ROZDZIAŁ 23

Smakowity zapach pieczonego na grillu steku wyrwał Julie z głębokiego snu. Z niejasnym uczuciem, że olbrzymie łoże, na którym leży, nie jest jej własnym, przewróciła się na plecy, zupełnie zdezorientowana. W nieznanym pokoju panowały iście atramentowe ciemności. Przetarła oczy i spojrzała w drugą stronę, szukając źródła bladego światła, przebijającego się przez coś, co okazało się szparą w zasłonach. Blask księżyca! Przez kilka cudownych chwil miała wrażenie, że są wakacje, a ona znalazła się w luksusowym hotelu.

Spojrzała na wyświetlający godziny budzik, stojący na nocnym stoliku. Gdziekolwiek się znajduje, czas lokalny to 8.20 wieczorem, a w pokoju panuje chłód. Jeszcze rozespana pomyślała, że taka temperatura wyklucza Kalifornię czy Florydę. I nagłe olśnienie: w hotelowych pokojach nigdy nie czuć zapachu gotującego się jedzenia. Była więc gdzie indziej, w jakimś domu, co zaraz potwierdziły kroki dochodzące z pokoju obok.

Ciężkie, męskie kroki…

Świadomość dźgnęła ją niczym cios w żołądek. Gwałtownie usiadła na łóżku, odrzuciła przykrycie i wstała, pełna energii. Podeszła do okna. Uciekać! – przyszło jej do głowy, zanim zdołała pomyśleć rozsądnie. Na gołych nogach czuła gęsią skórkę. Z niedowierzaniem patrzyła na strój, jaki na sobie miała: męski podkoszulek, który – teraz sobie przypomniała – wyciągnęła z komody po wzięciu prysznica. W głowie zadźwięczały jej słowa: „Mam kluczyki od samochodu, a dom stoi w górach samotnie… Zamarzniesz na śmierć, jeżeli spróbujesz uciekać pieszo… Zamki w drzwiach da się otworzyć bez trudu… Możesz biegać po całym domu”.

– Tylko spokój – powiedziała głośno. Ale teraz, choć była wypoczęta i pełna energii, a jej umysł pracował gorączkowo, żaden rozsądny pomysł nie przychodził jej do głowy. Poza tym odczuwała dotkliwy głód. Naprzód jedzenie, postanowiła, z pełnym żołądkiem łatwiej wymyśli jakiś sposób.

Wyciągnęła z walizki dżinsy, które miała na sobie jeszcze w Amarillo. Bielizna, wyprana wczoraj pod prysznicem, nadal była mokra. Włożyła spodnie i uchyliła drzwi szafy – patrzyła na porządnie poskładane na półkach, ciężkie, męskie swetry i od razu zapragnęła włożyć na siebie coś świeżego. Wyjęła wielki, kremowego koloru, robiony ręcznie marynarski sweter i przymierzyła – sięgał do kolan.

Ale przecież nie zależy jej na wyglądzie – bo i dla kogo miała się stroić – poza tym, pod grubym swetrem nie będzie widać, że nie ma na sobie stanika. Wczoraj, przed pójściem do łóżka, umyła i wysuszyła głowę, teraz wystarczyło wyszczotkować włosy. Pochyliła się i czesała je, długie do ramion, jak zawsze, pociągnięciami od spodu. Prozaiczna, codziennie powtarzana czynność dziwnie uspokajała. Wyprostowała się i zaczesała włosy do tyłu, pozwalając im opaść naturalnymi falami po obu stronach twarzy. Sięgnęła do torebki po szminkę, ale zaraz zmieniła zdanie. Upiększanie się dla zbiegłego więźnia to już przesada! Może nawet błąd, zważywszy na pocałunek w śniegu, o świcie.

