Rozdział VII

Złota bransoletka i papierowe dolary

Wbrew obawom porucznika Stanisława Motyki, podpułkownik Janusz Kaczanowski wrócił z prokuratury bardzo zadowolony. Oficer milicji i prowadzący śledztwo prokurator szybko doszli do całkowitego porozumienia. Okazało się, że także do gmachu prokuratury dotarły interwencje z Warszawy, aby coście ze Szwecji mogli jak najprędzej wyjechać z Zakopanego. Po naradzie obaj panowie jednak uznali, że w tej chwili to jest jeszcze przedwczesne. Niemniej zarówno podpułkownik, jak i prokurator byli zgodni, że należy prowadzić śledztwo w taki sposób, aby zagraniczni goście jak najprędzej odzyskali swobodę ruchów. Zakopane bowiem traci wiele ze swoich uroków, jeśli nie można z niego wyjechać.

Wprawdzie podpułkownik był do Zakopanego oddelegowany z Komendy Głównej MO w Warszawie i mógł działać niezależnie, a w sprawach prowadzonego śledztwa mógł podporządkować sobie całą komendę miejską, nie uważał jednak za stosowne demonstrowanie tych uprawnień. Dlatego po powrocie z prokuratury, Kaczanowski zameldował się u komendanta i zdał mu szczegółowe sprawozdanie zarówno z rozmowy z prokuratorem, jak i z dotychczasowych wyników, jak i perspektyw śledztwa.

Porucznika Kaczanowski nie zastał w komendzie.

Za to czekał na niego tam pan Marek Daniec. Reprezentując całą grupkę Szwedów, domagał się on prawa wyjazdu do rodzinnego kraju. Tym razem, tak do tej pory grzeczny młody człowiek, zachowywał się wręcz bezczelnie. Groził już nie ambasadą, ale interwencją rządu szwedzkiego i wywołaniem wielkiego międzynarodowego skandalu. Siebie i swoich towarzyszy nazywał więźniami, zatrzymanymi wbrew wszelkim przepisom prawa międzynarodowego i polskiego. Zapowiedział, że od dnia dzisiejszego Szwedzi nie będą regulowali rachunków hotelowych i restauracyjnych, ale prześlą je do zapłaty do milicji.

Podpułkownik cierpliwie wysłuchał pogróżek młodego człowieka i krótko wyjaśnił:

– Śledztwo jest w toku. Jak tylko wasza obecność tutaj będzie zbędna, natychmiast będziecie mogli wyjechać. Co do sprawy kosztów, to możemy was przenieść do innego, tańszego hotelu, za który zapłacimy i wypłacimy wam takie diety, jakie przysługują wszystkim Polakom wzywanym na świadków. Nigdzie na świecie świadkowie nie przebywają w hotelu kategorii „lux”. Co zaś do tego grożenia nam międzynarodową prasą, która ma podnieść skandal, to tutaj w tej sprawie przyjechał znany dziennikarz szwedzki Sven Breman. Nikt mu nie utrudnia jego służbowych zadań. Może się swobodnie poruszać. Więcej, udostępniliśmy mu te materiały śledztwa, które bez szkody mogą być ujawnione. Nie mamy nic przeciwko temu, aby pan Breman czy inni dziennikarze pisali o tej sprawie. Zwykłej, kryminalnej sprawie o morderstwo. Nie cenzurujemy korespondecji prasowych. Co zaś do pana Bremana, to nawet jesteśmy mu bardzo wdzięczni. Udzielił nam wielu ważnych informacji. Zwłaszcza o panu Rolfie Perssonie i o jego zamorodowanej żonie. Te informacje uwzględniamy także przy prowadzeniu przez nas śledztwa.

Ta deklaracja zupełnie zmieniła postawę Marka Dańca. Teraz mówił znacznie grzeczniej:

– Pan sam, pułkowniku, musi zrozumieć, w jak trudnej sytuacji znaleźli się poważni przemysłowcy. Interesy wymagają ich obecności w Szwecji. Zamiast tego muszą tu siedzieć. W dodatku pan Persson nie może oddać swojej ukochanej żonie ostatniej posługi.

