Rozdział X

Rolf Persson żąda adwokata

Wbrew obawom porucznika Stanisława Motyki przewodnik tatrzański Andrzej Szaflar stawił się w budynku Komendy Miejskiej MO z punktualnością co do minuty. To oficjalne „przesłuchanie świadka” nie wniosło do sprawy niczego nowego. Szaflar powtórzył historię uprzednio opowiedzianą obu oficerom milicji w szałasie na Hali na Stołach.

Pani Marysia z „Kmicica” doskonale pamiętała wysokiego, tęgiego cudzoziemca, który pewnego dnia rozmawiając z Andrzejem Szaflarem popijał z wielkim upodobaniem francuski koniak i potem zapłacił wysoki rachunek. Kelnerka nawet widziała, że ten cudzoziemiec dawał Szaflarowi jakieś zielone banknoty. Ale czy to były dolary, czy też korony czeskie, tego pani Marysia nie mogła stwierdzić. Także nie przypominała sobie dokładnej daty tej rozmowy.

Za to pani Basia z Kawiarni „Nosal” zapamiętała datę rozmowy Szaflara z Gunhild Persson. Podała również dość dokładną godzinę tej rozmowy. Po prostu kawiarnia otwarta jest do godziny dziesiątej wieczorem. Pół godziny przed tym kelnerki inkasują rachunki gości siedzących przy stolikach. Właśnie wtedy pani Basia pobrała należność od Andrzeja za małą kawę i szklaneczkę soku grejpfrutowego. Sok piła Szwedka, Andrzej zaś kawę. Zaraz po zapłaceniu rachunku para ta opuściła kawiarnię. Mogło więc być najwyżej pięć minut po wpół do dziesiątej.

Meldunek o zbrodni wpłynął do milicji, a porucznik Motyka zanotował wtedy czas, o godzinie dziesiątej dwanaście. Od znalezienia Gunhild Persson leżącej bez życia w toalecie hotelu „Nosal” do zawiadomienia milicji mogło upłynąć najwyżej pięć minut. Szatniarz. Józef Malinowski, przecież zeznał, że Szwedka i przewodnik dość długo rozmawiali w holu i że to było około wpół do dziesiątej. Szatniarz zapamiętał, że ta para pocałowała się przy pożegnaniu i że po wyjściu Szaf lara Szwedka usiadła na jednym z foteli stojących pod ścianą holu.

Tak więc sporo tego, co zeznał Andrzej Szaflar potwierdzało się opowiadaniem innych świadków. W tym samym mniej więcej terminie Franek Karate widział przewodnika na Krupówkach. Ale to alibi nie było pełne. Brakowało co najmniej dwudziestu minut. W tym czasie Szaflar mógł niepostrzeżenie wrócić do „Nosala” i dokonać zbrodni. Tej ewentualności śledztwo nie mogło pominąć, chociaż obecnie obaj oficerowie milicji uważali to – za mało prawdopodobne.

Panowie: Rolf Persson i Marek Daniec okazali się również punktualni. Podpułkownik Janusz Kaczanowski najpierw zaprosił do pokoju przemysłowca, a jego sekretarza zawiadomił, że będzie przesłuchany w drugiej kolejności. Przesłuchanie prowadził sam podpułkownik, zaś protokołował porucznik. Po zapisie w protokole personaliów Szweda, ten oświadczył:

– Nie będę odpowiadał na żadne pytania, jak tylko w obecności mojego adwokata.

Kaczanowski uśmiechnął się:

– A którego z zakopiańskich mecenasów pan wybrał?

– Sprowadzę swojego stałego radcę prawnego ze Sztokholmu.


– Muszę pana pouczyć. Nie znam przepisów procedury szwedzkiej, ale polski kodeks postępowania karnego nie przewiduje obecności adwokata w postępowaniu przygotowawczym i to w dodatku przy przesłuchaniach świadka. A właśnie w charakterze świadka został pan wezwany tutaj.

Szwed uparcie milczał.

