ROZDZIAŁ L

— Dobry wieczór, lady North Hollow. Miło mi, że znalazła pani czas, by mnie odwiedzić.

— Cała przyjemność po mojej stronie: zaproszenie bardzo mnie ucieszyło — odparła z nienaganną uprzejmością Georgia Young, wchodząc za służącym do olbrzymiego salonu.

Nawet jak na apartament w Landing, gdzie miejsca było pod dostatkiem, pokój był imponujący. Fakt: mniejszy niż, dajmy na to, Zielony Salon w rezydencji earla Tor, ale niewiele. Tak na oko miał ze trzy tysiące metrów kwadratowych. No i znajdował się w najdroższej wieży mieszkalnej w mieście.

Jak na plebejuszkę były to całkiem niezgorsze warunki mieszkaniowe, co Georgia w duchu przyznała uczciwie, podając służącemu z łaskawym uśmiechem szyty na miarę płaszczyk. Wziął go, rewanżując się uśmiechem, co omal nie spowodowało pełnego zdumienia uniesienia brwi gościa. Dobrze wyszkolony zawodowy służący nie uśmiechał się ani nie stroił w ogóle żadnych min do gości, a ten zachowywał się jak doskonale wyuczony. Ale w tym uśmiechu było coś jeszcze… coś dziwnego, czego do końca nie potrafiła nazwać.

Służący skłonił się i wycofał z salonu, a Georgia wzięła się w garść. Może i w jego uśmiechu było coś niezwykłego, a może tylko to sobie wyobrażała, bo choć nie miała podobnego zwyczaju, popołudnie było wystarczająco niezwykłe, by każdego szanującego się intryganta i specjalistę od brudnej roboty Zjednoczenia Konserwatywnego wytrącić z równowagi. Specjalistkę też. Ponownie zastanowiła się, czy nie powinna poinformować High Ridge’a o zaproszeniu, nim je przyjęła, i ponownie zdecydowała, że nie. Błędem byłoby przekonanie go, że potrzebuje zgody na każdy swój krok, ale jeszcze większym byłoby doprowadzenie samej siebie do tego przekonania.

— Proszę usiąść — zaprosiła ją gospodyni. — Coś do picia? Herbatę? A może coś mocniejszego?

— Serdeczne dzięki, ale nie — odparła, siadając w nader wygodnym fotelu dostosowującym kształt do figury gości. — Pani zaproszenie niezwykle mnie ucieszyło, ale i zaskoczyło, milady. A ponieważ było całkowitą niespodzianką, niestety nie mam zbyt wiele czasu, bo oboje z ear-lem bierzemy dziś udział w dobroczynnej kolacji na zaproszenie premiera. Jestem pewna, że wybaczy mi pani tę szczerość, gdyż biorąc pod uwagę, jak niespodziewane było pani zaproszenie, raczej wątpię, by spowodowane zostało względami towarzyskimi.

— Oczywiście, że pani wybaczę — gospodyni uśmiechnęła się promiennie. — Jak pani zapewne słyszała, sama bywam szczera aż do bólu. Obawiam się też, że z moimi manierami nie jest najlepiej, co niegdyś wpędzało rodzi-cieli w depresję, ale chciałam przypomnieć, że już nie musi się pani do mnie zwracać, „milady”, milady. Obawiam się, że teraz jestem zwykłą, prostą Cathy Montaigne.

— Przed poślubieniem Stefana — przyznała Georgia z kolejnym łaskawym uśmiechem — byłam zwykłą i prostą Georgią Sakristos, może więc darujemy sobie obie tytułowanie?

— Świetne rozwiązanie — zachichotała Montaigne. — I jakie dyplomatyczne!

Georgia zaś zastanawiała się, co wprawiło ją w tak doskonały humor. Było to o tyle dziwne, że według informacji, jakie zebrała o byłej hrabinie Tor, była najgroźniejsza, gdy się uśmiechała.

— Skoro mowa o dyplomacji, chciałabym skorzystać z okazji i pogratulować wyboru do Izby Gmin. I popularności, jaką pani tam zdobywa. Mam nadzieję, że mi pani wybaczy, iż nie powtórzę tych gratulacji publicznie, ale ani Stefan, ani premier by mi tego nie wybaczyli. A hrabina New Kiev zrobiłaby scenę jak nic.

