IX

1

Cytaty z myśli przewodniczącego Mao brzmią bardzo pięknie, kiedy skanduje się je chórem w rytmicznym i melodyjnym dialekcie syczuańskim. Nawet jeśli nie są recytowane najpłynniej, przypominają odgłos wznoszących się i opadających fal, brzmią trochę jak opera. Słuchane przez dłuższy czas mogą hipnotyzować, a nawet wprowadzać w senny trans.

Na początku lat siedemdziesiątych przez kilka lat z rzędu w szkolnej toalecie, na murach, a nawet na ziemi, ukazywały się „reakcyjne hasła”. Treść większości brzmiała prosto i dosłownie: „Precz z przewodniczącym Mao” lub podobnie. Skoro więc chciano go usunąć, po co dodawano pełne szacunku „przewodniczący”? Nikt nie zadawał tego pytania, ponieważ takich bardzo reakcyjnych haseł nie wolno było „powtarzać ani rozpowszechniać”, nawet podczas przesłuchania. Policja i władze szkolne traktowały każdy przypadek niezwykle poważnie; bez ostrzeżenia konfiskowano nam tornistry i tak długo analizowano charaktery pisma, aż wytropiono małego kontrrewoluq”onistę i zmuszono, by ujawnił nazwisko dużego kontrrewolucjonisty, który za tym wszystkim stał. Ucznia wyrzucano ze szkoły, a dorosły znikał bez śladu na dziesięć lat albo i dłużej. Do takich śledztw mobilizowano wszystkie siły, a całe miasto o niczym innym nie mówiło.

Żadne miasto w Chinach nie może się pochwalić graffiti, które dorównywałoby naszemu ostrością i soczystością języka, ani też nie ma chyba drugiego takiego miejsca, gdzie pojawiło się tylu młodocianych „reakcyjnych” grafficiarzy. Bycie kontrrewolucjonistą stanowiło najcięższą zbrodnię i pociągało za sobą najstraszniejsze konsekwencje. Dzięki paru nabazgranym słowom można było z dnia na dzień zyskać sławę, co stanowiło nieodpartą pokusę dla wielu nierozsądnych podrostków. Przestraszeni, a zarazem podekscytowani, próbowali napisać tych parę fatalnych słów.

Raz, kiedy jako dyżurna sprzątałam szkolny ustęp i nikogo nie było w pobliżu, zelektryzowała mnie chęć, żeby napisać coś, co zaszokuje otoczenie i mnie samą. Jednak tego nie zrobiłam, co prawdopodobnie uchroniło mnie i moją rodzinę przed oskarżeniem o „działania kontrrewolucyjne”. A zrezygnowałam wyłącznie dlatego, że moją uwagę przyciągnął dziwaczny rysunek wykonany węglem – genitalia o niewiarygodnych proporcjach. Oblałam się rumieńcem i z trudem oddychałam. Podobno narysowali to chłopcy, którzy nocą zakradli się do ubikacji dla dziewcząt.

Przeważnie też oni wypisywali reakcyjne hasła, ale policja, szukając sprawców, równo traktowała dziewczęta i chłopców.


Wsunęłam Anatomię człowieka pod poduszkę, lecz po chwili przełożyłam ją do tornistra, żeby nie wpadła w ręce komuś z rodziny. Widziałam już wcześniej zdjęcia intymnych części ciała, ale tym razem to było zupełnie co innego. Genitalia na fotografiach ofiar egzekucji czy u mężczyzn kąpiących się na podwórku napawały mnie odrazą i lękiem, podobnie jak nieprzyzwoite rysunki na ścianach ubikacji. Natomiast te w podręczniku medycznym wyglądały czysto, nawet ładnie, i niebezpiecznie podniecająco. Przycisnęłam rękę do piersi; czułam, jak zlewam się potem.

Na dole rozległo się bicie zegara; była pierwsza. Umówiłam się z nim na wpół do trzeciej. Jeżeli pójdę wzdłuż rzeki, a potem skrótem pod górę do Przychodni Ludowej Numer Pięć, dotrę na miejsce za wcześnie, nawet gdybym szła powoli. Moje nogi były jak z waty, ledwo się na nich trzymałam. Zapytam go, co to za pomysł, żeby mi dawać taką nieprzyzwoitą książkę. Co z niego za nauczyciel?

