XII

1

Była późna wiosna 1962 roku. Duża Siostra w stożkowatym kapeluszu ze słomy czekała w mżawce na ojca na przystani towarowej przy alei Strumienia Kotów.

Po rzece pływało wtedy znacznie więcej statków towarowych niż osobowych; poruszały się majestatycznie we mgle, przesyłając sygnały syrenami. Siostra nie wiedziała, na którym statku jest ojciec, a w miarę jak mżawka przechodziła w ulewę, wzrastało jej zniecierpliwienie; zaczęła przechadzać się tam i z powrotem po przystani. Im dłużej czekała, tym większy w niej wzbierał gniew na matkę.

Ojca nie było w domu trzy miesiące. Kiedy w końcu go wypatrzyła, idącego po kładce, z workiem marynarskim przewieszonym przez ramię, podbiegła się przywitać.

Ojciec zaczął okładać matkę, jak tylko przestąpił próg. Nigdy przedtem nie podniósł na nią ręki, ani razu w ciągu piętnastu lat ich małżeństwa.

Ósma ciąża matki – a szósta, jeśli policzyć tylko dzieci donoszone i urodzone – wchodziła w czwarty miesiąc i zaczynała być widoczna. Matka nie uchylała się przed ciosami ojca, osłaniała jedynie brzuch.

– Proszę, nie, zrobisz krzywdę dziecku.

Przestał ją bić i załamany przysiadł na piętach. Matka chciała pomóc mu się podnieść, ale nie starczyło jej odwagi.

– Zrobimy tak, jak postanowisz, czyż to nie wystarczy? – powiedziała do niego płaczliwie, chwytając się wezgłowia łóżka.

Ojciec podniósł się i z impetem otworzył cienkie drzwi, aż zaskrzypiała futryna. Druga Siostra i Trzeci Brat trzęśli się ze strachu, Czwarta Siostra i Piąty Brat płakali. Ojciec z krzykiem wypchnął ich za drzwi.

Jednak zamknięte drzwi nie tłumiły wrzasków i szlochów w pokoju rodziców. Druga Siostra wzięła czteroletniego Piątego Brata za rękę i wyprowadziła go z siedliska, Trzeci Brat i Czwarta Siostra uciekli, a Duża Siostra gdzieś się ukryła. Kiedy po zmierzchu żadne z dzieci nie wróciło do domu, ojciec udał się na poszukiwanie. Deszcz, który padał przez cały dzień, w końcu ustał. Duża Siostra wsunęła się ostrożnie do domu, mając nadzieję, że uda jej się przemknąć na poddasze. Ale matka ją zauważyła i wprowadziła do pokoju.

Kiedy przestąpiły próg, kazała jej uklęknąć, lecz Duża Siostra, udając, że nie słyszy, strząsała wodę z kapelusza. Matka wyrwała go jej z ręki i zamierzyła się na nią, ale chybiła, gdyż siostra odskoczyła do tyłu z przekleństwem na ustach. Matka, poszarzała z wściekłości, rzuciła się na Dużą Siostrę, a ona odpowiedziała tym samym. Ruchy matki były nieco ociężałe z powodu jej stanu, ale była większa od Dużej Siostry. Walczyły ze sobą, a ich głośne zmagania ściągnęły grupkę ciekawskich sąsiadów, jednak żaden nie interweniował. W końcu w domu zjawił się przemoczony do suchej nitki ojciec, wiodąc czwórkę dzieci, i odciągnął Dużą Siostrę.

– Jak śmiesz bić matkę! – krzyknął na nią rozgniewany. – Ja to co innego, ale własna córka nie ma prawa podnieść na nią ręki.

– Chciałam ci pomóc, tato – powiedziała przez łzy Duża Siostra. – Dlaczego trzymasz jej stronę? – Odwróciła się na pięcie, wybiegła do sieni i torując łokciami drogę wśród gapiów, uciekła na dwór.

W tym miejscu Duża Siostra przerwała opowieść; niczego więcej się od niej nie dowiem: matka była ze mną w ciąży, a ona się z nią pobiła.

Usiłowałam ją namówić, żeby dalej mi opowiadała, ale ona po prostu się odwróciła i odeszła, pozostawiając mnie z podstawowym problemem; podobnie jak ona będę musiała dociec, kim jestem. Jak na taką zwykłą rodzinę mieliśmy niezwykle dużo sekretów. Kto wie, może każdy zapadający się dach na Południowym Brzegu krył jakieś domowe tajemnice? Wyschło źródło informacji w osobie Dużej Siostry, Czwartą Siostrę pochłaniały jej własne problemy, a Druga Siostra, choćby nawet wiedziała, to i tak nic mi nie powie. Ludzie z mojego otoczenia omijali ten temat, przeczuwałam, że rozwiązanie zagadki może się okazać dla mnie kłopotliwe. Ale nie dam się powstrzymać.

