Dom specyficznej troski

Na początek zobaczył jej nogi, gdy schodziła po betonowych schodach wiodących na molo. Mocne łydki, wyrastające z wełnianych skarpet. Wyglądała dokładnie tak, jak ją sobie wyobrażał, wysportowana blondynka o silnych ramionach i płaskiej klatce piersiowej. Był pewien, że jej biogram nie mija się z prawdą – pełna subordynacja i nieskomplikowany charakter gwarantowały, że będzie idealną osobą do wyznaczonych zadań. Oczy miała osobliwie niebieskie, a na policzkach rumieńce, jakie zapewnić może tylko czyste sumienie i regularny tryb życia, aczkolwiek nie można było wykluczyć istotnego wpływu doskonałego kosmetyku o nazwie Lavandina.

Zielonożółta karetka służby psychiatrycznej zakręciła na pustym placyku i zniknęła w głębi platanowej alei. Joanna zeskoczyła do motorówki. Herbert podał jej rękę. Uścisk miał mocny, pewny.

– Rewelacyjna punktualność – pogratulował. Odpowiedział mu szczery uśmiech nieskazitelnie białych zębów.

Zapuścił silnik. Czekał ich kawał drogi. Dom leżał na wyspie w północnej, niegościnnej części jeziora, gdzie dostępu do brzegów broniły dzikie góry, a wypływająca rzeka tworzyła groźną kaskadę. Herbert nie zadawał wielu pytań. Posiadał pełne dossier pielęgniarki: pięć lat pracy w szpitalu w stolicy, trzy ostatnie lata w Zakładzie dla Kobiet o Zaostrzonym Progu Ryzyka, stanowiły doskonałą rekomendację.

– Praca nie będzie trudna, siostro Joanno – tłumaczył. – To maleńki ośrodek, można powiedzieć prawie domek jednorodzinny, czterech strażników, kucharka, pielęgniarz i my, to wszystko.

– A pensjonariusze?

– Przeważnie starzy, zmęczeni ludzie, o nieco śmiesznych choć niezbyt groźnych dewiacjach, żyjący w wyimaginowanym świecie o dość skomplikowanej hierarchii. Naszym celem jest zapewnienie im maksimum spokoju, stąd troska o jak najmniej zmian i ta klauzula w umowie, która mogła panią nieco zdziwić.

– Jaka klauzula, doktorze? – błękitne oczy popatrzyły na niego z zaciekawieniem.

– Zgoda na zerwanie na najbliższe trzy lata wszystkich kontaktów ze światem zewnętrznym.

– Ach, nawet nie zwróciłam na to uwagi!


Max, potężny, ponad dwumetrowy pielęgniarz – niemowa o twarzy dziecka, zaniósł jej walizeczkę do pokoiku na poddaszu. Joanna umyła ręce w mikroskopijnej umywalce, a następnie krętymi schodami zeszła do stołówki. Pensjonariusze jedli zupę podaną przez kucharkę, która wyglądała jak idealna krzyżówka rodziców, z których jedno cechował zespół Downa, drugie zaś nękane było przez Basedowa. A, i tak uchodzić mogła za przystojniaczkę w porównaniu z pacjentami. Joanna różne już monstra w życiu widziała, ale czwórka mężczyzn przy stole przypominała potwory z filmowego horroru. Twarze pensjonariuszy pokrywały przerażające wypryski, bąble i czyraki, które całkowicie zniekształcały im rysy, a postronnego obserwatora musiały napawać odruchowym wstrętem. Odrażający karmin świeżych blizn przechodził w zadziwiający fiolet zrogowaciałych tkanek… Herbert uprzedził ją wprawdzie, że w poprzednim miejscu pobytu pensjonariusze ulegli zatruciu szerzącym się tam grzybkiem fungus miraculus, a zastosowana terapia zablokowała jedynie przerzuty na dalsze partie ciała, ale mimo to przeżyła szok.

– Przywyknie pani. I proszę się nie bać, w obecnym stadium grzybek nie jest zaraźliwy.

Jej wejście powitano pochrząkiwaniami i pełnymi uznania sapnięciami.

– Chłopcy, to wasza nowa opiekunka, siostra Joanna – powiedział doktor. – A to, jeśli siostra pozwoli, są: Naczelnik, Generał, Profesor i Patriarcha.

