Rozdział 3


W tym samym dniu, w którym Gunvald Larsson doświadczał osobliwych przeżyć na balkonie z pięknym widokiem, przed sądem rejonowym w Sztokholmie stanęła dziewczyna nazwiskiem Rebecka Lind, oskarżona o napad na bank z bronią w ręku.

Liczyła sobie osiemnaście łat i nie miała najmniejszego pojęcia o sprawach, jakimi właśnie zajmował się Gunvald Larsson. Gdyby ktoś wymienił nazwę miasta, gdzie przebywał, nic by jej to nie powiedziało. Nigdy nie słyszała o kraju, w którym się znajdowało, i wiedziała równie mało o wysoko postawionych osobach, które straciły głowę, jak i o tym, że prezydent USA wciąż nazywa się Nixon.

Wiedziała wiele innych rzeczy, ale nie miały one związku ze sprawą.

Oskarżycielem był Buldożer Olsson, od kilku łat ekspert sądowy do spraw napadów na bank z bronią w ręku, rozprzestrzeniających się w kraju jak zaraza.

Był niesłychanie zabieganym człowiekiem i tak rzadko miał czas pobyć w domu, że na przykład minęły trzy tygodnie, zanim odkrył, że żona opuściła go na dobre, zostawiając lakoniczną wiadomość na poduszce. Teraz nie robiło to większej różnicy, ponieważ przy swojej szybkości działania miał następną po trzech dniach. Nowa towarzyszka życia była jedną z jego sekretarek, która wielbiła go z nieskrywanym oddaniem i od tamtego dnia jego garnitury rzeczywiście wyglądały na trochę mniej wygniecione.

Mimo ciągłego pośpiechu zawsze przychodził o czasie, który uważał za wystarczający, i pojawił się zdyszany na dwie minuty przed rozpoczęciem postępowania. Był korpulentnym, lecz gibkim, niewysokim mężczyzną o pogodnym spojrzeniu i żywych ruchach. Poza tym zawsze nosił koszulę różową jak prosię i krawaty dowodzące takiego braku gustu, że doprowadzały Gunvalda Larssona na skraj obłędu w czasie, kiedy pracował w grupie specjalnej Buldożera. Działali w niej również Einar Rönn i Lennart Kollberg, ale to było parę lat temu. A Kollberg nie był już nawet policjantem. Buldożer wierzył w rotację i dopływ świeżej krwi pośród swoich współpracowników.

Rozejrzał się po pustej i niedogrzanej poczekalni do sali rozpraw i zauważył grupę pięciu osób. Znajdowali się w niej jego świadkowie i jedna osoba, której widok niezmiernie go zdziwił.

Był to szef komisji do spraw zabójstw.

– Co ty na miłość boską tu robisz? – zapytał Martina Becka.

– Zostałem wezwany jako świadek.

– Przez kogo?

– Obronę.

– Obronę? Co to ma znaczyć?

– Adwokat Braxén – odparł Martin Beck. – On dostał tę sprawę.

– Bekacz – powiedział zgnębiony Buldożer. – Miałem już dzisiaj trzy zebrania i dwa aresztowania. A teraz przez resztę popołudnia mam siedzieć i słuchać Bekacza.

– Nie wiesz, kto jest obrońcą? Co robiłeś podczas aresztowania?

– Aresztowanie w takich sprawach to rutyna – odrzekł Buldożer. – To zajęło tylko trzy minuty i odbyło się bez przedstawiciela obrony. Nie było takiej potrzeby.

Podbiegł do jednego ze swoich świadków i zaczął przerzucać dokumenty w aktówce, nie znajdując tego, którego szukał.

Martin Beck pomyślał, że Buldożer i Bekacz są do siebie dość podobni pod paroma względami. Obaj lubili znikać, kiedy się z nimi rozmawiało, z tym że Buldożer robił to w znaczeniu czysto fizycznym, wybiegając nagle przez drzwi, a Bekacz – mentalnym. Często miało się wrażenie, że znajduje się w innym świecie.

Prokurator zostawił swojego świadka w połowie zdania i wrócił do Martina Becka.

– Czy wiesz coś o tej sprawie? – zapytał.

– Nie za wiele, ale Bekacz podał takie argumenty, że stwierdziłem, iż powinienem przyjść. Poza tym nie mam w tej chwili sprawy, która wymagałaby szczególnej uwagi.

– Wy w komisji do spraw zabójstw nie wiecie, co znaczy prawdziwa praca – oświadczył Buldożer Olsson. – Sam aktualnie mam trzydzieści dziewięć spraw w toku i tyle samo zawieszonych. Powinieneś przyjść do mnie na pewien czas, to zobaczyłbyś.

– Nie – zaprzeczył Martin Beck. – Nie boję się pracy, ale mimo wszystko dziękuję.

– Szkoda – rzekł Buldożer. – Czasami myślę, że mam najlepszą pracę w całej tej sądowej machinie. Pasjonującą i pełną emocji. Codziennie coś mnie zaskakuje…

Zawahał się i dokończył:

– Tak jak dzisiaj ten Bekacz.

Buldożer Olsson wygrywał wszystkie sprawy z naprawdę nielicznymi wyjątkami. Najłagodniej można było to skomentować słowami, że nie pochlebiało to szczególnie wymiarowi sprawiedliwości. O najmniej łagodnym komentarzu lepiej było nawet nie myśleć.

– Ale ty będziesz miał wesołe popołudnie – rzucił Olsson. – Bekacz na pewno da niezłe przedstawienie.

– Nie przyszedłem tu dla rozrywki – oznajmił Martin Beck.

Rozmowę przerwało wywołanie sprawy na wokandę i uczestnicy z jednym ważnym wyjątkiem wmaszerowali na salę rozpraw, która była ponurym pomieszczeniem w głównym budynku ratusza. Miała wielkie i majestatyczne okna, co w żaden sposób nie usprawiedliwiało, lecz prawdopodobnie tłumaczyło, że od bardzo dawna nikt ich nie mył.

Sędzia, asesor i siedmiu ławników spoglądało z uroczystą powagą na salę z podwyższenia połączonego z długim pulpitem do pisania.

Mała bladoniebieska mgiełka w wypełnionej kurzem plamie słońca wskazywała na to, że ktoś z sądu zgasił właśnie papierosa.

Wprowadzono oskarżoną przez małe boczne drzwi. Towarzyszyła jej groźnie wyglądająca kobieta po pięćdziesiątce, w sukience przypominającej mundur. Oskarżona była dziewczyną z jasnymi włosami do ramion, nadąsanymi ustami i wpatrzonymi w dal brązowymi oczami. Miała na sobie długą do ziemi, haftowaną jasnozieloną sukienkę z lekkiego i cienkiego materiału, a na nogach czarne drewniaki.

Sąd usiadł. Reszta obecnych stała dalej.

Sędzia zaczął referować sprawę monotonnym głosem, po czym zwrócił się do dziewczyny po lewej stronie:

– Oskarżoną w sprawie jest Rebecka Lind. Czy pani nazywa się Rebecka Lind?

– Tak.

– Proszę oskarżoną, by mówiła głośniej.

– Tak.

Sędzia spojrzał w papiery i zapytał:

– Nie ma pani drugiego imienia?

– Nie.

– I urodziła się pani trzeciego stycznia 1956 roku?

– Tak.

– Muszę poprosić oskarżoną, by mówiła głośniej.

Powiedział to tak, jakby rytualnie należało wypowiadać takie słowa na wszystkich rozprawach. W tym przypadku miało to sens, ponieważ akustyka była wyjątkowo zła. Poza tym oskarżeni często nie byli przyzwyczajeni do wypowiadania się publicznie i do tego peszyło ich przygnębiające i nieprzyjazne środowisko, w jakim się znaleźli. Następnie sędzia oświadczył:

– Oskarżenie reprezentuje prokurator Sten Robert Olsson.

Buldożer nie zareagował, tylko zupełnie nieświadomy tego, co się dzieje, kartkował jeden ze swoich dokumentów.

– Czy prokurator Sten Robert Olsson jest obecny na sali? – zapytał sędzia głosem bez wyrazu, choć widział rzeczonego setki razy.

Buldożer podskoczył. Nie był przyzwyczajony do tego, by zwracano się do niego pełnym imieniem i nazwiskiem.

– Tak, oczywiście – odrzekł pospiesznie. – Tak, jestem obecny.

– Czy jest jakiś przedstawiciel oskarżonej?

– Oskarżona nie wyznaczyła takiej osoby – odparł Buldożer. – Oskarżoną reprezentuje adwokat Hedobald Braxén.

Zapadła cisza. Wszyscy rozglądali się dookoła. Woźny sądowy wyjrzał do poczekalni. Bekacz jeszcze się nie pokazał.

– Adwokat Braxén widocznie się spóźni – oznajmił po chwili asesor. Następnie odbył przyciszonym głosem rozmowę z przewodniczącym sądu, który stwierdził:

– Na razie możemy odczytać listę świadków. Prokurator wezwał dwoje: kasjerkę banku Kerstin Franzen i asystenta policji Kennetha Kvastmo.

Oboje potwierdzili swoją obecność.

– Obrona wezwała następujące osoby: komisarza kryminalnego Martina Becka, dyrektora banku Rumforda Bondessona i nauczycielkę gospodarstwa domowego Hedy-Marie Wiren.

Wszyscy troje zgłosili się jako obecni. Po krótkiej chwili sędzia dodał:

– Obrońca wezwał również na świadka dyrektora Waltera Petrusa, ale ten usprawiedliwił się, że nie może przyjść, a poza tym nie ma nic wspólnego ze sprawą.

Jeden z ławników zachichotał.

– Świadkowie mogą teraz opuścić salę.

I tak uczynili. Dwaj policjanci, jak zawsze w takich okolicznościach ubrani w spodnie od munduru, czarne buty i mniej lub bardziej pozbawione polotu blezery, Martin Beck, dyrektor banku, nauczycielka i kasjerka wymaszerowali z sali.

W pomieszczeniu pozostali zatem – oprócz sądu – oskarżona, strażnik z aresztu i obserwatorka.

Buldożer Olsson studiował pilnie papiery, ale tylko przez dwie minuty. Potem spojrzał z zaciekawieniem na obserwatorkę.

Była to kobieta, którą Buldożer ocenił na jakieś trzydzieści pięć lat. Siedziała na jednej z ławek z rozłożonym przed sobą blokiem do stenografowania. Wzrost miała poniżej średniego, niespełna metr sześćdziesiąt, i niezbyt długie, proste jak druty jasne włosy. Jej ubiór składał się ze spranych dżinsów i koszuli nieokreślonego koloru. Miała sandały na szerokich, opalonych stopach z prostymi paznokciami, a przez materiał koszuli odznaczały się wyraźnie duże brodawki jej płaskich piersi.

Najbardziej przyciągała uwagę jej nieco kanciasta twarz z wydatnym nosem i przenikliwym spojrzeniem niebieskich oczu, które kierowała kolejno na wszystkich obecnych, a najdłużej zatrzymywała na oskarżonej i Olssonie. W tym drugim przypadku świdrujący wzrok sprawił, że prokurator wstał, wziął szklankę wody i przeniósł się na miejsce za jej plecami. Natychmiast się odwróciła i złowiła jego spojrzenie.