Pamiętam, jak kilka lat wcześniej Duża Siostra przyjechała autobusem do domu z plamami krwi na rękawie. Oznajmiła, że się znowu zakochała i chce się rozwieść z mężem, który usiłował -lecz mu się to nie udało – przyłapać ją na zdradzie. Więc zagroził, że doniesie na nią do komitetu partii i zostanie skrytykowana za niemoralny styl życia. Wywiązała się między nimi awantura i Duża Siostra cisnęła w niego miseczką, raniąc go do krwi.

Matka zapytała, dlaczego nie może wytrzymać w jednym małżeństwie i czemu każdy kolejny rozwód przebiega burzliwiej od poprzedniego. Kiedy wreszcie zmądrzeje? Duża Siostra odciągnęła mnie na bok i powiedziała do matki:

– To twoja wina, jesteś złą matką i nie masz prawa stawiać mi wymagań! W moich żyłach płynie twoja krew!

Najwyraźniej ich kłótnia miała coś wspólnego ze mną, bo kiedy skoczyły sobie do oczu, razem wypchnęły mnie za drzwi i dopiero potem zaczęły się kłócić na dobre.

Stałam zagubiona przed drzwiami, aż przyszedł ojciec i poszliśmy na występ skalny poniżej siedliska Ósmy Dziób. Usiadł tam przy mnie. Wtedy w pochmurne dni widział jeszcze statki na rzece, chociaż już niezbyt wyraźnie, bo jako ruchome czarne punkty. Wiedział jednak, że to są statki, które tak kocha, i że płyną w dół rzeki do jego rodzinnego miasteczka, którego już nigdy nie zobaczy.

2

Rozległ się dzwonek po ostatniej popołudniowej lekcji. Gdy pakowałam rzeczy do tornistra, do klasy wszedł nauczyciel historii i razem zeszliśmy po schodach. Na boisku ani słowem nie wspomniał o tym, że dwa dni wcześniej nie przyszedł na umówione spotkanie, tak jakby ten fakt w ogóle nie miał miejsca. I naturalnie żadnych przeprosin. Zapytał mnie, jak mi idzie nauka, a w moim sercu na nowo wezbrały emocje. Odwróciłam się i szybko odeszłam.

– Muszę z tobą porozmawiać! – zawołał za mną.

Przystanęłam i od razu tego pożałowałam. Nie powinnam była tak łatwo ustąpić. Ale skoro się zatrzymałam, nie mogłam tak po prostu zacząć iść.

Przeprosił, że mnie zawiódł. Powiedział, że w południe przyszła do niego policja i w obecności dyrekcji szkoły wypytywała go o spotkania w domu. Policjanci twierdzili, że nie wierzą, iż on i jego przyjaciele tylko czytają książki, podejrzewali go o założenie jakiejś kliki szerzącej burżuazyjno-liberalne poglądy. Władze szkolne, zaniepokojone tymi oskarżeniami, rozważały wyrzucenie go z pracy. Jak tylko przesłuchanie dobiegło końca, pobiegł na umówione miejsce, ale mnie już nie było. Potem policja przesłuchiwała jego kolegów, którzy już dłużej nie mają odwagi spotykać się u niego w domu.

Obok pędziły samochody, wzbijając wokół nas tumany kurzu, ale byliśmy zanadto pogrążeni w myślach, żeby się odsunąć od drogi. Szliśmy tak dłuższy czas, zanim się zorientowałam, iż kierujemy się na zachód.

– Chodźmy coś zjeść – zaproponował.

Nie czekając na odpowiedź, zaprowadził mnie do małej restauracji w alejce, daleko od głównej ulicy. Trzy stoliki były wolne, więc wybraliśmy ten pod oknem.

– Nadal się na mnie gniewasz? – zapytał, kiedy czekaliśmy na jedzenie.

– Co zrobisz, jeśli cię wyrzucą? – spytałam.

– Znowu będę robotnikiem – odpowiedział z uśmiechem. -Wrócę do moich korzeni.

Kiedy przyniesiono dwie miseczki z rozgotowanym ryżem i fasolką szparagową, mały półmisek marynowanych warzyw i talerz szpinaku, zamówił jakiś alkohol pachnący korą. Wyjaśnił, że kiedy pracował dorywczo na budowie, spadł z dachu i uszkodził sobie kręgosłup; do dziś ma z nim problemy i jedynie wódka uśmierza ból. Zawahałam się, kiedy zaproponował mi kieliszek, ponieważ nigdy dotąd nie próbowałam alkoholu, z wyjątkiem jednego razu, kiedy ojciec dał mi łyk wina w Nowy Rok, ale ono mi wcale nie smakowało. Chcąc, by przestał na jakiś czas myśleć o swoich kłopotach, wypiłam trochę. Wódka okazała się nie taka zła, jak się obawiałam; była słodka i nie paliła.

