Rozdział XI

Ciekawe obyczaje mrówek faraona

Kiedy następnego dnia „obaj oficerowie, podpułkownik Janusz Kaczanowski i porucznik Stanisław Motyka, spotkali się w Komendzie Miejskiej MO w Zakopanem, starszy rangą wyraźnie był niewyspany. Dotrzymał przyrzeczenia, bo całą noc studiował akta śledztwa w sprawie zabójstwa Gunhild Persson. Porucznik dużo młodszy od swojego wyższego stopniem kolegi trzymał się lepiej, ale i on także zarwał kawał nocy na rozmyślaniach nad tą tak trudną do rozwikłania sprawą.

– Jak tam wasza praca, poruczniku? – zapytał podpułkownik. – Znaleźliście coś ciekawego, co dotychczas uszło waszej uwagi?

– Znalazłem – triumfalnie obwieścił Stanisław Motyka. – Pan pułkownik miał rację każąc mi czytać te akta w kółko od początku do końca i z powrotem.

– Co odkryliście?

– Są pewne sprzeczności w zeznaniach. Nie zwróciłem na to przedtem uwagi. Zresztą nawet to zauważyłem, ale nie przywiązywałem wtedy do tego specjalnej wagi. A to może być bardzo ważne.

– Słucham?

– Cała piątka Szwedów jednomyślnie zeznała, że co najmniej przez pół godziny przed wykryciem tego nieszczęścia wszyscy siedzieli przy stoliku. Jedli melbę i pili kawę. Jeden z przesłuchiwanych przeze mnie kelnerów potwierdził zresztą te zeznania. Natomiast drugi uważał, że przy szwedzkim stoliku nie było kompletu, że siedziały tam dwie, a najwyżej trzy osoby. Jeszcze wyraźniej mówił o tym Franciszek Bujak. Nasz Karate stwierdził bowiem, że w krytycznym momencie przy stoliku siedziały trzy osoby. Małżeństwo Ostermanowie i Marek Daniec. Pana Perssona Bujak gdzieś zauważył. Tylko nie pamięta czy na sali, czy też w holu. Wie jednak, że nie było go przy stoliku i że Szwed stał, a nie siedział.

– To rzeczywiście ważne spostrzeżenie. Niedwuznacznie wskazuje ono na to, że Szwedzi solidarnie kłamali, aby osłonić jednego z nich. W tej sytuacji Rolf Persson nie ma alibi. Mógł zejść za żoną na dół do toalet i tam jednym ciosem w prawą skroń rozwikłać swoje małżeńskie problemy.

– Właśnie. To samo i mnie przyszło do głowy. Z chwilą kiedy alibi zostało podważone, Rolf Persson automatycznie wraca do nas jako najbardziej podejrzany o tę zbrodnię.

– To prawda. Ale ja mimo wszystko nie wierzę, aby przemysłowiec był mordercą.

– Dlaczego?

– Między innymi dlatego, że zbrodnię popełniono w damskiej toalecie. Można Perssonowi dużo zarzucać, ale nie można o nim powiedzieć, że jest źle wychowany. Taki człowiek miałby pewien odruch warunkowy nie pozwalający mu wejść do damskiej toalety.

– Taki sam odruch warunkowy ma każdy człowiek przed popełnieniem zbrodni morderstwa.

– Zgoda. Toteż zabójca na pewno najpierw musiał pokonać opory wewnętrzne, a dopiero potem zrealizował swój zamiar. Ale pokonując wrodzoną każdemu człowiekowi uczciwość, zabraniającą odbierania życia swemu bliźniemu, na pewno nie walczył z przy uczonym od dzieciństwa nawykiem, że mężczyzna nie wchodzi do damskiej toalety. Przecież chcąc zaskoczyć Gunhild tak, aby ta kobieta nie narobiła alarmu, zabójca musiał się w tym pomieszczeniu znaleźć przed nią. Jaką miał pewność, że pierwszą osobą, która tam wejdzie, będzie Szwedka? Skąd wiedział, że w toalecie, w którejś z kabin nie ma jakiejś innej osoby płci żeńskiej? A poza tym za niewinnością Perssona przemawiają te argumenty, które już przytaczałem wczoraj. Waga waszego odkrycia, poruczniku, polega nie na tym, że obciąża ono dodatkowo przemysłowca, lecz na czymś innym, znacznie ważniejszym.