– Również polskie prawo nie przewiduje występowania przed polskimi urzędami i przed polskimi sądami innych adwokatów, jak wyłącznie obywateli polskich. A nawiasem mówiąc, tak się panu spieszyło z powrotem do Szwecji, a teraz pan chce z jej stolicy sprowadzać sobie adwokata, co, gdyby było dopuszczalne w naszej procedurze, znowu przedłużyłoby wasz pobyt w Zakopanem.

– Nie zabiłem mojej żony.

– Jeszcze raz powtarzam – tłumaczył podpułkownik – że będzie pan przesłuchany jako świadek, a nie jako podejrzany.

– Odmawiam jakichkolwiek zeznań – uparcie powtórzył Persson.

– Znowu muszę wyjaśnić, że w myśl polskiego kodeksu postępowania karnego, artykułu 166, świadek może uchylić się od odpowiedzi na pytanie, jeżeli odpowiedź mogłaby go narazić na odpowiedzialność karną. – Kaczanowski następnie przetłumaczył dosłownie na język angielski, w nim bowiem toczyła się rozmowa, treść zacytowanego artykułu i wyjaśnił, że odmowa złożenia przez świadka zeznań powoduje karę pieniężną, a także wobec takiego świadka może być zastosowany areszt do trzydziestu dni.

– To niech Marek Daniec będzie obecny przy moim przesłuchaniu.

– Daniec nie może być obecny, bo i on jest świadkiem. W czasie postępowania przygotowawczego nie przewiduje się przy przesłuchaniach świadków osób trzecich. Tylko rozprawa sądowa toczy się przy drzwiach otwartych i tam świadek zeznaje wobec sądu i ludzi przysłuchujących się rozprawie.

– Żądam przeto – Szwed najwidoczniej postanowił nie dopuścić do przesłuchania – aby był obecny tłumacz znający język szwedzki. Nie znam polskiego i nie wiem, co panowie piszą w swoich protokołach.

– Był pan już raz przesłuchiwany przeze mnie. Protokół został sporządzony w języku angielskim, którym obaj władamy. Pan podpisał ten protokół nie zgłaszając żadnych zastrzeżeń, co do jego treści. Dzisiejsze przesłuchanie będzie prowadzone w tym języku, a dopiero później protokoły przetłumaczy się na język polski. Tłumacza z języka szwedzkiego w Zakopanem nie mamy. Możemy sobie jednak z tym poradzić. Przebywa w Zakopanem szwedzki dziennikarz pan Sven Breman. Włada on polskim na tyle, że może spełniać rolę tłumacza. Zaprzysiężymy go, aby wszelkim formalnościami stało się zadość. Czy to panu odpowiada?

– Ten pismak codziennie wypisuje na temat tej zbrodni niesłychane brednie w szwedzkiej prasie i niedwuznacznie wskazuje w tych wypocinach na mnie jako na mordercę Gunhild. Nie zgadzam się.

– Przedstawiłem panu wszystkie możliwości. Po raz ostatni pytam, czy będzie pan zeznawał?

– Poskarżę się w naszej ambasadzie, w Warszawie.

– Przysługuje panu takie prawo. Czy zeznaje pan?

– Znajduję się pod przymusem: Zmuszacie mnie, abym zeznawał wbrew mojej woli.

– Obowiązujące w tym kraju prawo tego od pana wymaga. Jeszcze raz powtarzam, że nikt nie żąda od pana odpowiedzi na pytania, jeżeli udzielenie odpowiedzi mogłoby pana narazić na odpowiedzialność karną. Pouczam pana również, że za fałszywe zeznania grozi surowa kara.

– Czego ode mnie chcecie?


– Pierwsze moje pytanie: czy dawał pan Andrzejowi Szaflarowi jakieś pieniądze? Ściśle mówiąc siedemset dolarów w banknotach po sto.

Rolf Persson zawahał się z odpowiedzią, wreszcie wystękał:

– Dawałem.

– Za co?

– Opiekował się naszą grupką. Zabierał na wycieczki w góry.

– Jedynie za to?

– Gunhild bardzo lubiła tańczyć. On także z nią tańczył. Codziennie przychodził na dansingi. Przecież musiał mieć na to pieniądze. Nie stać go było na bywanie w takich drogich lokalach.

