VI

1

Matka przybyła do Czungcing na statku – zaczęła Duża Siostra – ot, kolejna dziewczyna ze wsi, która uciekła przed małżeństwem zaaranżowanym przez rodziców. Ukryła się w tej rozległej metropolii, tak by rodzina nigdy jej nie odnalazła.

Tamtego dnia, gdy tu dopłynęła, gęsta jak mleko mgła spowijała miasto. „Czung-cing!” – rozległ się okrzyk przy relingu.

Matka przecisnęła się na pokład z cuchnącej, zatłoczonej kabiny pod pokładem i zaczerpnęła w płuca rześkiego rzecznego powietrza. Jej oczom ukazały się dziwnie wyglądające domy u podnóża wzgórz i rzędy kamiennych stopni wiodących do starożytnych murów miasta. Kiedy statek podpłynął bliżej przystani pontonowej, ujrzała tłum czekających ludzi: mężczyzn w garniturach i kapeluszach, kobiety w jedwabnych szeongsamach i butach na wysokich obcasach, tragarzy z nosidłami na barkach, nosicieli lektyk, handlarzy zachwalających towary i uzbrojonych policjantów. Wszystko było takie dziwne i nowe, że na chwilę zapomniała, dlaczego się tu znalazła.

Był rok 1943, ciężka zima dobiegła końca; gęsta mgła dawała poczucie bezpieczeństwa, bo Japończycy byli zmuszeni wstrzymać naloty do maja, aby dopiero przy bezchmurnym niebie ranić miasto bombami. Czungcing, tymczasowa siedziba rządu Kuo-mintangu, obfitował w szpitale, uczelnie, fabryki, najróżniejsze firmy, a nawet w stada bydła. To brudne, wilgotne miasto, któremu Jangcy zapewniała utrzymanie, a kordon wzgórz ochronę, pełniło rolę politycznego i kulturalnego centrum kraju.

Matka uciekła z domu zaledwie parę dni wcześniej i pomimo bólu w dolnej części kręgosłupa z powodu urazu, jaki odniosła, wyskakując z okna, ruszyła z przystani prosto przed siebie, szczęśliwa, że gęsta mgła jest jej sprzymierzeńcem. Nie miała odwagi przystanąć choćby na chwilę. Ale żaden z krewniaków jej nie szukał. O brzasku, gdy zapiały koguty, dołączyła do zmierzającej ku miastu grupy sprzedawców bambusowych mat. Miała przy sobie tylko jedną rzecz: moskitierę z bielonych konopi, wyszywaną w granatowe ptaszki, która stanowiła całą jej wyprawę. Kiedy zapadła noc, matka wraz z kilkunastoma innymi młodymi kobietami z portowego miasteczka w powiecie Czong wsiadła na parowiec kursujący po Jangcy, który miał je dowieźć do pracy w fabryce tekstylnej. Dziewczęta spały pod pokładem, ciut powyżej kadłuba. Przy wejściu ułożyło się dwóch żołnierzy; pilnowali, by nic się im nie przytrafiło w drodze do fabryki. Większość kobiet przerażał odgłos wody uderzającej o kadłub i ryk syren okrętowych. Ale matka zwinęła się w kłębek i spała jak zabita, nieświadoma tego, co się wokół dzieje. Ten być może pierwszy od wielu miesięcy mocny sen był dla niej błogosławieństwem.

2

Matka miała okazję lepiej przyjrzeć się miastu, dopiero kiedy zeszła ze zmiany w fabryce, a to, co zobaczyła, nie wyglądało najciekawiej. Ponieważ wiosna dobiegała końca i wkrótce miały opaść mgły, bezpiecznych dni pozostało niewiele. Północna część miasta ginęła w oparach, natomiast zarys południowej to wyłaniał się z nich na chwilę, to znikał. Zygzaki wąskich uliczek biegły w różne strony, pnąc się i opadając pośród dzielnic biedoty, gdzie chałupy na palach wzdłuż dróg i na pochyłościach wzgórz przypominały stada szarych górskich jaszczurek.

Duża Siostra mówiła o mieście sprzed trzydziestu siedmiu lat, a mimo to opis brzmiał znajomo. Wątpię, czy przez pół wieku cokolwiek się zmieniło w okolicznych slumsach poza tym, że teraz tłoczyło się w nich jeszcze więcej ludzi.

To miasto ze swą różnorodnością, przyczajonymi niebezpieczeństwami i ukrytymi sekretami miało prawo budzić lęk Trudno było odgadnąć, kim naprawdę są mężczyźni poruszający się po ulicach Czungcing; nawet strój nie wyjaśniał niczego. Każdy z nich mógł być miejscowym opryszkiem lub dżentelmenem, wrogim agentem albo przestrzegającym prawa obywatelem, śledczym tropiącym zamieszki, funkcjonariuszem tajnej policji, człowiekiem triady, uczonym, hazardzistą, urzędnikiem, aktorem, włóczęgą czy kieszonkowcem. Podobnie rzecz się miała z kobietami w Czung-cing; niemożliwością było odgadnąć z wyglądu, czy ma się do czynienia z mężatką, ze zbiegłą żoną czy z tanią prostytutką. Wszystkich otaczała atmosfera tajemniczości i dla wszystkich siłę napędową stanowiła chęć czerpania przyjemności z życia.

