ROZDZIAŁ XI

Pierwszej nocy w dolinie Ludzi Lodu Silje długo nie mogła zasnąć. Wsłuchiwała się w dźwięki dochodzące z zewnątrz. Panowała cisza, ona jednak była tak podniecona, że nawet cisza wydawała jej się groźna. Czy nic przypadkiem nie czai się w ukryciu czekając, aż ona zaśnie, by wtedy dopiero huknąć w ścianę tak, że serce przestanie bić?

Bała się, choć starała się zabezpieczyć dom na wszystkie znane sobie tajemne sposoby. Drewniane łyżki skrzyżowała na ławie, uczyniła znak krzyża nad drzwiami, na palenisku też ułożyła krzyż z dwóch polan, by oślepił każdego, kto chciałby dostać się do środka tą drogą.

Dzieci spały w pobliżu, najedzone, suche i rozgrzane ciepłem ognia, wciąż płonącego w dużej izbie. Lekki oddech Sol słychać było wyraźnie, lecz Dag spał zawsze tak cicho, że od czasu do czasu, na podobieństwo prawdziwej matki, przerażona sprawdzała, czy jeszcze żyje.

Co Silje wiedziała o tym domu? Ilu ludzi tutaj umarło, ilu z nich znów powstało? Bała się. Najzwyczajniej bała się w ciemnościach tego, co kryło się w domu i w dolinie. Nieznani ludzie, jak przyjmą ją, nieproszonego gościa? Zimno płynące od gór, przyszłość dzieci… Wszystko kłębiło się w zmęczonym umyśle, nie pozwalając zasnąć.

Bardzo pragnęła, by Tengel był teraz tutaj. Powiedział, że musi odejść ze względu na nią. Co ją to jednak obchodzi, że ludzie będą gadać? Potrzebowała jego bliskości i bezpieczeństwa, tak jak dziecko potrzebuje uścisku ramion ojca.

Silje zawstydzona uśmiechnęła się do siebie. Na pewno dobrze zrobił odchodząc. Wiedziała, jak na nią działał; wiedziała, że nie zdoła ukryć tego przed nim, jeśli objęcie jego ramion wzbudzi w niej uczucia inne niż te, jakie córka żywi do ojca.

Samotność ją przytłaczała. Tęskniła do życia w domu Benedykta, takiego, jakie było, zanim pojawiła się Abelone i zanim Benedykt odwiedził ją w nocy.

Heming zniknął u rodziców. Przypuszczalnie czekała go gruntowna spowiedź przed ojcem. Podejrzewała, że to Tengel kazał mu wrócić do domu, bo młody człowiek sam nie przejawiał najmniejszej ku temu ochoty. Natomiast woźnica zatrzymał się u nich na chwilę i pomógł Tengelowi w przygotowaniu wszystkiego tak, by jej i dzieciom było jak najwygodniej.

Silje stała pośrodku izby, zesztywniała z zimna i bezradna. Przyglądała się tylko, jak rozpalali ogień i przygotowywali posłania. Dzieci jednak zaczęły marudzić i w końcu musiała się nimi zająć.

Zagroda, w której zamieszkali, była stara, dużo mniejsza od dworu Benedykta. Wyglądała jednak na solidną i ciepłą. Dom miał tylko jeden poziom. Na jego końcu znajdowała się spiżarnia, dalej była jeszcze komora, w której przechowywano mleko, i obora. Na drugim końcu były dwa pomieszczenia. W jednym z nich Silje spała wraz z dziećmi przy otwartych drzwiach do dużej izby. Okien tu, naturalnie, nie było. Pomyślała o swoim witrażyku. O nie, w tym domu nie da się go umieścić.

Zastanawiała się, jak się teraz ma Tengel. Musiał przecież ogrzać jeszcze swój dom, który z pewnością był starszy i bardziej nieszczelny. A zmęczony był chyba nie mniej niż ona. Silje chciała zaproponować, by tę pierwszą noc spędził w domu woźnicy, lecz żaden z nich nie wspomniał o takiej możliwości. Przyszła jej do głowy myśl, że być może Tengel nie jest mile widzianym gościem w tutejszych domach. Znów pełne żalu współczucie przepełniło jej serce.

Po odejściu woźnicy Tengel pozostał z nią jeszcze przez dobrą chwilę. Sprawdzał wszystko dokładnie, jakby nie chciał jeszcze się rozstawać. Silje gorączkowo rozprawiała, pragnąc zatrzymać go choć moment dłużej. Jeszcze raz poprosiła, by pozostał, zrobiła to ze względu na niego, nie chciała bowiem, by było mu niewygodnie. On jednak potrząsnął przecząco głową. W końcu nie było już o czym rozmawiać, nie pozostało też nic do zrobienia.

Poczuła, że jej ramiona są jakby puste. To chyba dlatego, że przez tak wiele godzin trzymała Daga?

Silje odwróciła się na drugi bok i próbowała zasnąć, lecz niepokój był silniejszy. To już jutro będzie musiała stanąć twarzą w twarz z pozostałymi mieszkańcami doliny.

