ROZDZIAŁ V

W tym czasie pozwolono Silje jeździć do kościoła trzy razy w tygodniu. Benedykt wolałby co prawda mieć ją przy sobie codziennie, gdyż czas zaczynał naglić i wszyscy ciągle pytali, kiedy skończy. Był wściekły na nieświadomych, jak mówił, nieokrzesanych barbarzyńców, którzy nie rozumieją, że artysty nie należy poganiać. Silje chciała jednak więcej przebywać z dziećmi, by nie stracić z nimi kontaktu. Pragnęła też odciążyć stare kobiety w ich pracy, choć one same nie miały chyba nic przeciwko temu, by jeździła do kościoła. Tak były zauroczone dziećmi, że Silje często uśmiechała się pod nosem.

– Biedne stare panny – powiedział Benedykt. – Przeżywają drugą młodość.

– Ale Sol bywa ogromnie męcząca – wtrąciła zatroskana Silje. To nie są moje dzieci, ale pokochałam je i tak.

Było jej nawet trochę przykro, że tak mało widuje Daga. Greta, choć nadal przyjazna, zazdrośnie strzegła kontaktów z chłopcem, drepcząc nieustannie wokół nich, gdy tylko Silje zajmowała się małym.

– Pozwól im na to – śmiał się Benedykt. – Już wkrótce kościół będzie przecież gotowy.

– A… a potem?

– Potem będziesz musiała wrócić do pracy we dworze. Mam inne zajęcie, znacznie dalej od domu, nie będziesz więc mogła mi pomagać.

Silje nie odpowiedziała. Cudowny okres w jej życiu niebawem się skończy.

– Nie mogę dobrać żadnego koloru na ten kaftan – powiedział pewnego dnia zmartwiony Benedykt. Zawieszony wysoko pod sklepieniem, wpatrywał się intensywnie w sufit, tak się przy tym wyginając, że mało nie złamał kręgosłupa. – Zaplątałem się, głupi osioł. Wszystkie kolory tęczy stykają się przy tym kaftanie. Z czego mam wybierać?

Silje zsunęła się z rusztowania i stanęła na dole. Krytycznie spojrzała na jego dzieło.

– Brązowy? Tak, ale mam przecież… Oczywiście, masz rację. Jesteś genialna!

– Nie, z dołu lepiej widać.

Benedykt chrząknął zadowolony, ale już po chwili przeklinał nad twardym jak kamień pędzlem. Zmitygował się szybko i poprosił o wybaczenie.

Poprzedniego wieczoru wypił trochę za dużo. Zawsze wtedy następnego dnia marudził. Silje poznawała, w jakim jest humorze, po jego znoszonej czapce. Gdy nasuwał ją głęboko na czoło, wiedziała, że drażniły go wysokie dźwięki i ostre światło słoneczne. Jeśli zaś zsuwał czapkę na kark, a pióro sterczało do góry, był zwykłym staruszkiem albo w ukryciu pociągał sobie łyka. Wrodzone poczucie przyzwoitości zakazywało mu picia w kościele, lecz Silje podejrzewała, że malarz chowa coś w wozie, bo czasem chodził tam w jakiejś sprawie.

Wspięła się na rusztowanie i przez pewien czas pracowali w milczeniu.

Nagle Benedykt zaczął chichotać.

– O czym myślicie, panie? – zdziwiła się Silje.

– Było tu wczoraj dwóch starców z parafii, oglądali nasze dzieło. Zobaczyli Diabła w kącie i byli najwyraźniej wstrząśnięci i podnieceni, bo pozostali tam bardzo długo.

Silje zaczerwieniła się. Nic chciała oglądać tego okropieństwa, od kiedy je namalowała.

Zawahała się przez chwilę.

– On… wiecie, o kogo mi chodzi, panie… powiedział, że widział to wtedy, kiedy tu był. To nie było po mojej myśli.

Benedykt miał minę winowajcy.

