ROZDZIAŁ VIII

Mężczyzna siedzący po drugiej stronie paleniska wziął głęboki oddech, zanim rozpoczął swą opowieść.

– Słyszałaś chyba o pierwszym Tengelu? O tym, że wraz z innymi rodzinami uciekł w góry, do Siedziby Złych Mocy? Mówią, że było to gdzieś w trzynastym wieku. Nie jestem pewien, co właściwie uczynił osławiony założyciel mego rodu, ale powiadają, że zawarł pakt z Szatanem, by móc przetrwać tam, na pustkowiu. Myślę, że znał się na czarach już wcześniej. Podobno wyróżniał się niezwykłym wyglądem; był niski, lecz przystojny, miał czarne włosy i przenikliwe oczy. Z jakiego rodu pochodził, nikt nie wie. Nie ma jednak żadnego powodu, by sądzić, że należał do jakiejś obcej rasy. Powiadają, że czynił okropne rzeczy, by nawiązać kontakt z samym Złym. Wiele odmówiono zaklęć nad kotłem, w którym warzył się wywar o nieznanym składzie.

Podświadomie wzrok Silje ześlizgnął się na garnek zawieszony nad paleniskiem. Nie sprawiał wrażenia niebezpiecznego. Tengel przejrzał ją i roześmiał się gorzko.

– Po zawarciu paktu z Diabłem mój prapradziad zakopał garnek i rzucił przekleństwo na to miejsce. Wspomniał o obietnicy Złego, że niektórzy wybrani spośród jego następców odziedziczą dary, które od niego otrzymał. Jeden z jego potomków ma zostać obdarzony nadprzyrodzoną mocą, jakiej ludzkość do tej pory nie zna. Przekleństwo, bo to jest przekleństwo, Silje, może być zdjęte tylko, jeśli garnek zostanie przez kogoś odnaleziony i wykopany.

– Czy ktoś już go znalazł? – zapytała Silje cicho, szukając jego wzroku.

– Nie, nikt nie wie, gdzie jest zakopany. Mego prapradziada nie było przez trzydzieści dni i trzydzieści nocy, od jednej pełni księżyca do następnej, kiedy to zawarł pakt z Diabłem. Mógł pójść wysoko w góry, mógł pójść zupełnie gdzie indziej, gdzieś bardzo daleko. Powiadają, że po tym straszliwym spotkaniu zmienił się jego wygląd. Skurczył się w sobie, zrobił się niższy i szerszy, rozumiesz chyba, co mam na myśli. Stał się pokraczny, obrzydliwy.

– Wierzycie w to, panie?

– Częściowo – odparł z wahaniem. – W każdym razie wierzę, że zrobił wszystko, by odnaleźć Szatana. Ale czy rzeczywiście spotkał Księcia Ciemności, tego nie wie nikt. Wątpię w to, choć do śmierci twierdził, że to prawda. Myślę, że po prostu lubił straszyć ludzi, imponować im. Być może sam uwierzył, że spotkał Diabła. Jest wielu ludzi łagodniejszych od Tengela, którzy twierdzą, że się z nim zetknęli. Sądzę też, że zmyślił całą tę historię o swych następcach, którzy mają odziedziczyć jego właściwości. Prawdopodobnie w jego rodzinie były osoby interesujące się magią i dlatego udawał, że jest prorokiem. Fakt, że skurczył się w sobie, też nie jest wcale taki niezwykły. Z wiekiem każdy robi się niższy, a jeśli jeszcze ktoś jest z natury złośliwy, zmienia się wyraz twarzy, rysy wyostrzają się, człowiek brzydnie. Jedno jest wszak pewne: ten, którego imię noszę, znał wiele tajemnic i potrafił robić niesamowite rzeczy. Ale historia o jego pakcie z Szatanem to tylko wymysł. Nie ma żadnego Szatana.

Silje zadrżała z przerażenia.

Tak nie wolno mówić, panie! W ten sposób jednocześnie zaprzeczacie istnieniu Pana Boga!

– Doprawdy? Nie bądź naiwna, Silje. Myślałem, że mimo swego pochodzenia jesteś mądrą dziewczyną. Teraz jednak mówisz jak prosta dziewka. Ja postrzegam Szatana jako bardzo użyteczny wynalazek ludzi. Dobrze jest mieć kogo obarczyć winą za swoje zatajone złe uczynki. Nikt nie wie, ile z wiary w diabła jest wymysłem księży, by mogli umocnić swą władzę nad ludźmi.