Sen nadal nie nadchodził. Napływały natomiast myśli, które do tej pory starała się powstrzymywać. Wspomnienia potwornych dni, gdy zaraza dotarła do ich domu.

Strach, który ogarnął wszystkich, gdy choroba dotknęła pierwszego ze służby. Milczenie przy stole, czujne wzajemne spojrzenia, pierwsze symptomy. Jej brat ze spoconym od gorączki czołem, histeryczne krzyki matki. Pogrzeb… Nad grobem chwiejąca się na nogach siostra, jej upadek. Jej pogrzeb… Wielu było wtedy zmarłych. Ksiądz odprawiał modły nad czterema trumnami, w jednej z nich leżał syn gospodarza. Chłopiec, którym zajmowała się Silje, dzięki któremu mogła się uczyć. Żałowała go również, lecz śmierć rodzeństwa uderzyła ją tak mocno, że nie wszystko była w stanie pojąć. Pamiętała jednak gospodarza. Jego nierozumne wołanie: „Dlaczego mnie to spotyka?”. Tak jakby nie dostrzegał, że zaraza nie rozróżnia podziałów społecznych, że uderza na zmianę i w tych, co stoją nisko, i w tych, co stoją na górze. Zgony wśród służby były dla gospodarza naturalne, nie powodowały żałoby. Ale jego rodzina…!

Potem jednocześnie zaraza zmogła ojca i matkę. Silje sama musiała zajmować się nimi, nikt bowiem nie miał teraz czasu na pomaganie innym. Pamiętała, jak trudno jej było cokolwiek dostrzec, jak chodziła po omacku z oczyma pełnymi łez. Błagania, by rodzice jej nie opuszczali, nie zostały wysłuchane.

Młodszy braciszek… jęczący, dręczony atakami kaszlu… i Silje już tylko sam na sam z nim. Ten dzień był najgorszy.

Trzy trumny naraz. Ostatnie z małej chaty kowala.

A potem służący gospodarza, który stał w drzwiach, nie mając odwagi wejść do środka. „Musisz opuścić dwór, Silje. Gospodarz potrzebuje domu dla nowego kowala.”

Nikt nie zapytał, dokąd ma zamiar się udać.

Jakiś dźwięk dochodzący od strony jeziora wyrwał ją z zamyślenia. Czy to lis? Czy może jakiś duch się skarży? O, znowu. To przypomina jednak głos lisa. Miała nadzieję, że nic gorszego.

W każdym razie dobrze się stało, że coś przerwało pasmo dręczących wspomnień. Niewiele brakowało a dławiący ból krzykiem wyrwałby się z jej piersi. Nie wolno dopuszczać myśli o tym, co było, to tylko nadweręży jej siły, których tak bardzo potrzebuje.

Starała się odprężyć, oddychała głęboko, powoli. Czuła zapach brzozowego drewna, suszonego siana z posłania i brzozowych gałązek, leżących na podłodze. Same przyjemne aromaty.

Tengel był taki… nieswój, kiedy od nich odchodził i prosił, by dobrze zamknęła drzwi. Nie chciał dostrzec błagania w jej pełnych rozpaczy oczach, strachu przed tym, że ma zostać sama, potrzeby jego bliskości. Stał jednak chwilę w drzwiach. Słowa przychodziły mu z trudem.

– Dobrze, że tu jesteś, Silje, ty i maluchy. Tak jest mi łatwiej.

Gdy już zamykał za sobą drzwi, zdołała usłyszeć te ostatnie słowa:

– I trudniej.

Tengel…

Silje starała się wyobrazić sobie jego twarz, lecz bez skutku. Zamiast tego widziała zarys jego postaci stojącej w drzwiach. Z gołą głową, z opuszczonym kapturem z wilczej skóry. Sztywne czarne włosy, opadające na ramiona. Olbrzymia sylwetka, nienaturalnie rozrośnięta od pasa w górę, ramiona szerokie i wysokie, upodabniające go do zwierzęcia, łosia albo niedźwiedzia o silnym karku. Wilcze futro nie poprawiało wyglądu. Miał długie nogi i wąskie biodra, a kiedyś dostrzegła przypadkiem kawałek klatki piersiowej i wiedziała, że był mocno owłosiony – jak zwierzę. Zwierzoczłek… Było to pierwsze imię, jakie mu nadała, nie ona jedna wymyśliła to określenie.

Jak to możliwe, by czuć pociąg do kogoś tak odrażającego? Tymczasem skala jej uczuć rozrastała się, obejmowała wszystko: od współczucia, ciepła serdeczności, nieśmiałego podziwu, poprzez głębokie przywiązanie, mocne poczucie przynależności, aż do nieznośnie męczącego, trudnego do pokonania pociągu zmysłowego.

Nie, musi za wszelką cenę poskromić wyobraźnię, w przeciwnym razie nie zaśnie do rana, wiedziała o tym z doświadczenia. Skuliła się i powoli zaczęła zapadać w sen.