Wkrótce nadszedł 1945 rok. Zamilkły tak dobrze wszystkim znane syreny alarmowe przed nalotami, nie słychać było przeraźliwych pisków ludzi, w panice szukających schronienia. Mieszkańcy miasta wkrótce stracili nawyk niespokojnego spoglądania w niebo i wypatrywania czarnych punktów, które zbliżając się, przybierały kształt japońskich bombowców. Schrony przeciwlotnicze stały teraz puste. Miasto wypełniła oszałamiająca atmosfera radości ze zwycięstwa nad wrogiem. Lecz ten punkt zwrotny w jego historii miał niewielki wpływ na życie osiemnastoletniej robotnicy z fabryki tekstylnej. Los zdążył już zdecydować, że przypadną jej w udziale przeżycia, które rodzicom, rodzeństwu czy rówieśnicom nadal pracującym na roli nie mogły się nawet wyśnić.


Siedziałam tuż przy Dużej Siostrze na wyżłobionym głazie, a sprawy, o których opowiadała, wydawały mi się nie z tego świata. Zawyła jękliwie syrena liniowca, który zawijał do portu przy Niebiańskich Wrotach. Jej głos przypominał żałobną muzykę w wykonaniu taniej orkiestry. Słońce zachodziło za wzgórza na północnym brzegu, przystrajając je w delikatną, czerwoną aureolę. Kilkoro amatorów kąpieli zmierzało już do brzegu, trzymając suche rzeczy nad głową. Miasto miało burzliwą historię; słowa siostry czyniły w mej głowie taki zamęt, że nic bym nie zrozumiała, gdybym nie chłonęła ich również sercem.


Młody mężczyzna, który wszedł do Fabryki Tekstylnej 601 w dzielnicy Piaskowych Ławic, nie zamierzał przystawać przy dormitorium dla nowo zatrudnionych pracownic. Ale kiedy przechodził obok, usłyszał dziwny hałas, więc wsunął głowę do środka, żeby sprawdzić, co się tam dzieje, a jego dwóch ludzi od specjalnych poruczeń zatrzymało się parę kroków za nim. Pod ścianami dużej budy podobnej do namiotu leżały sienniki, w powietrzu wisiał zaduch starego potu.

Młoda kobieta stała przywiązana do słupa, pasma włosów z rozplecionych warkoczy oblepiały jej policzki; całe światło słoneczne, które wpadało do pomieszczenia, zdawało się skupiać na ciele kobiety, nadając jej skórze aksamitny połysk. Rzęsy miała czarne i długie, a zawzięcie zaciśnięte usta były wilgotne i karminowe z gniewu. Bat brygadzisty śmigał w powietrzu, tymczasem ona uparcie zmagała się z więzami.

Duża Siostra stwierdziła, że punkt zwrotny w historii naszej rodziny nastąpił w chwili, gdy mężczyzna w kapeluszu zajrzał do dormitorium, bo właśnie tamtego ranka oczarowała go uroda matki i zaintrygował jej upór. Zaskoczyło go, że ta ładna wiejska dziewczyna okazuje taki zawzięty sprzeciw i nie ugina się pod razami bata, nie błaga o litość, przez co brygadzista poniósł uszczerbek na honorze. Kiedy się odwrócił wściekły z gniewu, stanął twarzą w twarz z człowiekiem triady, więc pozostało mu tylko pokornie się uśmiechnąć. W triadzie panowała hierarchia; mężczyzna, który wszedł do środka i zapytał, co się dzieje, był zdecydowanie ważniejszy od brygadzisty.

Ponieważ słońce padało zza pleców matki, nie mogła widzieć wyraźnie rysów mężczyzny, zauważyła jedynie, że ma kapelusz, jest wysoki i trzyma się prosto. Nagle ogarnęła ją trwoga, bo obecność kogoś takiego mogła oznaczać poważne kłopoty. Zdesperowana, odwróciła zaczerwienioną ze strachu twarz, a jej pierś gwałtownie unosiła się i opadała, poruszana urywanym oddechem.

Kiedy przystojny młody mężczyzna rozkazał ją uwolnić, mogła mu się wreszcie lepiej przyjrzeć. Poruszyło ją jego pełne troski spojrzenie.

Romantyczna z natury Duża Siostra co rusz się w kimś zakochiwała. Nie byłam w stanie przerwać jej opowieści, a teraz z kolei nie potrafię jej dokładne przytoczyć. Mogę jedynie mniej więcej odtworzyć, co mówiła, i spróbować zrozumieć, skąd wzięła się tamta miłość od pierwszego wejrzenia. Matka była wiejską, niewątpliwie ładną dziewczyną, która za wszelką cenę pragnęła obronić swoją niewinność; kto wie, może akurat ten fakt stanowił kryterium dla człowieka triady przy wyborze żony. Należało szukać kogoś, kto zadba o dom. Jako mało znaczący watażka w tajnej organizacji musiał z uporem piąć się w górę, więc instynktownie nie ufał zalotnym kobietom, które pchały mu się do łóżka.

Mężczyzna dokładnie przyjrzał się matce, rzucił parę słów do brygadzisty i zaraz wyszedł.

Po tamtym niepokojącym incydencie matka wróciła do pracy i z biegiem czasu zapomniała o całej sprawie, podobnie jak wcześniej zapominała o innych niebezpieczeństwach, o które otarła się w młodości. Żyła bardzo skromnie, a odłożone pieniądze wysyłała do domu. Aż tu pewnego dnia, jakieś dwa miesiące później, kiedy po skończonej zmianie wraz z innymi dziewczętami czekała w kolejce do kontroli osobistej, która miała zapobiec wynoszeniu kłębków przędzy czy skrawków tkaniny, podszedł do niej brygadzista i rozpływając się w uśmiechach, poprosił, by przeszła prosto do fabrycznej bramy.

Za bramą matka stanęła jak wryta na widok nowej rikszy o okuciach wypolerowanych do blasku i rikszarza w liberii, który czekał na nią w pozie pełnej szacunku.

