ROZDZIAŁ XX

Honor Harrington siedziała w swojej kabinie i wpatrywała się tępo przed siebie nie widzącym wzrokiem. Trzymała w ramionach zwiniętego w kłębek Nimitza, który pierwszy raz nie był w stanie jej pomóc, bo sam był zbyt przybity. Nimitz również kochał dzieci, a w wypadku zginęło ich trzydzieścioro. Najstarsze miało trzynaście lat, a wszystkie zostały zmiażdżone i zmasakrowane przez walącą się konstrukcję. I to była jej wina.

Obojętne co się stało, co spowodowało katastrofę, Honor uważała, że była wszystkiemu winna, bo to ona umożliwiła powstanie Sky Domes. To jej pieniądze pozwoliły powstać firmie, a jej zapał, by zapewnić ludziom pracę, a domenie pieniądze, spowodował, iż idea kopuł rozpowszechniła się na całej planecie.

Po jej lewym policzku spłynęła łza, wywołując dziwne reakcje sztucznych nerwów, ale nawet nie próbowała jej otrzeć. Świadomie czy nie, stała się powodem śmierci trzydzieściorga dzieci i pięćdziesięciu dwóch osób dorosłych — trójki nauczycieli, którzy w ostatniej sekundzie życia bez wątpienia zrozumieli, co czeka ich i ich podopiecznych, oraz czterdziestu dziewięciu pracowników Sky Domes. Jej pracowników i w większości mieszkańców jej domeny.

Wciągnęła spazmatycznie powietrze i przytuliła Nimitza. Po jej policzkach płynęły łzy, a pamięć na okrągło odtwarzała ostatnią wiadomość od Adama Gerricka. Był w podartym ubraniu, zakrwawiony i brudny, bowiem brał udział w skazanej na fiasko, szaleńczej akcji ratunkowej natychmiast po katastrofie. Wraz ze wszystkimi, którzy przeżyli, próbował jak najszybciej dotrzeć do ofiar. Dotarli i znaleźli same trupy. Zalana łzami szara twarz spoglądająca na nią z ekranu należała do człowieka, który właśnie zobaczył, jak wygląda piekło. Do kogoś, kto żałował, że nie zginął pod gruzami swego marzenia. I rozumiała go doskonale.


— Nie, do cholery! — krzyknął Gerrick i gdyby nie opatrunki na poranionych dłoniach, może udusiłby stojącego nad nim urzędasa. — Moi ludzie muszą brać udział w dochodzeniu!

— Obawiam się, że to będzie niemożliwe — odparł inspektor budowlany jadowicie.

Stali obaj w rumowisku kopuły, a za każdym niczym armie czekały załogi. Ocaleli z grupy montażowej Sky Domes pracowali jak szaleni, ramię w ramię z ekipami ratunkowymi z domeny Mueller, próbując uratować tylu rannych, ilu tylko się dało, ale ostatniego żywego wydobyli godzinę temu. A dni wymagało, nawet przy użyciu sprzętu produkcji Manticore, wydobycie wszystkich ciał. Teraz, gdy już nie było się po co spieszyć, wszyscy zaczęli zastanawiać się, jak coś takiego w ogóle było możliwe, i szok, który spowodował, iż dotąd byli sojusznikami, zmienił się w rosnącą gwałtownie złość.

— To zrób tak, żeby to było możliwe! — warknął Gerrick. — Do cholery, człowieku, mamy rozpoczęte dwadzieścia trzy inne budowy! Muszę wiedzieć, co się tu właściwie stało!

— Stało się to, panie Gerrick, że pańscy ludzie zabili osiemdziesiąt dwie osoby, w tym trzydzieścioro dzieci z domeny Mueller! — odparł lodowato inspektor i Gerrick drgnął, jakby go właśnie spoliczkowano. — A co do tego, dlaczego tak się stało, to nie mam wątpliwości, że odkryjemy użycie gorszych materiałów budowlanych i niestaranności w wykonawstwie.

— Nie! — zaprzeczył Gerrick. — Sky Domes nigdy tak nie postępowało i nie postępuje! Przecież tu zginęło pięćdziesięciu naszych ludzi! Myśli pan, że bylibyśmy zdolni…

— Nie muszę myśleć, panie Gerrick! — Inspektor przywołał gestem jednego z pomocników.

Mężczyzna trzymał w dłoni coś, co wyglądało jak cerambet. Patrząc prosto w oczy Gerricka, zacisnął pięść i cerambet rozpadł się na proszek niczym wysuszony muł. Otrzepał dłoń, a w jego oczach była czysta nienawiść.