Ten pocałunek…

Wydało jej się, że od tamtej chwili minęły tygodnie, a nie ledwie godziny. Ale teraz Julie była wypoczęta i czujna. Jeżeli się zastanowić, pomyślała, zainteresowanie okazane przez tego mężczyznę miało jedynie zapewnić mu bezpieczeństwo. O nic więcej nie chodziło…

Z pewnością nie miało nic wspólnego z seksem…

O Boże! Tylko nie to…

Popatrzyła w lustro na ścianie łazienki i uspokoiła się. Zawsze była zbyt zajęta, by nadmiernie troszczyć się o swój wygląd. Gdy miała czas przyjrzeć się dokładnie swemu odbiciu, widziała twarz o wyrazistych rysach, duże oczy, mocno zarysowane kości policzkowe. No i ten idiotyczny dołek w brodzie, który znacznie powiększył się od czasu, gdy miała trzynaście lat. Teraz jednak była zadowolona. W dżinsach, w o wiele za dużym swetrze, z rozpuszczonymi włosami i bez makijażu nie wzbudziłaby pożądania żadnego mężczyzny, a zwłaszcza takiego, który przespał się z setkami oszałamiająco pięknych gwiazd i gwiazdek. Zainteresowanie jej osobą z pewnością nie miało nic wspólnego z seksem, zdecydowała z pełnym przekonaniem.

By się uspokoić, wzięła głęboki oddech, niechętna, ale gotowa na spotkanie z porywaczem i na – miała taką nadzieję – wspaniały posiłek.

Cicho otworzyła drzwi i wkroczyła do salonu – z wrażenia zaparło jej dech: w kominku huczał ogień, wysoko, na belce pod sufitem, paliły się przyćmione światła. Na stole migotały świece, ich płomyki odbijały się w kryształowych kieliszkach ustawionych obok płóciennych serwetek.

I nie wiedziała, co spowodowało to wrażenie, te kieliszki i świece, a może przyćmione światło i cicha muzyka rozlegająca się z adapteru stereofonicznego, ale poczuła się jak w gniazdku uwitym celowo, by ją uwieść. Skierowała się do kuchni, tutaj królował Zachary Benedict. Zwrócony do niej plecami, zdejmował właśnie mięso z rusztu. Starając się przybrać energiczny, rzeczowy ton, spytała:

– Spodziewamy się gości?

Odwrócił się i z leniwym uśmiechem na twarzy zmierzył ją wzrokiem. Julie odniosła niejasne wrażenie, że podoba mu się to, co zobaczył. Za chwilę umocnił ją w tym przekonaniu. Uniósł w jej stronę kieliszek z winem.

– Wyglądasz prześlicznie w tym za dużym swetrze.

Pewnie, pomyślała, po pięciu latach spędzonych w więzieniu pociągałaby go każda. Wolała cofnąć się o krok.

– Ostatnią rzeczą, na jakiej mi zależy, jest podobanie się tobie. Wolę z powrotem przebrać się we własne rzeczy, chociaż wymagają przeprania. – Obróciła się na pięcie.

– Julie! – rzucił ostro, i teraz w jego głosie nie słyszała już chęci porozumienia.

Odwróciła się pośpiesznie, zaskoczona niebezpiecznym tempem zmian jego humoru. Cofnęła się jeszcze o krok, a wtedy niemal natarł na nią z kieliszkiem w ręce.

– Wypij, do cholery! – I zaraz się zmitygował. – Wypij, to ci pomoże się odprężyć.

– Po co miałabym się odprężać? – nie ustępowała.

Pomimo przekornie zadartej brody i buntowniczego tonu, Zack usłyszał w jej głosie strach. Cała złość natychmiast się ulotniła. Przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny okazała tak wiele odwagi, tyle hartu ducha, walczyła z nim tak wytrwale, że w końcu uwierzył, iż nie odczuwa przed nim strachu.

Dopiero gdy popatrzył w jej zmienioną twarz, pojął, na jak wielki stres ją naraził: pod pięknymi oczami widniały błękitne półksiężyce, biała cera stała się jeszcze bielsza. Jest zdumiewająca, pomyślał, odważna, dobra, nieustraszona. Może gdyby jej nie polubił – tak naprawdę – nie miałoby żadnego znaczenia, że patrzy na niego, jak na niebezpieczną bestię. Rozsądek nakazał mu stłumić chęć pogłaskania jej po policzku – takim gestem jeszcze bardziej by ją wystraszył. A przeprosiny za porwanie z pewnością uznałaby za szczyt hipokryzji. Zrobił natomiast coś, czym, jak postanowił, nie miał nigdy więcej zawracać sobie głowy: spróbował przekonać ją o swej niewinności.

– Przed chwilą poprosiłem, byś się odprężyła… – zaczął, ale przerwała mu.

– Rozkazywałeś, nie prosiłeś. Surowy ton dziewczyny wywołał uśmiech na jego wargach.