2

Przed kranem czekała długa kolejka, ale wody nie było. Przy rzędzie wiader ustawionych wzdłuż drogi kręciło się pięcioro czy sześcioro ludzi. Słońce tego dnia wcześnie wzeszło, w południe będzie prażyć. Byłam zadowolona, że po drodze schwyciłam kapelusz ze słomy, który chronił zarówno przed słońcem, jak i przed deszczem.

– Jeżeli wkrótce nie pojawi się woda, nie tylko umrzemy z pragnienia, ale nasze rozeschnięte wiadra zaczną skrzypieć! -narzekali ludzie, szukając cienia pod okapami domów.

Schodziłam ze wzgórza ku przystani promowej na alei Strumienia Kotów.

Nieopisanie brudna kobieta stała na kamiennym mostku przy punkcie zbiórki surowców wtórnych. Natykałam się na nią za każdym razem, kiedy tamtędy szłam. Mostek łączył brzegi strumienia, którym płynęły wyłącznie ścieki z miejscowych fabryk; w słońcu oleista woda połyskiwała czerwonawo, czasami unosiła się nad nią zielonkawoniebieska poświata. Łachmany ledwo okrywały ciało tej kobiety. Ludzie twierdzili, że liczyła sobie ponad trzydzieści lat, tymczasem twarz miała dziecinną, piersi zaś jak u młodej dziewczyny. Reszta ciała była otyła, a biodra i uda masywne. Raz do roku, czasem co dwa lata, rósł jej brzuch. Uwypuklał się na wiosnę, latem stawał się ogromny, a jesienią znowu płaski. Nikt nie wiedział, co się działo z dziećmi, które rodziła, podobnie jak nikt nie znał jej imienia ani przeszłości. Opluwana i bita, żywiła się resztkami z pobliskich restauracji i odpadkami, które udało jej się znaleźć na ulicach. Noce spędzała gdziekolwiek.

Ludzie mówili, że to nimfomanka.

Kamienny mostek przy punkcie zbiórki surowców wtórnych był ulubionym miejscem tej kobiety, a zarazem jedynym, gdzie jej nie nękano.

W punkcie pracowało dwóch starych mężczyzn; jeden przenosił od bramy do magazynu makulaturę, plastikowe sandały, szmaty, stare buty, potłuczone szkło i kawałki metalu, a drugi prowadził księgowość, wyliczał należność na liczydle i przez małe okienko wydawał monety lub pogniecione banknoty.

Widok nimfomanki jest jednym z moich najwcześniejszych wspomnień z dzieciństwa. Oczy miała zamglone, palce czarne, a ciało pokryte warstwą lepkiego brudu. Zimą nosiła przegniłe kalosze, latem chodziła boso, niewrażliwa na potłuczone szkło, którego mnóstwo leżało wokół punktu skupu. Potrafiła w każdej chwili ściągnąć majtki na oczach kobiet czy mężczyzn, ale za to -w przeciwieństwie do tych nienawistnych „normalnych ludzi”, którzy spędzali życie na atakowaniu wrogów klasowych – zawsze chodziła uśmiechnięta.

Cztery lata wcześniej komitet mieszkańców ogłosił na zebraniu, że uwięziono bandę czworga. Kiedy zebranie dobiegło końca, ludzie nie posiadali się z radości, że znowu wpływowi funkcjonariusze zlecieli ze stanowisk, a kolejna grupa prześladowców zasiliła szeregi ofiar. W euforycznym nastroju sąsiedzi paradowali po ulicach, bijąc w metalowe wanienki, garnki i patelnie, które zastępowały im gongi. Powiewały czerwone transparenty, strzelały fajerwerki. Mężczyźni o nagich torsach na całe gardło wykrzykiwali hasła, tłum gęstniał, głównie za sprawą dzieciarni, która dla zabawy dołączała do pochodu. Ciągle rosnąca rzesza demonstrantów skierowała się na plac Przy Kamiennym Moście.

Dając się porwać tłumowi, szłam po kamiennych stopniach alei Szkoły Średniej, niepewna, co nam przyniesie jutro. Ale podobnie jak wszyscy uczestnicy tej manifestacji wiedziałam, że tak jak należało okazać smutek po śmierci przewodniczącego Mao, teraz trzeba uczcić aresztowanie bandy czworga, prawej ręki wodza w okresie rewolucji kulturalnej. I wtedy zauważyłam nimfomankę, która szła ku mnie, w przeciwnym kierunku niż wszyscy. W jasnym jesiennym słońcu jej twarz nie wydawała się taka brudna. Miała włosy obcięte na jeża i ociekała wodą; prawdopodobnie jacyś rozbestwieni demonstranci wepchnęli ją do rzeki. Podarty męski mundur oblepiał jej ciało; brzuch tym razem był płaski. Szła, przeciskając się w ludzkim mrowiu.