– Pan chciał się rozwieść z żoną?

– To są moje prywatne sprawy.

– Toteż nie pytam pana o to przez zwykłą ciekawość, lecz jako prowadzący śledztwo w sprawie zamordowania Gunhild Persson.

– Ostatnio nasze stosunki z Gunhild były nieco naprężone. Ale nie było mowy o rozwodzie.

– Ze względu – zapytał podpułkownik – na testament Thorstena Berggrena?

Na te słowa Rolf Persson zaczerwienił się.

– Pan wie o tym testamencie? – zapytał.

– My w ogóle znacznie więcej wiemy, niż to się panu zdaje. Według klauzuli tego testamentu strona winna rozwodu praktycznie rzecz biorąc traci wszystko. Pan, stanowisko generalnego dyrektora koncernu. Pani Gunhild, prawo rozporządzania akcjami i prezesurę rady nadzorczej. Chcąc się rozwieść, musiał pan udowodnić winę Gunhild.

– Mogę pana zapewnić, że nigdy z żoną nie mówiłem o rozwodzie.

– Za to rozmawiał pan o tym z Andrzejem Szaflarem. Wtedy na spotkaniu w „Kmicicu”. On miał panu


dostarczyć dowodu niewierności żony. Czy taki był wasz układ?

– Gunhild nic by nie straciła na rozwodzie. Dywidendy z tych akcji musiałaby otrzymać. Tyle tylko, że nie brałaby udziału w walnych zgromadzeniach akcjonariuszy. Zresztą ułożylibyśmy te sprawy. Szaflar widocznie źle mnie zrozumiał. Powiedziałem mu, że jeśli z Gunhild mają się ku sobie, nie będę stał na drodze do ich szczęścia. On słabo włada niemieckim i dlatego to mu się pomieszało, a później nie wiadomo, co wam naopowiadał.

– A fotografie pani Gunhild wchodzącej z Szafłarem do jego mieszkania także pan chciał mieć na dowód ich szczęścia?

– Jakie fotografie?

– Te, które pan polecił sporządzić swojemu sekretarzowi, Markowi Dańcowi.

– Znowu jakieś nieporozumienie. Marek jest zapalonym fotoamatorem. Gdyby mógł, nic by całe dnie nie robił, a tylko prztykał swoim aparatem. Właściwie swoimi aparatami. Do Zakopanego przywiózł, o ile się nie mylę, aż trzy sztuki. Nic więc dziwnego, że podczas wspólnych wycieczek stale fotografował całe towarzystwo. Między innymi Gunhild i Szaflara. O innych zdjęciach nic nie wiem i żadnego polecenia mu nie wydawałem. Możecie go o to sami zapytać. Przecież siedzi w poczekalni.

– Dziękuję. Zapytamy – powiedział podpułkownik i jednocześnie pomyślał: „Cwany jesteś. Twój sekretarz nie zezna niczego, co by ciebie mogło obciążać. Uzgodniliście to już ze sobą”. – Pan zeznał uprzednio, że w czasie tamtego tragicznego wieczoru tylko raz pan wstał od stolika. Poszliście z panną Margaretą Andersson do barku.

– Tak było – potwierdził przemysłowiec.

– A na dół, do toalety pan nie wychodził?

– Nie.

– Kiedy wróciliście do stolika?

– To było mniej więcej na pół godziny przed tym, nim orkiestra przestała grać i poszła na kolację. Na zegarek nie patrzyłem.

– Pani Gunhild wtedy tańczyła?

– Chyba tak. Zdaje mi się, że widziałem ją na parkiecie.

– A w przerwach między tańcami, czy wróciła da stolika?

– Nie. Tego jestem zupełnie pewien.

– Pan oczywiście wie, że złota bransoletka, którą pani Gunhild stale nosiła na ręku jest w naszym posiadaniu. Pokazywałem ją panu.

– Tak. Napisałem przecież oświadczenie, że okazana mi bransoletka była własnością mojej żony.

– Czy pan wiedział, że pani Gunhild podarowała ją Andrzejowi Szaf larowi?

– Nie! – szybko odpowiedział Rolf Persson.