– Nie, to… to był niefortunny przypadek. Wszedł tam, a potem zapytał, no i musiałem przecież powiedzieć, że to ty namalowałaś. Rozumiesz chyba, że nie wolno kłamać w kościele.

A teraz właśnie kłamiesz, ty stary oszuście, pomyślała Silje. Założę się, że sam go tam zaciągnąłeś!

– Co powiedział? – zapytała cicho.

– Nic. Wydawał się bardzo poruszony i zdenerwowany. Powiedziałem, że musimy postarać się wydać cię szybko za mąż, skoro potrafisz malować takie namiętne obrazy.

– Nie mówicie chyba tego poważnie, panie? – jęknęła Silje. Co… co on na to odpowiedział?

– Nie wiem. Sądzę, że był nieco rozdrażniony. Może dlatego, że powiedziałem coś w rodzaju „my starcy, musimy wydać ją za mąż”. Nie spodobało mu się pewnie, że zaliczam go do ludzi w moim wieku. Zaraz potem odszedł. Chyba poczuł się trochę dotknięty, że namalowałaś go jako diabła, ale czego innego mógł się spodziewać?

– O nie – zmartwiła się Silje. – Nie powinien tego oglądać.

– Muszę przyznać, że to rzeczywiście było głupie, i tak naprawdę trochę się potem bałem. Uff, nie jestem w formie, by więcej teraz o tym rozprawiać. Opowiedz mi lepiej, gdzie nauczyłaś się w ten sposób mówić. Przecież pochodzisz z ludu. Mówi się, co prawda, że róże mogą wyrosnąć między chwastami lub na kupie gnoju, ale ty i tak jesteś wyjątkowa. Czy umiesz także czytać i pisać?

– Troszeczkę. Wiecie, to było, panie, tak. Jeden z synów państwa we dworze, w którym mieszkałam, przychodził do mnie bardzo często. Byłam jakby jego opiekunką, bawiłam się z nim. To on chciał, żebym wszędzie z nim chodziła, dlatego przysłuchiwałam się lekcjom i starałam się jak najwięcej zapamiętać. Wchłaniałam wiedzę, jak wysuszona roślina wodę. Chciałam się uczyć wszystkiego! Przejęłam ich mowę, pożyczałam książki chłopca. Wiedziałam, że mam możliwości, jakich nie miały inne dziewczęta. Moja wiedza jest oczywiście bardzo niepełna, nie chodziłam z nim przecież za każdym razem. Ale coś niecoś zostało mi w głowie.

– Poczekaj chwilę. Aby zdobyć wiedzę w taki sposób i w takich okolicznościach, jak się udało tobie, potrzebne są pewne zdolności. Po kim je masz?

Silje zastanowiła się.

– Moja matka wiedziała bardzo dużo, a jej ojciec potrafił pisać. To znaczy pisał różne pisma innym chłopom i pięknie wycinał w drewnie.

– A więc stąd artystyczna żyłka! – przerwał Benedykt. – Tak, to wiele wyjaśnia. Ale co to?

Zaczęli nasłuchiwać. Z kościelnej wieży dochodziły odgłosy ciężkich kroków. Zaskoczeni patrzyli na siebie. Silje bała się wyraźnie.

– Czy tu straszy?

Zeszli z rusztowań. Silje nie miała ochoty wisieć bezbronna gdzieś między niebem a ziemią, podczas gdy wszystkie duchy świata buszowały w kościelnej wieży. Z trudem przezwyciężyła chęć ucieczki.

– Któż, u licha, może ukrywać się na górze? – szepnął Benedykt. Przysunął się bliżej. Dziewczyna nie była pewna, czy chce ją chronić, czy też sam chce być chroniony.

Czekali w napięciu. Silje nieświadomie złożyła ręce jak do modlitwy. Nagle zaskrzypiały drzwi prowadzące na wieżę i pojawił się w nich brodaty mężczyzna.

– Jestem piekielnie głodny, Benedykcie. Nie masz dla mnie kawałka chleba?