– Teraz proszę. Julie, całkowicie wytrącona z równowagi łagodnością brzmiącą w jego głosie, wypiła łyk wina, by się trochę uspokoić. Stał obok, oddalony tylko o dwie stopy, wysoki, barczysty. Patrzyła na niego – w czasie gdy spała, zdążył wziąć prysznic, ogolił się i przebrał. W czarnych spodniach i czarnym swetrze Zachary Benedict wygląda o wiele przystojniej niż na ekranie, pomyślała. Uniósł dłoń i oparł o ścianę, tuż obok jej ramienia, a gdy znów się odezwał, w jego głosie zabrzmiała ta uwodzicielska nuta łagodności.

– W czasie jazdy pytałaś, czy byłem winny zbrodni, za którą posłano mnie za kratki, a ja za pierwszym razem dałem ci wymijającą odpowiedź, za drugim niejasną. Teraz powiem prawdę, i to z własnej woli…

Julie przestała na niego patrzeć i wbiła wzrok w rubinowej barwy wino w kieliszku; przeraziła się, że w stanie osłabienia, w jakim się znajdowała, da się nabrać na każde kłamstwo.

– Spójrz na mnie, Julie.

Z mieszaniną lęku i bezradności popatrzyła w nieuciekające przed jej wzrokiem, bursztynowe oczy.

– Nie zabiłem ani nie próbowałem zabić żony, w ogóle nikogo. Zamknięto mnie w więzieniu za zbrodnię, której nie popełniłem. Chciałbym, byś przynajmniej uwierzyła w istnienie możliwości, że mówię prawdę.

Starając się zachować obojętny wyraz twarzy, spojrzała mu w oczy, ale w duszy widziała scenę, jaka rozegrała się przy tamtym rozchybotanym moście: zamiast nalegać, by przejechali razem, kazał jej wysiąść i jeszcze dał koce, by nie zamarzła, gdyby most runął, a on utonął, wpadając z samochodem do głębokiego, lodowatego potoku. Przypomniała sobie rozpacz brzmiącą w jego głosie, gdy całował ją w śniegu i błagał, by podjęła grę i nie narażała kierowcy ciężarówki.

Miał w kieszeni broń, a nigdy nie próbował jej użyć. A potem przypomniała sobie pocałunek – gwałtowny, mocny, i nagle łagodniejszy, a za chwilę czuły, pełen namiętności. Od tamtego ranka starała się przegnać z pamięci to wspomnienie, ale teraz wróciło – pulsujące i żywe, i niebezpiecznie ekscytujące. Jego uwodzicielski głos dopełnił wspomnień:

– To pierwszy normalny wieczór w moim życiu od pięciu lat. Jeżeli policja jest już na moim tropie, będzie ostatnim. Dlatego chciałbym nacieszyć się nim. Jeżeli pomożesz…

Julie nie miała już siły dłużej walczyć. Pomimo snu była psychicznie rozbita, a jej morale dodatkowo obniżał dotkliwy głód. No i miała serdecznie dość uczucia ciągłego zagrożenia. Ale jej kapitulacja nie ma żadnego związku ze wspomnieniem pocałunku, przekonywała siebie, ani trochę! Ani z nieoczekiwanym przekonaniem, że powiedział prawdę.

– Jestem niewinny – powtórzył, patrząc jej prosto w oczy.

Słowa przekonywały, ale wciąż broniła się, próbowała nie pozwolić niemądrym emocjom zagłuszyć to, co podpowiadał rozum.

– Jeżeli naprawdę nie jesteś w stanie mi uwierzyć – powiedział z ciężkim westchnieniem – mogłabyś przynajmniej udać, że cię przekonałem, i na dzisiejszy wieczór zawarlibyśmy rozejm.

Opanowując chęć potakującego kiwnięcia głową, zapytała ostrożnie:

– Jaki rodzaj rozejmu masz na myśli?

– Chodzi mi o rozmowę – odrzekł. – Swobodna konwersacja z inteligentną kobietą to przyjemność, jakiej dawno nie zaznałem. Brakowało mi także przyzwoitego jedzenia, kominka, światła księżyca w oknach, dobrej muzyki, drzwi zamiast krat, nie wspominając o widoku pięknej kobiety. – Wyraźnie chciał ją ugłaskać, bo dodał: – Jeżeli zgodzisz się na zawarcie pokoju, ja zajmę się gotowaniem.

