ROZDZIAŁ XIV

Nadeszło lato i Silje mogła oglądać dolinę Ludzi Lodu w najpiękniejszej szacie. Dopiero teraz dostrzegła piękno tej okolicy, nauczyła się kochać góry, zachody słońca, jezioro i górskie brzozy.

Była niewypowiedzianie szczęśliwa. Wódz, wyraźnie zaskoczony jej wyborem, połączył ich podczas prostej ceremonii. Widocznie kiedy Heming wyrwał się z doliny, z rozpaczy musiała zadowolić się Tengelem. Wódz nigdy nie poznał przyczyny ucieczki Heminga, nikt nie śmiał mu tego opowiedzieć. Tak więc mieszkańcy doliny, choć może nie wprost, to jednak okazali się lojalni w stosunku do Tengela. Myśl o tym uspokoiła ją nieco.

Silje była teraz małżonką Tengela. Wszyscy w rodzinie cieszyli się dobrym zdrowiem i przyszłość wydawała się jasna. W pracach domowych znajdowała teraz dużo więcej radości, mieszkali przecież razem, towarzyszyła mężowi, kiedy wiosną orali pole, gdy siali i gdy kosili trawę na łąkach.

Nie mieli tylko żadnego inwentarza. Obora była w złym stanie, a Silje miała wystarczająco dużo roboty z dziećmi. Woleli pomagać Elkdrid i w zamian za to brać od niej mleko. Sol dostała od Eldrid kociątko; Tengel zamyślił się chwilę, gdy dziewczynka wybrała czarnego jak węgiel kociaka. Kot i koń były ich jedynymi zwierzętami domowymi.

Choć Tengel wydawał się bezgranicznie szczęśliwy, często zdarzało się, że musiała go nocą budzić ze złych snów. Jego, który twierdził, że nic mu się nie śni! Teraz, kiedy byli już małżeństwem, sypiali pod kołdrą nago, jak nakazywał obyczaj. Kiedy budził się mokry od potu, od razu szukał w ciemności jej twarzy, chcąc przekonać się, czy naprawdę tam jest.

– Silje – wzdychał. – Nie odchodź ode mnie! Nigdy ode mnie nie odchodź!

Zapewniała, że na pewno tego nie zrobi. Tuliła go do siebie, starała uspokoić, wyrwać z koszmaru. Gdy drżał na całym ciele, to, mimo że był już u niej tego wieczoru, otwierała przed nim swe łono, bo to przynosiło mu ukojenie.

Czyniła tak z pewnym smutkiem, gdyż jak większość kobiet uznawała wspólnotę duchową za ważniejszą. Zawsze jednak udawało mu się porwać ją za sobą, poprowadzić ku oszałamiającym wyżynom. Świadomość, że uczynił ją wolną i szczęśliwą, przepędzała zmory i zasypiał spokojnie w ramionach ukochanej. Niekiedy bywało jej bardzo niewygodnie i z trudem zdobywała dla siebie trochę miejsca.

Jest prawie tak jak w moim śnie, myślała z ironią. Używam swego ciała, by odpędzić złe myśli mężczyzny. Dlaczego to zawsze musi wiązać się ze zmysłowością? Cóż za tajemne opętanie sprawia, że do tego właśnie się uciekam? Czy nie jestem więcej warta? Czy liczę się tylko jako obiekt męskich żądz? Czy to moja własna niepewność? Lęk, że nie sprawdzę się w innych dziedzinach? Te natrętne myśli nie dawały jej spokoju.

Więcej mieli teraz kontaktów z innymi mieszkańcami doliny. Małżeństwo Tengela z Silje sprawiło, że lękali się go mniej. Chłopi rozmawiali z nim, żartowali i dyskutowali, choć mimo wszystko gdzieś w kącikach ich oczu zawsze czaił się strach i gotowi byli uciekać na pierwszy znak zbliżającego się niebezpieczeństwa.

Eldrid również przeżywała wiosnę swego życia. Fakt, że Silje związała się z potomkiem złego ducha Ludzi Lodu, dodał jej odwagi; przyjęła propozycję zalotnika, który starał się o nią od dłuższego czasu. Około świętego Jana wyszła za mąż.