Witali się z nią kolejno, każdy na swój sposób. Generał najpierw dziarsko stuknął obcasami i zasalutował, ale potem, gdy odwróciła się do Profesora, uszczypnął ją w pośladek, szepcząc: „Zdrowa dupa!” Profesor ucałował koniuszki palców pielęgniarki tak delikatnie, że nawet kropla ropy z jego nosa nie padła na jej dłoń. Patriarcha przywitał się, podając rękę po kobiecemu. Jak do ucałowania. A potem pobłogosławił znakiem krzyża. Naczelnik zaś uścisnął Joannę, jakby była jego kumplem z drużyny piłkarskiej. Przy okazji dowiedziała się, że do Generała najlepiej mówić: „Tak jest, panie Generale!”, do Profesora: „Ekscelencjo”, a do Patriarchy: „Ojcze”.

– A ja jestem Henryk – zakończył mężczyzna tytułowany Naczelnikiem.

Po obiedzie, w trakcie którego z dużym wysiłkiem zmusiła się do przełknięcia paru łyków zupy, przeszli razem z doktorem Herbertem do niewielkiego ambulatorium. Joanna poprosiła o karty historii choroby pacjentów.

– Nie prowadzimy – zaskoczył ją Herbert. – Nie ma takiej potrzeby. Stan pacjentów można określić jako stabilny, objawy cechuje constans, ot łagodne niekonfliktowe urojenia, zabawne nawyki. Podajemy im standardowe środki uspokajające. I pozwalamy się bawić.

– Bawić?

– Patriarcha uroił sobie, że naprawdę jest księdzem. Rzeczywiście rewelacyjnie zna Biblię, żywoty świętych, lubi monologować o moralności. Generał uwielbia gry komputerowe, czasem też rozstawia na planszach armie ołowianych żołnierzyków. Profesor natomiast przepada za literaturą. Sam też pisuje wiersze. Aha, i bardzo dba o swoje zdrowie i tężyznę. Trzeba więc codziennie pobiegać z nim po alejce wokół wyspy.

– Nie może biegać sam?

– Zdarzyło mu się już raz wpaść do wody. Ledwo go wyciągnęliśmy.

– A ten, jak mu tam…? Naczelnik?

– Henryk? To ponury, nieobliczalny typ. Trzeba na niego uważać.

– W jakim sensie? Seksualnym?

– W ogóle nie należy przebywać z nim sam na sam.


* * *

Mimo ogromnego zmęczenia Joanna spała krótko. Obudził ją jakiś szmer. Ogromna twarz księżyca w pełni zajmowała przestrzeń między framugami okna. Zegarek wskazywał dziesięć po pierwszej. Gdzieś w pobliżu rozległ się szept:

– Siostro Mario, siostro Mario…

Poznała głos Henryka. Jak się tu dostał? Przecież drzwi zamknęła od wewnątrz? Wyskoczyła z łóżka i dopadła drzwi. Zamknięte. Tymczasem spory cień przysłonił otwarte okno. Naczelnik musiał wspiąć się po bluszczu.

– Siostro Mario…

Otworzyła drzwi, chciała wyskoczyć na korytarz, krzyknąć. Przybysz okazał się szybszy. Dopadł jej dwoma susami i zatkał dłonią usta. Joanna była silna, ale w jego rękach czuła się jak szmaciana lalka.

– Spokojnie! – szepnął prosto do ucha. – Nic ci nie zrobię, ten bezpieczniak musiał ci naopowiadać na mój temat koszmarnych bzdur. Zaraz, ty nie jesteś siostrą Marią, ty jesteś ta nowa… Biedactwo.

– Co tu się dzieje? – z korytarza dobiegł głos Herberta. Drzwi otworzone uniwersalnym kluczem stanęły otworem. Za doktorem postępował olbrzymi sanitariusz. Naczelnik puścił Joannę, skulił się na podłodze jak psiak oczekujący na skarcenie.

– Henryk do pokoju! Znowu wariujesz podczas pełni?! Max cię zaprowadzi.

Pacjent pokornie pokiwał głową i pochlipując jak dziecko, dał się odprowadzić gigantowi.

– Nie wolno spać przy otwartych oknach – pouczał Herbert. – A jeśli zauważy się coś podejrzanego, należy wzywać pomocy. Nie chciałem siostry straszyć, ale prawda jest taka, że nasz samozwańczy Naczelnik tydzień temu gołymi rękami udusił siostrę Marię, pani poprzedniczkę.