– Bluźnicie, panie!

– Bądź cicho! Jeśli uznajesz, że Szatan istnieje, tym samym wysyłasz mnie na wieczne męki. Czy tego chcesz?

– Ależ skąd, nie chcę!

Pochylił się do przodu.

– Jeżeli prawdą jest, że pierwszy Tengel zaprzedał duszę Szatanowi, to oddał mu również moją, ponieważ jest to ta sama krew, to samo nasienie, ta sama dusza, i to samo przekleństwo ciąży na nas wszystkich, którzy dziedziczą jego zdolności. Rozumiesz to? Zaprzeczam istnieniu Szatana, chcę jednak wierzyć, że istnieje łagodny, wybaczający Bóg, który będzie miał litość dla dziedzicznie obciążonego dziecka rodu ludzkiego.

Silje poczuła, że ściska ją w gardle.

– Kiedy tak to przedstawiacie, panie, zaczynam wierzyć, że macie rację. Że Zły jest wymysłem ludzi. Nie wierzę jednak, że jesteście przeklęci, o nie. Jesteście, panie, tacy…

– A więc spójrz na mnie! – wykrzyknął gwałtownie. – Czy jakikolwiek człowiek wygląda tak jak ja? Kiedy widzę w wodzie swoje odbicie, cofam się. Przyjrzyj się moim płonącym oczom, skośnym i wąskim jak u kota; patrz na drapieżny uśmiech, na silne zęby, na szczeciniaste włosy, które przypominają raczej końską grzywę. Czy kiedykolwiek widziałaś coś równie wstrętnego?

Usta Silje drżały.

– Przyznaję, że z początku przeraził mnie wasz wygląd, panie. Nie wiem, skąd to się bierze, ale teraz uważam, że jesteście bardzo… Nie, nie potrafię tego wyjaśnić. Lubię na was patrzeć, panie. Kiedy was nie widzę, tęsknię, by znów was zobaczyć. Byliście tacy dobrzy dla mnie i dla dzieci…

Wstał gwałtownie.

– O, nie zawsze jestem aniołem.

Jej słowa poruszyły go. Niespokojnie przeszedł w drugi kąt izby, chwilę postał, bezmyślnie otworzył drzwi od szafy. Zaraz zatrzasnął je i wrócił na swoje miejsce. Siedziała nieruchomo, wstydząc się własnej szczerości. Teraz na pewno był na nią rozgniewany. Mocno ścisnął złączone dłonie, nie wiedząc, co powiedzieć.

Cisza przedłużała się. Wreszcie przerwała ją Silje.

– A więc macie pewność, panie, że jesteście właśnie tym wybranym z rodu? Sztuka leczenia… czy to właśnie dziedzictwo po nim?

– Powiedz raczej sztuka czarowania, bo tym w istocie jest! Tak, jest dziedziczna, nieubłaganie dziedziczna. Co prawda nie dla wszystkich. Ale przynajmniej jedna osoba z każdego pokolenia jest tym dotknięta. Ofiary są zawsze ciemnowłose, mają szczególny wygląd i kocie oczy.

– Mówicie ofiary. Rozumiem więc, że to ogromny ciężar do udźwignięcia.

– Tak, to cięższe niż możesz pojąć.

– A ta wyjątkowa osoba, o której wspominaliście… Ten który miał odziedziczyć więcej nadprzyrodzonych mocy niż ludzkość widziała… sądzicie, że to wy, panie?

Odchylił głowę do tyłu i roześmiał się zrezygnowany.

– Nie, to nie ja. Ja nie jestem tak ciężko dotknięty, nie mam tak wielkich zdolności. Jestem tylko niezwykle wrażliwy w odbiorze ludzkich nastrojów i uczuć, i mam uzdrawiające dłonie. Ale są inni w naszym rodzie; postacie tak okropne, że aż trudno byłoby ci uwierzyć w ich istnienie. Myśl o szaleństwach, do których są zdolni, odbiera mi siły. Nie, ten wybrany jeszcze się nie narodził. A ja zrobię wszystko, co w mojej mocy, by nie naradził się nigdy!