Mąż Eldrid był jednym z tych, którzy musieli uciekać przed ludźmi wójta; przez ostatnie lata ukrywał się w dolinie Ludzi Lodu. Silje bardzo cieszyła się z losu przyjaciółki, z tego, że nie musiała już tak ciężko pracować, a na starość uniknie samotności. Eldrid była już w wieku, który wykluczał posiadanie dzieci, nie musiała więc niczego się obawiać. Ona na pewno nie przedłuży rodu.

Silje miała tak wiele pracy, że nie starczało jej czasu na tkanie, i trochę tego żałowała. Ale w zamian doznawała tylu innych przyjemności. Tengel zabierał ją i dzieci, pokazywał im swe ukochane miejsca. Dzięki temu dużo przebywali na świeżym powietrzu, a ich twarze nabrały ładnej brązowej barwy. Tengel nosił Daga na plecach w specjalnym worku, a obok kroczyła Sol z kociątkiem w koszyku. Z ulgą obserwowali, że napady złości stawały się u małej coraz rzadsze. Być może rodzinna harmonia działała na nią uspokajająco.

Czasami jednak Sol ich przerażała. Jak wtedy, gdy doszli do wodospadu, a jej oczy zrobiły się nieprzytomne.

– Nieżywa pani – oświadczyła.

Tengel drgnął.

– Skąd ona może to wiedzieć? Pewna kobieta rzuciła się tutaj do wody jakieś… tak, to musiało być jakieś dwadzieścia lat temu.

Zdarzały się też inne zagadkowe sytuacje. Kiedyś w górach przybiegła z krzykiem.

– Do domu! Pod drzewem jest niebezpieczny człowiek! – Jej oczy znów były zupełnie dzikie.

W takich przypadkach szli za nią, lecz nigdy nie udało im się wyjaśnić zachowania małej.

Późną jesienią z Silje zaczęło się coś dziać. Schudła, straciła apetyt, jej skóra zrobiła się przezroczysta i pełna jasnobrązowych plam. Tengel planował odwiedziny u Benedykta, ale odłożył wyjazd.

Wysłał tam woźnicę, który dość szybko powrócił z wiadomością, że we dworze nie brakuje im niczego, tylko że Abelone wciąż tam mieszka i uprzykrza im życie. Wieści o nowej, małej rodzince uradowały ich bardzo, przesyłali gratulacje i dary – rozmaite smakołyki i ubranka dla dzieci.

– Gdybyśmy tylko mogli coś dla nich zrobić? – powiedziała Silje wzruszona. – Gdybyśmy potrafili usunąć tych gości-darmozjadów!

– Tak – przyznał Tengel. – Ale teraz nic nie mogę uczynić. Moje miejsce jest przy tobie.

Silje rozejrzała się po zagrodzie, którą pobielił już pierwszy mróz. Zamknęła drzwi, by zatrzymać ciepło w środku.

– Boję się, Tengelu. Co się ze mną dzieje?

Popatrzył na nią badawczo i musiał się uśmiechnąć. Jej niewiedza była rozbrajająca.

– Minęło już wiele czasu, odkąd po raz ostatni odmawiałaś mi z powodu kobiecych słabości.

Zamyśliła się.

– Tak. No tak. Miałam tyle innych rzeczy do zrobienia, że właściwie w ogóle o tym nie myślałam. Och, Tengelu… – Siedziała jak sparaliżowana. – Oczywiście! Naturalnie! Kiedy nie doszło do niczego wiosną ani wczesnym latem, przestałam o tym myśleć, wiesz?

Tengel patrzył na nią ponuro.

– Już od jakiegoś czasu obawiałem się, lecz nie miałem odwagi o tym mówić. Kiedy… Jak sądzisz?

Silje zaczęła liczyć. Nie było to łatwe, skoro wcześniej nie zwróciła na nic uwagi.

– W kwietniu – rzekła z wahaniem.

Przyglądał jej się długo.

– Mam moc, by to… przerwać. Pewien środek.

Zerwała się na równe nogi. Nie próbowała ukryć gniewu.

– Nie odważysz się!

– Ale jeśli to jest… potwór?

– Potwór! Ha! Czy ty jesteś potworem? Albo Sol? Albo Eldrid? A twoja siostra Sunniva? Chyba całkiem straciłeś rozum! Owszem, widziałam tu, w dolinie, także kilku innych twoich krewniaków. Ale nie sądź, że mnie to przeraża! Jeżeli zabierzesz mi dziecko, nigdy więcej mnie nie ujrzysz!