* * *

Przez następne kilka dni nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Pacjenci dopiero oswajali się z nową pielęgniarką, czasami tylko wyrwało im się jakieś zdanie nie dotyczące pogody, diety, korzonków czy hemoroidów. Na przykład Patriarcha, gdy masowała mu pokręcone przez reumatyzm nogi, zapytał znienacka:

– A powiedz, dziecinko, czy odbudowano już stołeczną katedrę spaloną podczas zajść kwietniowych?

Ponieważ milczała, powtórzył pytanie na poły lękliwie, na poły błagalnie.

– Odbudowano, pięć lat temu – odrzekła. – Ale bardzo proszę nie zadawać mi więcej takich pytań.

– Nie będę. Niech cię Bóg zachowa w swojej opiece, moje dziecko.

Innym razem Generał zaprosił ją do planszy zastawionej ołowianymi żołnierzykami, sporo mówił o walorach działań oskrzydlających, a zakończył rzuconym półgłosem zwierzeniem:

– Szkoda, że swego czasu zabroniłem przyjmowania kobiet do szkół oficerskich, posiada pani niewątpliwie coś, co zwie się „gruczołem Bellony”.

– A wie pani, że zawsze lubiłem takie zdecydowane blondynki – wyznał jej parę godzin później Profesor. – Szkoda, że nie zdecydowałem się uczynić kogoś podobnego do pani swoim rzecznikiem. Tak, tak, popełniłem poważny błąd, lekceważąc opinię publiczną. Wydawało mi się, że program radykalnych reform wystarczy. A propos, nie wie pani przypadkiem, jaki jest aktualny kurs naszej waluty do dolara?

Nim zdążyła odpowiedzieć, zabrzęczał pager przy jej pasku, Herbert wzywał ją do siebie. Czyżby przekaźnik był równocześnie mikrofonem podsłuchowym?

– Pomyślałem sobie, że może mieć pani do mnie parę pytań. – Brzydki uśmiech igrał na wąskich, zaciętych wargach doktora.

– Nie mam. Pacjenci jak na razie nie nastręczają mi szczególnych trudności.

– A nie zastanawiają pani ich urojenia? Nie sposób przy pani inteligencji nie zauważyć, że ci biedacy mniej lub bardziej udatnie usiłują odgrywać przed panią postaci z ostatniego dziesięciolecia naszej historii. Generał podaje się za przywódcę junty, która uciskała naród aż do rewolucji wrześniowej. A przecież musiała pani widzieć, jak pluton egzekucyjny rozstrzeliwuje tę kreaturę przed kamerami telewizji.

– Oczywiście.

– Profesor uroił sobie, że jest owym gapowatym intelektualistą, premierem pierwszego demokratycznego rządu, który po roku reform zmiótł strajk generalny.

– Doskonale wiem, że tamten premier popełnił samobójstwo.

– Właśnie. Natomiast nasz następny pacjent, pseudonim Naczelnik, podaje się za przywódcę owego strajku generalnego, późniejszego Naczelnika Państwa, którego obalił kolejny przewrót. Powstanie kwietniowe. Naczelnik dzielnie poległ na schodach swego pałacu. Potem, jak wiadomo, powstała u nas republika teokratyczna na czele z patriarchą Zjednoczonego Kościoła. Pamięta pani, państwo wyznaniowe, celibat urzędników, kara chłosty w sz kołach i fabrykach. Gdyby pożył dłużej, wystrzegając się trucizny, pewnie mielibyśmy tu drugi Iran…

– Rozumiem już, za kogo uważa się Patriarcha! – powiedziała Joanna.

– Zgodzi się pani, że jest to bardzo interesujący przypadek dopełniających się dewiacji – Herbert uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Normalnie chorzy żyją własnymi, pojedynczymi urojeniami. W naszym domu mamy rzadki przykład paranoi zbiorowej. Jest to ewenement na skalę światową i dlatego dostałem subwencję rządową na prowadzenie tego eksperymentu. Sądzę, że teraz wszystko jest jasne?

– Tak jest – odparła.

– No to proszę wracać do pracy. A jeśli zechcą się pani zwierzać, proszę udawać, że ufa pani każdemu ich słowu.


* * *

Nazajutrz przy podwieczorku wybuchnął konflikt. Patriarcha skrytykował jakość ciastek.