— Tego jestem pewna — potwierdziła z szerokim uśmiechem gospodyni. — Prawdę mówiąc, czasami się zastanawiam jak bardzo muszę irytować ich oboje. To znaczy troje, wliczając pani męża. Oczywiście zupełnie inną sprawą jest to, czy ktokolwiek się z nim liczy. Łącznie z panią.

— Przepraszam? — Georgia usiadła prosto na tyle szybko, na ile pozwolił na to fotel.

W jej głosie było zaskoczenie i ślad gniewu, ale także nie planowana odrobina niepokoju psująca efekt. Zaczęła bowiem podejrzewać, że szampański humor Montaigne może rzeczywiście być bardzo złym znakiem.

— O, przepraszam — Cathy doskonale udała szczerość. — Mówiłam, że moje maniery pozostawiają sporo do życzenia, prawda? Po prostu chciałam powiedzieć, że w kręgach politycznych powszechnie wiadomo, że earl bardzo polega na pani… nazwijmy to, radach. Nie będę używała określenia „tańczy, jak mu pani zagra”, bo jest ono dość wyświechtane, ale nikt w Landing nie ma wątpliwości, że earl North Hollow postępuje według pani wskazówek.

— Stefan ma do mnie zaufanie — powiedziała Georgia tonem urażonej godności. — I prawdą jest, że od czasu do czasu mu doradzam, w czym nie ma nic niewłaściwego, zwłaszcza biorąc pod uwagę moją pozycję w Zjednoczeniu Konserwatywnym.

— Och, nie miałam zamiaru sugerować, że jest w tym coś niewłaściwego! — Montaigne błysnęła zębami w uśmiechu. — Chciałam tylko ustalić, że zajmuje pani znacznie ważniejsze miejsce w obecnym rządzie, niż mogłoby na to wskazywać oficjalne stanowisko.

— Cóż, przyznam, że mam trochę większy wpływ na to, co się dzieje, niż może to wyglądać dla kogoś z zewnątrz. — Georgia przyjrzała się jej z namysłem. — Sądzę, że pod tym względem jestem podobna do, powiedzmy… kapitana Zilwickiego.

— Touchel — zielone oczy gospodyni zabłysły. — Doskonałe trafienie. Prawie jak nożem w plecy!

— Mam nadzieję, że mi pani wybaczy, ale Zjednoczenie Konserwatywne zebrało o pani sporo informacji od czasu, gdy została pani wybrana do Izby Gmin. Po otrzymaniu pani zaproszenia pozwoliłam sobie je przejrzeć. Między innymi dowiedziałam się, że ma pani zwyczaj nazywać rzeczy po imieniu. Coraz bardziej się z tym zgadzam.

— Cóż, niemiło byłoby rozczarowywać dobrze opłacanych analityków ciężko pracujących dla Zjednoczenia, nieprawdaż?

— Prawdaż. A może byśmy tak schowały broń i przeszły do prawdziwego celu tego zaproszenia. Obojętne jaki by on nie był?

— Naturalnie. Kolacja charytatywna — uśmiechnęła się Montaigne i nacisnęła jakiś przycisk komunikatora zamaskowanego jako drogi zabytkowy zegarek. — Żarty się skończyły, Anton. Bądź uprzejmy do nas dołączyć.

Georgia uniosła brwi, ale nie odezwała się słowem. Po paru sekundach otworzyły się drzwi ukryte za rzeźbą świetlną i do salonu wszedł Anton Zilwicki.

Georgia przyjrzała mu się ze starannie ukrywanym zainteresowaniem. Zbierała o nim informacje, odkąd powrócił z Montaigne z Ziemi, a zdwoiła wysiłki od chwili, gdy hrabina Tor stanęła do wyborów. I im więcej się dowiadywała, tym większe wrażenie to na niej robiło. Podejrzewała, że pomysł ze zrzeczeniem się tytułu i dostaniem się do Izby Gmin był właśnie autorstwa Zilwickiego, cieszącego się zasłużoną opinią nieortodoksyjnego w podejściu do wielu spraw. Nie miała też wątpliwości, że ci dwoje stanowią groźny zespół.

Nie dla niej osobiście, ale była prawie pewna, że w ciągu góra dwóch lat standardowych będzie miała okazję przekonać się o tym na własnej skórze New Kiev.