– Smakowało? – zapytał. Uśmiechnęłam się.

Zaczęłam mu opowiadać o spotkaniu rodziców w 1947 roku

1 o tym, jak wyglądało życie po przejęciu miasta przez komunistów dwa łata później. Starałam się jak najdokładniej odtworzyć tamten czas, opisując ubrania, jakie się wtedy nosiło, pogodę, a nawet kamienne stopnie i rzekę. Słuchał uważnie, nie przerywając, tylko w pewnej chwili zamówił dla mnie następną miseczkę ryżu.

Byłam tak skupiona na sobie, że nie od razu zwróciłam uwagę na wyraz jego oczu. Wylewałam z serca całą nagromadzoną żałość, w ogóle o nim nie myśląc. Przestałam jeść.

– A jak ty przetrwałeś lata głodu? – zapytałam.

– Myślę, że wszystkie historie rodzinne wyglądają mniej więcej tak samo – odpowiedział z uśmiechem. – Ale opowiadane różnią się od siebie. Doświadczenia każdego człowieka są niepowtarzalne.

Wyznał, że chciałby napisać książkę na ten temat, zebrać wszystkie swoje przemyślenia o życiu i losie. Duża Siostra mówiła to samo, tyle że ona pragnęła przelać na papier swoje pretensje do losu o to, że potraktował ją tak niesprawiedliwie. Natomiast jemu zależało na znalezieniu jakiegoś nowego sposobu wyrażenia myśli. Coś takiego robiła właśnie grupa młodych pisarzy w Pekinie; swoje utwory, zamieszczane w drukowanym na powielaczu pisemku pod tytułem „Dzisiaj”, rozlepiała na murze przy skrzyżowaniu Sidan. Obecnie rozprowadzanie tego pisma było zakazane przez władze. Najwyraźniej policja w Czungcing poszła za pekińskim przykładem i dlatego szykanowała grupę czytelniczą nauczyciela historii. Więc nawet gdyby coś napisał, i tak nie udałoby mu się tego opublikować.

Odsunęłam kieliszek w jego stronę, ale on przysunął mi go z powrotem. Kiedy zaczął mówić o pisaniu książki, zaczęło mi się kręcić w głowie.

– Bez obawy, nie upijesz się – powiedział. Przyglądał mi się przy tym uważnie.

Postawiłam przed nim kieliszek.

– Ty to wypij.

– Pociągnij jeden łyczek, a ja dokończę.

Więc upiłam łyk, a potem drugi. Czułam, jak płoną mi policzki. Umysł mi się wyostrzył, mowa nabrała płynności. Opowiedziałam o krewnych zagłodzonych na śmierć podczas klęski, zanim jeszcze się urodziłam, i o burzliwych małżeństwach mojej najstarszej siostry.

Według niego Duża Siostra usiłowała zmienić swoje życie. Ale choćby poświęciła wszystkie siły na walkę ze społecznymi układami, i tak nie odmieni swojego losu.

Ci, którym się udało dochrapać stanowisk, stanowią klikę rządzącą, powiedział, nową uprzywilejowaną klasę. Podczas gdy zwykli ludzie marzą o jeszcze jednej latrynie w publicznym ustępie, kadra ma spłukiwane ubikaqe, łazienki, telefony, służących i nianie.

– Czy kiedykolwiek słyszałaś, żeby ktoś z kadry umarł z głodu podczas klęski? Najważniejszą sprawą dła tych ludzi jest konsolidacja wspólnych interesów swojej klasy i przelanie przywilejów na córki i synów. Drugi istotny cel to wzajemne prześciganie się we wspinaczce po drabinie społecznej. Oczywiście nieuchronny konflikt pomiędzy tymi dążeniami powoduje niekończącą się walkę polityczną, a ta z kolei sprowadza nieszczęścia na głowy zwykłych ludzi. Tak naprawdę mieliśmy do czynienia z dwiema rewolucjami kulturalnymi – mówił dalej. – Podczas pierwszej doszło do walk wewnętrznych w najwyższych organach partyjnych. Ludzie sceny politycznej muszą przez cały czas mieć się na baczności. Za korzystanie ze szczególnych przywilejów nieraz przychodzi zapłacić głową. Ale nie mają prawa mieć o to pretensji, bo sami dokonali takiego wyboru. Pewni ludzie, czy nawet potomkowie tych ludzi, wypisujący obecnie gniewne donosy na rewolucyjnych buntowników, którzy ich prześladowali, są godni pożałowania. Natomiast w drugiej rewolucji kulturalnej udział wzięli zwykli ludzie, którzy w akcie zemsty zaatakowali komitety partyjne, wykorzystując walkę między przewodniczącym Mao a przewodniczącym Chińskiej Republiki Ludowej, Liu Szao-ti. Ale już w sześćdziesiątym dziewiątym roku Mao zwrócił się przeciw rewolucyjnym buntownikom i przez ostatnie jedenaście lat to oni są celem ataków. Kadra nie wyrównała jeszcze rachunków z tymi, którzy odważyli się z nią zadrzeć.