3

W tamtych czasach bywalcy eleganckich restauracji przychodzili do nich w garniturach i w skórzanych butach, a włosy i brody nosili starannie przycięte, natomiast kobiety miały pantofle na wysokich obcasach i fryzury w stylu ulubionych gwiazd hollywoodzkich; kolczyki, naszyjniki, broszki oraz rękawiczki dodawały szyku, biżuteria pobrzękiwała dyskretnie, a rozdęcia na bokach satynowych szeongsam były tak głębokie, jak dyktowała moda.

Dużą Siostrę od urodzenia cechował talent krasomówczy. Wcześniejsze pokolenia snuły legendy o heroicznych rycerzach, lecz za jej czasów wyparły je filmy i książki. Jako mała dziewczynka siedziałam skulona w kącie i chłonęłam historie opowiadane przez młodych ludzi, którzy przyjeżdżała ze wsi na długi urlop. Stłoczeni w małym pokoju, rozsiadali się na obu łóżkach lub na podłodze i gryząc pestki melona, opowiadali o przerażających duchach zamieszkujących góry albo o szpiegach Kuomintangu. Czasami skupiali się na sprawach bliższych życia: romansach przyjaciół, potyczkach z wieśniakami, bójkach na noże z bezwzględnymi przedstawicielami miejscowej kadry i szykanami policji, jakie z nich wynikały. Historie sypały się jak z rękawa, jedne wywoływały salwy śmiechu, inne wyciskały łzy.

– Mała Szóstko, zejdź na dół! – wołała matka, która nieodmiennie miała pretensję, że za mało pomagam w domu. Wtedy Duża Siostra przepędzała mnie zniecierpliwiona. Lecz kiedy zrobiłam już, co należało, znowu kucałam w drzwiach na poddasze i słuchałam, gotowa w każdej chwili się stawić na następne wezwanie matki.

Nie wiem, w jakim stopniu Duża Siostra ubarwiła tę rodzinną historię. Szczerze mówiąc, ona miała większe predyspozycje do zostania pisarką niż ja. Niestety, nawet nie skończyła szkoły, a swe najlepsze lata zmarnowała w służbie rewolucji. Bezpowrotnie je utraciła. Podczas jednego z towarzyskich spotkań stwierdziła, że los obszedł się z nią okrutnie, nie pozwalając jej zostać pisarką, ponieważ to, co przeżyła, wystarczyłoby na kilka ciekawych powieści. Zrobiło mi się przykro, gdy to powiedziała, bo odniosłam wrażenie, że utraciła życiową szansę.

Teraz, kiedy jej słuchałam, nie potrafiłam powiązać tamtej młodej, ładnej dziewczyny z matką taką, jaką znałam – mało kobiecą, niekształtną, o grubych nogach i wiecznie złą. Usiłowałam ją sobie wyobrazić w ulubionej luźnej szeongsamie w kolorze indygo i filcowych papciach, bez żadnej biżuterii, z błyszczącymi czarnymi włosami sczesanymi z czoła i zaplecionymi w dwa warkocze… z krótkimi włosami też by jej było do twarzy. Skromne spojrzenie ciemnych oczu idealnie pasowało do rysów, uśmiech dodawał jej dyskretnego czaru. Tak… mogła być piękna. Duża Siostra ma rację, dlaczego matce miałyby być obce uroki młodości?

Mężczyzna, który siedział naprzeciw niej w restauracji, wyglądał zniewalająco. W białym garniturze, ze świeżo przystrzyżonymi włosami, był przystojniejszy od gwiazdorów z plakatów; modna fryzura lśniła od brylantyny, wyraziste oczy patrzyły spod ładnie zarysowanych brwi. Zdecydowanie nie przypominał tych gogusiów z filmów z lat trzydziestych i czterdziestych ani zniewieściałych aktorów teatralnych z tamtego okresu. Ośmiokątna lampka na stole rzucała dyskretne światło, zastawa o błękitnych wrąbkach była z cienkiej, niemal przezroczystej porcelany. Na niebo wypłynął księżyc i rozbłysły gwiazdy. Za oknem migotały światła miasta rozciągniętego na wzgórzach. Matka nie jadła, siedziała z pochyloną głową i dłońmi na podołku.

O czym rozmawiali? Zapominając o skrępowaniu, jakie wywołał elegancki strój i pierwszy w życiu pobyt w ekskluzywnej restauracji, słuchała z uwagą, kiedy opowiadał jej historię swego życia. Nie wiem, kiedy matka przekazała ją Dużej Siostrze, ale oto co usłyszałam…

Powiedział, że pochodzi z Anjue w prowincji Syczuan. W rodzinie panowała taka bieda, że matka musiała brać pranie do domu, a ojciec był tragarzem lektyki. Na jedenaścioro dzieci przeżyło zaledwie dwoje: ósme i ostatnie. Matka dała mu na imię Długowieczny Chłopiec, mając nadzieję, że będzie żył długo i szczęśliwie. Na młodszego brata wołali Płonące Polano, aby zrównoważyć zły wodny element w jego łosie, odkryty przez wróżbitę.

W 1938 roku w powiecie Anjue wybuchła epidemia, po której nastąpiła susza i oboje rodzice zmarli w przeciągu tygodnia. Miał wtedy czternaście lat, a jego brat pięć, więc utrzymywali się z żebrania. Któregoś dnia w grupie żołnierzy szukającej rekrutów wypatrzył swojego wuja, który wyjechał z małego miasteczka przed wielu laty. Dołączył do niego jako kuchcik, bo wuj był kucharzem. Dowódca pozwolił chłopcu zostać, bo nie należał mu się żołd, a w armii brakowało ludzi. W 1942 roku, kiedy wojsko rozłożyło się obozem w Czungcing, był już młodszym oficerem. Przed końcem wojny z Japończykami w tym mieście do triady należało jakieś sześćdziesiąt czy siedemdziesiąt tysięcy ludzi, wliczając w to praktycznie całą armię. Został wtedy członkiem piątego rzędu w generacji zwanej „rytuał”, nic zatem dziwnego, że brygadzista zachował się wobec niego służalczo. Wpływy „rytuału” były szczególnie silne w uboższych warstwach ludności, natomiast wysocy rangą przywódcy triady, działając w porozumieniu z wpływowymi i bogatymi mieszkańcami miasta, ciągnęli zyski z prostytucji, hazardu, handlu opium i z opiumowych melin.