Julie zawahała się, zdumiona jego uwagą – ona piękną kobietą? -ale zaraz pomyślała, że to tylko nic nieznaczące pochlebstwo. Proponował wieczór wolny od strachu i napięcia, a jej wyczerpane nerwy właśnie tego się domagały. W prośbie nie widziała niczego zdrożnego. Zwłaszcza jeżeli jest niewinny.

– Zajmiesz się wszystkim? – targowała się.

Skinął głową i z ulgą uśmiechnął się; zrozumiał, że Julie zamierza wyrazić zgodę. Nieoczekiwany blask jasnego uśmiechu przyprawił ją o niebezpiecznie szybki rytm serca.

– W porządku – zgodziła się rozpromieniona, pomimo wysiłku, by zachować przynajmniej pozory obojętności – ale tylko jeżeli także pozmywasz.

Zachichotał.

– Stawiasz surowe warunki, ale przyjmuję. Usiądź, a ja skończę przygotowywać kolację.

Julie posłusznie zajęła miejsce na stołku przy ladzie odgradzającej kuchnię od salonu.

– Opowiedz mi o sobie – poprosił. Z piekarnika wyjął pieczone ziemniaki.

Dla dodania sobie odwagi wypiła następny łyk wina.

– Co chciałbyś wiedzieć?

– Na początek, ogólne sprawy – powiedział obojętnym tonem. – Mówiłaś, że nie masz męża. Jesteś rozwódką?

Potrząsnęła przecząco głową.

– Nigdy nie byłam mężatką.

– Zaręczona?

– Rozważamy to z Gregiem.

– Nad czym się tu zastanawiać? Julie zakrztusiła się winem. Próbując nie okazywać zażenowania, powiedziała:

– Nie sądzę, by to pytanie dało się zaliczyć do kategorii ogólnych.

– Pewnie nie – przyznał z uśmiechem. – No więc, co stoi na przeszkodzie tym zaręczynom?

Julie, zdegustowana, poczuła, że rumieni się pod jego rozbawionym spojrzeniem, ale odpowiedziała z podziwu godnym spokojem:

– Chcemy być całkowicie pewni, że pasujemy do siebie, że nasze cele i filozofia życiowa uzupełniają się.

– To mi wygląda, jakbyś grała na zwłokę. Żyjesz z tym Gregiem?

– W żadnym wypadku. – Julie przybrała oburzony ton, na co on zareagował uniesieniem brwi, jakby jej stanowisko zaskoczyło go i rozbawiło równocześnie.

– Mieszkasz z kimś?

– Mieszkam sama.

– Ani męża, ani kochanka – zdziwił się. Dolał jej wina. – Więc nikt teraz na ciebie nie czeka, nie zastanawia się, gdzie się podziewasz?

– Wiele osób.

– Na przykład, kto?

– Choćby moi rodzice. Z pewnością bardzo się niepokoją i wydzwaniają po znajomych. Ale zaczną od mojego brata Teda. Carl też będzie mnie szukał. To jego samochód. Możesz mi wierzyć, moi bracia na pewno zorganizowali już poszukiwania na wielką skalę.

– Czy Ted to ten, który pracuje w budownictwie?

– Nie – powiedziała rozbawiona. – Jest szeryfem w Keaton.

Gwałtowną reakcją sprawił jej satysfakcję.

– Szeryf! – Jakby chciał spłukać nieprzyjemną informację, pociągnął duży łyk wina i powiedział ironicznie: – A ojciec pewnie jest sędzią?

– Nie, księdzem.

– Mój Boże!

– No właśnie, trafiłeś. To jego pracodawca – Bóg.

– Żeby na tyle kobiet, mieszkających w Teksasie – zaczął, ponuro kręcąc głową – porwać akurat siostrę szeryfa, do tego córkę pastora. Media będą miały używanie, jak się dowiedzą, kim jesteś.

Ta krótka chwila triumfu chyba jeszcze bardziej uderzyła jej do głowy niż wino. Zadowolona drażniła się z nim:

– Stróże prawa, z psami i bronią, rozpoczną polowanie w całym kraju, a bogobojni Amerykanie wzniosą modlitwy o jak najszybsze ujęcie ciebie.

Odsunął się nieco na bok, wlał resztę wina do swojego kieliszka i wypił jednym haustem.

– Wspaniale!