– Zadeklarowaliście – przypomniał podpułkownik – swój pobyt na dwadzieścia dni. Jesteście w Zakopanem dopiero jedenaście dni, zaś w naszym kraju zaledwie czternaście. Liczyliście się z tym, że w Polsce będziecie znacznie dłużej. Nie ma więc mowy o tym, że pokrzyżowaliśmy wam wasze plany. A co do sytuacji pana Perssona, ogromnie mu współczuję. Muszę jednak stwierdzić, że kiedy przed dwoma dniami przesłuchiwałem was, od razu poinformowałem pana Perssona, że powinien złożyć do prokuratora wniosek o wydanie ciała tej tak ukochanej żony – Kaczanowski nie mógł sobie odmówić odrobiny ironii. – Bardzo dziwne, ale do tej chwili taki wniosek nie wpłynął. Może pan go właśnie dzisiaj przyniósł?

– Nie – Marek Daniec nie mógł ukryć zmieszania.

– Niestety, obecność wasza w Zakopanem jest konieczna dla dobra śledztwa. Proszę mi wierzyć, że to nie jest nasz kaprys, czy jakieś widzimisię. Gdyby sytuacja była odwrotna i gdzieś W Szwecji zamordowano by w podobnych okolicznościach jakąś Polkę, policja szwedzka, w której sprawność nie wątpię, także aż do ostatecznego wyjaśnienia sprawy nie zezwoliłaby mężowi tej Polki na opuszczenie kraju Trzech Koron.

– Nie przypuszcza pan chyba, pułkowniku, że jedno z nas jest mordercą naszej rodaczki? To zupełny nonsens.

– Ja niczego nie przypuszczam, ja po prostu prowadzę śledztwo.


– Czy macie jakieś skonkretyzowane podejrzenia?

– Mamy różne ślady. Idziemy ich tropem. Gdybym na pewno wiedział, kto jest mordercą, przestępca już byłby ujęty.

– Jednakże zastanawiające, że dwaj młodzi ludzie, którzy się kręcili przy naszej małej grupce, nagle zniknęli z Zakopanego. Mówię o Franciszku Bujaku i Andrzeju Szaflarze. – Marek Daniec wyraźnie sugerował oficerowi milicji, gdzie należy szukać mordercy.

– Pana Bujaka przesłuchiwaliśmy wczoraj. Wiemy, że wyjeżdżał w swoich sprawach do Krakowa. Po powrocie stamtąd natychmiast zgłosił się do nas.

– I…

– I sądzę, że jeśli pan chce się z nim zobaczyć, to spotka pan go w „Europejskiej” lub w „Maleńkiej”. O ile się orientuję, Bujak nadal skłonny jest oddawać wam pewne usługi. Tak nawiasem mówiąc, nie radzę jednak z nich korzystać. A co do Szaflara, porozmawiamy z nim jutro. Sądzę, że po tej rozmowie dużo spraw się wyjaśni.

– I będziemy mogli wyjechać? Podpułkownik tylko ręce rozłożył.

– Nie jestem jasnowidzem.

– Bardzo jednak proszę – młody człowiek zupełnie zmienił front – żeby pan pułkownik wczuł się w naszą sytuację.

– Jeśli o mnie chodzi – zapewnił Kaczanowski – nie zostaniecie tu ani minuty dłużej, niż to będzie konieczne.

– Bardzo dziękuję panu pułkownikowi chociaż za to.

– Przypominam o tym wniosku. W przeciwnym razie trzeba będzie panią Persson pochować na miejscowym cmentarzu.

– Tak jest – obiecywał młody człowiek – sam się tym zajmę.

Wkrótce wrócił porucznik. Nie mówił gdzie był, ale


z miny oficera widać było, że wyprawa mu się udała. Kaczanowski nie próbował wypytywać swojego współpracownika, co go tak cieszy. Szanował drobne tajemnice. Za to sam podzielił się z Motyką swoimi osiągnięciami w prokuraturze oraz rozmową z komendantem.

– Kiedy rozmawiałem z prokuratorem – wyjaśniał Kaczanowski – zaopatrzyłem się w polecenie przeszukania lokalu zajmowanego przez Andrzeja Szaflara.

– A postanowienie o tymczasowym aresztowaniu?