Opuściłam pochód i ukryta za słupem telegraficznym przyglądałam się zafascynowana, jak podąża samotnie na przekór ludzkiej fali, zupełnie niezainteresowana tym, co dzieje się wokół ani co przyniosą następne dni.

Minęły cztery lata, a ona dalej żyła sobie szczęśliwa i brudna jak zawsze, gdy tymczasem w moim życiu pojawiało się coraz więcej oczekiwań i frustraqi.


Jangcy nadal płynęła mętna i znacznie ciemniejsza od Cłaling. I chociaż woda sprawiała wrażenie bardzo ciepłej, okazywała się zimna, jeśli sprawdziło się ją stopą. Nas, mieszkańców nabrzeża, cechuje szczególne przywiązanie do rzeki. Ludzie, którzy przybywają tu w odwiedziny, podziwiają ją przez chwilę i zapominają o niej, jak tylko się odwrócą plecami, śmiejąc się z nas, że jak głupcy puszczamy kaczki na wodzie. Miło jest popatrzeć na rzekę, mówią, ale to wszystko. Zobaczcie, ile czasu tracicie, przeprawiając się przez nią, a kiedy prom się wywróci, rzeka staje się morderczynią.

Nam rzeka przepływa przez serce, jest z nami od dnia narodzin. Jeżeli przystajemy na wzgórzu, żeby chwilę odsapnąć, odwracamy się, by spojrzeć na rzekę, bo to dodaje nam energii i zachęca do dalszej wędrówki.

Dysząc ciężko, wspięłam się do połowy wysokości zbocza. Ludowa Przychodnia Numer Pięć stała na końcu drogi. Nauczyciela historii jeszcze nie było. Przyszłam za wcześnie.

3

Nie mając odwagi wejść na teren przychodni, stanęłam pod drzewem przy bramie, tak by nie natknąć się na kogoś znajomego. To była moja pierwsza randka i bardzo się denerwowałam.

Jako nauczyciel powinien być punktualny. A już się spóźniał jakieś dwadzieścia, może trzydzieści minut. Zdjęłam słomiany kapelusz i wachlowałam się nim podniecona, chociaż wcale nie było gorąco. Nigdy nie rzucał słów na wiatr, był ze mną szczery, przynajmniej do tej pory. Pewnie ogarnął go wstyd po tym, co zrobił – podarował dziewicy taką obleśną książkę – na pewno wiedział, że przejrzałam jego grę.

Czekałam, patrząc, jak na prowizorycznych noszach transportowano do przychodni pacjentów, za którymi ciągnęli strapieni krewni.

– Gorące, słodkie bułeczki! – Wieśniacy z bambusowymi koszami na plecach zachwalali przed bramą swoje wyroby. – Kupujcie słodkie, pyszne bułeczki!


Gdyby poszedł ze mną na wzgórze, tak jak obiecał, ten dzień byłby idealny.

Stoję na szczycie, zasłuchana w szum sosen kołysanych wiatrem, i patrzę na największą rzekę Chin. Z góry wygląda jak szarfa poufale opasująca miasto, zanim połączywszy się z Cialing u Niebiańskich Wrót, popłynie rozlana szeroko w dal do innego miasta. Statki suną z prądem i pod prąd, wzbijając fale, ale z tej odległości ledwo słyszę ich syreny. Podmuchy wiatru burzą mi włosy i szarpią ubraniem.

W scenie, którą podsuwa mi wyobraźnia, widzę wyłącznie siebie i dobrze mi z tym.

A w rzeczywistości słońce spłynęło na czubki drzew, sprzedawcy słodkich bułeczek nie przestawali nawoływać klientów. Zaczynało mi burczeć w żołądku; robiłam się głodna. Mijały mnie sznury ludzi wracających z pracy. Czyżbym pomyliła miejsce? Źle zrozumiałam, co mówił? Dlaczego każe mi na siebie tak długo czekać? Przestałam tu całe popołudnie, wdychając zapach środków dezynfekcyjnych. Wiem, o czym myślisz, chciałam mu powiedzieć, ale jeśli się krępujesz, zrobię to za ciebie.

