ROZDZIAŁ XXI

Towarzysz kontradmirał Thomas Theisman wkroczył do flagowej sali odpraw okrętu Ludowej Marynarki Conquistador. Tuż za nim szedł towarzysz komisarz Dennis LePic. Theisman niespecjalnie go lubił, choć niechęć ta wynikała bardziej z konieczności ciągnięcia wszędzie ze sobą politruka niż z osobistych przywar LePica. Zbyt często widział skutki wtrącania się ignorantów, czyli polityków i bezpieki, w operacje militarne, by nie wiedzieć, że zabieranie takich właśnie ignorantów na miejsce akcji może mieć skutki wręcz katastrofalne, gdyż tam mogą wszystko spieprzyć szybciej i dokładniej.

Z drugiej strony był świadom, że ma niesamowite wręcz szczęście, że sam tu jest. Fiasko próby zajęcia systemu Yeltsin przeżył tylko dlatego, że zdołał dzięki szczęśliwemu przypadkowi zadać eskadrze Honor Harrington spore straty, nim został zmuszony do poddania swego niszczyciela. To osiągnięcie w połączeniu z prośbą kapitana Yu o azyl uratowało go przed konsekwencjami tego, co przytrafiło się na samym początku wojny 9. Eskadrze Krążowników. Udowodnił, że dowodząca nią komodor była idiotką, za co jej rodzina i przyjaciele rozgnietliby go, gdyby mogli, ale nowe władze z całej klasy legislatorów uczyniły kozła ofiarnego, toteż to komodor Reichman została rozstrzelana. A on dostał awans.

Wszechświat może i nie był przepełniony sprawiedliwością, ale wychodziło na to, że jakoś udawało się wyrównywać rachunki i był to szczegół, o którym powinien pamiętać Komitet Bezpieczeństwa Publicznego.

Porzucił rozmyślania, siadając na swoim miejscu przy stole konferencyjnym. LePic wśliznął się na sąsiednie krzesło. Theisman rozejrzał się po obecnych. U szczytu stołu siedzieli wiceadmirał Thurston i jego komisarz Preznikov, a naprzeciwko Theismana zajmowała miejsce dowodząca Grupą Wydzieloną 14.1 Meredith Chavez, którą dobrze znał, i George DuPres, jej komisarz, którego nie znał w ogóle. O tym ostatnim krążyły jednak słuchy, że jest skłonny bardziej niż inni pozwolić zawodowcom wykonywać swoje obowiązki. Biorąc pod uwagę prawie radosny nastrój Meredith, mogło to być zgodne z prawdą.

Jakieś trzy minuty później zjawili się: dowódca Grupy Wydzielonej 14.3 kontradmirał Chernov i towarzysz komisarz Johnson. W ten sposób dowództwo Zespołu Wydzielonego 14 znalazło się w komplecie. Naturalnie nie licząc szefów sztabów, których dowództwo floty uznało za niegodnych zaufania — o szczegółach operacji „Sztylet” mieli dowiedzieć się dopiero, gdy ta się rozpocznie. Nie było to obiecujące przygotowanie jak na tak skomplikowaną operację, ale z drugiej strony powinna być ona łatwa, jeżeli operacja „Pozór” zakończyła się sukcesem. Thomas Theisman jednakże nigdy nie był zwolennikiem uzależniania działań od magicznego słowa „jeżeli”.

— Skoro już jesteśmy w komplecie, chciałbym poinformować wszystkich, że wygląda na to, iż operacja „Pozór” udała się — zagaił Thurston.

Chavez i Chernov uśmiechnęli się, Theisman jedynie skinął głową — „wygląda na to” było kolejnym ze zwrotów, które wywoływały u niego niezbyt miłe skojarzenia.

Thurston uruchomił holoprojektor i nad stołem pojawiła się sfera gwiezdnej mapy, na której systemy Minette i Candor oznaczone były czerwonym kolorem, a Casca, Doreas i Grendelsbane pulsowały żółcią.

