XIII

1

Otworzyłam drzwi poddasza i stanęłam boso na progu. Siedlisko dopiero się budziło. Ktoś siusiał do odpływu na podwórzu. Mocz z chlupotem wpadał do pełnego po nocy otworu.

Promienie słońca prześwietlały suszącą się bieliznę i padały na bambusowy stołek w kącie sieni. Zarzuciłam tornister na ramię, ale zdążyłam jedynie dojść do drzwi, bo z pokoju wyłoniła się matka.

– A ty dokąd? – zapytała opryskliwie, czesząc włosy. – Jest niedziela.

Nic dziwnego, że nie widać, by uczniowie ciągnęli do szkoły. Matka sprawiała wrażenie wyczerpanej, jakby nie zmrużyła oka w nocy; powieki miała podpuchnięte, ale jej spojrzenie było ostre jak zawsze. Wpadłam w panikę, bo odniosłam wrażenie, że przewierca mnie nim na wylot. Jej twarz złagodniała, jakby chciała mi powiedzieć coś miłego, ale tylko zakaszlała, a potem się odwróciła i weszła z powrotem do pokoju. Nasza sąsiadka jadła owsiankę pachnącą zjełczałym tłuszczem i zagryzała marynowaną fasolą. Wzięłam książkę i poszłam nad rzekę przejrzeć lekcje, ale nie potrafiłam się skupić. Wróciłam do domu, ojciec był sam, zmywał naczynia.

– Gdzie mama?

– Powiedziała, że idzie z wizytą do twojej Drugiej Siostry – powiedział. – Mówiła też, że pójdzie do miasta zapalić kadzidło w Świątyni Oświeconych – dodał po chwili namysłu.

Dziwne. Czyżby coś się stało? Ilekroć stawała przed problemem, z którym nie potrafiła się uporać, szła zapalić kadzidło w Świątyni Oświeconych, czasami też zabierała mnie ze sobą. Powiedziała, że udałam się tam z nią po raz pierwszy, kiedy miałam trzy lata, ale ja pamiętałam, że byłam tam w wieku czterech, a może pięciu lat. Zapach korzeni lotosu wypełniał to ciche, opustoszałe miejsce.

Pamiętam chrzęst kamieni pod naszymi stopami, kiedy szłyśmy ścieżką. Co cztery, pięć stopni stały kamienne posągi o obliczach zniszczonych przez wiatry. Dziobate i popękane, przywodziły na myśl twarze trędowatych żebraków.

Zakręciłyśmy za narożnik i podeszłyśmy do głównej bramy. Matka kazała mi się zatrzymać, wygładzić ubranie i poprawić rzemyki przy butach. Każdy posąg buddyjski, wyjaśniła, sprawuje kontrolę nad czyimś losem. Jeżeli pokłonisz się swemu bóstwu opiekuńczemu, szczęście będzie ci towarzyszyć przez całe życie. Pogładziła mnie po głowie na znak, że czas dokonać wyboru. Jeżeli wchodząc do świątyni, instruowała, przekroczę próg prawą nogą, mam liczyć posągi po prawej stronie. Pięćset posągów stało rzędem na obrysie dwóch kwadratów i miałam je liczyć zgodnie z ośmioma cyframi daty urodzin: rok, miesiąc, dzień i godzina, bez wybierania i omijania. Ten, przed którym przypadnie mi się zatrzymać, będzie moim bóstwem opiekuńczym. Jeżeli natomiast przestąpię próg lewą nogą, mam zacząć liczyć od lewej strony.

Próg był taki wysoki, że przechodząc nad nim, musiałam się podeprzeć rękami i ze zdenerwowania zapomniałam, którą stopę postawiłam w środku pierwszą. Nagle w tej świątyni złożonej z dwóch kwadratów wyrosły przede mną rzędy kamiennych bóstw mniej więcej tej samej wysokości, lecz różniących się między sobą pod każdym innym względem: jedne patrzyły srogo, inne były uśmiechnięte, niektóre siedziały w uroczystych pozach, trzymając feniksa lub symbol szczęścia, a jeszcze innym wyrastał z głowy kwiat lotosu.

– Uklęknij, Mała Szóstko! – poleciła matka tonem nieznoszą-cym sprzeciwu.

