Rozdział 28


Rozprawa o aresztowanie dwóch Japończyków odbyła się szesnastego przed południem i okazała jedną z największych fars, jakie kiedykolwiek rozegrały się w murach sztokholmskiego ratusza.

W Szwecji prokuratora należy wyznaczać w różnych sprawach przez głosowanie, prawdopodobnie po to, by stworzyć iluzję sprawiedliwości.

W przypadku losowania, które nie było wcale takie oczywiste, Buldożer Olsson pilnował, by jego nazwisko znalazło się na wszystkich losach, ponieważ zachowywał się z pewnością siebie i niewymuszoną swobodą, które sprawiały, że sama myśl o kimś innym w tej roli wydawała się niedorzeczna. Miał świeżo wyprasowany garnitur, to znaczy od rana, wyszczotkowane buty i jaskrawozielony krawat w czerwone platformy wiertnicze, przypuszczalnie osobisty podarunek od szacha Iranu. W każdym razie sam tak twierdził.

Specjalnie prosił o stawienie się Martina Becka, Gunvalda Larssona i Einara Rönna, a prócz tego sala była pełna ludzi, którzy przyszli tu z czystej ciekawości albo uważali, że mają obowiązek być ze wszystkim na bieżąco. Do drugiej kategorii należeli naczelny komendant i Stig Malm, królujący w pierwszej ławce dla publiczności. Bardziej w cieniu widać było lisią aureolę wokół łysej głowy szefa Säpo. To był chyba jego pierwszy publiczny występ od dwudziestego pierwszego listopada.

Japończykom przydzielono obrońcę, w porównaniu z którym Hedobald Braxén przedstawiał się jak Clarence Darrow i Abraham Lincoln w jednej osobie.

Większy z terrorystów po starciu z Gunvaldem Larssonem wyglądał jak mumia ze starego filmu z Borisem Karloffem, ale mniejszy uśmiechał się uprzejmie i kłaniał każdemu, kto na niego spojrzał.

Wszystko skomplikował fakt, że trzeba było wyznaczyć tłumacza.

Najsłabszym punktem w argumentacji Buldożera była nieznajomość nazwisk zatrzymanych. Na wstępie odczytał czternaście różnych nazwisk z listy poszukiwanych przysłanej przez Interpol, ale przy każdym z nich zarówno mumia, jak i jego uprzejmy towarzysz kręcili głowami.

Sędzia stracił w końcu cierpliwość i kazał tłumaczowi zapytać Japończyków, jak się nazywają i kiedy się urodzili.

Grzeczny odpowiedział na to, że nazywają się Kaiten i Kamikaze i podał również ich daty urodzenia. Mumia nie mógł nawet mówić.

Martin Beck i Gunvald Larsson spojrzeli na siebie ze zdumieniem, ale żaden z nich nie zareagował. Prawdopodobnie tylko oni dwaj wiedzieli, że Kaiten oznacza żywą torpedę, a Kamikaze lotnika samobójcę. Poza tym mężczyzna podał daty urodzenia admirała Togo i admirała Yamamoto, co oznaczało, że jeden miał sto siedemdziesiąt lat, a drugi sto, choć żaden z nich nie wyglądał na więcej niż trzydzieści.

Sąd jednak połknął te informacje, a protokolant pisał, aż skrzyło mu się pióro.

Buldożer oznajmił, że są zasadnie podejrzani o popełnienie mnóstwa przestępstw, jak na przykład zdrada stanu, próba zamordowania premiera, króla, senatora oraz osiemnastu innych osób wymienionych z nazwiska, w tym Gunvalda Larssona, Martina Becka i Einara Rönna. Dalej wyliczał próbę zbrojnego przewrotu, uszkodzenie miejskiej sieci gazowej, nielegalne posiadanie broni, nielegalny pobyt w kraju, poważne zniszczenie kamienicy w Tanto, kradzież, przemyt broni, przemoc wobec funkcjonariusza, przygotowanie do przestępstwa narkotykowego (w mieszkaniu znaleziono butelkę syropu na kaszel, zawierającego alkaloid opium), przestępstwo przeciw ustawie o żywności (w zamrażalniku znajdował się pokrojony jamnik) i uprowadzenie psa, fałszerstwo dokumentów i złamanie ustawy o grach hazardowych. Ostatni punkt obejmował dziwne drewniane klocki jako elementy gry hazardowej.

W tym miejscu Buldożer wybiegł nagle z sali bez słowa wyjaśnienia. Wszyscy patrzyli za nim ze zdumieniem.