Wpatrywałam się w nauczyciela historii szeroko otwartymi oczyma. Mówił z ogromną ekscytaqą, szeroko gestykulując. Nigdy nie słyszałam, by wyrzucił z siebie taki potok słów naraz. Chyba nawet go nie obchodziło, czy rozumiem, co mówi, albo czy się z nim zgadzam. Wyraz jego twarzy budził we mnie rodzaj współczucia. Nauczyciel historii wiedział znacznie więcej niż ja, ale tak samo cierpiał z powodu obezwładniającego braku zrozumienia. W sferze potrzeb emocjonalnych byliśmy sobie równi.

Mała butelka była już pusta, tylko w kieliszku zostało parę kropli alkoholu. Podnosił go i odstawiał, jakby nie mógł się zdecydować, czy wypić do dna. Zaśmiał się nerwowo, kiedy wyznał, że – nie licząc żony – jestem pierwszą kobietą, z którą poszedł do restauraqi. Zazwyczaj jada proste posiłki w domu, sam. Nie potrafiłam odgadnąć, czy zarumienił się pod wpływem alkoholu, czy w wyniku tego wyznania. Odwróciłam głowę i obserwowałam właściciela restauraqi, który to się wyłaniał z kuchni, to w niej znikał. Przy pozostałych dwóch wolnych wcześniej stolikach siedzieli teraz goście.

W restauraqi panowała senna cisza. Słońce kryło się za góry, więc musiała być piąta albo szósta. Restaurator mieszał w garnku świeżą porcję wodnistego ryżu. Większość klientów zjawi się między siódmą a ósmą.

Po raz pierwszy nauczyciel wspomniał o swojej żonie, ł to zaledwie przelotnie. Podsłuchałam kiedyś, jak w rozmowie jeden z nauczycieli napomknął, że ona pracuje w szkole podstawowej w administracji, a nie jako nauczycielka. Jego siedmioletnia córka nie chodziła do szkoły na Południowym Brzegu, tylko na jakimś odległym przedmieściu. Dawał mi do zrozumienia, że zazwyczaj jest w domu sam, i choć wiedziałam, do czego zmierza, nie pokazałam tego po sobie.

– Oczy cię zdradzają – mówił nieco gorączkowo. – Nie potrafisz ukrywać swoich myśli, nawet tych przelotnych. Wszystko czytam w twych oczach.

Energicznie pokręciłam głową.

Czyż nie wiesz, mówiłam do niego, ale tylko w duchu, że jedyną rzeczą, którą ukrywam, jest moja samotność? Wszystkich muszę trzymać na odległość, a tęsknię, by oddać komuś ciało i duszę. Ale nie mogę pozwolić, żeby ta tęsknota odbijała się w moich oczach, bo w ten sposób zanadto obnażę serce.


Młodszy chłopiec jest odrobinę wyższy od starszego brata, obaj mają smutne twarze. Od śmierci ojca wychowuje ich samotnie matka, a to niełatwe. Dzieli ich różnica czterech lat, lecz są podobni do siebie jak dwie krople wody. Kiedy zaczyna się rewolucja kulturalna i tworzą się frakqe rewolucyjnych buntowników, siedzą w domu i ćwiczą cytaty z myśli przewodniczącego Mao, żeby móc wykorzystać je jako broń w potyczkach na słowa. Potem opuszczają dom i stają się rewolucyjnymi aktywistami, a kiedy organizacje buntowników ulegają podziałom, kończą w przeciwstawnych obozach.

Takie sytuacje były na porządku dziennym w wielomilionowym mieście. W początkowym okresie rewolucji kulturalnej nawet stare kobiety, które utrzymywały się z cerowania łachmanów i wycinania zelówek, recytowały cytaty z myśli Wielkiego Wodza, przewodniczącego Mao, czy jego Wielkiego Drugiego Zastępcy, Lin Piao, i zamykały usta ich krytykom za pomocą rewolucyjnych haseł. Rodziny należące do wrogich frakcji skakały sobie do gardeł.