Matce nie chciało pomieścić się w głowie, że ten wytworny, dystyngowany pan, siedzący naprzeciw niej, był kiedyś brudnym, obdartym żebrakiem. W jej sercu panował kompletny zamęt. Po raz pierwszy w jej życiu, umykającym z szybkością wodospadu, pojawił się mężczyzna, naturalnie nie licząc nieznanego kandydata na męża, któremu obiecano ją za parę buszli ryżu.

Miasto nie zasypiało przez wiele tygodni, świętując zwycięstwo po ośmioletniej wojnie z Japończykami. Strzelały fajerwerki, żołnierze paradowali przy dźwiękach gongów i bębnów. Japończycy się poddali, rząd Kuornintangu szykował się do powrotu do Nankinu. Powstającą lukę we władzach Czungcing wypełniły tajne stowarzyszenia; stało się to z cichą aprobatą rządu, który wiedział, że musi zdać się na lokalne siły, chcąc zachować kontrolę na rubieżach.

Matka i ten mężczyzna pobrali się. Na przyjęcie nakryto siedemnaście stołów dla gości, a weselnicy tak długo wznosili toasty za zdrowie panny młodej, że matce zaszumiało od tego w głowie. W ślubnej komnacie, zamiast tradycyjnych dwóch czerwonych świec, całe ich szeregi płonęły aż do świtu.

Matka szybko zaszła w ciążę i rok po zakończeniu wojny urodziła córkę. To ja jestem tą córką, oznajmiła Duża Siostra. Jestem owocem związku dziewczyny, która uciekła z domu przed zaaranżowanym małżeństwem, i gangstera; innymi słowy, jestem dzieckiem kontrrewolucjonisty.

4

A więc Duża Siostra miała innego ojca niż reszta nas. Zdaje się, była z tego bardzo dumna. Gangster to ktoś, na kogo patrzy się z podziwem, a nasz ojciec był tylko porządnym, ciężko pracującym robotnikiem. Muszę przyznać, że próżność siostry działała mi na nerwy.

Kiedy poszłam do szkoły, podobnie jak wszystkie dzieci byłam zmuszona wypełnić niezliczoną liczbę formularzy. W okienku przy pytaniu o „miejsce pochodzenia” – terminie, który komuniści przejęli po poprzednim reżimie, a znaczącym tyle samo co „miejsce urodzenia” – wpisywałam powiat Tientaj w prowinqi Czeciang, u ujścia Jangcy do morza. Nigdy w życiu tam nie byłam i nie potrafiłam mówić tamtejszym dialektem.

Ojciec urodził się pierwszego czerwca, czyli w Dzień Dziecka, więc łatwo to zapamiętać. Mówił z tak silnym czeciańskim akcentem, że ludzie go nie rozumieli, jeśli nie zwolnił na tyle, bym mogła tłumaczyć. Czasami przekręcałam jego słowa, gdy nie podobał mi się rozmówca, ale wtedy, patrząc na mnie groźnie, wyjaśniał, że jego najmłodsza córka musiała źle usłyszeć i stąd ta pomyłka, za którą bardzo przeprasza.

Bronchit ojca zaostrzał się w wilgotne i mroźne zimy, ponieważ nie mieliśmy opału. Brał wtedy lekarstwa, ale stanowczo odmawiał pójścia do szpitala, obojętnie jak bardzo było z nim źle. Po chorobie z tego z natury szczupłego i niewysokiego mężczyzny zostawała sama skóra i kości, przez co wydawał się jeszcze drobniejszy. Ale z uporem twierdził, że nie jest chory, i nawet kiedy trawiła go wysoka gorączka, mówił jedynie: „Chcę jechać do domu”.

– Pozwól mu wrócić do Czeciang! – My, dzieci, prosiliśmy chórem matkę.

– Nie – sprzeciwiała się zdecydowanie. – On nie chce jechać z wizytą, on chce tam umrzeć.

Jak większość ludzi, którzy przenieśli się do Syczanu z terenów w dolnym biegu rzeki, ojciec przybył do Czungcing podczas wojny o niepodległość. Mając piętnaście lat, zatrudnił się jako pomocnik, który opróżniał i czyścił nocniki i robił wszystko, co mu kazano. Ponieważ był pojętny, wkrótce nauczył się gręplować bawełnę i naprawiać kołdry. W 1938 roku, gdy miał dwadzieścia jeden lat, w Tientaj pojawili się ludzie z Kuomintangu szukający rekrutów. Naczelnik wsi za łapówkę wpisał ojca na miejsce kogoś innego, więc nie było wyboru – musiał pożegnać rodzinę i jechać do Czungcing jako poborowy. Oddział rozłożył się obozem w górach na południe od rzeki, a zadaniem ojca było wysyłanie sygnałów ostrzegających o nalotach.