Tak jak kazała, uklękłam onieśmielona na słomianej macie, nie podnosząc oczu w obawie, że bóstwo czuwające nad moim losem może mieć wielki brzuch albo czerwoną twarz. W końcu zebrałam się na odwagę, spojrzałam w górę i zobaczyłam posąg, który zdawał się sięgać sufitu: łagodne rysy o dobrotliwym wyrazie, blade oblicze emanujące szczodrością, srebrny miecz w dłoni. Moje bóstwo, niepodobne do innych, stało na złotogrzywym lwie i patrzyło na mnie wyrazistymi oczami. Nie potrafiłam wyliczyć moich liczb daty urodzin, a nie chciałam pytać matki, jak ona tego dokonała; w każdym razie to bóstwo wydało mi się znajome, miałam wrażenie, że już je kiedyś widziałam.

Matka uklękła przy mnie i zapaliła trzy trociczki, a potem kazała mi pokłonić się nisko. Zrobiłyśmy to razem. Jej niebieska spódnica z szorstkiej bawełny dotykała mojej twarzy, co sprawiało mi wielką przyjemność.

– To Mandżusri – wyjaśniła. – Zwierz mu się. To twój opiekun. Powiedz mu, czego pragniesz, ale nie mów tego głośno. Po prostu powtórz to trzykrotnie w myślach.

Dotykając czołem posadzki, co najmniej dziesięć razy powtórzyłam, czego pragnę. A kiedy spojrzałam w bok, zobaczyłam, że matka przygląda mi się z czułością.

Mój los już od dnia narodzin był smutny i taki zapewne miał pozostać. Z czasem zupełnie wyleciało mi z głowy, co szeptałam do siebie tamtego dnia. Podczas rewolucji kulturalnej, niedługo po naszej wizycie w świątyni, posągi porozbijano, a samą świątynię zamknięto. Później ją odrestaurowano. Pojechałam tam specjalnie, żeby zobaczyć zrekonstruowane posągi. Ludzie ofiarowali złoto na pokrycie oblicza Buddy, był też nowy Mandżusri, dokładna replika oryginału. Ale wydał mi się jakiś obcy i wątpię, czy pamiętał moje życzenie, którego ja sama nie potrafiłam sobie przypomnieć.


Nigdy nie udało mi się znaleźć odpowiedzi na pytanie, dlaczego matka wybrała Mandżusri na patrona swego ósmego dziecka, a szóstego, któremu udało się przeżyć, nie zaś Samantabhadrę, bóstwo racjonalnego myślenia, czy też litościwą Guanyin, boginię dobroci, ani nawet wszechwiedzącego Siakjamuni, czyli samego Buddę? Była na wpół analfabetką, ledwo radziła sobie z odczytywaniem prostych ideogramów, w jej kartkach z życzeniami roiło się od błędów. Więc może to był zwykły zbieg okoliczności? Miecz Mandżusri jest mieczem mądrości, lew symbolizuje inteligencję. Może matka od samego początku wiedziała, że przez całe życie będzie mnie nurtować pragnienie poznania, że będę szukać odpowiedzi na wszelkie pytania, a chęć rozumienia przysporzy mi jedynie kłopotów i drogo mnie będzie kosztować. Jakie to szczęście przejść przez życie w nieświadomości, dopuszczając do głosu naturę; rodzić dzieci, unikać komplikacji, a potem umrzeć w spokoju i pozwolić prochom popłynąć do morza.

Niestety, w latach, które potem nastąpiły, matka nie wykazywała żadnego zainteresowania problemami swych dzieci, z moim łaknieniem wiedzy włącznie. Nic jej nie obchodziło; nigdy więcej nie zaznałam od niej takiego ciepła i czułości jak wtedy w świątyni. Nie widziała potrzeby, bym poznała rodzinne sekrety, zwłaszcza zaś te, które dotyczyły okoliczności moich narodzin.

2

Nie mogłam się doczekać spotkania z nauczycielem historii. W poszukiwaniu małego lusterka przekopałam wszystkie pięć szuflad biurka. W tej z bielizną natrafiłam na niebieską niemowlęcą czapeczkę, której nigdy przedtem tam nie widziałam. Nie wpadłaby mi w ręce, gdybym nie wysunęła szuflady do końca. W zwiniętej czapeczce namacałam coś twardego. Mała harmonijka ustna. Czapeczka była stara i pogryziona przez mole, ale podobał mi się jej kolor i małe kwiatki wyhaftowane nieco ciemniejszą nicią. Satynowy wierzch i flanelowa podszewka były miękkie i ciepłe w dotyku. Pamiętam, że raz już widziałam tę harmonijkę, ale matka prędko ją wtedy schowała.

