XV

1

Zanim skończyłam miesiąc, matka musiała wrócić do pracy, a wtedy opiekę nade mną przejął mocno niedowidzący ojciec. Miał prawo mnie okaleczyć, udusić albo pogruchotać mi kości, skoro wielu ludzi postępuje tak z rodzonymi córkami; potem wystarczyłoby jedynie oświadczenie, że to był wypadek. A jednak tego nie zrobił. Po urodzeniu ważyłam zaledwie dwa kilogramy; same kości, dużo pomarszczonej skóry oraz para wielkich, okrągłych oczu. Ojciec zajmował się sześciorgiem dzieci i często zostawałam na łóżku bez opieki. Duża Siostra zawsze mnie szczypała, żeby sprowokować do płaczu. Popiskiwałam żałośnie, choć niezbyt głośno, a moje łzy zdawały się płynąć bez końca i przez większość czasu przyciskałam piąstki do oczu. Piąty Brat, wówczas zaledwie czteroletni, nieświadomy niechęci dorosłych, bawił się ze mną, gdy jego braci i sióstr nie było w pobliżu.

Kiedy jeszcze byłam w powijakach, zostałam zaniesiona do sądu, gdzie matka najpierw podała mnie ojcu, a potem Sunowi. Naszym rozplotkowanym sąsiadkom trafiła się nie lada gratka. Zawsze chętne rozdmuchać każdą historię, przy takim skandalu z rozkoszą dolewały oliwy do ognia. A ja byłam rekwizytem w tej farsie, brzydkim, odpychającym tobołkiem, który każdy mógł kopać do woli.

– Innymi słowy, kiedy się urodziłam, każde z was myślało tylko o tym, jak się mnie pozbyć, czy tak? – To było jedyne pytanie, jakie zadałam, i zawierało więcej zdumienia niż gniewu.

– Nie mów takich rzeczy – zaprotestowała matka. – Twój ojciec jest dobrym, wrażliwym człowiekiem. Mimo wszystko postanowił ciebie zatrzymać. Sun też cię chciał i był gotów ponieść wszelkie konsekwencje.

Po tym, jak Duża Siostra pomogła ojcu napisać pozew i została jego oficjalnym świadkiem w sądzie, ten zaczął żałować swego kroku. Matka zaprzeczyła, jakoby Sun ją uwiódł, i wzięła całą winę na siebie, twierdząc, że to ona działała występnie, a nie on.

Sun przeprosił ojca – człowieka, którego nigdy przedtem nie widział – i zadeklarował przed sądem, że będzie pokrywał koszty wychowania dziecka bez względu na to, czy matka poprosi o rozwód, czy nie. A ojciec, który wcale nie chciał iść do sądu, wycofał skargę. W związku z tym, że sprawa utknęła na martwym punkcie, sąd zalecił poszukanie kompromisu.

W domu ojciec wyznał, że nie powinien był słuchać ludzi, którzy nakłonili go do złożenia pozwu, i dał matce wolną rękę. Jeśli chce, może iść do Suną, zabierając córkę, on zostanie z resztą dzieci. Niewykluczone, że chciał pokazać, jaki jest wspaniałomyślny, niemniej matka się wzruszyła. Pragnęła odejść, lecz nie potrafiła się przemóc; nie zniosłaby rozstania z piątką dzieci, poza tym ojciec z powodu słabego wzroku nie mógł dłużej pływać. Była potrzebna rodzinie. To pociągało za sobą bolesne konsekwencje: musiała zrezygnować z Suną i zabronić mu widywania dziecka.

Sun był zrozpaczony, widząc jej udrękę. Ale jaki mieli wybór?

Nie zapaliłyśmy światła, więc nie widziałam twarzy matki w ciemnym pokoju. Ale wiedziałam, że płacze. Szlochała, nie mogąc wydusić słowa. Lecz co mogłam zrobić? Jej opowieść o okolicznościach moich narodzin budziła we mnie gniew i nienawiść i nie zamierzałam z nimi walczyć.

Nagle, gdy tak siedziałyśmy w zupełnej ciszy, z komina fabryki papierosów buchnął kłąb pary, a towarzyszące temu dudnienie wprawiło w drżenie okoliczne domy. Fabryka spuszczała parę kilka razy dziennie, czasem nawet o północy. Zdążyliśmy do tego przywyknąć i przeważnie nam to nie przeszkadzało, ale tym razem hałas jakby celowo zakłócił wspomnienia matki.

W tamtej sytuacji jedynym rozwiązaniem było znalezienie rodziny, która chciałaby mnie przygarnąć. Najpierw zostałam oddana koleżance matki z fabryki tekstylnej.