Wrócił po kilku minutach, truchtając z zadowoleniem na czele sześciu swoich pomocników, którzy wtaszczyli drewnianą skrzynię w kształcie trumny oraz duży składany stół.

Wyjął ze skrzyni mnóstwo materiału dowodowego: części bomby, granaty ręczne, amunicję i inne przedmioty. Pokazywał każdy z nich publiczności i sędziemu, po czym kładł na stół.

Skrzynia była wciąż do połowy pełna, kiedy Buldożer wyjął zapakowaną w folię głowę jamnika, którą najpierw pokazał naczelnemu komendantowi, a potem Stigowi Malmowi, który z miejsca zwymiotował na podłogę.

Zachęcony sukcesem, Buldożer zdjął folię i podsunął głowę psa pod nos sędziego, który wyjął z górnej kieszonki chustkę do nosa, podniósł ją do ust i powiedział zdławionym głosem:

– Wystarczy, panie prokuratorze, wystarczy.

Buldożer zaczął teraz wyciągać pozostałe kawałki jamnika, ale sędzia powiedział z naciskiem:

– Mówiłem przecież, że wystarczy materiału dowodowego.

Buldożer powachlował się krawatem, maskując lekkie rozczarowanie, zrobił rundę honorową wokół sali, stanął przed mumią i oznajmił:

– Niniejszym wnoszę o aresztowanie panów Kaitena i Kamikaze. Ponieważ oczekuję dalszego materiału dowodowego z zagranicy, chcę, by podejrzani już teraz znaleźli się w areszcie.

Tłumacz przełożył. Mumia kiwnął głową. Drugi z Japończyków grzecznie się uśmiechnął i głęboko ukłonił.

Teraz przyszła kolej, by zabrał glos obrońca, chudy jak szczapa mężczyzna, który wyglądał jak obcięte z obu końców, wypalone i wyrzucone cygaro.

Buldożer zajrzał w roztargnieniu do skrzyni. Wyjął zad jamnika ze zwisającym ogonem i pokazał dowód naczelnemu komendantowi, który zrobił się fioletowy na twarzy.

– Sprzeciwiam się aresztowaniu – oznajmił adwokat.

– Dlaczego? – zapytał sędzia ze szczerym zdziwieniem w głosie.

Adwokat długo milczał. Potem rzekł:

– Właściwie sam nie wiem.

Po tej błyskotliwej replice rozprawa się załamała, obaj Japończycy zostali formalnie aresztowani, a publiczność opuściła salę.


W domu przy Kapellgatan w Huvudsta Reinhard Heydt leżał na łóżku i myślał.

Właśnie się wykąpał i droga z łazienki do łóżka była wyłożona białymi ręcznikami frotte. Sam natomiast nie był ubrany. W łazience długo oglądał się w lustrze i stwierdził dwie rzeczy. Po pierwsze, jego opalenizna zaczynała blednąć, po drugie – nic nie mógł na to poradzić.

Po raz pierwszy operacja ULAG poniosła całkowite fiasko. Chybili celu, a dwaj ludzie, w tym jeden z najlepszych, trafili żywi w ręce wroga.

Levallois wprawdzie uciekł, ale była to niewielka pociecha.

Wrogowie byli niezliczeni – w tym przypadku większość stanowiła szwedzka policja. We wczorajszej gazecie zobaczył zdjęcie człowieka, którego nazywano „mózgiem operacji schwytania dwóch japońskich terrorystów”, prokuratora Stiga Roberta Olssona. Długo patrzył na fotografię, która przedstawiała pyzatego mężczyznę z oryginalnym krawatem i zadowolonym wyrazem twarzy.

W tym wszystkim było coś niejasnego. Czy ten Olsson, Buldożer, jak nazywano go w tekście, naprawdę był odpowiedzialny za ich porażkę? Reinhard Heydt nie bardzo w to wierzył. Albo raczej był pewny, że to wierutne kłamstwo.

Nie, gdzieś leżał na łóżku inny mężczyzna i próbował wydedukować, gdzie Heydt się znajduje i co zamierza teraz zrobić. I ten mężczyzna, kimkolwiek był, stanowił największe zagrożenie.

Może to ten komisarz policji, który pojawiał się w telewizji i gazetach w związku z dziwnymi zdarzeniami z dwudziestego pierwszego listopada. Heydt zapamiętał jego twarz i nazwisko. Komisarz Martin Beck.

