie inne pytania, zrobię, co będę mógł, aby na nie odpowiedzieć.


* * *

— Przepraszam, że przeszkadzam, ma’am, ale chciała pani wiedzieć, gdy pinasa admirała Theismana będzie o piętnaście minut drogi od nas.

— Dziękuje, Paulette. — Shannon Foraker przerwała rozmowę z Lesterem Tourville’em i uśmiechnęła się do swego porucznika flagowego. — Proszę poinformować kapitana Reumanna, że zaraz dołączymy do niego na pokładzie hangarowym.

— Oczywiście, ma’am — porucznik Baker zasalutowała i wycofała się z kabiny prawie tak niezauważenie, jak do niej weszła.

Shannon zaś odwróciła się do gościa jak zwykle niedbale rozwalonego w największym fotelu ustawionym pod wyciągiem systemu wentylacyjnego. Reszta zebranych siedziała w znacznie przyzwoitszych pozach. Javier Giscard z uśmiechem obserwował pasma błękitnego dymu płynące z cygara Lestera prosto ku kratce wentylacyjnej. Poza nimi obecni byli szefowie ich sztabów, kapitan Anders i komandor Clapp. Ten ostatni jako najmłodszy stopniem siedział po prawej stronie Shannon i choć robił, co mógł, by tego nie okazać, dla każdego, kto go znał, było oczywiste, że czuje się nieswojo w towarzystwie tak wysokich rangą oficerów. Temat jednak zreferował rzeczowo.

— Za parę minut będziemy musieli się zbierać — oznajmiła Shannon, gdy za Baker zamknęły się drzwi. — Mamy jednak chwilę na pytania, jeśli chcecie je zadać. Lester?

— Żadne nie przychodzi mi w tej chwili do głowy. Najpierw muszę przetrawić to, co usłyszałem. Potem zapewne będę miał nawet parę. Javier?

— Podobnie, ale chciałbym powiedzieć, komandorze Clapp, że jestem pod wrażeniem. Prawdę mówiąc, wolałbym, byśmy nigdy nie musieli sprawdzać tej doktryny w praktyce, ale ogromną ulgę sprawia mi świadomość, że ją mamy.

— Jestem zaszczycony, że pan tak uważa, sir — powiedział po chwili Clapp. — Ale jak już mówiłem, nawet najlepsza symulacja to tylko teoria, a prawdziwą ocenę można wydać dopiero po próbach w realnym świecie. Te zaś nigdy nie zostały przeprowadzone.

— Zdaję sobie z tego sprawę — odparł Giscard. — Niestety, jedyny sposób, by ją wypróbować w praktyce, to podjęcie walki z Królestwem, co może się zdarzyć niezależnie od tego, czy tego chcemy czy nie. Ale tak między nami mówiąc, zadowolę się nie sprawdzonymi w praktyce rezultatami najdłużej, jak to tylko będzie możliwe, i naprawdę nie będzie mnie korciło, by je przetestować w realnych warunkach.

— Wszyscy się pod tym podpisujemy, sir. — Shannon spojrzała na swój chronometr i dodała: — Obawiam się, że musimy już iść do windy.


* * *

Thomas Theisman nie potrzebował zdolności telepatycznych ani nawet empatycznych, by wiedzieć, że całą trojkę admirałów zebranych we flagowej sali odpraw Souereign of Space dosłownie zżera ciekawość, choć po żadnym nie było tego widać. Pozostałych dwóch, czyli jego i admirała Arnauda Marquette’a, szefa sztabu, nie zżerała, bo doskonale się orientowali, po co przybyli. Poza nimi obecni byli szefowie ich sztabów oraz jego osobisty adiutant, kapitan Alenka Borderwijk. Wiedział, że Lester i Javier byli zaskoczeni jego decyzją wykluczającą wszystkich innych, ale nie skomentowali jej. Foraker nie była, ale rozmawiała z nim, gdy Sovereign of Space przybył do systemu Haven, toteż z grubsza pojmowała powody, które skłoniły go do odejścia od tej niepisanej zasady.

— Po pierwsze — zaczął Theisman, gdy wszyscy już usiedli — chciałbym przeprosić za nieco niezwykłe warunki tej odprawy. Zapewniam, że nie chodzi mi o efekt melodramatyczny, i mam przynajmniej taką nadzieję, że nie są to objawy megalomanii czy paranoi, z których nie zdaję sobie sprawy. Ale mogę się w tej kwestii mylić.