Poszłam na poddasze po lusterko Czwartej Siostry, które wyjęła z szuflady i ukryła u siebie pod poduszką. Nie mogłam patrzeć na moją przebarwioną jak przy żółtaczce cerę, więc usiłowałam poprawić jej wygląd za pomocą zasypki dla niemowląt, należącej do córki Dużej Siostry. Nałożyłam zasypkę w kilku miejscach, a potem ją równo rozprowadziłam. Jeszcze jedno spojrzenie w lusterko: warstwa pudru potrafi zdziałać cuda, byłam całkiem zadowolona z efektu. Szybko odłożyłam lusterko na łóżko taflą do dołu; strachem przed zauroczeniem dorównywałam matce.

Nauczyciel historii na pewno zapyta: „Dlaczego jesteś taka blada? Boisz się czegoś?”. Zaczynałam żałować, że upudrowałam twarz, bo kiedy zaczynam się rumienić, nie mogę nic na to poradzić. Zawsze podejrzewałam, że moja młodość, moje najlepsze lata przeminą niepostrzeżenie jak promyk słońca uwięziony w pudełku. Jednak właśnie tego dnia w moim osiemnastym roku życia pragnęłam otworzyć to pudełko i przyjrzeć się promykowi z nadzieją, że zobaczę jego jasny blask.

Cud miłości nieczęsto się w życiu zdarza; ja czekałam na niego niezmiernie długo. Teraz się wreszcie pojawił i nie zamierzałam z niego zrezygnować. Byłam zakochana w nauczycielu historii, nie przeszkadzał mi fakt, że jest żonaty. Być może podświadomie właśnie z tego powodu jeszcze bardziej mnie pociągał. Zawsze pragnęłam tego, czego nie mogłam mieć, a im mniejsze było prawdopodobieństwo, że osiągnę to, czego chcę, tym bardziej angażowałam się emocjonalnie. Ledwo z rana otworzyłam oczy, moje myśli zaczęły krążyć wokół niego. Co teraz robi? Jak wypadło nasze ostatnie spotkanie? Jak się zachowam, kiedy go znowu zobaczę? Jestem beznadziejnym przypadkiem, wmawiałam sobie w duchu, zupełnie beznadziejnym. Zanim jeszcze pozwoliłam miłości zagościć na dobre, zdążyłam wyczerpać prawie cały zapas emocji, do jakich ma prawo dwoje zakochanych.

Bez końca snułam skomplikowane rozważania. Jesteś zbyt samotna, ganiłam się w myślach. To normalne, że uczennice zakochują się w swoich nauczycielach. A skąd masz pewność, że nie zrobisz w tył zwrot i nie uciekniesz, kiedy staniesz z nim twarzą w twarz? Jeżeli tak postąpisz, to po pożądaniu, które jeszcze przed chwilą rozpalało cię do białości, zostanie jedynie dym.


Intuicja podpowiadała mi, że nie ma go w szkole, chociaż zdarzało mu się spędzać samotnie niedzielę w biurze. Dzisiaj został w domu, byłam tego pewna. Wsiadłam do autobusu na placu Przy Kamiennym Moście, ale ponieważ jechał zbyt wolno, wysiadłam i zeszłam ze zbocza, a potem ruszyłam wzdłuż nadbrzeża i przecięłam potok. Błoto tworzyło na nadbrzeżu małe pagórki, z których wyrastały kępy młodej trzciny. Widziałam rzędy domów na palach, stojące ciasno jeden przy drugim, tak jak mi opisał. On mieszkał w parterowym domku przyklejonym do zbocza wzgórza, o ścianach obrzuconych tynkiem; drewno zdążyło sczernieć, na zmianę smagane wiatrami i wypalane słońcem.

Serce tłukło się w piersi jak oszalałe, kiedy stanęłam u stóp wzgórza. Dziwiłam się własnej odwadze. A jeśli zapyta, po co przyszłam? Zawsze mogę powiedzieć, że chciałam go poprosić o wypisanie sentencji na weselnym zwoju dla Czwartej Siostry.

