Pół godziny później zajechali pod jedyny w Keaton motel.
– Nasz najlepszy – powiedziała Julie. – Wcześniej Ted i Katherine podrzucili ich do domu Julie, skąd Zack zabrał bagaże. Dalej pojechali jej samochodem.
Zack z niedowierzaniem patrzył na długą ruderę, straszącą rozmieszczonymi co dwanaście stóp czarnymi drzwiami, przypominającymi zepsute zęby, na pusty basen położony tuż obok szosy. Uniósł wzrok i na głos odczytał neon nad budynkiem:
– „Motel Zatrzymaj Się Na Chwilę”. Chyba znajdzie się w okolicy coś lepszego?
– Niestety – powiedziała, ledwie powstrzymując śmiech.
Stary mężczyzna, w stetsonie na głowie, z policzkami wydętymi przeżuwanym tytoniem, siedział na metalowym krześle przed drzwiami recepcji i rozkoszował się wieczornym, przesyconym żywicą powietrzem.
– Witaj, Julie – zawołał. Wystarczyło mu jedno spojrzenie rzucone spod ronda kapelusza, by ją rozpoznać.
Zack porzucił wszelką nadzieję na znalezienie godnego kochanków, anonimowego, romantycznego miejsca. Do biura wchodził w całkiem już podłym humorze.
– Mogę zatrzymać na pamiątkę? – zapytał właściciel, gdy Zack podsunął mu formularz z nazwiskiem.
– Oczywiście.
– Zack Benedict – odczytał tamten z szacunkiem, uniósł kartę i przyglądał się podpisowi.
– Zack Benedict w moim hotelu, kto by pomyślał, że to możliwe!
– Ja z pewnością nie – zauważył Zack chłodno. – Chyba nie macie apartamentu?
– Są pokoje dla nowożeńców.
– Żartujesz, człowieku! – Zack obejrzał się na szpetny budynek, potem zarejestrował obraz Julie, z łobuzerskim uśmiechem na twarzy, opartej o drzwi biura, i humor od razu mu się poprawił.
– Apartament nowożeńców jest wyposażony w kuchenkę – zachwalał właściciel.
– Jakie romantyczne, biorę – powiedział Zack. Za plecami usłyszał stłumiony śmiech Julie. Sam też się uśmiechnął.
– Chodźmy. – Poprowadził ją w stronę drzwi apartamentu, a człowiek z recepcji wyszedł na zewnątrz i patrzył za nimi. – Czy mi się wydaje – zapytał Zack, wpuszczając Julie do środka – że ten gość filuje, czy wejdziesz?
– Nie tylko, jeszcze czy zamkniemy drzwi i jak długo u ciebie zostanę. Jutro całe miasto będzie znało odpowiedź na każde z tych pytań.
Zack nacisnął kontakt na ścianie, spojrzał na pokój i natychmiast zgasił światło.
– Ile czasu możemy spędzić u ciebie w domu bez wywołania plotek?
Julie zawahała się. Pragnęła znów usłyszeć zapewnienia miłości, dowiedzieć się, jakie ma plany.
– Wszystko zależy od twoich intencji… – powiedziała niepewnie.
– Są uczciwe, ale usłyszysz o nich dopiero jutro. Nie powiem na ten temat słowa więcej w pokoju z łóżkiem w kształcie serca, pokrytym czerwonym pluszem, i krzesłami obitymi purpurowym materiałem.
Julie ogarnęła błoga ulga. Zack wziął ją w ramiona. W ciemnościach gładził jej twarz, całował; cichł, gdy odwzajemniała jego pocałunek.
– Kocham cię – wyszeptał. – Sprawiasz, że jestem szczęśliwy. Ukrywanie się w Kolorado zamieniłaś w dobrą zabawę. Dzięki tobie ten apartament z piekła rodem wygląda jak panieński buduar. W więzieniu, nawet wtedy, gdy cię nienawidziłem, śniłem, jak na wpół zamarzniętego ciągnęłaś mnie do domu, jak ze mną tańczyłaś i kochałaś się. Budziłem się ogarnięty pożądaniem.
Musnęła jego wargi opuszkami palców, policzkiem potarła o pierś.