Wiosną 1943 roku, nieco wcześniej, zanim matka uciekła z rodzinnego domu w powiecie Czong i znalazła się w Czungcing, jednostkę ojca przenoszono do innego miasta. Kiedy maszerowali przez góry, ojciec dostał biegunki, więc pobiegł do lasku. Gdy wrócił na drogę, jego towarzysze byli zaledwie punkcikami na górskiej ścieżce, a ich zapalone pochodnie pokazywały, jak duża odległość go od nich dzieli. Wtedy ruszył w przeciwnym kierunku i tym sposobem stał się dezerterem, za co groziło mu rozstrzelanie. Na szczęście nie zauważono jego zniknięcia, a może uznano, że umarł na drodze. Kogóż w czasie wojny obchodziło, czy prosty żołnierz żyje, czy padł? Więc ojciec wrócił do Czungcing i zatrudnił się w przedsiębiorstwie żeglugowym.

Według Dużej Siostry okazał mądrość i odwagę tylko raz w życiu, kiedy związał się z matką wiosną 1947 roku. Do spotkania z nim los doprowadził ją zawiłą ścieżką, bo po raz drugi opuściła rodzinę i została sama. Przez cztery lata, zanim się poznali, ojciec mieszkał i pracował jako marynarz w tym obcym mieście, a przeznaczenie sprawiło, że osiadł w nim na zawsze, i kazało mu czekać na dziewczynę z Syczuanu, która z własnej woli popadła w poważne tarapaty.

Duża Siostra wstała, a ja podniosłam się razem z nią. W bladej poświacie księżyca brzeg rzeki wyglądał znacznie lepiej. Światła przepływającego statku prześlizgnęły się po ciemnych falach, migotliwe odbicia lamp ze wzgórz na przeciwległym brzegu przywodziły na myśl leniwie mrugające oczy. Ktoś grał na harmonijce. Po raz pierwszy wzruszyło mnie jej piękne brzmienie.

– Jaką głupią dziewczyną była matka! – prychnęła gniewnie Duża Siostra. – Chciała pokazać, jaka jest ambitna, więc odeszła. Chyba jestem do niej podobna. A mój ojciec był prawdziwym sukinsynem! – ciągnęła dalej. – Nie dość, że drań wysiadywał całe noce poza domem, to jeszcze zaczął sprowadzać atrakcyjne młode kobiety. Bił matkę, kiedy cicho popłakiwała. „Jak kobieta, która nie potrafi nawet urodzić mi syna, śmie urządzać sceny! – wrzeszczał. – Będę musiał wziąć sobie konkubinę!”

W końcu matka, nie mogąc wytrzymać z nim ani chwili dłużej, wzięła córeczkę, spakowała tobołek i uciekła do rodzinnej wsi. Ale stary lokalny zwyczaj nakazywał utopić kobietę, która zbiegła od męża. Więc ukrywała się przez trzy dni, a potem wróciła do Czungcing, gdzie mąż szukał jej z pomocą swoich zbirów, ale nigdy nie odnalazł.

5

Z kamiennych stopni poniżej domu na palach nasz ojciec dostrzegł młodą kobietę z niemowlęciem na plecach; prała w Cialing przepocone marynarskie ubrania. W przeciwieństwie do innych praczek, które spędzały większość czasu, plotkując, śmiejąc się i wulgarnie flirtując, pracowała szybko i w skupieniu, aby zarobić praniem na życie. Kiedy się wyprostowała, nawet tobołek z dzieckiem nie zniekształcał jej zgrabnej figury. Odwróciła się i podniosła głowę. Wpatrywał się w nią zauroczony. Miał wrażenie, że ona też na niego patrzy, ale się mylił. Jedynie prostowała plecy, zanim znowu przykucnęła nad rzeką. Był początek wiosny, jej ręce wymoczone w krystalicznie czystej, lodowatej wodzie były czerwone jak raki. Rękawy miała wysoko podwinięte, włosy spięte w ciasny kok, ani jedno pasmo nie opadało jej na twarz. Nie nosiła żadnej biżuterii: ani kolczyków, ani naszyjnika, ani bransoletek. Wyglądała tak nieskazitelnie i świeżo, że gdyby nie dziecko na plecach, pomyślałby, że ma do czynienia ze zjawiskiem z jakiegoś innego, nieznanego mu świata.

Przeważnie w domach na palach mieszkali ludzie utrzymujący się z rzeki – marynarze, tragarze, drobni handlarze, prostytutki i trochę zbiegłych więźniów. Ludzie pojawiali się i znikali jak woda w rzece. Komorne w tej dzielnicy slumsów było znacznie niższe niż w mieście.

Kobieta mieszkała w jednym z domów na palach i zarabiała nie tylko praniem, lecz także szyciem i łataniem starych ubrań. Żyła oszczędnie, utrzymując swą małą rodzinę z ciężkiej pracy, a przecież z taką urodą mogła mieć wielkie powodzenie wśród marynarzy. Ci jednak wcale się jej nie narzucali, a ona wydawała się z tego zadowolona i wiodła ciche, rozważne życie.

Dlaczego mężczyźni, którzy mieli dziewczyny w każdym porcie, omijali ją szerokim łukiem? Ktoś, kto wiedział co nieco o jej przeszłości, udzielił ojcu odpowiedzi na to pytanie: ta kobieta oczarowała cię podobnie jak wszystkich mężczyzn. Ale to zbiegła żona człowieka triady, więc trzymaj się od niej z daleka. Nie zaprzątaj nią sobie głowy.

Wczesna wiosna 1947 roku stała się punktem zwrotnym w życiu ojca. Intrygowała go budowa maszyn, a dzięki wrodzonej ciekawości i zdolnościom szybko poznał topografię rzeki i dostał pracę pilota. Jednak obojętnie czy płynął w górę, czy w dół rzeki, główny nurtem czy dopływami, cały czas stała mu przed oczami kobieta z dzieckiem na plecach, przykucnięta nad praniem. Kiedy ujrzał ją następnym razem, gdy zwrócona do niego twarzą prostowała ścierpnięte ramiona, dostrzegł w niej wszystko naraz: dobroć, osamotnienie i silny charakter.