– Na czym?

– Na tym, że wszyscy Szwedzi kłamią. Celowo zeznawali nieprawdę. A to dlatego, że albo wiedzą, kto jest zabójcą, albo przynajmniej domyślają się tego i z jakichś nie znanych narn powodów usiłują go ocalić przed wymiarem sprawiedliwości.

– Jeśli nim jest Szwed, to działa solidarność narodowa nieprania brudów poza własnym domem. Może uważają, że tego człowieka należy sądzić w Szwecji, gdzie zresztą przepisy tamtejszego kodeksu karnego są dużo łagodniejsze i gdzie kara za zabójstwo wynosi maksimum dziesięć lat. Nie to, co u nas, w Polsce można nawet zarobić „krawat”.

– Nie przypuszczam, aby chodziło tutaj o te względy. Raczej grają rolę powiązania handlowe i może pewne związki uczuciowe lub przyjaźni.

– Ale to znowu wskazuje na Rolfa Perssona jako na mordercę.

– Zgadzam się z porucznikiem. I dlatego też uważam, że nasze śledztwo posunie się naprzód jedynie wówczas, jeżeli zdołamy zmusić Szwedów do powiedzenia nam całej prawdy. Inaczej będziemy błądzić po omacku i będziemy mieli tylko podejrzanych bez dowodów ich winy.

– Sądzę, że już dzisiaj prokurator mógłby postawić Rolfa Perssona w stan oskarżenia i wytoczyć ma proces poszlakowy.

– Robi pan, poruczniku, podstawowy błąd, którego oficer śledczy powinien się wystrzegać jak ognia. Przyjął pan jedną hipotezę i do niej nagina pan resztę dowodów, nie próbując szukać innego rozwiązania. A skąd pan wie, że nasi Szwedzi nie usiłują kryć jakiegoś Polaka? Choćby Franka Karate czy Andrzeja Szaf lara? Obaj oddawali im różne usługi i obaj w pewnym stopniu zaprzyjaźnili się z nimi. A przecież nie wiemy, może Gunhild była w tym małym kółku osobą nie lubianą czy nawet znienawidzoną i nikt z tego towarzystwa nie przejmuje się jej zgonem ani nikomu nie zależy, aby przestępca poniósł karę.

– Franka Karate można wykluczyć. Wiemy przecież, że bransoletka znalazła się w posiadaniu Andrzeja Szaf lara. Franek nie miał więc motywu zbrodni.

– Mógł najpierw uderzyć, a dopiero potem spostrzegł, że Szwedka nie ma bransoletki na ręku.

– To by zabrał platynowy zegareczek nie mniejszej wartości.

– Mógł go ktoś spłoszyć. Na przykład usłyszał kroki na schodach.

– To już raczej Szaflar mi pasuje do tej zbrodni. W jaki sposób bransoletka znalazła się w jego rękach, to wiemy jedynie z jego opowiadań. A ile w nich jest prawdy?

– A ja myślę, że rozwiązanie jest zupełnie inne. Takie, jakiego w tej chwili nie możemy sobie jeszcze wyobrazić.

– Za Franciszkiem Bujakiem i Andrzejem Szaflarem w oczach pana pułkownika przemawia to, co także” broni Perssona – porucznik nie dawał za wygraną – oni także od małego mają wyrobiony nawyk nie wchodzenia do damskiej toalety.


– A zatem kółeczko się zamknęło, a my pozostaliśmy na lodzie.

– A pan pułkownik także zrobił jakieś spostrzeżenia studiując akta sprawy?

– Tak. Zaraz panu pokażę. – To mówiąc podpułkownik sięgnął do teczki z aktami i wyjął z niej kopertę ze zdjęciami denatki i miejsca zbrodni. Wśród kilkunastu barwnych fotografii wyszukał jedną i podał ją porucznikowi: – Popatrzcie.

Stanisław Motyka długo przyglądał się zdjęciu. Przedstawiało ono Gunhild Persson leżącą na kafelkach toalety. Głowa pod jedną z umywalek. Cała postać dziwnie podkurczona. Torebka leżąca koło prawej ręki.

– Nic tu nie dostrzegam – powiedział miody oficer.

