ROZDZIAŁ 29

Owinęła się szlafrokiem. Teraz postanowiła odszukać telefon i zadzwonić do rodziców z wiadomością, że jest bezpieczna. Przystanęła przy łóżku, położyła Zackowi dłoń na czole i przyglądała się, jak oddycha. Miał już normalną temperaturę, oddech głębszy, spokojniejszy; wyczerpany drzemał. Poczuła przypływ wielkiej ulgi, a zaraz słabości. Aż się zachwiała, gdy przykucnęła, by dorzucić drew do ognia huczącego w kominku. Upewniwszy się, że Zack jest dobrze przykryty, zostawiła go, a sama wyruszyła na poszukiwanie telefonu. Najbardziej prawdopodobnym miejscem schowania aparatu wydawała się jego sypialnia. Otworzyła drzwi i stanęła zaskoczona widokiem nieprawdopodobnego przepychu. Sądziła wcześniej, że jej pokój, z kamiennym kominkiem, lustrami na drzwiach i obszerną, wyłożoną kafelkami łazienką, bije wszelkie rekordy komfortu, ale to pomieszczenie, cztery razy większe, było urządzone dziesięć razy bardziej luksusowo.

Całą ścianę po lewej zajmowały lustra, odbijało się w nich olbrzymie łoże oświetlone szeregiem lamp umieszczonych w suficie, przy prawej zbudowano okazały kominek. Trzecia ściana to rząd wysokich okien, tworzących półkolistą alkowę, w której, na szerokim postumencie, stało białe, marmurowe jacuzzi. Przed kominkiem ustawiono dwie przepastne kanapy, obite jedwabną materią w odcieniu kości słoniowej zmieszanej z różem, w pasy koloru morskiej zieleni. Na podwyższeniu, po obu stronach jacuzzi, stały dwa fotele, na każdym kilka poduszek i dwie identycznego koloru otomany obite materią w kwiaty, deseniem pasujące do kapy na łóżku.

Julie powoli weszła na dywan, jej stopy tonęły w puszystej, wełnianej zieleni. Po lewej, na dwu lustrzanych płytach dostrzegła mosiężne klamki, odważnie nacisnęła je i aż wstrzymała oddech na widok olbrzymiej, wyłożonej marmurem łazienki, do której światło wpadało przez świetliki w suficie. W dzielącej pomieszczenie na pół marmurowej ladzie znajdowały się dwie umywalki, odgrodzone od siebie lustrzaną półścianką. Każda z części łazienki miała oddzielną, ogromną kabinę prysznica z przejrzystego szkła i wannę z marmuru, z pozłacaną armaturą.

Choć resztę domu równie dobrze mogłaby urządzać kobieta, jak i mężczyzna, tu nie ulegało wątpliwości, czyje to dzieło. Kobieca ręka zadbała o wrażenie luksusu; mężczyzna czułby się tu jak w buduarze. Julie przeczytała w jakimś czasopiśmie poświęconym dekoracji wnętrz, że żonaci mężczyźni, pewni swej męskości, rzadko sprzeciwiają się zachciankom żon, by posiadać własną sypialnię, urządzoną stosownie do kobiecych upodobań, a nawet cenią sobie tę jakby „zakazaną” przyjemność wdzierania się na obce terytorium. Do tej pory uważała ten pomysł za dziwaczny, ale teraz, gdy zauważyła ustawione, zapewne z myślą o mężczyźnie, olbrzymie łoże i wielkie, puchate fotele przy jacuzzi, stwierdziła, że ma on swój urok.