Najwyżsi rangą wojskowi bardzo szybko wykorzystali sytuaqę do wyrównania starych porachunków. Frakcję 15 sierpnia poparła Pięćdziesiąta Czwarta Armia stacjonująca w Czungcing. Lecz szybko przysłano do miasta Pięćdziesiątą Trzecią Armię, która stanęła po stronie frakcji rewolucyjnych buntowników „do końca”. To właśnie wtedy mieszkańcy Czungcing mieli okazję się przekonać, jak wiele fabryk broni istnieje na jego terenie, bo kiedy miasto znalazło się pod kontrolą skłóconych frakcji, rewolucyjni buntownicy, podjudzani przez wojsko, chętnie robili z owej broni użytek. Podczas rewolucji kulturalnej Czungcing stało się jednym wielkim polem bitwy, z godziną policyjną w nocy, fortyfikacjami na wzgórzach, gdzie znajdowały się punkty dowodzenia, z barykadami na głównych drogach i z ryczącymi dzień i noc głośnikami. W ciągu pierwszych sześciu miesięcy 1967 roku toczono boje na noże i pałki, w lipcu zaczęto używać amunicji.

W tym czasie większość mieszkańców trzech brzegów obu rzek powyciągała spod łóżek wszelkie rupiecie i położyła w ich miejsce słomiane maty. Ludzie spali pod łóżkami, a na nich spiętrzali poduszki i kołdry. To była osłona przed zbłąkanymi kulami i pociskami artyleryjskimi, które w każdej chwili mogły przelecieć z jednego brzegu na drugi. Schrony przeciwlotnicze wydrążone w zboczach wzgórz podczas wojny z Japończykami, prawdopodobnie najlepsze na świecie i nienaruszone przez czas, służyły jako schronienie podczas walk ulicznych. Później, w latach siedemdziesiątych, kiedy pojawiło się zagrożenie wojny atomowej, te schrony powiększono i wzmocniono, aż całe miasto zaczęło przypominać jeden wielki plaster miodu.

Natomiast latem 1967 roku dzień w dzień po zapadnięciu zmroku, obojętnie jak gorąco i parno było na dworze, ludzie ryglowali drzwi, gasili światło i siedzieli w ciemnościach, uzbrojeni w żelazne pręty, nożyczki i tasaki.

W Akademii Medycznej doszło do całonocnej walki na karabiny maszynowe i czołgi. Mało kto się spodziewał, że starcie przybierze taki groźny obrót, a najbardziej zaskoczeni byli pierzchający w panice studenci; wielu uciekało przez parkan i wtedy mur nie wytrzymał naporu i runął. Tyle samo ludzi straciło życie pod gruzami, co w walce.

Najgorętszy czas przypadł na sierpień.

Członkowie frakcji 15 sierpnia, podobnie jak ich przeciwnicy, rewolucyjni buntownicy „do końca”, szykowali się do decydującej bitwy na Jangcy. Na Południowym Brzegu, w centrum miasta i na północnym nabrzeżu wzniesiono barykady. Rzeka opustoszała, zniknęły z niej statki handlowe i promy. Zamilkły nawet głośniki stacji propagandowej po nazwą „I co z tego, że zginiemy”, należącej do rewolucyjnych buntowników „do końca”, która nadawała program ze szczytu wieży – pomnika Wyzwolenia, stojącej w samym sercu miasta. Biała cisza wypełniła niebo i nikt nie zwracał uwagi na rosnącą temperaturę. Mieszkańcy nadbrzeża, wyczuwając nadchodzące niebezpieczeństwo, ukryli się pod łóżkami albo uciekli do schronów.

Ósmego sierpnia 1967 roku grupka dzieciaków recytowała na dworze dziecinne wyliczanki. Kiedy zaczęły padać pociski, mój nieustraszony Trzeci Brat, wówczas szesnastolatek, pobiegł do siedliska Ósmy Dziób, skąd roztaczał się dobry widok na Niebiańskie Wrota, i rozpłaszczony za skalnym występem, zaczął oglądać przedstawienie.

Ojciec ruszył za nim, przez cała drogę przywierając do ścian i kucając, żeby uniknąć postrzału.

– Synu! Synu! – wołał, pocąc się z nerwów.

A ja, wtedy nawet nie pięcioletni brzdąc, wiedziona ciekawością, chyłkiem wymknęłam się za nimi.

Kłęby dymu unosiły się ze szkieletów płonących statków w miejscu, gdzie Jangcy łączy się z Cialing. Zza Skały Turkawki wypłynął transportowiec; tonął powoli: rufa zanurzona, dziób jeszcze na wodzie. Drugi uniknął podobnego losu tylko dlatego, że pełną parą uciekł w dół rzeki.

Ani śladu brata w siedlisku Ósmy Dziób. Ojciec spostrzegł, że depczę mu po piętach, kiedy zaczął schodzić po stopniach na brzeg.

– A niech cię! – wrzasnął, wskazując na dom. – Uciekaj stąd!

Przystanęłam, zmrożona gniewnym tonem jego głosu, a potem zawróciłam i pobiegłam do domu ile sił w nogach.

