Miasto i targowisko. Który Mojsze Jose jest ich dziadkiem? Żyd w tałes kotn podejmuje się zaprowadzić dzieci do dziadka
Dzień był już w pełni, gdy nasi mali podróżnicy wyczerpani, głodni i zaspani wjechali do miasta. Nad miastem, od strony lasu, wysoko stało słońce. Jasne, brylantowe, lśniące słońce. Najpierw minęli ogromny cmentarz. Pełno na nim było nagrobków z zatartymi literami T.N.C.B.H. Patrząc na cmentarz można było odnieść wrażenie, że miasto jest Bóg wie jak ogromne. Potem od razu wpadli na targowisko. Był to obszerny plac, na którym kłębiła się dziwna mieszanina wszystkiego ze wszystkim. Chłopi, konie, krowy, świnie, Cyganie, wozy, koła, chomąta i Żydzi.
Żydzi wszelkiego rodzaju. Żydzi ze skórami. Żydzi z czapkami, Żydzi z towarami bławatnymi, Żydzi z bułkami, obwarzankami, ciastkami, kwasem jabłecznym i czym tylko chcecie. A co powiedzieć o babach? Były tam baby z koszykami, baby z jabłkami, baby z drobiem, baby z rybę. smażoną i baby w ogóle. I to wszystko gada, kwiczy i gdacze. A konie, krowy i świnie nie pozostają w tyle. Żebracy grają na lirach i głośno śpiewają. Można doprawdy ogłuchnąć. A w powietrzu unosi się kurz. Jest tak gęsty, że ludzie ledwo widzą się nawzajem. I zapachy w powietrzu takie, że tylko udusić się.
Dzieciaki przybyły w samą porę. Właśnie odbywał się jarmark. Bałaguła z trudem zdołał przebić się wozem przez przepełniony plac targowy. Posyłał wiązkę za wiązką miastu wraz z jego jarmarkiem. Nie żałował mu przeróżnych choler i innych plag, jak to było w jego zwyczaju. Tak długo klął, dopóki nie dojechał do miasta. A miasto kropka w kropkę przypominało dopiero co podziwiany cmentarz. Zapadłe i pochylone domki podobne były do nagrobków. Tu i ówdzie pośród starych budynków pojawiały się nieliczne nowe domy. Wyglądały obco jak nietutejsze. Jak bogaci kumowie na weselu biedaków. Teraz jednak coś się pokiełbasiło. Mianowicie bałaguła Szymon Wolf wiedział tylko jedno: Wynajęli go po to, aby zawiózł dzieci do Bogusławia, do jakiegoś tam ich dziadka lub babci. Podali mu nawet ich imiona. Co z tego, skoro wyleciały mu z pamięci. A niech je tam! Szymon Wolf przysięgał na wszystko, że całą drogę je pamiętał. Oby tak był Żydem. Gdy jednak wjechał na targowisko, natychmiast wypadły mu z głowy. A niech ich cholera! Kogo cholera miała trafić, tego nie powiedział.
Tymczasem podchodzi jakiś Żyd. Za nim drugi i trzeci. Po nich znów dwójka Żydów. Za dwójką trójka. A potem tłum Żydów do wyboru i koloru. Zjawiają się kobiety z koszykami. Powstaje harmider i kołowrotek. Rozwiązują się języki. Wszyscy gadają naraz. Jeden drugiemu przekazuje sensację. Jakiś tam bałaguła przywiózł jakieś tam dzieci.
Skąd? Ano z tamtej strony Dniepru. Z Rżyszczewa? A dlaczego akurat z Rżyszczewa? A dlaczego nie akurat z Kaniowa? Ani z Rżyszczewa, ani z Kaniowa! Po prostu z Perejasławia! Dokąd? Przecież widzicie dokąd! Przecież nie do Jehupca, tylko do Bogusławia je przywiózł. Do kogo? Też mi mądrala! Gdybyśmy wiedzieli, to by wszystko było w porządku. Twierdzi, że do dziadka. Do jakiego dziadka? Gdybyśmy, mądralo, wiedzieli, do jakiego dziadka, to by wszystko grało.
