ROZDZIAŁ 42

Po rzuceniu propozycji Julie czuła się zobowiązana olśnić Zacka i przygotowania zajęły jej ponad godzinę. Włosy były tym, czego miała w nadmiarze, a ponieważ Zack najwyraźniej zwracał na nie uwagę, umyła i wysuszyła je suszarką, potem ułożyła fryzurę z wymykającymi się tylko luźnymi kosmykami po bokach, i resztą gęstymi falami spadającą na plecy. Zadowolona ze swojego dzieła, zaczęła się ubierać. Zrzuciła szlafrok i włożyła miękką suknię z dzianiny, w żywym odcieniu kobaltowego błękitu, która wisząc na wieszaku, bardziej przypominała długi do kostek sweter – luźny dół, góra w stylu koszulowym z długimi rękawami zakończonymi białymi mankietami z satyny, z guzikami z błękitnego kryształu. Dopiero gdy sięgnęła do tyłu, jej ręce nie znalazły żadnego zapięcia. Chociaż suknia miała z przodu szeroki, wyrzucany kołnierz, plecy były nieosłonięte. Wprowadzająca w błąd prostota kroju, w połączeniu z brakiem dekoltu z przodu, a śmiałym z tyłu, czyniła całość nad wyraz atrakcyjną i Julie właśnie tak się poczuła. Ale odezwały się wątpliwości, cofnęła się od lustra. Czy ma wkładać ten prezentujący się wyjątkowo okazale, na pewno kosztowny strój do niej nie należący?

Nie miała jednak zbyt dużego wyboru. Potrzebowała stroju długiego do ziemi, bo pończoch nie zabrała – skąd mogła wiedzieć, że będą jej potrzebne? – a bielizny innej kobiety nie chciała w żadnym wypadku pożyczać. Poza tym strojem wszystkie pozostałe długie suknie w garderobie prezentowały się zanadto ekstrawagancko, co więcej, ich właścicielka była wyższa, a to jeszcze ograniczało wybór. Zagryzła wargi – spowije się w wyszukany błękit! I tylko w duszy przeprosiła nieznaną właścicielkę wspaniałej garderoby.

Szukała dalej, odkryła parę odpowiednich do wybranego stroju niebieskich, balowych pantofelków, wprawdzie o pół numeru za dużych, mimo to dobrze trzymających się na nodze. Zadowolona z siebie, poprawiła raz jeszcze włosy i rzuciła ostatnie spojrzenie w lustro. Okazało się, że więcej czasu spędziła na przygotowaniach do tej „randki” niż do roli druhny na ślubie Carla i Sary. Ale warto było! Kosmetyki o obco brzmiących, zagranicznych nazwach, o wiele delikatniejsze i subtelniejsze, różniły się wyraźnie od tych tanich, kupowanych w aptece w Keaton. Pastelowe cienie i tusz do rzęs podkreślały oprawę oczu. Choć w mocniejszym niż zazwyczaj makijażu czuła się trochę dziwnie, odrobiną różu uwydatniła kości policzkowe i teraz zdawały się wyższe i wyrazistsze. Perspektywa zobaczenia Zacka i spędzenia z nim pogodnego wieczora podziałała na nią ożywczo: w oczach pojawiły się błyski, cera się zaróżowiła. Uznała, że jeszcze nigdy nie wyglądała tak ładnie. Pochyliła się, nałożyła na wargi odrobinę szminki – własnej! – potem cofnęła się o krok i uśmiechnęła do swego odbicia. Była gotowa. Ustali adres tego miejsca, postanowiła, wyśle czek za użyte kosmetyki i na wypranie ubrania, które pożyczyła.

Weszła do salonu. Na stole paliły się świece, na kominku wesoło trzaskały płonące polana. Przy ladzie stał Zack i otwierał butelkę szampana. Z wrażenia aż zaparło jej dech, wyglądał tak przystojnie w pożyczonym granatowym garniturze, ciasno opinającym szerokie ramiona i wspaniale kontrastującym ze śnieżnobiałą koszulą i wzorzystym krawatem. Już chciała obdarzyć go komplementem, ale żal ścisnął jej gardło – już kiedyś widziała go ubranego odświętnie, tyle że we własne rzeczy. Na myśl, co utracił, poczuła przejmujący smutek. Widziała go wtedy w telewizji, podczas uroczystości rozdawania Nagród Akademii, gdy wręczał Oscara, a potem gdy sam stawał na podium i odbierał nagrodę dla odtwórcy najlepszej roli męskiej. Tamtego wieczora miał na sobie czarny smoking, białą, plisowaną koszulę i czarną muszkę. Pomyślała wtedy, cóż to za wspaniały mężczyzna, wysoki i elegancki. Nie przypominała sobie, o czym mówił w swym przemówieniu, zapamiętała tylko, że było krótkie i dowcipne, bo całe sala wybuchnęła śmiechem, który trwał jeszcze, gdy Zack schodził ze sceny.

