ROZDZIAŁ XV

Towarzyszka wiceadmirał Esther McQueen nie znała dokładnie celu operacji „Pozór”, ale wiedziała, w jak ciężkiej sytuacji w pobliżu Trevor Star znajduje się Ludowa Marynarka, co w połączeniu z siłami, jakie oddano pod jej rozkazy, oznaczało, że cel operacji jest zaiste doniosły. „Pod jej rozkazy” było zresztą eufemizmem — 30. Zespołem Wydzielonym tak naprawdę dowodził komisarz przysłany przez bezpiekę. I to, że Komitet usunął jej z drogi wszystkich oficerów pochodzących z rodów legislatorskich, dzięki czemu została wreszcie admirałem, nie rekompensowało bynajmniej wkurzenia z powodu stałego nadzoru, jakiemu była poddana zawodowo. Naturalnie niczego podobnego nie okazywała przesiadującemu prawem kaduka na pomoście flagowym towarzyszowi komisarzowi Fonteinowi, ale pewnego pięknego dnia nadejdzie czas zapłaty…

Fontein uśmiechnął się do niej ze zwyczajowym zakłopotaniem, które wykazywał, jeśli chodziło o wszystkie kwestie związane z działaniami wojskowymi. Widok satysfakcji, która błysnęła w jej oczach, zirytował go też jak zwykle — nie lubił być traktowany jak dureń, zwłaszcza przez kogoś, kto tak źle to ukrywał, ale sam tego chciał. Sporo się zresztą napracował, nim ją przekonał, że jest tylko zwykłym głupim Prolem — ignorantem, który tylko dzięki własnej niekompetencji zdobył taką pozycję. Nie miał najmniejszego zamiaru odkrywać, jak dobrze zna się na taktyce czy zasadach działania floty… ani że znacznie lepiej od niej rozumie cele operacji i jej znaczenie. Bezpieka wybrała Erasmusa Fonteina na komisarza wiceadmirał McQueen mimo niechęci sekretarza Saint-Justa do rozstawania się z nim. Fontein wyglądał jak zasuszony i całkiem nieszkodliwy wujek, co było w najwyższym stopniu mylące. Większość towarzyszy komisarzy (a naturalnie o hołocie należało teraz mówić per „towarzysz”, a nie „Prol”, bo to było plutokratyczne i obelżywe określenie wymyślone przez poprzedni reżim, a próba wprowadzenia zwrotu „obywatel” nie powiodła się) wywodziła się z grona tych, którzy z niewiadomych przyczyn najbardziej nienawidzili legislatorów. W części przypadków powodem były doznane krzywdy, ale w większości działał ten sam motyw co w przypadku szpicli — byli nimi przegrani. Dlatego tak wielu prawdziwą przyjemność czerpało z udowadniania przy każdej okazji, że teraz oni mają władzę, mimo że oficerowie, których nadzorowali, bynajmniej nie byli ulubieńcami tamtego reżimu. Wychodzili z prostego założenia: oficerowie byli uprzywilejowani, a oficer to oficer, liczy się sztuka — skoro nie mogli się zemścić na tych, którzy wyrządzili im jakąś krzywdę, to rozładowywali się na tych, których mieli pod ręką.

Do pewnego stopnia odpowiadało to i Komitetowi, i bezpiece, bowiem jedni i drudzy nie ufali wojsku. Stosunki panujące między oficerami Ludowej Marynarki a komisarzami stanowiły dla tych pierwszych ciągłe przypomnienie, że każde zachowanie mogące choćby wyglądać na zdradę będzie miało fatalne skutki i zaręczało, że przypadki współpracy oficerów i komisarzy na szkodę nowej władzy należeć będą do prawdziwej rzadkości.

Niestety, istnieli oficerowie wymagający szczególnie zręcznego traktowania, jak choćby Esther McQueen. Nikt nie miał wątpliwości, że jest lojalna wyłącznie wobec siebie, ale była najlepszym admirałem, jakiego mieli, i potrzebowali jej umiejętności, doświadczenia i inteligencji. Była zbyt użyteczna, by ją zmarnować, a nie ulegało kwestii, że głupiego nadzorcę wykorzysta bez większego trudu, a każdego, którego będzie podejrzewać o inteligencję, wymanewruje albo będzie przynajmniej próbować, tracąc siły i czas nie na to, na co powinna.