— Wszyscy wiecie, że towarzysze admirałowie McQueen i Abbot zdobyli systemy Minette i Candor — podjął Thurston. — Przy zajmowaniu systemu Minette ponieśliśmy większe straty, niż się spodziewaliśmy, ale przeciwnik wystrzelał cały zapas rakiet, tak więc teraz może jedynie bezsilnie obserwować z obrzeży systemu nasze poczynania. Stracił zresztą także sporo okrętów i nawet z pełnymi magazynami amunicyjnymi nie stanowiłby zagrożenia. Candor zajęliśmy bez walki, jako że pikieta RMN nie składała się z okrętów większych niż krążowniki liniowe. Thurston przerwał na chwilę, przyjrzał się obecnym, jakby sprawdzając, czy za nim nadążają. Następnie podświetlił Grendelsbane i kontynuował:

— Jak również wiecie, od ponad miesiąca mamy na obrzeżach systemów Casca i Grendelsbane posterunki zwiadowcze. Z ich meldunków wynika, że dowodząca w Grendelsbane admirał Hemphill zachowuje daleko posuniętą ostrożność: wszystkie okręty liniowe pozostają w systemie, najprawdopodobniej by uniemożliwić nam kolejne uderzenie oskrzydlające, jeżeli by się o takim dowiedziała. Wysłała natomiast krążowniki liniowe, by wzmocniły pikietę w układzie Doreas, a część lekkich jednostek do Minette. Sugeruje to, że na tych właśnie systemach skupiła uwagę; czeka na posiłki, potem spróbuje je odbić… czyli postępuje dokładnie tak, jak chcieliśmy. Co ważniejsze, otrzymaliśmy informację o pojawieniu się silnej grupy okrętów liniowych przeciwnika w systemie Casca. Ciekawe skąd przybyły, nieprawdaż?

Tym razem nawet Theisman uśmiechnął się, widząc błysk zębów Thurstona. Uważał go za zimno kalkulującego sukinsyna i nie lubił, ale musiał przyznać, że wiedział, jak postępować ze słuchaczami.

— Nie uzyskaliśmy co prawda tak dobrych odczytów identyfikacyjnych, jak bym tego chciał — przyznał Thurston — ale to co mamy wskazuje, że przeciwnik kolejny raz postąpił zgodnie z naszymi życzeniami i prognozami. Bez cienia wątpliwości zidentyfikowaliśmy co najmniej pięć naszych byłych superdreadnaughtów, a zarówno czas przybycia jak i kierunek, z którego nadleciały, wskazuje, iż przybyły z Yeltsina i że jest to reakcja na wynik operacji „Pozór”. Wszystkie okręty zjawiły się jako jedna grupa, co świadczy o tym, że wyruszyły z jednego miejsca, bowiem gdyby było inaczej, taki zbieg czasowy byłby nieprawdopodobny.

Theisman kiwnął głową. Zgadzał się z tym rozumowaniem, ale nie do końca, dlatego uniósł dłoń, prosząc o głos.

— Tak, towarzyszu admirale Theisman?

— Mamy potwierdzenie przybycia pięciu naszych byłych okrętów, towarzyszu admirale?

— Zgadza się.

— Tylko pięciu?

Przed udzieleniem odpowiedzi Thurston i Preznikov wymienili znaczące spojrzenia.

— Tylko, towarzyszu admirale — potwierdził Thurston. — nasz okręt znajdował się w dużej odległości od nieprzyjaciela, a wszyscy wiemy, jak niedokładne są odczyty pasywnych sensorów. Poza tym nasze byłe okręty oprócz napraw musiały przejść bardziej gruntowną modernizację niż zakładaliśmy, co dodatkowo utrudniło identyfikację i analizę odczytów. Jednakże biorąc pod uwagę czas przybycia, kierunek i liczbę okrętów, zarówno mój sztab, jak i ja uważamy, że część z tych jednostek to stracone przez nas superdreadnoughty wchodzące obecnie w skład Marynarki Graysona, ale po tak kompleksowej modernizacji, że nie sposób ich zidentyfikować z całkowitą pewnością.