Trzeci Brat powiedział, że kiedy zobaczył tonący transportowiec, pokonał biegiem stopnie nad rzekę, zanurkował i dopłynął do brzegu z czymś, co wydawało mu się godne uwagi. To była plastikowa tuba z dwunastoma lotkami. Okazało się, że statkiem płynęli studenci, gracze w badmintona. Pośród świszczących kuł ojciec zaciągnął Trzeciego Brata do domu i wepchnął go pod łóżko, gdzie ten dalej spokojnie prostował piórka swych cennych lotek.

Transportowiec rewolucyjnych buntowników „do końca”, płynący z fabryki broni w górę rzeki, starł się z kanonierką, niewielkim statkiem parowym frakcji 15 sierpnia, który spłynął z Cialing. Opancerzony statek miał otwory strzelnicze na karabiny i działa. Załoga składała się głównie ze studentów oraz paru robotników i była bardzo dobrze wyposażona. Nie okazała się jednak godnym przeciwnikiem dla transportowca rewolucyjnych buntowników „do końca”, na którym większość stanowili byli marynarze marynarki wojennej. Kanonierką została dwunasto-krotnie trafiona, w tym raz w główny silnik. Zanim buntownicy zdążyli pomyśleć o ucieczce, poszła na dno razem z nimi.

Nauczyciel historii widział na własne oczy, jak mały statek parowy stanął w ogniu.

Wtedy jeszcze nie wiedział, że jego młodszy brat był na pokładzie. Ci z frakcji 15 sierpnia, którzy ocaleli, uważali, że taki cherla-wy studencik jak on powinien był zostać na lądzie, ale sam się wepchał na pokład. Kiedy wyławiano ciała z wody, nauczyciel znalazł grube okulary brata w przezroczystych oprawkach, które pogrzebano potem na cmentarzu Bohaterów Czerwonej Gwardii w parku Na Ławicy Piaskowej wraz z wieloma niezidentyfikowanymi ciałami. W Czungcing, gdzie podczas rewolucji kulturalnej toczyły się najkrwawsze walki, zarezerwowano co najmniej dwadzieścia cmentarzy dla tych, którzy zginęli w obronie Wielkiego Wodza. Ale przetrwał jedynie ten w parku Na Ławicy, a większość grobów pozostała bezimienna. Tę nekropolię, niegdyś okazały pomnik ku czci poległych, zdobiły wyryte w kamieniu fragmenty poezji przewodniczącego Mao i cytaty z jego oryginalną, rozwichrzoną kaligrafią. Jednak kiedy w połowie rewolucji wojsko rozbroiło frakcje, cmentarz popadł w ruinę, powywracane nagrobki porosły zielskiem i dumny pomnik zmienił się w jeszcze jeden zapuszczony cmentarz.

Matka nauczyciela siedziała w domu i robiła sweter na drutach, kiedy usłyszała potworną wiadomość; druty wbiły się jej w dłonie, dostała wylewu i umarła, czując jedynie ukłucie bólu.

Nauczyciel historii wycofał się z walk frakcyjnych i wrócił do domu, który w akcie zemsty zdemolowali kamraci jego brata.

„W ósmym miesiącu, w ósmym dniu obywatele zapłacą diabłu” – powtarzano w mieście nowe, złowieszcze porzekadło. Trzynaście lat później krewni jednego z poległych członków Czerwonej Gwardii doznali potwornego szoku, kiedy przybyli na cmentarz w parku Na Ławicy i ekshumowali szczątki, żeby przenieść je w inne miejsce.

– Zły duch! – krzyczeli. – Zły duch!

Czaszka nieboszczyka była zielona. Później wyjaśniono im, że kula, która dosięgła młodego człowieka, musiała być z miedzi i utleniwszy się w płynnym mózgu, zabarwiła czaszkę na zielono.


Chyba tylko ślepy by nie zauważył, że spokój, z jakim nauczyciel relacjonował tamte wydarzenia, był jedynie maską, pod którą kryły się wyrzuty sumienia. Po raz pierwszy wyczułam sprzeczność w jego potoczystych wywodach. Jasno i zrozumiale mówił o dwóch rewolucjach kulturalnych, lecz jego argumentacja nie do końca była spójna. Bo jeżeli organizacje rewolucyjnych buntowników były zaangażowane w „rewolucję kulturalną zwykłych ludzi”, to dlaczego tak chętnie wyrzynały się nawzajem?

– Ciągle się słyszy, że rewolucyjni buntownicy byli dzikusami – powiedział – a jednak, kiedy oni kontrolowali sytuację, niewielu intelektualistów czy szarych obywateli było prześladowanych czy popełniało samobójstwa. Natomiast gdy Mao wprowadził reżim wojskowy i rozpoczął ruch czystek klasowych w latach siedemdziesiątych, to właśnie wtedy zwykli ludzie zaczęli cierpieć.