— Jeżeli miałeś pan nadzieję, że pozwolę wam, skurwiele, ukryć to, to żeś się pan grubo pomylił, panie Gerrick! — oznajmił lodowato inspektor. — Osobiście sprawdzę wszystkie materiały i wytropię każdą fuszerkę, którą odstawiliście na tej budowie. A potem dopilnuję, żebyś pan i wszyscy odpowiedzialni w tej zasranej firmie zostali oskarżeni o morderstwo! I jeszcze jedno: jeśli za dziesięć minut zobaczę któregoś z was na terenie budowy, to na Boga, każę zastrzelić skurwysyna!


— Mój Boże! — sapnął Benjamin Mayhew, nie mogąc oderwać wzroku z przekazu na żywo nadawanego z domeny Mueller.

Obok stał Prestwick, równie blady jak on i jeszcze bardziej przybity.

— Słodki Boże! — powtórzył ochryple Mayhew. — Jak, Henry?! Jakim cudem to się mogło stać?

— Nie wiem, Wasza Miłość — wyszeptał Prestwick, patrząc, jak spod uniesionego dźwigara ratownicy wydobywają małe, zmasakrowane ciała.

W domenie Mueller panowała już noc, ale całe miejsce katastrofy jasno oświetlały reflektory. Dostępu pilnował kordon Gwardii Mueller, a tuż za nim stali rodzice zabitych i inni mieszkańcy domeny. Nikt się nie odzywał, ale na wszystkich twarzach widać było żal i rozpacz. Kanclerzowi trzęsły się ręce, gdy w końcu zmusił się, by odwrócić wzrok i siąść na najbliższym krześle.

— Inspektorzy budowlani z domeny Mueller twierdzą, że katastrofa nastąpiła dlatego, że użyto materiałów budowlanych zbyt niskiej jakości, niezgodnych ze specyfikacją — powiedział po chwili.

— Lady Harrington nigdy by się na to nie zgodziła! — warknął Benjamin, spoglądając na niego wilkiem. — A nasi inżynierowie sprawdzili każdą ścieżkę w oryginalnym projekcie kopuły. Wszystkie kopuły mają taką samą konstrukcję, różnią się tylko wielkością i dostosowaniem do wymogów terenu! Ten projekt pod każdym względem, także parametrów wytrzymałościowych, przekraczał przyjęte normy, a Sky Domes i tak zarabiało na tym dwadzieścia pięć procent! Henry, co mogłoby ją do tego skłonić?

— Nie powiedziałem wcale, że to zrobiła, Wasza Miłość. I nie powiedziałem, że o tym wiedziała. Wystarczy jednak spojrzeć na ilość rozpoczętych budów, by zdać sobie sprawę, jakie kwoty mógł ktoś zarobić na użyciu gorszych materiałów.

— Nigdy. — Głos Benjamina był czystym lodem.

— Wasza Miłość, inspektorzy z domeny Mueller przysłali próbki cerambetu do naszego laboratorium — powiedział ciężko Prestwick. — Widziałem wyniki wstępnych analiz. Produkt finalny jest grubo poniżej normy.

Benjamin wytrzeszczył oczy, próbując zrozumieć to, co słyszy, ale nie był w stanie. Użycie gorszej jakości materiałów do budowy szkolnej kopuły nie mieściło mu się w głowie. Nikt pochodzący z Graysona nie naraziłby na niebezpieczeństwo dzieci, bo cały styl życia, wszystko dosłownie było podporządkowane ich ochronie.

— Przykro mi, Wasza Miłość — dodał miękko kanclerz. — i to bardziej niż potrafię wyrazić, ale widziałem wyniki…

— Lady Harrington o niczym nie wiedziała! — szepnął Protektor. — Nie miała prawa wiedzieć, bo nigdy by na to nie pozwoliła. Tak samo zresztą jak Adam Gerrick.

— Zgadzam się całkowicie, ale to jest w tej chwili bez znaczenia. Lady Harrington jest głównym udziałowcem Sky Domes. Gerrick naczelnym inżynierem, a Howard Clinkscales trzecim udziałowcem. Co by się nie stało, cała odpowiedzialność spada na nich. Ich bowiem obowiązkiem było dopilnować, by podobna katastrofa nigdy się nie wydarzyła. A oni nie wywiązali się z tego obowiązku.