Była to oczywiście przesada, ale chciała teraz zagrać najmocniejszą kartą.

Tengel przymknął oczy i westchnął.

– Będzie jak zechcesz.

Nie wyglądał jednak na zadowolonego.

Nie, nie cieszył się wcale na mające przyjść na świat dziecko. Po nocach nie sypiał, dręczony strachem, i ciężko, boleśnie wzdychał, aż w końcu Silje opadły wyrzuty sumienia i zaczęła wątpić, czy postąpiła słusznie. Kiedy jednak przemyślała to głębiej, była pewna, że chce tego dziecka.

Tengel był w tym czasie bardzo milczący, a co gorsza, Silje wcale nie czuła się dobrze. Wiedział, że cierpi, choć nigdy się nie skarżyła. Była jednak bardzo wdzięczna, gdy kładł jej na krzyżu swe gorące dłonie, co łagodziło nieustanny, dokuczliwy ból.

Taka jest kara za to, że nie mam figury w kształcie gruszki, pomyślała i z uśmiechem wspomniała swoje oburzenie, kiedy Benedykt tak właśnie przedstawił ją w swoim malowidle na ścianie kościoła. Kobietom o szerokich biodrach z pewnością dużo łatwiej, mówiła sobie w duchu.

Zima była ciężka. Śnieg spadł wcześnie, a około Bożego Narodzenia nastały trzaskające mrozy. Nikt nie wychodził z domu, gdyż śnieg sięgał dachów, a jedynymi drogami były wykopane tunele prowadzące do budynków gospodarczych.

Znaleziono starego człowieka zamarzniętego na śmierć przed własnym domem, nie można go było pochować i trumna musiała stać w szopie na drewno aż do wiosny. Chłopak, który wyszedł na polowanie, tak odmroził nogi, że trzeba było posłać po Tengela. Silje nigdy nie pytała, co tam robił, wrócił jednak do domu bardzo zdenerwowany.

Wyglądało na to, że zapasy żywności skończą się, nim nadejdzie wiosna, więc Tengel i Silje oszczędzali jak mogli. Było to trudne, bo Silje potrzebowała teraz porządnego jadła. Dag zaczął raczkować, próbował też dreptać, przytrzymując się ścian i mebli. Nie był tak żywy jak Sol, ale jeśli chodziło o ściąganie na ziemię różnych przedmiotów, radził sobie świetnie. Silje nie mogła już teraz zostawiać dzieci pod opieką Eldrid, tak trudno było utrzymać je w ryzach. Mimo powijaków nogi Daga nie były takie proste jak powinny; Silje dręczyły wyrzuty sumienia, bo tak często rozluźniała jego pieluchy. Jednakże Tengel, który wiedział więcej niż zwykli ludzie, uważał, iż przyczyną było pożywienie, brak jakiegoś ważnego składnika.

Silje nie mogła zaprzeczyć, że znowu zaczęła się czuć źle w dolinie. Nie z powodu trudów – dzieliła je przecież z ukochanym Tengelem, lecz z powodu bezradności wobec sił natury. Czuła się uwięziona, męczyło ją coś nieokreślonego, czego zawsze się bała, choć nie potrafiła tego nazwać.

Próbowała rozmawiać o tym z Tengelem, opowiedziała mu o lęku, który ją trapi.

– Wiem o tym – odparł. – To coś, co stary Tengel zostawił nam w spadku.

Jakoś nie mogła w to uwierzyć.

Tuż przed świętami wybrała się do Hanny i Grimara z jadłem, choć sama miała go niewiele. Było to jeszcze przed największymi opadami śniegu. Zapukała tylko do drzwi, skulona poczekała na zewnątrz i upewniwszy się, że Grimar zabrał wszystko, wróciła do domu.

Pewnego dnia w końcu marca, kiedy świeciły już życiodajne promienie wiosennego słońca, nieoczekiwanie chwyciły ją bóle.

Eldrid zabrała dzieci do siebie, u Silje zaś zebrało się kilka sąsiadek. Wkrótce stało się jasne, że rozwiązanie będzie trudne. Tengel robił wszystko, by ulżyć Silje, podał jej gorący, ostro pachnący napój uśmierzający bóle i w tajemnicy odmówił specjalne modlitwy. Czas jednak mijał, a nic się nie działo. Po dwóch dobach wszyscy byli poważnie zaniepokojeni. Silje mogła z twarzy Tengela wyczytać jego myśli. Nigdy nie zapomniał, że jego zniekształcone ramiona kosztowały matkę życie…

Wycieńczona Silje leżała w łożu. Skronie miała mokre od potu, oczy zapuchnięte. Brakowało jej już sił, by siedzieć w specjalnym krześle dla położnic. Jakby życie z niej uchodziło.