– Zwróćcie, poruczniku, uwagę na pantofelki, jakie ta kobieta ma na nogach. Tak wysokich obcasów w życiu nie widziałem.

– Cóż z tego?

– Jeden z tych pantofli, ten na lewej nodze, jest dziwnie wykręcony. Cała pięta znalazła się na wierzchu.

– To prawda, ale co z tego?

– Przypuszczam, że jeśli rozwiążemy zagadkę tego pantofelka, dowiemy się, kto zabił Gunhild.

– Kiedy ta kobieta otrzymała śmiertelny cios, upadając, w ten sposób skrzywiła nogę, że pantofelek zsunął się ze stopy.

– Być może, że porucznik ma rację. Ale może prawda jest inna.

– Jaka?

– Jeszcze jej nie mogę sobie uprzytomnić. Ale prędzej czy później dojdę do tego. Muszę znaleźć klucz do tej zagadki. A na razie trzeba jak najprędzej porozmawiać ze Szwedami. Niech pan porucznik zaraz pojedzie do „Kasprowego”. Jeśli ich nie będzie, proszę zaczekać i powiedzieć im, że przyjadę do nich o czwartej po południu i że mam bardzo ważne sprawy do zakomunikowania. Żeby nikt się nie oddalał. Zależy mi, aby w tej rozmowie uczestniczyła cała piątka.

Porucznik wyszedł, zaś podpułkownik nadal wpatrywał się w fotografię, która mu dawała tyle do myślenia. Za parę minut wszedł do pokoju Sven Breman i nawet nie witając się z Kaczanowskim powiedział:

– Obrzydzenie mnie bierze, kiedy patrzę jak morderca Gunhild spokojnie sobie siedzi w knajpie i zażera się różnymi frykasami niszcząc przy tym szlachetne trunki. Kiedy go pan zaaresztuje?

– Kogo?

– Przecież nie tego przystojnego przewodnika czy wesołego waluciarza. Pan dobrze wie, że mówię o Perssonie.

– Pan Persson ma murowane alibi. W krytycznym czasie siedział wraz z całym swoim towarzystwem przy stoliku. Jadł melbę i pił kawę.

– Nie znam pańskich akt, ale trzymam zakład, że to „murowane” alibi opiera się wyłącznie na zeznaniach pozostałej czwórki. Niech pan nie myśli, że Szwedzi są tak szlachetnym narodem, iż zawsze mówią prawdę. Potrafią dobrze łgać. Zwłaszcza, jeśli idzie o zeznania podatkowe. A tutaj dobrało się wyjątkowe towarzystwo. Osterman uzależniony od zamówień Perssona, sekretarz przemysłowca najłatwiejszy do przekupienia nawet nie pieniędzmi, a tylko obietnicą awansu. Żona Ostermana, która tak musi tańczyć, jak mąż jej zagra. No i wreszcie piękna Margareta, sekretarka Ostermana. Ta także nie chciałaby się narazić swojemu pracodawcy. W dodatku marzy jej się awans na przyszłą panią Persson. Ci ludzie, krętacze finansowi, którzy dawno powinni siedzieć w szwedzkim wię zieniu oraz zależne od nich pionki mieliby zeznawać prawdą, aby obciążyć jednego z nich?

– Widzę, że niezbyt pan lubi własnych kapitalistów.

– Jestem – podkreślił szwedzki dziennikarz – członkiem Partii Liberalnej. Uznają prawo do rozwoju prywatnego handlu i przemysłu. Sądzą także, że upaństwowienie całego handlu i przemysłu jest błędem. Człowiek prywatny zawsze będzie produkował taniej i lepiej. Nie dopuści do rozwoju biurokracji i rozmnażania sią różnych leni i nieuków na stanowiskach dyrektorskich. Ale nienawidzą wszelkiej nieuczciwości i wyzysku. A pana Perssona znam głównie od tej najgorszej strony. Osterman także nie lepszy. Czy pan wie, pułkowniku, że oni tutaj, w Zakopanem, bawią się za pieniądze ukradzione państwu? Co tutaj wydadzą, odpisuje się im z podatków jako koszta handlowe i reprezentacyjne. Dzięki takim jak oni, skarb państwa boryka się z trudnościami, inflacja rośnie” a bogaci stają się coraz bogatsi. Nie przeczę, są w Szwecji uczciwi kupcy i przemysłowcy. Jest ich znacznie więcej niż kanciarzy. Ale tych uczciwych nie znajdzie pan dzisiaj w „Kasprowym”. Podobno pan sie tam dzisiaj wybiera?