Więc zaczął jej przynosić rzeczy do prania, zawsze płacąc więcej niż inni. Potem odwracał się na pięcie i odchodził, nie oglądając się za siebie.

– Te ubrania są czyste, nie trzeba ich prać – zauważyła cicho pewnego razu.

Zaczerwienił się i przystanął na progu, zanadto speszony, by uczynić krok. Zdał sobie sprawę, że zbyt często przynosi do niej rzeczy. Dziecko spało na łóżku. Kobieta zwinnym ruchem wystawiła stołek i zaprosiła go, by usiadł w drzwiach.

6

Człowiek triady na wszelkie sposoby starał się odszukać zbiegłą żonę. Rozlepił ogłoszenia o zaginionej osobie i wysłał ludzi do jej rodzinnego miasteczka; wszystko na próżno. Wściekły pojechał do Anjue i znalazł sobie dziewczynę, która jeszcze chodziła do szkoły średniej. Po krótkiej ceremonii ślubnej urządził ją w nowym domu, a sam wrócił do Czungcing. Nawet jemu, miejscowemu despocie o szerokich powiązaniach, nie udało się odszukać matki, więc założył, że musiała się wynieść z miasta. Przez myśl mu nie przeszło, że tancerka z nocnego klubu, z którą się zadawał, przekupiła jego ludzi, aby nie podawali mu adresu żony. Pewnego dnia matka, piorąc ubrania nad rzeką, zauważyła elegancko ubraną kobietę, ale w ogóle jej to nie obeszło.

Zanim wiosna 1947 roku dobiegła końca, odgłosy świętowania zastąpił szczęk broni; wybuchła wojna między oddziałami Kuo-mintangu a siłami komunistów. Lokalni namiestnicy wojskowi, tajne stowarzyszenia i organizacje religijne wykorzystywały zamieszanie, by rozszerzać swe wpływy. Wśród przerażonych mieszkańców miasta krążyły najróżniejsze pogłoski. Człowiek triady nie miał czasu zaprzątać sobie głowy żoną, która uciekła z córeczką. Gdyby w grę wchodził syn, naturalnie sprawa wyglądałaby inaczej.

Ojciec, człowiek małomówny, wiedział, że może zdobyć matkę tylko za pomocą czynów. W przeciwieństwie do innych, śliniących się na jej widok mężczyzn nie bał się okrutnej triady. Być może jako obcy w mieście nie doceniał siły podziemnego Syczuanu. Obojętnie jak na to patrzeć, wtedy właśnie narodziła się nasza rodzina.

Duża Siostra w kilku zdaniach dokończyła swoją opowieść i mimo że kilkakrotnie próbowałam do niej powrócić, nie udało mi się poznać żadnych szczegółów. Wiem, że nie czuła się nieszczęśliwa z powodu związku naszych rodziców – w końcu dzięki temu przeżyła – lecz małżeństwo dwojga ubogich ludzi było zbyt pospolite i za mało romantyczne jak na jej gust.

Kiedyś natrafiłam na fotografię matki z ładnie uczesanymi włosami, w białym atłasowym stroju kupionym na wyprzedaży. Po kapitulacji Japończyków bogaci i wpływowi ludzie masowo wyjeżdżali do Nankinu i Szanghaju, wyprzedając za grosze wszystko, czego nie zdołali ze sobą zabrać. Wiele ulic zamieniło się w kramy z używanymi rzeczami. Ojca nie było na tym zdjęciu, matka siedziała na ukwieconym tarasie z niemowlęciem w ramionach. Wiele lat później Duża Siostra pomalowała na różowo kwiaty na czarno-białej fotografii, żeby ją trochę ożywić. Twarz z portretu patrzyła przed siebie spokojnie, może nieco melancholijnie, maskując smutek czy też radość goszczącą w sercu. Tamto zdjęcie zapadło mi w pamięć, bo to był najładniejszy wizerunek matki, jaki kiedykolwiek widziałam.

7

Usiłowałam na podstawie rysów Dużej Siostry odtworzyć wygląd człowieka, którego nazywała prawdziwym ojcem. Nie mógł być niski i szczupły jak większość mężczyzn w Czungcing. Ten playboy w kapeluszu i w długim tradycyjnym chińskim kaftanie miał nieco zazdrosną naturę. Lojalność stawiał na pierwszym miejscu, gotów dzielić dobry czy zły los ze swymi braćmi. Mężczyzna, którego życie tak intymnie splotło się z życiem matki, człowiek, którego nie widziałam na oczy, obojętnie jak bardzo realny dla matki, dla mnie był zaledwie cieniem.

Wysłano go do arsenału na północnym brzegu rzeki, żeby wyłapał komunistów, którzy produkowali proch, nie dbając zanadto o zachowanie tajemnicy. Wrócił do domu pobity i zakrwawiony, wprawiając matkę w śmiertelnie przerażenie. To niespodziewana porażka zamknęła mu drogę do awansu w triadzie, przez co wpadł w pijacki szał. Rwąc z rozpaczy włosy z głowy, potłukł i podeptał wszystkie tabliczki z dedykacjami od gości weselnych. Wtedy właśnie matka zrozumiała, że jej życie nie będzie usłane różami. Sytuacja polityczna z dnia na dzień stawała się coraz bardziej napięta, na ulicach było więcej patroli wojskowych i tajnej policji, nasilały się nocne obławy na komunistów. Człowiek triady rzadko zaglądał do domu; pojawiał się niezapowiedziany i zaraz znikał. Wątpię, czy po ucieczce matka kiedykolwiek zatęskniła za tamtym trybem życia.