Nie! Dlaczego mam kłamać? Po prostu powiem, że zapragnęłam go zobaczyć i dlatego przyszłam. Kamienne stopnie przy Strumieniu Kwaśnych Jabłek pięły się po zboczu aż do samej góry i musiałam kilkakrotnie przystawać, żeby złapać oddech. Ale ani razu nie przyszło mi na myśl zawrócić. On obudził coś głęboko we mnie. Moje zapadnięte policzki i blade usta się ożywiły, przewiane wiatrem mysiobure włosy poczerniały, szorstka skóra wygładziła się, a paznokcie nabrały połysku. Gdybym się mogła wtedy zobaczyć, wiedziałabym, że tamtego dnia, krótko po osiemnastych urodzinach, zużyłam cały zapas mojej młodzieńczej urody, coś, czym należało się cieszyć w umiarkowanych dawkach przez wiele lat.

Kiedy wspięłam się na jego ulicę, gdzie wszystkie domy stały odwrócone tyłem do rzeki, nie musiałam nawet sprawdzać adresu; trafiłam pod właściwe drzwi wiedziona instynktem.

Nie uciekłam. Serce biło normalnie, byłam niewiarygodnie spokojna. Podniosłam rękę i zapukałam.

3

Był zszokowany, gdy otworzył drzwi i mnie zobaczył, ale zaraz się opanował.

– Wejdź – powiedział, lekko skłaniając głowę.

Tak jak podejrzewałam, jego żony i córki nie było w domu. W moich marzeniach ten dom wypełniały książki i tak rzeczywiście było. Stały w biblioteczce przedzielającej trzydziestometrowy pokój na dwa pomieszczenia; jedno mniejsze, drugie większe. Mokre pranie wisiało na bambusowym kiju na werandzie. Niewielkie drzwi z boku prowadziły do dobudowanej kuchni. Pokój nie wydawał się ciasny, bo było tam jedynie łóżko, szafa i kilka stołków. Na stoliku przy biblioteczce stał zabytkowy gramofon, a w kącie stara porcelanowa waza.

Nie zapytał mnie, dlaczego przyszłam, tylko się uśmiechnął, jak gdyby czytał w moich myślach. Ten jego pełen satysfakcji uśmiech był taki poniżający. Nie znosiłam go. Usiadłam na stołku przy ścianie, a on nalał mi do szklanki zimnej herbaty. A potem się nachylił, wyciągnął płytę gramofonową ze sterty gazet, książek i płyt i położył ją na gramofonie.

Na biblioteczce rzeczywiście stała fotografia jego matki. Patrzyła na mnie oczami o nieodgadnionym wyrazie. Co ta zmarła kobieta starała się mi powiedzieć?

– Jest bardzo do ciebie podobna – zauważyłam.

Skinął głową i zbliżył się do mnie. Z wrażenia wypiłam duszkiem pół szklanki herbaty. Wziął ją z mojej dłoni, postawił na biblioteczce, zajrzał mi w oczy i lekko pocałował w czoło. Rozchyliłam usta, nie mogąc złapać tchu.

Oparłam się o niego, kiedy wziął mnie w ramiona; kręciło mi się w głowie, zamknęłam oczy i już nie wiedziałam, gdzie jestem. Nie opierałam się, byłam gotowa mu się oddać, nieważne, czy chciał przyjąć dar, który mu ofiarowałam, czy nie. Weź mnie, prosiłam w duchu, jestem twoja. Drżącymi wargami musnął moją rozpaloną skórę; ten pocałunek dał mi odpowiedź, na którą czekałam.

Nagle zdałam sobie sprawę, że nie stałam się jakąś inną, nową osobą, że zawsze taka byłam; a te nieuświadomione pragnienia leżały w mojej naturze. Byłam gotowa oddać wszystko za miłość, całkowicie się dla niej zatracić. Bez żalu za przeszłością, bez myśli o przyszłości mogłam w tej chwili umrzeć. Czułam, jak przenosi mnie nagą na łóżko i dotyka zakazanych miejsc, których sama nie miałam odwagi dotknąć. Ale nagle ustały pieszczoty i pocałunki; przez chwilę, która zdawała się wiecznością, nic się nie działo. Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego. Wyraźnie się wahał.

Twarz mi płonęła; wstydziłam się mego nieopanowanego pożądania.

– Jesteś dziewicą – powiedział.

– Nie dlatego, że pragnę nią być – odrzekłam.