– Mieli dwóch synów – wyjaśniła matka. – Ale żadnej córki. No i wiodło im się lepiej niż nam. Miałabyś tam pod dostatkiem jedzenia, a ponieważ ludzie nie wiedzieliby, że jesteś nieślubnym dzieckiem, nikt by się na tobie nie wyżywał. Przynajmniej nie było tam gromadki starszego rodzeństwa, które darzyłoby cię niechęcią za to, że im odejmujesz pożywienie od ust. Gdybyś stąd zniknęła, pozostałe dzieci lepiej by mnie traktowały, stałyby się posłuszniejsze i mniej się awanturowały.

Tak, pamiętam, jakaś kobieta zmieniała mi w nocy pieluszki (długo moczyłam łóżko) i rzeczywiście była dla mnie lepsza niż matka.

– Nie, nie, to było znacznie później. Ta kobieta tęskniła za tobą, gdy wróciłaś do nas, więc zabrała cię na kilka dni – wyjaśniła matka. – Kiedy cię przygarnęła, miałaś zaledwie sześć miesięcy. Niestety, wkrótce aresztowano jej męża, podobno za defraudację. Podczas klęski głodu ludzie kombinowali jak mogli, żeby zdobyć jedzenie, a z kolei władza robiła wszystko, żeby złapać złoczyńców. Jeśli udało się uniknąć kary, to bardzo dobrze, ale bywało, że ludzie wrabiali kogoś, aby ocalić własną skórę.

Tak czy owak, ktoś doniósł na męża tej kobiety i skazano go na trzy lata obozu pracy. A ponieważ ona sama nie była w stanie utrzymać dodatkowego dziecka, matka musiała zabrać mnie z powrotem.

Nie sądzę, by moja matka potrafiła porzucić własną córkę w przydrożnym rowie, niemniej oddawała mnie różnym rodzinom, może nawet umieściła w sierocińcu, ale z jakichś powodów za każdym razem wracałam do domu, gdzie w końcu zostałam na dobre, czy to im się podobało, czy nie.

Mam takie jedno na wpół zatarte wspomnienie z wczesnego dzieciństwa. Tęskniłam za matką i w dzień, kiedy miała wolne, wyszłam jej na spotkanie na aleję Szkoły Średniej, ale pomyliłam drogę. Więc przysiadłam na kamiennym stopniu, żeby rzucać się w oczy, i ze wszystkich sił hamowałam płacz, aby przypadkiem ktoś sobie nie pomyślał, że jestem zagubionym dzieckiem, i mnie nie porwał. Siedziałam sobie, jakby nic się nie stało, aż zauważył mnie Trzeci Brat i przyprowadził do domu, a potem naskarżył matce, która wróciła inną drogą. W nagrodę dostałam kilka siarczystych klapsów i ostre słowa, które dźwięczały mi w uszach przez całą noc. Miejsce strachu zajął szok i nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa w swojej obronie. Zresztą gdybym nawet spróbowała, i tak pewnie nic dobrego by z tego nie wyszło. Najważniejsze, że byłam w domu, że miałam dom, nawet taki, i tylko to się liczyło.

Jako dziecko zawsze stroniłam od obcych. Już samo przebywanie w obecności kogoś nieznajomego wprawiało mnie w zdenerwowanie. Kiedy dorosłam, nic się pod tym względem nie zmieniło; prawdopodobnie był to skutek głęboko zakorzenionego w dzieciństwie lęku przed utratą domu.

A tymczasem klucz do zagadki leżał w moim zasięgu przez cały czas. Chyba byłam za głupia, żeby szukać tam, gdzie należało.

– Chcę go zobaczyć – przerwałam milczenie.

Matka bez słowa wstała z łóżka, z góry wiedząc, że to właśnie powiem.

Skuliłam się przy ścianie, niepewna, co teraz nastąpi. A ona podeszła do drzwi, sprawdziła, czy nikt nie podsłuchuje, i odwróciła się do mnie.

– Wszystko już umówione – powiedziała przyciszonym głosem. – Zabiorę cię jutro do miasta, żebyś się z nim zobaczyła.

A więc ostatnimi dniami, kiedy wychodziła do miasta, ogłaszając, że idzie z wizytą do Drugiej Siostry, tak naprawdę przygotowywała nasze spotkanie. Obliczyłam, że nie widziała mojego naturalnego ojca jakieś siedemnaście, osiemnaście lat. Ręka tak mocno jej drżała, że kiedy otwierała drzwi, dopiero za trzecią próbą udało jej się odsunąć zasuwkę, a potem oparła na niej dłoń, jakby nie miała już siły, żeby pchnąć drzwi.

Spotykała się z człowiekiem, za którym musiała bardzo tęsknić przez ten cały czas i którego widok sprawiał jej ból, a wszystko to robiła dla mnie.