– To kwestia mąki – zauważył Profesor. – Jej jakość ostatnio się pogorszyła.

– Bo kto swoimi poronionymi reformami zrujnował wieś – wtrącił Naczelnik.

– Wielowiekowe zaniedbania – nie dawał się zbić z tropu Profesor.

– Niska kultura agrarna i spuścizna po rządach junty.

– O przepraszam, moje wojska zawsze pomagały w żniwach – obruszył się Generał.

– Jeżdżąc czołgami po czarnoziemach!

Poczerwieniały na twarzy Generał walnął pięścią w stół, na co Naczelnik porwał za kremówkę. Aliści Generał najwidoczniej należał do dowódców, którzy kulom kłaniać się nie zwykli, więc uchylił się i pocisk trafił prosto w Patriarchę…

Bitwę przerwał dopiero Max ze szlauchem i Herbert ze strzykawką…

– Co tu się dzieje, czyżby nie zaaplikowała im siostra codziennej dawki środków uspokajających? – pieklił się lekarz.

– Dałam, jak pan zalecił, dawka 0,05.

– Za słaba. Należy dawać 0,5! Na przyszłość, siostro, będzie pani potwierdzać moje polecenia pisemnie. A teraz proszę zająć się Profesorem, widelec Generała rozharatał mu udo, a potem Henrykiem. Kiedy upadł nań Patriarcha, chyba zwichnął sobie rękę…

Upał był nieznośny, więc pensjonariusze przebywali w cienistych altanach. Joanna opatrzyła Profesora i nastawiła nadgarstek Naczelnika. Mężczyzna cicho jęczał z bólu.

– Zrobimy usztywnienie, dostanie pan zaraz coś przeciwbólowego i na sen – powiedziała. Podała mu pastylkę, a następnie opróżniła strzykawkę w watkę, którą przytknęła do ręki. Nie musiała nawet mrugać porozumiewawczo. I tak zrozumiał. Wzrokiem wskazał swój zegarek, na stałe wrzynający się w przegub, i jej służbowy pas z pagerem. Podsłuchy! Poradziła sobie z jednym i drugim. Zdjęła pasek wraz z kitlem i położyła go na skraju pobliskiego basenu. Następnie dość ściśle i grubo obandażowała nadgarstek pacjenta, skrywając pod grubą warstwą podsłuchowy zegarek. Henryk był zaskoczony jej działaniami. Dłuższy czas milczał, ale w końcu szepnął:

– Pani nie dała nam dzisiaj leków, dlaczego?

– Muszę poznać prawdę? Dowiedzieć się, co tu się dzieje?

– To bardzo niebezpieczne.

– Ja się nie boję. Kim jesteście naprawdę?

– Czy zna pani życiorys Naczelnika Henryka?

– Któż go nie zna?

– Czytała więc pani o wybuchu pary w hucie, gdy omal nie zginął i o postrzale podczas demonstracji.

– W lewą nogę…

– Proszę zatem obejrzeć moje plecy i lewe udo. Tego nie mogli zmienić nawet aplikując nam tego upiornego grzyba… No, śmiało. – Ściągnął spodnie. – Poznaje pani?

– O mój Boże? – krzyknęła. – A ci pozostali?

– Też są najprawdziwsi.

– Przecież powinni nie żyć.

– Powinni, ale żyją. To nasz oryginalny wkład do światowej kultury politycznej. Wszystko rozpoczął Profesor, gdy zamiast zlikwidować Generała zainscenizował egzekucję i zesłał go tutaj. Ja zrobiłem to samo z Profesorem, Patriarcha ze mną, a kolejny szef państwa, Namiestnik wydelegowany przez wywiad ościennego mocarstwa, który jak sądzę, rychło tu do nas dołączy, wypróbował analogiczny patent na Patriarsze. Da się tu żyć, a problemem jest tylko nasz doktor Herbert. Jedyny prawdziwy wariat na tej wyspie.

– Wariat? – w głosie Joanny zabrzmiał niepokój.

– Pełny schizol! Jak pani myśli, kto zabił te wszystkie dziewczyny. Ja?

– Jak to wszystkie? Wiem tylko o śmierci siostry Marii.

– A Klarusia, Dorotka, Regina? Zginęły wszystkie, które zaczęły domyślać się prawdy.

– Czy są na to jakieś dowody?