Dlatego Fontein dostał ten właśnie przydział. Bowiem pod niegroźną fasadą krył się zimny, obiektywny i całkowicie amoralny, doświadczony operator, który aktywnie działał od wielu lat. W starej firmie Saint-Justa doszedł do stopnia majora, a specjalizował się w pilnowaniu Ludowej Marynarki. Miał jednak większe apetyty i zaoferował swą olbrzymią wiedzę spiskowcom. Okazała się ona nieoceniona przy planowaniu i wykonaniu zamachu, a także przy zwaleniu winy na flotę. Kiedy Urząd Bezpieczeństwa zastąpił istniejące dotąd służby, Fontein awansował w nagrodę na brygadiera.

Saint-Just wolałby go użyć jako kierownika któregoś z zespołów systemowych w układzie podejrzewanym o skłonność do rebelii, ale zdolności aktorskie połączone z wiedzą merytoryczną i początkami paranoi kwalifikowały go do tego przydziału. McQueen nie podejrzewała go, bo nie znała nawet ze słyszenia, i dlatego właśnie był niezastąpiony jako jej anioł stróż. A misja, którą miał wykonać jej Zespół Wydzielony, była zbyt istotna dla całej Ludowej Marynarki, by ryzykować.

— A więc operacja przebiega zgodnie z planem, towarzyszko admirał? — spytał niewinnie.

— Tak jest w istocie, towarzyszu komisarzu. Dotrzemy do Minette prawie dokładnie o wyznaczonym czasie.

— Doskonale, towarzyszko admirał. Doskonale. Jestem pewien, że Komitet będzie zadowolony.

— Miło mi to słyszeć, towarzyszu komisarzu — odparła, odwracając się do holoprojekcji taktycznej.

Ukazywała ona pięćdziesiąt pięć okrętów stanowiących 30. Zespół Wydzielony prowadzonych przez szesnaście superdreadnaughtów 7. i 12. Eskadry Liniowej mknących przez nadprzestrzeń z prędkością tysiąc trzysta razy przekraczającą prędkość światła.


Wiceadmirał Eskadry Czerwonej Royal Manticoran Navy Ludwig Stanton stłumił ziewnięcie, niosąc kubek z kawą do głównej holoprojekcji na pokładzie flagowym HMS Majestic. Widać na nim było wszystkie jednostki Grupy Wydzielonej „Minette” pozostające na orbicie Everestu, jedynej zamieszkałej planecie systemu. Byłby to przejaw całkowitej beztroski i czysty idiotyzm, gdyby nie drobiazg — komputery taktyczne dreadnaughta sprzężone były z centrum łączności pozostającym w stałym kontakcie z siecią sond zwiadowczych obejmującą cały układ planetarny od granicy przejścia w nadprzestrzeń. A sondy te nadawały informacje z szybkością większą niż szybkość światła, co oznaczało, że holoprojekcja przedstawiała obraz w czasie rzeczywistym bez żadnego opóźnienia. Nic większego od kutra nie mogło zostać nie zauważone, jeśli leciało z włączonym napędem, a maksymalny zasięg sond obejmował kulę o promieniu godziny świetlnej od słońca systemu — gwiazdy typu G3. Likwidowało to konieczność posłania okrętów na pikiety i pozwoliło skoncentrować wszystkie siły łącznie z niszczycielami w pobliżu planety, skąd najskuteczniej mogły przeciwdziałać zagrożeniu, obojętne skąd by się ono nie pojawiło.

Stantona irytowała konieczność pozostawania z daleka od frontu przebiegającego między Nightingale a Thetis, gdzie znajdowała się wysunięta baza Sojuszu. Cały czas coś się tam działo, podczas gdy w układzie Minette panował spokój. System tak naprawdę nie miał strategicznego znaczenia — był bazą osłaniającą południowe skrzydło przed zagrożeniem z baz Ludowej Marynarki znajdujących się w systemach Treadway i Solway. Zagrożenie to było minimalne, bowiem wycofano z nich wszystkie okręty do obrony Trevor Star, a nieruchome forty nie stanowiły ofensywnej broni. Mimo to należało chronić przed hipotetycznym atakiem ponad miliard mieszkańców systemu Minette, bowiem należeli do Sojuszu i Gwiezdne Królestwo zobowiązało się do tego, podpisując traktat. I dlatego jego cztery dreadnaughty marnowały się, bezczynnie o sto pięćdziesiąt lat świetlnych od miejsca walki.

