Wirus

Pierwszą ofiarą epidemii był w czwartek Janusz T., maturzysta z niewielkiego nadmorskiego miasteczka. Drugi wypadek odnotowano nazajutrz w stolicy – piękna sekretarka dyrektora poważnej spółki. W wypadku trzeciego i czwartego denata trudno mówić o kolejności, symptomy bowiem pojawiły się prawie równocześnie w powiatowym C. (na skraju gór) i wojewódzkim B. we wschodniej części kraju. Do poniedziałku odnotowano dwadzieścia jeden przypadków, do wtorku sześćdziesiąt trzy.

– Mamy epidemię! – powiedział Naczelny Lekarz Kraju. Władza, jak to władza, natychmiast utajniła tę informację.

– Panika tylko może zaszkodzić sprawie – stwierdził wicepremier powołany na szefa sztabu kryzysowego, obradującego permanentnie metodą telekonferencji.

– Chwalić Boga, choroba nie kończy się śmiercią! – rzekł Minister Wyznań.

– Na razie! – lakonicznie uzupełnił Minister Zdrowia.

– Ale może nas zdrowo kosztować – dodał Minister Finansów.

– Zwłaszcza, gdy dowie się o tym świat – westchnął Minister Spraw Zagranicznych.

– A czy musi? – zapytał Premier.

Choroba miała przebieg gwałtowny, a równocześnie dziwny – zrazu objawiała się wysypką na twarzy, potem wysoką gorączką, wreszcie wywoływała stany euforyczne, prowadzące niekiedy do zakłócania porządku publicznego, przechodząc po trzech dniach w głęboką apatię. Podobne reakcje wywoływał dotąd tylko alkohol wespół z narkotykami. Żaden jednak z chorych nie znajdował się pod wpływem wspomnianych używek. Niektórzy nawet mieli opinię abstynentów. Najdziwniejsze było jednak, że żaden z chorych nie kontaktował się przedtem z innym zarażonym. Ba, trudno by znaleźć jakiegoś wspólnego nosiciela. Naukowcy z Centrum Epidemiologicznego zgadzali się, że zarazę powoduje jakiś wirus dotąd nieznany medycynie i tak mikroskopijny, że nie sposób było go zauważyć. Tylko, jak dochodziło do infekcji?

Szybko wykluczono możliwość zatrucia pokarmowego, kropelkowego, choroby nie mogły roznieść insekty ani gryzonie. Nie przenosiła się metodą płciową (wśród zarażonych był jeden pop i jedna zakonnica). Może więc wirus był wszechobecny, a aktywizował się tylko u wybranych?

Niestety, po przeanalizowaniu stu podstawowych cech – okazało się, że nie ma żadnej prawidłowości, wśród chorych reprezentowani byli przedstawiciele wszystkich grup krwi, kolorów włosów i skóry (zachorował jeden Murzyn), ras (wśród chorych nie zabrakło Cygana ani Żyda). Chorowali mężczyźni i kobiety, młodzież i emeryci, humaniści i technicy, urzędnicy i artyści. Chociaż, co skwapliwie odnotowano, przewagę mieli ludzie z wyższym wykształceniem.

– I to jest jakaś wskazówka! – zauważył Minister Oświaty.

– Może należy gruntownie zbadać ich hobby? – podpowiedział Minister Kultury.

– Sprawdziliśmy – ripostował Minister Spraw Wewnętrznych. – Są tam reprezentowani zarówno filateliści, numizmatycy, bibliofile, wędkarze, myśliwi, krzyżówkowicze jak i działkowicze.

– A komputerowcy? – zapytał z głupia frant Minister Łączności.

– O kurczę – zawołał Premier, podrywając się znad klawiatury. – O tym nie pomyśleliśmy, wszyscy zarażeni mieli komputery podłączone do sieci.

W tym momencie na ekranie domowego monitora każdego z członków gabinetu uczestniczących w telekonferencji pojawiła się pulsująca ikonka: „Masz wiadomość”.

– Nie otwierać – wrzasnął szef Urzędu Ochrony Państwa.

– To od hakera!

Ale było za późno.

W następnych dniach doszło do wielu zaskakujących zdarzeń.

– Minister Spraw Wewnętrznych uciekał przed kontrolą drogową, Minister Spraw Zagranicznych poprosił o azyl na Białorusi, Minister Finansów goły jak święty turecki stanął żebrać pod kościołem, zaś Minister Kultury wtargnął z szablą do Muzeum Narodowego i porąbał dwa Picassy. Wkrótce jednak euforia minęła i cały gabinet pogrążył się w apatii, aż do przedterminowych wyborów. Hakera nigdy nie znaleziono. Ciekawe jednak, dlaczego prominenci czołowej partii opozycyjnej jeszcze przed wybuchem epidemii wyposażyli swe komputery w nowe programy antywirusowe?

Загрузка...