– O to prokuratora nawet nie prosiłem. Najpierw musimy znaleźć Szaflara, porozmawiać z nim, bądź oficjalnie go przesłuchać. Dopiero wtenczas zadecydujemy, co robić. Na to zawsze jeszcze będzie czas.

– Jutro go znajdziemy – stwierdził porucznik z wielką pewnością w głosie.

– Czekałem właśnie na wasz powrót – oznajmił podpułkownik – aby się udać do mieszkania Szaflara.

– Weźmy kaprala Batyckiego i sierżanta Ducha – zaproponował porucznik. – Batycki potrafi otworzyć każdy zamek bez uszkodzenia go, zaś Duch wynajdzie najtaniejszą skrytkę.

– Dobrze – zgodził się Kaczanowski – wy lepiej znacie kolegów.

– Andrzej Szaflar mieszka przy ulicy Zamojskiego. U starego Gąsiennicy. Przed kilku laty odkupił od właściciela strych i tam sobie urządził małe mieszkanko. Przepisy określają dopuszczalny największy metraż jednorodzinnego domu. Ale górale z reguły budują większe domy i nie wykańczają pokoi na poddaszu. W ten sposób, w samym tylko Zakopanem marnuje się co najmniej kilkaset, jeżeli nie kilka tysięcy mieszkań czy pokoi. Od dziesiątków lat stoją puste, nie wykończone.

– Oto co znaczy nieżyciowy przepis – uśmiechnął się podpułkownik – a ludzie po dziesięć lat czekają na mieszkania w blokach.

– U nas, w Zakopanem, znacznie dłużej. Ale Szaflar sprytnie sobie poradził, po prostu notarialnie odkupił od Gąsiennicy część budynku. Wtedy już go metraż, nie obowiązywał. A tanio kupił, bo stary gazda potrzebował pieniędzy na taksówkę dla syna. Sam Gąsiennica swego czasu furmanił. Zrywał drzewo ze stoków regli. Syn już się zmotoryzował. Zresztą i Jędrek Szaflar także marzy, aby iść w jego ślady.

– Skąd miał pieniądze na kupno tego strychu i przerobienie go na mieszkanie? A jeszcze do tego na taksówkę? Przecież przewodnicy za dużo nie zarabiają.

– Pensję mają niedużą, ale za to w domu wczasowym pełne utrzymanie. Dla samotnego, takiego jak Jędrek, to coś znaczy. Poza tym dorabiają sobie fotografowaniem. Prawie każdy przewodnik ciągle fotografuje swoją grupę czy też poszczególne osoby. Potem sprzedaje odbitki. Ludzie chcą mieć pamiątkę z wczasów lub zdjęcie upozowane na skale nad przepaścią. Choćby to był jedynie zręczny trik fotografującego, Z tych odbitek przewodnik ma co najmniej drugą pensję. A poza tym Szaflara tu znają i jest lubiany. Toteż ludzie chętnie mu pożyczyli pieniędzy na budowę. Wszystkich długów chyba jeszcze do tej pory nie spłacił. O taksówce to on na razie marzy i jeszcze będzie marzył przez ładnych kilka lat.

– Dlaczego właśnie taksówka?

– A co innego taki długoletni przewodnik górski może robić? Gospodarować na roli? Nawet jeśli ma swoją gospodarkę, ziemia marna, trudno z niej wyżyć. Pracować na budowie? Trzeba być fachowcem. To samo dotyczy pracy w lesie. Być urzędnikiem? Wszystko dawno zajęte. Najwyżej można zostać portierem. A taksówką zawsze się zarobi na życie. Poza tym człowiek jest niezależny. Nauczyć się prowadzić samochód, żadna sztuka. Zresztą wiem dobrze, Szaflar ma od lat prawo jazdy. Jeździł przed tym jakimś starym gratem, którego sprzedał, kiedy zaczął wykańczać mieszkanie.

– No to idziemy – zadecydował podpułkownik.

Pomoc kaprala Batyckiego okazała się niepotrzebna.

Wprawdzie na drzwiach mieszkania wisiała potężna kłódka, ale Maciej Gąsiennica sprowadzony jako świadek przeszukania, oświadczył, że ma drugi komplet kluczy.

– Kiedy Jędrek się tu sprowadził od razu przyniósł mi te klucze. Powiedział, że gdyby zgubił swoje, to nie mógłby się dostać do mieszkania. Powiesiłem na gwoździu i tak wisiały aż do waszego przyjścia. A czego od Jędrka chcecie?