Łzy napłynęły jej do oczu. Co za okrucieństwo losu, pomyślała, ukrywa się jak ścigane zwierzę, nie ma nawet własnego ubrania.

Ale on nigdy nie narzekał, uświadomiła sobie, a okazane przez nią współczucie tylko by go rozzłościło. A że ten wieczór miał być odświętny i radosny, dopilnuje, by takim się okazał. By dodać sobie animuszu, wsunęła dłonie do kieszeni ukrytych w szwach sukni.

– Witaj – rzuciła wesoło.

Zack uniósł wzrok i już nie mógł oderwać od niej oczu; szampan zaczął przelewać się przez brzegi kieliszka.

– Mój Boże! – powiedział pełnym zachwytu, zachrypniętym głosem, wzrokiem błądził po jej włosach, twarzy, całym ciele. – I ty byłaś zazdrosna o Glenn Close!

Wzrok Zacka mówił wszystko. Suknia była dokładnie tym, o czym marzyła. Makijażu i fryzury też nie wybrała przypadkowo. Próbowała rywalizować z tą piękną kobietą, którą znał, widywał na co dzień.

– Rozlewasz szampana – powiedziała cicho. Szczęście spływało na nią falami.

Syknął, odstawił butelkę i sięgnął po ścierkę.

– Zack?

– O co chodzi? – rzucił przez ramię, wyraźnie czymś przygnębiony.

– Jak ty mogłeś być zazdrosny o Patricka Swayzego?

Błysk jasnego uśmiechu informował, że Zack jest równie jak ona zadowolony z komplementu.

– Sam nie wiem – odrzekł krótko.

– Jakich piosenkarzy wybrałeś? – zapytała, gdy po kolacji, którą zjedli przy świetle świec, wkładał kompakty do odtwarzacza. – Jeżeli to Mickey Mouse, nie zamierzam z tobą tańczyć.

– Nie wykręcisz się.

– Skąd ta pewność?

– Bo lubisz tańczyć, najbardziej ze mną.

Pomimo żartobliwej wymiany słów, Julie zdawała sobie sprawę, że humor Zacka pogarszał się. Mimo że to on prosił, by potraktowali ten wieczór odświętnie, na jego twarzy coraz wyraźniej malowało się napięcie i smutek. Przekonywała samą siebie, że to rozmowa o morderstwie wprawiła go w ten dziwny nastrój. Nie chciała przyjąć do wiadomości drugiego wyjaśnienia: Zack rozważa odesłanie jej. Pragnęła z nim pozostać, ale rozumiała, że nie do niej należy ostateczna decyzja. Bo mimo że go kochała, tak do końca nie wiedziała, co on czuje, no, może poza chęcią przebywania w jej towarzystwie. W tym domu.

Za nimi, na płycie, Barbra Streisand właśnie nuciła pierwsze takty niezwykle romantycznej melodii. Gdy Zack wyciągnął do Julie ramiona, natychmiast zapomniała o wszystkich smutkach.

– To z całą pewnością nie Mickey Mouse – powiedział. – Odpowiada ci?

– Streisand to moja ulubiona piosenkarka. – Zadowolona, skinęła głową.

– Moja także. – Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.

– Gdybym miała taki głos, śpiewałabym tylko po to, by móc słuchać samej siebie – rzekła Julie – słowami, które rozpraszałyby smutek. Śpiewałabym przy otwieraniu drzwi i podnoszeniu słuchawki telefonu, zawsze…

– Jest niesamowita – przyznał. – Taka skala głosu zdarza się raz na tysiąc… wyjątkowa, nieporównywalna.

Poczuła jego dłonie, wędrujące po jej nagich plecach; ujrzała, jak iskry w oczach przemieniają się w płomienie, i w niej także budziło się już pragnienie, tęsknota za słodyczą jego pieszczoty, za natarczywością pocałunku, za cudowną rozkoszą, jaką sprawiało jego ciało dążące do posiadania jej. Jakże podniecająca była świadomość, że doświadczy tego wszystkiego, zanim minie noc, że on pragnie jej równie gorąco. Ale co z jutrem, co z następnymi dniami? Walczyła z wszechobecnym strachem.