Spojrzała na niego pytająco.

– Złożyłem sobie przysięgę, że to okrutne dziedzictwo umrze wraz ze mną. Nigdy nie będę leżeć w objęciach kobiety… by niebezpieczne nasienie, które noszę w sobie, nie przeszło na innych.

Silje spuściła oczy, nie chciała, by odczytał jej myśli i nadzieje. Jego niechęć, by przyszła do tej chaty… czy to może mieć jakiś związek z… Nie, oczywiście, że nie! Musiała jednak zadać mu jeszcze jedno pytanie.

– Jeśli wierzycie w tego „wybranego”, wierzycie także w zdolność pierwszego Tengela do przepowiadania przyszłości?

Zirytował się. Jego twarz wykrzywił straszny grymas.

– Właściwie nie. Już mówiłem. Sądzę, że on sam to wszystko wymyślił. Wielu chciałoby być Mesjaszami, choć on sam chciał być przeciwieństwem dobrego Mesjasza. Ale to dziedzictwo jest samo w sobie tak ogromnym obciążeniem, że nie chcę go przekazywać następnym.

– Czy w waszym pokoleniu jesteście jedynym?

– Tak. Podejrzewaliśmy, że moja siostra ma w sobie również złą moc, ale okazało się, że tak nie jest. Opuściła góry. Opuściła je, bo się zakochała i zamieszkała w Trondheim ze swym mężem. Nie miała odwagi przyznać się, że jest jedną z Ludzi Lodu. Tak już jest, Silje, że gdy ktoś z nas zostanie pojmany, natychmiast pozbawiany jest życia. Jego ciało zostaje spalone, a prochy zakopuje się w ziemi. Wszystko po to, by już nigdy nie mógł czynić czarów. Słyszeliśmy, że moja siostra miała dwie córeczki, Angelikę i Leonardę. Tamtej nocy, gdy się spotkaliśmy, wybrałem się do nich w odwiedziny. Ale ich nie odnalazłem.

Silje patrzyła przed siebie.

– O czym myślisz? – zapytał. – Wydajesz się taka spięta.

– Ile lat miały jej córeczki?

– Były bardzo małe. Młodsza to jeszcze niemowlę. „Nadda”… Leonarda.

– Tengelu…

– Nareszcie wymówiłaś moje imię – mruknął ochrypłym głosem. Silje była tak wzburzona, że nawet tego nie zauważyła.

– Tengelu… Na Boga, myślę…

– Co?

– Myślę, że twoja siostra nie żyje.

Zesztywniał.

– Dlaczego tak sądzisz?

– Wiesz, w jaki sposób znalazłam Sol, prawda? Przy zwłokach matki. To była piękna kobieta, miała czarne, kręcone włosy i ciemne oczy. A kiedy usłyszałyśmy, Sol i ja, płacz niemowlęcia w lesie, dziewczynka pociągnęła mnie tam, cały czas wołając „Nadda”. Pomyślałam od razu, że musiała mieć braciszka lub siostrzyczkę o podobnym imieniu. Dziecko z pewnością umarło na zarazę.

– Leonarda? Dobry Boże! – szepnął Tengel. – Chyba masz rację, Silje. Widziałem znaki na twarzy Sol, podobieństwo do Ludzi Lodu, ale nigdy nie pomyślałem…

Nie dokończył. Wydawało się, że to zbyt wiele jak na jeden raz, nawet dla niego. A miało być jeszcze więcej.

– O, Tengelu – jęknęła Silje zrozpaczona. – Obawiam się, że… że Sol ma w sobie tę złą moc! Jej dziwne humory, okropne nieposłuszeństwo. Często zachowuje się zupełnie niezrozumiale. Czasami nachodzi ją niezwykły nastrój. Milczy wtedy, zupełnie nieobecna duchem.

– Tak! – wykrzyknął. – Tak, to są pierwsze oznaki. O, mój Boże! Biedne dziecko! A więc Sol to moja siostrzenica, Angelika? Nie mogę w to uwierzyć! Moja siostra nie żyje! To wszystko jest niezwykle bolesne.