Oczywiście miał rację. Kiedy byłam w drugiej klasie, ludzie oskarżeni o uczestnictwo w konspiracji 16 maja masowo popełniali samobójstwa, a „męty z Kuomintangu” i „reakcyjnych intelektualistów” zgarniano dzień w dzień. Takie ilości ciał pływały w rzece, że ludziom nie chciało się nawet schodzić na brzeg, żeby je oglądać.

Siedziałam naprzeciwko nauczyciela historii, z głową wspartą na rękach, a w miarę upływu czasu coraz mniejszą uwagę zwracałam na jedzenie. Zapadł wieczór.

O Anatomii człowieka w moim tornistrze przypomniałam sobie dopiero, gdy się pożegnaliśmy. Te wszystkie przemyślenia i mądre rzeczy, które mówił, były takie odległe od tamtej sprawy, że zupełnie zapomniałam, iż zamierzałam mu zwrócić książkę i zawstydzić za brak przyzwoitości. Zawołałam go. Zbliżyliśmy się do siebie, dwie sylwetki oświetlone ulicznymi latarniami. Gałęzie pobliskich drzew rzucały cień na jego rysy; wyglądał jak pozbawiony twarzy duch.

– Co takiego? – zapytał. Musiał słyszeć mój ciężki oddech.

– Twoja książka – powiedziałam spokojnie, panując nad głosem. – Przeczytałam ją i zrozumiałam.

Sięgnęłam do tornistra i podałam mu książkę. Wziął ją, odwrócił się i odszedł, wyraźnie podenerwowany i trochę spłoszony.

Moje pierwsze moralne zwycięstwo. Kiedy patrzyłam, jak pospiesznie odchodzi, nie wiedzieć czemu ogarnęło mnie pożądanie. Serce biło mi jak szalone, podbrzusze pulsowało, a sutki boleśnie stężały. Musiałam mocno opasać się ramionami.

4

W drodze do domu nie mogłam ochłonąć mimo rześkiego wiatru. Zza parkanu przedszkola płynęły dźwięki harmonii.

Szukamy, ciągle szukamy,

Szukamy przyjaciela,

Skłaniamy główki, trzymamy się za rączki.

Dzieci bawiły się na boisku. Co one robiły o tej porze w przedszkolu? Na ulicy unosił się smród ekskrementów; zapewne wydzielał się z pojemników zbieraczy nawozu, a może z pobliskiej publicznej ubikacji. Było gorąco, szeleściły liście na drzewach, woda cicho ciurkała do rowu.

Kiedy weszłam do Siedliska Numer Sześć, było w nim więcej ludzi niż zwykle. Kręcili się również mieszkańcy innych siedlisk, a także przechodnie z ulicy. W tym i tak zatłoczonym miejscu ludzie prawie ocierali się o siebie.

– To chłopak! Mamie Szy się poszczęściło, ma wnuka!

Czwarta Siostra i Dehua jedli kolację na stołkach w sieni. Siedział z nimi Piąty Brat, a także ojciec, który manipulował przy swoim tranzystorowym radiu.

Rzuciłam tornister, wzięłam miskę i poszłam do kuchni po wodę. Na płycie Mamy Szy gotował się garnek zupy, para pachniała mięsem. Na sąsiednich kuchniach grzała się woda w czajnikach. Goście, podjęci uroczystym poczęstunkiem – czerwonymi jajkami, po hałaśliwych pożegnaniach rozeszli się do domów. Dom Mamy Szy, pierwszy z tyłu, znajdował się najbliżej kuchni, więc przez otwarte drzwi widziałam jej synową leżącą w łóżku.

– Dlaczego zupa jeszcze niegotowa?! – usłyszałam jej narzekanie. – Czy mam paść z głodu, zanim dostanę coś do jedzenia?

– Podziała jedynie, jeśli zjesz o północy – odpowiedziała jej Mama Szy.

Mówiły o zjedzeniu łożyska, co było tu ogólnie przyjętym zwyczajem. Brało się je od akuszerki, płukało w rzece, myło solą i sodą, a potem drobno kroiło i gotowało w wywarze z porów. Ludzie wierzyli, że łożysko jest odżywcze dla młodej matki, a co za tym idzie – pomaga jej szybko odzyskać siły. Łakome kobiety gromadziły się w pobliżu płyty, na której gotowała się taka zupa. Większość ich stała przy swoich kuchniach i długimi łyżkami sięgała do garnka sąsiadki. Tylko niektóre, co odważniejsze, podchodziły prosto do płyty, nabierały miseczką zupę, szybko na nią dmuchały, żeby trochę ostudzić, i wysączały do dna.

– Ja tylko próbuję, czy jest dość słona – tłumaczyły się złapane na gorącym uczynku.