Popatrzyła po obecnych umęczonym wzrokiem.

– Czy mogę dostać trochę wody? – Miała zupełnie sucho w ustach.

Uniesiono jej głowę, a ukochane dłonie przystawiły do warg czerpak.

Silje opadła na łóżko.

– Przyprowadźcie Hannę – szepnęła.

Tengel drgnął.

– Postradałaś zmysły?

Kobiety przeżegnały się.

Czy ktoś inny potrafi pomóc mojemu dziecku? – zapytała Silje. – Ono umiera, Tengelu!

Ty też, pomyśleli wszyscy.

– Poczekamy jeszcze trochę – poprosił niewyraźnie. – Może wszystko się ułoży.

Nic się jednak nie zmieniło. Nic poza tym, że Silje stawała się coraz słabsza.

Zapadł zmierzch. Zapalono rzadko używane lampy tranowe i ustawiono je wokół jej łoża. Jakby już umarła, pomyślał Tengel i dreszcz przebiegł mu po plecach. Był bezsilny, nie miał nic, co by jej mogło pomóc.

Drzwi otworzyły się tak nagle, że wszyscy drgnęli.

Stało w nich najbardziej ohydne stworzenie, jakie Silje kiedykolwiek widziała. Kobiety krzyknęły głośno, umknęły do pokoju dzieci i zamknęły się od środka.

– Silje mnie wzywała – rzekła Hanna.

Nawet Tengel odskoczył w tył.

– Wyjdź, głupi chłopcze, nic tu po tobie. I trzymaj z daleka te bezużyteczne baby!

Podszedł do drzwi.

Silje z przerażeniem przyglądała się postaci, która na opuchniętych nogach toczyła się w kierunku łoża. Czegoś takiego nie potrafiła nawet sobie wyobrazić; zrozumiała teraz niechęć Tengela do posiadania potomków.

– Witajcie znów, pani Hanno – wyjąkała drżąc.

Tengel odwrócił się w drzwiach. Witajcie znów? Czy Silje miała przed nim jakieś tajemnice?

Nie miał jednak czasu się zastanowić, bo Hanna odprawiła go ruchem ręki.

Pełen strachu opuścił izbę. Nie ośmielił się jednak wygnać Hanny. Nie wolno jej było się sprzeciwiać!

Gdyby Hanna pojawiła się w normalnym świecie, już dawno temu spalono by ją na stosie, pomyślała Silje. To czarownica, wiedźma najgorszego gatunku. Oczy dosłownie wystawały jej spod kępek stalowoszarych włosów, a na zapadniętych wargach widniał diabelski uśmiech. Odzienie, na wpół zgniłe łachmany, wisiało na niej. Silje przyszło do głowy, że starucha musiała używać ich nieprzerwanie od czasu swojej śmierci. Tak, ta myśl była bezsensowna, nie mogła się jednak od niej uwolnić. Skórę Hanna miała chorobliwie żółtą, miejscami szaroczarną, jakby się nigdy nie myła. Oczy barwą przypominały oczy Tengela, lecz były jakby wyblakłe, a skóra wokół nich starsza. Płonęły jednak w ciemności i wydawało się, że przenikają Silje na wylot. Głowa, osadzona nisko na ramionach, sterczała pochylona jak u rozwścieczonego zwierzęcia.

Silje poczuła, że robi jej się po prostu niedobrze, nie wiedziała, jak ukryć wstręt.

– Pozwól Hannie popatrzeć na siebie – rozległ się dziwnie wyraźny głos. – Zobaczymy, czy nie uda nam się wyciągnąć dziewuszki.

– Dziewuszki? – zapytała Silje, otwierając szeroko ze zdziwienia oczy. – Wiecie…?

– No pewnie, że wiem. Nie bój się, przysłużyłaś mi się, teraz ja przysłużę się tobie. A poza tym obydwie chcemy, by to dziecko przeżyło, nieprawdaż?

Silje skinęła głową. W tym samym momencie jej ciało pochwycił nowy atak bólu.