— O ilu okrętach liniowych mowa, towarzyszu admirale?

— O ośmiu, to jest prawdopodobnie o ośmiu. — Widząc minę Theismana, Thurston wzruszył ramionami i dodał: — musieli wziąć ze sobą parę okrętów Royal Manticoran Navy, które akurat znalazły się w systemie Yeltsin. Wiemy, że stacjonujące tam dotąd okręty Królewskiej Marynarki zostały wycofane, bo zidentyfikowaliśmy je niedawno w Thetis. Ale Yeltsin to doskonałe miejsce zbiórki czy ostatnich manewrów przed dotarciem na front, toteż nic dziwnego, że były tam jakieś okręty RMN.

Theisman przytaknął i pogrążył się w myślach. Rozumowanie było słuszne, a należało do niego jeszcze dodać fakt, iż Marynarka Graysona także potrzebowała ćwiczeń, co zwiększało atrakcyjność systemu dla Royal Manticoran Navy. Niepokojące było co innego — zakładając, że wywiad miał rację, nawet stocznie Królestwa Manticore nie zdołałyby wyremontować więcej jak osiem ze zdobytych okrętów. A stocznie Republiki w tym czasie nie zdołałyby zakończyć prac przy szóstym. Jakim więc cudem stoczniowcy graysońscy zdołali prawie dorównać najlepszym? Skoro pięć okrętów zidentyfikowano z dużą dozą prawdopodobieństwa, mogło to oznaczać tylko jedno — sojusz zabrał wszystkie zdolne do walki okręty liniowe z systemu Yeltsin, by jak najprędzej zneutralizować zagrożenie, jakim były dlań okręty Ludowej Marynarki przebywające w systemach Candor i Minette. Wyglądało na to, że zaczęli od układu Candor.

— Na podstawie danych wywiadu zdecydowaliśmy z towarzyszem komisarzem Preznikovem rozpocząć operację „Sztylet” w ciągu najbliższych siedemdziesięciu dwóch godzin — oznajmił Thurston. — Lepiej co prawda byłoby rozpocząć ją natychmiast, za to mądrzej będzie spędzić dwa czy trzy dni na ćwiczeniach, skoro teraz możecie poinformować o jej celu sztaby i dowódców okrętów.

Theisman odetchnął z prawdziwą ulgą. W skład Zespołu Wydzielonego 14 wchodziło ponad sto sześćdziesiąt okrętów, w tym trzydzieści sześć pancerników i dwadzieścia cztery krążowniki liniowe. Brzmiało to groźnie, ale przy tak dalece posuniętych środkach utrzymania tajemnicy żaden z kapitanów nie miał pojęcia, co jest celem operacji „Sztylet”. Theisman za nieoficjalną zgodą LePica „przypadkowo” powiedział o tym swojemu sztabowi, więc dysponował zestawem planów na rozmaite sytuacje, ale nikt z podległych mu kapitanów o niczym nie wiedział, więc nie można było przeprowadzić choćby odprawy, o ćwiczeniach nie wspominając. A ostatni rok nauczył oficerów niezadawania pytań. Choćby dwa dni poświęcone na ćwiczenia i uzgodnienia były po prostu bezcenne, ale swoistą ciekawostkę stanowił fakt, w jaki sposób Thurston zdołał to wytłumaczyć Preznikovi. Być może komisarz ustąpił przed siłą logiki, co byłoby ewenementem, natomiast Theisman zdecydował się nie liczyć na to. Tak było bezpieczniej.

