32. MŁODZIENIEC

Starszy brat Herszt zaręcza się. Przepytanka z pomocą suflera. Woreczek na tefilin. Zegarek i narzeczona


A teraz, dzięki Bogu, jesteś już młodzieńcem. Koniec z okresem chłopięcym. Koniec z łobuzowaniem, koniec z figlowaniem. Pora być mężczyzną. Najwyższy czas zostać prawdziwym Żydem. Czas nie stoi w miejscu. Nim się obejrzysz, już żeniaczka na karku…

Tymi morałami obdarzano konfirmanta nazajutrz po uroczystości sobotniej.

Tymczasem rebe pomagał mu przy pierwszym nakładaniu tefilin. Mocno owinął rzemieniem tefilin na jego lewej ręce, tak że aż palce posiniały. Pudełko na czole z powodu luźnego rzemyka co chwila spadało mu na oczy lub przesuwało się na bok. Uparło się widać, aby spaść na ziemię. Stąd dużo zachodu miał nasz bohater z utrzymaniem równowagi. Nie mógł też poruszać się swobodnie. Nie potrafił przez dłuższą chwilę patrzeć na chłopaków ze swojej paczki urwisów, którzy przyglądali mu się z zaciekawieniem, jak po raz pierwszy modli się uzbrojony w tefilin. Trzeba przyznać, że gdyby nie chłopaki, nasz bar miewa modliłby się z pełną żarliwością. Włożyłby w tę modlitwę cały zapał, całe serce. Rytuał wkładania tefilin przypadł mu do gustu. Spodobały mu się słowa modlitwy towarzyszące temu rytuałowi. Z przyjemnością wdychał ożywczy zapach świeżej skóry juchtowej, z której zrobione były rzemyki. Odczuwał satysfakcję, gdy zwracano się do niego per „młodzieńcze”. Czuł się szczęśliwy, gdy włączono go jako dorosłego Żyda do minjanu. Świadczyło to, że jest pełnoprawnym Żydem, że jest traktowany na równi ze wszystkimi dorosłymi. Nawet jednooki Refuel, szames w bóżnicy, traktuje go inaczej niż dawniej. Odnosi się do niego z jakimś ledwo tajonym szacunkiem. O kolegach nie ma już co mówić. Ci zazdroszczą mu. Tak samo zresztą jak on w swoim czasie, a pamięta to doskonale, zazdrościł swemu starszemu bratu Hersztowi, gdy tamten miał swoją bar micwę. Być może zazdrościł mu wtedy nie tyle bar micwy, ile zaręczyn, które nastąpiły wkrótce potem, i podczas których Herszł dostał w prezencie od swojej narzeczonej piękny, haftowany woreczek na tefilin, a od przyszłego teścia srebrny zegarek. Obydwa te wydarzenia, mianowicie przebieg zaręczyn brata i dzieje zegarka, prezentu od teścia, zasługują choćby na krótką wzmiankę.

Herszł jako chłopak, który osiągnął wiek bar micwy (trzynaście lat), prezentował się bardzo korzystnie. Był przystojny i schludny. Lubił ubierać się czysto i porządnie. Do nauki jednak nie miał głowy. I szczególnej chęci też do niej nie przejawiał. Ale że był synem Rabinowicza, a więc chłopcem z dobrego domu, swatano mu najlepsze partie. Przyjechał do nas wtedy z Wasilkowa jakiś wielce nobliwy Żyd z czarną brodą – kandydat na teścia Herszła. Nie był sam. Wraz z nim przyjechał egzaminator. Miał przeegzaminować przyszłego zięcia.

Egzaminator był młody. Miał ryżawą bródkę. Był przystojny, uczony w Piśmie, znał doskonale Tanach. Świetnie władał hebrajskim. Był jednak ciut nudnawy. Czepiał się byle czego. Zbyt głęboko lubił włazić za skórę. Zaczął od własnego popisu. Chciał zaimponować rodzicom przyszłego zięcia erudycją. Następnie dobrał się do rebego, który dotychczas uczył Herszła. Wdał się z nim w długi dyskurs na temat gramatyki hebrajskiej. Na każde twierdzenie rebego miał gotową replikę. Ilekroć rebe mówił „tak”, ten dla zasady mówił „nie”. Potem przeszedł do natarcia. Zasypywał rebego pytaniami tego rodzaju:

– Niech rebe powie, dlaczego w Księdze Koheleta jest użyta liczba pojedyncza czasownika w stosunku do podmiotu, który występuje w liczbie mnogiej, na przykład: „Jako muchy zdechłe zasmradza i psuje olejek aptekarski” zamiast „zasmradzają”.

Na to rebe odpowiedział pytaniem: – A dlaczego w Księdze Koheleta stoi jak byk:

„Pamiętaj tedy na stworzycieli swoich”, zamiast „swego stworzyciela”. Dlaczego dla odmiany użyta została liczba mnoga, nie zaś pojedyncza?

Wtedy egzaminator naskoczył na rebego z boku: – Gdzie występuje zdanie: „I przechodzili od narodu do narodu”?

Rebe lekko się zmieszał. Był jakby nawet zawstydzony, nim znalazł odpowiedź: – To zdanie pochodzi z modlitwy: „Wysławiajcie Pana, wzywajcie imienia jego”.

Młody egzaminator nie ustępował jednak. A gdzie stoi „Wysławiajcie Pana”? Rebe zmieszał się jeszcze bardziej. – Chyba to będzie gdzieś w Psalmach. – Wtedy rudzielec parsknął śmiechem: – Niech mi rebe nie poczyta tego za złe, ale to nie stoi gdzieś tam w Psalmach. To stoi raz w Psalmach i bez ujmy dla rebego, jako też dla wszystkich Żydów, w Diwrej Hajamim.