Popijając kawę, przyglądał się symbolom oznaczającym frachtowce kursujące między planetą i dwoma pasami asteroidów. A raczej nie tyle samą planetą, ile orbitalnymi hutami. Minette nie posiadał specjalnie nowoczesnego przemysłu, za to stanowił ważne źródło surowców i półproduktów przemysłu ciężkiego. Planowano zwiększyć jego możliwości obronne poprzez budowę systemu ciężkich fortów orbitalnych wokół Everestu, ale projekt ten nie został zrealizowany, bowiem wybuchła wojna. Choć każda baza, zwłaszcza posiadająca dużą stocznię remontową, wymagała stacjonarnych fortyfikacji, RMN zaprzestawała ich budowy, koncentrując się na budowie nowych okrętów. Powód był prosty — forty były znacznie droższe, bowiem należało zbudować cały system fortyfikacyjny bazy, by był on skuteczny, a nawet Gwiezdnego Królestwa nie było stać na budowanie wszystkiego równocześnie.

I tak podziwu godne było to, iż przedwojenny wyścig zbrojeń nie wykończył gospodarki Królestwa, bo choć oznaczał boom dla przemysłu zbrojeniowego i stoczniowego oraz przyczynił się do niezwykłego rozwoju techniki, koszt finansowy był olbrzymi. Uratowało ich jedynie potężne zaplecze przemysłowe i nader liczna flota handlowa oraz naturalnie kontrola nad Manticore Wormhole Junction, skąd płynęła rzeka podatków, mimo iż jednostkowo nie były one wysokie.

Teraz sytuacja się pogorszyła, jak to zwykle w czasie wojny — podatki i opłaty za korzystanie z tego terminalu zostały już dwa razy podniesione i z pewnością na tym się nie skończy. Innym problemem, który co prawda jeszcze nie zaistniał, ale majaczył na horyzoncie, była kwestia ludzi, a konkretnie odpowiedniej ich liczby, by móc równocześnie obsadzić załogami nowe okręty, uzupełnić straty i utrzymać liczebność załóg statków handlowych i kluczowych zakładów przemysłowych. Co i tak nie zmieniało faktu, że mogło być znacznie gorzej — nikt inny nie posiadał możliwości skutecznego przeciwstawienia się agresywnym planom Ludowej Republiki Haven, a Gwiezdne Królestwo Manticore zdołało stworzyć odpowiedni przemysł i potencjał militarny i to mimo rozpaczliwych wrzasków takich krótkowzrocznych kretynów jak liberałowie i postępowcy. A ci wyli niczym kastrowane hexapumy, że „tyle pieniędzy podatników marnowanych jest na alarmistyczne i nieproduktywne cele wojskowe”.

Dzięki temu „marnowaniu” jedynie pojedynczy pierścień baz stał w tej chwili między dowodzonym przez admirała White Haven efektem „alarmistycznych i nieproduktywnych celów wojskowych” a systemem Trevor Star, w którym znajdował się jedyny terminal Manticore Junction kontrolowany przez Ludową Republikę. Niejako po drodze Królewska Marynarka znacznie zmniejszyła przewagę wroga w okrętach liniowych, przed wybuchem wojny wręcz miażdżącą. Z drugiej jednak strony Ludowa Republika Haven nie straciła jeszcze żadnego naprawdę ważnego systemu planetarnego. Pewnie: utrata Sun-Yat zabolała, jako że znajdowały się tam olbrzymie stocznie, które po unowocześnieniu pomogą Royal Manticoran Navy, ale była to drobna strata w porównaniu z olbrzymią infrastrukturą zbrojeniową, którą Republika budowała przez pięćdziesiąt lat. I dlatego też Sojusz nie mógł sobie pozwolić na marnowanie środków, by fortyfikować rejony tyłowe. Musiał skoncentrować się na budowie jak największej liczby okrętów i to jak najszybciej, by kontynuować ofensywę. A na dodatek, jak zauważył słusznie któryś ze speców od uzbrojenia, te same okręty mogły być użyte zarówno do ataku, jak i do obrony dowolnego systemu, i to obrony znacznie skuteczniejszej niż ta, którą umożliwiały stałe fortyfikacje.

Niestety, nawet najszybszy okręt mógł znajdować się równocześnie tylko w jednym miejscu i te, które pilnowały systemów planetarnych, nie mogły brać udziału w działaniach ofensywnych, co stanowiło powód irytacji Stantona. A samo powodzenie dotychczasowego ataku, który sięgnął głęboko w obszar Ludowej Republiki, zwiększyło objętość przestrzeni, którą należało chronić, co powodowało rozciągnięcie sił na zbyt wielkim terenie.

