ROZDZIAŁ 80

Piętnaście minut później Zackowi nie było już do śmiechu; siedział naprzeciw ojca Julie, w jego niewielkim gabinecie, i w pokorze słuchał, jak wielebny Mathison, gniewnie przemierzając pokój tam i z powrotem, zmywa mu głowę. Był przygotowany na tę burzę – należała mu się reprymenda – jednak spodziewał się zupełnie czegoś innego: niedużego, łagodnego człowieczka, monotonnym głosem wygłaszającego długie kazanie na temat naruszonych przez Zacka przykazań. Tymczasem ojciec Julie okazał się pełnym witalnych sił, wysokim mężczyzną, zdolnym do wygłoszenia miażdżącej, jadowicie ciętej tyrady, a jego elokwencja zawstydziłaby nawet George'a C. Scotta.

– Nie mogę usprawiedliwić ani darować ci niczego, żadnego z postępków!- Jim Mathison zakończył wreszcie i opadł na obity skórą, stojący za biurkiem fotel. – Gdybym był człowiekiem gwałtownym, użyłbym bata. I wciąż mam na to ochotę! Naraziłeś moją córkę na chwile grozy, publiczną krytykę, rozpacz! W Kolorado uwiodłeś ją, dobrze wiem, chyba nie zaprzeczysz?!

Zack, choć mogło wydać się to absurdem, podziwiał ojca Julie; takiego sam chciałby mieć, takim zostać pewnego dnia – troskliwym, przestrzegającym zasad moralnych, nieskazitelnie uczciwym, oczekującym tego samego od swych najbliższych. Wielebny chciał zawstydzić Zacka i osiągnął cel.

– Czy możesz zaprzeczyć, że uwiodłeś moją córkę? – gniewnie powtórzył pastor.

– Nie – przyznał Zack.

– A potem rzuciłeś ją na pastwę dziennikarzy, zmusiłeś, by broniła cię przed całym światem. Po takim pokazie tchórzostwa i nieodpowiedzialności masz jeszcze czelność pokazywać się tutaj, mnie i Julie?

– Odesłanie Julie było moim jedynym przyzwoitym postępkiem. – Zack po raz pierwszy spróbował przeciwstawić się druzgocącej krytyce.

– Mów dalej, chcę usłyszeć, co masz na swoją obronę.

– Wiedziałem, że jest we mnie zakochana. Nie zgodziłem się, by pojechała ze mną do Ameryki Południowej i odesłałem do domu, nie dla własnej wygody, a dla jej dobra.

– W poczuciu przyzwoitości trwałeś dość krótko, prawda? Kilka dni później już knułeś, jak ją do siebie ściągnąć.

Zamilkł, milczeniem wymuszając odpowiedź. Zack, choć niechętnie, poddał się presji.

– Myślałem, że jest w ciąży i nie chciałem, by poddała się aborcji ani jako panna urodziła dziecko i naraziła się na potępienie całego miasta.

Zack wyczuwał, że wrogość jego rozmówcy nieco zelżała, choć sądząc z następnej chłodnej uwagi, nie było to takie oczywiste.

– Gdybyś zachował się przyzwoicie i w Kolorado powściągał żądzę, nie musiałbyś martwić się o jej ciążę, czyż nie mam racji?

W tej samej chwili Zacka ogarnęło uczucie gniewu i zażenowania, pomieszanego z rozbawieniem, bo słowo „żądza” brzmiało w ustach Mathisona w iście biblijnym znaczeniu. Spod uniesionych brwi spojrzał na pastora.

– Grzeczniej byłoby odpowiedzieć, młody człowieku.

– Odpowiedź jest chyba oczywista.

– A teraz – ciągnął Mathison gniewnie, odchylając się w fotelu -przylatujesz prywatnym samolotem, wpadasz jak wicher do miasta i znowu robisz z niej publiczne widowisko. A dlaczego? Żeby jeszcze raz złamać jej serce! Nasłuchałem się i naczytałem o tobie dość, jeszcze zanim poszedłeś do więzienia, a i potem, jak wyszedłeś na wolność! Wiem, jak rozpustne, amoralne i powierzchowne życie wiodłeś w Kalifornii – szalone przyjęcia, nagie kobiety, pijaństwo, filmy pornograficzne. I co teraz masz do powiedzenia?