– Znałeś ją?

– Barbrę? Skinęła głową.

– Tak, kiedyś.

– Czytałam, że nie jest najprzyjemniejsza dla współpracowników. Zamyślił się na chwilę, szukając odpowiednich słów.

– Ma talent jak nikt inny. Wie, jak go spożytkować i nie lubi, gdy inni uważają się za lepiej w tej materii poinformowanych. Krótko mówiąc, nie znosi głupców.

– Lubiłeś ją, prawda?

– Bardzo.

Wsłuchiwała się we wzruszające słowa i zastanawiała, czy Zack zwyczajem innych mężczyzn słucha tylko muzyki, a ignoruje poezję słów.

– Piękna piosenka – powiedziała, bo bardzo chciała, by słuchał też słów, gdyż czuła, jakby pochodziły z głębi jej duszy.

– Cudowna poezja – przyznał. Starał się zachować równowagę ducha, powtarzał sobie, że jego uczucia odejdą wraz z nią. Spojrzał w twarz Julie; słowa piosenki Streisand jak strzały sięgały jego serca:

Nasze jutro ukryło się głęboko w twoich oczach…

W świecie miłości, głęboko w twoich oczach…

Jeden, dwa pocałunki, i obudzę to, co drzemie w twoich oczach…


Przez całe życie…

Lato, zimę, wiosnę, jesień…

Będę pamiętać moje życie, zawsze przy tobie.

Poczuł ulgę, gdy głos Streisand zamilkł i rozległa się piosenka duetu Whitney Houston-Jermaine Jackson. Julie wybrała tę właśnie chwilę, by oderwać policzek od jego piersi i popatrzyć mu w twarz; on spojrzał jej w oczy. Usłyszał słowa piosenki, a serce ścisnął mu żal.

Jak światło świecy w ciemną noc

W twych oczach połyskuje miłość.

Płomieniem rozświetli nam drogę,

jaśniejszym z każdym dniem.


Byłam słowem bez melodii,

Niezanuconą piosenką

Wierszem bez rymu, tancerką gubiącą rytm,

Ale pojawiłeś się,

Nikt mnie tak nie kocha…

Gdy piosenka ucichła, Julie westchnęła głęboko.

– Jaką dyscyplinę sportu najbardziej lubisz? – zapytała. Zrozumiał: banalną rozmową próbuje strząsnąć z siebie czar.

Palcami ujął ją pod brodę.

– Moje ulubione zajęcie – powiedział drżącym, ochrypłym głosem, którego sam nie rozpoznawał – to kochanie się z tobą.

Oczy Julie pociemniały miłością, której nie zamierzała już przed nim kryć.

– A twoja ulubiona potrawa?

W odpowiedzi pochylił głowę i ustami delikatnie musnął jej wargi.

– Ty. – I w tym momencie pojął, że wyrzucenie jej jutro ze swego życia będzie gorsze od szczęku więziennej bramy, zatrzaskującej się za nim przed pięcioma laty. By odgonić tamto wspomnienie, ciasno objął ją ramionami i zanurzył twarz we włosach. Zacisnął mocno powieki.

Na twarzy poczuł dłoń Julie, jej palce koiły napięcie.

– Zamierzasz jutro wysłać mnie do domu, prawda? – spytała rozedrganym głosem.

– Tak – zabrzmiało krótko i ostatecznie.

Wiedziała, protesty nie na wiele się zdadzą, ale nie potrafiła powstrzymać słów:

– Nie chcę stąd odchodzić!

Uniósł głowę i choć głos miał łagodny, odezwał się tonem pełnym zdecydowania.

– Nie utrudniaj rozstania.

Czy może być trudniej, pomyślała zrozpaczona, ale zaraz opanowała się i dała porwać teraźniejszości. Poszła z nim do łóżka, gdy o to poprosił, krzywiła twarz w uśmiechu na każde jego życzenie. Sprawił, że przeżyli wspaniałe chwile, i gdy wyczerpani leżeli obok siebie – ona w objęciach jego ramion – zwróciła ku niemu twarz i wyszeptała:

– Kocham cię, kocham…

Przycisnął palce do jej ust, uciszył słowa, które chciała powtarzać bez końca.

– Nic nie mów!

Oderwała wzrok od jego twarzy i pochyliła głowę. Pragnęła, by odpowiedział jej wyznaniem, nawet gdyby nie było prawdziwe. Chciała usłyszeć z jego ust te słowa, ale nie poprosiła. Wiedziała, że odmówi.

Загрузка...