Inni ludzie mogą mną pomiatać, ale tobie nie wolno. Jeśli spróbujesz, odsłonię przed tobą moje krwawiące rany. Te myśli przygnębiły mnie i zasmuciły tak bardzo, że o mało nie popłynęły mi łzy. W przeciwieństwie do innych ludzi, bez wysiłku potrafił mnie sprowokować do płaczu. Mógł sprawić, bym się zupełnie zatraciła, lub zmienić mnie w coś tak kruchego, że rozsypałabym się od jednego ciosu. Pragnęłam jedynie polubić kogoś, w kimś się zakochać. Teraz stało się jasne, że te emocje łączyły się z pewną częścią mego ciała, bo gdy wzruszenie przepełniało mi serce, wypływał ze mnie lepki płyn.

4

Kiedy bezsensownie czekałam przed bramą Przychodni Ludowej Numer Pięć, w domu rozpętało się piekło. Nawet ojciec, który poruszając się po omacku, rzadko wchodził na poddasze, był tam teraz razem z Drugą Siostrą i Trzecim Bratem. W trójkę na siłę wlewali w gardło Czwartej Siostry lekarstwo i mleko sojowe oraz niezliczone szklanki wody.

Napiła się DDT, jednak za mało, by ze sobą skończyć. Kiedy otworzyła oczy, nie pozwoliła się zabrać do szpitala; czepiała się tralek łóżka z taką siłą, że o mało ich nie połamała, a puściła je dopiero wtedy, gdy brat obiecał, że jej tam nie zaprowadzi.

To ojciec usłyszał uderzenie butelki o podłogę i poczuł ostry zapach pestycydu sączący się przez szpary między deskami. Musiała jakiś czas po moim wyjściu wyjąć butelkę z zakamarka w sieni, gdzie wcześniej ją ukryła, po czym wniosła ją na górę i usiadła na łóżku, żeby się zastanowić. Ponieważ niczego lepszego nie wymyśliła, postanowiła wypić to świństwo i położyć wszystkiemu kres.

Czwarta Siostra była z nas wszystkich najładniejsza. Miała tak wyraźnie zarysowane brwi, że nie musiała ich podkreślać ołówkiem, i rozmarzone ciemne oczy, ocienione długimi rzęsami; jej piersi wznosiły się dumnie, a włosy nosiła przycięte do uszu. W tamtym czasie wszystkie plotkarki, które zaglądały do naszego domu, mówiły do ojca: „Twoja czwarta córka z dnia na dzień zmieniła się w piękność!”

Matka bez przerwy powtarzała Czwartej Siostrze, że piękny wygląd nie ochroni jej w życiu przed cierpieniem.

Ona lepiej niż ktokolwiek inny wiedziała, że uroda ściąga nieszczęście na dziewczynę z ubogiej rodziny, ale nie podejrzewała, jak szybko te przepowiednie się sprawdzą. Czwarta Siostra i De-hua od łat byli zakochani, a poznali się w kolektywnej wsi, do której ich wysłano. Jednak zwlekali ze ślubem z obawy, że potem już nigdy nie uda im się wrócić do miasta. Kiedy bowiem miastowi chłopcy czy dziewczęta wchodzili w związki małżeńskie z wieśniaczkami czy wieśniakami lub pobierali się między sobą w trakcie pobytu na wsi, tracili hipotetyczne prawo do ponownego zameldowania w mieście. Więc Czwarta Siostra i Dehua przyrzekli uroczyście, że na zawsze pozostaną sobie wierni, ale ślub wezmą dopiero po powrocie do miasta. Po zakończeniu rewolucji kulturalnej w 1976 roku ci, którzy mieli koneksje, wracali do domu ł coraz mniej młodych mieszkańców miast pozostawało na wsi. Dehua wrócił w 1978 roku i starannie przeanalizował sytuację: Czwarta Siostra mogła na zawsze utknąć na wsi, skazana na los żony rolnika, a jeśli to on miałby być tym rolnikiem, oboje czekałaby skrajna nędza. Więc zainteresował się dawną koleżanką z klasy, córką sekretarza partii w fabryce, ponieważ ten związek mógł odmienić jego życie i nawet zapewnić mu awans na członka kadry, co byłoby znacznie lepsze, niż gdyby miał pozostać zwykłym robotnikiem.

Z wyjątkiem mojej rodziny wszyscy uważali, że Dehua dokonał słusznego wyboru. W porównaniu ze stałym zameldowaniem w mieście miłość była błahostką. Czwarta Siostra pisała długie listy do domu, błagając matkę, żeby zrobiła co w jej mocy, aby ściągnąć ją do domu i uchronić przed losem żony rolnika.