Czy warto zaaranżować spotkanie z tym Martinem Beckiem? Doświadczenie mówiło mu, że martwi przeciwnicy są najmniej groźni.

Ale z drugiej strony, czy na pewno ten Beck był najgroźniejszy?

Im więcej Reinhard Heydt myślał o tym, co się zdarzyło, tym bardziej był przekonany, że głównym przeciwnikiem był ktoś inny. Może ten Beck, a może po prostu Buldożer Olsson oszukał jego i Levallois dwudziestego pierwszego listopada? Poza tym oszukali też samych siebie.

Jednak po długiej analizie zdjęć był przekonany, że żadnemu z tych dwóch, a na pewno nie Olssonowi, nie udałaby się sztuka wzięcia Kaitena żywego bez strat w postaci zabitych i ciężko rannych. Kaiten, który oczywiście nazywał się inaczej, pod względem przygotowania fizycznego był jednym z asów grupy szkoleniowej Heydta. Samo obezwładnienie go graniczyło z niemożliwością. Heydt sam nie chciałby próbować, a swoje szanse oceniał jako minimalne. Reinhard Heydt był niebezpieczny, wiedział o tym i czuł się z tego powodu dumny. Był wprawdzie prymusem na kursie, ale w konkurencjach fizycznych otrzymywał niższe noty od Kaitena.

Poza tym mówiono, że Kaiten i ten drugi zostali obezwładnieni i zatrzymani w mieszkaniu, co już w ogóle było niemożliwe. A jednak ktoś tego dokonał i wcale nie był to wielki oddział policji. Mówiono tylko o trzech osobach czy coś koło tego. Z Beckiem jako dowódcą. A jeden z nich unieszkodliwił Kaitena, nie zabijając go i samemu nie odnosząc obrażeń.

Ten człowiek był niebezpieczny, ponieważ ktoś, kto poradził sobie z Kaitenem, nie był przeciwnikiem, którego Reinhard Heydt chciałby spotkać. Ale kto to był? Beck? A może jeden z najlepszych agentów CIA? To też było możliwe.

Czy to naprawdę mógł być szwedzki policjant?

Po tym, co Heydt miał okazję zobaczyć, wydawało się to wykluczone. Trzy razy widział w telewizji komendanta państwowej policji, a raz kogoś w rodzaju dyrektora biura. Obaj byli, jeśli nie wprost idiotami, to co najwyżej nadętymi biurokratycznymi zerami z mętnym wyobrażeniem swojej pracy, lecz pewną skłonnością do wygłaszania bezsensownych i bombastycznych przemówień.

Służby bezpieczeństwa w tym kraju nie występowały publicznie, co było dość zrozumiałe, ale miał wrażenie, że są powszechnie wyśmiewane, choć nie mogły być chyba aż tak niekompetentne, jak mówiono. Wydział bezpieczeństwa zajmował się tylko częścią przygotowań do wizyty, głównie tą, która z policyjnego punktu widzenia najmniej się udała. Ale reszta planowania była sprytna, Heydt pierwszy musiał to przyznać. Ktoś go oszukał.

Kto?

Czy mógł to być ten sam człowiek, który sprawił Kaitenowi tęgie lanie i wsadził go za kratki? Czy gdzieś w tym przeklętym mieście ktoś jeszcze leżał na łóżku i rozmyślał? Ktoś, kto był na tyle zainteresowany Heydtem, by stanowić dla niego niebezpieczeństwo?

Prawie na to wyglądało.

Reinhard Heydt przewrócił się na brzuch i rozłożył przed sobą mapę Skandynawii. Wkrótce miał opuścić kraj i już dawno postanowił, dokąd się uda. Do Kopenhagi. Tam byli Levallois i paru innych znajomych.

Ale jak się tam dostać?

Miał kilka możliwości. Parę z nich już dawno odrzucił. Na przykład regularną żeglugę, która była zbyt łatwa do kontrolowania. Podobnie jak sposób Levallois. Był dobry dla niego – pięć lat zajęło mu zbudowanie potrzebnych kontaktów. Heydt takich kontaktów nie miał. Ryzyko, że ktoś go wyda, było zbyt duże.

Podróż do Finlandii wydała mu się złym pomysłem. Po pierwsze, połączenia były dobrze kontrolowane. Po drugie – mówiono o fińskiej policji, że jest groźniejsza od kolegów w pozostałych krajach skandynawskich.