– Sądzę, że w jego biurku znalazłaby siostra i sztylet z krwią Doroty i pończochę, którą udusił naszą małą Reginę. Ale nie radzę szukać! Kończmy tę rozmowę. I nigdy do niej nie wracajmy.


* * *

Było dobrze po północy, kiedy Joanna wślizgnęła się do gabinetu doktora. Z korytarza niosło się pochrapywanie Maxa, a światło w oknie przylegającej do gabinetu sypialni Herberta zgasło dobrą godzinę wcześniej. Drzwi nie były zamknięte, któż mógłby tu wtargnąć? Pojawienie się pacjentów na pierwszym piętrze automatycznie uruchomiłoby alarm. Księżyc oświetlał wnętrze tak jasno, że nie musiała zapalać latarki. Dotarła do biurka, podważyła szufladę… Poświata odbiła się od chłodnej stali sztyletu. Równocześnie jednak rozbrzmiał przenikliwy dźwięk telefonu. W korytarzu zaszurały ciężkie buty sanitariusza. Przerażona, zdążyła wsunąć się pod biurko.

– Ja odbiorę! – w drzwiach sypialni pojawił się Herbert. Chwycił słuchawkę.

– Tak, to ja. Melduję panie prefekcie, że wszystko gotowe na przyjęcie Namiestnika. Co? Oczywiście, że tu jest. Bardzo dobrze się spisuje. Jak to nie żyje? – chwilę słuchał bez przerywania. – Rozumiem. Oczywiście, poradzimy sobie. Nie ma problemu. Nowa za tydzień? Tak jest. A Namiestnik? Rozumiem, jak tylko skończy kurację grzybkową. Tak. Ku chwale Ojczyzny!

Położył słuchawkę i nabrał więcej powietrza w płuca: – Max! Pielęgniarz stanął w drzwiach.

– Natychmiast sprowadzisz tu siostrę Joannę. Uważaj, to niebezpieczna wariatka. W swoim zakładzie zabiła prawdziwą pielęgniarkę i przybyła do nas podając się za nią. Dopiero dziś znaleziono zwłoki tamtej biedaczki i odkryto, że stan więźniarek się nie zgadza. Ciekawe tylko, dlaczego to zrobiła?

Max odszedł, a Herbert dopiero teraz zauważył wysuniętą szufladę.

– O cholera! Dlaczego?…

Nóż dziewczyny wyprysnął spod biurka jak jadowita żmija. Chłód przeszył trzewia doktora. Cofnął się, krzycząc i bluzgając krwią, a Joanna postępowała za nim, zadając kolejne ciosy.

– Dlaczego? – wołała. – Dlatego, że zabiłeś siostrę Marię, którą kochałam i która mnie kochała jak męża! Dlatego, że jestem aniołem śmierci, zesłanym na tę grzeszną ziemię, aby odmienić jej oblicze!

Więcej dyrektor placówki nie mógł słyszeć, pochłonęła go czarna mgła. Max zginął porażony elektryczną pałką, a potem zepchnięty w fale jeziora. Nikt z pacjentów nie dowiedział się nigdy, co stało się z pozostałymi strażnikami. Rano, kiedy Joanna zadzwoniła na pobudkę, na posterunku nie było żadnego.

– Jesteście wolni, panowie – oznajmiła pacjentom, stojąc w paradnym mundurze straży. Jej głowa była ogolona na zero. – W ciągu tygodnia dzięki maści antygrzybicznej wasze oblicza wrócą do dawnego wyglądu, a po tygodniu wsiądziemy w łódź i odmienimy bieg historii.

Milczeli zaszokowani.

– Na Boga – wyksztusił wreszcie Generał. – Kim pani jest?

– Joanną. Joanną Orleańską – zawołała z ogniem. – U mego boku wkroczycie do stolicy. Każdy świadom popełnionych wcześniej błędów, przekonany do wspólnego działania. Wspólnie uszczęśliwimy ten kraj…

– Ależ Joanno – głos premiera intelektualisty nagle się załamał. – To przecież niemożliwe.

– Bierzesz nas dziecko za kogoś innego – dorzucił Generał.

– Bóg odjął ci rozum, gdzie jest pan doktor? – zakwilił Patriarcha.

– My jesteśmy tylko biedni wariaci – zakończył Henryk.

– Biedni wariaci!

Nad górami pojawiło się słońce. Na wysepce rozpoczynał się kolejny piękny dzień.

Загрузка...