Ruszyła w stronę drzwi szafy, wbudowanej w ścianę po prawej stronie łazienki. Po sprawdzeniu obydwu szaf i wszystkich szuflad, jakie tylko znalazła w pokoju, nie potrafiła oprzeć się pokusie: z „damskiej” garderoby pożyczyła sobie czerwone, jedwabne kimono, wyszywane złotą nicią. Leżało na niej wyśmienicie… no i chciała wyglądać atrakcyjnie, gdyby Zack, przed nastaniem ranka, przebudził się. Na koniec przewiązała się paskiem. Teraz już bez przeszkód mogła zastanowić się, gdzie Zack ukrył aparat. Przypomniała sobie tę małą szafę w holu, zamkniętą na cztery spusty. Poszła prosto do niej i pociągnęła za gałkę, ale drzwi nawet nie drgnęły. Wróciła do swojej sypialni. Znalazła klucz, tam gdzie się spodziewała – w kieszeni mokrych spodni Zacka.

Zamknięta szafa kryła w sobie olbrzymie zapasy alkoholu i cztery aparaty telefoniczne, wszystkie schowane na jej dnie, za butelkami szampana Dom Perignon.

Opanowując nieoczekiwany atak zdenerwowania, Julie zaniosła jeden do salonu, włączyła do gniazdka i z nogami podwiniętymi pod siebie usiadła na kanapie obok. Telefon jak najdroższy skarb trzymała na kolanach. Wykręciła już połowę numeru, gdy połapała się, jaki popełnia błąd i szybko rzuciła słuchawkę na widełki. Przecież porwanie to przestępstwo federalne, w dodatku Zack był zbiegłym mordercą, więc należy spodziewać się w domu rodziców obecności agentów FBI, czekających z niecierpliwością na telefon, by zlokalizować miejsce jej pobytu. Przynajmniej tak zawsze działo się na filmach.

Dobrze! Zostanie z Zackiem, a wszystkie inne sprawy zostawi w rękach Pana Boga! Ale przecież musi przekazać rodzinie wiadomość, uspokoić ich. Leniwie gładziła palcami złotego smoka wyszytego na pole czerwonego kimona i zastanawiała się, co ma robić. Nie odważy się dzwonić do rodziny, musi skontaktować się naprzód z kimś innym, z kimś, komu może w takiej sprawie całkowicie zaufać, z osobą, która nie straci głowy po usłyszeniu polecenia, jakie będzie musiała wykonać.

Koleżanki nauczycielki nie wchodziły w rachubę. To wspaniałe kobiety, ale raczej z tych nieśmiałych. Jej prośba wymagała przebojowości. Uśmiechnęła się i poszła po mały kalendarzyk, który zawsze nosiła w torebce. Otworzyła na literze C, znowu wzięła telefon na kolana i poszukała domowego numeru Katherine Cahill, późniejszej pani Tedowej Mathison. Jeszcze na początku tego miesiąca przyjaciółka przysłała jej kartkę z prośbą o spotkanie podczas swojego pobytu w Keaton, właśnie w obecnym tygodniu. Julie prychnęła z zadowolenia po wyobrażeniu sobie wściekłości Teda. Pośle Katherine do rodziny, a on nie będzie mógł jej unikać ani zignorować… A ona z pewnością podziękuje jej za to.

– Katherine – powiedziała pośpiesznie, jak tylko po drugiej stronie linii usłyszała jej głos. – Tu Julie, nic nie mów, jeżeli nie jesteś sama.

– Julie! Mój Boże! Nikogo nie ma, rodzice wyjechali na Bahamy. Gdzie się podziewasz? Nic ci się nie stało?

– Wszystko w porządku, przysięgam, jestem bezpieczna. – Przerwała, by uspokoić głos, i ciągnęła dalej: – Czy ktoś, to znaczy agenci FBI, są w domu moich rodziców?

– Owszem, pytają też o ciebie po całym mieście.

– Słuchaj, muszę poprosić cię o coś bardzo ważnego. Nie złamiesz prawa, ale będziesz musiała przyrzec, że dochowasz tajemnicy.