— Macie trzy godziny na poinformowanie o wszystkim sztabów i dowódców okrętów — wyjaśnił Thurston. — Dokładnie o trzynastej rozpoczniemy odprawę na częstotliwości całego zespołu. Zarówno towarzysz komisarz Preznikov jak i ja będziemy wtedy odpowiadali na pytania, jeśli się takowe pojawią. Zakładam, że odprawa zakończy się do szesnastej i rozpoczniemy ćwiczenia. Zaczniemy od symulacji i planu podstawowego. Koordynatorem będzie towarzyszka admirał Chavez, towarzysz komisarz Preznikov i ja będziemy obserwatorami i obrońcami. Potem…


Wyniki analiz przeciekły do mediów następnego dnia, tak jak się spodziewał Protektor — i rozpętało się piekło we wszystkich serwisach informacyjnych. Dziennikarze graysońscy byli bardziej odpowiedzialni, zwłaszcza w porównaniu z bandą żądnych sensacji pismaków z Gwiezdnego Królestwa, toteż dokładnie sprawdzili informacje przed podaniem ich do publicznej wiadomości. Złośliwi twierdzili co prawda, że są aż za bardzo „udomowieni”, łącząc wrodzony szacunek dla autorytetów z dokładnością, ale tym razem fakty były bezsporne. A Benjamin Mayhew nauczył się dzięki błędom innych, by nie kłamać dziennikarzom. Mógł im nie powiedzieć całej prawdy, ale nigdy nie kłamał, bo prędzej czy później wychodziło to na jaw. Niepełna prawda, brak komentarza czy utrzymywanie jakiejś sprawy w tajemnicy z konkretnych poważnych powodów to było jedno i większość była w stanie go zrozumieć, natomiast utrata wiarygodności poprzez grzech kłamstwa była zupełnie czym innym. I wcale nietrudnym do osiągnięcia. Dlatego zapytany wprost potwierdził wyniki analiz najspokojniej, jak potrafił, i zachował wiarygodność… choć sam nie wiedział, czy to było jeszcze istotne.

Szok i żal były dominującymi uczuciami na Graysonie jeszcze zanim rozpowszechniono wyniki analiz. Pomimo tradycyjnej autonomii każdej z domen ludzie odruchowo polegali na pomocy sąsiadów w naprawdę ciężkich sytuacjach. W tym jednakże wypadku możliwości domeny Mueller okazały się wystarczające, tym bardziej że dla ofiar prawie nic nie dało się zrobić. Brak aktywnego udziału zwiększył jedynie sympatię i rozpacz reszty mieszkańców Graysona, którzy dzięki połączeniu religii i warunków środowiskowych mieli prawie genetyczną potrzebę niesienia pomocy. Była to zresztą jedna z cech, które Benjamin najwyżej u swych rodaków cenił. Jednakże kiedy nie byli w stanie pomóc, czuli się tak, jakby w jakiś sposób zawiedli, a to w tym konkretnym przypadku nie było najkorzystniejsze — ludzie, którzy czują się winni, choćby zupełnie bezpodstawnie, mają skłonność do łatwiejszego wpadania w gniew, zwłaszcza wobec kogoś, kogo wina nie ulega wątpliwości.

A wyniki analiz i dochodzenia oraz komentarze dziennikarzy świadczyły o tym, że ktoś zawinił. Większość wsporników zawalonej kopuły została właściwie osadzona i zalana jak najlepszym cerambetem, ale nie wszystkie. Najgorsze zaś było to, że wszystko wskazywało, iż przyczyną katastrofy była niewystarczająca kontrola jakości na terenie budowy. Cerambet bowiem miał właściwy skład wymieszany w odpowiednich proporcjach, ale nie uzyskał swych normalnych właściwości, ponieważ nie został odpowiednio stopiony. Jak potwierdzili eksperci Protektora, był to głupi i prosty błąd, którego bez trudu można było uniknąć. Wynikał albo z winy niewłaściwie konserwowanego sprzętu, albo niewystarczającego przeszkolenia ludzi. Dziennikarze też do tego doszli, a wniosek był oczywisty: niezależnie od tego, czy uszkodzone były maszyny, czy używający ich ludzie nie wiedzieli, że źle postępują, wyłączną winę ponosił Grayson Sky Domes Ltd.