Stanton skrzywił się i wrócił na swój fotel. Był przekonany, że admirał White Haven miał rację, twierdząc, iż takie rozdrobnienie sił, a zwłaszcza okrętów liniowych na ochronę wielu systemów bardziej szkodziło Sojuszowi niż Republice. Jak długo Królewska Marynarka mogła atakować, White Haven bardziej potrzebował tych okrętów, by nie wytracić impetu natarcia. Admiralicja powinna zignorować względy polityczne i zamiast posyłać okręty na takie zadupie jak to, skoncentrować większe siły w kluczowych pozycjach odpowiedzialnych za ochronę kilku systemów.

Jego siły stanowiły doskonały przykład błędnej strategii — były na tyle silne, by zniszczyć każdy rajd, ale zbyt słabe, by powstrzymać jakiekolwiek zgrupowanie wroga, gdyby postanowił on zdobyć układ Minette. Gdyby takich oddziałów jak jego było mniej, ale skoncentrowanych w kluczowych systemach, każdy byłby wystarczający do odparcia dowolnego ataku, a raczej do odbicia zajętego na krótko przez Ludową Marynarkę systemu. Równocześnie zwolniłoby to kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt okrętów liniowych, dzięki którym White Haven zająłby przeciwnika tak, że ten nie miałby czym przeprowadzić choćby rajdu na tyły Sojuszu, bo rozpaczliwie broniłby nie układu Trevor Star, ale serca Ludowej Republiki.

Wiceadmirał Stanton westchnął, potrząsnął bezsilnie głową i przeciągnął się. Było późno i czuł się zmęczony, a poza tym wypił zbyt, dużo kawy, co częściowo tłumaczyło jego ponury nastrój. Czas na spoczynek, a rano być może sprawy będą wyglądały inaczej…


— Wyjście z nadprzestrzeni za czterdzieści pięć minut, sss… towarzyszu admirale.

Towarzysz wiceadmirał Diego Abbot ukrył grymas, słysząc tę rozpaczliwą próbę ratunku oficera dyżurnego. Jedynymi osobami na pokładach okrętów Ludowej Marynarki, do których obecnie wolno było się zwracać „sir” lub „ma’am”, byli komisarze, co według Abbota (i nie tylko) było przegięciem równouprawnienia. Dyscyplina wojskowa wymagała pewnej władzy autokratycznej, a poza tym do cholery doprowadzało go to ciągłe przypominanie, że na własnym pomoście flagowym nie on miał ostatnie słowo. Zwłaszcza jeśli tym najważniejszym był ktoś, kto rok temu był zwykłym technikiem klimatyzacyjnym, i to z tego co słyszał nie najlepszym. Nie oznaczało to naturalnie, że zamierzał okazać towarzyszce komisarz Sigourney pogardę, na jaką zasługiwała… a nuż okazałoby się, że baba ma jednak na tyle inteligencji, że zorientuje się w czym rzecz. Co prawda nic jak dotąd na to nie wskazywało, ale nigdy nic nie wiadomo…

— Dziękuję, Sarah. — Podobnie jak wielu wyższych oficerów Ludowej Marynarki, Abbot zaczął używać imion podkomendnych, żeby im nie „towarzyszyć”.

Poprzednio taka poufałość byłaby nie do pomyślenia, ale było to lepsze od ciągłego „towarzyszenia” albo niegramatycznego używania liczby mnogiej w rozmowie z pojedynczą osobą, co wymyślił jakiś zboczeniec językowy i co błyskawicznie przyjęło się wśród niedouczonych komisarzy. Przy okazji podkreślało to podejście typu „my i oni”, co zapewniało spory komfort psychiczny i w znacznym stopniu przeciwdziałało przypadkom donosicielstwa wśród oficerów. A przynajmniej należało mieć taką nadzieję.

Towarzyszka komandor Hereux kiwnięciem głowy skwitowała jego podziękowania, a Abbot kolejny raz sprawdził na holoprojekcji rozmieszczenie jednostek wchodzących w skład 12. Zespołu Wydzielonego. Miał do dyspozycji nieco mniejsze siły niż Esther McQueen, ale także spodziewał się napotkać znacznie słabszy opór. Nie miał też wątpliwości, że zdoła pomyślnie zakończyć pierwszy etap operacji „Pozór”. Co prawda miło byłoby wiedzieć, jaki jest jej cel, ale Komitet Bezpieczeństwa Publicznego uznał, że lepiej będzie, jeśli Ludowa Marynarka będzie działała przy ściślejszym przestrzeganiu tajemnicy wewnętrznej. Dlatego też o tym, ile musi wiedzieć który admirał, by wykonać zadanie, decydował Urząd Bezpieczeństwa, a nie sztab floty. Sigourney prawdopodobnie znała ten cel, co było żadnym pocieszeniem. Towarzyszka komisarz nie posiadała bowiem wystarczającej wyobraźni, by w ogóle dopuścić konieczność przygotowania alternatywnych planów z tego prostego powodu, że do jej zakutego łba nie dotarło, iż coś może pójść nie tak, jak zaplanowano.