Protektor ukrył twarz w dłoniach, czując przeszywający go dreszcz. Chłód nie miał nic wspólnego ze śmiercią, której żniwo właśnie obejrzał, lecz z jej konsekwencjami. Nienawidził się za to, co czuł, ale nie miał wyboru: był Protektorem Graysona, co oznaczało, że musiał być także zwierzęciem politycznym i odłożyć na bok sentymenty.

W ciągu godzin, a najdalej dni wynik analiz, które widział Prestwick, staną się znane także dziennikarzom i to, co właśnie powiedział, powtarzać będą wszystkie serwisy informacyjne na planecie. A nic, dosłownie nic nie było w stanie bardziej rozwścieczyć mieszkańców niż informacja, że przez szwindel z użyciem tandetnych materiałów zginęły dzieci. Wszyscy, którzy dotąd atakowali Honor, ba — wszyscy, którzy żywili wobec niej prywatne wątpliwości, po usłyszeniu tej wiadomości znienawidzą ją. A w ślad za tym pójdą oskarżenia i to wszystkie bijące na jedną nutę: oto co się dzieje, gdy pozwala się kobiecie robić to, co powinien robić mężczyzna, i jeszcze daje się jej męską władzę. I niech ktoś spróbuje powiedzieć, że śmierć tych dzieci była wynikiem woli bożej!

Prawie słyszał już te głosy, a wraz z nimi inne, domagające się całkowitego zaprzestania reform.


— Dobry Boże w niebiesiech! Co myśmy zrobili?! — wyszeptał William Fitzclarence blady jak śmierć na chorągwi, oglądając wraz z Samuellem Muellerem i Edmodem Marchantem transmisję z miejsca katastrofy.

— Dzieci! Zabiliśmy trzydzieścioro dzieci!

— Nie, mój panie — sprzeciwił się Marchant.

Burdette spojrzał na niego przerażonymi oczyma, nie bardzo pewien, co słyszy. W oczach Marchanta nie było szoku, była za to olbrzymia satysfakcja i zdecydowanie.

— My nie zabiliśmy nikogo, patronie Burdette — wyjaśnił cichym i przekonującym głosem. — To z woli bożej zginęli niewinni, nie z naszej.

— Z woli bożej?! — powtórzył tępo Burdette. Marchant przytaknął energicznie.

— Nie mamy wyboru, realizując wolę bożą. Musimy ludziom uświadomić, w jakim niebezpieczeństwie znaleźli się, pozwalając, by zatruwała ich ta szatańska nierządnica i jej poplecznicy.

— Ale to…! — bąknął nieco głośniej Fitzclarence.

Marchant westchnął ciężko.

— Wiem, ale taka była wola Boga. Nie mogliśmy wiedzieć ani kiedy dokładnie kopuła runie, ani tym bardziej, że będą przy tym dzieci i to akurat tam, gdzie będzie najwięcej ofiar. Ale Bóg to wiedział, więc czy pozwoliłby jej runąć, gdyby nie stanowiło to części Jego planu? Ich śmierć była straszna, ale ich dusze są teraz z Panem, niewinne, bezgrzeszne i nie zepsute przez pokusy tego świata. A ich śmierć zwielokrotniła efekt naszego planu ponad wszelkie wyobrażenia. Teraz cały świat dostrzeże konsekwencje bezmyślnego godzenia się na „reformy” i rozpustę. Nic innego nie było w stanie tak skutecznie uświadomić ludziom tej prawdy. Te dzieci to męczennicy pańscy, którzy zginęli w Jego imię, podobnie jak wielu innych w przeszłości.

— On ma rację, William — dodał cicho Mueller.

Na twarz Fitzclarence’a zaczęły nieśmiało wracać kolory. Odwrócił się do Muellera, ale zanim zdążył coś powiedzieć, ten uniósł dłoń i dodał:

— Moi inspektorzy znaleźli już felerny cerambet. Poczekają dzień lub dwa, nim to ogłoszą: tyle ile trzeba na przeprowadzanie analiz sprawdzających, żeby nikt nie był w stanie podważyć ich wyników. I wtedy będziemy mieli dowód! A wówczas ani ta suka, ani Protektor nie zdołają się wyśliznąć. Nie decydowaliśmy, bo nie było to możliwe, kiedy kopuła ma runąć. O tym zdecydował Bóg i spowodował, że nasz plan powiódł się bardziej niż ośmielaliśmy się marzyć.

— Może… może macie rację — wykrztusił powoli Burdette.