– Od czterech dni zniknął z Zakopanego. W pracy go nie ma, nikt go nie widział. Chcemy sprawdzić, co się z nim dzieje.

Stary góral chytrze się uśmiechnął:

– Powiadają, że to Jędruś zaciukał tę Szwedkę i zabrał jej złote kółko z ręki. Ale ja w to nie wierzę. On nie taki, aby się na cudze połaszczył. To dobry chłopak, chociaż z Poznania. Ale jego dziadek pasał owce w Szaflarach. A potem garnki drutował i tak wywędrował z Podhala.

Mieszkanko Andrzeja Szaflara było niewielkie, ale dobrze urządzone. Wchodziło się do małego przedpokoiku, gdzie znajdowały się szafy w ścianie. Drzwi na lewo prowadziły do pokoju. Tutaj także skos dachu został wykorzystany na różne schowki. Duże okno otwierało widok na Giewont. Z przedpokoju na wprost drzwi wejściowych znajdowała się mała kuchenka, a na prawo łazienka. Pokój cały był zrobiony z lipowych desek pociągniętych bezbarwnym lakierem. Ściany kuchni i łazienki obite płytami imitującymi kafelki. Główne umeblowanie pokoju stanowił tapczan. Przy nim szeroka, niska ława i trzy wygodne fotele. Taki sam fotel stał koło małego biurka umieszczonego tuż przy oknie. Na ścianie barwny kilim. Łazienka spełniała podwójną rolę. Służyła zarazem za ciemnię fotograficzną. W całym mieszkaniu panował wzorowy porządek, chociaż wyczuwało się tutaj brak ręki kobiecej. Regał nad tapczanem wypełniony był przede wszystkim literaturą fachową. Opisami chyba wszystkich gór na świecie i sporą ilością barwnych albumów o takiej samej tematyce. Sporo było alpinistycznych wydawnictw w języku niemieckim.

Fachowcy od przeszukania, sierżant Duch i kapral Batycki, rozpoczęli swoją pracę w przedpokoju. Tutaj w szafie w ścianie znaleźli komplet różnych kurtek i wiatrówek. Prócz tego kożuch i jesionkę. Na górnej półce stały dwa plecaki i znajdował się sprzęt do wysokogórskiej wspinaczki. Na dole dwie pary zwykłych pantofli: czarne i brązowe oraz różne buty aż do narciarskich włącznie. Trzy pary nart zajmowały kąt, który pomieścił także komplet kijków.

Podpułkownik Kaczanowski nie zwracając uwagi na pracę swoich podkomendnych zasiadł przed biurkiem i spróbował otworzyć górną szufladę. Tak ona, jak wszystkie pozostałe nie były zamknięte na klucz. W największej szufladzie, tej pod samym blatem, znajdowały się porządnie poukładane rachunki za elektryczność. Szara teczka z napisem „Budowa” zawierała – rachunki zakupu materiałów i pokwitowania ludzi, którzy widocznie pracowali przy budowie tego lokum. Dwie pozostałe szuflady wypełnione były najrozmaitszymi notatkami i opracowaniami różnych tatrzańskich wypraw. Tam także leżały bruliony wykładów, które najwidoczniej Andrzej Szaflar wygłaszał na kursach i obozach Klubu Wysokogórskiego.

Następna szuflada zawierała korespondencję, jaką gospodarz tego mieszkania otrzymywał. Najwięcej tu było pocztówek z pozdrowieniami z różnych stron kraju. Ich nadawcami prawie bez wyjątku byli wczasowicze z Domu Nauczyciela. Sporo także było listów i kart pocztowych z Czechosłowacji. Od tamtejszych przewodników i od członków „Korskiej Służby”. Tu podpułkownik znalazł także sporo zdjęć. Zarówno tych ze zwykłych wycieczek z wczasowiczami, jak też i fotografie upamiętniające różne wyprawy tatrzańskie i alpejskie.

Porucznik objaśnił swojemu zwierzchnikowi, że ten wysoki blondyn o pociągłej twarzy i klatce piersiowej jak u atlety, to właśnie Andrzej Szaflar.