– Skąd pan wie? – szczerze zdziwił się podpułkownik.

– Przypadek. Po prostu, kiedy do was szedłem, pana pomocnik wsiadał do samochodu i polecił: „Do Kasprowego”. Resztę, łatwo już odgadnąć.

– Tak. Rzeczywiście zamierzam tam pojechać.

– Rozumiem i dam panu pułkownikowi jedną dobrą radę. Jeżeli pan chce z moich rodaków wycisnąć prawdę, musi pan ich solidnie postraszyć. W obliczu własnego niebezpieczeństwa, solidarność tej bandy pryśnie, jak kieliszek rzucony o ścianę.

– Być może.

– Przyjemnie – roześmiał się „król reporterów” – kiedy dwaj ludzie porozumiewają się bez zbędnych słów. Ale chciałbym o jeszcze jedną rzecz zapytać pana pułkownika.

– Jeśli to będzie bez szkody dla śledztwa…

– Na pewno. Czy Gunhild Persson nie miała na ciele żadnych innych obrażeń? Siadów duszenia? Mała ranka po zastrzyku?

– Przeprowadzono szczegółową sekcję zwłok. Poza tym uderzeniem w prawą skroń, które spowodowało złamanie kości ciemieniowej i natychmiastowy zgon, nie wykryto żadnych innych powodów śmierci.

– Tak – przyznał Sven Breman – to klasyczny cios karate. Ale przyznam się, pułkowniku, że to mi coraz bardziej nie pasuje do sprawy.

– Wszyscy, których podejrzewaliśmy, łącznie z panem Perssonem są praworęczni. A sam pan stwierdził, że ten karateka musiał być mańkutem.

– Z tego się nie wycofuję. Jeśli karateka, to tylko mańkut.

– Jeśli karateka? – zapytał Kaczanowski.

– Właśnie. Ciągle mi się zdaje, że należy szukać innego rozwiązania zagadki.

Za Szwedem zamknęły się drzwi. Kaczanowski był pełen podziwu dla dziennikarza. Ten człowiek nie czytał akt śledztwa. Nie miał do nich dostępu. Do tego, co wiedział, doszedł własnymi sposobami i własną intuicją. A jednak… Przecież podpułkownik już od pewnego czasu starał się odpowiedzieć na zadawane sobie pytanie: – Czy tylko karate? Czy w tym założeniu nie tkwi podstawowy błąd?

Obaj oficerowie milicji zjawili się punktualnie o czwartej po południu w hotelu „Kasprowy”, gdzie piątka Szwedów czekała na nich. Po przywitaniach, Kaczanowski poprosił wszystkich do małej czytelni czasopism znajdującej się tuż koło kawiarni. Czytelnia została przez porucznika specjalnie zarezerwowana na to spotkanie. Dziwne, ale żaden ze Szwedów słówkiem nie napomknął o przyśpieszeniu terminu wyjazdu. Byli milczący i jakby trochę przestraszeni.

– Proszę państwa – zaczął podpułkownik – nasze śledztwo zbliża się ku końcowi. Nawet dzisiaj mógłbym zaaresztować mordercę. Brak mi jednak kilku drobnych dowodów, które muszą być dokładnie zbadane. Pobyt państwa w „Kasprowym” dobiega końca. Najdalej za trzy, cztery dni być może część z was będzie mogła wyjechać. Ale tylko część.

Nikt nie przerywał, zaś Kaczanowski ciągnął dalej.

– Każde z państwa przed złożeniem zeznań zostało przeze mnie pouczone, że polskie przepisy prawne surowo karzą za fałszywe zeznania. Chciałbym do tego dodać, że nasz kodeks karny w artykule dwieście pięćdziesiątym drugim przewiduje karę więzienia do lat pięciu dla tych osób, które utrudniają prowadzenie śledztwa i ukrywają przestępcę. Ten artykuł dosłownie brzmi: „Kto utrudnia lub udaremnia postępowanie karne, pomagając sprawcy przestępstwa uniknąć odpowiedzialności karnej, w szczególności kto sprawcę ukrywa, zaciera ślady przestępstwa albo odbywa za skazanego karę, podlega karze pozbawienia wolności do lat pięciu.”