– Co? A więc to tu się ukrywasz? I w dodatku straszysz moją uczennicę?

Coś podobnego, to niby tylko ona się bała?

– Tak, tak, mamy jedzenie, prawda, Silje. Zawsze o nim zapominamy. Biegnij po nasz podróżny kufer.

Silje przyniosła kufer i otworzyła przykrywę, by nieznajomy mógł się pożywić. Był to mężczyzna w średnim wieku, mocno zbudowany, o bystrych oczach. Nosił się jak chłop, choć może wcale nim nie był, bo jego samodziałowa bluza była modnie skrojona, a na nogach miał robione na drutach pończochy.

– Potrzebuję jedzenia dla dwóch – powiedział brodacz posilając się obficie.

– Masz kogoś ze sobą? – zapytał Benedykt.

– Tak: młody Heming leży na górze i bardzo cierpi.

– Cierpi? – powtórzyła Silje przerażona, myśląc ze złością o rumieńcu, który ją zdradzał.

Mężczyzna roześmiał się.

– Już od trzech tygodni nie miał kobiety, tak z nim źle. Idź do niego na górę. Z jedzeniem, to miałem na myśli.

– Nie, nie dopuszczaj Silje do tego nicponia – powiedział Benedykt. – Ona ma do niego słabość.

– Poradzę sobie – odparła Silje szybko. Bardzo chciała znów zobaczyć swojego bohatera, choć raniły ją wzmianki o jego kobietach. Oczywiście nie wierzyła w to, co mówili. Młody chłopak o tak pięknej twarzy mógł być tylko szlachetny i dworny w stosunku do kobiet. Na pewno zazdrość przemawia przez tych starców.

Nie widziała go od tamtej nocy, gdy uratowała mu życie. Nie mogła jednak o nim zapomnieć. Marzyła, by ujrzeć go ponownie. Często martwiła się i zastanawiała, jak mu się wiedzie. A teraz… był tutaj! Wzięła ze sobą kuferek i zaczęła wchodzić po starej drabinie. W końcu jej głowa znalazła się na wysokości otworu prowadzącego do wieży. – Światło dzienne dochodziło tu przez szpary. Usłyszała gwałtowny szmer, jak gdyby ktoś próbował się ukryć.

– To tylko ja, Silje. Przynoszę pożywienie.

– Silje? – wydawało się, że szuka w pamięci. Jej pełen oczekiwania uśmiech zgasł. Chyba o niej nie zapomniał?

– Ach tak, moja wybawczyni – usłyszała. Podał jej ramię i wciągnął na ostatnie stopnie. Silje weszła uradowana, pełna nadziei.

Na Boga, jakże on wyglądał! Miał na sobie brudne i porwane ubranie, a jego złote włosy były teraz przyszarzałe i splątane. Wyraźnie przydałaby mu się porządna kąpiel. Chłopak nie był jednak wcale speszony.

– Silje, słodki aniołku, przychodzisz jak zesłana z nieba. Czy wyznaczyłaś sobie rolę mojego stałego wybawcy?

Pochyliła rozpromienioną twarz, choć nie spodobało się jej, że kpi.

– Jedzcie teraz, panie. Najedzcie się do syta!

– Co tam masz? – zapytał zaglądając do kuferka. Skrzywił się. Znowu łosoś! Czy chłopi nie mogą wymyśleć nic innego, tylko wiecznie ten łosoś?

Zjadł jednak ze smakiem.

Dziewczyna poczuła się trochę nieswojo. Parobek co dzień łowił ryby w rzece i bardzo był dumny ze swoich zdobyczy. Co prawda takie jedzenie mogło się wydać jednostajne, ale trzeba przecież być wdzięcznym, że w ogóle ma się jakąś strawę. Nie wszyscy ją mieli.

Właściwie ona też nic dziś jeszcze nie jadła i ślina napłynęła jej do ust, gdy patrzyła, jak znika ostatni kawałek chleba. Ale chłopak potrzebował posiłku bardziej.