Duża Siostra opowiadała, że nigdy nie nosił przy sobie pieniędzy, kiedy ruszał się z domu. Jeżeli miał na coś ochotę, płacił za to któryś z jego niższych rangą towarzyszy, bo zawsze była przy nim kilkuosobowa obstawa, dokądkolwiek by szedł.

– Herszt gangsterów, czym tu się zachwycać! – podsumowałam z przekąsem. – Masz szczęście, że matka cię zabrała. Gdyby nie to, czy zdajesz sobie sprawę, jak wyglądałoby twoje życie po wyzwoleniu? – Chciałam trochę utrzeć jej nosa, chociaż teraz już rozumiałam, dlaczego wiecznie narzekała na naszą biedę.

– Wiem dobrze. – Odchrząknęła. – Moje życie i tak byłoby ciężkie, obojętnie jaka droga otworzyłaby się przede mną.


Na krótko przed wejściem komunistów Czungcing opanował ogromny pożar. Wiosenne wiatry od rzeki zawiewały ogień na wzgórza; rudery zapalały się w przegrzanym powietrzu, w płomieniach stawały nawet drewniane barki i pontonowe przystanie. Ludzie uciekali w obawie o życie, a wkoło nich szalał żywioł. Matka z dwuletnią Drugą Siostrą na rękach, ciągnąc za sobą

0 rok starszą Dużą Siostrę, biegła przerażona pomiędzy zwęglonymi ruinami na brzeg rzeki, aby odnaleźć statek ojca. Wszędzie pełno było poranionych, jęczących ofiar pożaru oraz uciekinierów. Ludzie w łachmanach, o twarzach wysmarowanych sadzą zmierzwionych, zlepionych włosach, zbijali się w gromadki i wspólnie rozpaczali nad losem. Część pogorzelców grzebała w zgliszczach, poszukując domowych sprzętów, inni wylewali wiadra wody na zwęglone szkielety drewnianych domostw, a jeszcze inni biegali po ulicach jak oszaleli, nawołując swoich krewnych. Rodzice szukali dzieci, a dzieci rodziców.

Kiedy dogaszono pożar, zaczęły podpływać statki wyładowane ciałami ofiar, które wyłowiono z rzeki lub pozbierano z nadbrzeża, żeby pogrzebać je w zbiorowych grobach na piaskowych ławicach u ujścia rzeki. Natomiast zwłoki tych, co zginęli w centrum miasta, palono na placu w pobliżu doku przy Niebiańskich Wrotach. Stos pogrzebowy polewano benzyną, aby podsycać ogień; policjanci w czarnych uniformach trzymali przy nim straż. Przez wiele dni nad miastem czarnym od dymu wisiał odór rozkładających się ciał.

W pobliżu hotelu „Czungcing” matka usłyszała wystrzały. Podobno pochwycono podpalacza i od razu dokonano egzekucji. Krążyły różne pogłoski; jedni mówili, że strażacy z Kuomintangu rozpylali benzynę, żeby wzmagać ogień, a inni – że pożar wznieciła partyzantka komunistyczna, ażeby obrócić ludność przeciw rządowi. Kto wie, gdzie leżała prawda? W czasach gdy zawierucha wojenna potrafiła zmieść z powierzchni ziemi dziesiątki tysięcy istnień ludzkich w ciągu jednego dnia, pożar w Czungcing był niewielką tragedią.

Pożar wybuchł drugiego września 1949 roku; ponad dwa miesiące później, pod koniec listopada, miasto znalazło się w oblężeniu wojsk komunistów. Żeglarze z Jangcy porzucili swoje statki, wiedząc, że w czasie działań wojennych w pobliżu szlaku wodnego o strategicznym znaczeniu ich jednostki były łatwym celem.

Jednak ojciec nie miał serca opuścić barki, mimo że do niego nie należała. Dwunastu żołnierzy Kuomintangu załadowało na pokład skrzynie z materiałami wybuchowymi i pod bagnetami kazało mu płynąć w górę rzeki. Zawinięty w kołdrę, tak że widać było jedynie oczy i dłonie, wprawnie manewrował barką, unikając pocisków, które padały z obu brzegów rzeki. Oficer stojący na pokładzie został trafiony w udo i wpadł do budki sternika; krew ochlapała szybę i poplamiła kołdrę ojca. Żołnierze krzyczeli ze strachu, świadomi, że amunicja może w każdej chwili wybuchnąć. Niektórzy z nich skakali do wody, a inni przycupnęli skuleni za budką. Ojciec cudem dostarczył ładunek na miejsce, za co dowodzący dał mu dwie srebrne dolarówki. Potem wymierzył do niego z pistoletu i zeskakując na ląd, rozkazał:

– Zatop statek!

Ojciec zużył cały zapas odwagi na przeprowadzenie statku przez te wszystkie niebezpieczeństwa, gdyż pragnął go ocalić. Więc udając, że nie słyszy rozkazu oficera, zawrócił statek i odpłynął. Dopiero na milę od Niebiańskich Wrót, gdzie ostrzał był ciężki, bojąc się, by go nie zatopiono, wziął kurs na mieliznę przy Nabrzeżu Złotego Piasku.


Tamtego dnia mróz ściął to dziwne, skazane na tyle nieszczęść miasto, którego mieszkańcy to walczyli o żywność, to uciekali z linii frontu. Matka, ponownie w ciąży, wdrapała się na kamienne schody. W jednej ręce niosła worek fasoli, na drugiej trzymała Drugą Siostrę, a Duża Siostra dreptała za nią. Strzelanina nie ustawała, wichura przyginała drzewa niemal do ziemi, a dym z wystrzałów, wzbijany podmuchami wiatru, zawisł nad miastem niebieskawą mgłą. Kiedy matka dotarła do drzwi, chłodna krew chlusnęła jej po nogach. Poroniła.