Kłamie, pomyślał podpułkownik, głośno zaś dodał:

– A jednak to jest faktem.

– To wprost nieprawdopodobne.

– Pan mu podarował siedemset dolarów, jak pan sam stwierdza, właściwie za nic. Pana żona mogła mu z kolei także za nic podarować ten klejnot.

– Gunhild była nieobliczalna. Ale ten Szaflar musiał od niej wyłudzić bransoletkę. Osoba przy zdrowych zmysłach nie robiłaby komuś obcemu prezentu z dziesięciu tysięcy dolarów.

– Może nie był dla niej obcy. Pan sam tutaj powiedział, że nie miał zamiaru stać na przeszkodzie do ich szczęścia. Może to właśnie był prezent zaręczynowy? – podkpiwał sobie Kaczanowski. A Szwed zrobił taką minę, jakby za chwilę miał się rzucić na oficera.

– Rozumiem waszą grę – Persson nie krył swojej


wściekłości – chcecie mi dowieść tej zbrodni. Dla propagandy komunistycznej to byłaby prawdziwa gradka. Wielki przemysłowiec nie tylko żłopie krew robotniczą, ale także morduje swoją żonę. Dla niskich pobudek utrzymania się na swoim stanowisku. Ale choćbyście stanęli na głowie, tej zbrodni mi nie dowiedziecie, bo jej nie popełniłem.

– Znowu się pan myli – spokojnie odpowiedział podpułkownik. – My nikomu nie imputujemy nie popełnionych zbrodni. Panu także jej w tej chwili nie zarzucamy. Powtarzam, chyba po raz trzeci, a może i czwarty, że jest pan przesłuchiwany wyłącznie w charakterze świadka. Dlatego nie rozumiem tych wycieczek o naszym ustroju i naszej propagandzie. Jak na razie, cała polska prasa dała króciutką wzmiankę o tragedii w „Nosalu”. W przeciwieństwie do prasy szwedzkiej i innych państw kapitalistycznych. To nie nasza prasa i propaganda zajmuje się pańską osobą.

– Przepraszam pana. Uniosłem się niepotrzebnie, Ale codziennie mi telefonują ze Sztokholmu, co o mnie piszą różne szmatławce. Najgorszy jest ten Sven Breman. Ja mu wytoczę proces o zniesławienie.

– To jest pańska prywatna sprawa, do której my się nie wtrącamy.

– Wracając do tej bransoletki – powiedział Rolf Persson – jeśli macie pewność, że Gunhild nie działała pod przymusem, to naturalnie możecie ją zwrócić Szaflarowi.

– Jak pan rozumie, że pani Gunhild mogła działać pod przymusem? Przecież siłą w restauracji Szaflar nie zdjął pańskiej żonie bransoletki z ręki.

– Nie siłą, ale może szantażem?

– W jaki sposób?

– Może między nimi zaszło coś poważniejszego, niż tańce i zwykły flirt. I Szaflar jej groził, że powie mi o tym.

– Przecież pan mu za to chciał dobrze zapłacić.

– Powtarzam, Szaflar wtedy mnie nie zrozumiał. Ale później mógł Gunhild szantażować. Pieniędzy zbyt wiele przy sobie nie miała. Czeku żaden szantażysta nie weźmie, kto wie, czy nie zadowolił się bransoletką?

– Sprawdzimy to.

– Proszę jednak nie rozumieć – wycofywał się Persson – że oskarżam Szaf lara o szantażowanie Gunhild. Ja teoretycznie zakładam, że taki fakt mógł się zdarzyć. Gunhild była przecież pełnoletnia i mogła swobodnie rozporządzać swoim osobistym majątkiem. Jeżeli miała taką fantazję, żeby zrobić Szaflarowi kosztowny prezent, niech mu on służy. Bóg z nim.

– Wezwałem pana tutaj przede wszystkim – zauważył podpułkownik – dla wyjaśnienia sprawy tych siedmiuset dolarów znalezionych u Szaflara. Czy mam rozumieć, że nie wnosi pan żadnych pretensji o te pieniądze?

– Żadnych.

– W takim razie sprawa została wyjaśniona. Dziękuję panu za udzielone informacje.