Naturalnie matka była bezsilna: nie miała koneksji ani pieniędzy. Więc kiedy Czwarta Siostra przyjechała na urlop do domu i zorientowała się, że Dehua ulokował uczucia gdzie indziej, wpadła w panikę i oznajmiła, iż nie wyjedzie z Czungcing i nie powróci na wieś, dopóki on nie przysięgnie, że będzie się trzymał z dała od tamtej kobiety. Kiedy jednak zaczęła się zbierać do wyjazdu na wieś, zdeterminowana, aby tam szukać sposobu rozwiązania tej tragicznej sytuacji, odwiedziła nas zaprzyjaźniona sąsiadka i Czwarta Siostra się załamała, wylewając przed nią swoje żale. Kobieta, wiedziona współczuciem, zapytała ją, czy byłaby skłonna pracować jako tragarz w przedsiębiorstwie budowlanym na przedmieściu, i Czwarta Siostra zgodziła się bez wahania.

Tym sposobem poszła w ślady matki; została tragarzem piasku i cegieł, z tą różnicą, że matka była „zatrudniona czasowo”, podczas gdy ona miała status „robotnicy kontraktowej”. Wychodziła z domu bladym świtem, a wracała późnym wieczorem, bo do pracy dojeżdżała dwoma autobusami, no i musiała przepłynąć przez rzekę. Przychodziła cuchnąca potem i coraz bardziej zamykała się w sobie; wkrótce nie miałyśmy już o czym ze sobą rozmawiać.

Fabryka, w której pracował Dehua, znajdowała się w pobliżu przystani promowej na alei Kamyka z Procy, niedaleko naszego domu. Dehua był przystojnym, uprzejmym młodym człowiekiem i kiedy go zobaczyłam po raz pierwszy, pomyślałam, że wygląda jak ci młodzi naukowcy z czytanek.

Za każdym razem, kiedy do nas przychodził, pomagał w domowych obowiązkach: nosił wodę, kroił i gotował warzywa oraz zmywał naczynia. I bardzo grzecznie się do wszystkich odnosił. Jednak matka nigdy mu nie wybaczyła, że zerwał z Czwartą Siostrą. Ojciec, małomówny jak zawsze, również traktował go chłodno, bo według niego był zniewieściały, czyli z góry skazany na cierpienia. Gdy zapadała noc, ojciec wołał w kierunku poddasza, że droga do domu robi się ciemna i niebezpieczna, co miało oznaczać, że Dehua powinien się zbierać. Lecz aluzyjne uwagi rodziców rzadko przynosiły skutek, a Czwarta Siostra nalegała, żeby Dehua się do nas wprowadził. Tylko w ten sposób mogła na nim wymóc wiarygodną obietnicę małżeństwa.

Toteż przyszło mi dzielić poddasze z Czwartą Siostrą i Dehua. Aby im nie przeszkadzać, wychodziłam na dwór i do późna czytałam w słabym świetle latarni, co pogłębiało moją krótkowzroczność. Poddasze było takie małe, że nie mogłam spać, kiedy się kochali. Wstrzymywałam wtedy oddech i zaciskałam powieki, udając głęboki sen. A czasem po prostu schodziłam po omacku na dół i siedziałam w ciemnym kącie. Nienawidziłam ich za te hałasy.

Nasze łóżka oddzielała jedynie zasłonka, więc nie mogliśmy się tak zupełnie unikać. Jeżeli w domu była rodzina i młodzi nie mieli dla siebie miejsca, schodzili nad rzekę albo szli na wzgórze. Nie posiadali aktu ślubu i gdyby nakryła ich policja czy milicja obywatelska, przeżyliby upokorzenie, a w dodatku powiadomiono by zakłady pracy i musieliby napisać samokrytykę. Jedynym miejscem w tym rozległym mieście, gdzie mogli przez parę godzin cieszyć się intymną atmosferą, była sala zrujnowanego kina na szczycie góry.

– Czy ty naprawdę musisz czyścić buty przed wyjściem do pracy? – zapytał ojciec Dehuę.

– Zmieniam obuwie w fabryce – odparł Dehua.

– Czy to aby nie za wiele kłopotu?

– Nie – rzucił Dehua od drzwi, wychodząc z domu przed śniadaniem.

Ojciec powiedział do matki, która akurat wróciła, że to niewątpliwy znak, iż Dehua nie zerwał definitywnie z tamtą dziewczyną. Obawiał się, że znowu się dogadali i tylko patrzeć, jak Dehua rzuci Czwartą Siostrę. Ludzie pragną piąć się w górę, a on na pewno nie czuł się szczęśliwy na naszym ciasnym poddaszu.