I tym razem nikt nie zabrał głosu.

– W tej chwili nie chcę nikomu z was stawiać żadnych zarzutów. Gotów jestem uznać, że o pewnych sprawach nie powiedzieliście wskutek zdenerwowania czy zapomnienia. A chciałbym wyjaśnić, że polska jurysdykcja zawsze uważa za okoliczność łagodzącą dobrowolne przyznanie się sprawcy jeszcze przed jego zatrzymaniem przez władze.

Słuchano tych słów w milczeniu. Twarze poważne, nieprzeniknione. Nie padło żadne pytanie.

– A teraz chciałbym państwu opowiedzieć jedną ciekawostkę przyrodniczą. Mamy w Polsce pewien gatunek mrówek. Malutkie, ciemne. Nazywają się „mrówkami faraona”. Podobno dlatego, że znaleziono je w Egipcie w piramidzie faraona Chefrena. Nie jestem przyrodnikiem, nie wiem, ile w tej legendzie jest prawdy. Czy rzeczywiście mrówki faraona przywędrowały do nas z Afryki, z Egiptu czy też z innych stron świata. Faktem jest, że jeszcze piętnaście lat temu te małe owady były w Polsce zupełnie nieznane, a dzisiaj w wielu miastach, zwłaszcza w Warszawie, stały się plagą trudną do wytępienia. Dzięki swoim mikroskopijnym rozmiarom, to są chyba najmniejsze mrówki na świecie, dostają się do mieszkań przez najmniejsze szpary. Są bardzo sprytne. Zakładają swoje gniazda w najrozmaitszych, trudno dostępnych miejscach, gdzie nawet trucizna w aerozolu nie może dotrzeć. Walka z tymi stworzonkami jest ciężka i długa. Bodaj najlepszym sposobem jest wysypywanie na ich drogach kwasu bornego. Nie lubią zapachu tego kwasu i dobrowolnie wynoszą się z takiego mieszkania.

– Mamy i w Zakopanem te mrówki – powiedział porucznik nieco zdziwiony, bo nie rozumiał, do czego jego szef zmierza.

– Tak. Mrówki faraona szybko rozmnożyły się w całej Polsce. Słyszałem, że także pojawiły się w wielu innych krajach. Nie są od nich wolne zarówno Niemcy, jak i Francja. Zawędrowały także na europejskie tereny Związku Radzieckiego, no i naturalnie na Bałkany. Jest to mrówka domowa, żyjąca wyłącznie w pomieszczeniach zamieszkałych przez ludzi. Ciekawe, że w pustym, niezamieszkałym domu, mrówki faraona nigdy się nie zadomowią, chociażby tam miały w bród żywności. Zresztą nie są one wybredne w wyszukiwaniu żeru. Mogą się odżywiać nawet drewnem czy tynkiem. Były już wypadki, że potrafiły w domach mieszkalnych zjeść cały strop i doprowadzić do zawalenia się budynku.