Skończył jeść i podniósł głowę. Dopiero teraz naprawdę zobaczył Silje. Wyczytała podziw w jego oczach i poczuła, jak robi jej się ciepło wokół serca. Heming zrozumiał w lot, że tu nie osiągnie nic próżną paplaniną. To była poważna i niewinna dziewczyna – na pewno dziewica, za to dałby sobie uciąć głowę. Dziewictwo niedługo jej odbierze, ale musi mieć na to czas. Teraz są ważniejsze sprawy. Musi ratować swoje życie. Zerknął na nią jeszcze raz. Naprawdę będzie przyjemnie uczynić z tego pączka prawdziwą kobietę. Wyglądała tak delikatnie. Pachniała czystością i trochę farbami. Widać też było, że ma gorącą krew. Domyślał się tego, spoglądając na ciepły, brązowy kolor jej włosów, fiołkowoniebieskie oczy i lśniące, białe zęby między delikatnymi jak płatki dzikiej róży wargami.

– Usiądź przy mnie na chwilę, Silje – powiedział przyciszonym głosem. – Jestem taki zmęczony, muszę porozmawiać z kimś rozsądnym.

Posłuchała z wahaniem, usiadła w pewnej odległości od niego i starannie naciągnęła suknię na podkulone kolana.

Nie zastanawiała się nad tym, ale instynktownie rozumiała, że sytuacja jest trudna. Czuła, że jego męska duma została urażona. To ona, dziewczyna, uratowała go od niechybnej śmierci, widziała, jak go spoliczkowano, i słyszała, jak nazwano przeklętym idiotą. Teraz znów przychodzi mu z pomocą – przynosi jedzenie temu żałosnemu, wynędzniałemu biedakowi. Intuicja podpowiadała jej, że powinna przywrócić mu poczucie własnej wartości.

– Jesteście… jesteście jednym z buntowników, panie? – zapytała miękko, z podziwem.

Wypił łapczywie resztę piwa, które mu podała.

– Hm – odparł wyraźnie nonszalanckim tonem. – Jestem jednym z przywódców.

– O – powiedziała z nietajonym zachwytem, otwierając szeroko oczy. To dodało Hemingowi odwagi. Obojętnie przyglądał się swoim bardzo brudnym paznokciom.

– Wiesz… Dostaję zawsze najtrudniejsze zadania. Dlatego mnie wtedy uwięziono. Ryzykowałem życie dla innych.

Tajemniczy opiekun Silje powiedział coś wręcz przeciwnego. Wspomniał o lekkomyślnej wizycie u kobiety. Nie chciała jednak teraz o tym myśleć.

– On jest bardzo potężny, ten wasz pan – powiedziała rozmarzona. – Pomógł mi raz jeszcze, kiedy zachorowała dziewczynka. Nie wiem, co uczynił, ale uzdrowił ją. I wyleczył moją odmrożoną nogę. Jego dłonie były tak gorące, że aż paliły.

Heming wpatrywał się w nią.

– Kto? Ach on! Mylisz się! – wykrzyknął gwałtownie. – On nie jest moim panem, nie znam go, nigdy go nie widziałem…

Zrozumiała, że posunęła się za daleko. Nikomu przecież nie wolno było mówić o Dyrem synu Alva, przywódcy buntowników. Jedno niebaczne słowo mogło go posłać prosto w pułapkę wójta. Wszyscy powinni zachowywać się tak, jakby w ogóle nie istniał, a ona o tym zapomniała. Nic dziwnego, że Heming był zły.

– Był u ciebie? – spytał cicho, mimo iż przed chwilą zaprzeczył, że go zna.

– Ależ tak!

Heming uczynił niedbale w powietrzu znak krzyża.

– Jesteś szalona! Szalona! Czy wystawiłaś sól i chleb?

– Co?