Abbot zasiadł w swoim fotelu, założył nogę na nogę, by sprawiać wrażenie pewniejszego niż był w rzeczywistości, i spojrzał na komandor Hereux.

— Za trzydzieści minut proszę ogłosić alarm bojowy dla wszystkich jednostek, Sarah — polecił.

— Aye, aye, towarzyszu admirale — odparła bez zająknięcia, ale nad lekkim pogardliwym skrzywieniem ust nie zdołała zapanować.


Kontradmirał Eskadry Zielonej Eloise Meiner wyskoczyła spod prysznica, łapiąc w przelocie ręcznik, i rzuciła się do interkomu, z którego dochodził rozpaczliwy jęk sygnału alarmowego. Nim go dopadła, znacząc drogę mokrymi śladami, sygnał interkomu zagłuszyło wycie alarmu bojowego. Wcisnęła klawisz łączności głosowej, co automatycznie wyłączało alarm w jej kabinie, i na ekranie pojawiła się twarz szefa jej sztabu, komandora Montague. Miała pełen napięcia wyraz, toteż Eloise z trudem zmusiła się do spokojnego tonu.

— Tak?

— Właśnie zarejestrowaliśmy ślady wyjścia z nadprzestrzeni, ma’am — odchrząknął i dodał: — Jak dotąd zidentyfikowaliśmy ponad pięćdziesiąt źródeł napędu, z czego czternaście lub piętnaście wygląda na okręty liniowe z osłoną podobnej liczby krążowników liniowych. Reszta to lekkie krążowniki i niszczyciele.

— Namiar?

— Trzydzieści minut świetlnych od nas, ma’am. Namiar 0-5-9 na 0-0-8 w stosunku do słońca systemu. Wygląda na to, że wyszli z nadprzestrzeni łagodnie i zaraz potem przyspieszyli do czterystu g. Z tą prędkością lecą obecnie. Zakładając, że skierują się bezpośrednio ku planecie i zrobią zwrot w odległości stu osiemdziesięciu czterech milionów kilometrów, Candor znajdzie się w ich zasięgu za pięć godzin i trzydzieści dziewięć minut.

— Rozumiem… — Meiner odruchowo przeczesała włosy, skrzywiła się, czując, że ociekają wodą, ale zaraz o tym zapomniała, zajęta analizowaniem sytuacji.

Jej eskadra składała się z dwunastu krążowników liniowych i jednostek eskorty, co Admiralicja uznała za wystarczającą ochronę dla położonego tak daleko na tyłach systemu jak Candor. Niestety, właśnie się okazało, że Ich Lordowskie Moście się pomylili, a co tu robiły tak duże siły Ludowej Marynarki, nie miało w tej chwili najmniejszego znaczenia. Podobnie jak to, skąd wzięli w obecnej sytuacji te siły, jak i to, że nie będą w stanie utrzymać tego systemu.

Teraz ważne było jedynie to, że ona nie zdoła go w żaden sposób obronić.

Miała pięć i pół godziny, nim wróg znajdzie się w zasięgu rakiet, co nie oznaczało, że może sobie pozwolić na marnowanie czasu. Kontradmirał Meiner dała sobie psychicznego kopa i zaczęła działać.

— Adam, zawiadom władze planety — poleciła. — Przekaż aktualną ocenę sił i powiedz prezydentowi Janakowskiemu, że zrobimy co w naszej mocy, ale wysoce wątpliwe jest, abyśmy zdołali powstrzymać atak. A potem każ przygotować się do wykonania planu Omega Jeden.

Był to plan opracowany na wypadek ewakuacji, którego nikt tak naprawdę nie spodziewał się wykorzystać.

Opracowano go, bo wymagały tego przepisy. Montague zacisnął usta i skinął potakująco głową.

— Zaraz potem wyślij kurierów z pełną informacją o ataku do następujących systemów: Casca, Minette, Yeltsin, Clearaway, Zuckerman i Doreas. Dopilnuj proszę, żeby kurier wysłany do Zuckermana wiózł rozkaz o poinformowaniu o wszystkim bazy w Grendelsbane.