– Nigdy w życiu nie zrobiłem filmu pornograficznego – oburzył się Zack. Pozostałe zarzuty wolał pominąć milczeniem.

Twarz Jima Mathisona nieco się rozpogodziła.

– Przynajmniej nie jesteś kłamcą. Czy zdajesz sobie sprawę, że Paul Richardson kocha się w niej? Chce się żenić, prosił mnie o błogosławieństwo. To wspaniały, przyzwoity mężczyzna, z zasadami. Szuka żony na całe życie, a nie tylko do chwili pojawienia się następnej seksownej filmowej blond gwiazdy, która zawróci mu w głowie. Pragnie mieć dzieci. Jest gotowy do poświęceń dla Julie – nawet wybrał się do ciebie, do Kalifornii. Pochodzi z kochającej się rodziny, jak Julie. Mogliby wieść cudowne życie. Co na to powiesz?

Zack, choć ogarnęła go zazdrość, rozumiał, że Jim Mathison użył Richardsona, by lepiej określić wady jego, Zacka, jako kandydata na męża Julie. Z premedytacją, zgrabnie wmanewrował go w położenie bez wyjścia, i teraz musi albo wyłożyć karty na stół, oświadczając się, albo odejść. Mimo że za sprawą ojca Julie czuł się nieswojo, podziwiał go coraz bardziej. Poprawił się na fotelu. Postanowił bronić swojej pozycji.

– Richardson, ten chodzący ideał, kocha Julie, ale ja także. A Julie mnie. Nie obchodzą mnie żadne blondynki, tylko Julie. Na zawsze. Pragnę dzieci, i to tak szybko, jak zechce Julie. Dla niej zrezygnuję ze wszystkiego, co okaże się konieczne. Nie dam rady odmienić życia, jakie dotychczas wiodłem, mogę tylko od tej chwili żyć inaczej. Nic nie poradzę na brak serdeczności w mojej rodzinie, ale chcę, by Julie nauczyła mnie, jak ją okazywać. Jeżeli nie otrzymam od pana błogosławieństwa, chciałbym przynajmniej uzyskać, choćby niechętne, przyzwolenie.

Mathison skrzyżował ręce na piersi i spojrzał Zackowi prosto w oczy.

– Nie usłyszałem jeszcze słowa „małżeństwo”.

– Myślałem, że to oczywiste. – Zack uśmiechnął się.

– Dla kogo? Czy Julie wyraziła zgodę, po tym, jak się tu pojawiłeś?

– Nie mieliśmy czasu na taką rozmowę. Mathison uniósł brwi.

– Nawet w czasie tej godziny, kiedy odłożyliście słuchawkę? A może byłeś zbyt zajęty przekonywaniem jej do założenia rodziny, której podobno tak pragniesz?

Zacka ogarnęło okropne uczucie, że zaraz zarumieni się jak uczniak.

– Wygląda na to – kontynuował Mathison chłodno – że masz wypaczone pojęcie tego, co przyzwoite. W twoim świecie pary łączy seks, potem przychodzą dzieci. Na małżeństwo znajdują czas na samym końcu. To nie jest porządek przyjęty w świecie Julie ani Boga. Ani moim.

Zack walczył z potrzebą poprawienia się w fotelu.

– Zamierzałem dzisiaj poprosić Julie o rękę – powiedział wprost. -Myślałem, że jutro, w drodze do Kalifornii, moglibyśmy zatrzymać się nad Jeziorem Tahoe i tam wziąć ślub.

Mathison aż wychylił się z fotela.

– Co takiego? Znaliście się zaledwie siedem dni, a ty chcesz, by wszystko rzuciła i odeszła z tobą, do tego po byle jakim, cywilnym ślubie! Ona ma pracę, rodzinę i przyjaciół. Co ty sobie wyobrażasz, uważasz ją za bezwolne, oswojone zwierzątko, które można wziąć na smycz i zabrać do Disneylandu? Gdzie twoje poczucie przyzwoitości! Po przemowie, jaką przed chwilą wygłosiłeś, spodziewałem się po tobie czegoś więcej.

– Nie rozumiem. Czego pan po mnie oczekuje? – Zack pakował się prosto w sidła.