– Żaden mężczyzna nie zechce cię poślubić, a jeśli nawet jakiś się z tobą ożeni, zamieni ci życie w piekło. W naszym społeczeństwie nawet w obecnych czasach niewielu mężczyzn zdołało się uwolnić od tradycyjnych poglądów.

– Zamierzam żyć samotnie, tego właśnie chcę.

– Bo wiesz, że nie będę z tobą?

– Nigdy mi to nie przyszło na myśl – powiedziałam niemal obojętnie. – Dzisiaj pragnę być twoja, być z tobą teraz.

Musiałam go zaskoczyć, ale te słowa wyraźnie go uspokoiły. Wymówił moje imię.

– Kiedyś wyjdziesz za mąż – stwierdził.

Miałam ochotę mu odpowiedzieć, że od najmłodszych lat nie znam ani jednej osoby, z sąsiadami i rodzeństwem włącznie, która byłaby naprawdę szczęśliwa. Jeżeli instytuqa małżeństwa się nie sprawdzała, po co miałabym wychodzić za mąż? Ale miłość? Miłość była dla mnie wszystkim. Wszystkim, czego pragnęłam.

Ale nie powiedziałam mu tego, tylko raz po raz kręciłam głową.

Byłam dziewczyną zaślepioną przez pożądanie; wiedziałam, że go kocham, lecz nie potrafiłam znaleźć odpowiednich słów. Może kiedyś zakocham się znowu, ale kiedyś to tylko kiedyś. W tej chwili miłość do niego jest wyjątkowa i wpłynie na całe moje dalsze życie.

Wziął do ust moje palce, a potem wsunął je sobie między nogi. Penis był twardy i gorący. Nie wiedziałam, że członek tak nabrzmiewa i czerwienieje. Był większy, niż się spodziewałam, pulsował. Przywodził na myśl zwierzę uwolnione z klatki. Ręka mi drżała, ale jej nie cofnęłam. Nigdy nie sądziłam, że starczy mi odwagi, by posunąć się do czynu tak bezwstydnego jak trzymanie mężczyzny za penis. Obejmował mnie mocno, jakby chciał wcisnąć w siebie. Promienie słońca prześwitywały między liśćmi bambusa i kładły się plamami na mym nagim ciele, które zdawało się rozumieć radość biegnącego leoparda. Plamy słońca spajały nasze ciała jak pierścień ognia. Potężna Jangcy płynęła za oknem, zmieniając miasto po drugiej stronie w miraż, klif za oknem stał się pokrytą cieniem płaszczyzną. Na dworze jakieś małe dziewczynki skakały, skandując:


Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem,

Wielkie orchidee pną się aż pod niebo.


Dźwięcznym dziewczęcym śmiechom na klifie wtórowały radosne głosy syren statków przybijających do przystani na dole. Po raz pierwszy zrozumiałam, dlaczego statki porozumiewają się między sobą. Wszystkie odgłosy zza okna tworzyły akompaniament do muzyki płynącej z gramofonu.

Z wielką radością pochwyciłam jego rękę i położyłam się, przyciskając piersi do torsu mężczyzny. Czułam rytmiczne bicie jego serca.

– Masz serce bardziej kruche niż inne dziewczęta – wyszeptał, całując mnie w ucho. – Ledwo dotyk wystarczy, żeby je przebić.

Rozsunął mi nogi i poczułam, jak coś twardego wkrada się w przestrzeń między nimi, niby złodziej, który się przemyka, kiedy nikt nie patrzy.

Zapytał, czy boli; odparłam, że nie.

Westchnął i powiedział, że jego bardzo boli. Tam na dole był tak obolały, że miał wrażenie, iż lada chwila eksploduje. I bolało go również serce. Ale ból jest dobry, powiedział. Miłość nie jest słodka, a kochanie się ze mną sprawia mu większy ból, niż to sobie wyobrażał.

Jego język wniknął w moje usta i spotkał się z moim, splotły się nasze palce. Naparł ciałem na moje piersi i wszedł we mnie. Teraz bolało. Przeszywał mnie nieznany dotąd ból, tłumiłam krzyk przy każdym kolejnym pchnięciu. Nie mogłam złapać tchu, ale nie krzyknęłam, bo się wstydziłam. Chciałam patrzeć na niego, na to, co mi robi, lecz nadal z całej siły zaciskałam powieki. Byliśmy jak stopieni ze sobą, poczułam skurcze w podbrzuszu, które teraz zdawało się płonąć.