Hanna pokręciła paskudną głową.

– Nie wygląda to zbyt dobrze. Najpierw musimy dać ci coś na wzmocnienie, bo to będzie kosztowało cię dużo sił, kochana! Ach, ten Tengel! Jego matka przypłaciła jego narodziny życiem, naprawdę jest okrutny dla swoich kobiet.

Pogrzebała w kieszeniach łachmanów. Silje wypuściła powietrze z płuc i starała się nie wdychać smrodu bijącego od staruchy, nie widzieć jej powykrzywianych dłoni, czarnych porów i zmarszczek.

– Mam… Czy jest trochę wody?

Silje wskazała ręką. Hanna przyniosła drewniany czerpak i podała jej białawy proszek.

– To tylko coś na serce.

Drżącymi dłońmi Silje chwyciła za czerpak i przełknęła proszek. Popatrzyła na Hannę oczami zranionego zwierzęcia.

– Pomóż mi – szepnęła.

Okropna starucha skinęła głową.

– Nikt nie wzywa Hanny na próżno. Wszystko będzie dobrze.

Silje nie miała tej pewności, lecz mimo wszystko była jej wdzięczna.

Odczekawszy chwilę Hanna wyciągnęła nowy proszek. Tym razem był to szarozielony pył, od jego zapachu nozdrza Silje zadrgały. Odruchowo cofnęła głowę.

– Połknij to, poluzuje twoje twarde kości.

Silje nie śmiała się sprzeciwiać. Instynkt podpowiadał jej, że nie powinna pytać, co zawiera proszek. Z pewnością nie były to wyłącznie zioła, o nie!

– Dobrze – powiedziała Hanna. – Poczekamy teraz. Powinnaś usiąść na krześle, ale, jak sądzę, nie masz na to siły.

W izbie zaległa cisza.

– O… nie!

Silje zwinęła się w kłębek od palącego ją w środku bólu. Miała uczucie, jakby spożyła pokruszone szkło lub żrący kwas. Usta Hanny poruszały się, jej dłonie zataczały kręgi nad ciałem Silje.

Nadszedł ból tak silny, że wokół Silje zrobiło się całkiem ciemno. Zaczęła krzyczeć.

Umieram, myślała. Litościwy Boże, umieram? Dziecko urodzi się martwe lub żywe – ale ja umrę. Ta straszna kobieta, narzędzie Szatana? Chodziło jej o dziecko, mnie poświęciła…

Poczuła ohydne dłonie Hanny na swym ciele, usłyszała, jak mamrocze wstrętne zaklęcia:

– Belial, Athys, Kybele, Rebo, Appolyon, Lupus, Astarot, Nema…

Brzmi to jakby przyzywała demony, pomyślała Silje w otępieniu. Nie, byle nie demony, nie teraz, żadnych demonów, jesteśmy w dolinie Ludzi Lodu, widziałam, jak demony podnoszą się z gór, jestem winna, sama jestem temu winna, teraz nadchodzi kara. Kochałam się z demonem – przeszyła ją myśl.

A potem nie było już nic.

Powoli, powoli unosiła się z dna czarnej jak węgiel czeluści.

Usłyszała dźwięki. Najpierw słabo, potem coraz wyraźniej.

To były głosy. Głosy sąsiadek.

– Jest taka maleńka i słaba.

– Klepnij ją w pupę, głupia krowo! – To był głos Hanny. – Włóż jej palec w usta!

O czym one rozmawiają? zdziwiła się Silje.

Ciepła dłoń gładziła jej czoło. Głos Tengela. Cichy i niewyraźny.

– Silje! Silje, wróć do mnie!

Usiłowała powiedzieć mu, że żyje, ale ani jeden nerw nie drgnął w jej ciele.

Słaby płacz. Dag? Nie, on płacze dużo głośniej. Upiór w lesie? Tak, płakał tak samo. Noworodek.

Noworodek? Dziewczynka…jej i Tengela.

– Taka maleńka – powiedziała wieśniaczka. – Ta istotka nie przeżyje.

Nareszcie Silje odzyskała dość sił, by otworzyć oczy. Wszystko widziała jak przez mgłę.

– Tengel – szepnęła.

– Dzięki ci, dobry Boże! – usłyszała jego słowa. Jego dłoń czule głaskała ją po skroni. Pragnęła zobaczyć dziecko, choć jednocześnie nie chciała tego. Nie śmiała. Musi mieć przedtem więcej sił.