2

Umówili się na ostatnie spotkanie, kiedy została rozstrzygnięta sprawa mojej „przynależności”. On mieszkał w pokoju na górze w jednopiętrowym drewnianym domu przy ulicy Nowego Narodu na przeciwległym brzegu rzeki. Objęli się mocno i nie mogli się od siebie oderwać. Za oknem na ruchliwej ulicy panował taki zgiełk, jakby nagle połowa mieszkańców miasta wyruszyła na rynek. Przeszedł kondukt pogrzebowy, żałobnicy zawodzili pod niebiosa pośród strzelających fajerwerków. Przy dźwiękach bębnów i gongów przemaszerował pochód aktywistów roznoszących listy gratulacyjne do mieszkańców miasta, którzy „spontanicznie” odpowiedzieli na apel władz i jechali zasilić komunalne wsie, bo chłopów zdziesiątkował głód. Ale do nich nie docierały żadne dźwięki; spleceni w objęciach, słyszeli tylko własne oddechy, a nagie ciała lśniły od potu.

Ciekawe, w którym kącie matka mnie położyła.

Po raz pierwszy nie musieli się obawiać, że któreś z dzieci wtargnie do pokoju albo obudzi się w środku nocy, a mimo to nie osiągnęli spełnienia. Pierwszy raz nie potrzebowali się ukrywać i nigdy by nie przypuszczali, że będzie im tak trudno. Kiedy się z niej zsunął, spojrzała na niego. To koniec, wyczytał z jej oczu.

Niejeden raz mówili sobie: nie widujmy się więcej; każde spotkanie miało być ostatnim. Jednak ta schadzka okazała się klęską, chociaż tak starannie ją zaplanowali. Przejścia w sądzie zabiły w duszy resztki romantycznych uniesień. To popołudnie minęło szybciej niż inne.

Kiedy opuścili dom, szli jedno za drugim, tak jak zawsze, żeby nikt nie pomyślał, iż są razem. Depcząc po resztkach wypalonych fajerwerków, klucząc między ludźmi na ciągle jeszcze otwartym rynku, zeszli po stopniach na boczną uliczkę, gdzie stał mało widoczny stragan z syczuańskimi kluseczkami.

Kiedy postawiono przed nimi parujące kluseczki, jedli je ze wzrokiem wbitym w miski jak dwoje nieznajomych. Żarówka wisząca na przewodzie przeciągniętym z jednego z domów w uliczce świeciła słabiej od odległych latarni, a jednocześnie na tyle jasno, aby rzucać na stół ich cienie. Do miseczki matki potoczyły się łzy, zanim ubyła z niej połowa kluseczek.

– Nie płacz, siostro – prosił. – Serce mi się kraje, kiedy płaczesz.

– To nic – powiedziała. – Zaraz mi przejdzie.

– Zatrzymaj dziewczynkę. Kto wie, może właśnie w niej znajdziesz oparcie na stare lata. Dla mnie nie ma żadnej nadziei, sąd nie pozwoli mi się z nią widzieć, dopóki nie osiągnie pełnoletności. Czyż los nie obszedł się z tobą bardziej łaskawie? Przynajmniej masz dziecko. A ja? Nie mam nic, jestem sam. Zostały mi tylko niespełnione marzenia.

Pragnął ją podnieść na duchu, a tymczasem jego słowa odniosły odwrotny skutek.

– Nie płaczę nad tobą – oświadczyła. – Nie myśl, że nie potrafię bez ciebie żyć. – Walczyła ze łzami. – Dasz sobie radę beze mnie. A co do małej: albo przeżyje, albo nie, będzie tak, jak zdecyduje los. Ja się wkrótce zestarzeję, ty jesteś młody. Znajdź sobie kogoś i ustatkuj się.

Ponieważ nie odpowiedział, dodała:

– Daj mi słowo, że ułożysz sobie życie.

Nie chciał się rozpłakać, bo przecież mężczyźni nie płaczą przy ludziach. Ale nie udało mu się powstrzymać łez.

Matka, na wpół analfabetka, wiedziała, że ideogram słowa „wytrwać” składa się z noża umieszczonego nad sercem. Aby pomóc im obojgu zerwać ze sobą definitywnie, zrezygnowała z pracy w fabryce plastików i poprosiła kogoś z komitetu mieszkańców, aby skierował ją do załogi tragarzy przypisanych do fabryki po drugiej stronie góry. Stamtąd do domu było tak daleko, że mogła wracać jedynie na weekendy.

Po ich rozstaniu Suną przeniesiono do innej fabryki plastików, usytuowanej przy krematorium na drugim końcu miasta, i zdegradowano z członka niższej kadry do robotnika. Wyznaczono mu pracę przy cięciu azbestu.

Czy naprawdę widzieli się wtedy po raz ostatni? Chciałam to wiedzieć.

Któregoś dnia, dźwigając kamienie, matka załamała się i rozpłakała na oczach wszystkich.

– To nie dla ciebie robota, jeżeli ci za ciężko.

– Odpocznij chwilę, zmęczenie zaraz ustąpi.