Pod względem atrakcyjności nie była w jego typie, jeśli w ogóle jakiś miał, ale bardzo go zaciekawiło, kim ona jest. Z tyłu widział, że jest mocno zbudowana, choć bez śladu krągłości.

Nie wytrzymał w końcu jej spojrzenia, wyjaśnił, że ma ważną rozmowę telefoniczną, i poprosił o pozwolenie na wyjście z sali. Wyszedł żwawym krokiem, bardziej zaintrygowany niż kiedykolwiek.

Gdyby spytał Martina Becka, który stał w rogu poczekalni, może by się czegoś dowiedział.

Na przykład tego, że nie miała trzydziestu pięciu lat, tylko trzydzieści dziewięć, ukończyła socjologię i obecnie pracowała w opiece społecznej.

Martin Beck wiedział o niej bardzo dużo, ale niechętnie zdradziłby jakiekolwiek szczegóły, ponieważ większość z nich miała charakter bardzo osobisty.

Zapytany podałby może jej imię i nazwisko. Rhea Nielsen.

Buldożer zakończył rozmowę w niecałe pięć minut. Sądząc z jego gestykulacji, udzielał komuś instrukcji.

Wróciwszy na salę, przechadzał się, wzdychając. Usiadł. Przejrzał papiery. Kobieta z przenikliwym niebieskim spojrzeniem obserwowała teraz tylko oskarżoną.

Buldożer jeszcze bardziej się zaciekawił. W ciągu następnych dziesięciu minut podniósł się z miejsca sześć razy, robiąc truchtem krótkie rundki po sali. Raz wyjął olbrzymią chustkę do nosa i otarł pot z czoła. Poza tym wszyscy siedzieli spokojnie na swoich miejscach.

Dwadzieścia dwie minuty po wyznaczonym czasie otworzyły się drzwi i do środka wkroczył Bekacz. W jednej ręce trzymał zapalone cygaro, a w drugiej dokumenty. Studiował je flegmatycznie i sędzia musiał trzy razy znacząco chrząknąć, nim Braxén z roztargnieniem wręczył cygaro woźnemu, by wyniósł je z sali.

– Adwokat Braxén właśnie się pojawił – stwierdził sędzia kwaśnym tonem. – Możemy zapytać, czy zachodzą jakieś przeszkody do przeprowadzenia rozprawy?

Buldożer pokręcił głową i zaprzeczył:

– Nie, absolutnie nie. Przynajmniej z mojej strony.

Bekacz nie zareagował. Dalej przeglądał pisma dotyczące sprawy. Po chwili przesunął okulary na czoło i oświadczył:

– Dziś w drodze do ratusza uświadomiłem sobie nagle, że prokurator i ja jesteśmy starymi znajomymi. W rzeczy samej siedział na moich kolanach dokładnie dwadzieścia pięć lat temu. To było w Borås. Ojciec prokuratora był tam adwokatem, a ja pracowałem w sądzie rejonowym. W tamtych czasach wiele się spodziewałem po mojej pracy. Nie mogę jednak stwierdzić, że tamte oczekiwania się spełniły. Kiedy się widzi rozwój sądownictwa w innych krajach, nie mamy czym się chwalić. Wspominam Borås jako okropne miasto, ale prokurator był żywym i miłym chłopcem. Najlepiej jednak pamiętam Hotel Miejski czy jak się tam nazywał. Stoliki w kawiarni i zakurzone palmy. Limitowane posiłki i awantury o jedzenie, które bardzo rzadko można było dostać. A jeśli już się dostało, włosy mogły się zjeżyć jak na grzbiecie hieny. Nawet emeryt w dzisiejszym społeczeństwie nie uznałby tego za jedzenie dla ludzi. Daniem dnia była ryba i to samo jedzenie serwowano od rana do wieczora. Raz znalazłem w swojej porcji niedopałek papierosa. Ale to się zdarzyło w Enköping, jeśli głębiej się nad tym zastanowić. Czy wiedzieliście, że Enköping ma najlepszą wodę pitną w Szwecji? Niewiele osób o tym wie. Każdy, kto dorastał tu w stolicy i nie stał się alkoholikiem ani narkomanem, musi mieć niezwykle silny charakter.

– Czy zachodzą jakieś przeszkody do przeprowadzenia rozprawy? – powtórzył cierpliwie sędzia.

Bekacz wstał i wyszedł na środek sali.

– Ja i moja rodzina należymy oczywiście do tej kategorii – zadeklarował skromnie.

Był znacznie starszy od większości osób w sali, władczy mężczyzna z imponującym brzuchem. Poza tym uderzająco źle i niemodnie się ubierał, a jakiś niezbyt wybredny kot mógłby się pożywić na jego kamizelce. Po kilku minutach oczekiwania, podczas których mierzył spojrzeniem Buldożera, rzekł:

– Pomijając fakt, że ta dziewczynka w ogóle nie powinna stanąć przed sądem, nie zachodzą żadne prawne przeszkody. W czysto technicznym znaczeniu.

– Sprzeciw! – zawołał Buldożer.

– Adwokat Braxén może zostawić swoje komentarze na później – zaznaczył sędzia. – Czy prokurator chce teraz wnieść oskarżenie?

Buldożer zerwał się z krzesła i zaczął z opuszczoną głową truchtać wokół stołu, na którym miał swoją dokumentację.

– Twierdzę, że Rebecka Lind w środę dwudziestego drugiego maja bieżącego roku dokonała napadu z bronią w ręku na siedzibę banku PK w Midsommarkransen, a następnie dopuściła się przemocy wobec urzędników państwowych, gdy stawiała czynny opór policjantom, którzy przybyli na miejsce, by ją zatrzymać.

– A co mówi oskarżona?

– Oskarżona jest niewinna – wtrącił Bekacz. – A moim zadaniem jest obalenie tych wszystkich… bzdur.

Zwrócił się znów do Buldożera i zauważył ze smutkiem w głosie:

– Jakie to uczucie prześladować niewinnych? Kiedy pomyślę o tobie jako małym brzdącu, trudno mi pojąć, nazwijmy to, działalność, jaką dziś prowadzisz.

Buldożer wyglądał na zachwyconego. Przydreptał do Bekacza i rzekł:

– Ja również pamiętam tamten czas w Borås. A szczególnie ówczesnego kancelistę sądowego Braxéna, który cuchnął papierosami i podłym koniakiem.

– Moi panowie – upomniał sędzia. – To nie jest czas ani miejsce na osobiste wspomnienia. Adwokat Braxén odrzuca zatem stwierdzenia prokuratora.

– Jeżeli zapach koniaku nie jest wytworem fantazji prokuratora, pochodził prawdopodobnie od jego ojca – odrzekł Bekacz. – Poza tym oskarżona jest niewinna. A ja ostatni raz użyłem tego słowa. Ta dziewczyna…

Wrócił do stołu i zaczął szperać w dokumentach.

– Nazywa się Rebecka Lind – podpowiedział usłużnie Buldożer.

– Dziękuję, chłopcze – odparł Bekacz. – Rebecka Lund…

– Lind – poprawił Buldożer.

– Rebecka – stwierdził Bekacz – jest równie niewinna jak marchewki w ziemi.

Wszyscy zdawali się rozważać to niekonwencjonalne porównanie. W końcu sędzia wycedził:

– To chyba kwestia do rozstrzygnięcia dla sądu, prawda?

– Niestety – rzucił Bekacz.

– Co adwokat chciał wyrazić tym komentarzem? – zapytał przewodniczący sądu nieco ostrzejszym tonem.

Bekacz odpowiedział:

– Niestety niemożliwe jest wyjaśnienie całego tła sprawy. Proces musiałby się ciągnąć latami.

Wszyscy wyglądali na niemile zaskoczonych tą uwagą. Bekacz dodał:

– Rozważę propozycję przewodniczącego sądu, bym napisał wspomnienia.

– Czy ja proponowałem coś takiego?

Sędzia osłupiał, teraz już zupełnie zbity z tropu.

– W ciągu długiego życia spędzonego w różnych salach, w których sąd podobno wymierza sprawiedliwość, zdobywa się duże doświadczenie – oświadczył Bekacz. – W młodości byłem poza tym przez jakiś czas w Ameryce Południowej, gdzie zajmowałem się mleczarstwem. Moja matka, jeszcze żyje staruszka, uważa, że praca mleczarza w Buenos Aires to jedyna uczciwa robota, jaką w życiu miałem. A propos, parę dni temu usłyszałem, że nawet ojciec prokuratora, mimo podeszłego wieku i wzrastającego spożycia alkoholu, codziennie robi szybki spacer brzegiem rzeki w Örebro, dokąd rodzina przeprowadziła się w latach czterdziestych. Z Buenos Aires przy dzisiejszych środkach transportu nie jest daleko do nowych miast w Afryce. Moją ciekawość wzbudziła właśnie niezwykle interesująca książka o Kongu-Kinszasie…

– Wspomnienia adwokata Braxéna, nawet jeszcze nienapisane, są na pewno bardzo interesujące – ocenił z uśmiechem Buldożer. – Ale chyba nie zebraliśmy się tutaj po to, by ich słuchać.

– Prokurator ma rację – stwierdził sędzia. – Niech pan Olsson przedstawi zatem sprawę.

Buldożer popatrzył na obserwatorkę, która jednak odpowiedziała mu tak bezpośrednim i przenikliwym spojrzeniem, że rzuciwszy okiem na Bekacza, przesunął wzrokiem po sędzi, asesorze i ławnikach, po czym utkwił go w oskarżonej. Rebecka Lind zdawała się patrzeć w przestrzeń, ponad ograniczonymi biurokratami i wszelkim innym dobrem i złem.

Buldożer założył dłonie za plecy i zaczął się przechadzać tam i z powrotem.

– Tak, Rebecko – zaczął przyjaźnie. – To, co ci się przytrafiło, zdarza się dziś niestety wielu młodym ludziom. Razem spróbujemy ci pomóc, mogę ci chyba mówić na ty?

Dziewczyna zdawała się nie słyszeć pytania, jeśli to w ogóle tak zabrzmiało.

– Z czysto technicznego punktu widzenia zdarzenie jest proste i oczywiste, więc nie zostawia pola do dyskusji. Jak okazało się już przy aresztowaniu…

Bekacz wyglądał na zatopionego w rozważaniach o Kongu-Kinszasie, ale teraz wyszarpnął z wewnętrznej kieszeni wielkie cygaro, wycelował je w pierś Buldożera i krzyknął:

– Sprzeciw! Ani ja, ani żaden inny adwokat nie był obecny przy aresztowaniu. Czy ta dziewczyna Camilla Lund w ogóle została poinformowana o swoim prawie do obrony?

– Rebecka Lind – poprawił asesor.

– Tak, tak – przytaknął zniecierpliwiony Bekacz. – To czyni aresztowanie bezprawnym.

– Nieprawda – zaprzeczył Buldożer. – Zapytano o to Rebeckę, a ona odpowiedziała, że nie ma to żadnego znaczenia. Bo i nie miało. Jak mogę od razu wykazać, przypadek jest prosty jak drut.

– Zatem samo aresztowanie jest już bezprawne – rozstrzygnął Bekacz. – Domagam się, by mój sprzeciw został umieszczony w protokole.