Chciwość — taki był potępiający i jednogłośny werdykt mediów. Sky Domes okazała się firmą bezwzględnie goniącą za jak największymi profitami. Nie zainwestowała w odpowiednie naprawy sprzętu lub też zbyt gwałtownie zwiększyła liczbę pracowników, by móc ich właściwie wyszkolić. A nie w pełni wyszkolony, nie wspominając już o niewyszkolonym robotniku, nie był w stanie właściwie obsługiwać nowoczesnych urządzeń budowlanych. Najgorsze zaś było to, że w żaden sposób nie dało się podważyć takiego werdyktu. Dowodem i to namacalnym był niewłaściwie obrobiony w ostatniej fazie cerambet. To odkrycie wywołało zresztą panikę — osiem z dwudziestu trzech budów kopuł zostało natychmiast wstrzymanych przez klientów, a piętnaście kontraktów anulowano od ręki. I nikt nawet słowem nie wspomniał, że to Sky Domes zaraz po katastrofie wstrzymało wszędzie prace, nie czekając na reakcje odbiorców. Benjamin wiedział, że polecenie to wydała osobiście Honor, nie chcąc ryzykować kolejnego wypadku, dopóki nie będzie wiadomo, co spowodowało pierwszy. Nikt też nawet się nie zająknął, że jeśli firma nie wywiąże się z terminów ukończenia budów, kary pochłoną całą fortunę lady Harrington i to nie tylko tę zainwestowaną na Graysonie, ale i pozostającą w Gwiezdnym Królestwie. Wydając to polecenie, ryzykowała całym swym stanem posiadania, a wszystko, co usłyszała opinia publiczna, to oskarżenie o chciwość, która doprowadziła do śmierci dzieci. I nie było sposobu, by to zmienić.

Była to katastrofa o znacznie większym zasięgu — wcześniejsze ataki na patronkę Harrington nagle nabrały zupełnie innej wymowy, a to, że była bohaterką, nie stanowiło usprawiedliwienia przy zarzucie o spowodowanie śmierci dzieci z tak przyziemnego i godnego potępienia powodu. Nawet część mieszkańców jej domeny wzdragała się przed dalszym popieraniem kogoś za to odpowiedzialnego, a jej wrogowie już otwarcie i entuzjastycznie dolewali oliwy do ognia.

Najwięcej szkód wywołała pierwsza konferencja prasowa patrona Muellera, która odbyła się, nim jeszcze ukończono akcję ratunkową. Inspektorzy budowlani nie obejrzeli jeszcze nawet miejsca wypadku, toteż wypowiadał się nader ostrożnie i uważał, by nikogo nie oskarżać. Zrobił to jednak w tak perfidny sposób, że nikt z widzów nie mógł mieć cienia wątpliwości, że za wszystko obwinia Honor Harrington. Ponieważ wyniki dochodzenia podano do publicznej wiadomości w czasie następnej konferencji, jego żal demonstracyjnie zmienił się we wściekłość i nie musiał już uważać, kogo i o co oskarża.

Zresztą nie on jeden zaczął gromkim głosem domagać się ukarania winnych. Burdette natychmiast brutalnie zaatakował Sky Domes i lady Harrington oraz powierzanie kobietom w ogóle władzy należnej mężczyznom. Zrobił to w ciągu godziny od podania informacji o zawaleniu się kopuły. Dołączył do niego Edmond Marchant, który w czasie, gdy większość księży odprawiała nabożeństwa, prosząc Boga o łaskę dla ofiar i ich rodzin, pluł jadem i potępieniem wiecznym z bezprawnie okupowanej ambony w katedrze Burdette. Napakowanej ludźmi do ostatniego miejsca od chwili, gdy rozeszła się wieść o jego krasomówczych kazaniach.