– Panie pułkowniku – Szwed mówił to uroczystym tonem – nie wiem, co pan o mnie myśli. Dobrze czy źle. I przyznaję, że to mnie niewiele obchodzi. Zdaję sobie sprawę, że prowadząc śledztwo kierujecie się zasadą: ten jest sprawcą, kto miał powód, kto odniósł z tej zbrodni korzyść. To do mnie pasuje. Nie mogłem się rozwieść z Gunhild. Jej śmierć rozwiązuje w bardzo pomyślny – dla mnie sposób wiele kwestii. Ja na tym zyskuję. A więc wasza uwaga musi być zwrócona głównie na moją osobę. Ale raz jeszcze powtarzam, ja Gunhild nie zabiłem. Nigdy nie życzyłem jej śmierci.

Z tymi słowami szwedzki przemysłowiec opuścił pokój. Porucznik Stanisław Motylka wyprowadził go aż na dwór. Nie dlatego, że Persson mógłby zabłądzić w budynku komendy milicji, ale żeby Szwed nie miał okazji porozumienia się ze swoim sekretarzem, który z kolei zajął miejsce przed biurkiem podpułkownika. W przeciwieństwie do pryncypała, Marek Daniec miał niepewną minę. Widać było, że młody człowiek dużo by dał, aby uniknąć tej rozmowy.

– Przede wszystkim – zaczął podpułkownik, kiedy porucznik spisał personalia przesłuchiwanego – chciałbym wyjaśnić z panem raz jeszcze, jak to było wówczas z obecnością przy stoliku członków waszego towarzystwa w okresie mniej więcej na pół godziny przed znalezieniem pani Gunhild martwej. Czy pan wtedy tańczył?

– Nie. Tamtego wieczoru zatańczyłem trzy razy. Najpierw z Margaretą Andersson, a potem dwa razy z Ingą Osterman. Ale to było na początku, zanim jeszcze kelner przyniósł gorące dania. Chyba wszyscy wtedy wybrali pstrąga z rusztu. Potem już nie tańczyłem. Ostermanowie także nie tańczyli. Pan Persson w ogóle nie jest amatorem tańca.

– Pan Persson chodził z panią Andersson do barku przed, czy po tym pstrągu?

– Po zjedzeniu pstrągów. W barku byli krótko. Zdążyli wrócić przed podaniem melby. Siedzieliśmy w piątkę aż do końca, kiedy orkiestra przestała grać i udała się na kolację. Wtedy jakaś Polka krzyknęła, że na dole leży zamordowana kobieta. Pobiegłem tam a za mną pan Persson.

– Nikt z was nie odchodził w tym czasie od stolika?

– Nie.

– Panie nie schodziły do toalety, aby poprawić urodę?

– Nie.

– A co robiła pani Gunhild?

– Najpierw tańczyła z Andrzejem. Potem siedziała z nami i jadła kolację. Później Andrzej znowu ją poprosił do tańca. Poszła tańczyć i już do stolika nie wróciła. Nie jadła melby ani nie piła podanej trochę później kawy.

– Cały czas tańczyła?

– Widziałem, jak tańczyła. Ale chyba tylko jeden taniec. Później gdzieś oboje znikli.

– Nie obawiał się pan, że nie zdąży ich sfotografować?

– Nie rozumiem?

– Pan wie, że Persson wypłacił Szaflarowi siedemset dolarów?

– Tak, wiem. Mówił mi.

– Szaflar czy Persson?

Marek Daniec niespokojnie poruszył się na krześle i wykrztusił:

– Jeden i drugi.

– Pan wie, za co zostały wypłacone te pieniądze?

– No, za… za… – jąkał się młody człowiek – za opiekowanie się naszą grupą, oprowadzanie nas po Tatrach.

– I za tańczenie z panią Gunhild?

– Pani Gunhild uwielbiała taniec. Persson był zadowolony, że jego żona tak dobrze się bawi.

– A pan miał sfotografować kulminacyjny punkt tej zabawy.

Młody inżynier zaczerwienił się aż po czubek włosów.

– Jak to było z tą fotografią? – podpułkownik nie ustępował.