– Julie, dla ciebie zrobiłabym wszystko. – Głos Katherine przeszedł w szept. – Jestem… jestem dumna, że zadzwoniłaś właśnie do mnie i mogę odwdzięczyć się za twoje wysiłki przy ratowaniu mojego małżeństwa z Tedem, za twoją lojalność… – Umilkła, zanim Julie udało się przerwać. – Co mam zrobić?

– Powiadomisz moich rodziców i braci, że znowu zadzwonię mniej więcej za godzinę. Chcę z nimi porozmawiać. Musisz być absolutnie pewna, że niczym, co zrobisz czy powiesz, nie wzbudzisz podejrzeń FBI. Zachowuj się naturalnie. Postaraj się pod jakimś pretekstem wyciągnąć ich z domu i przekaż wiadomość. Chyba nie onieśmiela cię perspektywa spotkania z agentami FBI?

Katherine roześmiała się smutno.

– Ted często, zresztą całkiem słusznie, powtarzał: Jesteś zepsutą królewną, w którą ojciec wpoił przekonanie, że zawsze może robić, co zechce. No więc, absolutnie niemożliwe – dodała weselej – by kilku pochodzących z nizin agentów FBI potrafiło wprawić w zakłopotanie taką eks-księżniczkę jak ja. Jeżeli by spróbowali – żartowała – powiem tatusiowi, żeby wezwał na pomoc senatora Wilkinsa.

– Świetnie – powiedziała Julie. Uśmiechnęła się na dźwięk brawury w głosie Katherine. Potem, już poważniej, by powstrzymać przyjaciółkę, a także swoją rodzinę od uznania, że najlepsze dla Julie będzie przekazanie informacji FBI, dodała: – Jeszcze jedno. Musisz uświadomić mojej rodzinie, że jestem całkowicie bezpieczna, przynajmniej dopóki komuś nie przyjdzie do głowy wyśledzić, skąd dzwonię. Znalazłabym się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Nie dam rady teraz tego wytłumaczyć, nie ma na to czasu, a nawet gdybym miała…

– Niczego nie tłumacz. Z twojego głosu wnioskuję, że wszystko w porządku, a tylko to się dla mnie liczy. Co do tego gdzie jesteś… i z kim… wiem, że cokolwiek robisz, postępujesz słusznie. Nie spotkałam w życiu lepszego człowieka od ciebie, Julie. Zacznę działać, dzwoń za godzinę.

Julie rozpaliła ogień na kominku w salonie, potem rozpoczęła marsz tam i z powrotem, z niecierpliwością spoglądając na zegarek, kiedy minie godzina. Po spokoju i całkowitej ufności, z jaką Katherine przyjęła jej telefon, nerwowa reakcja rodziny była dla niej zaskoczeniem. Jej zachowujący zazwyczaj stoicki spokój ojciec dopadł do telefonu w domu Cahillów natychmiast po pierwszym sygnale.

– Tak? Kto dzwoni?

– To ja, tatusiu, Julie. – Ściskała mocno słuchawkę. – Nic mi nie jest, nic mi nie grozi…

– Dzięki Bogu! – powiedział ochrypłym od emocji głosem, potem zawołał: – Mary, to Julie, wszystko u niej w porządku. Ted, Carl – Julie dzwoni, nic jej się nie stało. Zrobiliśmy, co chciałaś, nie powiadomiliśmy FBI.

Poprzez stukot połączeń, niemal przez tysiąc mil słyszała wystraszone głosy, w których teraz zabrzmiała ulga i górujące nad innymi słowa Teda – uspokajające, wypowiadane autorytatywnym tonem:

– Przestańcie tyle gadać – rozkazał. – Julie, jesteś sama? Możesz mówić? – Zanim zdążyła odpowiedzieć, dodał: – Ten twój uczeń z basowym głosem – Joe Bob Artis – bardzo się o ciebie martwi.