Natomiast była to pierwsza okazja, by obejrzeć Zilwickiego na żywo, i musiała przyznać, że robił imponujące wrażenie. Co prawda nikt go nigdy nie nazwie przystojniakiem, ale też nikt mający choć odrobinę instynktu samozachowawczego nie nazwie go w żaden obraźliwy sposób, będąc w jego bezpośrednim sąsiedztwie. Prawie parsknęła śmiechem, wyobrażając sobie minę Stefana zamkniętego w jednym pokoju z lekko poirytowanym Zilwickim. W sumie jednak wesoło jej nie było, bo nie miała wątpliwości, że zaczyna się zasadnicza część wizyty, czyli zapraszający przechodzą do rzeczy.

Nie starali się tego zresztą ukryć.

— Lady North Hollow, proszę pozwolić sobie przedstawić kapitana Zilwickiego — Montaigne dokonała prezentacji prawie w szampańskim humorze.

— Kapitanie — Georgia skinęła mu głową i jawnie przyjrzała mu się z ciekawością. — Cieszy się pan dużą sławą.

— Podobnie jak pani — odparł dudniącym basem.

— Cóż, sądzę, że pańska obecność, kapitanie, świadczy o tym, że przejdziemy do kwestii politycznych, i to niekoniecznie jawnych. Tego bym się na przykład spodziewała po zaproszeniu od pana na podobne spotkanie.

— Nie powiem, żebym się czuł zaszczycony porównaniem — ocenił Zilwicki. — Natomiast kiedy ma się do czynienia z zawodowcem, od razu widać pewne zalety. Choćby bezpośredniość.

— Nie widzę sensu w marnowaniu czasu, gdy nie służy to osiągnięciu taktycznej przewagi — przyznała Georgia.

— Znaczy się jestem ci winna pięć dolarów, Anton — stwierdziła niespodziewanie Montaigne, a widząc, zdziwione spojrzenie gościa, wyjaśniła: — Założył się ze mną, że od razu przejdzie pani do sedna, i jak widać, wygrał. Mam zaprosić Isaaca?

Pytanie skierowane było do Zilwickiego.

— Wątpię, by to było konieczne — odparł z uśmiechem.

Ale jak Georgia zauważyła, uśmiech nie sięgnął oczu.

A Zilwicki ani na moment nie spuścił z niej wzroku i musiała przyznać, że było to wyjątkowo ciężkie spojrzenie.

— Zaprosiliśmy tu panią — oznajmił po chwili ciszy — by pani coś zaproponować. Mianowicie pewną okazję, którą uważam, że rozsądnie byłoby wykorzystać.

— Okazję? — spytała spokojnie. — Do czego?

— Okazję do wycofania się z polityki i opuszczenia Gwiezdnego Królestwa — odparła Montaigne bez śladu wesołości.

— Przepraszam? — Georgia nie wytrzeszczyła na nią oczu, co nie przyszło jej łatwo.

— To naprawdę wyjątkowa okazja — poinformowała ją chłodno Montaigne. — Zwłaszcza opuszczenie Królestwa. Radziłabym zrobić to, nie zostawiając po sobie śladów. Jeśli osiągniemy porozumienie, jesteśmy gotowi dać ci na to trzy dni… Elaine.

Georgia już otwierała usta do ostrej riposty, gdy padło to imię. Zamknęła je z trzaskiem i poczuła nagły chłód. Natychmiast przeniosła wzrok na Zilwickiego, bo Montaigne na politycznej arenie mogła być niezwykle groźna, ale wszędzie indziej to on był śmiertelnie niebezpieczny. Poza tym nie ulegało wątpliwości, kto uzyskał te informacje. Przemknęło jej przez myśl, by się wyłgać, alp zrezygnowała z tego — Zilwicki cieszył się reputacją zbyt kompetentnego i dokładnego, by nie być pewnym informacji, których zdecydował się użyć.

— Rozumiem — powiedziała, zmuszając się do spokoju. — Od długiego czasu nie słyszałam tego imienia i jestem zmuszona wam pogratulować. Tylko obawiam się, że nie rozumiem tak do końca, dlaczego uważacie, że możecie dzięki temu przekonać mnie do opuszczenia Królestwa, i to bez pozostawiania śladów.

— Moja droga Elaine — Montaigne uśmiechnęła się zimno. — Naprawdę bardzo wątpię, by nasz obecny premier był uszczęśliwiony, dowiadując się ze szczegółami, jak przebiegała kariera osoby znanej jako Elaine Komandorski, nim zaczęła ona pracować dla zmarłego i nieopłakiwanego Dmitrija Younga. Imponująca i parszywa kariera.