Benjamin Mayhew wiedział doskonale, że jeszcze panuje nad sytuacją, ale nie miał pojęcia, jak długo potrwa to „jeszcze”. Wściekłość skierowana przeciwko Honor Harrington wzbierała niczym fala tsunami — gdy dotrze do brzegu, zniszczy wszystko, co napotka na swej drodze. W tym najprawdopodobniej wszystko, o co walczył dla swej planety i swoich ludzi.


— Dziwne…

Cichy głos Stuarta Matthewsa zwrócił uwagę Adama Gerricka pochylonego nad swoim komputerem. Stuart, szef zespołu analizującego przebieg katastrofy, powiedział to bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego, przyglądając się dokładnemu holograficznemu modelowi zawalonej kopuły. Model przedstawiał wszystko poza ofiarami, za co Gerrick był wdzięczny, ale i tak jego wyobraźnia dodawała zmasakrowane ciała tam, gdzie w rzeczywistości się znajdowały. Wstrząsnął nim dreszcz, gdy przypomniał sobie ten ostatni dziecięcy uśmiech.

Zamknął oczy, otrząsnął się ze wspomnień… a gdy odzyskał zdolność myślenia, wstał i podszedł do holoprojekcji.

— O co chodzi? — wychrypiał.

Miał zaczerwienione oczy i zapadniętą, ziemistą twarz, w czym nie było nic dziwnego — spał mniej niż dziesięć godzin w ciągu ostatnich dziewięćdziesięciu paru, które minęły od katastrofy. I to zresztą wyłącznie dlatego, że medyk odmówił mu kolejnej porcji stymulanta. Matthews wyglądał niewiele lepiej — jak wszyscy starsi inżynierowie Sky Domes nie spał, nie kąpał się i jadł byle co (czyli to co przyniesiono), aby tylko nie tracić czasu. Widać było, że jest zmęczony. Teraz zamrugał podkrążonymi oczyma, przesunął dłonią po tłustych, rzedniejących włosach i odparł:

— Sprawdzam, jak przebiegła rzeczywista katastrofa, i porównuję z naszymi symulacjami tego, co mogło się wydarzyć.

— I co?

— I nic się nie zgadza, Adam. Nawet uwzględniając to, że wszędzie był felerny cerambet.

— Że co?!

Gerrick przysiadł na stole, czując, że drżą mu nogi. Ciało poddawało się zmęczeniu, natomiast napędzany stymulantami umysł pracował nawet lepiej niż zwykle, tyle tylko że z dziwnym wrażeniem separacji od reszty osoby Adama Gerricka.

— Mówię, że to, co się stało, nie pasuje do symulacji tego, co się powinno stać.

— Musi — uparł się całkiem rozsądnie Gerrick. — Jesteś pewien, że uwzględniłeś wszystkie czynniki?

— Pewnie, że kurwa jestem pewien! — Matthewsowi zaczynały puszczać nerwy, jak wszystkim obecnym, choć robił, co mógł, by tego nie okazać.

Odetchnął głęboko parę razy, pomilczał dłuższą chwilę, a gdy wreszcie się odezwał, mówił w miarę normalnym głosem.

— Uwzględniliśmy wszystko, gwarantuję. Cholera, zaprogramowaliśmy nawet warunki atmosferyczne panujące przez cały okres od pierwszego pomiaru do rozpoczęcia budowy, żeby sprawdzić, czy nie miały przypadkiem jakiegoś wpływu na właściwości podłoża. I mówię ci, że żaden model nie pasuje do tego, co się w rzeczywistości wydarzyło.

— Dlaczego nie?

— Sam zobacz, tak będzie najprościej.

Stuart nacisnął klawisz na sterowniku i holoprojekcja zmieniła się, tworząc obraz na wpół ukończonej kopuły. Gerrick wstał i podszedł bliżej, by lepiej widzieć.