– Tak, na pewno będzie – oznajmił asesor.

Asesor pełnił, ogólnie rzecz biorąc, funkcję sekretarki, ponieważ część starszych sal sądowych nie była wyposażona w magnetofon.

Buldożer wykonał mały piruet przed ławą przysięgłych, zaglądając przy okazji każdemu z ławników w oczy.

– Czy mogę kontynuować swoje wystąpienie? – zapytał pogodnym głosem.

Bekacz patrzył niewidzącym wzrokiem na swoje cygaro.

– A zatem, Rebecko – rzekł Buldożer z ujmującym uśmiechem, który był jednym z jego największych atutów – spróbujmy teraz jasno i zgodnie z prawdą uporządkować przebieg zdarzeń: co ci się przydarzyło dwudziestego drugiego maja i dlaczego. Napadłaś na bank, pewnie z desperacji i bezmyślności, i użyłaś siły wobec policjanta.

– Sprzeciwiam się doborowi słów przez prokuratora – zaprotestował Bekacz. – A propos doboru słów, przypomniał mi się mój nauczyciel niemieckiego, który…

Znów był daleko myślami.

– Jeśli obrońca zajmie się w spokoju swoimi wspomnieniami, może oszczędzimy przynajmniej trochę czasu – stwierdził Buldożer.

Kilku ławników parsknęło śmiechem, ale Bekacz oświadczył podniosłym tonem:

– Sprzeciwiam się postawie prokuratora wobec mnie i tej dziewczyny. Poza tym nie ma on prawa zajmować się moimi wspomnieniami i moim życiem wewnętrznym. Prokuratora powinna też cechować większa skromność. Nie jest Winstonem Churchillem, który mógł sobie pozwolić na powiedzenie o przeciwniku politycznym: „Pan Attlee jest skromnym człowiekiem, ale nie ma też powodu, by było inaczej”.

Sędzia wyglądał na zmieszanego tą ripostą, ale po chwili dał Buldożerowi znak głową, by mówił dalej.

Ten zakładał, że przedstawi sprawę w ciągu dziesięciu minut, najwyżej kwadransa, ale Bekacz mu przerywał, mimo upomnień sędziego, przynajmniej czterdzieści dwa razy, najczęściej zupełnie niezrozumiałymi komentarzami.

Na przykład:

– Widzę, że prokurator wpatruje się chciwie w moje cygaro. To przypomina mi pewną historię: dziewczęta na Kufcie z powodu upału siedzą nago w fabrykach i skręcają cygara na udzie. Dotyczy to najbardziej wyborowych marek, lecz prawdopodobnie jest jakimś wymysłem.

– Czy to ma związek ze sprawą? – zapytał ze znużeniem sędzia.

– Trudno powiedzieć – wyznał enigmatycznym tonem Bekacz.

– To znaczy?

– Odnoszę wrażenie, że prokurator nie zawsze, żeby użyć łagodnego określenia, skupia się na meritum wydarzeń.

Buldożer, który nawet nie był palaczem, tym razem wyglądał na poruszonego. Wziął się jednak w garść i pozornie w równie dobrej formie jak zawsze doprowadził swoje wystąpienie do końca, gestykulując przy tym i lekko się uśmiechając.

Zdarzenia w skrócie miały następujący przebieg: tuż przed godziną drugą dwudziestego drugiego maja Rebecka Lind zjawiła się w siedzibie banku PK w Midsommarkransen i podeszła do jednej z kas. Na ramieniu miała dużą torbę, którą położyła na kontuarze. Potem zażądała pieniędzy. Kasjerka widziała, że jest uzbrojona w długi sztylet, i nacisnęła stopą alarm, napełniając jednocześnie torbę plikami banknotów w kwocie pięciu tysięcy koron szwedzkich. Zanim Rebecka Lind zdążyła opuścić bank ze swoim łupem, pojawił się pierwszy radiowóz skierowany tam z centrali. Załoga wozu, złożona z dwóch policjantów, wpadła do banku z wyciągniętą bronią i rozbroiła napastniczkę. Powstało przy tym zamieszanie, podczas którego banknoty rozsypały się po podłodze. Policjanci ujęli winną i przewieźli do wydziału kryminalnego w Kungsholmen. Zatrzymana stawiła opór i uszkodziła mundur jednego z policjantów. Podczas przewozu również wynikło zamieszanie. Napastniczkę, którą okazała się osiemnastoletnia Rebecka Lind, zawieziono najpierw do dyżurki wydziału kryminalnego, po czym przetransportowano do specjalnego wydziału zajmującego się napadami na bank. Zatrzymaną uznano za zasadnie podejrzaną o napad na bank z bronią w ręku i przemoc wobec urzędnika państwowego i aresztowano następnego dnia podczas bardzo skróconej rozprawy w sądzie rejonowym w Sztokholmie.

Buldożer Olsson przyznał, że w procedurze aresztowania nie uwzględniono niektórych prawnych formalności. Wskazał jednocześnie, że z technicznego punktu widzenia nie miało to żadnego znaczenia. Rebecka Lind sama nie była zainteresowana swoją obroną, a poza tym od razu przyznała, że poszła do banku, by zdobyć pieniądze.

Bekacz puścił bąka, nawet się nie czerwieniąc, i stwierdził, że Rebecka nie miała żadnych środków finansowych.

Wszyscy zaczęli już spoglądać ukradkiem na zegar, ale Buldożer Olsson nie lubił przerw i wezwał szybko swojego pierwszego świadka, kasjerkę banku Hedy-Marie Wiren.

Zeznanie świadka było krótkie i potwierdziło wszystkie istotne rzeczy, jakie zostały już powiedziane.

Buldożer zapytał:

– Kiedy zrozumiała pani, że to napad?

– Jak tylko rzuciła torbę na kontuar i zażądała pieniędzy. A potem zobaczyłam nóż. Wyglądał bardzo groźnie. Coś w rodzaju sztyletu.

– Dlaczego dała jej pani pieniądze z kasy?

– Mamy instrukcje, by w takich sytuacjach nie stawiać oporu, tylko robić to, co każe napastnik.

To była prawda. Banki nie chciały ryzykować wypłaty dożywotnich rent i wysokich odszkodowań pracownikom, którzy zostali ranni.

Przez szacowną salę przetoczył się jakby ryk grzmotu. Było to beknięcie Hedobalda Braxéna. Nie zdarzało się to rzadko i temu zawdzięczał swoje przezwisko.

– Czy obrona ma pytania?

Bekacz pokręcił głową. Był teraz zajęty pisaniem czegoś drukowanymi literami na kartce papieru.

Buldożer Olsson wezwał następnego świadka.

Wszedł Kenneth Kvastmo i powtórzył mozolnie przysięgę świadka. W Szwecji nie wystarczy podnieść ręki i oznajmić: przysięgam.

Samo przesłuchanie było nawet krótsze niż litania informująca, że jest asystentem policji, urodził się w Arvice w 1942 roku i pełnił służbę w patrolach, najpierw w Solnej, a potem w Sztokholmie.

Buldożer odezwał się niezbyt mądrze:

– Opowiedz własnymi słowami.

– O czym?

– O tym, co się stało, oczywiście.

Bekacz wydał z siebie beknięcie, jakiego obecni na sali nigdy dotąd nie słyszeli. Jednocześnie zrzucił niezdarnie kartkę na podłogę. Było napisane na niej drukowanymi literami: „Rebecka Lind”. Najwyraźniej postanowił spróbować zapamiętać imię klientki w dalszym przebiegu sprawy.

– Cóż – zaczął Kvastmo. – Stała tam, ta morderczyni. No tak, nie zdążyła oczywiście nikogo zamordować. Kalle jak zwykle nic nie zrobił, więc rzuciłem się na nią jak pantera.

Porównanie nie było najszczęśliwsze. Kvastmo był ogromnym, niezgrabnym chłopiskiem z wielkim tyłkiem, byczym karkiem i grubymi rysami twarzy.

– Chwyciłem ją za prawą rękę w chwili, gdy zamierzała wyjąć nóż. Potem jej wyjaśniłem, że jest zatrzymana, i po prostu ją zabrałem. Musiałem ją wynieść do samochodu i tam na tylnym siedzeniu stawiła czynny opór urzędnikowi państwowemu, a potem okazało się, że dopuściła się przemocy wobec urzędnika państwowego, bo jeden z moich naramienników prawie odpadł i moja żona była wściekła, że musi to przyszyć, bo chciała coś obejrzeć w telewizji, a poza tym jeden guzik prawie odpadł od munduru, a Anna-Greta, znaczy moja żona, nie miała niebieskiej nici. A wcześniej po zatrzymaniu napastniczki Kalle pojechał do kryminalnego, a tam był oficer dyżurny, którego znam, nazywa się Aldor Gustavsson, i się wściekł, bo właśnie chciał iść do domu i zjeść pudding, i wygarnął, że cholerni z nas idioci. I to powiedział ten, który zawalił sprawę morderstwa przy Bergsgatan, ale kryminalni są zawsze tacy ważni i nielojalni wobec nas, policji porządkowej. Potem już nic się nie działo, chociaż ona nazwała mnie świnią, ale to właściwie nie była obraza urzędnika. Świnia nie jest czymś, co wywołuje pogardę lub lekceważenie dla policji, ani dla pojedynczego funkcjonariusza, którym w tym przypadku byłem ja, ani dla umundurowanego policjanta w ogólności. Potem chciałem podjąć działanie przeciw bandytom, których widzieliśmy wcześniej siedzących na ławce w parku, ale Kalle miał ze sobą marcepan i zasugerował, żebyśmy poszli na kawę, więc to zrobiliśmy. Wtedy ona to powiedziała.

Kvastmo wskazał palcem na Rebeckę Lind.

Kiedy policjant objawiał swój talent narratorski, Buldożer patrzył na obserwatorkę, która pilnie notowała, a teraz siedziała z łokciami wspartymi na udach, podpierając dłońmi podbródek i przyglądając się z uwagą raz Bekaczowi, a raz Rebece Lind. Twarz miała zmartwioną albo raczej naznaczoną głęboką troską o drugiego człowieka. Schyliła się i podrapała w kostkę, obgryzając jednocześnie skórki przy paznokciach drugiej ręki. Teraz znów spojrzała na Bekacza i jej przenikliwe niebieskie oczy wyrażały mieszaninę rezygnacji i niepewnej nadziei.

Hedobald Braxén wyglądał na obecnego zaledwie ciałem i nic nie wskazywało na to, że słyszał choćby słowo z zeznania świadka.

– Nie mam pytań – zakomunikował.

Buldożer Olsson poczuł zadowolenie. Sprawa wydawała się załatwiona, dokładnie tak, jak mówił od początku. Jedyny błąd, że zajęła zbyt wiele czasu.

Kiedy sędzia zaproponował godzinną przerwę, skinął z entuzjazmem głową i potruchtał drobnymi kroczkami do drzwi.

Martin Beck i Rhea Nielsen wykorzystali przerwę na wyjście do Amaranten. Po kanapce i piwie zamówili kawę i koniak.