– Trzeba rozsypać sól! To pomaga. Sól i chleb. A dziewczynka… jesteś całkiem szalona, jakże mogłaś? Czy uczyniłaś nad nią znak krzyża? A może położyłaś srebrną monetę z wizerunkiem krzyża?

Twarz Silje zesztywniała.

– Maria, jedna z kobiet we dworze, położyła taką monetę pod nogą łoża Sol.

Odetchnął z ulgą.

– Dzięki Bogu, a więc wszystko będzie dobrze. A niemowlę, co z nim?

Jak to miło z jego strony, że okazuje takie zainteresowanie dziećmi! Silje nie mogła oderwać od niego wzroku. Pozostawała pod urokiem pięknych, idealnie regularnych rysów jego twarzy.

– Mały Dag ma się dobrze, dziękuję. Aż za dobrze. Greta wyraźnie go rozpieszcza i przekarmia. Ja prawie go nie widuję.

– Chyba dobrze schowałaś te rzeczy, w które był owinięty?

– O tak, powiedział… – Och, przecież nie wolno jej było wymieniać imienia Dyrego syna Alva.

– Czy jesteś pewna, że nikt ci ich nie zabierze? Wiesz, że są cenne.

– Nie, nikt ich nie weźmie.

– To znaczy, że dobrze je ukryłaś?

– O tak, w skrzyni pod moim łożem.

– Mam nadzieję, że są tam dosyć bezpieczne. No, muszę już iść. Serdeczne dzięki za pożywienie. Zobaczę cię jeszcze?

Zaczerwieniła się z radości.

– Jeśli zechcecie, panie.

Podnieśli się. Wyciągnął rękę i uniósł jej brodę. Był bardzo blisko.

– Czy wiesz, że jesteś ładna?

Spuściła wzrok i potrząsnęła przecząco głową. Krew nabiegła jej do twarzy, dudniła w uszach.

– Ale tak jest. Czy mogę… odwiedzić cię?

Silje spojrzała na niego przerażona.

– Naturalnie, zgodnie z zasadami przyzwoitości. Zapewniam, że będę się zachowywał zupełnie przyzwoicie – uśmiechnął się. – Chciałbym tylko z tobą pomówić. Jesteś taka mądra.

Mimo usilnych starań nie mogła sobie jakoś przypomnieć, by powiedziała dziś coś rozsądnego. Wydawała z siebie tylko okrzyki zdumienia lub przerażenia.

– Przez jakiś czas nie będę mógł przyjść. Gonią nas, musimy się kryć. Możesz mi wierzyć, to samotne życie! Ale kiedy tylko żołnierze stąd odejdą, zjawię się.

Dłoń podtrzymująca jej podbródek wydawała się niezwykła. Nigdy żaden mężczyzna nie dotykał Silje w taki sposób. Parę razy próbowano ją zgwałcić, ale wtedy stawała się brutalna. Zacięcie broniła swojej cnoty czekając, aż pojawi się ten właściwy. I jak dotąd udało się jej.

Dłoń Heminga nie paliła jej tak, jak ręka tamtego na stopie. Tamta była delikatna i silna, ale to zupełnie co innego, miała przecież leczyć… Dlaczego właśnie teraz musiała myśleć o tamtym mężczyźnie? To Heming jej dotykał, spoglądał na nią swymi cudnymi, niebieskimi oczami, uśmiechał do niej smutno, prawie zatroskany. Biedny chłopiec, ma tak nieszczęśliwe życie, ciągle jest ścigany!

– Oczywiście możecie odwiedzić mnie u Benedykta, panie – powiedziała niepewnie. – Zatroszczę się o to, byście dostali porządny posiłek.

– Nie, nie – szepnął. – O mojej wizycie nikt nie może się dowiedzieć. Nigdy nie wiadomo, gdzie kryją się zdrajcy.

Benedykt zawołał ich, zeszli więc na dół.

– Już myślałem, że chcesz zamieszkać tam na górze, Silje – rzekł, spoglądając na nią badawczo.