Kobieta z sąsiedniego domu, krewniaczka Tengela, dużo pomagała Silje w pierwszych dniach pobytu w obcej dolinie. Eldrid była zwyczajną kobietą, nie miała żadnych demonicznych cech; nie miała też urody jego zmarłej siostry. Była chłopką, przedsiębiorczą i zdecydowaną, samotną, gdyż nikt nie śmiał żenić się z potomkinią złego Tengela. Wiedziała jednak dużo więcej o prowadzeniu domu i wychowywaniu dzieci niż Silje. Eldrid zajmowała się krowami Tengela i co dzień przynosiła Silje i dzieciom świeże mleko. Dziewczyna protestowała, uważała bowiem, że może iść po nie sama. Eldrid jednak nie ustępowała.

Silje rozpaczliwie walczyła o utrzymanie porządku w domu. Wszystko musiała teraz robić samodzielnie. Przynosić wodę ze studni, która była na wpół zamarznięta, rąbać drwa i nosić je do domu, rozpalać ogień w chłodne poranki, piec chleb, prać odzienie sobie i dzieciom, próbować robić igły z rybich ości…

Była jeszcze jedna sprawa, która ją martwiła. U Benedykta Maria i Greta odciążały ją bardzo w opiece nad dziećmi. Tutaj wszystko spadło na jej głowę. Z goryczą musiała przyznać, że nie daje sobie rady. Niemowlę, któremu odparzyła się pupa podczas długiej podróży, i bardzo samodzielna dwulatka doprowadzały ją czasami do szaleństwa. Czuła się bardzo zagubiona.

Eldrid widziała, jak Silje się męczy.

– Masz dopiero siedemnaście lat, dziewczyno, i pod opieką dwójkę obcych dzieci. Nie sądzę też, byś była urodzona do pracy w obejściu. Przystroiłaś dom bardzo pięknie, pracowałaś za siedmiu, ale kurz grubą warstwą zalega po kątach.

Silje zrezygnowana wytarła oczy.

– Wiem. Sądziłam, że przynajmniej z dziećmi dam sobie radę, ale widocznie nie mam dość cierpliwości.

Dziki ryk Sol dobiegał z izby sypialnej. Dostała lanie, ponieważ – mimo wyraźnego zakazu Silje, a może właśnie dlatego – z rozmysłem rozsypała po podłodze rozżarzone węgle. Wrzaskom Sol wtórował nieustanny krzyk Daga. Płaski chleb, który Silje usiłowała upiec, przypalił się.

– Pozwól mi zabrać dzieci na dwa dni, będziesz miała trochę spokoju – powiedziała Eldrid. – U mnie w domu mało bywało dzieci, a Sol jest przecież córką mojej kuzynki.

Silje zawahała się. Brzmiało to kusząco, lecz z drugiej strony tak bardzo kochała dzieci, że nie chciała się z nimi rozstawać.

– Dziękuję – odparła. – Najlepiej jednak będzie, jeśli najpierw zapytam Tengela. Mnie powierzył opiekę nad nimi, dlatego powinnam się go poradzić.

– Rozumiem. Jesteś jednak całkiem wyczerpana, ale nie wiń siebie. Nawet dorosłe kobiety, które mają własne dzieci, wpadają czasem w rozpacz z bardziej błahych powodów. Tengel opowiedział mi, przez co przeszłaś, o twej trosce o niego i o dzieci. On nigdy nie miał troski w nadmiarze. Chcesz tak dobrze, Silje, ale sama jesteś jeszcze dziewczynką.

Silje zawstydzona, uśmiechnęła się z wdzięcznością.

– Tak bardzo niepokoję się o Daga – rzekła. – Z tej małej pupki całkiem już zeszła skóra – dodała. – Nie pomaga na to nic, co robię.

– Czy mogę popatrzeć na chłopczyka?

Zmęczone, przywykłe do pracy dłonie Eldrid z łatwością radziły sobie z Dagiem.

– Zlituj się! – wykrzyknęła wstrząśnięta. – Dlaczego nie powiedziałaś o tym Tengelowi? On potrafi wyleczyć takie rany w ciągu paru dni.

– Odparzone pupy? – Mimo rozpaczy Silje musiała się roześmiać. – Trudno mi w to uwierzyć.

– Miałam na myśli wszystkie choroby i dolegliwości.

– Nie widziałam Tengela od tego wieczoru, kiedy tu przybyliśmy. Już dziesięć dni.

Eldrid popatrzyła na nią zamyślona.

– To do niego podobne. Do mnie zachodzi co dzień, by zapytać, jak się wam wiedzie, i ciągle wydaje mi nowe polecenia. Troszczy się o was nieustannie, Silje. Teraz nie ma go w domu, jest w górach, ścina drzewa. Ale porozmawiam z nim. Być może zajrzy do was wieczorem. Chciałam jeszcze zapytać, czy zechcesz pójść ze mną jutro na nabożeństwo. Będziesz mogła spotkać innych mieszkańców doliny. Może poczujesz się lepiej, gdy zobaczysz więcej ludzi.

– Kto zajmie się dziećmi?

– Tengel może to zrobić. I tak nie wolno mu chodzić na nabożeństwo.

– Dlaczego nie? – zapytała Silje zdziwiona.

Eldrid skrzywiła się.

– Twierdzą, że towarzyszy mu cień. Wiesz czyj. To takie głupie, takie podłe. Wielu z nich nosi znamię najokropniejszych, prawie kazirodczych stosunków, ale na nas patrzą krzywo.