Rzeka odwróciła się do góry dnem, statki żeglowały po obłokach, a góry zwisające z nieba spadały na jego język, jego palce, spojrzenie, zagniewaną twarz, ekstatyczną twarz. Niebo trzymało mnie w objęciach, wokół mej głowy unosiły się i opadały fale, bezlitośnie mnie wchłaniając

Nagle popłynęły mi łzy i nie potrafiłam ich powstrzymać. Drżałam na całym ciele. Skóra lśniła od potu, woń własnego ciała wypełniała mi nozdrza. Pachniało jak orchidee czy gardenie. A co najdziwniejsze, urosły mi piersi. Jestem pewna, że dojrzały tamtego dnia; stały się pełne i jędrne.

4

Stopniowo spowalniał nam oddech; leżeliśmy w milczeniu, spleceni w wilgotnych objęciach. Pocałował mnie i zapytał, dlaczego nie było krwi. Wyczułam nutę zdziwienia w jego głosie. Sprawdziłam matę, rzeczywiście nie było. Zamiast zapytać, czy byłam już z jakimś mężczyzną, zauważył tylko, że mogłam utracić dziewictwo podczas ciężkiej pracy.

Kiedy gładził bliznę wokół mego pępka, zamknęłam oczy i słuchałam zgranego bicia naszych serc. Objęłam go ramieniem za szyję i opierając się o niego jedną nogą, drugą przerzuciłam przez jego nogi. Wiedziałam, że wszystkie dziewice mają certyfikat autentyczności – hymen. Czyżbym przyszła na świat bez cnoty? Może mi nie była potrzebna, a może urodziłam się niedziewicą?!

– Czy tego właśnie chciałaś? – zapytał mnie, mocno tuląc do siebie. – Leżeć ze mną nago?

Przytaknęłam.

Wyznał, że on tego bardzo pragnął. Za każdym razem, gdy w swoich snach zdjął ze mnie ubranie, budził się z uczuciem żalu.

Zapytałam dlaczego.

Powiedział, że kiedy siedziałam nago na łóżku, na moich udach widział krew. Nie chciał dośnić tego snu do końca, bojąc się, że może mnie skrzywdzić. Głęboko poruszona, przytuliłam policzek do jego twarzy. Przepełniało mnie szczęście; zakochałam się w człowieku godnym mej miłości.

Poprosił, żebym usiadła.

Zawsze mu posłuszna, zrobiłam, jak sobie życzył. Przysiadłam na piętach, opierając dłonie na kolanach, bo tak widział mnie w swoich snach. Nagi wydawał się wyższy i mocniej zbudowany. Tylko penis miał zwiotczały. Wziął blok papieru i usiadł na stołku najbliżej łóżka. Po kilku minutach podszedł i pokazał mi rysunek.

Moje nagie ciało! Bardzo starannie narysował sutki, pępek i włosy łonowe. Twarz była tą samą, którą naszkicował u siebie w biurze. Teraz dodał ciało. Więc to ja, kobieta, bardziej naturalna teraz niż w ubraniu. Dzikie, zmysłowe zwierzę. Dobrze się czułam taka bezwstydna. A więc dlatego naszkicował głowę u góry kartki! Liczył na to, że resztę zapełni później. Przez cały czas mną manipulował! Jak cudownie! Podniecałam go od samego początku!

Poprosiłam o rysunek.

– Nie boisz się, że ktoś go zobaczył

– To ja. Czemu miałabym się bać? – odparłam. – Podpiszesz mi go?

Skreślił na rysunku zamaszysty podpis, wyrwał kartkę z bloku i położył ją na poduszce. Zauważyłam, że się podniecił, kiedy patrzył na szkic.

Odwrócił się zażenowany i zaczął ubierać.

Zeskoczyłam z łóżka, włożyłam bieliznę, a potem bluzkę i spódnicę. Kiedy wsuwałam stopy w sandały, on zapinał klamrę przy pasku.

Podszedł do gramofonu, wyłączył muzykę, a kiedy wrócił, miał dziwny wyraz twarzy. Pociągnął mnie za sobą na łóżko, posadził i otoczył ramieniem. Powiedział, że żona i córka wrócą do domu dopiero po zmierzchu, i poprosił, bym jeszcze trochę została. Nie czułam zazdrości ani żalu. Wręcz przeciwnie, byłam zachwycona, że zrobiłam coś, czego pragnęłam od dłuższego czasu, i że to okazało się piękniejsze, niż myślałam.