Jej towarzyszki mogły oszczędzić sobie tych rad, bo i tak nie słyszała ani słowa. Spływała potem, nieraz mówiła, że nie pamięta, kiedy jej ubranie było suche w pasie. Jadła tylko dwa posiłki dziennie i często w żołądku burczało jej z głodu. Twarz znaczyły ślady po ugryzieniach insektów. Zawzięła się, żeby nie słuchać jego cichego głosu, który niósł do niej wiatr. Mówił, że tęskni, że pragnie ją zobaczyć, że jej potrzebuje i wie, iż on też jest jej potrzebny. Nie chciała tego słyszeć. Gdyby miała słabszy charakter, gdyby się ugięła, gdyby nie postanowiła być głucha na ten głos, rzuciłaby drąg, zbiegła ze wzgórza i pokonała rzekę ze ślepą determinacją zakochanej kobiety.

Była do tego zdolna, ale wiedziała, że nie żyje sama dla siebie i że przede wszystkim musi wychować dzieci. Zaczęły jej wypadać włosy, pogrubiała w talii, plecy z dnia na dzień robiły się coraz bardziej pochyłe, rósł garb na barku. Nie mogła uwierzyć, jak szybko się zestarzała ł jak bardzo zbrzydła. W mgnieniu oka zmieniła się w matkę, jaką pamiętam od zawsze.

Dopiero po latach, po tym, jak sama wielokrotnie oberwałam od życia, skleiłam jej zdjęcie, które z rozmysłem podarła na drobne kawałki. Wcześniej, za bardzo zajęta obwinianiem matki, nie potrafiłam się przemóc, aby chociaż spróbować ją zrozumieć. To wszystko, co mi powiedziała, nie roztopiło ściany lodu pomiędzy nami. Może ją tylko naruszyło, lecz nie na tyle, żeby runęła. Szczerze mówiąc, uważałam, że lepiej, aby dalej nas dzieliła, i nic nie mogłam na to poradzić.

3

Jezdnie w naszym mieście są przeważnie strome i pełne wybojów, więc trudno jeździć po nich rowerami czy pchać ręczne wózki, a samochody nie mieszczą się w wąskich bocznych uliczkach i alejkach. Grupki robotników, zwanych nosidłowymi, z drągami i linami wystawały na skrzyżowaniach, stacjach i przystaniach, czekając cierpliwie, aż nadarzy się jakaś dorywcza praca.

Oprócz robotników, którzy w pocie czoła zarabiali na życie jako nosidłowi, w mieście żyła armia bezczynnych ludzi spędzających czas w herbaciarniach. W każdej dzielnicy istniał przynajmniej jeden taki lokal, a na głównych ulicach można było znaleźć nawet dwanaście i więcej tradycyjnych herbaciarni o dobrej renomie. Ich klienteli nie stanowili wyłącznie starsi mężczyźni, przesiadywali tam również ludzie młodzi. Kiedy się weszło do środka, ciepło buchające od czajników z wrzątkiem dodawało wigoru gościom, na których czekało tu wiele przyjemności. Gwarząc leniwie z przyjaciółmi, pogryzali pestki melona, chrupali fistaszki, a przede wszystkim żuli suszone papryczki. A kiedy już się nasycili rozmową, podnosili się z miejsc, przeciągali, gasili fajki i powoli wychodzili.

Nawet najubożsi mieszkańcy Czungcing zawsze znajdą sposób, żeby zdobyć największy przysmak, jakim jest ostra papryka; będą ją żuć tak długo, aż ich wargi staną się obrzmiałe, a twarze czerwone. Prawdopodobnie, oddając się tej masochistycznej przyjemności, demonstrują niechęć do poddania się losowi czy też chwackość w walce z jego przeriwnościami.

Zajęłyśmy z matką mały stolik w herbaciarni przy drodze na obrzeżach centrum i po jakichś dwóch minutach, zanim jeszcze podano nam herbatę, w drzwiach stanął szczupły, wysoki, a przy tym nieco przygarbiony mężczyzna w średnim wieku. Z rozradowaną twarzą skierował się prosto do naszego stolika i usiadł na krześle pomiędzy matką a mną. Przyglądałam się mu badawczo, a serce biło mi tak mocno, że aż miałam mroczki przed oczyma. Był świeżo ogolony i włożył czystą koszulę pod wyblakłą marynarkę ze stójką, jednak pomimo starań nie udało mu się zatuszować zabiedzonego wyglądu. Co do jednego nie miałam wątpliwości: to był ten sam mężczyzna, który mnie śledził przez te wszystkie lata.

Uśmiechał się z nadzieją, licząc zapewne, że nazwę go ojcem. Ale to słowo nie chciało mi przejść przez usta; w ogóle nie wiedziałam, co powiedzieć, i czułam, że się czerwienię. Matka nawet nie spojrzała w moją stronę, odchylając się na bok, żeby zrobić miejsce kelnerowi, który z dużą wprawą nalewał wrzątek do filiżanek z imbryka o smukłym dziobku. Potem nakryła je pokrywkami, aby opadły herbaciane liście.