— Mamy tylko trzy jednostki kurierskie, ma’am.

— W takim razie wyślij je do Minette, Yeltsina i Zuckermana. Tam muszą dotrzeć jak najszybciej. Do pozostałych systemów wyślij niszczyciele — rozkazała i dodała, widząc jego minę. — I tak nie będą nam potrzebne, bo jedyne co możemy zrobić, to zostawić pikietę na granicy wejścia w nadprzestrzeń i obserwować poczynania przeciwnika. Nie ma sposobu, by pokonać to, co tu leci, a jeśli spróbujemy z nimi walczyć, zginiemy, niczego nie osiągając!

— Wiem, ma’am — przytaknął nieszczęśliwy Montague, mając świadomość, że taka właśnie jest sytuacja.

— I przekaż łączności, by przygotowała zdalną odprawę wszystkich kapitanów. Za dziesięć minut będę na pomoście flagowym i chcę ją natychmiast rozpocząć.

— Aye, aye, ma’am.

Zakończyła połączenie prawie dokładnie w momencie, w którym do kabiny weszła steward Lewis już w skafandrze próżniowym, niosąc jej skafander i hełm. Widząc jej ponurą minę, Meiner zmusiła się do uśmiechu, gdy sięgnęła po skafander.

Nie było to łatwe.


— Grupa 20 powinna właśnie dotrzeć do Candor, towarzyszu komisarzu — oznajmiła niespodziewanie McQueen.

— Tak? — zdziwił się Fontein, spoglądając na wiszący na ścianie chronometr. — A my, towarzyszko admirał?

— Za piętnaście minut wyjdziemy z nadprzestrzeni — odparła McQueen i rozejrzała się po pomoście flagowym. Wszyscy zajęci byli ostatnimi sprawdzeniami, co wywołało pełen mściwej satysfakcji błysk w jej zielonych oczach. Królewska Marynarka była od nich lepsza — było to niemiłe, ale zgodne z prawdą, a okłamywanie samej siebie stanowiło szczyt idiotyzmu. Ale sytuacja zaczynała się powoli zmieniać. Na przewagę techniczną chwilowo przynajmniej nic nie można było poradzić, ale w znacznej mierze dotychczasowe klęski Ludowej Marynarki wynikały z dwóch innych powodów: RMN dysponowała lepiej wyszkolonymi ludźmi, których morale i wiara we własne możliwości stały nieporównanie wyżej.

No i miała za sobą liczącą ponad pięćset standardowych lat tradycję wygrywania każdej wojny. Istniał jeszcze jeden czynnik, choć tego nigdy by nie przyznała w obecności kogoś takiego jak Fontein: znacznie wyższy poziom edukacji w Królestwie był powodem przewagi Royal Manticoran Navy tak w dziedzinie nowych czy zmodernizowanych broni, jak i znacznie lepszego jej wykonania, a więc i parametrów. Ale Ludowa Marynarka uczyła się na błędach i oficerowie podlegli wiceadmirał McQueen mieli właśnie otrzymać lekcję w jedynej szkole, jaka tak naprawdę się liczyła — w szkole praktyki. Jeżeli wywiad się nie pomylił, mieli wystarczającą przewagę, by zniszczyć siły wroga w układzie Minette, obojętne czego by one nie próbowały. A każda stoczona bitwa zwiększała zasób wiedzy o doktrynie i możliwościach Royal Manticoran Navy. Każda zaś wygrana bitwa zwiększała doświadczenie i podnosiła morale.

— Jak silnego oporu się spodziewacie, towarzyszko admirał? — Pytanie Fonteina przerwało jej rozmyślania.

— To zależy od tego, na ile głupi okaże się ich dowódca, towarzyszu komisarzu — odparła, starając się zachować spokój po usłyszeniu niegramatycznej formy „wy”. — dzięki systemowi wczesnego ostrzegania będzie miał nad nami przewagę w początkowym okresie. Jak rozumiem, wywiad sądzi, że Królewska Marynarka używa przekaźników nadających z szybkością większą od światła, ale nie potrafimy ani tego dowieść, ani skopiować, więc to nadal teoria, której nie sposób wykorzystać w praktyce.