W pancerzu wrogości, jakim się otoczył, zaczęły się pojawiać szczeliny. Silje czekała, aż przyjdzie do siebie po tragicznych wiadomościach, które spadły na niego tak nagle. Najchętniej podeszłaby do niego i objęła ramieniem, okazując mu swe współczucie. To jednak nie było teraz wskazane, tyle przynajmniej rozumiała. Musiała w spokoju znieść widok jego cierpienia.

Oczy Tengela pociemniały.

– Gdybym był wystarczająco twardy, zabiłbym ją teraz, zanim będzie dość duża, by zrozumieć. Jest w niej smocze nasienie, które wlał w nas zły Tengel. Smocze nasienie!

Jego twarz była w tej chwili bardziej nieludzka niż kiedykolwiek przedtem, jednocześnie oczy wypełniał taki żal i cierpienie, jakiego Silje nigdy jeszcze nie widziała.

– Nie, nie wolno wam odbierać jej życia! – krzyknęła przerażona.

– Nie, oczywiście, że nie. Ale moje serce krwawi z rozpaczy na samą myśl o jej przyszłości. Nie masz pojęcia, jakim koszmarem jest życie z takim dziedzictwem! Niektórzy z moich przodków chełpili się, byli z niego dumni, stali się złymi czarownikami i wiedźmami. Mówi się, że właśnie oni są tymi wybranymi, którzy potrafią więcej, niż widział do tej pory świat. Ale ja nienawidzę tych zdolności! – Zniżył głos, – Dotrzymam mego przyrzeczenia, nigdy nie dotknę kobiety. Moje nasienie nie będzie zasiane: Nawet jeśli Sol poprowadzi dalej ten opętany ród. Możemy się tylko modlić do miłościwego Boga, by nie była taka jak jej przodkowie, którzy zostali sługami Złego. Ja przez cały czas staram się tego uniknąć.

Wyprostował się nagle, jakby wsłuchiwał się w siebie.

– Co się stało?

– Pamiętasz tę chwilę, gdy wszedłem do waszej izby, gdy chciałem ratować Sol od zarazy?

– Tak. Pamiętam, że zawahaliście się przez moment, panie. Powiedzieliście „ale…” i przerwaliście w pół zdania.

– Właśnie. Wiesz, miałem wtedy dziwne uczucie, że nie powinienem jej ratować. A więc to dlatego. Jest jedną z dotkniętych. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałem, ale coś podpowiadało mi, że nie powinna zostać przy życiu. Cóż, nic już nie poradzę, że ona istnieje. Ja w każdym razie nigdy nie będę z kobietą.

Silje siedziała cicho, powstrzymując łzy. Jak zawsze zauważył, że jest smutna. Zirytował się. Właściwie odkąd przyszła, był mniej lub bardziej zirytowany. Znów wstał.

– Nigdy nie było mi trudno unikać kobiet – parsknął. – Dopóki… Woda wrze.

Nie od razu pojęła, że mówi o dwóch różnych rzeczach. Teraz dopiero spostrzegła, że w kociołku pojawiły się bąbelki wrzątku. Woda gotowała się już jakiś czas. Wstała i otworzyła kuferek z jedzeniem, a on wyjął naczynia.

Dumna była, mogąc wystawić dobre jedzenie. Cieszyła się też, że śledzi jej ruchy. Jakie to wspaniałe, że choć w ten sposób może się odwdzięczyć za wszystko, co dla niej zrobił!

Nagle poczuła, że znów coś wytrąciło go z równowagi. Spojrzała pytająco.

– Powinienem był jechać już dawno temu – rzekł gniewnie i rzucił na stół drewniane łyżki. – Nie pojmuję, dlaczego jeszcze nie wyruszyłem.

– Cieszę się, że z tym zwlekaliście, panie – powiedziała Silje. – Świadomość tego, że jesteście, dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Trzymaliście nade mną i dziećmi chroniącą dłoń. Nie jesteście źli, panie.

– Ach tak, więc znów mówisz do mnie „panie” – mruknął.

– Wybacz, zapomniałam…

– Mówisz, że nie jestem zły. Wszyscy jednak się mnie boją.

– Czy to niedobrze, jeśli jest się szanowanym? – Próbowała się śmiać, lecz śmiech uwiązł jej w gardle.