– Przystojny chłopak – stwierdził Kaczanowski.

– Bardzo przystojny. Nic dziwnego, że tej Gunhild od razu zawrócił w głowie.

Podpułkownik otworzył ostatnią dolną szufladę i aż krzyknął ze zdziwienia. Szuflada była prawie zupełnie pusta. Na samym wierzchu znajdowała się duża złota bransoletka z dwoma imponującymi brylantami. A obok niej mała kupka zielonych banknotów. Kaczanowski przeliczył je. Siedem banknotów po sto dolarów każdy. Razem siedemset dolarów.

Siedzący spokojnie na fotelu i dość pogardliwie spoglądający na pracę milicjantów, Maciej Gąsienica z niedowierzaniem pokręcił głową. Wziął do ręki ciężki złoty klejnot i uważnie mu się przyjrzał.

– No, no – powiedział – nigdy bym się tego po Jędrku nie spodziewał. Więc jednak zaciukał tę szwedzką kobietę. Zęby mi kto przed tym powiedział, tobym mu głowę za takie gadanie rozbił. Zaciukał ją.

– Tego my nie wiemy. Teraz musimy znaleźć Szaflara, aby wszystko wyjaśnić. Dolary i bransoletkę zabieramy ze sobą. Porucznik Motyka sporządzi opis tych rzeczy. Zostawimy panu pokwitowanie. Gdyby Szaflar się odnalazł i przyszedł do mieszkania, proszę mu to pokwitowanie oddać i powiedzieć, aby się natychmiast stawił w komendzie.


– Taki głupi to nie będzie – mruknął Gąsiennica.

Dalsze przeszukiwanie lokalu nie miało już najmniejszego celu. Podpułkownik przerwał akcję i mała ekipa wróciła do gmachu komendy. Tutaj Kaczanowski wraz ze swoim pomocnikiem udali się do komendanta i pokazali mu znalezione skarby. Major długo je oglądał, ale masywna bransoletka nie wzbudziła jego zachwytu. Później powędrowały one do kasy pancernej na przechowanie.

– No to mamy sprawę z głowy – zauważył porucznik. – Teraz trzeba przyskrzynić Szaflara i pan prokurator może pisać akt oskarżenia.

– Tak – zgodził się komendant – zatrzymanie Szaflara jest teraz sprawą najważniejszą. Sądzę, że w tej sytuacji prokuratura zgodzi się wydać list gończy.

– Nie ma potrzeby, jutro będziemy mieli Szaflara w swoich rękach – zapewnił porucznik. – Przyznają, podświadomie miałem nadzieję, że ta sprawa nie tak się skończy. Wprawdzie Jędrek nie jest moim przyjacielem, ale znamy się od lat i z Klubu Wysokogórskiego i z pracy w Górskim Ochotniczym Pogotowiu Ratunkowym. Nigdy nie przypuszczałem, że ten człowiek posunie się do morderstwa dla zdobycia majątku. Zresztą nie tak wielkiego majątku. Nawet w naszych warunkach te ewentualne dziesięć tysięcy dolarów, które warta jest ta bransoletka, nie jest jakąś zawrotną fortuną.

– To jednak duży pieniądz – zaznaczył major – zwłaszcza dla niego. Naturalnie są w Zakopanym ludzie dużo bogatsi. Prawdę mówią, że wszyscy ludzie są uczciwi do pewnej sumy. Widocznie u Szaflara ten próg nie przekraczał dziesięciu tysięcy dolarów. A szkoda, bo i ja miałem go za porządnego człowieka.

– Wszyscy się na nim zawiedli – dodał porucznik – stary Gąsiennica, u którego Szaflar mieszka, za głowę się złapał, kiedy tę błyskotkę zobaczył.

– Moi panowie – wtrącił podpułkownik – tak mówicie, jak gdybyście przed chwilą opuścili gmach Sądu Najwyższego w Warszawie po wysłuchaniu ostatecznego wyroku skazującego Andrzeja Szaflara. A przecież nie było jeszcze rozprawy w Sądzie Wojewódzkim, nikt, ani milicja, ani prokurator nie przesłuchali podejrzanego. Nie osądzajmy go przed czasem i nie sugerujmy się niczym.

– A ta bransoletka? – zdziwił się porucznik.