Przerażenie w jego oczach ustąpiło natchnionej pewności i zimnej kalkulacji.

— To jej wina, nie nasza! — oznajmił. — To ona nas do tego zmusiła.

— Oczywiście, że to jej wina — zgodził się Marchant. — trzeba ostrego miecza, by odciąć szatańską maskę, a my, którzy władamy mieczem Pana, możemy jedynie w pokorze przyjąć cenę, którą nam za to wyznaczy.

— Racja! — potwierdził Burdette już prawie normalnym tonem i spojrzał z zadowoleniem na ekran. — Rozpoczęliśmy dzieło boże i jeśli Bóg zażądał, byśmy nosili na dłoniach krew, to niech się dzieje Jego wola. A ta dziwka wszeteczna niech się przez wieczność smaży w piekle za to, że nas do tego zmusiła!


Adam Gerrick wszedł do sali konferencyjnej. Wyglądał jak upiór. Młodzieniec, który rankiem wyjechał do domeny Mueller, zginął pod gruzami swego snu. Człowiek, który wrócił do domeny Harrington, był prześladowanym przez koszmary wrakiem pozbawionym jakiejkolwiek radości życia.

Ale był też pełen determinacji i wściekłości. Determinacji, by dowiedzieć się, jak niemożliwe stało się faktem, i wściekłości, by dorwać odpowiedzialnego czy odpowiedzialnych za to masowe morderstwo. Przyrzekł sobie po drodze, że gdy znajdzie to ścierwo, zadusi własnoręcznie. A jeśli będzie ich paru, to zaprosi do pomocy Howarda Clinkscalesa.

— Panowie, inspektorzy z domeny Mueller zabronili nam wstępu na teren katastrofy — powitał czekających na niego starszych inżynierów. — Ich prawo. Mamy jednakże nasze nagrania, archiwa i dokumenty. Wiemy, co z materiałów budowlanych powinno znaleźć się na budowie, i musimy dowiedzieć się, co się tam faktycznie znalazło i w jaki sposób.

— Ale… — zaczął jeden z obecnych i umilkł, gdy Gerrick na niego spojrzał.

Lodowaty, pozbawiony uczuć wzrok sprawił, iż protestujący oblizał nerwowo wargi i spojrzał bezradnie na kolegów. Po czym niechętnie z powrotem na szefa.

— Czego? — spytał Gerrick głosem o temperaturze płynnego helu.

— Już to sprawdziłem — oznajmił Frederic Benninton. — Sprawdziłem wszystkie materiały, które wysłaliśmy na budowę. Faktury zakupu, dowody pobrania z magazynów, potwierdzenia przyjęcia… no, wszystko. Zrobiliśmy nawet inwenturę magazynu.

— I?

— I wszystko się zgadza! Wszystkie materiały były najwyższej jakości zgodnie z ustalonymi przez ciebie specyfikacjami i nikt niczego po drodze nie podmienił. Tu są wszystkie dane — wskazał na jeden z przenośnych komputerów. — I nie tylko moje, bo jako szef zaopatrzenia jestem pierwszym logicznym podejrzanym. Więc sprawdzałem wszystko z Jackiem Howellem z księgowości i sprowadziłem trzech inspektorów z domeny Harrington. Wszystko się zgadza i wszystkie obliczenia pokrywają się, a sprawdzaliśmy pięć razy! Wszystko, co kupiliśmy i dostarczyliśmy na budowę, przewyższało ustalone normy!

— W takim razie jakiś skurwiel podmienił je na placu. Zamienił kody i przed montażem podłożył szmelc!

— Niemożliwe! — Bennington był pewien swego. — Praca toczyła się przez całą dobę i przez cały ten czas nagrywaliśmy wszystko. Wiesz o tym.

Gerrick skinął głową. Tę budowę wybrano, by sprawdzić, czy przyjęte dotąd metody pracy są najoptymalniejsze z punktu widzenia efektywności i dlatego nagrywano dokładnie wszystkie fazy budowy od chwili pojawienia się na miejscu pierwszych pracowników Sky Domes.

— Gdyby ktokolwiek ukradł czy podmienił cokolwiek, mielibyśmy na to dowód w postaci nagrania. Wiesz, że niewielu pracowników wiedziało o nagrywaniu, a system był zabezpieczony przed majstrowaniem, więc nikt nie zamienił nagrań. Mamy ujęcia wszystkich ciężarówek, które wjechały na teren budowy, i poza tymi, które wywoziły ziemię i śmieci, żadna nie wyjechała z ładunkiem. Powtarzam, Adam: żadna!