Mathison natychmiast postarał się, by linka się zadzierzgnęła.

– Że będziesz się zachowywał jak dżentelmen, że zrezygnujesz z kilku spraw. Mówiąc krótko, liczę, że przyszły mąż Julie spędzi tu trochę czasu, pozna ją lepiej i zgodnie z wolą Boga będzie traktował z szacunkiem należnym naszym niewiastom. Potem poprosi ją o rękę. Zakładając, oczywiście, że Julie wyrazi zgodę, po odpowiednio długim narzeczeństwie weźmiecie ślub. A miesiąc miodowy – zakończył bezlitośnie – następuje po weselu. Tylko jeżeli przystaniesz na te wszystkie warunki, otrzymacie moje błogosławieństwo i udzielę wam ślubu, a dopiero wtedy – jestem pewien – Julie poczuje się naprawdę szczęśliwa. Czy to jasne?

– Aż nadto. – Zack zmarszczył brwi.

Jim Mathison dostrzegł zmarszczkę na czole przyszłego zięcia i gwałtownie powiedział:

– Jeżeli to drobne wyrzeczenie się osobistej wygody i fizycznego zadowolenia to dla ciebie za dużo…

– Tego nie powiedziałem – przerwał Zack, z rezygnacją pomyślał, że Julie z pewnością chciałaby, by to jej ojciec udzielił im ślubu.

– A więc zrozumieliśmy się, Zack. – Po raz pierwszy ten starszy mężczyzna zwrócił się do niego po imieniu. Z uśmiechem, teraz serdecznym i ciepłym, Jim Mathison dodał: – No to wszystko postanowione.

Zack oderwał się od rozmyślań. Dostrzegł uśmiech pastora i od razu pojął, że został wmanewrowany w układ, na który absolutnie nie może przystać.

– Nie całkiem – zaprotestował pośpiesznie. – Zostanę w mieście, jak długo będę mógł, ale nie widzę powodu, byśmy poznawali się z Julie całymi tygodniami, zanim poproszę ją o rękę. Nie zamierzam też zbytnio odwlekać ślubu. Natychmiast poproszę ją, by za mnie wyszła. Jeżeli się zgodzi, to jakbyśmy byli zaręczeni.

– Będziesz narzeczonym dopiero po włożeniu pierścionka na jej palec. Tradycja i przestrzeganie form mają swoje uzasadnienie, młody człowieku. Tak jak i seksualna wstrzemięźliwość przed ślubem, przydają temu wydarzeniu specjalnej rangi.

– Wyśmienicie – powiedział Zack, nieco rozdrażniony.

– Kiedy chcesz się ożenić? – Mathison uśmiechnął się.

– Tak szybko, jak to możliwe, najdalej za kilka tygodni. Porozmawiam z Julie.

– Na pewno nie potrzebujesz, pomocy, mamusiu? – zawołała Julie. Patrzyła, jak matka kładzie tacę z ciasteczkami na stole w jadalni.

– Nie, kochanie. Wy, dzieci, zostańcie w salonie i porozmawiajcie sobie. Tak miło widzieć was szczęśliwych, całą trójkę.

Julie była niemal tak zdenerwowana jak szczęśliwa. Popatrzyła na zamknięte drzwi gabinetu ojca, potem na Teda i Katherine, którzy objęci siedzieli na kanapie i serdecznie docinali jej, nawiązując do przemowy Zacka w sali gimnastycznej.

– Co oni tam, u licha, robią? – zastanawiała się na głos.

Ted spojrzał na zegarek i wykrzywił twarz w uśmiechu.

– Przecież wiesz. Tato wygłasza przyszłemu panu młodemu to swoje słynne przedmałżeńskie kazanie.

– Właściwie Zack nie poprosił mnie ponownie, bym za niego wyszła.

– Po tych wszystkich wspaniałych słowach, wygłoszonych dzisiaj w obecności połowy miasta, nie masz chyba wątpliwości! – Katherine popatrzyła na szwagierkę z niedowierzaniem.

– No… nie. Ale tato coś go za długo trzyma.

– Staruszek odczuwa ojcowską potrzebę rozerwania go na strzępy, za porwanie cię i… – powiedział Ted, nie kryjąc zadowolenia.