Martin Beck przeżył kilka męczących godzin. Tyle wiedział o Bekaczu, że to trochę potrwa, i nie miał ochoty siedzieć w ponurej poczekalni razem z Kristianssonem i Kvastmo, nadętym dyrektorem banku i kilkoma damami, które wyglądały na całkowicie porażone doniosłym faktem, że wezwano je na świadków w sprawie ekscytującego przestępstwa, prawie morderstwa, a w każdym razie czegoś, o czym będą pisać i w „Aftonbladet”, i w „Expressen”.

Zaszedł do wydziału kryminalnego i porozmawiał przez chwilę z Rönnem i Strömgrenem, ale nie było to zbyt owocne. Strömgrena nigdy nie lubił, a jego stosunek do Rönna był złożony. Mówiąc wprost, nie miał już kolegów w komendzie przy Kungsholmsgatan. I tam, i w GZP byli tacy, którzy go podziwiali, tacy, którzy go nie znosili, i trzecia, najliczniejsza grupa tych, którzy mu zazdrościli.

W Västberdze też nie miał przyjaciół, odkąd Lennart Kollberg odszedł z policji. Benny Skacke szukał etatu i go dostał, z poparciem Martina Becka. Nie mieli złej relacji, ale od tego do prawdziwej przyjaźni była daleka droga. Czasami siedział i patrzył w przestrzeń, tęskniąc za Kollbergiem. Mówiąc szczerze, a teraz przychodziło mu to łatwiej, przeżywał po nim żałobę jak po dziecku albo utraconej miłości.

Posiedział przez chwilę w pokoju Rönna i pogadał o niczym, ale Rönn nie był specjalnie zabawny. Do tego miał dużo roboty – praca w wydziale kryminalnym w Sztokholmie nie była synekurą, a poza tym najbardziej narzekał na zmarnowany widok. Z okna Rönna widać było teraz tylko olbrzymią nową kwaterę główną policji, która zdążyła się wznieść na imponującą wysokość. Miała być gotowa za jakiś rok i wtedy wszyscy się tam przeprowadzą, co nikogo nie napełniało entuzjazmem.

– Ciekawe, co tam robi Gunvald. Nie miałbym nic przeciwko temu, by się z nim zamienić. Korrida, palmy i wystawne obiady, no, no.

Specjalnością Rönna było wzbudzanie w Martinie Becku poczucia winy. Dlaczego nie pojechał w tę przyjemną podróż, on, który z pewnością potrzebował zachęty bardziej niż ktokolwiek inny?

Trudno było powiedzieć głośno prawdę – Rönn był naprawdę dyskryminowany. Po prostu dlatego, że nikt nie pomyślał o tym, by wysłać Norlandczyka z zakatarzonym czerwonym nosem, o wybitnie niereprezentacyjnym wyglądzie. Tylko przy najlepszej woli można było powiedzieć, że włada on zrozumiałą angielszczyzną.

Ale Rönn był dobrym policjantem.

Z początku nie wyróżniał się osobowością, ale teraz był niewątpliwie jednym z najmocniejszych punktów wydziału.

Martin Beck próbował wymyślić coś na pocieszenie, ale jak zwykle mu się nie udało.

Rzucił tylko „cześć” i poszedł.

A teraz siedział razem z Rheą i to było naprawdę coś innego.

Szkoda tylko, że wyglądała na zmartwioną.

– Ta rozprawa – zaczęła. – Cholernie przygnębiająca. I któż tam decyduje. Ten prokurator to prawdziwy pajac. I jak na mnie patrzył. Jak gdyby nigdy wcześniej nie widział dziewczyny.

– Buldożer – odparł Martin Beck. – Widział mnóstwo dziewczyn, a poza tym nie jesteś w jego typie. Jest tylko ciekawy jak homar.

– To homary są ciekawe?

– Nie wiem. Słyszałem gdzieś to wyrażenie. Chyba szwedzko-fińskie.

– A adwokat nawet nie zna nazwiska klientki. Poza tym tylko beka i ciągle przerywa niezrozumiałymi uwagami. Ta dziewczyna nie ma najmniejszych szans.

– Jeszcze nie widzieliśmy zakończenia. Buldożer wygrywa prawie wszystkie swoje sprawy, lecz jeśli zdarza mu się przegrać, to właśnie z Braxénem. Pamiętasz tamtą historię ze Svärdem?

– Czy ja pamiętam? – spytała Rhea.

Roześmiała się ochryple.

– Kiedy po raz pierwszy przyszedłeś do domu przy Tulegatan. Zamknięty pokój i cala reszta. Wkrótce miną dwa lata. Jak mogłabym nie pamiętać?

Wyglądała na zadowoloną.

A jego nic nie mogłoby bardziej ucieszyć. Pięknie spędzali czas od tamtego dnia, wypełniony rozmowami, zazdrością, przyjacielskimi sprzeczkami i równie udanym seksem, zaufaniem i poczuciem wspólnoty. Choć był po pięćdziesiątce i myślał, że większość już przeżył, rozwijał się razem z nią.

Miał nadzieję, że ta relacja jest wzajemna.

Tego jednak nie był równie pewny. Była od niego silniejsza psychicznie i miała bardziej wyzwolony umysł, prawdopodobnie przewyższała go też inteligencją, a przynajmniej szybkością myślenia. Miała mnóstwo wad, między innymi często bywała nadąsana i drażliwa, ale je kochał. To słowo było może głupie albo zbyt romantyczne, nie umiał jednak znaleźć lepszego.

Spojrzał na nią i uświadomił sobie, że już nie jest zazdrosny. Duże czubki jej piersi odznaczały się pod materiałem, a koszula była niedbale zapięta. Zdjęła sandały i pocierała pod stołem jedną bosą stopą o drugą. Od czasu do czasu schylała się i drapała w kostki. Była jednak swoja, nie jego, i to było w niej najlepsze.

Teraz jednak miała zatroskaną twarz – nieregularne rysy wyrażały niepokój i niechęć.

– Nie bardzo znam się na prawie – wyznała zgodnie z prawdą. – Ta sprawa jednak wydaje mi się przegrana. Czy możesz tak zeznawać, by nastąpił jakiś przełom?

– Nie bardzo. Nawet nie wiem, czego on ode mnie chce.

– A inni świadkowie obrony wydają się bezużyteczni. Dyrektor banku, nauczycielka gospodarstwa domowego i policjant. Czy ktoś z nich w ogóle tam był?

– Tak. Kristiansson. Prowadził wóz patrolowy.

– Czy jest tak samo tępy jak ten drugi glina?

– Tak.

– Sprawy raczej nie da się wygrać mową końcową, to znaczy obrońcy.

Martin Beck się uśmiechnął. Powinien był się spodziewać, że ona tak się zaangażuje.

– Nie, to mało prawdopodobne. Ale czy jesteś pewna, że obrona powinna wygrać i Rebecka Lind jest niewinna?

– Dochodzenie to kupa śmieci. Sprawa powinna wrócić do policji. Nic nie zostało porządnie zbadane. Właśnie za to nienawidzę glin, nie licząc przemocy i całej reszty, rzecz jasna. Przekazują prokuraturze dochodzenia, które nie są zrobione nawet w połowie. Potem prokurator drepcze po tych śmieciach jak kogut, a ci, którzy mają sądzić, są zbieraniną jemu podobnych i tylko tam siedzą, bo są bezużyteczni politycznie i nie nadają się do niczego innego.

Generalnie miała rację. Ławników wyciągnięto z dna partii politycznych, często mieli podejrzaną komitywę z prokuratorem albo dawali się zdominować silnemu sędziemu, który w istocie nimi pogardzał. Na ogół nie odważali się występować przeciw prawniczym autorytetom i zbyt często byli przedstawicielami milczącej większości narodu, która żarliwie pragnęła porządku stworzonego przez doraźne prawa i niewiele więcej.

Zdarzali się postępowi sędziowie, ale stanowili nieliczne wyjątki, a większość adwokatów już dawno dała za wygraną, żałując, że nie poświęcili się bardziej lukratywnemu doradztwu prawnemu w świecie biznesu. Pieniądze leżały tam, a poza tym można było się znaleźć na zdjęciu w „Hant i Veckan”.

– Może to zabrzmi dziwnie – zaczął Martin Beck – ale myślę, że nie doceniasz Braxéna.

W czasie krótkiej drogi do ratusza Rhea wzięła go niespodziewanie za rękę. To nie zdarzało się często i zawsze oznaczało, że jest niespokojna i przeżywa silne napięcie emocjonalne. Jej dłoń, tak jak wszystko w niej, była silna i wzbudzająca zaufanie.

Buldożer Olsson wszedł jednocześnie z nimi do poczekalni na minutę przed czasem.

– Napad na bank przy Vasagatan jest załatwiony – rzekł zdyszanym głosem. – Ale w zamian mamy dwa kolejne. Jeden wskazuje na Wernera Roosa.

Jego wzrok spoczął na Kvastmo i ruszył do niego, nawet nie kończąc zdania.

– Ty możesz iść do domu – powiedział. – Albo wrócić na służbę. Odebrałbym to jako osobistą przysługę.

Buldożer w taki sposób rozumiał łajanie ludzi.

– Co? – spytał Kvastmo.

– Możesz wracać na służbę – powtórzył Buldożer. – Każdy człowiek powinien się znajdować na właściwym miejscu.

– Moje zeznanie usadziło twoją gangsterkę, co? – puszył się Kvastmo. – Ale miałem wszystkie szczegóły w małym palcu. Albo i obu.

– Tak – potwierdził Buldożer. – Było naprawdę błyskotliwe.

Kvastmo oddalił się, by na nowo podjąć walkę ze światem gangsterskim na innym froncie.

Przerwa się skończyła i rozprawę wznowiono.

Bekacz wezwał swojego pierwszego świadka, dyrektora banku Rumforda Bondessona. Po dopełnieniu formalności adwokat zabrał głos:

– Nie każdemu jest dane zrozumienie tych zasad, albo raczej braku zasad, które tworzą fundament społeczeństwa kapitalistycznego. Przeciętny wyborca słyszał o większości z nich, podobnie jak o fenomenie wyborów powszechnych, kiedy socjaldemokraci i inne mieszczańskie i kapitalistyczne partie kuszą ludzi pieniędzmi. Używają ich w ogromnych ilościach, żeby ludzie formalnie dobrowolnie głosowali na polityka, wspierającego obecną wyższą klasę społeczną, to znaczy gospodarkę kapitalistyczną, partyjnych biurokratów i szefów związków zawodowych, których łączy wspólny interes, mianowicie pieniądze. I żeby ludzie dawali upoważnienie tej samej polityce, nieważne, na którą z tych socjalmieszczańskich partii zagłosują.

Buldożer Olsson zaczytał się w jakimś dokumencie. Teraz wrócił do rzeczywistości i rozkładając ręce, rzekł:

– Sprzeciw. To jest rozprawa, nie wiec wyborczy.

– W szkole mówiono nam o Jonaszu w brzuchu wieloryba – ciągnął niewzruszony Bekacz. – Potem okazało się, że waleń to nie ryba, tylko ssak. Osobiście nie widziałem jednak żadnego walenia, nie licząc obrazków. I raz u klienta, w więzieniu. To znaczy w telewizji. Sam nie mam telewizora, bo uważam, że przeszkadza mi w myśleniu. Natomiast mam córkę w…

Sprawdził w dokumentach.