– Kiedyś, niedługo, zabierzesz mnie na swoją łódź, do Ameryki Południowej. Śniłam o pobycie tam z tobą.
– Nie jest zbyt okazała, dawniej miałem duży jacht. Kupię dla ciebie nowy i popłyniemy w długi rejs.
Potrząsnęła głową.
– Wolałabym, byśmy znaleźli się na tamtej łodzi, jak planowaliśmy, choćby tylko przez tydzień.
– Zrobimy jedno i drugie.
Niechętnie wypuścił ją z objęć i odprowadził przed drzwi.
– W Kalifornii jest o dwie godziny wcześniej i muszę załatwić przez telefon kilka spraw. Kiedy się znów zobaczymy?
– Jutro?
– Oczywiście, o której najwcześniej?
– Jak tylko chcesz. Od jutra hrabstwo zaczyna świętować. Będzie wielka parada, wesołe miasteczko, piknik, najrozmaitsze pokazy -wszystko z okazji dwusetlecia. I tak przez cały tydzień.
– Brzmi zachęcająco – powiedział i sam był zdziwiony, bo naprawdę tak pomyślał. – Przyjedź po mnie o dziewiątej, zafunduję ci śniadanie.
– Znam takie miejsce. Dają tam najlepsze jedzenie w mieście.
– Naprawdę, gdzie?
– McDonalds – zażartowała. Roześmiała się na widok jego przerażonej miny. Pocałowała go w policzek, wsiadła do auta i odjechała.
Wciąż uśmiechnięty, zamknął drzwi i włączył światło, podszedł do łóżka i, przełamując niechęć, położył na nim torby. Wyjął telefon komórkowy. Zadzwonił do Farrellów, którzy, jak wiedział, niecierpliwie czekali na informację o wyniku jego podróży. Chwilę czekał, aż Joe O'Hara odszukał Matta i Meredith wśród gości.
– No i? – zabrzmiał pełen oczekiwania głos Matta. – Meredith stoi przy mnie, też cię słyszy. Jak się ma Julie?
– Jest cudowna.
– Już po ślubie?
– Nie. – Zack z irytacją pomyślał o obietnicy danej ojcu Julie. – Nie śpieszymy się.
– Co takiego? – wyrwało się Meredith. – Myślałam, że o tej porze dotrzecie już do Tahoe.
– Wciąż jestem w Keaton.
– Och!
– W motelu „Zatrzymaj Się Na Chwilę”. Tym razem Meredith nie wytrzymała, usłyszał tłumiony chichot.
– W apartamencie dla nowożeńców. Teraz śmiech zabrzmiał głośniej.
– Jest tu nawet kuchenka. Meredith aż zapiszczała z radości.
– Wasz pilot też tu utknął, biedaczek, muszę zaprosić go na pokera.
– Uważaj – ostrzegł Matt – oskubie cię.
– Nie będzie nawet w stanie dostrzec, co ma w kartach, bo oślepi go czerwone, pluszowe łóżko w kształcie serca i purpurowe krzesła. Jak przyjęcie?
– Poinformowałem zebranych, że zostałeś wezwany w pilnej sprawie. Meredith zajęła się służbą i udaje gospodynię. O nic się nie martw, radzimy sobie.
Zack zawahał się, pomyślał o zaręczynowym pierścionku, jaki niezwłocznie potrzebował, i od razu stanęły mu przed oczami wspaniałe klejnoty z ekskluzywnych butików Bancroft & Company.
– Meredith, czy mogę prosić cię o przysługę?
– Co tylko zechcesz – zapewniła.
– Potrzebny mi natychmiast zaręczynowy pierścionek, jeżeli to możliwe, na jutro rano. Tego, czego szukam, nie znajdę w okolicy. A w Dallas nie mogę się pokazać – zaraz mnie rozpoznają. Chcę, jak długo się da, trzymać dziennikarzy z dala od Keaton.
Zrozumiała od razu.
– Powiedz, o co ci chodzi. Jutro rano, jak tylko w Dallas otworzą sklepy, zadzwonię do kierowniczki działu biżuterii i każę jej wybrać kilka pierścionków. Steve może zabrać je już o dziesiątej piętnaście i ci podrzucić.
– Jesteś aniołem. Oto, czego chcę…