Ciepła atmosfera, jaka między nimi panowała jeszcze przed chwilą, sprawiała Julie tak olbrzymią ulgę, że teraz pożałowała straty i czym prędzej zmieniła temat rozmowy.

– Co mamy na kolację? – zagadnęła.

Pytanie oderwało go od niewesołych myśli.

– Coś bardzo prostego – odparł. – Nie znam się zbyt dobrze na gotowaniu.- Nie widziała, co robi, bo zasłaniał sobą widok. Patrzyła na sweter napinający się na szerokich ramionach; Zack był mocno umięśniony, jakby w więzieniu wiele czasu spędzał w sali gimnastycznej.

Więzienie. Kiedyś przeczytała, że przebywa tam wielu niewinnych.

I zrozumiała: rozpaczliwie czepia się uspokajającej myśli – przecież Zachary Benedict może być jednym z nich! Nie odwracając głowy, Zack powiedział:

– Usiądź na kanapie, tam podam jedzenie.

Skinęła głową i wstała ze stołka. Drugi kieliszek wina podziałał na nią zdecydowanie mocniej, sprawił, że czuła się odprężona. Za jej plecami szedł Zack z talerzami. Zatrzymała się przed kanapą i usiadła przy serwetce rozłożonej na stoliku do kawy, stojącym przed kominkiem. Położył na stole dwa talerze – na jednym znajdował się soczysty stek i olbrzymiej wielkości pieczony ziemniak.

Ale przed nią znalazł się talerz z tuńczykiem z puszki. To wszystko. Żadnej jarzyny, żadnych dodatków, nic.

Po tym, jak narobiła sobie smaku na gruby, dobrze wypieczony stek, reakcja Julie na zimną, niczym nie przyprawioną, nieapetycznie wyglądającą rybę, mogła być tylko jedna. Z ustami wykrzywionymi oburzeniem popatrzyła na Zacka z irytacją.

– Czyż nie o to ci chodziło? – zapytał niewinnie. – A może wolałabyś smaczny stek, jak ten, który zostawiłem w kuchni?

W chłopięcym figlu, łobuzerskiej minie i śmiejących się oczach było coś takiego, co wywołało nieoczekiwaną, niekontrolowaną i w tych okolicznościach zaskakującą reakcję Julie: zaczęła chichotać, aż w końcu roześmiała się. Jej ramiona jeszcze się trzęsły, gdy podał talerz ze stekiem.

– Tak lepiej?

– Cóż – usiłowała przybrać surowy ton, ale w jej oczach wciąż jeszcze błyskały wesołe iskierki – mogę wybaczyć ci porwanie i wystraszenie mnie, ale serwowanie tuńczyka, podczas gdy sam objadasz się stekiem, uważam za karygodne! – Julie wolałaby delektować się jedzeniem w milczeniu, ale gdy brała do ust pierwszy kęs, Zack wypatrzył zadrapanie na jej nadgarstku i zapytał, jak powstało.

– Przy futbolu – wyjaśniła.

– Co takiego?!

– Grałam w zeszłym tygodniu i trochę mnie skotłowano.

– Jakiś potężny obrońca?

– Nie, mały chłopiec w wielkim fotelu na kółkach.

– Niemożliwe!

Julie przekazała mu krótką wersję wydarzenia.

– To była moja wina. – Uśmiechnęła się do wspomnień. – Koszykówkę wręcz uwielbiam, ale nigdy nie mogłam połapać się, o co chodzi w futbolu. Dla mnie ta gra nie ma sensu.

– Co masz na myśli?

Skrzywiła się z dezaprobatą.

– Na początek, pomyśl o graczach. Masz fullbacka, halfbacka i quarterbacka. Ale nie ma three-quarter backa *. Masz tight end **, a nie ma loose end. – Nim skończyła, wybuchnął śmiechem. – Z pewnością ta gra nie należy do moich ulubionych, ale to bez znaczenia, bo dzieciaki ją uwielbiają. Jeden z moich chłopców przygotowuje się do startu w Igrzyskach Olimpijskich dla niepełnosprawnych.

Zack zauważył ciepło, z jakim uczuciem mówiła o „swoich chłopcach”, i dalej uśmiechał się.

Zdumiewała go zdolnością do współczucia, słodyczą charakteru. Chciał, by nie przerywała, więc podsunął następny temat:

– Go robiłaś w Amarillo tamtego dnia?