– …w wieku Rebecki Lind, choć sam jestem dość leciwy. Jedna z jej przyjaciółek jest zresztą spokrewniona z murarzem, który nazywa się Lexer Ohberg. Nie jest on jednak krewnym aktora Ohberga, tego, który grał w filmie o Elwirze Madigan, to znaczy nie grał Elwiry Madigan, tylko porucznika Sparrego i jednocześnie reżyserował film. Podobnie jak rzeźbiarz w drewnie, Ernst Jönsson z Trelleborga, nie jest spokrewniony z aktorem Edvardem Perssonem.

– Czemu miałby być? – zapytał sędzia, trochę wyprowadzony z równowagi.

– Trudno powiedzieć – odrzekł Bekacz.

– Rozmowa z adwokatem Braxénem przypomina rozmowę gęsi z prosięciem – zauważył Buldożer.

Potem wrócił do studiowania swojej teczki, od czasu do czasu coś notując lub wykonując dziwny gest. Nie zareagował nawet na niespodziewane pytanie sędziego:

– A co to ma wspólnego ze sprawą?

– Tu również bym rzekł, że odpowiedź na pytanie nie jest łatwa.

Potem wskazał nagle niezapalonym cygarem na świadka i zadał pytanie inkwizytorskim tonem:

– Czy spotkał pan Rebeckę Lind?

– Tak.

– Kiedy?

– Jakiś miesiąc temu. Ta młoda dama przyszła do głównej siedziby banku. Była zresztą ubrana tak samo jak dzisiaj, ale miała ze sobą niemowlę w czymś w rodzaju nosidełka z przodu.

– I przyjął ją pan?

– Tak, miałem akurat wolną chwilę, a poza tym interesuje mnie współczesna młodzież.

– Szczególnie żeńska?

– Tak, czemu miałbym się tego wypierać?

– Ile pan ma lat, panie Bondesson?

– Pięćdziesiąt dziewięć.

– Czego chciała Rebecka Lind?

– Wziąć pożyczkę. Wyraźnie nie miała rozeznania w podstawowych kwestiach finansowych. Ktoś jej powiedział, że banki pożyczają pieniądze, więc przyszła do najbliższego dużego banku i poprosiła o rozmowę z dyrektorem.

– I co pan jej odpowiedział?

– Że banki są przedsiębiorstwami i nie pożyczają pieniędzy bez odsetek i zabezpieczenia. Odrzekła, że ma kozę i trzy koty.

– Dlaczego chciała pożyczyć pieniądze?

– Żeby pojechać do Ameryki. Nie wiedziała dokładnie, gdzie ani co będzie robić, kiedy tam dotrze. Mówiła jednak, że ma zapisany adres.

– O co jeszcze pytała?

– Czy istnieje jakiś bank, który nie jest przedsiębiorstwem jak inne i którego właścicielem jest naród, i dokąd zwykli ludzie mogą pójść, kiedy potrzebują pieniędzy. Zażartowałem żartem, że Kreditbank albo bank PK, jak się teraz nazywa, przynajmniej formalnie jest własnością państwa, czyli narodu. Wydawała się zadowolona z odpowiedzi.

Bekacz podszedł teraz do świadka, wycelował cygaro w jego pierś i zapytał:

– Czy potem nastąpiła dalsza wymiana zdań?

Dyrektor banku Bondesson nie odpowiedział i sędzia w końcu go upomniał:

– Zeznaje pan pod przysięgą, panie Bondesson. Nie musi pan jednak odpowiadać na pytania, które ujawniają pana działania przestępcze.

– Tak – odparł Bondesson z widoczną niechęcią. – Młode dziewczęta interesują się mną, a ja nimi. Zaproponowałem, że rozwiążę jej doraźne problemy.

Rozejrzał się dokoła i zauważył unicestwiający wzrok Rhei Nielsen oraz blask łysiny Buldożera Olssona, zatopionego w dokumentacji.

– A co na to Rebecka Lind?

– Nie pamiętam. Zresztą i tak do niczego nie doszło.

Bekacz powrócił do swojego stołu. Wertował przez chwilę swoje dokumenty, po czym rzekł:

– Podczas przesłuchania na policji Rebecka Lind zeznała, że użyła następujących słów: „Mam gdzieś starych świntuchów” i „Myślę, że jest pan obrzydliwy”.

Powtórzył donośnym głosem:

– Starych świntuchów.

Ruchem cygara dał do zrozumienia, że dla niego przesłuchanie jest skończone.

– Zupełnie nie rozumiem, co to ma wspólnego ze sprawą – stwierdził Buldożer, nie podnosząc wzroku.

Bekacz przeszedł przez salę, pochylił się nad stołem Buldożera i oznajmił:

– Jak wszyscy widzą, prokurator od przerwy na lunch zajmuje się czytaniem dossier kogoś o nazwisku Werner Roos. Pytam zatem przewodniczącego sądu, co to ma wspólnego ze sprawą.

– Ciekawe, że adwokat zajmuje się Wernerem Roosem – rzekł Buldożer, zrywając się na nogi.

Wbił wzrok w Bekacza i spytał ostrym tonem:

– Co pan wie o Wernerze Roosie?

– Czy mogę prosić strony o zajęcie się bieżącą sprawą? – zasugerował sędzia.

Świadek oddalił się z obrażoną miną.

Potem przyszła kolej na Martina Becka. Formalności odbyły się zwykłym trybem, ale tym razem Buldożer był uważniejszy i śledził przepytywanie świadka z widocznym zainteresowaniem. Bekacz zaczął:

– Kiedy zobaczyłem dziś gołębie na schodach ratusza…

Sędzia miał jednak już dosyć i przerwał:

– Wykład zoologiczny adwokata Braxéna z pewnością byłby bardziej na miejscu w innej sytuacji i przed innym audytorium. Poza tym jestem przekonany, że komisarz dysponuje ograniczonym czasem.

– W takich okolicznościach – rzucił Bekacz – będę się streszczał. Wczoraj dotarła do mnie, nie przez gołębia pocztowego, lecz bardziej prozaicznie, pocztą, informacja, że niejaki Filip Trofast Mauritzon nie otrzymał zgody na kasację wyroku w sądzie najwyższym. Jak komisarz pewnie pamięta, Mauritzona skazano ponad półtora roku temu za morderstwo podczas napadu na bank z bronią w ręku. Oskarżycielem w sprawie był mój nie najbystrzejszy przyjaciel Sten Robert Olsson, który wówczas nosił tytuł prokuratora okręgowego. Ja sam otrzymałem niewdzięczne i obciążające moralnie mój zawód zadanie obrony Mauritzona, który bez wątpienia był tym, co w języku potocznym nazywa się przestępcą. Teraz chcę zadać jedno pytanie: czy komisarz Beck uważa, że Mauritzon był winny napadu na bank i związanemu z tym morderstwu i że dochodzenie przedstawione przez obecnego tu prokuratora naczelnego Olssona było zadowalające z policyjnego punktu widzenia?

– Nie – zaprzeczył Martin Beck.

Policzki Buldożera przybrały nagle różowy odcień harmonizujący z koszulą i podkreślający monstrualny krawat ze złotymi syrenkami i tancerkami hula hula, ale uśmiechnął się pogodnie i rzekł:

– Ja też chciałbym zadać jedno pytanie. Czy komisarz Beck prowadził śledztwo w sprawie morderstwa w banku?

– Nie.

Buldożer Olsson złożył dłonie i z zadowoleniem skinął głową. Martin Beck podszedł i usiadł obok Rhei, mierzwiąc lekko jej jasne włosy, na co odpowiedziała krzywym spojrzeniem.

– Liczyłam na coś więcej – stwierdziła.

– Ja nie – odrzekł Martin Beck.

Oczy Buldożera Olssona mało nie wyszły z orbit z ciekawości.

Bekacz zdawał się zupełnie nieświadomy sytuacji. Podszedł swoim lekko kulejącym krokiem do okna za plecami Buldożera. Na warstwie kurzu na szybie napisał drukowanymi literami: „Idiota”.

Potem oznajmił:

– Jako następnego świadka muszę wezwać policjanta.

– Asystenta policji – poprawił asesor.

– Policjanta Karla Kristianssona – powtórzył niewzruszony Bekacz.

Kristiansson wszedł. Był niepewnym siebie mężczyzną; w ostatnich latach doszedł do wniosku, że policja jest odrębną klasą społeczną, w której przełożeni zachowują się tak, jak się zachowują, nie po to, żeby kogoś wykorzystać, tylko zwyczajnie uprzykrzać życie podwładnym.

Po długim wyczekiwaniu Bekacz się odwrócił i zaczął chodzić tam i z powrotem po sali. Buldożer robił to samo, lecz w zupełnie innym rytmie, więc obaj przypominali dwóch dość dziwacznych wartowników. Bekacz zaczął wreszcie przesłuchanie głośnym westchnieniem. Potem powiedział:

– Według danych jest pan policjantem od piętnastu lat.

– Tak.

– Pańscy przełożeni określają pana jako leniwego i mało zdolnego, ale uczciwego i ogólnie równie dobrego, albo niekompetentnego, jak pozostali koledzy w sztokholmskiej policji.

– Sprzeciw! – krzyknął Buldożer. – Obrona obraża świadka.

– Naprawdę? – zapytał Bekacz. – Jeżeli powiem, że prokurator, jak Zeppelin, jest jednym z najbardziej interesujących i gadatliwych bufonów w tym kraju, a nawet na świecie, nie ma w tym niczego uwłaczającego. Teraz wcale nie mówię o prokuratorze, a co do świadka wskazuję tylko, że jest doświadczonym policjantem, równie dobrym i inteligentnym, jak reszta policjantów, którzy są ozdobą naszego miasta.

– Jeśli adwokat przy jakiejś okazji poświęci parę godzin i wysłucha nagrania swojej mowy, z towarzyszącymi jej efektami dźwiękowymi, na pewno będzie równie przerażony i zszokowany, jak pozostałe osoby w tym sądzie – rzekł Buldożer Olsson.

– Gdyby prokurator pojawił się w jednym ze swoich krawatów w kraju, gdzie brak gustu podlega karze, zostałby zapewne stracony – zauważył Bekacz. – Skąd pan w ogóle je przemycił?

– Obrona oskarża mnie przed sądem o przestępstwo – osądził Buldożer względnie spokojnym tonem.

Jego tłumione wzburzenie wynikało z tego, że naprawdę przemycił spory zapas krawatów z Iranu, gdzie odbywał staż naukowy, by sporządzić mapę dróg przemytu narkotyków. Ten, który miał teraz na sobie, pochodził od prokuratora w Andorze, który według wskazówek Buldożera napisał na kopercie: „Próbka bez wartości”.

– Jeśli mamy ochronić tę biedną dziewczynę – zaczął Buldożer z zamaszystym gestem.

Przerwał mu jednak Bekacz, który z jeszcze bardziej zamaszystym gestem rzucił:

– Słowa latają wysoko, myśli stoją w miejscu.

Zanim Buldożer zdążył zareplikować, powstrzymał go sędzia, który chrząknął i oświadczył:

– Wydaje mi się, że panowie zaangażowali się w prywatną dyskusję, którą należałoby kontynuować w cztery oczy lub przed innym audytorium.

– Próbuję tylko podkreślić znakomite kwalifikacje świadka i jego dobrą zdolność oceny – odparł niewinnym głosem Bekacz.