A ten ostatni incydent ze szpiegostwem przemysłowym, fuj. Ofiara szantażu, która popełniła samobójstwo, no nie: jestem pewna, że osobnik tak wrażliwy i sprawiedliwy jak High Ridge byłby zszokowany.

— Widzę, że cieszy się pan zasłużoną reputacją, kapitanie Zilwicki. Mam jednak bardzo poważne wątpliwości, czy ma pan jakiekolwiek dowody na potwierdzenie tych oskarżeń. Gdybym rzeczywiście miała coś wspólnego z opisaną właśnie sprawą, nie sądzi pan, że dopilnowałabym, aby nie było żadnych takich dowodów, prawda? Naturalnie rozmawiamy hipotetycznie.

Zastrzeżenie, podobnie jak tryb warunkowy, było na użytek kamer i mikrofonów, bo nie wątpiła, że rozmowa jest nagrywana.

— Nie wątpię, że by pani próbowała — zgodził się Zilwicki. — Ale nieskutecznie i nie jest to rozmowa hipotetyczna. Mam trzy bardzo interesujące zeznania. Całkowicie legalne i jak najbardziej oficjalne, których nie odrzuci żaden sąd. Cóż, jest pani tylko człowiekiem i przeoczyła pani paru świadków.

— Zeznania, które, jestem pewna, w najlepszym dla pana przypadku okażą się poszlakami, a sądzę, że będą to jedynie plotki — odparła, demonstrując spokój, którego nie czuła. — Po pierwsze dlatego, że naturalnie nie miałam nic wspólnego z tymi wydarzeniami. Po drugie zaś, gdybym nawet miała, dopilnowałabym, aby nie pozostał przy życiu nikt, kto mógłby złożyć zeznania dotyczące mojego bezpośredniego udziału czy też obecności na miejscu przestępstwa.

— Jestem tego prawie pewien — przyznał Zilwicki z dziwnym błyskiem w oczach, który można by uznać za rozbawienie, gdyby nie to, że zupełnie nie pasowała do niego taka reakcja. — Z drugiej strony, jak niedawno mieli okazję przekonać się księżna Harrington i earl White Haven, plotki są bardzo skuteczne w osądzie opinii publicznej. To nie było rozbawienie — to była mściwa satysfakcja.

— Ale księżna i earl udowodnili także, że fałszywe pomówienia, którymi próbuje się kogoś zdyskredytować, mają skłonność do działania na niekorzyść pomawiającego. A biorąc pod uwagę, jak rozległe koneksje ma rodzina mojego męża, jestem pewna, że przetrwam bez uszczerbku podobne oskarżenia. Ba, może być pan zaskoczony faktem, ile osób wystąpi w mojej obronie, zaświadczając o prawości mojego charakteru.

I uśmiechnęła się słodko.

Uśmiech nie trwał długo, gdyż na gospodarzach sugestia o skuteczności Akt Dmitrija nie wywarła żadnego wrażenia.

— Wręcz przeciwnie: nie zaskoczyłoby mnie to — odparł spokojnie Zilwicki. — Tak na marginesie, gratuluję dobrego samopoczucia: księżna Harrington jest świadoma, komu zawdzięcza kampanię oszczerstw, a wiecznie w Konfederacji przebywać nie będzie. Może nie jest aż tak pamiętliwa jak Królowa, ale ma zwyczaj znacznie szybciej regulować długi. Natomiast wracając do tych, którzy będą świadczyli, jaką to pani jest świetlaną postacią, sądzę, że zawstydzające dla nich okażą się badania DNA, z którego jasno wyniknie, że jest pani Elaine Komandorski. Nieźle pani poszła likwidacja śladów istnienia tej postaci, ale przeoczyła pani przynajmniej jedno dossier w policji stołecznej. Fakt, nigdy nie została pani za nic skazana, ale zaskakujące jest, ileż razy śledztwa przeciwko pani toczono. Dwa razy zresztą do oskarżenia nie doszło jedynie dlatego, że nagle i w tajemniczych okolicznościach zniknęli kluczowi świadkowie. To fascynująca lektura. I długa, wystarczy na parę tygodni dla każdego, od premiera po wyborców. W tych warunkach wystąpienia w obronie pani kryształowego charakteru mogą nieco stracić na wiarygodności. A także istnieje możliwość, że podobnie jak w przypadku pewnych osobników zamieszanych w handel niewolnikami, premier uzna, że z politycznych względów rozsądniej będzie nie bronić sprawy skazanej na przegraną.