– Oni myślą, że jestem trzystuletnim duchem, Silje! A ja jestem zwykłym, żywym człowiekiem, tak samo łaknącym uczucia jak inni. Jedyną różnicą jest tylko pewien dar, o który wcale nie prosiłem.

W jej oczach odnalazł tyle zrozumienia, że musiał odwrócić wzrok.

– A to wszystko, co wiesz o ziołach, tego się chyba nauczyłeś? – zapytała.

– Taką wiedzę Ludzie Lodu wysysają z mlekiem matki, którego ja, prawdę mówiąc, nigdy nie skosztowałem. Jakże mogą wierzyć, że jestem duchem! Niemal cieszę się, że swymi narodzinami spowodowałem jej śmierć. Dzięki temu przynajmniej uniknęła oglądania potwora, którego wydała na świat.

– Tengelu! – błagała go, nieszczęśliwa.

Milczał.

– Jak widzisz, jest jeszcze jeden powód, Silje… – Podszedł do narożnej szafy i odwrócił się do niej plecami. – Jeszcze jeden powód, dla którego muszę żyć sam. Zauważyłaś moje ramiona, prawda?

– Tak – odparła cicho. – Czy to był wypadek?

– Nie. Taki się już urodziłem. To właśnie moje ramiona zabiły matkę. Wykrwawiła się.

– Och – jęknęła Silje ze szczerym współczuciem w głosie.

– Tak. I nie chcę, żeby to samo przytrafiło się… innej kobiecie – zakończył szybko.

– Sądzisz, że to może być dziedziczne?

– Tego nigdy nie można przewidzieć.

Podszedł do stołu i skończył nakrywanie. Stół prezentował się całkiem odświętnie.

– Nasza Wigilia – uśmiechnęła się Silje ze ściśniętym gardłem. Usiedli naprzeciw siebie przy grubo ciosanym stole, na którym czas wyrył swoje ślady. Tengel, który nadal omijał ją wzrokiem, nalał gorzałki Benedykta.

Zawahała się.

– Nigdy nie piję tak mocnych trunków. Nie wiem, jak na to zareaguję.

– Są święta, Silje. A mnie nie musisz się obawiać, wiesz o tym dobrze.

– Wiem. Ale nie myślałam o tobie. Chodziło mi o mnie sa… – Umilkła przerażona.

Z hałasem odstawił dzbanek.

– Jesteś naprawdę dziwną dziewczyną. Mieszanką przesadnej cnotliwości oraz bardzo silnej zmysłowości i niezwykłej odwagi. Nie wiem, która z tych dwóch to prawdziwa ty.

Silje musiała się zastanowić. Na wzmiankę o zmysłowości zrobiło się jej gorąco, nie śmiała o to pytać.

– Chciałabym z kimś porozmawiać o mnie samej. Z panem Benedyktem gawędziło się miło i łatwo, ale on mówił tylko o sobie i swojej sztuce…

Po raz pierwszy od chwili gdy przyszła, Tengel uśmiechnął się. Może wpłynął na niego odświętnie przybrany stół.

– Możesz rozmawiać ze mną.

Spuściła wzrok.

– Jeżeli… macie siłę słuchać?

– Bardzo cię o to proszę.

Czuła, że mówi prawdę. Próbowała zacząć logicznie.

– Myślę, że jest tak. Wychowano mnie na nieśmiałą, nieufną wobec ludzi. Ojciec był bardzo surowy, a matka religijna. Potępiała wszystko, co ma związek z miłością i… tą drugą rzeczą, o której wspomnieliście.

– Ze zmysłowością?

– Tak, właśnie – mruknęła szybko. – Wszystko było grzechem, wielkim grzechem. To mocno wryło mi się w pamięć. W domu parę razy spotykały mnie zaczepki mężczyzn, uciekałam wtedy przerażona, prawie chora, zanim zdążyli mnie dotknąć. Ale gdy zostałam sama w ten straszny czas zarazy, kiedy wszyscy bliscy pomarli, nigdy nie dopuszczam myśli o tym. Załamałabym się…

Odetchnęła głęboko i próbowała wrócić do wątku. Tengel siedział nieruchomo, opierając łokcie na stole, z kubkiem w dłoni i przyglądał jej się tak badawczo, że nawet nie miał czasu wypić.