Powiedziała to celowo, bowiem nie była to do końca krytyka przełożonych, a wniosek był oczywisty i jeśli Fontein zamelduje o wszystkim, to być może zmusi to kogoś na górze do znalezienia sposobu zlikwidowania tej przewagi technicznej przeciwnika. Oczywistym było, że naukowcy Ludowej Republiki jeszcze długo nie wpadną na to, jak to osiągnąć, a Liga Solarna zastosowała embargo wobec obu stron, ale rasa ludzka od ponad dwóch tysięcy standardowych lat poszukiwała sposobu umożliwiającego taką łączność. Jeśli Republika pozna ten sposób, to któryś z członków Ligi będzie bardziej niż szczęśliwy, mogąc go wykorzystać. Więcej — zrobi wszystko, by tylko go poznać, i embargo nie będzie miało dla niego żadnego znaczenia. A to oznaczało nowoczesny sprzęt — być może nawet nowocześniejszy niż ten, którym dysponowała RMN. Embargo w końcu istniało od dawna, a Republika już nie raz znajdowała ludzi gotowych za odpowiednią cenę je łamać.

— Nie będzie to zresztą miało większego znaczenia — dodała. — Nie planuję żadnych wyrafinowanych manewrów, a przeciwnikowi nic takie manewry nie dadzą, bo brak mu sił, by nam przeszkodzić. Jeśli zdecyduje się walczyć, zniszczymy go, jeśli się wycofa, zajmiemy system bez strat. Niezależnie od tego co wybierze, system Minette i tak będzie nasz.

Odpowiedział jej cichy pomruk obecnych. Miała co prawda własne plany, ale doskonale rozumiała i podzielała zbiorową chęć zemsty. Zbyt często dotąd przegrywali, by nie pragnąć się odegrać, by nie chciały tego wszystkie załogi i wszyscy oficerowie. Niepotrzebny był żaden zasrany „towarzysz komisarz”.


— Skład potwierdzony, sir. Szesnaście superdreadnaughtów, siedem krążowników liniowych i trzydzieści dwie lżejsze jednostki — zameldował oficer operacyjny.

Wiceadmirał Stanton zgrzytnął zębami. Na pomoście flagowym HMS Majestic panowała cisza — wszyscy czekali na jego decyzję. Przeciwnik wyszedł z nadprzestrzeni dokładnie na granicy, co w przypadku gwiazdy typu G3 oznaczało odległość dwudziestu minut, siedmiu sekund świetlnych od niej, i skierował się prosto ku planecie. A on nie mógł w żaden sposób mu w tym przeszkodzić.

— Najnowsze obliczenia, sir — kapitan Truscot, szef sztabu, podał mu elektrokartę.

Stanton skrzywił się, patrząc na wynik — miał nieco mniej niż trzy godziny, zakładając, że przeciwnik utrzyma kurs i przyspieszenie. Co prawda napastnicy przemknęliby wówczas koło planety z prędkością ponad czterdziestu czterech tysięcy sześciuset kilometrów na sekundę, a Everest powinien być ich głównym celem. Ponieważ nie mogli być pewni, czy zdecyduje się walczyć, czy uciekać, najprawdopodobniej po osiągnięciu połowy drogi wykonają zwrot i zaczną wytracać prędkość. Co mu da trochę więcej czasu — i to wszystko.

W tej chwili przeciwnik znajdował się dwieście pięćdziesiąt milionów kilometrów od planety, a więc nie mógł jeszcze dostrzec jego okrętów, co zmieni się, gdy tylko włączą napędy. Jeżeli nie zdecyduje się na małą emisję energii, którą zdoła ukryć system stealth, będą mogli śledzić jego ruchy w czasie rzeczywistym, gdyż sensory grawitacyjne dają natychmiastowy odczyt, (on także jest w tej chwili w stanie śledzić ich posunięcia dzięki systemowi sond wczesnego ostrzegania). Co prawda zanim napastnicy nie zbliżą się i to znacznie, nie będą w stanie zidentyfikować jego okrętów, ale będą wiedzieli, gdzie się one znajdują.