– Hanna mi coś podała – powiedziała. – Od razu podziałało.

– Nie, nie tak od razu. Długo jeszcze walczyłaś o życie.

Zamyśliła się.

– Boli. Rozerwało mnie na kawałki.

– Wierzę ci.

Hanna, siedząca w kucki przy palenisku jak zwierzę szykujące się do ucieczki, odwróciła głowę.

– Twoja żona nie nadaje się do rodzenia dzieci, Tengelu.

– Chcesz powiedzieć, że…że to ostatnie dziecko? – zapytał.

– Powinno nim być – zachichotała stara. – Ale tobie nie uda się chyba trzymać od niej z daleka?

Silje i Tengel wymienili spojrzenia, starając się ukryć uśmiech. Pierwszy raz widziała w jego oczach łzy.

– Siedzę tu i widzę w ogniu dziwne rzeczy – rzekła nagle Hanna. Z naszego rodu wyjdzie…

– Co? – zapytał Tengel, gdy umilkła. Złe dziedzictwo…czy nadal będzie nas prześladować?

– To też. To też. Ale są inne rzeczy, jeszcze dziwniejsze. Pytałaś kiedyś, czy mogę spojrzeć w twoją przyszłość. Widzę ją teraz. To wy jesteście Ludźmi Lodu. Wy i nikt inny.

– Ale tak przecież nie jest – wtrącił Tengel. – Wszystkich w dolinie nazywają Ludźmi Lodu.

Hanna roześmiała się.

– Jest tak, jak mówię. Z dzieci, które wychowasz, będzie wielka, wielka radość, Silje, i wielki żal. A potem będzie… Nie, to nieważne. Widzę podwójny rząd drzew.

– Aleję? – zapytała Silje zaskoczona. – Nie, to niemożliwe.

Hanna zapomniała o nich i utkwiła wzrok w węglach na palenisku.

Tengel wstał i odebrał od wieśniaczki owinięte maleństwo.

– Czy zechcesz ją zobaczyć? – zapytał z ojcowską dumą w głosie.

– Czy to…?

– Tego dziecka nie musisz się obawiać – usłyszała z boku głos Hanny. – Ono nie ma żadnej mocy.

Silje odetchnęła z ulgą. Spojrzała na noworodka i przeraziła się, jak bardzo żałosna i sina była dziewczynka.

– Jest… słodka – powiedziała bez przekonania i przełknęła ślinę. – Czy będzie ruda?

– Sądzę, że nie bardziej niż ty – uśmiechnął się Tengel.

On już kocha to dziecko, pomyślała zaskoczona. On, który go nie chciał. A ja, która tak bardzo o nie walczyłam, nie mam jeszcze sił, by odczuwać cokolwiek.

– Jak będzie miała na imię? – zapytała jedna z sąsiadek, stojąca nieco dalej. Widać było, że nie ma odwagi przebywać w pobliżu Hanny.

Silje zauważyła, że starucha grzebiąca w węglach zamarła.

– Jest taka maleńka i słaba – zaczął Tengel – przywodzi mi na myśl Daga, kiedy znalazłaś go w lesie. Miałaś wtedy zamiar nazwać dziecko Liv, gdyby to była dziewczynka. Pamiętasz?

– Tak, pamiętam.

Ramiona Hanny opadły.

Tengel mówił dalej.

– Dlatego chciałbym nazwać ją Liv.

– Liv to dobre imię. Ale ja chcę dać jej dwa imiona, tak jak pozostałym.

Przerażająca istota przy ogniu wstrzymała oddech.

– Chcę, by zwała się Liv Hanna – rzekła Silje stanowczo.

Tengel spojrzał na nią niepewnie, niemal przerażony. Za chwilę jednak powiedział głośno i wyraźnie:

– Będzie się nazywała Liv Hanna.

Starucha zaczęła szybko przewracać węgle. Niezwykła, świszcząca pieśń wyrwała się z jej ust. Silje nie wiedziała, co to jest. Czary, uroki, zaklęcia? Ale uważała, że w pieśni słychać dumę i radość starej, samotnej i odepchniętej przez wszystkich kobiety. Zaklęcia z pewnością dotyczyły dziecka, lecz w mrocznej, pogańskiej pieśni nie zabrzmiała nawet jedna nuta zła.

Загрузка...