— Cóż, Tom — Lester Tourville uśmiechnął się leniwie, na co jako trzeci najwyższy stopniem oficer Marynarki Republiki mógł sobie pozwolić — jeśli dobrze pamiętam, ktoś kiedyś powiedział, że czasami i paranoicy mają prawdziwych wrogów. O megalomanii pozwolisz, że nie będę się wypowiadał.

— Cóż za niezwykła uprzejmość — docenił Theisman.

Zebrani uśmiechnęli się, ale ich oczy pozostały poważne.

Theisman pochylił się do przodu i powiedział cicho:

— Teraz poważnie: jeden z powodów, dla których wolałem rozmawiać z wami wszystkimi równocześnie i osobiście tutaj, zamiast zapraszać was do New Octagon, jest taki, że nie chcę, by dziennikarze dowiedzieli się o tym.

Drugim jest przekonanie, że to miejsce gwarantuje zarówno dyskrecję, jak i kontrolę przepływu informacji.

A także uniemożliwia podsłuch. I nie martwi mnie wywiad Królewskiej Marynarki, żeby nie było nieporozumień.

W sali zrobiło się jakby chłodniej.

Theisman zaś pokazał zęby w grymasie, którego w żaden sposób nie dało się pomylić z uśmiechem; doskonale wiedział, jakie skojarzenie wzbudziła przynajmniej u części obecnych jego wypowiedź.

— Bez obaw, prezydent dokładnie wie, gdzie jestem i o czym będziemy rozmawiali, bo sama mnie tu wysłała. I nie planuje zostać dyktatorką, choć to w tej chwili miałoby swoje zalety. Nie mamy jednakże, ani ona, ani ja, zamiaru wylewać dziecka z kąpielą.

— Miło słyszeć — skomentował Giscard. — Ale wolałbym wreszcie się dowiedzieć, na czym polega problem; mam już dość półsłówek, aluzji i czarnowidztwa bez uzasadniania, od których aż się roiło w ostatnich wieściach od Eloise.

— Względy bezpieczeństwa, przepraszam, ale niezbędne — powiedział szczerze Theisman. — Alenka ma dla każdego pełen zestaw materiałów i nim wrócimy do stolicy, chcę przeprowadzić przynajmniej jedną pełną odprawę z kompletnymi waszymi sztabami, ale postanowiłem najpierw spotkać się w tym gronie. Jest niezwykle ważne, byście dokładnie rozumieli sytuację, tak jak pojmujemy ją my, zanim zaczniemy wprowadzać w nią sztabowców.

Urwał, odchylił głowę na oparcie fotela i splótł dłonie na brzuchu. Na moment z jego twarzy opadła maska i wszyscy mogli zobaczyć jego zmęczenie i zaniepokojenie. Potem odetchnął głęboko i znów był energicznym admirałem Theismanem.

— Wszyscy wiecie, że gdyby to ode mnie zależało, projekt „Bolthole” nadal pozostałby tajemnicą. Shannon dokonała cudów, a kapitan Anders i komandor Clapp, że wymienię tylko najważniejszych, wydatnie jej w tym pomogli. Pomimo to sądzę, że wszyscy zdajecie sobie sprawę, że możliwości naszych okrętów nadal pozostają daleko w tyle za tym, czym dysponuje Royal Manticoran Navy. Niestety to, czego bym chciał, przestało mieć znaczenie dzięki pewnemu szuszwolowi, niejakiemu Arnoldowi Giancoli, będącemu sekretarzem stanu, któremu zachciało się zostać następnym prezydentem. Zaczął tworzyć frakcje w rządzie oraz w Kongresie i przez jego ambicje, tudzież przeciek informacji, nie mieliśmy innego wyjścia, jak poinformować o istnieniu nowych okrętów. Eloise nie ogłosiła jeszcze usztywnienia pozycji w negocjacjach, ale sądzę, że zrobi to w dzisiejszym orędziu. Nie do końca zgadzam się z jej argumentami, ale ponieważ nie potrafiłem wymyślić lepszego planu, będziemy realizować ten. Poza tym to ona jest wybranym prezydentem, ostateczna decyzja należy więc do niej, nie do mnie. I nawet gdybym się z nią nie zgadzał, to jeśli podejmie decyzję, zamknę się i będę ją realizował. W tym konkretnym wypadku chodziło o to, by ogłosić nasze sukcesy w taki sposób, by zwróciły uwagę nie tylko władz, ale także mieszkańców Korony oraz naszych obywateli. Teraz otrzymaliśmy polecenie: opracować plan, o ile się da dyskretnie, którego celem byłoby przechwycenie i zniszczenie prewencyjnego uderzenia, do którego może być skłonny Janacek. Oraz przygotowanie najlepszego możliwego planu wznowienia działań wojennych z Gwiezdnym Królestwem Manticore i resztą Sojuszu.