— Widziałem ten cerambet… — powiedział powoli Gerrick. — Kruszył się w rękach, Fred. Kruszył się jak… jak zaschnięte błoto!

— Nic na to nie poradzę — odparł spokojnie Bennington. — Jedyne, o czym mogę cię zapewnić, to to, że mamy dowody i to potwierdzone, że na terenie budowy nie mógł znaleźć się jakikolwiek materiał budowlany gorszej jakości niż wyszczególniony w specyfikacji.

— W te dowody nikt nie uwierzy! — rozległ się spokojny, ale władczy głos i wszyscy jak na komendę odwrócili się do mówiącego.

Howard Clinkscales przyjrzał się im uważnie i dodał:

— My wiemy, że te dane są prawdziwe, ale kto uwierzy nam? Jeżeli Adam widział to, co widział, to znaczy, że na budowie są materiały nie odpowiadające normom. Nie wiemy, jak się tam znalazły, ale nie ma sensu twierdzić, że ich tam nie ma, bo to nieprawda. A nasza patronka jest głównym udziałowcem Sky Domes. Jeżeli udostępnimy nasze dane do wglądu, zniszczymy resztki zaufania do niej, jakie pozostały mieszkańcom Graysona. Burdette i reszta znów zaczną wrzeszczeć, że je sfałszowaliśmy, a jej inspektorzy podpisali się pod tym, bo im tak kazała. I nie ma sposobu, abyśmy zdołali udowodnić, że tak nie było. Nie w sytuacji, w której fizyczne dowody na coś przeciwnego znajdują się na miejscu katastrofy.

Rozejrzał się ponownie po obecnych. Po minach inżynierów widać było, że zrozumieli. Natomiast Gerrick potrząsnął z uporem głową i było oczywiste, że nie zamierza się poddać.

— Myli się pan, lordzie Clinkscales — oświadczył rzeczowo.

Zarządca spojrzał nań zaskoczony — nie przywykł, by ktoś sprzeciwiał mu się tak zdecydowanie, a zwłaszcza z taką pewnością w głosie.

— Nie jest pan inżynierem, więc to zrozumiałe — ciągnął tymczasem Gerrick. — Bez wątpienia ma pan całkowitą rację co do tego, co się stanie, jeśli udostępnimy dane Freda, ale nie musimy tego robić. Możemy sprawdzić, co się stało w inny sposób.

— Jak? — spytał Clinkscales, nie ukrywając, że chciałby uwierzyć, ale nie ma zbytniej nadziei.

— A tak, że jesteśmy tu wszyscy poza panem inżynierami. Najlepszymi inżynierami na tej planecie, do cholery! Wiemy, że nasze dane dotyczące materiałów są prawdziwe i mamy kompletny wizualny zapis wszystkiego, co działo się na budowie, łącznie z katastrofą. Do tego posiadamy nie tylko plany i ostateczne specyfikacje, ale także wszystkie szkice, projekty i obliczenia, od pomiarów terenu zaczynając.

— I?

— I to oznacza, że mamy wszystko co potrzebne, by dojść do prawdy. Bo skoro Fred ma rację co do jakości dostarczonych materiałów, to może być tylko jeden powód katastrofy. Ktoś w jakiś sposób spowodował runięcie kopuły, a my mamy wszystkie informacje niezbędne do tego, by odkryć, jak skurwysyn to zrobił.

— Spowodował runięcie?! — Clinkscales spojrzał na niego przenikliwie. — Wiem, że nie chcesz uwierzyć, że to była nasza wina. Sam nie chcę w to uwierzyć! Ale zastanów się: jeśli nie chodziło tu o pospolity kant z materiałami budowlanymi, a to wykluczyliśmy, to pozostaje nam tylko jedno. Sugerujesz, że ktoś chciał, by kopuła się zawaliła!

— Niczego nie sugeruję. Kieruję się najprostszą zasadą logiczną: jeżeli wyeliminuje się wszystkie niemożliwe rozwiązania, to to, które pozostanie, musi być prawdą. A nie ulega żadnej wątpliwości, że jeżeli ta kopuła została wykonana z właściwych materiałów i zgodnie z planami, które opracowaliśmy, to, co wydarzyło się dziś rano, po prostu nie mogło się wydarzyć. Jest to fizycznie niemożliwe!

— Aha… — mruknął Clinkscales i zamilkł.