– Zaobserwowano ogromnie interesujący i jak dotychczas zupełnie nie wytłumaczony fakt – opowiadał dalej podpułkownik. – Jeśli w danej okolicy, w danym budynku czy choćby tylko w mieszkaniu ma się zdarzyć jakaś katastrofa, na przykład grozi powódź, czy też za parę dni wybuchnie pożar lub dojdzie do innego nieszczęścia, mrówki faraona nagle znikają z zagrożonego terenu. To bardzo dziwne, ale prawdziwe. Przed kilku laty straszne trzęsienie ziemi nawiedziło Bukareszt. Były tysiące zabitych i rannych. W gruzach legła duża część miasta. Zaobserwowano, że z całego Bukaresztu mrówki faraona wyniosły się co najmniej na dwa tygodnie przed katastrofą. Wróciły po przeszło miesiącu, kiedy ziemia zupełnie się uspokoiła. To jeszcze można by jakoś wytłumaczyć. Widocznie te stworzonka posiadają jakiś bardzo czuły sejsmograf, który ich ostrzega przed trzęsieniem ziemi dużo wcześniej niż to mogą uczynić aparaty konstruowane ludzką ręką. Ale są inne, bardziej zaskakujące fakty. Oto w domu, w którym mieszkam w Warszawie, wybuchł w jednym z mieszkań, niegroźny zresztą, pożar. Dziewczyna wychodząc z tego mieszkania zostawiła w popielniczce nie zgaszonego papierosa. Od niego zajął się jakiś papier pozostawiony w tej popielniczce. Następnie zapalił się obrus leżący na stole i dalej pożar rozprzestrzeniał się bez żadnych przeszkód. Na szczęście jakiś przechodzeń zauważył dym wydobywający się z okna i zaalarmował straż ogniową. Ta przyjechała i ugasiła pożogę. Ocalała reszta mieszkania. Spłonął doszczętnie jeden pokój. I co państwo na to powiecie? Tydzień wcześniej mrówki faraona znikły z całej kamienicy. Widocznie znalazły jakieś lepsze lokum, bo już do nas nie powróciły. Nauka nie jest w stanie wytłumaczyć tego instynktu mrówek faraona, pozwalającego im uniknąć rozlicznych niebezpieczeństw. To są po prostu zjawiska z dziedziny parapsychologii, uchylające się od zarejestrowania naszymi pięcioma zmysłami.

– Ciekawe – mruknął Ragnar Osterman.

– Byłoby dobrze, aby ludzie także mieli choć małą cząstkę tego instynktu, jaki mają mrówki faraona. Żeby umieli, kiedy grozi im namacalne niebezpieczeństwo, uniknąć przykrości i zagrożenia. Na przykład procesu o składanie fałszywych zeznań i utrudnianie śledztwa. Ludzie, którzy razem wsiedli na statek nie muszą nim jechać tak długo, aż ten statek rozbije się na skałach. Byłby szaleńcem ten podróżnik, który widząc, że okręt niechybnie w najbliższym czasie zatonie, nie wysiadł w porcie czy choćby nie wskoczył do łodzi ratunkowej. Taka łódź ratunkowa zawsze czeka na podróżnych.

Zapanowało ciężkie milczenie. Podpułkownik celowo go nie przerywał. Dopił swoją kawę i podnosząc się z fotela zakończył zebranie.

– Dziękuję państwu – powiedział – żeście mnie tak pilnie wysłuchali. Mam nadzieję, że się rozumiemy. Co do mnie, cały jutrzejszy dzień spędzę w Komendzie Miejskiej MO. Muszę do końca przemyśleć pewne problemy. A pojutrze aresztuję zabójcę Gunhild Persson. Do widzenia państwu – na tym ostatnim zdaniu Kaczanowski położył specjalny akcent.

– Ale pan pułkownik napędził kota tym Szwedom – cieszył się porucznik, kiedy obaj oficerowie wracali z „Kasprowego” – Czy o tych mrówkach faraona to prawda?

Janusz Kaczanowski uśmiechnął się w odpowiedzi.

– Obserwowałem bacznie całe towarzystwo – ciągnął dalej Stanisław Motyka – żaden z nich nie zmienił wyrazu twarzy, żadna kobieta nie poruszyła się na fotelu. Gdyby sam papież do nich mówił, nie słuchaliby bardziej uważnie.


– Oni są ewangelikami. Nie uznają papieża – sprostował podpułkownik.

– A kiedy pan powiedział, że pojutrze zabójca Gunhild będzie zaaresztowany, Rolf Persson zbladł. Tak mu się ręce trzęsły, że musiał odstawić filiżankę z kawą, boby się wylała.

– A wy, poruczniku, znowu wracacie do swojej ulubionej koncepcji, że Persson jest mordercą własnej żony?

– A nie jest nim?

– Przestudiujcie ponownie akta – podpułkownik był w doskonałym humorze – może dojdziecie do innych wniosków.

– Pan pułkownik chyba blefował mówiąc, że pojutrze zaaresztuje przestępcę? Ale oni w to święcie wierzą. Chciałbym wiedzieć, o czym teraz rozmawiają.

– Na pewno natychmiast po naszym wyjściu rozeszli się do swoich pokojów. Mają nad czym myśleć. Zdaję sobie sprawę, przed jak trudną decyzją postawiłem każdego z nich. A co do tego czy biefuję, odpowiadam krótko – nie. Pojutrze pojadę do „Kasprowego” i zaaresztuję zabójcę pani Gunhild.