5

Leżeliśmy na plecach obok siebie. W pewnej chwili podparł się na łokciu i zaczął mówić. Ale teraz jego głos brzmiał inaczej; wydawał się znużony, bezbarwny.

– Zapomnij o mnie – zaczął. – Nie zasługuję na to. Nie różnię się od innych mężczyzn, a nawet jestem od nich gorszy; jestem skończonym draniem.

Usiłowałam mu przerwać, ale zakrył mi usta dłonią.

– Nic nie mów, po prostu mnie wysłuchaj. I zapamiętaj, co powiem.

Wstał. Myślałam, ze chce nalać herbaty, ale on sięgnął po papierosa. Zapalił i zaciągnął się głęboko. Nigdy nie widziałam, żeby palił. Powiedział, że aktywiści z okresu rewolucji kulturalnej dostają wezwania z dzielnicowych komitetów partyjnych, żeby stawić się w „klasie szkoleniowej”, i on też spodziewał się takiego pisma. Władze szkolne już zażądały, żeby przyszedł na rozmowę w przyszłym tygodniu, i chociaż nie wie, czego będzie dotyczyć ta rozmowa, intuicja mu podpowiada, że wkrótce go zamkną w jednym z tych prowizorycznych więzień.

Podniosłam się, kręcąc głową.

– Nie wierzysz mi?

– Nie mówisz tego poważnie. Strzepnął popiół na podłogę.

– Któregoś dnia zrozumiesz – stwierdził. – Na pewno zrozumiesz, kiedy dożyjesz mego wieku.

Gdybym była bardziej skupiona, niewątpliwie wyczułabym zmianę atmosfery w pokoju. Ale ja tylko się w niego wpatrywałam.

– Przyszedł czas wyrównania rachunków – oznajmił. – Strażnicy uświęconego porządku nie przepuszczą okazji do zemsty na tych, którzy przeciwko nim wystąpili.

– Nie! – zaprzeczyłam, wstając. – Ty nie zrobiłeś niczego złego. Byłeś ofiarą rewolucji kulturalnej.

Moje słowa musiały zabrzmieć bardzo poważnie, bo zamilkł i słuchał. Lecz ja jedynie powtarzałam w kółko to samo zdanie. Usiadł na stołku przy łóżku.

– Uznali mnie za „mordercę”.

– Bzdura!

– Twierdzą, że zabiłem brata, wydając rozkaz ostrzelania statku.

– To niemożliwe. – Byłam bliska łez.

– To prawda. Zabiłem swojego młodszego brata. – Patrzył na mnie spokojnie. – Powinnaś już iść – powiedział, ale trzymał kurczowo moją dłoń.

W końcu ją puścił, podszedł do biblioteczki i wyjął z niej stos zagranicznych powieści. Niektóre z nich znałam, innych nie. Chciał mi dać te książki.

Sięgnęłam po rysunek na poduszce, ale powstrzymał mnie, schwycił kartkę, spojrzał na nią raz jeszcze, a potem zmiął i wyniósł do kuchni.

– To moje! – krzyknęłam. – To moje! – Pobiegłam za nim. Ujął moją twarz w dłonie.

– Masz przed sobą całe życie, powinnaś je przeżyć najczyściej jak potrafisz.

Podszedł do kuchenki i podpalił kartkę.

Wracałam do domu sama, dźwigając stos książek. Nadal byłam nieco oszołomiona, jeszcze się nie otrząsnęłam z emocji, jakie towarzyszą dziewczynie, która właśnie przeobraziła się w kobietę. Miałam wrażenie, że on ciągle jest we mnie; przy każdym kroku lepkie nasienie, które wytrysnęło z jego wspaniałego organu, zwilżało srom i wnętrze ud. Z całej siły tuliłam do siebie książki, jakby były nim.

A potem, kiedy wróciłam myślami do tego, co mówił, chcąc się mnie pozbyć, serce zadrżało mi z niepokoju. Czułam, że nie bez powodu kochał się ze mną z taką pasją. W zaciekłym szale zdawał się miażdżyć we mnie życie. To zły omen, wróżący czarny czas.

Nie rozmawiał ze mną o przyszłości, nie wspomniał, że chciałby się znowu spotkać.

Загрузка...