Zaskoczona, przez ułamek sekundy nie wiedziała, o co chodzi, nie mogła przypomnieć sobie takiego ucznia. Potem roześmiała się nerwowo, bo zrozumiała: Ted celowo użył niewłaściwego nazwiska.

– Masz na myśli Williego – poprawiła. – Nikogo tu nie ma, przynajmniej w tej chwili.

– Dzięki Bogu! Skąd dzwonisz, kochanie?

Julie otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Po raz pierwszy, odkąd zamieszkała z Mathisonami, musi ich okłamać i mimo istotnych powodów czuła się zawstydzona.

– Nie jestem pewna… – wykręcała się, ale jej głos nie oszukał nikogo. – Tu jest zimno – dodała bezradnie.

– W którym stanie? A może w Kanadzie?

– Nie… nie mogę powiedzieć.

– Jest tam Benedict? – spytał gniewnie Ted. – To dlatego nie możesz odpowiedzieć. Daj mi tego drania do telefonu, natychmiast, Julie!

– To niemożliwe! Słuchajcie mnie, wszyscy! Nie mogę dłużej rozmawiać, ale chcę, byście uwierzyli, że nie jestem źle traktowana… w żaden sposób. Ted – starała się porozumieć z przedstawicielem prawa, który w końcu wie, miała taką nadzieję, ile zdarza się sądowych pomyłek – on nikogo nie zabił, jestem przekonana. Sędziowie popełnili błąd, więc nie można go winić za próbę ucieczki.

– Błąd! – wybuchnął Ted. – Julie, nie daj się nabrać na takie bzdury! Został skazany za morderstwo, w dodatku okazał się porywaczem!

– Nie! Wcale nie miał zamiaru pozbawiać mnie wolności. Potrzebował tylko samochodu, by oddalić się z Amarillo. A że zmienił koło przy blazerze, więc całkiem naturalne, że zaproponowałam mu podwiezienie. Puściłby mnie, ale nie mógł, bo obejrzałam jego mapę…

– Co za mapę widziałaś, Julie? Czego? Jakiego miejsca?

– Muszę już kończyć – powiedziała nieszczęśliwa.

– Julie! – wtrącił się wielebny – kiedy wracasz?

– Jak tylko mnie wypuści, nie, jak będę mogła – poprawiła się. – Muszę kończyć. Proszę, obiecajcie, że nikomu nie powiecie o naszej rozmowie.

– Dobrze, Julie, i pamiętaj, kochamy cię. – Głos Mathisona seniora zabrzmiał pełnym zaufaniem. – Całe miasto modli się o twoje bezpieczeństwo.

– Tatusiu – nie zdołała się powstrzymać – poproś, by modlili się także o jego bezpieczeństwo.

– Chyba oszalałaś! – wybuchnął Ted. – Ten człowiek to skazany… – Julie nie dosłyszała dalszych słów. Odłożyła słuchawkę, z trudem powstrzymywała łzy. Nieroztropnie poprosiła o modlitwę za jej porywacza i teraz nie mają wyjścia: muszą uznać, że dała się nabrać Benedictowi albo że jest jego wspólniczką. Każda z tych możliwości oznaczała zdradę wszystkiego, w co wierzyli i czym się w życiu kierowali, a także totalną klęskę stosowanych wobec niej metod wychowawczych.

– Otrząsając się z fali ogarniającego ją smutku, Julie przypomniała sobie, że Zachary Benedict jest niewinny i tylko to liczyło się w tej chwili. Pomaganie niesprawiedliwie skazanemu człowiekowi w uniknięciu więzienia nie jest czynem moralnie nagannym i nie może być uznane za nadużycie zaufania, jakim darzyła ją rodzina.