– Przyjechałam na spotkanie z dziadkiem jednego z moich niepełnosprawnych uczniów, niesamowicie bogatym panem. Miałam nadzieję przekonać go do ofiarowania pieniędzy na program walki z analfabetyzmem wśród kobiet, czym także zajmuję się w naszej szkole.

– Udało ci się?

– O tak, w torebce mam czek.

– Co sprawiło, że postanowiłaś zostać nauczycielką? – pytał dalej, nie chcąc dopuścić, by zamilkła. Pomyślał, że wybrał bliski jej temat, bo Julie uśmiechnęła się do niego serdecznie i z zapałem kontynuowała opowieść:

– Uwielbiam dzieci, a nauczanie to stary i szanowany zawód.

– Szanowany, szanowany? – powtarzał, zaskoczony. – Nie sądziłem, że w dzisiejszych czasach ktokolwiek zabiega o szacunek. Dlaczego dla ciebie to takie ważne?

Julie niecierpliwie wzruszyła ramionami i odpowiedziała krótko:

– Jestem córką pastora, a Keaton to małe miasto.

– Rozumiem – odparł, choć wcale tak nie było. – Są przecież inne zawody, równie szanowane.

– No tak, ale wtedy nie miałabym do czynienia z kimś takim jak Johnny Everett i Debby Sue Cassidy.

Na wspomnienie Johnny'ego twarz jej pojaśniała i Zack natychmiast zainteresował się mężczyzną, który zdawał się znaczyć dla niej więcej niż „prawie narzeczony”.

– Któż to taki, ten Johnny Everett?

– Jeden z moich uczniów, z tych ulubionych. Jest sparaliżowany od pasa w dół. Gdy zaczynałam uczyć w Keaton, nie chciał mówić i sprawiał takie kłopoty wychowawcze, że pan Duncan chciał odesłać go do ośrodka edukacyjnego dla niedorozwiniętych. Matka Johnny'ego przysięgała, że syn potrafi mówić, ale nigdy nikomu nie udało się wydobyć z niego słowa. Chłopiec nigdy nie bawił się poza domem – matka nie pozwalała – więc nikt nie był pewien, czy czasem nie zabiega o to, by Johnny wydawał się bardziej… normalny. W klasie zachowywał się niesfornie, wyrządzał przeróżne szkody, na przykład rozrzucał książki po podłodze albo blokował drzwi w czasie przerwy – drobiazgi, ale stale powtarzające się, więc pan Duncan, by pozbyć się kłopotu, postanowił wysłać go do szkoły specjalnej.

– Kim jest pan Duncan?

Zmarszczyła nos z takim niesmakiem, że Zack roześmiał się.

– To nasz dyrektor.

– Zdaje mi się, niezbyt za nim przepadasz?

– Nie jest złym człowiekiem, tylko zbyt rygorystycznie trzyma się przepisów. Nadawałby się do szkoły, ale tej sprzed stu lat, gdzie ucznia, który ośmielił się rozmawiać na lekcji, czekała rózga.

– I Johnny bał się go, prawda?

Zachichotała i potrząsnęła głową.

– Wręcz przeciwnie. Całkiem przypadkiem odkryłam, że Johnny nie znosi, by traktowano go inaczej. On czekał, by go ukarano.

– Jak na to wpadłaś?

– Pewnego wieczora, po lekcjach, byłam u pana Duncana i jak zwykle wysłuchiwałam reprymendy.

– Miewasz kłopoty z dyrektorem?

– Bez przerwy – przyznała, a jej twarz rozjaśnił beztroski uśmiech. – Tego właśnie dnia Johnny czekał na matkę w pobliżu gabinetu i podsłuchał naszą rozmowę. Jak wyszłam, siedział w tym swoim fotelu na kółkach i uśmiechał się do mnie, jakbym była bohaterką. „Będzie pani musiała za karę zostać po lekcjach, panno Mathison?” – zapytał. Byłam tak zaskoczona, że omal nie upuściłam sterty książek, które akurat niosłam. Ale gdy zapewniłam go, że mi to nie grozi, popatrzył na mnie wyraźnie rozczarowany. Powiedział, że się domyślał, bo dziewczyn nie zamyka się po lekcjach w klasie. Wtedy już wiedziałam! – Zack zdawał się nie rozumieć, więc wyjaśniła: – Chłopiec żył pod kloszem stworzonym przez matkę i przez cały czas marzył, by w szkole traktowano go jak pozostałe dzieci. Ale nauczyciele ani koledzy nie mogli tego zrozumieć.