5

Dehuę ściągnięto z fabryki do domu. Kiedy zobaczył Czwartą Siostrę, miała potargane włosy, policzki w kolorze popiołu i matowe oczy. O mało się nie udusił od smrodu, jaki wydzielała zawartość spluwaczki przy jej łóżku. Wszyscy, z wyjątkiem Czwartej Siostry, naskoczyli na niego. Wyglądało na to, że cała rodzina ma ochotę rozszarpać go na kawałki. Druga Siostra rzuciła się ku niemu z krzykiem, Trzeci Brat zaciskał i otwierał pięści, a Dehua dobrze wiedział, że ma przed sobą groźnego przeciwnika.

Za sprawą próby samobójczej Czwarta Siostra zyskała świadectwo ślubu.

Tuż przed przeprowadzką młodej pary do domu rodziców De-huy na Zakręcie Białych Piasków matka podarowała Czwartej Siostrze nową kołdrę.

– Czy wy oboje o niczym nie macie pojęcia? – obruszył się nasz sąsiad, Łysy Czeng, który akurat był w sieni. – Pokazywanie białej powłoki ślubnej kołdry przynosi pecha.

Żadne z nich nie zareagowało. Należało powiedzieć mniej więcej coś takiego: „Pech dla kołdry to szczęście dla ludzi” albo „Wiatr wieje, słońce świeci, pech odleci”, ażeby odczarować złe proroctwo. Najbezpieczniej jednak w takim wypadku jest chwycić jakiś tłukący się przedmiot – miseczkę, dzbanek na wodę, kafelek czy szklankę – i rozbić go o podłogę. Podobnie rzecz się ma z pałeczką do ryżu. Gdy spadnie, należy wymówić zaklęcie: „Pałeczka upuszczona, ziemia nam sądzona”, zanim się po nią nachylimy.

A im tak się spieszyło, że zapomnieli, czego uczyli ich starzy ludzie. Nic nie powiedzieli, niczego nie rozbili i prawdopodobnie w tamtej chwili owionął ich zły wiatr, niewidzialny dla ludzkich oczu.

Łysy Czeng po śmierci swojej matki przestał uprawiać walki tai chi z własnym cieniem i zarzucił grę na zdartych skrzypcach. Kupił sobie Szkolny słownik encyklopedyczny i zaczął studiować takie hasła jak „heksagramy” czy „prawo pięciu elementów”. Powiedział naszemu ojcu, że nagłą śmierć jego matki spowodowała niekorzystna pozycja ich kuchenki, która nie powinna stać przodem do południa, jako że to kolidowało z „niebiańską łodygą” i „ziemską gałęzią” matki.

Potem przerzucił się na akupunkturę. Wkrótce jego szyję, ramiona i nogi, a szczególnie wierzch dłoni, pokryły liczne ślady po igłach. Usiłował zmienić obieg energii witalnej, aby zapewnić sobie długowieczność. Gdyby tylko udało mu się zgromadzić qi, mógłby obyć się bez jedzenia przez pół miesiąca! Idealny stan określano mianem „brak-łaknienia-ziarna”. Ponieważ rząd wydał ścisłe zarządzenie, że wszystkie zwłoki, bez żadnych wyjątków, muszą być spalane w krematorium, matka Czenga nie mogła spocząć w okazałej trumnie, którą zbił dla niej kilkanaście lat wcześniej. Zatem Czeng popiłował trumnę na małe kawałki, które układał w taki czy inny heksagram zgodnie z regułami zawartymi w I-cing, i spędzał większość czasu, siedząc w jego centrum, aby ochronić się przed złymi duchami i przywołać sprzyjający wiatr.

To górskie miasto spowija atmosfera niezwykłości. Przed wiekami górny i środkowy bieg Jangcy był kolebką szamanizmu i nawet dzisiaj każdy rodzaj magicznych praktyk znajduje tu wyznawców. Sama nie bardzo wierzyłam w cudowną moc qi, ale uważam, że Łysy Czeng zdobył jakąś tajemną wiedzę. Inaczej jak by wytrzymał, poszcząc przez pół miesiąca? Jednakże w latach głodu ojciec również całymi dniami obywał się bez jedzenia. Patrząc pod tym kątem, gromadzenie qi jest bardzo pożyteczne.

Загрузка...