– Gardzą wami? – zapytała Silje z niedowierzaniem w głosie.

– Nie, nie gardzą. Lękają się nas.

– Ale to właśnie wy jesteście „najczyściejszym” z tutejszych rodów?

– Oczywiście! Inni są między sobą pomieszani. Można to zrozumieć, po tylu latach odosobnienia. Nie zawsze było tak spokojnie.

– Ale tobie łaskawie pozwalają brać udział w ich modłach?

– Tak, nie jestem dotknięta dziedzictwem pierwszego Tengela. Jestem, jak mówią, normalna.

Silje zamyślona spojrzała na dzieci w sąsiedniej izbie.

– Bardzo chciałabym pójść, ostatnio czuję się jak poganka. Czy jednak naprawdę możemy powierzyć dzieci Tengelowi? Niemowlę płacze przecież tak okropnie.

– Będzie musiał to znieść. Chodź, pomogę ci w pieczeniu.

Kiedy Eldrid odeszła, Silje pobiegła do dzieci i podniosła Sol z podłogi.

– Tengel przyjdzie, Tengel przyjdzie – śpiewała tańcząc w koło z dziewczynką, która wkrótce wszystko jej wybaczyła i chętnie wirowała we wspólnym tańcu. – Musimy tu posprzątać – powiedziała Silje z entuzjazmem. – Czy możesz pozamiatać, a ja umyję naczynia?

– Ładna sukienka? – zapytała Sol.

– Tak, możesz założyć odświętną sukienkę. Ale poczekaj do wieczora! Najpierw musimy popracować.

Przystroiły dom najładniej jak umiały i odświętnie odziane siedziały przy stole, długo czekając na Tengela. Kiedy wreszcie przyszedł, Sol objęła go rączkami za kolana. Tengel podniósł ją do góry i pochwalił piękną sukienkę. Napotkał wzrok Silje.

– Słyszałem, że miałaś trudności z dziećmi?

Och, ten głęboki głos. Jakby rozdzierał ją na strzępy. Robiło jej się zimno i gorąco na przemian.

– Nie, to nie takie…

– Eldrid porządnie mnie wyłajała – rzekł krótko. – Powiedziała, że nie mam najmniejszego pojęcia, czym jest odpowiedzialność za dwójkę dzieci i dom, zwłaszcza dla takiej młodej i niepraktycznej osoby jak ty. Dobrze, a więc co z nimi?

– Tak, jest… Dag przede wszystkim. – Jąkała się pod jego nieubłaganym wzrokiem, trudno jej było wykrztusić z siebie odpowiedź.

Musiała rozebrać chłopca.

Tengel obejrzał go.

– Czy nie dostałaś kiedyś ode mnie maści? Na swoją nogę?

– Tak. Czy można ją również teraz zastosować? Nie miałam odwagi próbować.

– No tak, mam chyba coś lepszego – stwierdził i wyjął czarne zawiniątko.

Pomyślała o jego poprzedniej wizycie u chorych i zapytała:

– Czy chcesz zostać sam z dzieckiem?

Rozciągnął usta w uśmiechu.

– Nie odmawiam zaklęć nad taką małą pupą.

Ach, tak. A więc odmawiał zaklęcia? Silje poczuła, że dreszcz przebiegł jej po plecach.

Tengel czytał w jej myślach.

– Uważam, że nie powinnaś mnie obwiniać tak długo, jak wykorzystuję tę moc dla czyjegoś dobra.

– Nie obwiniam cię – powiedziała rumieniąc się – Przerażasz mnie trochę.

– Czy masz jakiś powód, by się mnie obawiać? – zapytał cicho z takim smutkiem w głosie, że serce jej się ścisnęło.

– Silje tańczy! – powiedziała Sol.

Tengel odwrócił się do dziewczynki.

– Co ty opowiadasz? Silje tańczy?

– Silje i Sol tańcą dokoła, o tak! I śpiewają „Tengel psyjdzie, Tengel psyjdzie!”

– Pleciuga – mruknęła Silje.

Sol zakończyła demonstrowanie tańca.

– A Silje płace. W łóżku.

Tengel spoważniał.

– Naprawdę, Silje?

– Nie, ona przesadza. Nie słuchaj jej!

Nagle Sol przypomniała sobie, że ma jeszcze jedną rzecz do opowiedzenia.

– Silje mnie zbiła! – W jej oczach lśniła żądza sensacji.

– Tak, tak. Słyszałem o pewnej młodej damie, która rozsypała rozżarzone węgle po podłodze. Sądzę, że Silje nie biła tak mocno.

Kiedy Dag został nasmarowany i ponownie ubrany, usiedli do stołu. Dla Sol było już dość późno i zaczęła trochę marudzić.

– Myślę, że wypryski mogą mieć coś wspólnego z tym, co on je – powiedział Tengel. – O tej porze roku krowy dostają rzepę. To może być dla niego za ostre. Powiem Eldrid, by karmiła jedną krowę wyłącznie sianem, zobaczymy, czy to pomoże. Musimy uważać na tego chłopczyka. Wiesz przecież, że nigdy nie dostał matczynego mleka.