Wstała i dołożyła drewna do obydwu kominków, potem odniosła telefon z powrotem do szafy. Teraz skierowała swe kroki do kuchni, gdzie następną godzinę spędziła na porządkach i przygotowywaniu potrawki – jej pacjent, po przebudzeniu, będzie głodny jak wilk i musi zjeść coś ciepłego. Obierała ziemniaki i rozmyślała nad tym, co zrobiła. Gdyby Zack wiedział o jej telefonie, trudne, a może nawet niemożliwe byłoby przekonanie go, że jej rodzina i eksbratowa to osoby godne zaufania, które wbrew jej woli nie poinformują władz. Troski cisnęły się zewsząd, czy potrzebuje dodatkowych? – nie powie mu o niczym.

Skończyła kuchenne zajęcia; poszła do salonu i usiadła na sofie. Radio zostawiła włączone, aby móc przekazać Zackowi istotne dla niego wiadomości.

Wygodnie wyciągnęła się na kanapie i ze smutnym uśmiechem wpatrywała się w sufit. Co za ironia losu, pomyślała, przez tyle lat zachowywała się jak Mary Poppins i nigdy, przenigdy nie zeszła z prostej drogi. I na co teraz jej przyszło!

W szkole średniej miała wśród kolegów wielu przyjaciół, ale nigdy nie pozwoliła, by stali się czymś więcej, a oni godzili się na taki układ. Zabierali ją na mecze futbolu, podwozili do szkoły, w pełni akceptowali jej towarzystwo. Gdy była w ostatniej klasie, Rob Kiefer, największy szkolny podrywacz, zapraszając ją na uroczystość z okazji rozdania dyplomów, stał się sprawcą męczących rozterek. Od lat czuła do niego słabość, skrzętnie skrywaną, ale wolała odrzucić zaproszenie, bo choć wzbudziła powszechną zazdrość koleżanek, chłopiec miał nie najlepszą opinię: fama głosiła, że Rob Kiefer potrafi zdjąć dziewczynie majtki szybciej niż Mary Kostler z manekina na wystawie swojego sklepu.

Julie nie sądziła, by Rob próbował z nią czegokolwiek – byli przecież przyjaciółmi. Zresztą, jako córkę wielebnego Mathisona, chronił ją pewnego rodzaju immunitet przed zbyt natarczywymi zalotami. Ale z Robem nie mogła pójść na bal, choćby nie wiem jak pragnęła powiedzieć „tak”. Na nic zdałoby się przyzwoite zachowanie, i tak cała szkoła, a w końcu pewnie i miasto uznałoby, że córka wielebnego Mathisona dołączyła do długiej listy seksualnych trofeów Kiefera. Poszła więc na bal z przyzwoitym Billem Swensenem, którego ojciec dyrygował orkiestrą szkolną, a Rob zjawił się w towarzystwie Denise Potter, jednej z cheerleaders *. Tego wieczora głęboko nieszczęśliwa patrzyła, jak Rob, wybrany na króla balu, pochyla się i całuje swoją królową.

Tej nocy Denise zaszła w ciążę. Trzy miesiące później młoda para, zamiast pojechać do college'u, pobrała się i zamieszkała w wynajętym, obskurnym, jednopokojowym mieszkaniu, a całe miasto dobrze wiedziało dlaczego. Niektórzy w Keaton współczuli Denise, ale większość zachowywała się tak, jakby dziewczyna była sama sobie winna.

Julie, nie wiedzieć czemu, czuła się odpowiedzialna za tę koszmarną historię. Wydarzenie spowodowało, że za wszelką cenę postanowiła unikać kłopotów i skandali. W college'u uparcie odrzucała zaproszenia Steve'a Baxtera, chociaż chłopiec jej się podobał. Ten przystojny futbolista, znany z licznych flirtów, miał reputację zdobywcy jeszcze większej ilości punktów w sypialni niż na boisku. Z niezrozumiałych dla niej przyczyn Steve przez prawie dwa lata kręcił się w pobliżu: pojawiał się na towarzyskich imprezach, jeżeli wiedział, że ona tam będzie, i robił wszystko, by ją oczarować i przekonać, jak wiele dla niego znaczy. Żartowali i rozmawiali całymi godzinami, ale zawsze w większej grupie. Bo Julie z uporem nie umawiała się na randki.