Żadne z nas nie odzywało się słowem. Popatrzyłam na matkę; odpowiedziała mi przelotnym spojrzeniem, a potem podniosła się od stolika, oznajmiając, że zaraz wróci. On wpatrywał się w nią, w tę starą, brzydką kobietę, wzrokiem, jakiego dotąd nie spotkałam – wzruszonym i czułym. Nasz ojciec nigdy tak na nią nie patrzył. Kiedy wyszła, wyraźnie się odprężył; już nie zachowywał się przy mnie tak sztywno i sztucznie jak na początku. Odejście matki tchnęło życie w jego twarz.

Ktoś włączył radio tranzystorowe i popłynęła z niego opera syczuańska, zdaje się Jesienna rzeka. Jej akcja rozgrywa się w dawnych czasach: zdenerwowana dziewczyna udaje się łodzią w pogoń za kochankiem. W tej samej chwili przed herbaciarnią przeszedł ufryzowany młody elegant w dzwonach, z imponujących rozmiarów radioodbiornikiem „Sanyo” na ramieniu, i rockowy przebój z Hongkongu przemieszał się nieprzyjemnie ze wzruszającą sopranową arią; Czterech gości siedzących przy drzwiach grało w pai gow.

– Twoja matka nie przyjdzie – odezwał się, kiedy po raz drugi rzuciłam spojrzenie w stronę wejścia.

Udałam, że nie słyszę, i dalej patrzyłam na drzwi.

Opuściliśmy herbaciarnię, ledwo dopiwszy herbatę. Kiedy przeszliśmy przez jezdnię, a potem na drugą stronę szosy, zaprowadził mnie do domu towarowego i przystanął przy stoisku z materiałami. Musiał czytać w moich myślach; wiedział, że gdyby zapytał, na co mam ochotę, nie doczekałby się odpowiedzi. Sam wybrał niebieski poliester w kwiaty (niebieski to ulubiony kolor matki), wcisnął mi go do ręki i powiedział, żebym uszyła z niego bluzkę, bo ta, którą mam na sobie, jest stara i znoszona. Byłam ubrana w luźne bure wdzianko, odziedziczone po Czwartej Siostrze. To, co on miał na sobie, nie wyglądało dużo lepiej. Nawet mu nie podziękowałam, a kiedy spojrzałam na jego twarz, zauważyłam, że w miejscu uśmiechu z jakiegoś dziwnego powodu pojawił się nerwowy grymas.

4

Było parę minut po czwartej, zbyt wczesna pora na wieczorny posiłek, więc większość okolicznych restauracji jeszcze nie działała. Minęliśmy kilka lokali, zanim udało nam się znaleźć jeden otwarty. Miejsce wyglądało na ekskluzywne. Zawahał się przed eleganckim frontem. Weszliśmy do środka, a kelner zaprowadził nas do sali na piętrze.

Zajęłam miejsce naprzeciw niego i przysłuchiwałam się, jak składa zamówienie: pikantnie przyprawiona ryba w fasolowym sosie, rosół z tofu i smażona wołowina z porami.

Sam zaledwie skubnął parę kęsów, nakładając większość jedzenia do mojej miseczki. Wzięłam do ust parę łyżek ryżu, a ponieważ był twardawy i niedogotowany, popiłam go rosołem. Niestety, pociągnęłam zbyt duży łyk i zakrztusiłam się. Poklepał mnie po plecach, a ja, gdy tylko przestałam kaszleć, odłożyłam pałeczki.

Chociaż bardzo wnikliwie studiowałam jego twarz, nie dostrzegałam żadnego podobieństwa między nami; nadal wydawał się kimś obcym. Natomiast widać było, że on poświęca mi całą uwagę. Więc komuś na tym świecie naprawdę na mnie zależało, ktoś pragnął, żebym była szczęśliwa, chciał mnie poznać, rozmawiać ze mną, nałożyć mi na talerz dużo mięsa i ryby, dopilnować, aby nikt mi tego nie zabrał, nie powiedział, że za dużo jem, albo rzucał wymowne spojrzenia; tymczasem ja nie miałam apetytu i nie potrafiłam poczuć się szczęśliwa. Mój nastrój oscylował między zdumieniem a oburzeniem, w głowie kłębiły mi się myśli, których nie ogarniałam. Można je było podsumować jednym zdaniem: Nie ma sposobu, abym zobaczyła w tobie ojca!

Zamówił wódkę. Chciał dodać sobie odwagi? Oboje drżeliśmy w środku, może rzeczywiście jego krew płynęła w moich żyłach. Wypił kieliszek i zaczął mówić.

– Dziś są twoje urodziny.

– Moje urodziny? – powtórzyłam. O mało nie prychnęłam ironicznie. – Spóźniłeś się. Miałam urodziny dwudziestego pierwszego września.

– Dwudziestego trzeciego dnia ósmego miesiąca osiemnaście lat temu byłem w szpitalu przy twoich narodzinach – oznajmił.