– Dla mnie, jako osoby stojącej blisko pana Perssona, nie było tajemnicą, że w ich małżeństwie już dawno coś się popsuło. Żyli ze sobą jak przysłowiowy pies z kotem. Nie raz i nie dwa byłem świadkiem nie tylko kłótni, ale wprost awantury.

– Z czyjej winy?

– Różnie bywało. I mąż nie był bez winy, i pani Gunhild nie była świętą. Często dawała odczuć panu Rolfowi, że gdyby nie jej kaprys, byłby nadal skromnym urzędniczkiem w zakładach albo w ogóle bezrobotnym.

– Więc co z tymi fotografiami?

– Pomyślałem sobie, że gdyby pani Gunhild zdradzała męża, to w tej sytuacji moim prawem byłoby zwrócić na to uwagę pana Perssona. Miałby powód do rozwodu z winy żony.

– Pan oczywiście zna testament starego Berggrena?

– Nie czytałem go. Ale orientuję się w jego treści. Swego czasu ten testament był ogromną sensacją.

– I pan tak z dobrego serca usiłował zdobyć kompromitujące panią Gunhild fotografie?

Marek Daniec ponownie spąsowiał.

– Myślałem… Przypuszczałem – młody człowiek szukał możliwie najniewinniejszych słów – że pan Persson będzie mi wdzięczny za to.

– Co panu obiecał?

– Nic mi nie obiecywał. To była moja własna inicjatywa.

– Pan rozmawiał na ten temat z Andrzejem Szaflarem?

– Rozmawiałem. Dowiadywałem się, jak postępuje jego flirt z panią Gunhild i prosiłem, aby mnie zawiadomił, kiedy zaprowadzi panią Gunhild do siebie.

– Pan mu mówił, że chce pan zrobić zdjęcia ich obojga wchodzących do domu.

– Tak. Mówiłem.

– A on?

– Nie miał żadnych zastrzeżeń.

– Bo tak było umówione z panem Perssonem?

– Nic nie wiem o rozmowach Szaflara z moim szefem. Powtarzam, te zdjęcia miały być zrobione z mojej własnej inicjatywy.

– A Szaflar tak lekko się na to zgodził?

– Tłumaczyłem mu, jak bardzo mi zależy na fotografiach. A jemu to nic nie szkodzi. I tak najwyżej za tydzień mieliśmy powrócić do Sztokholmu. On tu zostawał. Nie narażał się na nic.

– Pan mu obiecywał jakieś pieniądze za, nazwijmy, to, pozowanie do fotografii?

– Nie.

– A pan Persson?

– Nic o tym nie wiem. Nie mógł obiecywać, bo o niczym nie wiedział. Być może, jak mu dawał te siedemset dolarów, mógł obiecać, że przed wyjazdem jeszcze coś mu dołoży. Panu Perssonowi bardzo zależało na dobrych stosunkach z Ostermanami. Nasz koncern jest zależny od dostaw jego stali. A Ostermanowie lubią chodzić po górach. Pan Persson starał się aby Ostermanowie byli jak najbardziej zadowoleni z pobytu w Zakopanem. Dlatego mógł dodatkowo coś jeszcze przyrzec przewodnikowi tatrzańskiemu.

– Czy to pan był inicjatorem wycieczki do Zakopanego?

– Tak. Kiedyś pan Persson wspomniał, że chętnie by się wybrał gdzieś za granicę w październiku. Ten miesiąc w Sztokholmie jest okropny” Wtedy zacząłem zachwalać Zakopane, które dobrze znałem. Mam rodzinę w Polsce i często tu przyjeżdżałem. Państwo Ostermanowie także dużo słyszeli o pięknie naszych Tatr, ale ich nie znali, toteż chętnie poparli moją propozycję. Zaważył dodatkowy argument. Polska jest krajem tanim. A Szwedzi, nawet najbogatsi, liczą się z każdym groszem.

– Nie wygląda na to, aby pan Persson tak się liczył z pieniędzmi.