Teraz, gdy porównywała swą ustabilizowaną przeszłość z chaotyczną teraźniejszością i niepewną przyszłością, sama nie wiedziała, śmiać się czy płakać. Przez te wszystkie lata pilnowała się na każdym kroku, bo nie chciała, by rodzina i mieszkańcy Keaton pomyśleli sobie o niej coś złego. I od razu coś takiego! Była bliska „zejścia z dobrej drogi”, i wcale nie chodziło o drobne złamanie towarzyskich czy moralnych kanonów, które spowodowałoby w Keaton co najwyżej trochę plotek. Zupełnie w jej stylu, pomyślała z ironią. Zamierza naruszyć nie tylko zasady kodeksu moralnego, ale pewnie też prawo Stanów Zjednoczonych Ameryki, i gdy już to zrobi, media nie przegapią okazji – nagłośnią sprawę w całym kraju, jak już zresztą zaczęły!

Chwila rozbawienia minęła, Julie z poważną miną zatrzymała wzrok na swoich dłoniach. Od czasu zamieszkania z Mathisonami poczyniła z własnej woli ofiary. Decyzja zostania nauczycielką, porzucenie myśli o innych, bardziej intratnych zawodach, wtedy też na taką wyglądała. Jednak każda z nich przynosiła jej tyle satysfakcji, że miała wrażenie, jakby brała z życia więcej, niż z siebie dawała.

Ogarnęło ją niejasne wrażenie, że los wzywa ją do spłacenia długu za całe życie niczym niezasłużonych profitów. Zachary Benedict jest w takim samym stopniu jak ona winny morderstwa z zimną krwią, została więc wyznaczona przez los do rozwikłania tej zagadki.

Przewróciła się na bok, wsunęła dłoń pod poduszkę i obserwowała tańczące na palenisku płomienie. Dopóki nie zostanie ustalony prawdziwy morderca, nikt, łącznie z jej rodzicami, nie usprawiedliwi niczego, co ona zrobi. Oczywiście, gdy rodzina przekona się, że Zack jest niewinny, rozgrzeszy wszystkie jej czyny. Cóż, może jednak nie wszystkie, pomyślała.

Na pewno nie spodobałoby im się, że tak szybko się zakochała. Targana mieszanymi uczuciami, od pogodzenia się z losem do chęci działania, uświadomiła sobie, że na uczucie do Zacka nie miała najmniejszego wpływu, a spanie z nim stało się oczywiste; no chyba żeby przez noc jego pragnienia wyziębły. Wolałaby jednak, by dał jej kilka dni na bliższe poznanie się.

Jedyne, co mogła zrobić, to próbować chronić swe serce przed niepotrzebnym bólem, powstrzymać się od powiedzenia czy zrobienia czegoś, co uczyni ją jeszcze bardziej bezbronną, wystawi na ciosy, jakich może się spodziewać. Przecież nie jest skończoną idiotką! Zanim Zachary Benedict poszedł do więzienia, przez całe lata obracał się w świecie luksusu, zamieszkanym przez pięknych, interesujących ludzi, znanych z braku moralnych zasad.

Czytała o nim w wielu czasopismach i wiedziała, że mężczyzna, z którym przebywa w tej luksusowej górskiej kryjówce, był kiedyś właścicielem fantastycznych posiadłości, gdzie wydawał wystawne przyjęcia, z udziałem gwiazd kina, osobistości międzynarodowego biznesu, członków europejskich rodzin królewskich, a nawet prezydenta Stanów Zjednoczonych.

To nie miły, dobrotliwy asystent pastora kościoła z małego miasteczka.

Julie wiedziała: w porównaniu z nim jest naiwna jak nowo narodzone dziecko.

Загрузка...