No tak, ja posługiwałam się zachodnim kalendarzem, natomiast on i matka trzymali się tradycyjnego, księżycowego. Wyjaśnił, że przed osiemnastu laty obie te daty się nałożyły, a w tym roku dzieli je różnica paru dni.

Więc to tak! Sekret został odsłonięty zgodnie z twoim planem, a nie dlatego, że tak uporczywie o to walczyłam! To ty zadecydowałeś, że wyznasz mi wszystko w moje osiemnaste urodziny. Od początku nosiłeś się z tym zamiarem! To tak się sprawy mają!

Oczekiwał na ten dzień osiemnaście lat, tak jak wyznaczono. Powiedział, że nie mógł się ze mną zobaczyć, dopóki nie osiągnę pełnoletności, więc cierpliwie czekał. Być może matka chciała zachować tajemnicę, a ugięła się dopiero, gdy zrozumiała, że nie ustąpię. Muszę przyznać, że też byłam zdenerwowana i pełna obaw.

5

Ponieważ rzadko bywałam w centrum, nie mogłam się nadziwić, skąd tyle ludzi wzięło się na ulicach; można by pomyśleć, że wszyscy naraz opuścili swoje domy. Samochody trąbiły bez przerwy, lawirując po pochyłych jezdniach. Kolorowe flagi i transparenty powiewały na wietrze, jaskrawe balony podrygiwały radośnie ponad wieżowcami. Ulice wyglądały wręcz niewiarygodnie czysto, niektóre domy były pobielone i miały na drzwiach noworoczne rymowane sentencje, wypisane świeżą czerwoną farbą. Połyskliwe wstęgi czyniły tę scenerię nieco nierealną. Wszyscy wydawali się wystrojeni w najlepsze rzeczy. Dzień przypominał święto.

Przez całe popołudnie i wieczór mój naturalny ojciec wychodził ze skóry, żeby zaspokoić moje potrzeby i dobrze mnie do siebie usposobić, a ja nie czułam się w najmniejszym stopniu wdzięczna. Jego tak zwana ojcowska miłość przyszła zbyt późno; już jej nie potrzebowałam. Z drugiej strony nie przeszkadzałam mu w staraniach.

– Chcesz pójść do kina? – zapytał, kiedy skończyliśmy jeść. -Twoja matka mówiła, że uwielbiasz książki, filmy i dobre jedzenie.

Bez wahania pokiwałam głową.

W kinie trafiliśmy na podwójny seans. Weszliśmy w połowie pierwszej projekcji. To był jakiś chiński film o wojnie z Kuomin-tangiem; na ekranie rozrywały się pociski, żołnierze atakowali przy dźwiękach sygnałówek. Po serii z karabinu maszynowego ziemię zaścielały trupy nieprzyjaciół. A śmierci każdego rewolucjonisty towarzyszyło kilka minut patetycznej muzyki oraz zawodzenie i okrzyki jego towarzyszy broni, zaprzysięgających zemstę.

Drugi, zagraniczny film był o jakimś statku pasażerskim, który uderzył w górę lodową i zatonął w lodowatej wodzie. Kiedy patrzyłam na ekran, on prawie nie odrywał ode mnie oczu. W końcu oznajmiłam, że mam już dość filmów i chcę wracać do domu. Spojrzał na zegarek. Jeszcze jest wcześnie, zauważył i dodał, żebym się nie martwiła, bo odwiezie mnie autobusem na przystań, przepłynie ze mną promem i odprowadzi do domu.

– Sądziłem, że chciałaś mnie zobaczyć – powiedział, nie doczekawszy się żadnej reakcji z mojej strony.

– Już cię zobaczyłam. Mama pewnie czeka w domu.

– Jesteś teraz pełnoletnia, więc sąd nie może mi zabronić się z tobą widywać. – Jego buńczuczny ton bardziej pasowałby do starszego brata niż do ojca.

Kiedy opuściliśmy kino, nalegał, żebyśmy poszli do parku Lo-quat, położonego najwyżej w mieście. Znaleźliśmy się w Pawilonie Czerwonej Gwiazdy i uznałam, że miał dobry pomysł. Nie było tu tak wielu ludzi jak w sklepach na dole, a usadowione na wzgórzach miasto wyglądało stąd zupełnie inaczej. W oknach domów paliły się światła, ruch uliczny jeszcze nie zamarł; w ciemnościach widać było reflektory aut, które wyglądały jak świetliki i omiatały smugami światła zbocza wzgórz, oraz kontury miasta na tle nieba. Dwa rzędy latarni na moście nad Jangcy pięły się świetlnym łukiem na Południowy Brzeg. Reflektory statków odbijały się w spokojnych wodach obu rzek, a gdy ich powierzchnię marszczył łagodny wiatr, migotały niczym światła rampy.