Odpowiedziała mu promiennym uśmiechem, choć w jej oczach kryło się zażenowanie. Benedykt posmutniał.

– Wyglądasz na bardzo z siebie zadowoloną, jak kot, który właśnie upolował mysz – zauważył z przekąsem.

– Nie macie racji mówiąc tak, panie – krzyknęła z żalem Silje.

Dwaj mężczyźni opuścili kościół i Silje z Benedyktem mogli powrócić do przerwanej pracy.

– Posiadasz wiele zalet, Silje – powiedział Malarz. – Wygląda jednak na to, że brak ci poczucia humoru.

Zamyśliła się.

– Chyba tak jest, panie – przyznała. – Kiedyś umiałam żartować i dostrzec zabawną stronę każdej sytuacji. Ale od kilku tygodni, kiedy straciłam wszystkich bliskich, śmiech uwiązł mi w gardle, a moje poczucie humoru zgasło.

– Oczywiście, kochanie – powiedział, żałując swych słów. – Nie pomyślałem o tym. Jestem takim egoistą, wydaje mi się, że tylko ja noszę żałobę. Zobaczysz, radość na pewno wróci. Ale… powinnaś trochę uważać na tego chłopaka.

– Wiem – odrzekła. – Sądzę jednak, że on nie jest taki zły, jak go widzą niektórzy. Myślę, że jest dobry, miękki i wyrozumiały.

– No tak – westchnął Benedykt. – Na to właśnie masz uważać.

Prace w kościele zostały zakończone i Silje powróciła do robót we dworze. Podsłuchała kiedyś rozmowę dorosłych, z której wówczas niewiele zrozumiała. Dopiero teraz ich słowa zaczęły nabierać znaczenia. Jeden z gości mówił, że ludzie mają w sobie trzy siły: twórczą, zachowawczą i niszczącą. Powiedział, że istnieją osoby, będące czystym wcieleniem jednej z tych sił. Są też prace, w których wykorzystuje się tylko jedną z nich.

Zajęcie gospodyni zaliczało się chyba do tych najbardziej zachowawczych. Silje nie potrafiła doszukać się w nim niczego wartościowego. Oczywiście wszystkie polecenia wykonywała sumiennie i porządnie, ale do swych obowiązków podchodziła z całkowitą obojętnością. Posmakowała już twórczego zajęcia i wiedziała, że to właśnie jest jej świat. Ten i żaden inny.

Nie była wielką artystką, miała jednak w sobie to coś, co od wieków inspiruje twórców. A ponieważ nie lubiła pracy we dworze, tym większe stawiała sobie wymagania. Nie znosiła patrzeć, jak niszczy się pięknie nakryty stół, a starannie przystrojone danie znika, nienawidziła też widoku wyszorowanej do białości kuchni zawalonej brudnymi talerzami i garnkami, zwłaszcza że wszystko to trzeba było robić jeszcze raz i jeszcze raz… Wiecznie powtarzające się czynności w domu, w oborze i w stajni dokuczały jej bardziej, niż śmiała to przyznać sama przed sobą. Człowiek, który tworzy, większość rzeczy wykonuje tylko jeden jedyny raz. Przy powtarzaniu zanika żar, siła natchnienia. Z doświadczenia wiedziała, że nie pomaga wtedy ani zrobienie na drutach pięknego kaftana, ani upieczenie ciasta, a te czynności były dla gospodyni jedyną możliwością tworzenia. Wiedziała też, że powinna zmuszać się do wykonywania codziennej pracy. Gdyby sobie pofolgowała, prędko przestałaby sprzątać – brudziło się przecież tak szybko. Znów porwałyby ją sny na jawie. Nie mogło się to powtórzyć, tu we dworze, wśród tych życzliwych ludzi. Rozmyślała o chwilach, gdy mówiono o niej w domu, że jest leniwa. Widocznie tak większość osób oceniała ludzi twórczych i marzycieli.

Benedykt rozumiał jej wewnętrzne zmagania.