Zbierało mi się na wymioty za każdym razem, gdy ktoś rozpływał się w zachwytach nad zupą z łożyska. Pamiętam, jak raz Duża Siostra tuż po porodzie zrobiła matce awanturę.

Nie chciała jeść tego, co matka jej przyniosła.

– To wieprzowy żołądek! – protestowała, tłukąc pałeczkami w brzeg miseczki. – Mamo, wyrzuciłaś łożysko, prawda?!

Matka nie odezwała się słowem.

– Zupa ma taki sam mleczny kolor i smakuje podobnie! – marudziła Duża Siostra. – Ale mnie nie oszukasz, tu nie ma łożyska!

Wiedziała, że matka nie wierzy w to, co mówią ludzie, a spożywanie łożyska uważa za barbarzyński obyczaj. Nie ugotowała go nigdy żadnej z córek. Może matka nie była wykształcona, ale miała swoje zasady, a jedną z nich było ta, że nie jada się ludzkich części ciała.

5

Niemniej matka wierzyła w czary, a odczynianie uroków uważała za bardziej skuteczne od konwencjonalnej medycyny.

Miałam wtedy trzynaście lat; dźwigałam piasek po schodach, omsknęła mi się noga ze stopnia i sturlałam się w dół, boleśnie skręcając lewy nadgarstek, który mi potem okropnie spuchł. W środku nocy, gdy ból stał się nie do zniesienia, matka po cichu wyciągnęła mnie z domu i zaprowadziła do chaty za rowem z wodą, gdzie nieśmiało zapukała do drzwi. Te drzwi, podobnie jak okna, były niewiarygodnie małe. W czarnym jak smoła pomieszczeniu siedziała kobieta i paliła papierosa. Kiedy weszłyśmy, zaświeciła lampę, która rzucała mdłe światło. Gdy postawiła ją na komodzie, nie byłam w stanie dojrzeć rysów gospodyni; widziałam jedynie papierosa w jej dłoni. Ani razu nie zbliżyła go do ust. Wyraźnie niezadowolona, że przyszłyśmy bez zapowiedzi, stwierdziła, że nie stać nas na jej usługi.

Matka zapytała, ile sobie życzy.

Kobieta odrzuciła papierosa i pokazała cenę na palcach.

Matka bez słowa skinęła głową na zgodę.

Wtedy ona podniosła się z miejsca i powiedziała, bym usiadła na łóżku, nałożyła mi na nadgarstek jakąś dziwnie pachnącą maść i wcierała ją, mrucząc pod nosem zaklęcia. Następnie zapaliła kadzidełko i zbliżyła je do chorego miejsca. Przez moje ciało przebiegł prąd.

– No dobrze, możesz ją teraz zabrać do domu – oznajmiła zasapana i usiadła.

Zeskoczyłam z łóżka, a mój nadgarstek był jak nowy. Matka wręczyła pieniądze, ale ku jej zaskoczeniu kobieta ich nie przyjęła.

Wyjaśniła, że matka zrobiła na niej wrażenie, bez wahania przystając na cenę. Wiedziała, że jesteśmy biedni. Ale zaznaczyła, żebyśmy nikomu o tym nie mówiły.

– I więcej nigdy tu nie przychodź, rozumiesz?! – warknęła.

To było tej samej zimy, kiedy po raz pierwszy miałam miesiączkę. Skulona na nocniku za zasłonką, zastanawiałam się, co począć, a tymczasem po drugiej stronie czekała z pełnym pęcherzem Duża Siostra. Zniecierpliwiona rozchyliła zasłonę i zobaczyła mnie roztrzęsioną na nocniku. Podała mi papier toaletowy i kazała włożyć go w majtki. Od tamtej pory za każdym razem, a szczególnie w zimie, odczuwałam niepokój, gdy krwawienie się wzmagało i nie pomagały na to żadne zaklęcia. Zdarzało mi się uciekać z lekcji, bo przemakały majtki, flanelowe kalesonki, a nawet i spodnie. Skrępowana przychodziłam do domu, przebierałam się i suszyłam kalesonki nad kuchnią, bo nie miałam drugich na zmianę, a czekając, aż wyschną, żeby móc je z powrotem włożyć, myślałam tylko o jednym: jak ukarzą mnie nauczyciele za ucieczkę z lekcji.

Pieprzyk we wnętrzu mojej prawej dłoni zaniepokoił wróżbitkę. „Blokuje naczynia w miejscu, gdzie przecina się kilka kanałów energetycznych” – oznajmiła. Została mi też blizna nad pępkiem po ropniu, który mi wycięto, kiedy byłam mała. Ma kształt oka. To oko patrzy na mnie za każdym razem, kiedy się kąpię. Wtedy rysuję wokół niego palcem znak zapytania.

Загрузка...