A w jego osobie zaszła subtelna, acz dla wszystkich zauważalna zmiana — siedział przed nimi już nie zarządca domeny Harrington, lecz dawny szef planetarnej służby bezpieczeństwa. Kiedy przemówił, wszyscy zrozumieli, że już nie podważa tej możliwości, lecz szuka konkretnych odpowiedzi.

— Dlaczego ktoś chciałby zawalenia się kopuły? I co za zboczony matkojebca byłby gotów zamordować dzieci?!

— Jeszcze nie wiem — przyznał ponuro Gerrick. — Ale zamierzam się dowiedzieć.

— W jaki sposób?

— Zaczniemy od tego, że przepuścimy nagrania przez komputer. — Gerrick zwrócił się bardziej do współpracowników niż do pytającego. — Chcę mieć dokładną i pełną analizę tego, co się stało. Kopuła zaczęła się walić w sektorze alfa wschodniej ćwiartki. Widziałem to na własne oczy. Ale chcę znać dokładny przebieg całego procesu krok po kroku.

— Mogę się tym zająć — zaoferował się jeden z obecnych, nie kryjąc ulgi, że może skupić się na czymś konkretnym. — Zajmie to z dziesięć do dwunastu godzin, ale gwarantuję, że to co dostaniemy będzie zgodne z prawdą.

— Doskonale. Potem wymodelujemy wszystkie możliwe kombinacje czynników, które mogły wywołać taki skutek. Niech ktoś ściągnie dane o warunkach meteorologicznych z domeny Mueller za ostatnie trzy miesiące. Co prawda pojęcia nie mam, jaki to mogło mieć wpływ, ale może jakaś anomalia pogodowa też się do tego przyczyniła.

— Mało prawdopodobne… — zauważył ktoś.

— Oczywiście że tak, ale musimy wziąć pod uwagę wszystkie możliwości i to nie tylko dla naszych własnych analiz. Chcę dostać tego pokurwieńca, który to zrobił! Chcę go postawić przed sądem i chcę siedzieć w pierwszym rzędzie, jak będą gnoja wieszać. Widziałem, jak giną te dzieci… — Gerrickowi załamał się głos, a twarz sprawiała wrażenie jeszcze starszej, nim nie wziął się w garść. — Widziałem, jak giną, i kiedy znajdziemy tego sadystę, który je zamordował, nie chcę, by istniał choć cień wątpliwości co do jego winy.

Odpowiedział mu głuchy pomruk.

— Masz rację — przyznał Clinkscales z namysłem. — jeżeli, a w tej chwili jest to tylko „jeżeli”, ktoś celowo spowodował katastrofę, to nasze dane muszą być spójne i konkretne. Nie możemy sobie pozwolić na niesprawdzenie do końca czegokolwiek.

Gerrick kiwnął głową, a Clinkscales dodał, nie ukrywając wściekłości:

— I weź pod uwagę jeszcze jedno: możecie być w stanie odkryć, co się stało i jak do tego doprowadzono. Pozostaną jednakże jeszcze dwie równie istotne kwestie: kto to zrobił i dlaczego. Dopiero gdy poznamy odpowiedzi na te pytania, będziemy mieli zakończoną sprawę. A to musimy udowodnić w sposób równie nie budzący wątpliwości jak to, w jaki sposób tego dokonano.

— To może być trudniejsze… zwłaszcza to „dlaczego” — ostrzegł Gerrick.

— Adam — powiedział Clinkscales z uśmiechem, od którego w sali zrobiło się nagle znacznie chłodniej. — Jesteś inżynierem. Ja byłem policjantem i to, jak mi się wydaje, nie najgorszym. Jeśli powiesz mi, jak to zostało zrobione, dowiem się, kto i dlaczego to zrobił. Chet, chcę mieć dane osobowe wszystkich zatrudnionych na tej budowie. Wy się zajmijcie swoimi analizami, a ja sprawdzę sobie wszystkich, którzy mieli coś wspólnego z tą budową. Jeżeli to było celowe działanie, a nie karygodne niedbalstwo, to ktoś, gdzieś, zostawił jakieś ślady. Kiedy powiecie mi, co i jak zrobiono, będę wiedział, gdzie go szukać. A kiedy ich znajdziemy, dają ci słowo, Adam, że będziesz siedział w pierwszym rzędzie!

Ostatniej wypowiedzi towarzyszył lodowaty uśmiech pełen sprawiającej naprawdę porażające wrażenie pewności.

Загрузка...