6

Tamtego wieczoru mój naturalny ojciec bardzo dużo mi opowiedział. Słuchając go, trzymałam się w pewnej odległości i cały czas przyciskałam do siebie paczkę z niebieskim materiałem. On z kolei usiłował zmniejszyć dystans między nami i wytworzyć intymną atmosferę, ale nie posunął się do tego, by przygarnąć mnie ramieniem. Kiedy siedzieliśmy na kamiennej ławce w zacisznym kącie, cały czas próbował przysunąć się bliżej, ja jednak pilnowałam dzielącej nas odległości, niwecząc jego wysiłki, aż w końcu ich zaniechał. Odór alkoholu w oddechu nie był mocny, wyczułam natomiast siarkowe mydło. Szczerze mówiąc, nie raził mnie ten zapach; może nie był przyjemny, ale kojarzył się z czystością. Na nasze spotkanie obciął paznokcie; podobnie jak ja miał długie i szczupłe palce, a wierzch dłoni pokrywały blizny. Przerzedzone czarne włosy były przyprószone siwizną. Jak to możliwe, że wyglądał tak staro, mając zaledwie czterdzieści trzy lata? Natomiast jego głos był mocny i dźwięczny, więc jeśli się go słuchało, nie patrząc na niego, wydawał się znacznie młodszy.

Kiedy matka go zostawiła, znalazł sobie chłopkę z pobliskiej wioski, bo postanowił założyć rodzinę. Przed ślubem po raz ostatni udał się do miejsca pracy matki. Ponieważ nie chciała go widzieć, rozmawiali przez drzwi. Wyznaczył miejsce i datę, oznajmiając, że musi zobaczyć swoją córkę, zanim wyjedzie z miasta i osiądzie na wsi jako chłopski zięć. Zostawił przed drzwiami świeżo upraną moskitierę i woreczek z żywnością.

Matka wzięła dwuletnią córkę na plecy i po kamiennych stopniach wspięła się wysoko na wzgórze nad przystanią promową. Czekał przy nieużywanym torze kolejki linowej w pobliżu Niebiańskich Wrót. To tam jej wyznał, że znalazł sobie dziewczynę ze wsi. Żadne z niej cudo, ale jest uczciwa i porządna. Dawał w ten sposób jasno do zrozumienia, że jeśli matka nadal żywi do niego jakieś uczucia, wystarczy jedno słowo i odwoła ślub, na co ona stwierdziła, że to dobra wiadomość i że ma nadzieję, iż ułoży sobie życie. Potem podziękowała mu za moskitierę oraz jedzenie i chciała odejść, a wtedy on przytrzymał ją za rękę i poprosił, żeby poszła z nim do domu na ulicy Nowego Narodu.

Matka odmówiła i rozwiązała pasek podtrzymujący tobołek z dzieckiem.

– Twierdziłeś, że chcesz zobaczyć swoją córkę. Proszę bardzo, oto ona, napatrz się do woli. Najlepiej zabierz ją ze sobą, wtedy przynajmniej nie będziesz mnie musiał prosić, żebym ci ją znowu pokazała. – Podała mu dziecko, odwróciła się i odeszła, nie spoglądając za siebie.

Dziecko uderzyło w płacz, gdy tylko je postawiła na podkładzie kolejowym. Mama! – wołało, raczkując za matką. Stał i patrzył na płaczącą córkę, nie wiedząc, co robić. W tym ruchliwym miejscu pełnym zgiełku, pośród zawodzenia okrętowych syren na rzece, matka słyszała wyłącznie żałosne, ciche kwilenie swej córeczki i biegiem po nią wróciła.

Uśmiechnął się, patrząc, jak gniewnie podrywa ją z ziemi.

– Widzisz, ona mnie nie chce. Wołała „mamo”, nie „tato”. Nie mógłbym jej wziąć, nawet gdybym chciał – stwierdził uszczypliwie. Posadził dziecko matce na plecy, z powrotem je owiązał i włożył mu na główkę nowiutki atłasowy czepeczek z flanelową podszewką. – Dobrze o nią dbaj. Jeszcze się zaziębi na tym porywistym wietrze.

– Nie martw się – powiedziała matka. – Żaden wiatr nie może zrobić jej krzywdy. Los jest dla niej zbyt twardy i bezwzględny, aby pozwolić jej umrzeć.

To było ostatnie spotkanie moich naturalnych rodziców. Rozpaczliwym łkaniem raz na zawsze przypieczętowałam swój los. Matka ponownie zrezygnowała z prawa wyboru, chociaż, szczerze mówiąc, wiedziała, że tak naprawdę przeznaczenie nie pozostawiło jej żadnego wyjścia. Zeszła po stopniach na przystań promową, ze mną na plecach. Ponieważ pora była sucha, w rzece ubyło wody, a piaszczyste łachy wzdłuż skalistych brzegów ciągnęły się aż po horyzont. Stopy matki zostawiały głębokie ślady na piasku, żwir wpadał do butów. Mocniej zacisnęła pas i pochylona brnęła pod wiatr, który sypał jej piaskiem w twarz i rozwiewał włosy. To była najostrzejsza zima, jaką pamiętała, mroźniejsza niż trzy kolejne zimy w czasie klęski głodu i bardziej przerażająca od tamtej, kiedy zmarł jej pierwszy mąż.