W sali powiało chłodem. Wszyscy siedzieli bez ruchu i wpatrywali się w Theismana. Jedynie Foraker, Anders, Marąuette i Borderwijk wiedzieli, co zamierzał powiedzieć. Pozostali wyglądali tak, jakby woleli tego nigdy nie usłyszeć.

— Musicie zrozumieć, że ani prezydent, ani ja nie chcemy podjęcia działań wojennych i nie rozważamy takiej możliwości — dodał spokojnym, zdecydowanym tonem Theisman. — Nie chcielibyśmy również rozważać jej w przyszłości, ale naszym obowiązkiem jest być przygotowanym na każdą ewentualność. Jeśli nastąpi najgorsze, flota musi być gotowa bronić Republiki.

— Jestem pewien, że wszyscy z ulgą przyjęli wiadomość, że nie chcemy nikogo atakować — odezwał się Tourville. — Ale jestem też pewien, że wszyscy zdajemy sobie sprawę, iż choć obecnie RMN nadal ma przewagę techniczną, pod względem ogólnego potencjału militarnego przewagę mamy my, i to taką, jakiej nigdy dotąd nie mieliśmy.

— Zgadzam się z tobą. To jest zresztą jeden z głównych powodów, dla których nie wspomniałem o istnieniu lotniskowców i podałem niższą od rzeczywistej liczbę okrętów liniowych. Nie chcę, by spanikowany Janacek doradził równie spanikowanemu High Ridge’owi coś nieprzemyślanego i głupiego. Im dłużej nie będą znali naszych prawdziwych możliwości, tym mniej jest prawdopodobne, by podjęli jakieś zdecydowane przeciwdziałanie. Być może, taką mam przynajmniej nadzieję, uda się to wykorzystać na tyle, byśmy zdołali zachować tę ogólną przewagę, jaką mamy obecnie przez dłuższy czas.

— Nie wiem, jak zdecydowanie przeciwdziałania mogą podjąć, zakładając, że nie zdecydują się na militarne, ale tak naprawdę wystarczy, by dokończyli budowy wszystkich okrętów, które wstrzymali po zmianie rządu, i już stracimy przewagę, o której mówisz — zauważył Giscard.

— Właśnie — przytaknął Theisman. — Liczę na to, być może bezpodstawnie, że ich rząd zdecyduje się na najmniejsze zwiększenie budżetu floty, jakie tylko uzna za możliwe w tych okolicznościach. Wydłużyłoby to znacznie okres naszego względnego bezpieczeństwa i jako takiej równowagi sił.

— Tom, optymizm zdaje się przeważać nad rozsądkiem w tym myśleniu — ocenił Giscard. — High Ridge rzeczywiście może tak zareagować, ale jest mało prawdopodobne, byśmy zdołali tak długo ukryć prawdę przed ich wywiadem, zwłaszcza że wiedzą, iż mają czego szukać, i będą starali się wykazać. Owszem, dotąd udawało nam się lepiej, niż zakładaliśmy, ale teraz chęć naprawienia wynikających z głupoty błędów skłoni nawet taką dupę z uszami jak Jurgensen do roboty. Choćby dlatego, że będzie chronił swój tyłek. A wtedy raczej szybciej niż później odkryją prawdziwą liczbę okrętów i istnienie lotniskowców.