Silje popatrzyła na niego wielkimi oczami.

– Tak dużo wiesz! Nigdy nie słyszałam, by ktoś rozumował w ten sposób. To znaczy zastanawiał się, co jedzą krowy.

– Tak, my z naszego rodu wiemy wiele – potwierdził z goryczą. – Ale zgadzam się z Eldrid, że potrzebna ci pomoc. Masz takie cienie pod oczami.

– Nie zostaje mi zbyt dużo czasu na sen, Dag płacze dzień i noc. Wiesz, Tengelu… – zaczęła z entuzjazmem.

– Tak?

– W tamtej izbie… stoją stare krosna. Tak bardzo chciałabym móc tkać.

Rozjaśnił się.

– Ależ tak, oczywiście! Poproszę Eldrid, by je rozstawiła. Naturalnie jeśli ma wełnę.

– Mogę uprząść sama. Przy krosnach leżą góry wełny. Bo wiesz, ja nic nie umiem. To pomogłoby mi przestać się czuć tak bezużyteczną i bezwartościową.

– Ależ, drogie dziecko, naprawdę tak się czujesz?

Sol skuliła się na ławie i zasnęła w swej najlepszej sukience. Była nieprzyzwyczajona do tak długiego siedzenia, ale Silje wiedziała że wszelkie próby posłania jej do łóżka przed przyjściem Tengela byłyby skazane na niepowodzenie.

– Tak, jestem bezużyteczna – powtórzyła Silje. – To, co potrafię, nikomu nie jest tak naprawdę potrzebne. Benedykt też tak mówił.

– Benedykt stwierdził, że jesteś małą artystką, człowiekiem twórczym i nie powinno się obciążać cię zbyt prozaicznymi obowiązkami. To może źle wpłynąć na twoje nerwy. Dokładnie tak stało się dzisiaj.

– Wstydzę się tego.

Tengel nigdy nie dotknął kobiety. Teraz jednak odruchowo wyciągnął dłoń i delikatnie pogłaskał dziewczynę po policzku. Silje drgnęła, odwróciła głowę i lekko musnęła ustami jego rękę. Złapał ją za włosy i mocno uścisnął. Głęboki, długo wstrzymywany oddech wstrząsnął całym jego ciałem.

– Muszę już iść – rzucił, podnosząc się gwałtownie.

Podskoczyła.

– Czy przyjdziesz wkrótce znowu?

Wpatrywał się w nią.

– Nie wiem. Próbuję unikać odwiedzin, ale…

– Ale?

– Kiedy Eldrid przyszła dzisiaj po mnie i powiedziała, że powinienem tu zajrzeć, jakbym dostał gorączki. Tak, przyjdę… Ale nigdy sam… nie mam na to siły. Zajmę się jutro dziećmi.

Szybko wstał.

Silje położyła Sol do łóżka, posprzątała i zamyślona zaczęła się rozbierać. Zwykle zostawała w koszuli, była zbyt nieśmiała, by rozebrać się całkiem do naga. Jednak tego wieczoru siedziała dłużej na skraju łoża, w czerwonym blasku ognia z paleniska. Powoli, jakby w transie, zdjęła koszulę i odłożyła ją na bok. Nie mając odwagi spojrzeć w dół, ostrożnie dotknęła swej skóry, pogładziła dłońmi piersi, smukłą talię. Czuła, że jest szczupła i zgrabna, że jej piersi są twarde i jędrne. Położyła dłoń na brzuchu, poczuła, jak bardzo jest płaski. Z lękiem popatrzyła w dół.

Podobałoby mu się moje ciało, pomyślała. Nie ma w nim nic brzydkiego. Gdyby tylko chciał.

Ocknęła się. Opuściła ją śmiałość, zamiast niej pojawił się wstyd. Szybko naciągnęła koszulę.

Spotkanie odbyło się w domu wodza, ojca Heminga. Silje udała się tam wraz z Eldrid, spięta, a jednocześnie ciekawa. Tengel przyszedł, by dopilnować dzieci. Miała nadzieję, że jego ledwie zauważalny uśmiech da jej siły na cały następny tydzień.

Dom, do którego przyszły, był wspaniały. Choć wielkością nie mógł się równać z domem Benedykta, to jednak było w nim wszystko, czego tylko można było sobie życzyć, zwłaszcza jak na tak odosobnione miejsce. Domostwo zdobiły piękne, rzeźbione w drzewie ornamenty. Każdy próg, każda belka to osobne dzieło artysty.

Silje była tak zauroczona, że zapomniała się przywitać.

– Tak – zagadnął wyprostowany jak struna brodaty mężczyzna, ojciec Heminga. – Ładne, prawda?

Silje ocknęła się i oderwała wzrok od podziwianej właśnie belki.

– Nieprawdopodobnie piękne. Kto to zrobił?

– O, to bardzo stare. Przypuszczam, że ma ze dwieście lat. Wykonał to jeden z moich przodków. Rozumiem, że ty jesteś Silje. Heming opowiadał mi o tobie. Mówił, że pomagałaś zdobić kościół. Znasz się więc na takich rzeczach.