– I co zrobiłaś?

Oparła się na kanapie, podciągnęła pod siebie nogi.

– Tę jedną, jedyną właściwą rzecz, jaką mogłam. Uważnie obserwowałam go przez cały następny dzień i gdy w pewnej chwili rzucił piórem w dziewczynkę siedzącą przed nim, nakrzyczałam na niego, jakby popełnił jakąś zbrodnię. Powiedziałam, że powinien zostawać po lekcjach przez kilka tygodni i od tej pory, jak pozostałe dzieci, będzie dostawał to, na co zasłużył. A potem wyznaczyłam mu dwa dni kary!

Wsparła głowę na oparciu kanapy i spod przymkniętych powiek z uśmiechem popatrzyła na Zacka.

– Potem kręciłam się w pobliżu szkoły, by go obserwować i upewnić się, czy postąpiłam słusznie. Wyglądał na zadowolonego z potraktowania go na równi z innymi psotnikami, ale nie byłam jeszcze całkiem pewna. Tego wieczora jego matka zatelefonowała do mnie z awanturą. Powiedziała, że syn zachorował, a moje postępowanie określiła jako „okropne i bez serca”. Chciałam jej wszystko wytłumaczyć, ale nim zdążyłam otworzyć usta, odłożyła słuchawkę. Była wściekła. Następnego dnia Johnny nie pojawił się w szkole.

Gdy Julie zamilkła, Zack cicho zapytał:

– I co zrobiłaś?

– Po lekcjach poszłam do niego do domu, porozmawiać z nim i jego matką. Zrobiłam jeszcze coś. Zupełnie nie zastanawiając się po co, wzięłam ze sobą innego ucznia, Williego Jenkinsa. Willie to typowy „macho”, największy rozrabiaka, idol trzeciej klasy. Jest dobry we wszystkim – od futbolu, poprzez baseball do mistrzostwa w przeklinaniu… oprócz – uśmiechnęła się kącikami ust- oprócz śpiewu. Głos Williego, gdy mówi, przypomina skrzek ropuchy, śpiew to głośny, podobny do skrzypienia drzwi dźwięk, rozśmiesza nim wszystkich do łez. W każdym razie coś mnie tknęło i zabrałam go ze sobą. Johnny siedział w fotelu na kółkach w ogródku za domem. Willie miał ze sobą futbolową piłkę – chyba nawet z nią śpi – i został na dworze. Gdy wchodziłam do środka, usiłował nakłonić Johnny'ego do łapania piłki, ale ten nawet nie chciał spróbować. Siedział bez ruchu i nie odzywał się. Spędziłam pół godziny na rozmowie z panią Everett. Powiedziałam jej wprost, że niszczy szanse Johnny'ego na szczęście, traktując go tak, jakby był za delikatny, by robić cokolwiek poza oglądaniem świata z perspektywy fotela. Nie przekonałam jej. Gdy zbierałam się do wyjścia, usłyszałyśmy przed domem jakiś trzask, potem krzyki, i obie wybiegłyśmy do ogródka. Zobaczyłyśmy Williego – oczy Julie zalśniły na wspomnienie – jak z szerokim na milę uśmiechem na twarzy, przyciska do piersi piłkę. Zdaje się, że Johnny'emu łapanie nie szło najlepiej, ale, według Williego, chłopiec miał prawą rękę nie gorszą od niego. Johnny aż promieniał, gdy usłyszał od Williego, że chce go mieć w swojej drużynie – muszą tylko potrenować łapanie piłki.

Zamilkła, a wtedy Zack zapytał:

– I rzeczywiście trenują?

Skinęła głową, jej wrażliwe rysy wyrażały zachwyt.

– Razem z pozostałymi zawodnikami, i to każdego dnia. A potem idą do Johnny'ego i to on pomaga Williemu w nauce. Okazało się, że chociaż Johnny nie brał czynnego udziału w lekcjach, jest bardzo pojętny i chłonie wszystko jak gąbka. A jeszcze teraz znalazł sobie cel, i nie poddaje się. Nigdy nie widziałam takiej determinacji. – Nieco zażenowana swym emocjonalnym wystąpieniem, Julie zamilkła i zajęła się stekiem.

Загрузка...