– To, że znaleźliśmy ją w mieszkaniu Andrzeja Szaflara dowodzi jedynie tego, że przewodnik wszedł w jej posiadanie. Natomiast nie dowodzi wcale, że to on zamordował Gunhild Persson. Mógł zdobyć bransoletkę w najrozmaitszy sposób. Legalny lub nielegalny. Ale niekoniecznie drogą zbrodni.

– To są teoretyczne rozważania – porucznik nie dawał się przekonać. – Świadkowie stwierdzili, że pani Persson miała tego dnia ten klejnot na ręku. Jak więc mógł go zdobyć Andrzej Szaflar?

– Mógł go nawet ukraść. Zdjął ją z ręki Szwedki w czasie tańca, chociaż wcale go nie posądzam o kradzież. Mogła mu tę bransoletkę pani Persson dać do sprzedaży. Albo choćby podarować.

– Nie robi się komuś prezentów za dziesięć tysięcy dolarów tylko za to, że się z nim parę dni tańczyło na dansingu. A sprzedawać tego klejnotu tak bogata Szwedka nie potrzebowała.

– Tego nie wiemy! Może miała jakieś sekretne wydatki i wolałaby, aby mąż o nich nie wiedział? Zniknięcie bransoletki bardzo łatwo wytłumaczyć właśnie kradzieżą lub choćby jej zgubieniem.

– Łatwiej zgubić pierścionek z brylantem, który nie był mniej wart niż ta bransoletka. I znacznie łatwiej usprawiedliwić rzekomą zgubę. Wystarczy powiedzieć, że się pierścień zdjęło myjąc ręce i potem zostawiło go się na umywalce.

– Ale w Polsce trudniej jest sprzedać platynowy pierścionek z brylantem, niż złotą bransoletkę. Wbrew staremu powiedzeniu, że my Polacy „kochamy żelazo”, dzisiaj bardziej lubimy złoto.

– Panowie – komendant miasta przerwał tę wymianę zdań – bardzo poważne poszlaki wskazują na Szaflara jako na sprawcę zabójstwa Gunhild Persson, ale sprawa musi być dokładnie wyjaśniona. Teraz trzeba jak najszybciej odnaleźć ukrywającego się przewodnika.

– Jutro go ujmiemy – powtórzył porucznik.

– Wiecie, gdzie jest? – zapytał major.

– Wydedukowałem, gdzie się może ukrywać. Jutro to sprawdzimy i jestem pewien, że go tam odnajdziemy.

– Sądzę, majorze, że dobrze byłoby okazać tę bransoletkę naszym szwedzkim gościom w celu jej identyfikacji. To wprawdzie formalność, ale należy tę sprawę tak załatwić, żeby później nie było jakichś zarzutów. Niech obejrzą, a potem klejnot zamkniemy w naszej kasie aż do definitywnego wyjaśnienia całej sprawy. Sądzę, że kiedy zobaczą bransoletkę, trochę się uspokoją i nie będą tak ciągle żądać pozwolenia na wyjazd z kraju.

– Chce pan ich wezwać?

– Nie. Prościej będzie, jeżeli z porucznikiem pojedziemy do „Kasprowego” i tam dokonamy tej formalności.

– Proszę bardzo. Weźcie jeden z samochodów komendy i jedźcie.

Bransoletka powędrowała z kasy do kieszeni Kaczanowskiego.

Kiedy obaj oficerowie wychodzili z budynku komendy, jak spod ziemi wyrósł przed nimi dziennikarz szwedzki, Sven Breman. Kordialnie witając milicjantów, powiedział:

– Mam przeczucie, że znowu dostanę od was jakiś szlagier.

– Może już niedługo – Kaczanowski nie zaprzeczał.

– Jak słyszałem – ciągnął dalej „król reporterów” – moi rodacy przysparzają wam kłopotów. Zamiast siedzieć cicho jak myszy pod miotłą, pragną jak najprędzej opuścić waszą piękną ojczyznę. Ale chyba nie będziecie się zbytnio spieszyć z wydaniem im takiego pozwolenia.

– Otrzymają je natychmiast po wyjaśnieniu całej sprawy.

– A sprawa coraz bardziej się komplikuje – powiedział Sven Breman.