– Kiedy musiałam sama wyruszyć w świat, często mnie zaczepiano, zwłaszcza w Trondheim. Nie miałam gdzie mieszkać, sypiałam w bramach i równie niebezpiecznych miejscach. Nauczyłam się bronić. I jestem jeszcze dziewicą. Nie wolno wam nawet myśleć inaczej.

Otrząsnął się z zasłuchania i wypił duży łyk gorzałki.

– Wierzę ci – mruknął i nalał sobie jeszcze.

– Umiem już być twarda – ciągnęła – choć na początku nie było mi łatwo. Twardość nie leży w mojej naturze. Odwaga, którą zauważyłeś, śmiałe odpowiedzi, to ślady z tego okresu. Widziałam i słyszałam dużo okropniejsze rzeczy. Moja wrodzona nieśmiałość w połączeniu z tymi gorzkimi doświadczeniami dziwnie się we mnie wymieszała. A potem… nie, nie chcę więcej mówić.

– Ależ tak, teraz masz powiedzieć najważniejsze.

– Nie, nie mogę.

Rozzłościł się.

– Zapewniałaś, że mi ufasz.

– Dzisiaj nie ośmieliłeś mnie specjalnie – szepnęła ze spuszczaną głową.

– Chcę to usłyszeć – rzekł z uporem. – Twoje słowa są u mnie bezpieczne.

W izbie zrobiło się gorąco. A może to tylko ona płonęła? Nie, było coś więcej, coś bardzo silnego, co promieniowało od niej, ale chyba nie tylko.

– To takie trudne, Tengelu – wykręcała się. – To dotyczy tego… zmysłowego.

– Tak, zrozumiałem.

– Jak to… się obudziło. Nie przypuszczałam, że… mam takie… skłonności.

Oczy żarzyły mu się jak małe płomyki. Wystające kości policzkowe rzucały głębokie cienie na dół jego twarzy, przysłaniając policzki. Kiedy jak podniecone zwierzę uniósł górną wargę, błysnęły zęby.

– Będzie lepiej, jeżeli tego nie powiem – stwierdziła.

– Czy coś miało na to wpływ? Czy ktoś próbował wciągnąć cię do łoża? I wtedy to się obudziło?

– Nie, nie! – zawołała przerażona. – Nie, to ty, wiesz o tym bardzo dobrze.

Powiedziała to. Za późno zorientowała się, że wpadła w pułapkę. Gdyby mogła teraz skryć się pod ziemię! Z trudem zwalczyła dziecinny odruch, by schować się pod stół.

W izbie zapadła kłopotliwa cisza.

Podsunął jej coś. Ledwo zauważyła, że to był kubek. Tengel zmusił ją do wypicia gorzałki. Skrzywiła nos, zakrztusiła się, ale napój rozgrzał ją.

Spostrzegła, że jego dłoń trzymająca kubek drży.

– Na koniu? – zapytał cicho.

Silje zaskoczona spojrzała na niego.

– Dlaczego tak sądzisz?

– Trudno ci było usiedzieć spokojnie.

Czuła, że robi jej się słabo ze wstydu. Potrząsnęła głową.

– Nie, to stało się dużo wcześniej.

– No tak, ta figura w kościele… – powiedział zamyślony.

– Nie mów o tym! – powiedziała z napięciem i rozpłakała się. – Śniłam, śniłam dwa okropne sny ale nie zmusisz mnie, bym ci je opowiedziała! Czy tego chciałeś? Najpierw zwymyślać mnie za to, że ośmieliłam się tu przyjść, a potem tak bezlitośnie poniżyć?

Wypuścił powietrze z płuc z taką siłą, że zrozumiała, iż dłuższą chwilę wstrzymywał oddech.

– Nie wolno ci czuć się poniżoną, Silje. Nie miałem takiego zamiaru. Zachowałem się egoistycznie, zrozumiałem to dopiero teraz, ale w swej samotności potrzebowałem usłyszeć… Dla mnie to również jest niezwykłe i wcale nie ze złej woli tak cię potraktowałem. Dziękuję, że przyszłaś. Odprowadzę cię przez las.

– Ale nie skończyliśmy jeszcze jeść!

On jednak już wstał.

– Najlepiej będzie, jeśli teraz pójdziesz do domu!

Spojrzała na jego skamieniałą twarz. Za wszelką cenę starał się opanować. Poczuła radość przenikającą jej ciało. Zrozumiała.