— Sądzę, że może pan nie doceniać mojego… wpływu na premiera — stwierdziła rzeczowo Georgia.

— A! Więc on też jest w Aktach Dmitrija — ucieszyła się Montaigne. — Zawsze to podejrzewałam. Musisz mieć na niego naprawdę dobrego haka, by zmusić go do stanięcia po twojej stronie, zwłaszcza teraz, gdy sytuacja dyplomatyczna pogarsza się z tygodnia na tydzień. Obawiam się, że baron High Ridge w tych warunkach będzie raczej skłonny do odcięcia się od każdego, kto byłby wplątany w sprawy kryminalne choćby marginalnie. Musiałabym bardzo pomylić się w ocenie jego charakteru, by postąpił inaczej, a pamiętaj także, że gdybyś chciała wykorzystać to, co na niego masz, wiele wpływowych osób powstrzymałoby cię przed tym. Pomyśl, ile karier i interesów zależy od tego, by utrzymał się przy władzy. Nie sądzę, byś miała haki na wszystkich i była w stanie zmusić rząd do popełnienia politycznego samobójstwa w twojej obronie. Bo tak prawdę mówiąc, nie możesz chyba liczyć na to, że postąpi tak z lojalności i dobroci serca. Gdybyś zaś próbowała, radzę zacząć bardzo na siebie uważać: wypadki, jak wiadomo, się zdarzają…

— Może i tak by się stało, ale nawet jeśli nie zdecydowaliby się wystąpić w mojej obronie, raczej nie brak mi środków i sposobów, by samodzielnie odeprzeć oszczercze pomówienia.

— Oszczerstwo to takie niedokładne określenie — skrzywił się Zilwicki. — Gdyby na przykład ktoś zgłosił się na policję z informacją iż niejaka Elaine Komandorski na krótko przed zniknięciem, a przed pojawieniem się Georgii Sakristos, była wplątana w morderstwo jednego z inspektorów z sekcji gospodarczej policji stołecznej, i dostarczył dowody, nie sądzę, by policja uznała to za oszczerstwo, potwarz czy pomówienie, zanim nie zbadałaby sprawy. Bardzo dokładnie.

— Rozumiem — głos gościa był zimny, ale i tak cieplejszy od wyrazu jej oczu. — Jednakowoż ostateczna decyzja w takiej sprawie należy do sądu, a gdyby okazało się, że nie sposób udowodnić tych oskarżeń, gdyż są całkowicie fałszywe, sąd uznałby to za oszczerstwo, zwłaszcza gdyby oskarżenie wyszło od przeciwnika politycznego. Korona z wielką niechęcią traktuje ludzi usiłujących wykorzystać sądy jako broń polityczną.

— Fakt — zgodził się Zilwicki. — Interesująca jest natomiast świadomość, że Dmitrij zdołał zgromadzić haki na wystarczającą liczbę sędziów, by była pani w stanie przetrwać oskarżenie oparte na zestawie dowodów, które zdobyłem. Albo uważać, że pani przetrwa. To zresztą jest czysto teoretyczna dyskusja nie mająca w sumie żadnego znaczenia, bo nie mam zamiaru informować o niczym policji ani kierować jakiejkolwiek sprawy do sądu. Po prostu nie ma takiej potrzeby.

— Co pan chce przez to powiedzieć? — spytała, nie ukrywając napięcia.

— To, że kiedy odkryłem, że Georgia to Elaine, i poznałem dorobek tej ostatniej, zacząłem się zastanawiać, skąd też Elaine się wzięła, by nie rzec uległa. Bo pojawiła się w Królestwie pewnego pięknego dnia z funduszami wystarczającymi na rozpoczęcie działalności na całkiem sporą skalę, jeśli chodzi o oszustwa.

— I jaki jest wynik tych przemyśleń? — spytała nieco drżącym głosem; nie potrafiła nad nim zapanować.

I wyraźnie zbladła.

— Wycieczka — poinformował ją Zilwicki.

— Jaka wycieczka?

— Na planetę o dziwacznej nazwie Smoking Frog. Spotkałem tam pewnego domorosłego genetyka-geniusza. Dokonał czegoś, co Manpower i Balet uważali za niemożliwe, choć nawet nie jest inżynierem, lecz technikiem genetycznym. Wiesz, o kim mówię, prawda? O człowieku, który zdołał wymazać twoje oznaczenie z języka po jego regeneracji.