– Nie sądzę. Raczej się wyjaśnia.

– Cieszy mnie, że pułkownik tak twierdzi. Ale radzę być bardzo ostrożnym. Macie do czynienia z bardzo szczwanymi lisami. Nie wszystko złoto co się świeci. Nawet jeśli ma dwa brylanty.

– Pan sądzi, że ta zrabowana bransoletka jest fałszywa?

– Na pewno prawdziwa. Nie należy jednak z tego faktu wyciągać błędnych wniosków.

– Nie rozumiem, o czym pan redaktor mówi?

– A ja sądzę, że doskonale się rozumiemy.- uśmiechnął się Szwed. – nadaję dzisiaj bardzo ciekawą korespondencję do Malmo, do „Sydsvenska Dagbladet”. A na jutro szykuję nowy szlagier. Rozmowę z Andrzejem Szaf larem. Mam nadzieję, że panowie mi to ułatwią. No, ale nie zatrzymuję was, bo jak widzę pilno panom do „Kasprowego”. To bardzo przyjemny hotel. Zwłaszcza te małe barki z doskonałym grilem.

– Szatan, a nie człowiek – powiedział porucznik, kiedy obaj oficerowie siedzieli w samochodzie – nie dziwię się, że wie o znalezieniu przez nas bransoletki.

Wyraźnie to nam sugerował. Rozniosło się po całym mieście. Wystarczyło, że Maciej Gąsiennica powiedział dwa słowa swojej babie, aby całe Zakopane o tym wiedziało.

– Tak. Dobrze to rozumiałem. Zobowiązywanie starego Górala do zachowania tajemnicy nie miało wielkiego sensu, bo i tak by języka w gębie nie utrzymał.

– Nie rozumiem jednak, skąd Szwed wiedział, że jutro zapolujemy na Andrzeja Szaflara.

– Nie darmo nazywają go w Szwecji, królem reporterów”. Ci, co mieli z nim do czynienia, powiadali, że przed tym człowiekiem nic się nie ukryje. Pewnego razu wziął udział w bardzo tajnej naradzie w sprawach atomowych. A w Szwecji z tymi sprawami nie żartują. A jednak nikt Svena Bremana nie poznał. Zmylił wszystkie kontrole. Z tym, że zna nasze poczynania, należy się pogodzić. Na pewno nie będzie nam psuł sprawy ani też przeszkadzał.

– W każdym bądź razie wyraźnie nas ostrzegał, abyśmy się nie sugerowali znalezieniem tej bransoletki.

– Mnie – odpowiedział podpułkownik – bardziej intryguje te siedemset dolarów, które leżały w szufladzie biurka obok złota. Wszystkie te banknoty są nowiutkie i mają tę samą serię oraz kolejną numerację. To dziwna sprawa.

– Nie zastanawiałem się nad tym – przyznał porucznik – ale to na pewno nie są oszczędności Szaflara. On wszystko, co zarobił, przeznaczał na spłatę długów. Wiem to dobrze. A poza tym nie stać go było na kupienie od ręki takiej ilości „zielonych”. Gdyby dochodził do nich kolejno, numeracja by się nie zgadzała.

– Sprawdzicie, poruczniku, w „Pewexie”, czy Franek Karate naprawdę tam wymieniał dolary na bony i czy przypadkiem te dolary nie mają tej samej numeracji i podobnych numerów. Większe odcinki zawsze powinny być zapisywane.

– Rozumiem. Pan myśli, że te dolary pochodzą od Szwedów?

– To właśnie trzeba sprawdzić. Jestem pewien, że nie zostały zrabowane z torebki pani Persson. Sami, poruczniku, mówiliście, że tamte były złożone na połówkę i że były to różne, używane banknoty.

– Niestety, nie przyszło mi na myśl, aby wynotować numery i serie tamtych dolarów, zanim je wraz z biżuterią nie przekazałem mężowi zmarłej.

– Nie robię porucznikowi z tego powodu wyrzutów, ale sami widzicie, jakiej akuratności wymaga nasza praca. Nigdy nie wiadomo, co się w przyszłości może przydać?

