ROZDZIAŁ 28

Dwa razy upadł w holu, zanim doprowadziła go do sypialni, gdzie, jak pamiętała, na kominku leżały przygotowane do podpalenia drwa. Zdyszana, z trudem dowlokła go do łóżka. Zaczęła ściągać z niego ubranie, sztywne, pokryte kryształkami lodu. Gdy była przy spodniach, odezwał się pierwszy raz, odkąd pośpieszyła mu z pomocą.

– Prysznic – wyszeptał cicho – gorący.

– Nie – sprzeciwiła się. Opanowując drżenie rąk, przystąpiła do zdzierania lodowatej w dotyku bielizny. – Jeszcze nie teraz. Osoby wyziębione należy rozgrzewać stopniowo, w żadnym wypadku nie stosować intensywnego źródła ciepła. – Tego nauczyła się w college'u, na kursie pierwszej pomocy. – I nie przejmuj się, że to ja cię rozbieram. Jestem teraz tylko nauczycielką, a ty moim małym uczniem – trochę minęła się z prawdą. – Nauczycielka to prawie pielęgniarka, nie wiedziałeś o tym? Słuchaj mojego głosu i staraj się nie zasnąć.- Ściągnęła szorty z muskularnych ud, spojrzała w dół i gorący rumieniec oblał jej policzki. Cudowne męskie ciało, leżące przed nią na łóżku, wyglądało jak zdjęcie w „Playgirl”, które oglądała w college'u. Tylko że to była prawdziwe – sine z zimna, wstrząsane dreszczem.

Pochwyciła koce i otuliła Zacka, równocześnie rozcierając mu skórę, potem poszła do szafy, wzięła następne i przykryła go dokładniej. Teraz podeszła do kominka w rogu pokoju i rozpaliła ogień. Dopiero gdy polana rozżarzyły się na palenisku, Julie pomyślała o pozbyciu się warstwy ubrań. Nie chciała zostawić go ani na chwilę samego. Stała w nogach łóżka, patrzyła na szeroką klatkę piersiową, unoszącą się szybkim, krótkim oddechem, i zdejmowała z siebie kombinezon.

– Zack, słyszysz mnie? – zapytała, i chociaż nie odpowiedział, zaczęła do niego mówić słowa bez żadnego związku. Chciała, by wreszcie odzyskał świadomość. Potrzebowała otuchy, pewności, że wszystko będzie w porządku.

– Jesteś bardzo silny, Zack. Zauważyłam to wtedy, jak zmieniałeś oponę przy moim samochodzie i potem, gdy wyczołgiwałeś się z potoku. I odważny. Do mojej klasy uczęszcza taki chłopczyk – Johnny Everett – chciałby być siłaczem, to jego największe marzenie. Jest kaleką i porusza się w fotelu na kółkach. Serce mi się kraje, jak na niego patrzę, ale on nigdy nie poddaje się. Pamiętasz, opowiadałam ci o nim wczoraj wieczorem. – Nie zdawała sobie sprawy z czułości rozbrzmiewającej w jej głosie. – Jest bardzo odważny, jak ty. U moich braci w pokoju wisiało twoje zdjęcie. Wspominałam o tym? Tyle chciałabym ci opowiedzieć, Zack. – Głos Julie załamał się. – I opowiem, jeżeli przeżyjesz i dasz mi szansę. Powiem o wszystkim, o czym chciałbyś wiedzieć.

Poczuła strach.

Może powinna zrobić coś jeszcze, by go rozgrzać, nie pozwolić zasnąć? A jeżeli on umrze, i to z powodu jej ignorancji? Wyciągnęła z szafy gruby szlafrok frotte, włożyła go, potem usiadła na łóżku przy biodrach Zacka i przyłożyła palce do tętnicy na jego szyi, odliczając sekundy na stojącym na komodzie zegarze. Uderzenia krwi były przerażająco słabe. Jej dłonie i głos drżały, gdy wygładzała koce wokół jego szerokich ramion.

– Co do zeszłej nocy, chcę, byś wiedział, że bardzo mi się podobało, jak mnie całowałeś. Nie chciałam, żebyś przestał, i właśnie tego się wystraszyłam. To nie miało nic wspólnego z twoim pobytem w więzieniu… po prostu traciłam nad sobą kontrolę, nigdy dotąd nic takiego mi się nie przytrafiło.

Wiedziała, że Zack nie usłyszał ani słowa i gdy następny atak silnych dreszczy wstrząsnął jego ciałem, zamilkła. Dobrze, że drży – pocieszała się. Gorączkowo rozmyślała, jak jeszcze mogłaby mu pomóc. Obraz psów św. Bernarda, jaki stanął jej przed oczyma, z maleńkimi baryłeczkami na szyi przeznaczonymi dla ludzi zasypanych lawiną, sprawił, że aż klasnęła w dłonie. Poderwała się na nogi. Za chwilę już stała przy łóżku ze szklanką brandy, rozpromieniona po usłyszeniu w radiu podtrzymującej na duchu wiadomości.

– Zack – powiedziała wesoło. Usiadła przy nim na łóżku i podłożyła pod jego głowę ramię, aby umożliwić uniesienie do ust szklanki. – Wypij trochę i spróbuj zrozumieć, co ci powiem: właśnie usłyszałam w radiu, że twój przyjaciel, Dominie Sandini, przebywa w szpitalu w Amarillo. Polepszyło mu się! Rozumiesz? On nie umarł, już jest przytomny. Uważa się, że ten ktoś ze szpitala więziennego, kto podał fałszywą informację albo się mylił, albo chciał podgrzać atmosferę buntu więźniów, i tak też się stało… Zack?

Po kilku minutach udało jej się wmusić w niego zaledwie łyżkę brandy. W końcu poddała się. Wiedziała, że mogłaby odnaleźć telefon, który Zack ukrył, i wezwać lekarza, ale ten po rozpoznaniu go natychmiast powiadomiłby policję. Zabraliby go i z powrotem wsadzili do więzienia. A przecież, jak mówił, wolałby umrzeć, niż tam wracać. Minuty mijały, w kącikach oczu Julie pojawiły się łzy spowodowane bezradnością i wyczerpaniem. Siedziała z rękami na kolanach, starając się wymyślić jakieś wyjście. Wreszcie zaczęła się modlić.

– Proszę, Boże, pomóż mi – szepnęła. – Zupełnie nie wiem, co robić. Nie wiem, dlaczego spowodowałeś, że trafiliśmy na siebie. Nie rozumiem, dlaczego sprawiasz, że czuję do niego to, co czuję i dlaczego chcesz, bym przy nim została, ale przecież wiem: to wszystko Twoje dzieło. Na pewno. Nie czułam tak mocno Twej bliskości od czasu, gdy byłam małą dziewczynką – wtedy dałeś mi Mathisonów.

Julie głęboko westchnęła, otarła łzę, ale poczuła się pewniej.

– Proszę, miej nas w swej opiece.

Popatrzyła na Zacka – jego ciałem dalej wstrząsały dreszcze, poruszył się niespokojnie – Zdała sobie sprawę, że jest pogrążony w głębokim śnie, a nie, jak się obawiała, nieprzytomny. Pochyliła się i delikatnie pocałowała go w czoło.

– Drżysz – szepnęła czule – to dobrze.

Nie zauważyła, jak bursztynowe oczy na moment otworzyły się i zaraz zamknęły. Wstała i poszła do łazienki, by wziąć prysznic.

Загрузка...