Roześmiał się pogardliwie. Cóż kobieta może wiedzieć o sztuce?

Silje w końcu przypomniała sobie, czego wymaga uprzejmość, i skłoniła się głęboko. Niedaleko stał Heming, na jego twarzy malował się kpiący uśmieszek, nic jednak nie mówił.

– Zrozumiałem też, że uratowałaś życie mojemu niepoprawnemu synowi – ciągnął wódz. – Należą ci się moje najgorętsze dzięki.

– Nie uczyniłam zbyt wiele – powiedziała nieśmiało. – To głównie zasługa Tengela.

Wódz spojrzał na nią przenikliwie. Sposób, w jaki wymówiła imię Tengela – z szacunkiem, wstrzymując oddech – zadziwił go.

Eldrid i Silje wprowadzono do sali, w której zebrali się Ludzie Lodu. Brakowało tu jednak tych, którzy mieli największe prawo, by tak się zwać – potomków złego Tengela. Tych, nad którymi ciążyło jego przekleństwo.

Silje znalazła się pod ostrzałem spojrzeń i ogarnęło ją niezwykłe onieśmielenie. Po obu stronach długiego stołu ustawiono ławy. Była tam strona męska i strona kobieca, obydwie wydawały się jednakowo krytycznie nastawione do nowo przybyłej. Eldrid przygotowała Silje na takie przyjęcie. Dziewczyna mieszkała w domu tych, których się obawiano. Z jak daleka musiała przybyć, skoro się na to odważyła?

Nikt nie powiedział ani słowa. Jedyne, co jej pozostawało, to skłonić się przy drzwiach i czekać. Wewnątrz zobaczyła coś, co pozwoliło jej zrozumieć, czym jest łączenie się bliskich krewnych. Spostrzegła dwóch kretynów z rozdziawionymi ustami, mężczyznę wyraźnie chorego na umyśle i jeszcze innych, sprawiających wrażenie groźnych dla otoczenia.

Akceptowano ich jednak, to wzruszyło Silje. Nie mogła tylko pojąć, dlaczego w takim razie wykluczono ze społeczności tak wspaniałego człowieka jak Tengel.

Wskazano jej miejsce na kobiecej ławie i modlitwa mogła się rozpocząć. Silje nie potrafiła się skupić, choć bardzo się starała. Widziała, że potrzebne jest jej Słowo Boże, rozpraszały ją jednak kose spojrzenia. Spojrzenia, które uciekały, gdy tylko napotykały jej wzrok.

Wprawdzie większość na sali stanowili normalni ludzie, lecz ich obecność nie umniejszała wcale grozy sytuacji. Wręcz przeciwnie. Uwagę Silje zwróciła grupa chłopców, którzy gapili się na nią bez zażenowania, uporczywie. Jeden z nich wyróżniał się szczególnie. Silje instynktownie wyczuła, że właśnie przed nim musi się mieć na baczności.

Kiedy modlitwa dobiegła końca, wszyscy powstali. Ku swemu przerażeniu odkryła, że kilku upośledzonych ciągnęło za sobą łańcuchy. A więc to w ten sposób się nimi zajmowano! Silje serce krwawiło z żalu, gdy na to patrzyła. Może jednak nie było innego wyjścia?

W drodze powrotnej nie czuła się wcale pokrzepiona Bożym Słowem. Ogarnęło ją przeszywające współczucie dla wszystkich w dolinie.

Ze zrozumieniem myślała o tym, o czym kiedyś mówiła Eldrid – w wielu przypadkach pobożne miny były czystą hipokryzją. Za zamkniętymi drzwiami czczono innych bogów – niewidzialne siły natury, nadprzyrodzone istoty, którym nie śmiano nawet nadać imienia. O, zajmowali się tym nie tylko krewniacy Tengela, choć wyłącznie oni posiadali tajemną moc. Nie bez powodu poza doliną wyklinano i ścigano wszystkich Ludzi Lodu.

Do domu wracała spacerem w towarzystwie Eldrid, także milczącej.

– Gdy przybyliśmy tutaj, Tengel wspomniał o krewniakach z domu nad jeziorem. Powiedział, że nie wolno mi tam nigdy chodzić. Czy byli tu dzisiaj?

– Hanna i Grimar? Nie, oszalałaś?

Eldrid szybko uczyniła znak krzyża.

– Czy oni są… najgorsi?

– O tak – westchnęła Eldrid. – Nikt tam nie chodzi. Nigdy!

– Dlaczego nie?

– Mogą sprowadzić na ciebie chorobę – wyszeptała. – Potrafią pomieszać ci wzrok, uczynić cię ślepą lub kulawą. Rzucają urok na krowy, by nie dawały mleka, robią wszystko co złe. To z ich winy jest tylu głupców w dolinie.

– O nie – zaprotestowała Silje stanowczo. – Tyle zdołałam się nauczyć, gdy cichaczem zdobywałam wiedzę. Szlachcie nie wolno było poślubiać zbyt bliskich krewnych, gdyż wtedy mogły przyjść na świat upośledzone dzieci. Jeśli więc o to chodzi, to Hanna i Grimar są z pewnością niewinni.

Eldrid nic na to nie odpowiedziała; znów chwilę szły w milczeniu.