Rhea Nielsen głośno się zaśmiała. Martin Beck położył swoją prawą dłoń na jej lewej. Roześmiała się jeszcze głośniej. Sędzia zwrócił jej uwagę, że obserwator powinien zachowywać się cicho, po czym popatrzył z irytacją na strony. Buldożer wpatrywał się w Rheę tak intensywnie, że stracił początek przesłuchania.

Bekacz nie przejawił natomiast żadnej ludzkiej reakcji.

– Czy wszedł pan pierwszy do siedziby banku? – zapytał policjanta.

– Nie.

– Czy złapał pan tę dziewczynę, Rebeckę Olsson?

– Nie.

– Chciałem powiedzieć, Rebeckę Lind – poprawił się Bekacz, słysząc szmer na sali.

– Nie.

– Co zatem pan zrobił?

– Złapałem tę drugą.

– Czy w czasie napadu w banku były dwie dziewczyny?

– Tak.

– A pan złapał tę drugą?

– Tak.

– Dlaczego?

Kristiansson zastanawiał się długo nad odpowiedzią.

– Żeby nie spadła.

– W jakim wieku była tamta druga dziewczyna?

– Około czterech miesięcy.

– A zatem Kvastmo złapał Rebeckę Lind?

– Tak.

– Czy można powiedzieć, że użył przemocy czy też zbyt dużej siły?

– Nie rozumiem, do czego zmierza obrona – rzekł drwiącym głosem Buldożer.

– Do tego, że Kvastmo, jak wszyscy dzisiaj widzieliśmy…

Bekacz długo szperał w swoich papierach.

– Tu jest – ucieszył się. – Kvastmo waży sto dwa kilogramy. Specjalizuje się między innymi w karate i zapasach w stylu wolnym. Przełożeni określają go jako gorliwego funkcjonariusza. Inspektor policji Norman Hansson, który napisał opinię, twierdzi, że Kvastmo często bywa zbyt gorliwy na służbie i wielu zatrzymanych skarżyło się na przemoc, jakiej doświadczyli z jego strony. Z opinii wynika również, że Kenneth Kvastmo dostał sporo upomnień i nie ma najlepszej zdolności wysławiania się.

Bekacz odłożył dokument i zapytał:

– Czy świadek zechce odpowiedzieć na pytanie, czy Kvastmo użył przemocy?

– Tak – odrzekł Kristiansson. – Można chyba tak określić.

Doświadczenie nauczyło go, by nie kłamać w sprawach związanych ze służbą, a przynajmniej nie za bardzo i nie za często. Poza tym nie lubił Kvastmo.

– A pan zajął się dzieckiem?

– Tak, musiałem. Trzymała je w czymś w rodzaju nosidełka i kiedy Kvastmo odbierał jej nóż, omal nie upuściła dziecka.

– Czy Rebecka stawiała opór?

– Nie.

– Wcale?

– Nie. Kiedy zająłem się dzieckiem, oświadczyła tylko: „Proszę uważać, by jej nie upuścić”.

– Dotąd wszystko wydaje się jasne – rzekł Bekacz. – Później wrócę tylko do ewentualnych dalszych aktów przemocy. Teraz chciałbym pomówić o czymś innym.

– Tak – odrzekł Kristiansson.

– Ponieważ personel specjalnego wydziału zajmującego się ochroną bankowych pieniędzy nie przybył na miejsce – zaczął Bekacz i umilkł, władczo zerkając na prokuratora.

– Pracujemy przez całą dobę – odparł Buldożer. – A to zostało uznane za mało znaczący wypadek, jeden z wielu.

– Pan Olsson pewnie rzadko spędza bezsenne noce, myśląc o niewinnych, których wtrącił do więzienia lub zakładu w wyniku fałszywych i nieuprawnionych oskarżeń.

Bekacz najwyraźniej stracił wątek, beknął i rzucił:

– Tak, tak, tak, tak.

Jego błędny wzrok spoczął w końcu na Karlu Kristianssonie, który stał na środku sali i wyglądał jak cielę w białej kurtce Millwall z niebieskimi wełnianymi mankietami i stylizowanym lwem po lewej stronie piersi oraz niebieskim napisem „The Lions” na plecach. Poza tym był tak umundurowany, jak trzeba.

– To oznacza, że policjanci, którzy byli w pobliżu, przeprowadzili pierwsze przesłuchania – ocenił w końcu Bekacz. – Kto rozmawiał z kasjerką?

– Ja.

– I co powiedziała?

– Że dziewczyna podeszła do okienka z dzieckiem w nosidełku i położyła torbę na marmurowym kontuarze. Kasjerka zobaczyła nóż i zaczęła wrzucać banknoty do torby.

– Czy Rebecka wyjęła nóż?

– Nie. Miała go przy pasku. Prawie na środku pleców.

– Jak kasjerka mogła w takim razie go widzieć?

– Nie wiem. A, prawda, zobaczyła go, kiedy Rebecka się odwróciła, i wtedy krzyknęła: „Nóż, nóż, ona ma nóż!”

– Czy to była finka, czy sztylet?

– Nie, wyglądał jak mały nóż kuchenny. Taki, jakiego używa się w domu.

– Co Rebecka powiedziała do kasjerki?

– Nic. Przynajmniej nie od razu. Potem się roześmiała i rzekła: „Nie myślałam, że tak łatwo jest pożyczyć pieniądze”. I dodała: „Może zostawię jakieś pokwitowanie czy coś takiego”.

– Podobno pieniądze były rozrzucone na podłodze – zauważył Bekacz. – Jak to się stało?

– Tak, wiem. Kvastmo stał i trzymał mocno dziewczynę, kiedy czekaliśmy na posiłki. A potem kasjerka zaczęła liczyć pieniądze, żeby sprawdzić, czy czegoś nie brakuje. Wtedy Kenneth krzyknął do mnie: „Stop, to jest bezprawne”.

– A potem?

– Potem krzyknął: „Kalle, pilnuj, by nikt nie ruszał łupu”. Trzymałem dziecko, więc mogłem złapać tylko jeden uchwyt torby i bach, upuściłem ją. To były głównie pojedyncze banknoty, więc się rozsypały na wszystkie strony. Wtedy nadjechał radiowóz. Podaliśmy dziecko chłopakom, którzy w nim siedzieli, i zabraliśmy zatrzymaną do kryminalnego na Kungsholmen. Ja prowadziłem, a Kenneth siedział z tyłu z tą dziewczyną.

– Czy doszło tam do jakiejś awantury?

– Tak, trochę. Najpierw się rozpłakała i zapytała nas, co zrobiliśmy z jej dzieckiem. Potem płakała jeszcze bardziej i Kvastmo założył jej kajdanki.

– Czy pan coś mówił?

– Tak, powiedziałem, że to na pewno nie jest potrzebne. Po pierwsze dlatego, że Kvastmo jest dwa razy większy od niej, po drugie, nie stawiała żadnego oporu.

– Powiedział pan coś jeszcze w tym samochodzie?

Kristiansson milczał przez kilka minut. Bekacz popadł w stan niemego wyczekiwania. Nawet mu się nie odbijało, nie powtórzył pytania ani nie zaczął mamrotać o krzywoprzysięstwie i znaczeniu mówienia całej prawdy, jak często robią adwokaci.

Kristiansson uważnie obserwował swoje nogi w spodniach od munduru, po czym rozejrzał się z miną winowajcy i rzekł:

– Tak, poprosiłem: „Nie bij jej, Kennethi”.

Reszta była prosta. Bekacz wstał i podszedł do Kristianssona.

– Czy Kenneth Kvastmo często bije aresztantów?

– Zdarzało się.

– Czy widział pan naramiennik Kvastmo i ten prawie oderwany guzik?

– Tak. Wspomniał o tym. Żalił się, że żona nie dba o jego rzeczy.

– Kiedy to się stało?

– Dzień wcześniej.

– Świadek do dyspozycji prokuratora – rzekł spokojnie Bekacz.

Buldożer utkwił wzrok w oczach Kristianssona. Ile spraw zostało zepsutych przez tępych policjantów? A ile uratowano? Mimo wszystko bilans był dodatni. Ale ci zwykli policjanci, czy asystenci policji, jak ich teraz nazywano, byli złem koniecznym – i dla przestępców, i dla tych, którzy ich zwalczali.

– Nie mam pytań – odparł Buldożer lekkim tonem.

Potem dodał równie pogodnym głosem:

– Oskarżenie oddala zarzut użycia przemocy wobec funkcjonariusza.

Bekacz poprosił o przerwę. Podczas niej zapalił wreszcie cygaro, po czym udał się w długą drogę do toalety. Wrócił po chwili i przystanął, by porozmawiać z Rheą Nielsen.

– Z jakimiż to kobietami się zadajesz? – zwrócił się Buldożer do Martina Becka. – Najpierw wyśmiewa mnie przed sądem, a teraz stoi i rozmawia z Bekaczem? Wszyscy przecież wiedzą, że oddech Bekacza może powalić orangutana z odległości pięćdziesięciu metrów.

– Z dobrymi – odrzekł Martin Beck. – Albo raczej z dobrą.

– Aha, ożeniłeś się po raz drugi. Ja też. To dodaje życiu trochę uroku.

Rhea podeszła do nich.

– Rhea – zaczął Martin Beck. – To jest prokurator Olsson.

– Wiem.

– Wszyscy nazywają go Buldożerem – ciągnął Martin Beck. – Myślę, że twoja sprawa nie idzie najlepiej.

– Tak, połowa zarzutów upadła. Ale reszta trzyma się dobrze. Założymy się o butelkę whisky?

Rhea podrapała się w szyję i spojrzała filuternie na Martina Becka, który pokręcił głową.

– Butelkę whisky – kusił Buldożer.

Rhea przechyliła głowę i zdawało się, że chce coś powiedzieć. Jednak w tej samej chwili znów wywołano sprawę i Buldożer Olsson popędził do sali rozpraw.

Obrona wezwała swojego ostatniego świadka, Hedy-Marie Wiren, opaloną kobietę po pięćdziesiątce – jak można było się tak opalić w tym kraju, w którym nawet pogoda zdawała się sprzysięgać przeciw biednym mieszkańcom. Bekacz też najpierw o to zapytał:

– Jak udało się pani tak opalić?

– Wyspy Kanaryjskie – odrzekła lakonicznie świadek.

– Z wywiadu, z którym wszyscy z czasem się zapoznacie, wynika, że Rebecka Lund, tak, tak, wiem, że nazywa się Lind, ale mam cechę, jakiej prokurator nigdy nie miał i która z pewnością mu nie grozi. Mianowicie wyobraźnię i zdolność wczuwania się w emocje i myśli innych ludzi.

– Czy jest kwestią wyobraźni przekręcanie nazwiska Lind na Lund? – zapytał Buldożer, wachlując się krawatem. – Czy jest to wczuwanie się w emocje innych ludzi?

– Pozwolę sobie w zamian zapytać prokuratora o coś innego – oświadczył Bekacz. – Czy pan Olsson wie, gdzie w tej chwili znajduje się czteromiesięczna córeczka Rebecki Lind?

– Skąd, u licha, miałbym to wiedzieć? Mamy przecież komisję opieki nad dzieckiem.

– Albo komisję opresji dziecka, jak wolą to nazywać młodzi rodzice.