Mój naturalny ojciec przez długi czas stał u szczytu schodów, a podmuchy zimnego wiatru targały jego szczupłą sylwetką. Ponieważ coraz więcej ludzi kręciło się w pobliżu, zmierzając do autobusu albo na przystań, usunął się z widoku. Był zwykłym młodym człowiekiem, któremu brakowało w życiu miłości, dopóki nie poznał mojej matki. Spotkała go też z jej strony wdzięczność za uratowanie dzieci od śmierci głodowej. Prawdopodobnie nigdy przedtem nie czuł się ani doceniony, ani potrzebny, więc uległ magii miłości, z której nie potrafił się wyzwolić.

Kto to wie, dlaczego ludzie się kochają i nienawidzą? Miłość jest doznaniem zbyt osobistym, aby inni umieli ją zrozumieć. Weźmy na przykład mnie. Czy można wytłumaczyć moje potajemne zakochanie? Przypadła mi w udziale miłość zakazana, która w oczach postronnych była brudna i przynosiła wstyd.

Lecz nawet ja, która zawsze lekceważyłam zasady i reguły, nie potrafiłam zrozumieć cudzołożnego związku moich rodziców. Kiedy w trójkę – ja, matka i mój naturalny ojciec – siedzieliśmy w herbaciarni, czuliśmy się wszyscy niezręcznie w tej wymuszonej sytuacji. Powołując mnie na świat, skazali na życie pełne cierpień, za które żadne z nich nie wzięło odpowiedzialności.

Kiedy opuściliśmy park Loquat i zeszliśmy na dół po stromych stopniach, wystrzeliły pod niebo fajerwerki, zmieniając budynki i drzewa wokół nas w rozmigotane cienie. Na miasto i na nasze głowy posypały się kolorowe gwiazdki jak deszcz dziwnych kwiatów prosto z nieba. Szliśmy w stronę skrzyżowania do stacji kolejki linowej pod rozjarzonym nieboskłonem. Sztuczne ognie wybuchały z ogłuszającym łoskotem.

– Nie życzę sobie, abyś dłużej za mną chodził – oznajmiłam. -I nie chcę cię więcej widzieć. – Ciągle nie mogłam im darować, że ułożyli wszystko za moimi plecami, przez tyle lat trzymając mnie w nieświadomości.

Twarz mu stężała, nie spodziewał się, że usłyszy coś takiego. Widziałam rozpacz w jego oczach, zupełnie jak u tamtych pasażerów na filmie, kiedy zdali sobie sprawę, że pójdą na dno razem ze statkiem.

Nie poruszyło mnie to. Zażądałam, by dał mi słowo.

Kiwnął głową na zgodę, patrząc gdzieś w bok.

Przy okienku biletowym zaproponował, że odprowadzi mnie na przystań. Powiedziałam, że nie, pojadę sama, więc wyczuł, iż nie ma sensu nalegać. Wmieszałam się w tłum pasażerów i przyciskając do siebie niebieski materiał, wybrałam miejsce na końcu wagonika. Wszystkie krzesełka były ustawione tyłem do jazdy, więc go widziałam; stał za barierką przy budce biletera. Kiedy kolejka powoli zjeżdżała z góry, pomachał do mnie. Miałam ochotę też mu pomachać, ale się powstrzymałam. I żeby go nie widzieć, a także ukryć przed nim twarz, odwróciłam się do okna i wbiłam wzrok w drewniane chaty w połowie wysokości wzgórza, gdzie światła w oknach pełgały i drżały, jakby za chwilę miały całkiem zgasnąć. Kolejka w mgnieniu oka znalazła się na dole. Wyjście ze stacji znajdowało się dokładnie naprzeciw głównego dworca, w którym wrzało jak w tyglu od zgiełku ludzkiej ciżby.


Matka jeszcze nie spała; czekała na mnie. Kiedy otworzyłam drzwi, z westchnieniem ulgi wróciła do łóżka. Stały pod nim buty ojca, który leżał odwrócony twarzą do ściany. Ogarnęła mnie chęć, żeby do niego podejść. Myślałam o tych wszystkich ciężkich latach, które przeszliśmy razem – ojciec i ja. Zapragnęłam zarzucić mu ręce na szyję, znaleźć się w jego ramionach. Albo przynajmniej przyjrzeć mu się dokładnie. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek wnikliwie przyjrzała się jego twarzy, tak jak na córkę przystało.

Matka odwróciła się na bok, zaskrzypiało łóżko. Ojciec musiał głęboko spać. Wyszłam do sieni, umyłam się po cichu, wylałam wodę na podwórko, a kiedy wróciłam, zastałam matkę siedzącą na łóżku.

– Idź, prześpij się trochę – powiedziała półgłosem.

Opuściłam pokój i z sieni weszłam na poddasze.

Загрузка...