Dla rebego był to cios śmiertelny. Grube krople potu wystąpiły mu na czole. Był zupełnie złamany. Wycierając spoconą twarz, tak powiedział do dzieci: – Ten młodzieniec jest zwykłym krętaczem. – W duchu zaś tak sobie pomyślał: „Jeśli weźmie na egzamin narzeczonego in spe, to koniec pieśni. Ze ślubu nici”. A że sam był zainteresowany tym, aby związek doszedł do skutku, albowiem i jemu przypadała pewna suma pieniężna za swatanie, wpadł na pomysł, aby za szeroką kanapką, na której miał siedzieć Herszt podczas egzaminu, ukrył się Szołem, jego młodszy braciszek. Rodzice przyszłych małżonków rozsiedli się wokół półokrągłego stołu i rudy młodzieniec wziął narzeczonego na spytki. W tym samym czasie matka szykowała stół. Pojawiły się ciastka i wódka. Była widocznie pewna, że egzamin pójdzie gładko.

– No i powiedz mi ty, młodzieńcze, gdzie to jest napisane: „Zewsząd go straszyć będą strachy, a nacierać będą na nogi jego”?

– W Księdze Hiobal – Zza kanapy doszedł na czas cichy szept suflera. Narzeczony powtórzył to gromkim głosem.

– Faktycznie. Rzeczywiście. A może teraz powiesz mi, gdzie jeszcze w Tanachu znajduje się słowo o tym samym rdzeniu? – Rudzielec mnoży pytania. – W Psalmach. – Piskliwy szept suflera dochodzi w porę do narzeczonego, a ten dokładnie powtarza.

– W takim razie z Tanachem się załatwiliśmy – powiada egzaminator i łapczywym okiem zerka na stół, przy którym krząta się matka, malutka Chaja Estera. Właśnie stawia na stół konfitury. – A teraz zajmiemy się trochę gramatyką. Co to za czasownik „zgubili”? Co to za tryb? W jakiej liczbie występuje? Co to za czas? – A mały Szołem schowany za kanapą szeptem podpowiada i narzeczony powtarza jak papuga. Odpowiedzi wypadły na celująco.

– Dosyć! Wystarczy już – powiedział egzaminator.

Był kontent. Zacierał ręce. Łypał oczami na suto zastawiony stół. I zwróciwszy się do ojca przyszłej narzeczonej, który promieniał z wielkiego zadowolenia, tak powiedział: Należy się panu mazł tow! Na własne uszy przekonał się pan, że chłopak obkuty jest na blachę. Teraz możemy już chyba coś przekąsić…

Czy rodzice zdawali sobie sprawę z odegranej komedii? Czy tylko rebe i narzeczony byli wtajemniczeni w sprawę? A może egzaminator poznał się na podstępie? Trudno odpowiedzieć na to pytanie. W każdym razie obie zainteresowane strony były zadowolone. Na pewno żadna ze stron nie została tutaj oszukana.

Teraz przechodzę do historii z zegarkiem. Zaraz po egzaminie matka pojechała do Wasilkowa obejrzeć narzeczoną. Dziewczyna przypadła jej do gustu, była do rzeczy. Podpisano akt zaręczyn. Potłuczono talerze, wypito wódkę, a przyszły teść dał Hersztowi w prezencie srebrny zegarek. Narzeczony nie mógł oderwać od niego oczu. Sześćdziesiąt razy na godzinę spoglądał na niego. Jeśli chciałeś zasłużyć na mycwę, to nic, tylko pytaj o godzinę. Pilnował tego zegarka jak źrenicy oka. Przed pójściem spać nie wiedział, gdzie go położyć. W sobotę, nim się wybrał do bóżnicy, nie mógł zdecydować się, w której szufladzie komody ma go umieścić. Na myśl, że mogą go skraść, drżał ze strachu.

I oto pewnego pięknego dnia zechciało się Hersztowi, młodzieńcowi znanemu ze skłonności do pedanterii, wyczyścić garnitur. W modzie były wówczas trykotowe ubrania. A trykotu, jak zapewne wiecie, czepia się kurz. Miał Herszł taką laskę z bambusa, a bambus, jak wiecie, łatwo się gnie. Tą bambusową laską zaczął strzepywać kurz z garnituru. Trzepał ze wszystkich sił. Solidnie, dokładnie, uczciwie. Tylko zapomniał na śmierć, że w kieszeni garnituru leży zegarek. Rozumie się, że z zegarka pozostały szczątki. Proszek ze srebra, porcelany i szkła. Pozostała też masa maleńkich kółek. I wtedy narzeczony zapłakał. Żadne próby pocieszenia go nie odniosły skutku. Nawet obietnica kupienia mu nowego zegarka. Na widok jego zmartwionej twarzy serce ściskało się z bólu.

Nasz nowy bar miecwa, Szołem, uważał się za takiego samego młodzieńca, jakim był w swoim czasie jego brat Herszł. Miał wtedy Szołem trzy wielkie pragnienia. Chciał mieć taki sam woreczek na tefilin, jaki miał jego brat Herszł, taki zegarek i narzeczoną. Wyobrażał ją sobie nie inaczej, jak tylko w postaci królewny. Miała to być dziewczyna tak piękna jak owe wspaniałe i cudowne dziewczęta, o których opowiadał dawny jego kolega Szmulik. Doskonale ją sobie wyobrażał. Dokładnie ją bowiem oglądał w swoich częstych snach. Pewnego dnia, wkrótce po uroczystości, zobaczył ją na jawie. Od pierwszego wejrzenia zakochał się.

Napiszę o tym w następnym rozdziale.

Загрузка...