Bekacz w zupełnym roztargnieniu zapalił cygaro.

Zwrócenie uwagi na to zachowanie kosztowało sędziego jedenaście coraz bardziej niecierpliwych chrząknięć. Przywołano woźnego. Złemu zachowaniu zaradzono.

– Czy ktoś na tej sali wie, gdzie znajduje się teraz dziecko, Camilla Lind-Cosgrave?

Na sali zapadła martwa cisza.

– Jedna osoba wie – odpowiedział sobie Bekacz. – Mianowicie ja.

– Camilla, gdzie ona jest? – załkała Rebecka.

– Wszystko w swoim czasie – odparł Bekacz.

– Czy mogę zwrócić uwagę, że właśnie trwa, albo może powinno trwać, przesłuchanie świadka – przypomniał sędzia.

Bekacz miał tak nierozumiejące spojrzenie, że sędzia uściślił:

– Adwokat Braxén wezwał tę kobietę w charakterze świadka.

– Aha – zaczął Bekacz. – Rzeczywiście o tym zapomniałem. Ignorancja prokuratora skierowała moje myśli w innym kierunku.

Posortował dokumenty, znalazł w końca właściwy i się odezwał:

– Rebecka Lind była słabą uczennicą. Zakończyła edukację na ósmej klasie z ocenami, które nie kwalifikowały jej do liceum. A wcale nie była taka najgorsza ze wszystkiego.

– Była dobra z moich przedmiotów – stwierdziła świadek. – Jedna najlepszych uczennic, jakie kiedykolwiek miałam. Rebecka miała dużo własnych pomysłów dotyczących zwłaszcza warzyw i produktów naturalnych. Miała świadomość, że w dzisiejszych czasach większość artykułów spożywczych sprzedawanych w supermarketach jest w taki czy inny sposób toksyczna.

– Czy świadek uważa tak samo?

– Tak. Zdecydowanie.

– To oznaczałoby, że garnirowane steki i grogi z whisky, którymi na przykład prokurator i ja sam podtrzymujemy naszą nędzną egzystencję, są karygodne.

– Tak – odrzekła świadek. – Bezsprzecznie karygodne. To styl życia, który szkodzi nie tylko ciału, lecz także duszy i zdolności jasnego myślenia. Podobnie palenie tytoniu prowadzi do uszkodzeń mózgu. Człowiek po prostu tępieje od palenia. Rebecka z kolei wcześnie zdała sobie sprawę z wagi zdrowego stylu życia. Kupiła działkę warzywną i zawsze była gotowa korzystać z darów natury. Dlatego nosiła nóż przy pasku. Dużo z nią rozmawiałam.

– O biodynamicznej brukwi?

Bekacz ziewnął.

– Między innymi. Ale chciałam podkreślić, że Rebecka jest rozsądną dziewczyną. Nie ma może dużego formalnego wykształcenia, ale to jej świadomy wybór. Nie chce obciążać umysłu mnóstwem nieistotnych informacji. Jedyne, co właściwie ją interesuje, to kwestia, czy można uratować przyrodę przed całkowitym zniszczeniem. Nie interesuje się polityką, prócz tego, że uważa społeczeństwo za tak niezrozumiałe, iż jego przywódcy muszą być albo przestępcami, albo ludźmi chorymi psychicznie.

– Nie mam więcej pytań – zakończył swoje przesłuchanie Bekacz.

Teraz wyglądał na znudzonego i myślącego głównie o tym, by iść do domu.

– Mnie interesuje ten nóż – odezwał się Buldożer, wyskakując nagle ze swojego miejsca.

Podszedł do stołu i wziął nóż do ręki.

– To zwykły nóż ogrodniczy – stwierdziła Hedy-Marie Wiren. – Ten sam, który zawsze ma przy sobie. Jak wszyscy widzą, trzonek jest zniszczony, a narzędzie nosi ślady częstego używania.

– Niemniej może być postrzegany jako niebezpieczna broń.

– Z tym bym się nie zgodziła. Nie próbowałabym nim nawet zabić wróbla. Poza tym Rebecka ma zdecydowanie negatywny stosunek do przemocy. Nie pojmuje, jak można ją stosować, i nie wyobraża sobie, że mogłaby nawet uderzyć kogoś w twarz.

– Ja jednak obstaję przy opinii, że jest to niebezpieczna broń – upierał się Buldożer i pomachał nożem ogrodniczym.

Nie wyglądał jednak na szczególnie przekonanego i choć uśmiechnął się przyjaźnie do świadka, musiał zmobilizować całą dobroduszność, by przyjąć jej następną wypowiedź ze swoją słynną pogodą ducha.

– A to oznacza, że jest pan albo złośliwy, albo po prostu głupi – rzekła świadek. – Pali pan? A może pije alkohol?

– Nie mam więcej pytań – rzucił Buldożer.

– Przesłuchanie świadka zostało zakończone – oznajmił sędzia. – Czy ktoś ma jeszcze pytania przed wywiadem i mowami końcowymi?

Adwokat Braxén podniósł się, cmokając, i pokuśtykał powoli w stronę podium.

– Wywiady rzadko są czymś więcej niż zadaniami rutynowymi, napisanymi po to, by ich autor mógł zarobić pięćdziesiąt koron czy ile to teraz jest. Dlatego chcę sam, i mam nadzieję, że inne odpowiedzialne osoby też, zadać Rebece Lind kilka pytań.

Zwrócił się po raz pierwszy do oskarżonej.

– Jak się nazywa król Szwecji?

Nawet Buldożer wyglądał na zaskoczonego.

– Nie wiem – odrzekła Rebecka Lind. – Czy trzeba wiedzieć takie rzeczy?

– Nie – odparł Bekacz. – Nie trzeba. Czy wie pani, jak nazywa się premier?

– Nie. Kto to jest?

– Szef rządu i najważniejsza osoba kierująca polityką kraju.

– W takim razie jest draniem – zakomunikowała Rebecka Lind. – Wiem, że Szwecja pozwoliła na budowę elektrowni atomowej w Barsebäck w Skanii, zaledwie dwadzieścia pięć kilometrów od centrum Kopenhagi. To znaczy, że rząd ponosi winę za zniszczenie środowiska.

– Rebecko – zaczął przyjaznym tonem Buldożer Olsson. – Jak możesz się znać na takich sprawach jak energia atomowa, skoro nawet nie znasz nazwiska premiera?

– Moi przyjaciele o tym rozmawiają, ale się nie interesują polityką.

Bekacz dał wszystkim czas, by to rozważyli. Potem kontynuował:

– Zanim odwiedziła pani tego dyrektora banku, którego nazwisko niestety zapomniałem prawdopodobnie na zawsze, nie była pani w siedzibie żadnego banku?

– Nie. Nigdy.

– Dlaczego nie?

– Co miałabym tam robić? Banki są przecież dla bogatych. Ja i moi przyjaciele nigdy nie chodzimy do takich miejsc.

– Ale teraz pani tam poszła – zdumiał się Bekacz. – Dlaczego?

– Ponieważ potrzebowałam pieniędzy. Jeden z moich znajomych zasugerował, że można je pożyczyć w banku. Kiedy ten okropny dyrektor powiedział, że są banki zarządzane przez naród, pomyślałam, że może tam uda mi się dostać pieniądze.

– Więc kiedy poszła pani do banku PK, naprawdę pani myślała, że będzie mogła wziąć tam pożyczkę?

– Tak, ale bardzo się zdziwiłam, że poszło tak łatwo. Nawet nie zdążyłam powiedzieć, ile potrzebuję.

Buldożer, który teraz zrozumiał, na czym zbudowana jest linia obrony, wtrącił się pospiesznie:

– Rebecko. – Uśmiechnął się szeroko. – Są rzeczy, których ja po prostu nie rozumiem. Jak przy dzisiejszych mediach można nie mieć pojęcia o najprostszych faktach dotyczących społeczeństwa?

– Wasze społeczeństwo nie jest moje – odrzekła Rebecka Lind.

– To nieprawda, Rebecko – zaprzeczył Buldożer. – Żyjemy razem w tym kraju i wspólnie odpowiadamy za to, co jest dobre, a co złe. Ale ja pytam, jak można nie słyszeć tego, co mówią w radiu albo w telewizji, i nie zwracać uwagi na to, co piszą w gazetach?

– Nie mam radia ani telewizji, a w gazetach czytam tylko horoskopy.

– Ale chodziła pani dziewięć lat do szkoły, prawda?

– Tam próbowali nas tylko nauczyć mnóstwa bzdur. Nie słuchałam.

– Ale pieniądze… – rzekł Buldożer – pieniądze to coś, co interesuje wszystkich.

– Mnie nie.

– Skąd brała pani pieniądze na utrzymanie?

– Z opieki społecznej. Ale potrzebowałam bardzo mało. Aż do teraz.

Sędzia streścił monotonnym głosem wywiad, które nie był taki nudny, jak założył z góry adwokat Braxén.

Rebecka Lind urodziła się trzeciego stycznia 1956 roku i dorastała w środowisku niższej klasy średniej. Jej ojciec był kierownikiem biura w niewielkim przedsiębiorstwie w branży budowlanej. Relacje w rodzinie były dobre, ale Rebecka zaczęła się wcześnie buntować przeciw rodzicom, a jej sprzeciw osiągnął apogeum, kiedy miała szesnaście lat. Była wyjątkowo niezainteresowana szkołą i zakończyła edukację po dziewiątej klasie. Nauczyciele określali jej zasób wiedzy jako przerażająco niski – choć nie brakowało jej inteligencji, miała dziwne i nierealistyczne nastawienie do życia. Nie mogła dostać żadnej pracy ani specjalnie się o to nie starała. Kiedy skończyła szesnaście lat, w domu powstały takie niesnaski, że się stamtąd wyprowadziła. Ojciec powiedział w wywiadzie, że tak było najlepiej dla obu stron, ponieważ rodzice mieli inne dzieci, które bardziej odpowiadały ich oczekiwaniom. Najpierw mieszkała w domku na działce, który dostała w mniej lub bardziej stałe użytkowanie od znajomego i który zatrzymała także później, kiedy udało jej się dostać małe mieszkanie w starej kamienicy w południowej części Sztokholmu. Na początku roku 1973 poznała amerykańskiego dezertera z wojsk NATO i zamieszkała razem z nim. Nazywał się Jim Cosgrave. Rebecka Lind wkrótce zaszła w ciążę, czego też pragnęła, i w styczniu 1974 roku urodziła córeczkę, Camillę. Mała rodzina zaczęła teraz przeżywać trudności. Cosgrave chciał pracować, ale nie mógł dostać żadnej pracy, bo miał długie włosy i był cudzoziemcem. Jedynym zajęciem, jakie znalazł podczas lat spędzonych w Szwecji, były dwa letnie tygodnie pracy na zmywaku na promie kursującym do Finlandii. Poza tym tęsknił za Stanami Zjednoczonymi. Miał dobre przygotowanie zawodowe i myślał, że bez większych trudności urządzi siebie i rodzinę, jak tylko wróci do domu. Dlatego na początku lutego nawiązał kontakt z ambasadą amerykańską i zgłosił gotowość dobrowolnego powrotu, jeśli otrzyma pewne gwarancje. Zależało im, żeby wrócił do kraju, i obiecali, że dostanie tylko symboliczną karę. Zwrócili też uwagę, że chroni go umowa z państwem szwedzkim. Poleciał do Stanów 12 lutego. Rebecka zakładała, że poleci za nim w marcu, a rodzice chłopaka obiecali, że pomogą jej z pieniędzmi. Mijały jednak miesiące, a Cosgrave nie dawał znaku życia. Poszła do opieki społecznej i dowiedziała się, że nic nie można zrobić, ponieważ Cosgrave jest obywatelem innego państwa. To wtedy Rebecka postanowiła pojechać do USA na własną rękę, żeby się dowiedzieć, co się stało. Po pieniądze zwróciła się do banku z wiadomym rezultatem. Ocena jej osoby była w zasadzie pozytywna. Wynikało z niej, że Rebecka troskliwie opiekuje się dzieckiem, nigdy nie wpadła w żaden nałóg ani nie przejawiała skłonności przestępczych. Była niezmiennie prawdziwa, ale przejawiała życiową postawę oderwaną od rzeczywistości oraz oznaki nadmiernej łatwowierności. Oceniono krótko także Cosgrave’a: zdaniem znajomych był młodym mężczyzną, który wiedział, czego chce, nie próbował uchylać się od obowiązków i bezwarunkowo wierzył w przyszłość swoją i swojej rodziny w Stanach Zjednoczonych.