– Zack wycierpiał aż nadto za to, co mi zrobił – rzekła Julie z przejęciem.

– Będzie cierpiał bardziej, jeżeli połknie haczyk i jak wszyscy przystanie na postawione mu warunki. – Katherine stłumiła chichot i pociągnęła łyk coca-coli.

– To znaczy? – Julie nie zrozumiała.

– No wiesz, takie tam: tradycja najważniejsza… najlepsze długie narzeczeństwo… Tato próbuje nabrać na to wszystkich narzeczonych.

– A, o to chodzi! – Julie roześmiała się. – Zack nigdy się nie zgodzi. Jest starszy, mądrzejszy i bardziej światowy od mężczyzn, z jakimi tatuś miał dotychczas do czynienia.

– Zgodzi się – powiedział Ted ze śmiechem – bo jaki ma wybór? Tato jest nie tylko mądrym duchownym, który udzieli wam ślubu, ale także twoim ojcem, a Zack dobrze wie, że zapracował u niego na grubą krechę. Dlatego przystanie na wszystko, dla ciebie i w imię rodzinnej harmonii.

– Mówisz tak, bo sam się zgodziłeś – wtrąciła Katherine.

– Przestań, zawstydzasz Julie. – Ted pochylił się i żartobliwie skubnął wargami jej ucho.

– Twoja siostra się śmieje, rumienisz się ty.

– Dlatego, moja ty gadatliwa żonko, bo pamiętam ten najdłuższy, najbardziej dotkliwy miesiąc w życiu, a także naszą noc poślubną, po miesiącu abstynencji.

Katherine popatrzyła na niego i na chwilę zapomniała o obecności Julie.

– Była cudowna – zaprotestowała. – Wyjątkowa, jak nasz pierwszy raz. Myślę, że to właśnie powód, dla którego twój ojciec prosi narzeczonych, by zaczekali do nocy poślubnej, nawet jeżeli wcześniej już ze sobą byli.

– Czy ktoś zauważył, że ja słyszę to wszystko? – Julie próbowała żartować drżącym głosem.

Drzwi gabinetu otworzyły się i wszyscy popatrzyli w tę stronę. Wielebny wyglądał na wielce z siebie zadowolonego, Zack na oszołomionego i rozdrażnionego. Ramionami Teda wstrząsnął śmiech.

– Dał się wziąć! – wykrztusił. – Ma tę samą ogłupiałą i rozzłoszczoną minę, jak oni wszyscy! Mój ekranowy bohater! – Kręcił z niedowierzaniem głową. – A ja trzymałem w pokoju plakaty z tym człowiekiem! W rękach tatusia okazał się zwykłym śmiertelnikiem, miękkim jak wosk, niczego nie podejrzewającym naiwniakiem. Więzienie go nie złamało, ale tatuś sobie poradził!

Zack rzucił zamyślone spojrzenie w stronę rozbawionej grupy i ruszył, by do nich dołączyć. Ale zatrzymała go matka Julie, zapraszając do jadalni na ciasteczka. Odwrócił się.

– Nie, dziękuję, pani Mathison – popatrzył na zegarek – jest późno. Muszę jeszcze znaleźć hotel.

Pytająco popatrzyła na męża, ten uśmiechnął się i skinął głową.

– Bardzo byśmy chcieli, by został pan u nas – powiedziała.

Zack pomyślał o licznych telefonach, jakie musi załatwić w czasie pobytu w Keaton, o zamieszaniu, jakie wprowadziłby do tego domu. Przecząco potrząsnął głową.

– Dziękuję, ale chyba będzie lepiej, jeżeli zatrzymam się w hotelu. Przywiozłem ze sobą całą masę pracy, a doślą mi jeszcze więcej papierzysk, przewiduję też zebrania w interesach – dorzucił na widok jej szczerze zmartwionej miny. – Myślę, że apartament hotelowy bardziej nada się do tych celów – tłumaczył.

Nie zauważył niespokojnego spojrzenia, jakie posłała mu Julie na wzmiankę o apartamencie. Z niecierpliwością oczekiwał chwili, gdy w hotelu zamówi szampana, a potem weźmie ją w ramiona i z pełną pompą oświadczy się.

– Odwieziesz mnie? – zapytał.

Загрузка...