— Wiem — przyznał Theisman. — I tak naprawdę chcę to tylko odwlec najdłużej jak się da. Teraz budowa nowych okrętów pójdzie szybciej, bo nie musimy się ograniczać wyłącznie do używania stoczni Bolthole, a Shannon powiedziała mi, że właśnie skrócili o trzy miesiące czas budowy jednostek nowej klasy Temeraire. Jeśli więc uda nam się doprowadzić do tego, żeby przez następne dwa-trzy lata standardowe Królestwo nie rozpoczęło budowy nowych okrętów, powinniśmy być w stanie utrzymać równowagę sił, albo też i lekką przewagę, na dłużej. Natomiast nie ulega żadnej wątpliwości, że teraz mamy zarówno okres sprzyjający, jak i niesprzyjający. Okres sprzyjający będzie trwał tak długo, jak długo zdołamy ukryć przed Królewską Marynarką nasz rzeczywisty potencjał militarny i powstrzymać ją przed próbą jego zneutralizowania. Okres niesprzyjający potrwa tak długo, jak długo Królewska Marynarka będzie miała możliwość zneutralizować nasze nowe okręty, jeśli się na to zdecyduje. Najgroźniejszym aspektem całej tej sytuacji jest pokusa, by korzystając z okresu sprzyjającego, podjąć działania mające na celu zlikwidowanie zagrożenia ataku prewencyjnego. Pokusa ta jest tym silniejsza, im częściej rozważa się kwestię opracowania planu wznowienia działań wojennych.

— To bardzo groźna pokusa — wtrącił Toursdlle zaskakująco cichym głosem, nie pasującym do wizerunku, który tak starannie publicznie kultywował. — Zwłaszcza że w głębi ducha znaczna część nie tylko oficerów, ale i załóg chciałaby wyrównać rachunki z RMN.

— Zapewniam cię, że staram się o tym pamiętać, ale nie zaszkodzi, jeśli ktoś mi o tym przypomina. Niemniej prawda jest taka, że jeśli będziemy musieli podjąć działania wojenne, najlepszą opcją jest podejście ofensywne. Zwłaszcza teraz, gdy RMN nie zdaje sobie sprawy z naszego prawdziwego potencjału, gwałtowne, skoordynowane ataki dałyby realną szansę zniszczenia wystarczającej liczby okrętów i zepchnięcia ich do defensywy na tyle, by dało się przekonać rząd Królestwa do podjęcia negocjacji na serio. Nikt w naszym rządzie, z wyjątkiem być oioże sekretarza stanu, nie sugeruje nawet, byśmy podjęli takie ryzyko wojskowe w celu rozwiązania problemu dyplomatycznego. Ja także tego nie robię, zwracam jedynie uwagę na oczywiste założenie planu, który mamy opracować. Należy wziąć pod uwagę zalety strategii ofensywnej, a nie ograniczać się włącznie do planowania obrony.

— W naszej sytuacji jedyną skuteczną metodą obrony jest atak — powiedział z namysłem Giscard. — Bo prawda jest brutalna: żeby wygrać, musimy zniszczyć tak ich flotę, jak i infrastrukturę przemysłową. Jeśli nie zdołamy tego osiągnąć, szybko będziemy mieli do czynienia z taką samą sytuacją remisową jak Esther McQueen, z tą różnicą, że przy nowej generacji okrętów będzie ona znacznie bardziej krwawa niż tamta.

— Właśnie — przytaknął Theisman. — Tylko idiota chciałby wznowienia wojny z Królestwem, ale jeśli będziemy musieli to zrobić, mam zamiar walczyć, żeby wygrać. I to tak szybko, jak to tylko będzie możliwe. Ani myślę ignorować bardziej defensywnej strategii i Arnaud będzie także nad tym pracował z resztą sztabu. Ale tak zupełnie szczerze: plany czysto defensywne uważam wyłącznie za awaryjne i to jest główny powód, dla którego chciałem się z wami spotkać osobiście. Bo jeśli do tego dojdzie, ty i Lester będziecie dowodzili tymi atakami, a twoje zadania w stoczni będą jeszcze ważniejsze, Shannon. Dlatego chciałbym, byście dokładnie znali punkt widzenia i plany pani prezydent i moje.

— Sądzę, że już je znamy, a na pewno będziemy znali, zanim wrócisz na Haven — ocenił Giscard. — Mnie natomiast zastanawia, czy ktoś w Królestwie będzie na tyle inteligentny, by też się domyślić najsensowniejszego z naszego punktu widzenia rozwiązania.

— Mnie też — westchnął Theisman. — W sumie mam nadzieję że tak, bo wtedy powinni też okazać się na tyle inteligentni, by pomóc nam uniknąć najgorszego. Ale prawdę mówiąc, za bardzo na to nie liczę.

Загрузка...