– Dziękuję – powiedziała. To słowo mogło mieć wiele znaczeń.

Wyszli z chaty na zewnątrz. Dzień zadziwił ich swoją jasnością.

Schodzili w milczeniu. Silje nie mogła się powstrzymać, by nie zerkać na postać idącą obok… Szerokie ramiona Tengela sprawiały, że jego biodra wydawały się nieproporcjonalnie wąskie. Nie miał na sobie futra, tylko krótki kaftan przewiązany pasem. Szedł z zaciśniętymi mocno ustami.

Spróbowała skierować jego myśli w inną stronę.

– Tengelu, co właściwie łączy cię z Hemingiem Zabójcą Wójta?

– Z Hemingiem? Nie domyśliłaś się jeszcze? On też jest jednym z Ludzi Lodu.

– On? Jesteście przecież tacy niepodobni.

– On nie pochodzi z rodu złego Tengela. Wiesz, że od początku było wśród nas wiele rodzin. Jego rodzina nigdy nie chciała łączyć się z naszą. Szukali sobie małżonków gdzie indziej lub dobierali spośród tak zwanych czystych rodów Ludzi Lodu.

– Powiedziałeś kiedyś, że jest dla was bardzo cenny. Myślałam wtedy, że należy do buntowników, tak zresztą jak i ty.

– Heming jest synem wodza Ludzi Lodu. Jak widzisz, mamy również kogoś takiego w naszym małym królestwie.

– Sądziłam, że ty jesteś wodzem.

– Potomek Tengela nigdy nie zostanie wodzem, na to jesteśmy zbyt nieobliczalni. Kiedy wyruszyłem na poszukiwanie mojej siostry, dostałem jednocześnie zadanie od ojca Heminga, by go odszukać.

– A więc to Ludzi Lodu miałeś na myśli, mówiąc, że mógłby zdradzić was wszystkich?

– To też. Aby uratować własne życie, wydałby wszystkich członków ruchu i jeszcze ujawniłby tajemne przejście do naszych siedzib.

– Bał się ciebie.

– Oczywiście. Nie jest mnie pewny. Podejrzewa, że mam moc i mogę zrobić mu coś złego, a ja pozwalam, by w to wierzył.

– A czy rzeczywiście ją masz?

– Wolę tego nie sprawdzać.

Co też musi się dziać w jego umyśle, pomyślała.

– Czy naprawdę Heming nie ma żadnych powodów, by tak sądzić? To jakieś szaleństwo! – wykrzyknęła wzburzona.

– Nie widziałaś innych z mego rodu – powiedział przez zęby. – Nie mówiłabyś tak.

Silje, zrezygnowana, potrząsnęła głową.

– Powiedz mi… i ty, i Heming… sprawiacie wrażenie uczonych. Używasz tylu niezrozumiałych dla mnie słów. Jak jest naprawdę?

– Mniej więcej tak jak z tobą – uśmiechnął się krzywo. – Pobierałem nauki jak gdyby z drugiej ręki.

– Skąd wiesz, jak było ze mną?

– Od Benedykta.

Silje zagryzła wargi.

– Co za gaduła z tego Benedykta!

– No tak, opowiadał mi sporo o tobie – przyznał Tengel.

– A ty słuchałeś?

Nie odpowiedział.

– Dobrze. A więc jak było z twoimi naukami?

Wyglądało, jakby miał ochotę opowiedzieć o tym. Przyszło jej do głowy, że niewielu było ludzi, z którymi mógł rozmawiać.

– Jeden z naszych ludzi odszedł z gór jakiś czas temu i studiował w Trondheim: był bardzo mądry. Kiedy się zestarzał, powrócił i uczył mnie osobiście; uznał widocznie, że jestem zdolny.

– Tego jestem pewna.

– Heming również pobierał nauki, był przecież synem wodza. Naturalnie on uczył się od uczniów starego. Sam stary już nie żyje. Ale nie wszyscy spośród Ludzi Lodu są zainteresowani zdobyciem takiej wiedzy.

– Ile właściwie masz lat?

Serce Silje biło mocniej. Tak bardzo chciała to wiedzieć.

– Czy to ma jakieś znaczenie?

– Może nie. Często jednak myślałam o tym. Tak trudno zgadnąć.