Kobieta używająca nazwiska Georgia Young siedziała jak sparaliżowana, nie wierząc własnym uszom. Zatarła ślady doskonale i — jak przez tyle lat miała okazję się przekonywać — skutecznie. Policja wielokrotnie próbowała dojść do przeszłości Elaine Komandorski i nie udało się jej to w najmniejszym stopniu. Jakim więc cudem Zil-wickiemu się udało?!

— Naturalnie nie ma w tym nic nielegalnego, podobnie jak w operacji plastycznej czy chirurgicznej zmieniającej pewne parametry ciała — dodał miękko Zilwicki. — To, że usunięcie identyfikacji uważano za niemożliwe, dowodzi jedynie, że się mylono. Nie wątpię, że technik ten będzie miał masę klientów, gdy rzecz się w pewnych kręgach rozejdzie, ale to już jego sprawa, nie moja. Jest to człowiek zorganizowany i systematyczny, sądzę więc, że przyjmie opiekę Baletu, bo inaczej długo nie pożyje. Osiągnięciem nie chwalił się z obawy przed Manpower szczycącym się, że jest to nieusuwalne oznaczenie. Ponieważ byłaś dla niego specjalnym przypadkiem, zapisał sobie twoje dane, Elaine. I okazało się, że jest to identyfikacja zbiegłego niewolnika, którego Balet szuka od lat. Niewolnika, a raczej niewolnicy, która w zamian za wolność i pół miliona solarnych kredytów sprzedała Manpower informację, dzięki której złapano frachtowiec pełen zbiegłych niewolników. Wiesz, co Balet zamierza zrobić z tą niewolnicą, gdy ją w końcu znajdzie?

Elaine przyglądała mu się wytrzeszczonymi oczyma niezdolna wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku.

Zilwicki poczekał parę sekund, pokiwał głową i uśmiechnął się naprawdę paskudnie.

— Nigdy nie byłem niewolnikiem, nie będę więc udawał, że wiem czy rozumiem, do czego skłonny jest ktoś, kto nim był i zasmakował wolności, by tę wolność odzyskać. Ale z tego samego powodu nie będę próbował osądzać tych, którzy chcą ją ukarać za zgotowanie losu, którego tak bardzo pragnęła uniknąć, kilkuset innym zbiegłym niewolnikom. Balet jest w tych sprawach naprawdę pomysłowy i na jej miejscu bałbym się nieporównanie bardziej spotkania z jego członkami od wszystkiego, co mogą mi zrobić sądy Gwiezdnego Królestwa Manticore. A nawet od tego, co może mnie spotkać ze strony księżnej Harrington.

— Co… co pan proponuje? — spytała chrapliwie.

— Siedemdziesiąt dwie godziny standardowe bez pościgu. Balet dostanie pełne informacje, które posiadam, po upływie tego czasu. Isaac nie będzie tym zachwycony, ale zgodzi się na te trzy dni, podobnie jak Jeremy X. Obaj zdają sobie sprawę z realiów życia i z tego, że czasami trzeba się dogadać, i wiedzą, o jaką stawkę toczy się gra w Królestwie. Te trzy dni są pewne.

— A ja mam tylko zniknąć? — spytała i po paru sekundach sama sobie odpowiedziała: — Nie. Chce pan czegoś więcej, bo samo moje zniknięcie nie byłoby na tyle ważne, by zadrażniać stosunki z Baletem. Poza tym rząd ucierpiałby znacznie bardziej, gdyby pan po prostu powiedział o wszystkim Jeremy’emu, nie uprzedzając mnie. Pan chce Akt Dmitrija, prawda?

— Nie — odparła lodowatym tonem Montaigne zamiast Zilwickiego.

Elaine spojrzata na nią zdumiona.

— Nie będę udawała, że mnie to nie pociąga — Montaigne wzruszyła nieco bezradnie ramionami. — Ale te Akta wyrządziły już zbyt dużo szkód. Fakt ich posiadania doprowadziły do ukarania wielu winnych nie rozszyfrowanych dotąd przestępstw. Sporą satysfakcję sprawiłby mi zwłaszcza skazanie tych co bardziej świętoszkowatych gnojów. Oczyściłoby to arenę polityczną z całej masy śmie-ci. Ale boję się pokusy, która byłaby bardzo silna… pokusy, by tego nie robić, tylko przy ich pomocy stać się kolejną szarą eminencją. I hipokrytką taką jak New Kiev, przekonaną, że szlachetność celu uzasadnia użycie wszystkich możliwych metod, by go osiągnąć.