– Masz w sobie duszę artysty, Silje, choć wątpię, czy właśnie malowanie jest twoim przeznaczeniem. Myślę, że powinnaś zająć się czymś innym, lecz nie znalazłaś jeszcze swej drogi. Nie masz, niestety, zbyt dużych szans, by ją w ogóle odszukać, bo na nieszczęście jesteś dziewczyną.

W głębi duszy nie zgadzała się z takim twierdzeniem. Być chłopcem to większe nieszczęście. Dziewczęce marzenia, takie jak te o Hemingu, były zbyt piękne, by mogła się bez nich obejść.

– Musimy wydać cię bogato za mąż – ciągnął Benedykt. – Musisz mieć dużo służby, byś mogła tworzyć kiedy i co będziesz chciała. W tajemnicy lub otwarcie. Bogaty mąż jest dla ciebie jedynym wyjściem – dodał i w tej chwili zasmucił się, myśląc o własnym niedostatku.

Silje odparła z uśmiechem, że raczej nie wierzy w swe bogate zamążpójście. Zapewniła jednak, że jak długo pozostanie we dworze, będzie spełniać swoje powinności.

Zaczynała teraz lepiej rozumieć osobliwą mowę Sol; dziewczynka używała już więcej słów i wymawiała je wyraźniej. Mała nadal była jak dzika kotka. W jej zielonych oczach czaił się błysk nieposłuszeństwa, gdy coś szło nie po jej myśli, potrafiła być również niezwykle uparta. Ale czasami jej oczy nabierały jakiegoś szczególnego wyrazu i to Silje przerażało. O czym wówczas myślała? Co widziała?

Dag rósł. Każdego ranka Greta owijała go mocno, lecz w ciągu dnia Silje rozluźniała nieco powijaki. Przestawał wtedy tak głośno płakać. Widać już było, że będzie miał jasne włosy, ale ciągle był zbyt maleńki, by określić jakieś charakterystyczne dla niego cechy. Silje czuła, że bardzo kocha tę małą istotkę, którą znalazła w lesie owej dziwnej nocy.

Dzień po dniu życie płynęło tym samym rytmem. Teraz, zimą, sypiano do piątej rano. Po przebudzeniu rozpalano ogień i przy świetle łuczywa wykonywano swoje obowiązki. Na poranny posiłek podawano miarę piwa, do tego trochę łososia lub solonego mięsa. Kiedy prace w stajni i oborze były zakończone, koło dziewiątej przed południem, może dziesiątej, jedzono obiad. Potem była ciężka praca aż do wieczerzy, którą szykowano o czwartej lub piątej po południu. O dziewiątej wieczorem wszyscy kładli się spać.

Zima szła swoim torem. Gdy nastał czas przedświątecznego uboju, Silje uciekła do lasu. Nie miała siły być przy zabijaniu zwierząt, którymi się zajmowała, z którymi rozmawiała i do których się przywiązała. To było dla niej zbyt okrutne. Zabrała ze sobą Sol i wzburzona wędrowała po twardym, zamarzniętym leśnym poszyciu, aż minęło najgorsze.

Pewnego dnia podczas takiej włóczęgi zatrzymała się nagle wystraszona. Sol spojrzała na nią pytająco. Znajdowały się na wzgórzach ponad dworem Benedykta, na szlaku, którym nigdy wcześniej nie chodziły. Silje długo stała nieruchomo, rozglądając się dokoła, w końcu znów ruszyła w drogę.

– To nic – powiedziała spokojnie. – Zdawało mi się.

A jednak coś ją zaniepokoiło, nie wiedziała tylko co. Dźwięk, uczucie, że jeszcze ktoś znalazł się w pobliżu? To pewnie łoś. Tej zimy nie widziano w okolicy drapieżników, inaczej nie odważyłaby się wyjść z małą.

Benedykt wyjeżdżał teraz na kilka kolejnych dni. Malował w odległej parafii i musiał tam mieszkać. Pił coraz częściej i nie był już tak radosny.