– Mam… tak naprawdę to nie wiem. Trzydzieści dwa, trzydzieści pięć lat. Chyba trzydzieści dwa. To bardziej prawdopodobne. Może trzydzieści trzy.

– Ja skończyłam teraz siedemnaście – pospiesznie wtrąciła Silje.

Odwrócił się, by nie mogła zobaczyć jego twarzy.

Byli już na dole, na skraju lasu. Zatrzymali się. Stali długo spoglądając na wioskę, jakby nie chcieli rozstawać się tak nagle.

– Silje, muszę teraz wracać do moich ludzi…

– O nie, nie możesz odjechać! – powiedziała szybko bez namysłu. Teraz najchętniej odgryzłaby sobie język.

– Muszę. Zbyt długo już tu jestem. Kiedy śnieg się roztopi, odetnie wszystkie drogi, które tam prowadzą. Muszę przed tym zdążyć. Wiesz, myślałem o Benedykcie. Może jednak powinnaś wyjść za niego? Lubisz go przecież. I ty, i dzieci bylibyście bezpieczni przez całe życie. I ja byłbym o was spokojny. On jest stary, nie żądałby od ciebie niczego, czego ty… nie miałabyś siły spełnić.

– Ależ tak właśnie było! – krzyknęła zrozpaczona.

– Co?

– On jest cudownym człowiekiem, gdy jest trzeźwy. Wtedy był pijany i próbował…

– Wejść do twego łoża?

– Tak – odpowiedziała zawstydzona.

Tengel ścisnął pas tak mocno, że zbielały mu kostki dłoni. Stał spoglądając na dwór.

– Tengelu, postaram się, by to się nie powtórzyło – rzekła z obawą. – Pan Benedykt nie wiedział, co robi, zapomniał o wszystkim. Był tak okropnie pijany. Ale ja… nie mogę wyjść za niego.

– Nie, nie możesz – powiedział stanowczo. – I ta kobieta, która przyjechała… i Sol, moja mała siostrzenica… Bardzo chciałbym zostać. Ale muszę jechać. Opiekuj się dobrze Sol, zrób to dla mnie, Silje. Będzie jej lepiej u was niż u mnie, zatrzymaj ją. Czy zechcesz?

Silje skinęła głową.

– Dziękuję – powiedział po prostu. – Jesienią wrócę, by zobaczyć się z wami.

– Do jesieni jest tak daleko. – W jej głosie zabrzmiała skarga.

– Na dworze Benedykta jesteś bezpieczna. Na pewno przywoła Abelone do porządku, zobaczysz. Benedykt zawsze był sobie panem.

– Nie odjeżdżasz chyba od razu?

– Nie, zostanę jeszcze trochę. Zobaczę, jak potoczą się sprawy z tą kobietą. Niepokoję się, co zrobi z Sol… i z Dagiem. Zostanę jeszcze kilka dni.

– Czy mogę przyjść i…

– Nie, nie możesz. i tak źle się stało, że przyszłaś dzisiaj.

W miejscu, w którym stali, powstała na śniegu wydeptana plama. Silje nieśmiało przytupywała. Zaczęły jej marznąć nogi, ale nie chciała jeszcze odejść. Jeszcze nie teraz.

– Silje – powiedział cicho, nie patrząc na nią. – Czy te sny były naprawdę tak okropne, jak mówiłaś?

Cisza.

– Odpowiedz! – wykrzyknął.

– Pokręciłam głową – mruknęła Silje.

Odwrócił się i spojrzał na jej schyloną, zaczerwienioną twarz.

– Tego nie mogłem przecież usłyszeć, głuptasie – roześmiał się. W jego głosie pojawiła się nuta radości.

Och, na pewno wyśmiewa się z niej.

Nie dotknęła go, nie powiedziała ani jednego słowa pożegnania. Pobiegła tylko. Dopiero gdy była już kawałek dalej, na łące, zatrzymała się i obejrzała.

Stał nadal – potężna, nieruchoma postać, jakby przeniesiona z pradawnej, pogańskiej przeszłości.

Na moment uniosła dłoń na pożegnanie, on zrobił to samo. Długo spoglądali na siebie. Potem Silje odwróciła się nagle i podążyła w stronę domu.

Загрузка...