Stanton wziął głęboki oddech — sytuacja nie wyglądała dobrze. Miał do dyspozycji rakiety o co najmniej trzydzieści procent skuteczniejsze niż przeciwnik, podobnie jak obronę antyrakietową i środki walki radioelektronicznej, ale miał także tylko cztery dreadnaughty, podczas gdy przeciwnik dysponował szesnastoma superdreadnaughtami, reszty nie wspominając. W takich warunkach nawet pojedynek rakietowy byłby samobójstwem, a gdyby próbował bronić Everesta, przyciśnięto by go do planety i wykończono z dział energetycznych. Gdyby miał szczęście, cała walka trwałaby ze dwadzieścia minut. Owszem, na pewno zadałby napastnikom spore straty, ale także utraciłby wszystkie okręty i to tylko po to, by dać mieszkańcom planety dodatkowe pół godziny wolności. Taki wynik byłby znacznie bardziej niekorzystny dla Sojuszu niż dla Ludowej Republiki…

— Nie zdołamy ich powstrzymać — powiedział cicho. Truscot skinął głową, przyznając mu rację. Miał w oczach żal, ale nie było sensu udawać, że są w stanie dokonać niemożliwego.

— Helen, połącz mnie proszę z premierem Jonesem — polecił Stanton oficerowi łącznościowemu i dodał pod adresem komandora Rayana i Truscota: — Pete, razem z Georgem opracujcie plan jak najkrótszego starcia w sytuacji, gdy będziemy ich mijać w odległości pięciu milionów kilometrów. Nie zdołamy ich zatrzymać, ale chcę zadać im takie straty, jak tylko okaże się to w tych warunkach możliwe. Jeśli zdecydują się na walkę manewrową, da to Jonesowi i statkom ewakuacyjnym trochę więcej czasu, jeśli nie chcą przelecieć obok nich z maksymalną możliwą prędkością. Podejrzewam, że znacznie zwolnią, by przedłużyć czas starcia, ale to im niewiele da. A ja chcę przez ten czas opróżnić magazyny, więc przekażcie załogom wyrzutni, że zależy mi na jak największej szybkostrzelności.

— Panie admirale, jeśli tak postąpimy, to… — zaczął Truscot.

— Wiem, potem nie będziemy w stanie nic zrobić, bo nie będziemy mieli czym do nich strzelać — przerwał mu Stanton. — George, nie możemy sobie pozwolić na dłuższą walkę, bo jej nie przeżyjemy. W ten sposób możemy im zaszkodzić najbardziej, jak jesteśmy w stanie; przeładujemy ich obronę antyrakietową i uzyskamy przynajmniej kilka dobrych trafień.

Truscot zastanawiał się przez chwilę, po czym skinął głową.

— Tak jest, sir — przyznał. — Jaką przyjmujemy kolejność celów?

— Normalną: okręty liniowe są najważniejsze. Co prawda moglibyśmy zniszczyć więcej krążowników liniowych, ale poważne uszkodzenie paru superdreadnaughtów znacznie bardziej ułatwi odbicie systemu, gdy się do tego zabierzemy.

— Rozumiem, sir. — Truscot jakby poweselał.

— Mam połączenie z premierem, sir — zameldowała oficer łącznościowy.

— Moment, Helen. — Stanton nie spuszczał wzroku z Truscota. — Kiedy będziecie kończyć ogólne obliczenia, pozostaw to Pete, a sam dopilnuj, żebyśmy wysadzili wszystkie znajdujące się w układzie sondy wczesnego ostrzegania. Przekaż operatorom, że chcę, żeby potwierdzili, że wszystkie ładunki wybuchły, nim się ewakuują, i wyślij Oracle i Seeress, żeby ich zabrały. Zaraz potem mają gnać z maksymalną prędkością do granicy wyjścia w nadprzestrzeń, i nie czekając na nas, wynosić się stąd. Żaden z techników czy operatorów nie może dostać się do niewoli, jasne? Przekaż to obu kapitanom.

— Aye, aye, sir! — potwierdził ponuro Truscot.

Wysadzenie systemu ostrzegania pozbawiało ich taktycznej przewagi, ale ponieważ nie zamierzali angażować się w dłuższą walkę, nie miało to aż tak wielkiego znaczenia. A istnienie i przede wszystkim zasada działania nadajników grawitacyjnych stanowiły jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic Royal Manticoran Navy. Żaden nie miał prawa dostać się w ręce wroga, co w przypadku takiego okrętu jak Majestic oznaczało poważne zniszczenia wewnętrzne obejmujące całą sekcję łączności wraz z przyległościami, w przypadku stacji kontrolnej zaś zniszczenie całkowite. No i naturalnie zniszczenie wszystkich sond. Co ważniejsze — żaden z obsługujących ją ludzi nie mógł żywy wpaść w ręce wroga, bo znali szczegóły konstrukcyjne i specyfikacje sprzętu, który obsługiwali…

— W porządku. — Stanton odetchnął głęboko i odruchowo wyprostował się. — Teraz mogę porozmawiać z premierem, Helen.

Загрузка...