– Sporządziłem protokół z opisem rzeczy znalezionych przy zmarłej – bronił się porucznik. – Mamy w aktach także pokwitowanie pana Perssona z odbioru tych rzeczy. Kwestionował jedynie brak bransoletki, ale sam stwierdził, że kiedy razem z nami wszedł na miejsce, gdzie zginęła jego żona, tego klejnotu nie było na ręku zabitej. Czy mogłem przewidywać, że numery tych dolarów będą potrzebne?

– Musimy zawsze wszystko przewidywać.

Samochód zajechał przed „Kasprowy”. Recepcjonistka wyjaśniła, że całe szwedzkie towarzystwo jest w hotelu i właśnie przed kilkoma minutami udało się do – kawiarni. Tam też ich zastali oficerowie milicji.

– Przyszedł pan nam powiedzieć – tymi słowami Pvolf Persson powitał podpułkownika – że nasz areszt jest już skończony i możemy wyjeżdżać z tej dziury?

– Przyszedłem, aby państwa spytać – podpułkownik nie dał się sprowokować – czy to znacie? – to mówiąc oficer milicji położył złotą bransoletkę na blacie stolika.


– To bransoletka pani Persson – zawołał Marek Daniec.

– Jak ją pan zdobył? – zapytała Inga Osterman.

Rolf Persson nie od razu się odezwał. Jak gdyby był zaskoczony widokiem złota znajdującego się w zasięgu jego ręki. Wreszcie i on przemówił.

– Rozumiem, że morderca mojej żony został ujęty. Winszuję milicji sukcesu. Jutro możemy opuścić „Kasprowy”?

– Niestety, nie. Wprawdzie odzyskaliśmy bransoletkę, ale do całkowitego wyjaśnienia sprawy brakuje kilku drobnych szczegółów. Mam jednak nadzieję, że pobyt państwa pod Giewontem za kilka dni się skończy.

– Tę bransoletkę pan pułkownik mi odda? Tak jak i tamte klejnoty, które moja biedną żona miała tego dnia na sobie.

– Znowu muszę panu odmówić. Proszę o jeszcze trochę cierpliwości. To już nie potrwa długo.

– Ja się nigdzie nie śpieszę – wyrwał się Ragnar Osterman – bardzo mi tu dobrze. Przynajmniej w Zakopanem nie mam do czynienia z naszymi władzami podatkowymi.

– Dobrze ci, bo nikt twojej żony nie zamordował.

– Gdyby zamordował, to dopiero bym się nie spieszył – dość makabrycznie zażartował właściciel stalowni.

– Czy może pan – podpułkownik zapytał Rolfa Perssona – napisać oświadczenie, że poznaje pan ten klejnot i że był on własnością pana żony? Proszę – Kaczanowski podsunął Szwedowi arkusz papieru i długopis. Otrzymawszy taki dokument oficer milicji przeprosił całe towarzystwo, że przerwał im rozmowę oraz pożegnał się z nimi.

– Nie wiem, czy słusznie fatygowaliśmy się do tych Szwedów – zauważył porucznik, kiedy wracali do Zakopanego. – Nic to nam nie dało. Przecież od początku wiedzieliśmy, że tę bransoletkę nosiła na ręku Gunhild.

– Dowiedzieliśmy się wiele. Nie chodziło mi o identyfikację klejnotu, lecz o to, jak na ten widok zareagują nasi szwedzcy przyjaciele. I pod tym względem nie omyliłem się. Niektórzy mniej by się przestraszyli, gdybym z kieszeni wyjął i położył na stole grzechotnika.

– Tak! Pan Persson wcale nie okazał entuzjazmu.

– Nie on jeden.

Kiedy samochód zatrzymał się przed budynkiem komendy, minęła piąta po południu. A że nic już tego dnia nie można było zrobić, podpułkownik zaczął się żegnać ze Stanisławem Motyką. Ten powiedział:

– Chciałbym jutro pana pułkownika zaprosić na mały spacer w góry. Nic męczącego. Czy pan ma odpowiedni strój? Może coś znajdziemy u nas w komendzie?

– Dziękuję. Wprawdzie wyjeżdżając z Warszawy bardzo się spieszyłem, ale nie na tyle, aby nie zabrać czegoś do chodzenia po górach. O której zbiórka? – Kaczanowski nie prosił o żadne wyjaśnienia.

– Może o wpół do ósmej? – zaproponował porucznik.

Загрузка...