Buldożer Olsson podczas odczytywania wywiadu studiował z zainteresowaniem jedno ze swoich dossier i w równych odstępach czasu rzucał znaczące spojrzenia na zegar.

Teraz wstał, by wygłosić mowę końcową.

Rhea obserwowała go zmrużonymi oczami.

Pomijając beznadziejne ubranie, był mężczyzną, który emanował niezwykłą pewnością siebie oraz intensywnym zainteresowaniem wszystkim, co robił.

Buldożer przejrzał linię obrony Bekacza, ale nie zamierzał pozwolić na to, by wpłynęła na jego działanie. Zamiast tego postanowił wyrażać się prosto i zwięźle zgodnie z założoną wcześniej linią. Wypiął pierś – w rzeczy samej głównie brzuch – spojrzał na swoje niewyczyszczone brązowe buty i oświadczył aksamitnym głosem:

– Chcę ograniczyć swoją wypowiedź do przedstawienia udowodnionych faktów. Rebecka Lind weszła do banku PK uzbrojona w nóż i wyposażona w dużą torbę na ramię, w której zamierzała schować łup. Długie doświadczenie w prostych napadach na bank, a w rzeczy samej popełniono ich w ostatnich latach setki, przekonuje mnie, że Rebecka działała według schematu. Jej brak doświadczenia w tej dziedzinie sprawił, że od razu została schwytana. Osobiście jak najbardziej współczuję oskarżonej, która w tak młodym wieku pokusiła się o popełnienie ciężkiego przestępstwa, ale mimo to jestem zmuszony przez wzgląd na powszechne poszanowanie prawa domagać się kary bezwarunkowego więzienia. Postępowanie dowodowe jest, jak wynika z tego długiego procesu, nie do podważenia. Żadna argumentacja nie może go obalić.

Buldożer skręcał przez chwilę krawat w palcach, po czym dodał:

– Niniejszym przekazuję sprawę sądowi do rozpatrzenia.

– Czy adwokat Hedobald Braxén jest gotowy wygłosić mowę końcową? – zapytał sędzia.

Bekacz wyglądał na zupełnie niegotowego. Przerzucał nieskładnie papiery, popatrzył przez chwilę na swoje cygaro i włożył je do kieszeni. Potem rozejrzał się po sali, jak gdyby nigdy wcześniej tutaj nie był. Przyglądał się z zaciekawieniem wszystkim obecnym, jak gdyby nigdy wcześniej żadnego z nich nie widział.

Podniósł się wreszcie i zaczął się przechadzać kulejącym krokiem przed barierką.

Większość tych, którzy znali Bekacza, siedziała w dużym napięciu, gdyż wiedzieli, że może on równie dobrze mówić przez kilka godzin, jak i zakończyć mowę po pięciu minutach. Buldożer Olsson spoglądał znacząco na zegar.

Bekacz wpatrywał się intensywnie w twarze ławników i sędziego. Jego utykanie, z początku niezauważalne, w miarę trwania rozprawy zdawało się nasilać.

W końcu się odezwał:

– Jak już wskazałem na wstępie, ta młoda dama, która siedzi na ławie, albo raczej krześle dla oskarżonych, jest niewinna i jakakolwiek mowa obronna na jej rzecz jest właściwie zbędna. Mimo to powiem jednak kilka słów.

Wszyscy zastanawiali się nerwowo, co Bekacz ma na myśli, mówiąc: „kilka słów”.

Niepokój był jednak nieuzasadniony. Bekacz rozpiął marynarkę, beknął, wypiął brzuch i kontynuował:

– Jak zauważył prokurator, w tym kraju popełnia się dużo napadów na banki. Rozgłos wokół nich i spektakularne często działania policji, by je powstrzymać, nie tylko uczyniły prokuratora znanym człowiekiem, o którym często się pisze, ale nawet jego krawaty trafiają na łamy prasy. Wywołały także histerię, która sprawia, że kiedy zwykły człowiek wchodzi do banku, wszyscy od razu myślą, że w celu napadu lub popełnienia innego niewłaściwego lub odrażającego czynu.

Bekacz przerwał i stał przez chwilę ze wzrokiem utkwionym w podłodze. Prawdopodobnie starał się skoncentrować.

– Społeczeństwo nie dało Rebece Lind wiele pomocy i radości – stwierdził. – Ani szkoła, ani jej rodzice czy ogólnie starsze pokolenie nie dalo jej wsparcia ani zachęty. Nie można obwiniać jej o to, że nie starała się odnaleźć w panującym systemie społecznym. Kiedy, w przeciwieństwie do wielu młodych ludzi, próbowała znaleźć pracę, mówiono jej, że nic dla niej nie ma. Kusi mnie, by wgłębić się w kwestię, dlaczego nie ma pracy dla młodego pokolenia, ale dam sobie spokój. Kiedy w końcu Rebecka znajduje się w trudnej sytuacji, zwraca się do banku. Nie ma najmniejszego pojęcia o funkcjonowaniu bankowości i przyjmuje za dobrą monetę błędną informację, że bank PK jest mniej kapitalistyczny lub zarządzany przez naród. Kiedy kasjerka widzi Rebeckę, od razu myśli, że dziewczyna przyszła obrabować bank, po części dlatego, że nie rozumie, co taka osoba może robić w banku, a po części dlatego, że jest skołowana niezliczonymi dyrektywami, jakimi w ostatnich latach zarzucono pracowników banków. Natychmiast włącza alarm i zaczyna wrzucać pieniądze do torby, którą dziewczyna położyła w okienku. Co dzieje się potem? Cóż, zamiast jednego z tych osławionych detektywów prokuratora, którzy nie mają czasu na zajmowanie się drobnymi sprawami, zjawiają się dwaj umundurowani policjanci z patrolu. Podczas gdy jeden z nich, według jego słów, rzuca się na dziewczynę jak pantera, drugiemu udaje się rozsypać pieniądze na podłodze. Oprócz tego przesłuchuje kasjerkę. Z przesłuchania wynika, że Rebecka wcale nie groziła pracownikom banku ani nie żądała pieniędzy. To wszystko można zatem nazwać nieporozumieniem. Dziewczyna zachowała się naiwnie, ale, jak wiadomo, nie jest to przestępstwem.

Bekacz pokuśtykał z powrotem do swojego stołu, przejrzał papiery i podsumował odwrócony tyłem do sędziego i ławników:

– Wnoszę, by Rebecka Lind została uniewinniona, a oskarżenie uchylone. Nie dopuszczam innej możliwości, ponieważ każdy, kto zachował odrobinę zdrowego rozsądku, musi zrozumieć, że ona jest niewinna i dlatego nie może być mowy o zasądzeniu jakiejkolwiek kary.


Narada sądu była dosyć krótka. Werdykt został wydany w ciągu niespełna półgodziny.

Rebeckę Lind uniewinniono i miała zostać natychmiast wypuszczona na wolność. Z drugiej strony, zarzuty nie zostaly uznane za niewazne, co oznaczalo, ze prokuratura mogla odwolac się od wyroku. Pięciu ławników głosowało za uniewinnieniem, a dwóch przeciw. Sędzia był za wyrokiem skazującym.

Kiedy opuszczali salę rozpraw, Buldożer podszedł do Martina Becka i oznajmił:

– No widzisz. Gdybyś był trochę sprytniejszy, wygrałbyś tę butelkę whisky.

– Czy będziesz się odwoływał?

– Nie. Chyba nie sądzisz, że nie mam nic innego do roboty niż siedzieć przez cały dzień w sądzie i kłócić się z Bekaczem o taką sprawę?

Oddalił się pospiesznie.

Bekacz też teraz do nich podszedł. Wydawał się utykać bardziej niż zwykle.

– Dziękuję, że przyszedłeś. Niewielu by to zrobiło.

– Zdawało mi się, że rozumiem twój tok myślenia.

– I to jest właśnie złe – rzekł Braxén. – Wielu rozumie czyjś tok myślenia, ale w praktyce nikt nie przychodzi go poprzeć.

Bekacz przyglądał się z namysłem Rhei i obcinał koniec cygara.

– Podczas przerwy odbyłem interesującą i owocną rozmowę z tą panną… panią… z tą damą.

– Nazywa się Nielsen – rzekł Martin Beck. – Rhea Nielsen.

– Dziękuję – odparł ciepło Bekacz. – Zastanawiam się czasem, czy nie przegrywam części spraw w powodu braku pamięci do nazwisk. W każdym razie pani Nilsson powinna poświęcić się prawu. Przeanalizowała cały przypadek w ciągu dziesięciu minut i zrobiła podsumowanie, które prokuratorowi zajęłoby kilka miesięcy, gdyby w ogóle był dość bystry, by sobie z tym poradzić.

– Mhm – zamruczał Martin Beck. – Gdyby Buldożer chciał się odwoływać, raczej by nie przegrał w drugiej instancji.

– Tja – westchnął Bekacz. – Trzeba brać pod uwagę mentalność przeciwnika. Jeśli on przegrywa w pierwszej instancji, nie odwołuje się.

– Dlaczego? – zapytała Rhea.

– Straciłby image człowieka, który jest tak zajęty, że właściwie nie ma na nic czasu. A gdyby inni prokuratorzy byli tacy jak Buldożer, wkrótce pół kraju siedziałoby w więzieniu.

Rhea się skrzywiła.

– Jeszcze raz dziękuję – powiedział Bekacz i oddalił się, kuśtykając.

W drzwiach ratusza zatrzymał się i zapalił cygaro. Ponieważ jednocześnie wydał imponujące beknięcie, zostawił pałac sprawiedliwości spowity w ogromną chmurę dymu.

Martin Beck spoglądał za nim w zamyśleniu. Potem spytał:

– Dokąd idziemy?

– Do domu.

– Do ciebie czy do mnie?

– Do ciebie. Dawno tam nie byliśmy.

„Dawno” oznaczało, dokładnie licząc, cztery dni.

Загрузка...