– Zdradzę małą tajemnicę. Przed wyjazdem tutaj nasz koncern nawiązał stosunki z polskimi firmami. Złożyliśmy oferty na eksport do Polski naszych wyrobów. Jadąc tutaj zatrzymaliśmy się na dwa dni w Warszawie, gdzie pan Persson prowadził rozmowy handlowe. Także wracając projektowaliśmy znowu spotkanie w Warszawie. To pozwoliło cały pobyt w Polsce pokryć z pieniędzy firmy jako koszta handlowe, a nie z prywatnych dochodów, od których w Szwecji płaci się horrendalne podatki.

– A Osterman?

– On jest w jeszcze lepszej sytuacji. Przecież stale sprzedaje do Polski wysokogatunkową stal nierdzewną. Każdy kto ma w Szwecji jakieś przedsiębiorstwo handlowe czy przemysłowe tak się urządza. W Hiszpanii są takie fikcyjne biura, które poza pięknym firmowym papierem niczym innym się nie zajmują, jak wysyłaniem zaproszeń na konferencje do różnych przemysłowców szwedzkich, aby ci mogli przyjechać na wakacje do Hiszpani nie płacąc z prywatnej kieszeni. Firma bierze drobną prowizję za wysłanie zaproszenia i wszystko gra. Stąd ta lekka ręka pana Perssona w wydawaniu pieniędzy. Gdyby musiał je wyjmować ze swojej własnej kieszeni, liczyłby każdy dolar, każdą złotówkę.

– Więc i te siedemset dolarów pójdzie w koszta koncernu?

– Oczywiście. Jako wydatek na reklamę.

Marek Daniec podpisał sporządzony przez porucznika protokół i z wielką ulgą opuścił budynek komendy MO.

– No i co powiecie, poruczniku, o naszych klientach?

– Dobrali się obaj w korcu maku. Wart Pac pałaca.

– Obaj starali się – stwierdził, podpułkownik – powiedzieć jak najmniej. Obaj także dobrze łgali.

Zresztą dość zręcznie. Naturalnie sekretarz całą winę brał na siebie. Przemysłowiec jest zbyt szlachetny, aby wynajmować gości do uwiedzenia własnej żony. To tylko nasz Mareczek z dobrego serca starał się dopomóc pracodawcy zdobywając kompromitujące fotografie.

– W sumie jednak – zauważył porucznik – zeznania potwierdziły dużą część tego, co nam przedtem opowiedział Andrzej Szaflar.

– Bardzo zręczne było to sugerowanie nam przez Rolfa Perssona, że jego żona mogła być szantażowana przez Andrzeja. Że musiała się wykupić złotą bransoletką.

– Nie sądzę, aby tak było.

– Ja też. Przed tym zarzutem bronią przewodnika zeznania szatniarza, który widział Gunhild i Andrzeja, jak się całowali na pożegnanie. Na ogół szantażowani nie rzucają się w ramiona szantażystom.

– Teraz, kiedy już wiemy – ciągnął porucznik – tak wiele o osobie pana Perssona, on doskonale pasuje w tej sprawie jako główny podejrzany. Ponieważ nic nie wyszło ze skompromitowania Gunhild, trzeba było ją usunąć z grona żywych.

– Teoretycznie to by się zgadzało. Jednak Rolf Persson ma niepodważalne alibi. Czworo świadków stwierdziło, że siedział cały czas przy stole. Poza tym nie jest karateką i nie jest mańkutem. Nie potrafimy mu dowieść tej zbrodni. Zresztą sądzę, że naprawdę jej nie popełnił. Pomimo wszystko to zbyt wielkie ryzyko dla niego. Małe świństwa, oszukiwanie państwa na podatkach, do tego Rolf na pewno jest zdolny. Ale nie do tak ryzykownie przeprowadzonego morderstwa.

– Zapłacił komuś za „mokrą robotę”? Podpułkownik roześmiał się.

– To już zbyt amerykańska hipoteza. W Polsce, na szczęście, nie mamy takich fachowców do wynajęcia. Ten rodzaj usług jakoś się w kraju nie przyjął. Z zagranicy Persson także nie sprowadził sobie karateki.

– Jeśli i Persson jest niewinny, to kto zabił jego żonę? Jak na razie wszyscy podejrzani wyślizgują się nam z ręki jak piskorze. Mieliśmy ich trzech, a teraz żaden nam nie pozostał.