Silje nie mogła jednak przestać myśleć o starcach.

– Kto się nimi zajmuje? Kto sprawdza, czy mają co jeść?

– O, świetnie radzą sobie sami.

– Ale, o ile zrozumiałam, są bardzo starzy. W każdym razie ona.

– Obydwoje są starzy. Ale nam nic do tego. Posłuchaj rady Tengela i trzymaj się od nich z daleka!

Tengel przywitał je w drzwiach. Poszukał od razu wzroku Silje; wydawało się, że tęsknił za nim cały dzień.

– No i jak było? Wyglądasz na poruszoną.

– Czy to takie dziwne? – zapytała Eldrid wchodząc do środka. – W tym zgromadzeniu? Pożerali ją oczami, zwłaszcza bracia Bratteng.

W głosie Tengela zadźwięczał niepokój.

– Czy sądzisz, że istnieje jakieś niebezpieczeństwo?

– Uważam, że nie powinna mieszkać sama. A ty mieszkasz tak nędznie. Jak poszło z dziećmi?

– Sol zatruła mi życie marudzeniem – roześmiał się. – A niemowlę wspomogło ją swym zwykłym koncertem. – Śpi teraz nareszcie. Nie rozumiem, jak to wytrzymywałaś, Silje. Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej?

– Było mi wstyd. Pomyśl o tych wszystkich matkach, które mają tuzin dzieci i w dodatku żyją w najgorszej biedzie! Mnie jest przecież dobrze. Czyż nie powinnam więc poradzie sobie z dwójką?

– Ja liczyłbym samą Sol za pięcioro – zaśmiał się Tengel.

Z jakiegoś powodu był jednak zdenerwowany. Niepewny i po raz pierwszy od czasu, gdy go poznała, bezradny. Oprócz tej jednej chwili powitania przez cały czas unikał jej wzroku, w jego oczach czaił się smutek.

Kiedy Eldrid zabrała Sol i wyszły po mleko, Silje i Tengel stali, nie wiedząc, co powiedzieć. W końcu dziewczyna zapytała:

– Co się dzieje, Tengelu?

Z początku nie odpowiedział, potem zaczął powoli:

– Ty… wczoraj wieczorem… nie powinnaś była tego robić.

– Czego?

– Kiedy… pogłaskałem cię po policzku.

Gdy przesunęła ustami po jego dłoni.

Spuściła wzrok, jakby w ten sposób rumieniec mógł stać się mniej widoczny.

– Nie mogłam tego nie zrobić, Tengelu. To przyszło samo z siebie. I to właśnie ty do tego doprowadziłeś.

Spoglądał na nią długo smutnymi oczami. Potrząsnął głową.

– Nie drwij ze mnie, Silje! Nie zniosę tego!

– Ależ wcale z ciebie nie drwię – zaprotestowała gwałtownie.

– Drogie dziecko, czy sądzisz, że nie jestem świadom swojego wyglądu? Dzikie zwierzę, potwór. Wyklęty przez wszystkich.

– Nie przeze mnie – powiedziała szeptem lekkim niczym szmer wiatru.

Tengel stał cicho, jakby nie oddychał.

Potem gwałtownie przykucnął przy palenisku i począł w nim grzebać polanem.

– Opowiedz mi o swoich snach, Silje!

– O…? Ach, o tych!

– Tak. Mówisz, że znam twoje uczucia. To nieprawda. Nie jest łatwo odróżnić to, co nazwałaś kiedyś przywiązaniem do mnie, od litości.

Zawahała się przez chwilę, zanim przykucnęła obok niego.

– Nie wiem, czy będę miała dość śmiałości, by je opowiedzieć. Wiesz, że zostałam bardzo surowo wychowana.

– Wiem. Ale teraz pragnę to usłyszeć. Właśnie teraz jest mi bardzo ciężko. Muszę poczuć, że nie jestem sam. Że jest ktoś, kto myśli tak samo. Kto…

– Kto cię lubi? Wiesz przecież. Wymagasz jednak ode mnie zbyt wiele, Tengelu. Jakże mogę słowami wyrazić to, co mi się śniło?

– Jeśli opowiesz mi o swoich snach, ja opowiem ci o swoich.

Usiadła na niskim zydlu, coś jednak w strukturze drewna przeszkadzało jej i przesunęła się odrobinę, powoli, ruchem tak zmysłowym, że nie mógł ujść jego uwagi.

Znów odwrócił się do ognia.

– Spróbuj zrozumieć moją prośbę. Nie mam skąd czerpać sił do życia. Mam po co żyć, dla waszego dobra, ale nie mam czym żyć w chwilach samotności. Daj mi to, Silje! W moim życiu były tysiące samotnych chwil. Nie zaznałem niczego poza samotnością.

Pojęła, co miał na myśli i zebrała w sobie całą odwagę.

– Zawsze śniłam o twoich górach – wyszeptała. – Nazwałam je „Krainą Cieni”. Mieszkały tam straszliwe demony, które powstawały z gór i leciały ku mojemu domowi, napawając mnie przerażeniem. Ale teraz, w tym szczególnym śnie, pojawił się nowy element…

Tengel zerknął na nią z ukosa. Był nienaturalnie spięty.