– Pan, pułkowniku wie, kto to jest?

– Tak. Wiem.

– To dlaczego już dzisiaj nie zaaresztował pan, Perssona?

– Wy znowu swoje. Powiedzenie „dobry furman zawsze nawraca” stosuje się może do furmanów, ale nie do oficerów milicji. Nie zaaresztowałem dzisiaj przestępcy, bo chociaż wiem, kto nim jest, jeszcze nie potrafiłbym mu tego dowieść.

– A za dwa dni?

– Za dwa dni całą prawdę będziemy mieli jak na dłoni. Zresztą chciałem sprawcy zostawić tę szansę, o której wspomniałem na spotkaniu.

– Jestem pewien, że Szwedzi pękną.


– Zaczekajmy z tym do jutra – podpułkownik zacytował w odpowiedzi słowa popularnej piosenki.

– Jutro będą stali w kolejce przed naszymi drzwiami. Trzymam zakład, że pierwszy przyjdzie Marek Daniec. Kiedy wychodziliśmy z tamtego pokoju, zrobił taki ruch, jak gdyby chciał pójść za nami. Nawet wstał z fotela.

– Nie zakładam się. Z dwóch zakładających się zawsze jeden jest oszustem, bo zna prawdę. Drugi zaś głupcem, bo jej nie zna i pomimo to zakłada się.

– Daniec będzie pierwszym. Jego zeznania przygwożdżą Rolfa Perssona. Czuję to przez skórę.

Janusz Kaczanowski serdecznie się uśmiał z uporu swojego młodego pomocnika.

– W jaki sposób pan pułkownik doszedł do tego, kto zabił Gunhild?

– W ten sam, w jaki i wam proponowałem. Przez czytanie akt śledztwa.

– Czytałem je tak długo, że znam na pamięć. Zauważyłem przecież nieścisłości i sprzeczności w zeznaniach świadków.

– Wasze spostrzeżenie było bardzo ważne – przyznał podpułkowmik – między innymi dzięki niemu wiem, kto jest zabójcą, choć powtarzam, teraz nie mógłbym mu tego udowodnić. Ale ja także pokazałem, wam fotografię zwłok. Te dwa fakty zestawione razem plus gruntowne ich przemyślenie dają rozwiązanie zagadki.

– Oglądałem tę fotografię z pięćdziesiąt razy. Nad wszystkim myślałem całymi godzinami. Do niczego nie doszedłem.

– Tylko dlatego, że sobie z góry wybieraliście, poruczniku, kolejnych morderców. Najpierw Franka Karate, później Andrzeja Szaflara, a w końcu Rolfa Perssona.


– W to, aby zabił Franek, od początku nie bardzo wierzyłem.

– Ale raczej dlatego, że to jest pański szkolny kolega.

– A Szaflar także nie bardzo mi pasował. Nawet po znalezieniu tej bransoletki w jego biurku.

– Za to jeśli chodzi o Perssona, to już poszliście na całość – zażartował podpułkownik.

– A to nie on?

– Jeżeli nie potraficie rozszyfrować tej sprawy, którą sami sobie w pewnym stopniu skomplikowaliśmy, poczekajcie dwa dni. A może tylko jeden dzień? Sądzę, że ten drugi termin jest bardziej realny.

– Będę się przez te dwa dni cholernie męczył.

– Ułatwię wam zadanie przez podanie dalszych danych. Pamiętacie, jak zginęła Gunhild?

– Miałbym o tym zapomnieć! Cios w prawą skroń, zadany przez karatekę mańkuta.

– Doskonałe. A teraz zestawcie wszystko razem: ten cios karate, sprzeczności w zeznaniach świadków znajdujących się na sali restauracyjnej w krytycznym momencie i to zdjęcie martwej kobiety w damskiej toalecie. Teraz trochę pogłówkować i już macie całą prawdę. Powtarzam, prawdę, ale nie dowody. Na nie musimy poczekać. Ale będziemy je jutro mieli. Liczę na to, że „mrówki faraona” przyjdą do nas. One zawsze uciekają z domu, w który ma uderzyć grom.

Загрузка...