— Spowolniłem wszystko sześćdziesiąt razy, żeby dokładniej widać było szczegóły — wyjaśnił Matthews. — Uważaj na sektor alfa wschodniej ściany.

Gerrick mruknął potwierdzająco i czekał. Przez moment nic się nie działo, a potem zauważył ten sam drobniutki ruch, który widział na budowie. Przywołało to wszystkie koszmarne wspomnienia, ale tym razem obserwował proces z innej perspektywy… i nie był świadkiem niczyjej śmierci. Mógł myśleć i analizować to, co widział, a nie brać udział w tragedii.

Pierwszy wspornik zaczął padać, a drugi poruszył się… potem trzeci… i kolejny… Nagle Gerrick zmrużył oczy — w tym, co widział, była pewna prawidłowość. Wzór, którego nie zauważył, będąc na miejscu, i którego jeszcze nie mógł dokładnie zidentyfikować. Umysł wyrobiony przez lata pracy zarejestrował tę prawidłowość, ale świadomie jeszcze nie był w stanie określić, na czym ona polega. Pochylił się niżej, próbując wyodrębnić ten jeden, nie pasujący do całości element.

— O, właśnie! — Stuart zatrzymał projekcję. Opadające elementy zamarły, a Matthews polecił:

— Popatrz na sektor alfa, widzisz o co mi chodzi” Ponieważ Gerrick milczał, Stuart wcisnął kombinację klawiszy i nagle część elementów nośnych zmieniła kolor na jaskrawoczerwony.

— Taaaak — mruknął Gerrick, marszcząc brwi.

— To się nie mogło wydarzyć w ten sposób — powtórzył Stuart i wprowadził kolejne polecenie do sterującego holoprojekcją komputera.

Obok czerwonych elementów pojawiły się wektory i analizy.

— Widzisz? — spytał. — Te cholery się obracają. Nie tylko się walą, ale także obracają się wokół własnych osi w otworach.

— Ale… — zaczął Gerrick i zamilkł.

Przypomniał sobie swoje pierwsze wrażenie, gdy patrzył na walącą się konstrukcję. Metalowe wsporniki rzeczywiście się obracały padając, tylko potem zapomniał o tym…

— Ale tak właśnie było, Stu — powiedział bardzo powoli. — Byłem tam i widziałem to.

— Wiem, że tak było: to nie jest symulacja, tylko odtworzenie rzeczywistego przebiegu na podstawie nagrań — zgodził się Matthews. — Problem w tym, że to co widzisz jest technicznie niemożliwe, bo kształt otworów został tak zaprojektowany, by uniemożliwić ten ruch obrotowy.

— Stu, tam leciały naprawdę duże ciężary, a nie musiało puścić samo mocowanie, żeby wywołać wrażenie ruchu obrotowego. Nawet tak wytrzymały stop jak 6-19 skręci się pod odpowiednio wielkim obciążeniem.

— Pewnie, że się skręci, ale nie tak szybko. To co widzisz to początek trzeciej sekundy w sekwencji kaskadowej. Co więcej: jeśli się przyjrzysz dokładnie, stwierdzisz, że wsporniki są zdeformowane w niewielkim stopniu, a prawdę mówiąc, te zaznaczone na czerwono, jak wynika z materiału po katastrofie, są mniej zdeformowane od pozostałych… i żaden z nich nie pękł. Nie, Adam: ten złom zaczął się obracać, zanim jeszcze zaczął się walić.

Gerrick chrząknął, ale nie protestował, gdyż Matthews miał rację. To co się wydarzyło, nie powinno się wydarzyć, ponieważ otwory, w których umieszczano wsporniki, miały specyficzny przekrój pomyślany tak, by uniemożliwić podobne wypadki. Po osiągnięciu skały zwężały się, zmieniając kształt z okrągłego na prostokątny tak jak przekrój wspornika, którego ostatnie dziesięć metrów było wpasowane w otwór ciasno, praktycznie na wcisk, jeszcze przed zalaniem cerambetem, którym zalewano resztę, uszczelniając połączenie i tworząc monolit ze skałą. Inaczej skała bez wzmocnienia cerambetem nie byłaby w stanie utrzymać obciążenia, ale mimo to powinna powstrzymać ruch obrotowy wsporników. W przypadku katastrofy wsporniki powinny przez pierwsze kilkanaście metrów padać prosto i dopiero potem skręcić się pod wpływem przeciążenia. Samo skręcenie mogło mieć miejsce nie wcześniej niż w dwóch trzecich upadku.