— Nie wspominając już o tym, że co najmniej połowa zawartości została sfałszowana — dodał Zilwicki.

— Nie wspominając — zgodziła się gospodyni.

— Czego więc chcecie? — spytała Elaine.

— Chcemy, by zostały zniszczone — odparł rzeczowo Zilwicki. — I to w taki sposób, by nie ulegało wątpliwości dla nikogo, że przestały istnieć.

— A niby jak miałabym to zrobić?!

— A to już nie mój problem, Elaine — stwierdziła Montaigne. — Udowodniłaś, że jesteś zdolna i pomysłowa, coś więc wymyśl. Wszyscy wiedzą, że akta znajdują się w podziemnym skarbcu pod waszym domem w Landing. Zorganizuj coś, by ten skarbiec razem z resztą domu spotkało coś spektakularnie nieszczęśliwego. Tylko się nie rozpędzaj i nie zaścielaj okolicy trupami.

— I spodziewacie się, że zdołam tego dokonać i zniknąć w trzy standardowe dni?! Nawet gdybym chciała, jest to niemożliwe. Zostawiłabym tak wyraźny ślad, że ucieczka nie miałaby najmniejszego sensu. Prościej byłoby się zastrzelić.

— Te trzy dni zaczną się liczyć od momentu zniszczenia Akt Dmitrija — wyjaśnił Zilwicki. — O ile naturalnie nie spróbujesz zniknąć wcześniej.

— A jeśli odmówię, przekażesz mnie Baletowi? Mimo świadomości, co ze mną zrobią?

— Przekażę. I nie stracę z tego powodu jednej sekundy snu — zapewnił ją Zilwicki.

— Nie wierzę — oceniła i dodała, spoglądając na Montaigne. — Pomimo wszystkiego, co słyszałam o pani związkach z Baletem, nie sądzę, by mu pani pozwoliła. Nie chciałaby pani żyć ze świadomością tego, na co mnie pani skazała.

— Nie chciałabym z nią żyć — zgodziła się Montaigne. — Ale nie łudź się, że to mnie powstrzyma choć na minutę. W przeciwieństwie do Antona wiele lat spędziłam wśród zbiegłych niewolników i wśród członków Baletu. Podobnie jak on nie potrafię postawić się na ich miejscu, bo piekła, które przeżyli, naprawdę nie sposób sobie wyobrazić. Ale widziałam, do czego są zdolni, by odzyskać wolność, i słyszałam jaką cenę, wielu zapłaciło za pomoc przy ucieczce towarzyszy. Nie uważam, że każdy niewolnik musi być bohaterem gotowym do poświęcenia. Ale wiem, że wielu tak właśnie postępowało i nadal inni tak postępują. A ty, suko, jesteś odpowiedzialna za odesłanie prawie pięciuset zbiegłych niewolników do jeszcze gorszego piekła niż to, z którego uciekli. Więc ani przez sekundę nie miej złudzeń, że nie wdam cię Baletowi. Choć w przeciwieństwie do Antona nogę mieć przez to koszmary.

Elaine poczuła jak coś się w niej załamuje pod wpływem lodowatego yyrazu zielonych oczu gospodyni.

— A gdybyś uvażała nadal, że to tylko pozory, bo nie jesteśmy tak bezwzględni, jakich udajemy, to powiem ci jeszcze coś — doda niespodziewanie Zilwicki. — Zakładając teoretycznie, że masz rację i nie poinformuję Baletu. Mam inną możliwść, by być pewnym twojej śmierci: znalazłem pośrednika którego użyłaś, by wynająć Denvera Summervale’a. Mam jego zeznanie. Wystarczy, że prześlę je księżnej Harington. I nie licz na to, że ona pójdzie z tym do sądu.

Georgia Young Lady North Hollow albo Elaine Komandorski zrozumiała w tym momencie, że przegrała. I że gospodarze zrobią dokładnie to, co obiecali.

— To jak będzie Elaine? — spytała miękko Catherine Montaigne.

I nawet nie uśmiechnęła się tryumfująco. Nie musiała.

Загрузка...