– Mów dalej! Chodzi ci o zmysłowość?

– Tak. Tengelu, nie mogę już. To okrutne z twojej strony.

– Mów – szepnął. Jego ręce trzymające polano dygotały.

W izbie, nawet w powietrzu, wyczuwało się rozdygotany, drżący, przejmujący niepokój. Silje westchnęła, nieszczęśliwa:

– Demony… Są teraz inne. Dojrzali mężczyźni. Chcieli mnie, a ja… leżałam rozebrana na łące i… czekałam na kogoś. Kogoś konkretnego.

Twarz Tengela stężała.

– Potem pojawił się demon, na którego czekałam. Ale zatrzymał się nad ostrymi szczytami. Z daleka widziałam jednak, że to byłeś ty. I… moje ciało było rozpalone… przenikało je gorąco. W tym momencie obudziłam się. Taki był pierwszy sen.

Zasłoniła twarz dłońmi. Tengel delikatnie odsunął je.

– A teraz ten drugi!

– Nie, nie zmusisz mnie, bym go opowiedziała.

– Czy był… spełniony?

– Nie, skończył się dokładnie tak, jak ten pierwszy, w decydującym momencie. Ale ja w tym śnie byłam taka bezwstydna, Tengelu. Chciałam zobaczyć twoje ciało, poczuć je na swojej skórze… I za każdym razem, kiedy się budziłam… Nie, tego nie mogę powiedzieć.

– Obudziłaś się z uczuciem pożądania? – zapytał patrząc na nią.

Milczenie Silje było wystarczającą odpowiedzią.

– Nie ma się czego wstydzić – rzekł. – To z pewnością spotyka większość ludzi. Sądzę, że, pomimo surowego wychowania, kryją się w tobie bardzo silne… – szukał słów. – Żądze – dodał zachrypniętym głosem. – Wiedziałem to już od chwili, gdy ujrzałem cię po raz pierwszy. Czasami rozpoznać to można już po oczach…

– Ale one dotyczą tylko… ciebie – wyrwało jej się, zanim zdążyła pomyśleć.

Silje nie miała wątpliwości, że uszczęśliwiła Tengela. Łatwo poznała to po uśmiechu, który usiłował ukryć.

– Teraz twoja kolej – powiedziała zażenowana. – Obiecałeś opowiedzieć o swoich snach.

W izbie panowało straszliwe gorąco. Wiedziała jednak, że ciepło nie pochodzi z paleniska.

– To nie będzie łatwe – stwierdził.

– Ja też tak mówiłam, ale nie zważałeś na nic.

– To nie będzie łatwe, Silje, ponieważ moje sny były snami na jawie. Kiedy śpię, nic mi się nie śni.

Przedziwne uczucie przeniknęło jej ciało. Znów przesunęła się na stołku.

– Sny na jawie?

– Tak. Byłem z tobą, Silje. Co wieczór, już w domu Benedykta… Wiedziałem przecież, jak wygląda twój pokój. Wracałem myślą do tej chwili, gdy położyłem dłonie na twej stopie. W wyobraźni pozwalałem im wślizgnąć się pod suknię. Ja, który nigdy przedtem nie dopuszczałem nawet myśli o kobiecie. Rozebrałem cię, patrzyłem na ciebie jak leżysz…

Ogarnął ją wstyd.

– Moje ręce nadal obejmują cię w pasie, pamiętając te momenty, kiedy pomagałem ci wsiadać i zsiadać z konia. Czuję to jakby nadal. W myślach pozwoliłem dłoniom wsunąć się pod suknię i położyć na twej piersi, czułem miękką, ciepłą skórę…

Silje zdusiła jęk, on szybko ciągnął dalej:

– Nigdy nie śmiałem zbliżyć się całkiem do ciebie, nawet w marzeniach. To zbyt święte, nieosiągalne. Wiem, że nigdy nie może się tak zdarzyć w rzeczywistości. Nigdy nie spłodzę dziecka, by żyło w takiej niedoli, przez jaką ja musiałem przejść. Szczerze ci jednak dziękuję, że ośmieliłaś się opowiedzieć mi swoje sny. Dałaś mi nową siłę, bym mógł to wszystko znieść.

– Ale czy przez to będzie ci łatwiej?

– Nie – odparł cicho.

– Mnie też nie.

Położył rękę na jej dłoni.

– Silje – rzekł tylko. Ale w tym jednym słowie zawarte było wszystko, co do niej czuł, i nie miało to nic wspólnego z jej ciałem.

Wypełniło ją głębokie, intensywne ciepło.

– Nie mówmy już o tym nigdy, Tengelu. Dobrze?

– Tak.

Siedzieli przy ogniu, pogrążeni w myślach. Obydwoje czuli, że należą do siebie, odczuwali tę samą rozpacz.

Nastrój przerwała paplanina Sol, dobiegająca z zewnątrz. Tengel podniósł się od razu i pomógł podnieść się Silje. Czuły, pełen smutku uśmiech na moment rozjaśnił jego twarz.

Skierowali się ku drzwiom, by wyjść im na spotkanie.

Загрузка...