A na dodatek tak dziwacznie zachowywały się tylko te podświetlone na czerwono — pozostałe waliły się w sposób całkowicie zgodny z symulacją. I Stu miał też rację co do ostatecznych zdeformowań… Wyglądało to tak, jakby coś odciążyło czerwone wsporniki… Do Gerricka nagle dotarło, iż tak właśnie by się działo, gdyby zaczęły się one wcześniej obracać. I jeszcze coś dotarło doń równocześnie…

— Wiemy, gdzie był użyty wadliwy cerambet? — spytał.

— Naturalnie — obruszył się Matthews urażony, że chodzi o coś tak oczywistego.

— Zaznacz na żółto wszystkie wsporniki ze złym cerambetem — polecił Gerrick, ignorując jego uczucia.

Coś było w jego głosie takiego, że Matthews bez protestu wykonał polecenie, wstukując je na najbliższej klawiaturze. Przez moment nic się nie działo, po czym wszystkie poza dwoma wsporniki czerwone uzyskały pulsujące, żółte obwódki.

Gerrick pokiwał głową, sprawdził informacje podane przy obu wynikach i powtórnie pokiwał głową — te wsporniki zachowywały się normalnie padając, ale jeśli wziąć pod uwagę, że wzmocniono je dobrym cerambetem, było to zrozumiałe. Inne nie miały tego wzmocnienia i… I w tym momencie zrozumiał ostateczny wzór.

— Skurwysyn! — szepnął z niechętnym podziwem. — Jebany skurwysyn!

— Kto?! — zdziwił się Matthews.

— Popatrz na rozmieszczenie złych otworów!

— Na co? — Matthews nadal nic nie rozumiał.

Gerrick odepchnął go od klawiatury i zmusił szare komórki do jeszcze bardziej wytężonej pracy. A potem zaczął wpisywać komendy i holoprojekcja rozbłysła nowymi kolorami.

— Na tej budowie pracowało siedem świdrów, prawda? — spytał retorycznie, nie patrząc nawet na holoprjekcję, i zaraz sam sobie odpowiedział. — Siedem. Każdy w ciągu dnia wiercił pięć otworów, prawda?

— Prawda — powiedział wolno Matthews, zaczynając rozumieć, o co chodzi.

Kiedy na obrazie pojawiło się siedem nowych barw, Gerrick wstał i spytał:

— Teraz widzisz?… Każdy z tych cholernych obrotowych wsporników został osadzony w otworze wywierconym przez tego samego operatora! A teraz popatrz na to — wcisnął klawisz i na obrazie pojawił się zielonkawy odcień. — Dwa z otworów wywierconych przez tego skurwysyna zostały zalane dobrym cerambetem, ale pozostałe złym. I żaden otwór wywiercony przez kogoś innego nie został zalany złym cerambetem!

— Ale to by znaczyło… — zaczął Matthews.

Gerrick kiwnął energicznie głową i nie dał mu dokończyć.

— Chet, łącz mnie natychmiast z zarządcą! — polecił.

— Co takiego? — zdumiał się szef kadr Sky Domes. Gerricka zatrzęsło — tupnął i warknął:

— Ogłuchłeś, do cholery?! Dawaj mi natychmiast lorda Clinkscalesa! A jak mnie z nim połączysz, znajdź mi nazwisko tego kutasa złamanego, który obsługiwał… — sprawdził oznaczenia — …świder numer cztery!

Загрузка...