Właścicielka domu powiedziała, że jeśli martwy płód jest w całości, to chłopiec, a jeżeli się rozpadł – dziewczynka. Pochyliła się i szturchnęła krwawy strzęp szczotką do mycia ubikacji.

– Chłopak! – zawołała. – To chłopak!

Kiedy gospodyni się oddaliła, matka zległa na łóżku, myśląc z rozpaczą, że ojciec na pewno zginął, transportując amunicję, a jego zwłoki unoszą się na rzece wraz ze szczątkami statku. Jednak on uszedł z życiem z walk nad rzeką i wrócił do domu. Swym widokiem przeraził obie córeczki, bo w jego usmarowanej sadzą twarzy widać było jedynie oczy. A matka zarzuciła ramiona na szyję mężowi, który wywinął się Demonowi Śmierci.

Trzy dni później oddział, który zmusił ojca do przewozu amunicji, został okrążony i rozbity przez jednostkę Armii Ludowo-Wyzwoleńczej. Oficer dowodzący oddziałem opowiedział o wszystkim swoim pogromcom, ponieważ był pod wrażeniem odwagi sternika, który nie spełniając jego rozkazu, ryzykował życie. W swojej relacji oficer pominął milczeniem tylko dwa srebrne dolary.

Wiele lat później, w okresie Akcji Tłumienia Kontrrewolucji, ojciec musiał opisać ze szczegółami cały incydent, ale on także nie wspomniał o pieniądzach. Życie ocaliła mu umiejętność nawigacji i znajomość Jangcy – wiedza bardzo pożyteczna dla nowego, komunistycznego reżimu. Skierowano ojca na dopływ Jangcy w jej górnym biegu, zwany Rzeką Złotego Piasku, z niebezpiecznymi progami wodnymi i licznymi ukrytymi skałami, gdzie przy braku boi najmniejszy błąd sternika mógł doprowadzić do zatopienia statku wraz z załogą. W przypadku kogoś z tak niepewną przeszłością jak mój ojciec to zadanie było aktem wspaniałomyślności. Niestety, wyczerpujące żeglowanie nocami zaczęło zbierać żniwo w postaci osłabienia wzroku.

Już jako mała dziewczynka wiedziałam, że na dnie jednego z kufrów leżą ukryte dwie srebrne jednodolarówki. Kiedy matka i ojciec się sprzeczali, zniżali głosy – w przeciwieństwie do pozostałych mieszkańców siedliska, którzy podczas kłótni wrzeszczeli na całe gardło. Rodzice nie chcieli, żeby ktokolwiek ich podsłuchał, a na mnie, skuloną w ciemnym kącie, nie zwracali uwagi.

– Zanieś te dwa srebrne dolary do banku i wymień je – mówiła matka. – A potem wyciągnij ile trzeba na jakiś porządny szpital, gdzie zajęliby się twoimi oczami.

– Za późno na to – wzdychał ojciec. – Poza tym, pokazując te monety, wzbudziłbym podejrzenia.

Wtedy nie rozumiałam jeszcze, jakie „podejrzenia” miał na myśli, ale patrząc z perspektywy czasu, wiem, że jego obawy były uzasadnione.

8

Duża Siostra ziewnęła i spojrzała na szczyt wzgórza, gdzie światło jedynej lampy wydawało się niezwykle jaskrawe w panujących dokoła ciemnościach. Stwierdziła, że czas wracać do domu i kłaść się spać.

– To wszystko? To już koniec? Nie odpowiedziałaś na moje pytanie! – protestowałam. – A syfilis?

– To proste – odparła. – Człowiek triady sypiał z dziwkami na prawo i lewo. Złapał syfilis, zaraził matkę, a ona ojca.

– A tamte wszystkie lata? Kiedy się zorientował, że go ma? Czy wiedział, że matka jest zarażona, zanim się pobrali? Czy oczu ojca nie zniszczyło pływanie w nocy?

– Wyleczono go dawno temu! – Duża Siostra niemal krzyknęła. – Ależ ty jesteś marudna!

Może nawet chciała mi o tym powiedzieć, ale uznała, że niewiele jest do opowiadania, a może nadal skrywała żal. Ot, tak przestawiały się realia potwornego życia biedoty miejskiej w Chinach i nie było sensu silić się na romantyzm. Na brudnych, porośniętych mchem murach w naszej dzielnicy zawsze wisiały plakaty obwieszczające: „Choroby weneryczne są uleczalne”.


Kłyktiny na narządach płciowych, wysypka na żołędzi,

infekcje drożdżowcami, świąd genitaliów,

swędzenie sromu, ropna wydzielina z pochwy.


Nigdy nie udało mi się dociec, jak czytać te plakaty – z góry na dół, z dołu do góry, od lewej do prawej, czy może od prawej do lewej strony? Wszystkie te wprawiające w zakłopotanie i napawające strachem symbole niewątpliwie wiązały się z ohydnymi i wstydliwymi sprawami. Nawet kiedy „Czerwone Słońce” świeciło najjaśniej, a społeczeństwo chińskie doszło do szczytu rewolucyjnych osiągnięć i z dumą twierdziło, że Chiny są jedynym miejscem na ziemi, gdzie uporano się z chorobami wenerycznymi, te ostrzeżenia nigdy tak na dobre nie zniknęły; a na początku lat osiemdziesiątych pojawiły się znowu w masowych ilościach. Nigdy nie starczyło mi odwagi, aby lepiej się im przyjrzeć czy postarać się wniknąć w to, kto co leczy i u kogo. Kiedy więc Duża Siostra podniosła na mnie głos, bałam się dalej drążyć ten temat.

Загрузка...