– Chciałbym, żebyś mogła ze mną pojechać, Silje. Dobrze nam było razem, prawda?

– Wspaniale – zgodziła się.

– W tym kościele nie ma takich warunków. Mieszkam w okropnej, małej norze, nie mogłabyś dzielić jej ze mną.

Nie, rozumiała to. Benedykt ciężko westchnął.

Pewnego wieczoru przyszedł do niej pijany jak bela, w filozoficznym nastroju. Leżała już w łóżku, otworzyła jednak drzwi. Przecież to był pan domu, jej przyjaciel, prawie ojciec, czuła się przy nim całkowicie bezpieczna. Sądziła, że chce z nią porozmawiać o czymś ważnym, szybko jednak przekonała się, że sama wpędziła się w tarapaty. Początkowo siedział spokojnie i plótł coś po pijanemu, a ona starała się mu odpowiadać w miarę rozsądnie. Ale potem stał się sentymentalny.

– Jestem człowiekiem samotnym, Silje. Samotnym i starym. Potrzebuję twojej młodości, która by mnie ogrzała. Przecież rozumiemy się nawzajem, prawda?

Gdy przysiadł na skraju łoża, był tak blisko, że Silje mogła widzieć zamglone oczy i każdy por jego starczej skóry. Gdy mówił, ślina leciała mu z ust.

– Oczywiście, rozumiemy się – mruknęła. Siedziała owinięta kołdrą, z kolanami podciągniętymi pod brodę. Ale teraz najlepiej byłoby chyba…

– Jesteś wspaniałą kobietą! Zobaczyłem to już w kościele, kiedy stałaś i malowałaś. Widziałem twoje piersi z porfilu… porf… profilu; tak, znam się na rzeczy, wiesz, potrafię docenić piękno. Poczułem wtedy, że nie jestem tak wysuszony, jak sądziłem. Jeszcze może mi się zrobić w spodniach ciasno, Silje…

– Wybaczcie, panie Benedykcie, nie możemy obudzić małej Sol. Muszę jutro wcześnie wstać. Najlepiej będzie, jeśli rano dokończymy tę rozmowę.

– Wtedy powiedziałem sobie, że Silje z pewnością okaże litość staremu biedakowi.

Jego dłoń powędrowała w kierunku kołdry, ale właśnie ześlizgnęła mu się noga i począł osuwać się na podłogę. Silje znalazła się w nadzwyczaj niezręcznej sytuacji, lecz zarazem dostrzegła szansę na wybrnięcie z opresji. Wyskoczyła z łóżka, pomogła wstać Benedyktowi i podprowadziła go do drzwi. Czapka zsunęła mu się z głowy i zawisła na jednym uchu.

– Nie zapomnijcie, że jutro mamy dokończyć tę rozmowę. Jeśli ktoś zobaczy, że odwiedzacie mnie tak późno, może pomyśleć o czymś niestosownym. A ja nie chciałabym narazić na szwank ani mojego imienia, ani waszej sławy.

Benedykt zachichotał wesoło. Kiedy sobie wypił, był dobroduszny i przyjazny. Pozwolił się wyprowadzić bez protestów.

Zaszokowana stała oparta o futrynę i nasłuchiwała. Dopiero gdy jego mamrotanie ucichło w oddali i dobiegł ją odgłos zamykanych w sąsiednim domu drzwi, wróciła do łóżka.

Na szczęście następnego dnia Benedykt kompletnie niczego nie pamiętał i głośno dziwił się śladom stóp na śniegu w pobliżu schodów prowadzących do jego domostwa. Greta zapewniała, że to były jego własne ślady.

– Tak, tak, a więc musiałem wyjść za potrzebą – burczał. – To jest ta zła strona wypicia kieliszeczka. Za wszelką cenę chce się on wydostać z człowieka o najbardziej nieodpowiedniej porze.

Silje odetchnęła z ulgą.

Загрузка...