Cicho! Wiecie co? Spytajmy dzieci, jak się nazywa ich dziadek. One na pewno wiedzą. A skąd one mogą wiedzieć? A dlaczego nie mogą wiedzieć?
Nagle z tłumu wyłania się jakiś Żyd z obwarzankami. Na głowie nosi kaszkiet z pękniętym daszkiem. Łokciami przepycha się przez tłum.
– Pozwólcie mi! Ja zapytam dzieci. Jak się wasz dziadek nazywa?
Z powodu zgiełku dzieci są trochę zmieszane. Mimo to pamiętają, że dziadkowi na imię Mojsze Jose. Tak, z całą pewnością Mojsze Jose. Czy aby na sto procent Mojsze Jose? Na sto procent! Wiadomo już więc, że ich dziadek nazywa się Mojsze Jose. Pozostaje tylko do wyjaśnienia, który Mojsze Jose? Jest ich tu wielu. Jest Mojsze Jose stolarz, jest Mojsze Jose blacharz, Mojsze Jose syn Lei Dwosi i wreszcie Mojsze Jose Hamarnik.
– Cicho, sza! Wiecie co? Jak się wasz ojciec nazywa?
To pytanie zadaje już inny Żyd. Nie ten z obwarzankami. Tym razem jest to Żyd z tałes kotn na wierzchu. Chyba z tych, którzy przesiadują całymi dniami w bóżnicy. Dzieci oświadczają, że ich ojciec nazywa się Nachum. Usłyszawszy to, Żyd z tałes kotn rozpycha tłum i bierze dzieci na spytki:
– Ojcu waszemu na imię Nachum? Czy czasem nie Rabinowicz?
– Rabinowicz.
– A wasza matka nazywa się Chaja Estera?
– Chaja Estera.
– Umarła?
– Umarła.
– Na cholerę?
– Na cholerę.
– To tak i mówcie!
Żyd z tałes kotn zwraca się twarzą ku zebranym. Promienieje. Skoro rzeczy tak się mają, to pytajcie mnie. Ja wam powiem dokładnie. Ich dziadek to Mojsze Jose Hamarnik. Wie już, że jego córka Chaja Estera, ustrzeż nas Panie Boże od podobnego losu, zmarła na cholerę. Natomiast ich babcia Gitł jeszcze o tym nic nie wie. Nikt nie chce jej tego powiedzieć. Stara kobieta i w dodatku kaleka.
Żyd z tałes kotn zwraca się tym razem do dzieci. – Złaźcie z wozu. – Twarz mu wciąż promienieje. – Pokażę wam, gdzie wasz dziadek mieszka. Wozem tam się nie dojedzie. Uliczka zbyt wąska. Chyba, że z tamtej strony. Ale zawrócić dyszlem będzie trudno. Jak myślisz, Motł, da się zawrócić?
Słowa te kieruje pod adresem młodzieńca o krzywym nosie.
Motł poprawia czapkę na głowie i powiada:
– A dlaczego by nie? A bo co?
– Bo co? Bo pstro. Zapomniałeś, że Herszko buduje po tamtej stronie stajnię?
– A jeśli stawia stajnię po tamtej stronie to co?
– Co znaczy „co”? Przecież nawiózł kupę drewna.
– Nawiózł kupę drewna? Niech mu to wyjdzie na zdrowie.
– No i gadaj tu z takim ćwokiem!
A im bardziej Motł zachowuje spokój, tym bardziej denerwuje się i gorączkuje jego rozmówca. Wychodzi wprost z siebie. Spluwa pod nogi Motła i wyzywa go od durniów i idiotów. Powiada do dzieci:
– Chodźcie ze mną, ja was zaprowadzę. Pójdziemy pieszo. – Iz niezmiennie rozpromienioną twarzą rusza z młodymi podróżnikami w kierunku Hornu ich dziadka i babci.