– To prawda.

– Jakie są wnioski pana pułkownika?

– Wniosek jest jeden. Za to bardzo prosty.

– Jaki?

– Po prostu musieliśmy popełnić jakiś błąd w naszym śledztwie. Coś musieliśmy przeoczyć, o czymś musieliśmy zapomnieć i dlatego nic nam z tej pracy nie wyszło.

– Co teraz zrobimy? – porucznik był zupełnie zrezygnowany.

– Niestety, trzeba zacząć na nowo.

– Od – nowa zaczynać śledztwo? – przestraszył się porucznik. – Ponownie ludzi wzywać do komendy i przesłuchiwać? Ci Szwedzi gotowi naprawdę poskarżyć się naszym najwyższym władzom o złośliwe przetrzymywanie ich w Zakopanem. A świadkowie? Powiedzą nam tylko to, co już raz zeznali.

– Macie rację, poruczniku. Najmniej obawiam się reakcji naszych Szwedów. Dzisiaj żaden z nich nawet ust nie otworzył w sprawie wyjazdu stąd. Nie ma także najmniejszego celu zaczynanie na nowo przesłuchań. To nie przesłuchiwani popełnili błędy, lecz ci, którzy ich przesłuchiwali. To znaczy my. Najwidoczniej nie opanowaliśmy dokładnie całego materiału, jaki nam śledztwo dostarczyło. Trzeba ten błąd naprawić.

– W jaki sposób?

– W bardzo prosty. Nam się zdaje, że znamy treść Jeżących przed nami akt sprawy. Zbytnio zaufaliśmy swojej pamięci i swojej spostrzegawczości. Teraz trzeba to naprawić i wziąć się solidnie za studiowanie tych papierków. Aż do znudzenia, czy też nauczenia się ich na pamięć. Jest nas dwóch. Co jeden przeoczy, drugi powinien zauważyć.

– Nie sądzę, abyśmy o czymś zapomnieli.

– Zapomnieć można to, co się raz już wiedziało. Myśmy niczego nie zapomnieli, ale zapewnie czegoś nie spostrzegliśmy. Duża różnica.

– Czytałem te dokumenty – bronił się porucznik. – Doskonale pamiętam zeznania ludzi, których przesłuchiwałem.

– To wam się, poruczniku, tak zdaje. Proponuję, siadajcie od razu tutaj za biurkiem i od początku studiujcie akta. I jeszcze raz, i drugi i tak dalej. Nie sugerujcie się tym, że je znacie i że to nuda, bezużyteczna praca. Za każdym razem czytajcie je tak, jakbyście nigdy ich przedtem nie mieli w ręku. A wieczorem, powiedzmy tak około godziny ósmej, przyniesiecie mi tę teczkę do mojego pensjonatu. Wtedy ja z kolei wezmę się, za robotę. Choćbym całą noc miał poświęcić na czytanie. Jutro, kiedy się spotkamy w tym pokoju, wymienimy nasze uwagi.

– A jeżeli nic nie znajdziemy?

– To trudno. Wtedy trzeba będzie nas odwołać i powierzyć prowadzenie śledztwa komuś lepszemu. Ja na pewno dostanę mocno po łapach od moich zwierzchników, a wy, poruczniku, stracicie okazję brania udziału w rozwiązaniu może najciekawszej sprawy w waszej obecnej i przyszłej karierze milicyjnej. Lepiej więc do tego nie dopuścić.

– Już się biorę do roboty – argumenty podpułkownika podziałały na młodego oficera jak na konia smagnięcie biczem.

– A ja – zadecydował Kaczanowski – pójdę na nieco wcześniejszy obiadek. A potem korzystając z ładnej pogody wybiorę się na spacer do Doliny Ołczyskiej. Bardzo ją lubię. Chyba najbardziej ze wszystkich podzakopiańskich dolinek. Taki spacer zawsze mi pomaga w myśleniu. A mam dużo do przemyślenia. Oczekuję; was, poruczniku, u siebie o ósmej wieczorem.

Загрузка...