Nie, drogi wyjazdu były nieliczne, lecz obiecujące. Osobiście najbardziej go kusiło, by pojechać pociągiem lub samochodem do Oslo, a stamtąd duńskim statkiem pasażerskim do Kopenhagi. To byłby poza tym satysfakcjonujący odwrót, który mógłby spędzić w luksusowej kabinie i eleganckich salonach.

Ale czy to była najpewniejsza droga? Czasami Heydt tak myślał, a czasami sądził, że połączenie promowe z Helsingborga do Helsingør jest bardziej atrakcyjne z punktu widzenia bezpieczeństwa. Przed Świętami linia będzie miała pełne obłożenie. Dotyczyło to w jeszcze większym stopniu wodolotów z Malmö do Kopenhagi, gdzie panował chaos niezależnie od świąt.

Były też inne drogi, na przykład promy i małe statki z Landskrony do Tuborga i Kopenhagi. Poza tym inne możliwości, jak promy samochodowe z Helsingborga, Malmö i Trelleborga do RFN czy znakomite połączenia promem kolejowym z Trelleborga do NRD i z Ystad do Swinemünde, które teraz znajdowało się w Polsce i trochę dziwnie nazywało. Swinouscie czy jakoś tak.

Kontrola paszportowa w Polsce i w NRD była jednak bardzo dokładna, a poza tym nie miał w Niemczech nic do roboty. Nie, pozostaje statek pasażerski z Oslo do Danii, promy do Helsingør lub wahadłowe wodoloty między Malmö a Kopenhagą. W największej gorączce przedświątecznej.

Wykupił już miejsce w luksusowej kabinie na statku „Król Olav V” z Oslo. Ale jeszcze się nie zdecydował.

Studiował mapę i przeciągał się tak, że trzeszczało mu w stawach.

Reinhard Heydt był przystojnym mężczyzną, blondynem o wzroście metr dziewięćdziesiąt pięć. Miał doskonałą sprawność fizyczną i niewzruszoną kondycję psychiczną. Myślał przez chwilę o Kaitenie i Kamikaze, ale bez niepokoju. Ani brutalność policji, ani tortury nie mogłyby ich zmusić do wyjawienia czegoś istotnego.

Miał natomiast silne przeczucie, że gdzieś w tym szarym, smaganym wiatrem mieście znajduje się inny człowiek, który próbuje teraz odgadnąć, gdzie jest Heydt i co zamierza zrobić. Może to jednak dobry pomysł, by się pozbyć tego Martina Becka? Policja nie może sobie pozwolić na stratę nielicznych tęgich głów, jakimi dysponuje. Heydt miał karabin z noktowizorem do strzelania z dużych odległości. Złożył go parę dni temu i stał teraz wyczyszczony i gotowy w garderobie. Martin Beck?

Tak, to była myśl.

Ale czy to naprawdę Beck schwytał Kaitena i Kamikaze, a teraz próbował złapać w sidła jego samego? Wątpił w to. Może to jednak rozsądny pomysł, by pozbyć się Becka na dobre. Jeśli to on stał za tym całym planowaniem?

Heydt poszedł nago do garderoby, wziął broń, rozłożył ją i dokładnie sprawdził części. Wszystko było tak, jak powinno. W najlepszym stanie. Ponownie złożył broń. Na koniec wyjął garść naboi z walizki z podwójnym dnem. Naładował broń i wsunął pod łóżko.


Reinhard Heydt miał rację, nawet jeśli jego niewidzialny wróg był znacznie dalej, niż mu się zdawało.

Nawet według miary dużego miasta spora odległość dzieli Huvudsta w Solnej na północnym wschodzie i ponure przedmieście Bollmora, leżące daleko na południu i jeszcze spory kawałek na wschód.

Właśnie tam mieszkał Gunvald Larsson. Kupił trochę jedzenia w supersamie, gdzie wszyscy wyglądali na mniej lub bardziej znerwicowanych przed świętami. Nawet jemu nie udało się zachować jasności umysłu. Kiedy próbowano nakłonić klientów do impulsywnych zakupów lekką muzyką, puszczając po raz piąty Rudolfa Czerwononosego w głupawym tłumaczeniu, skołowany kupił niewłaściwy gatunek sera, szwedzki camembert zamiast duńskiego brie, a na domiar złego nie tę herbatę, gunpowder earl greya zamiast lapsang souchong twininga, zanim przebrnął przez kolejkę do kasy i wyszedł ze sklepu, zmęczony, obolały i zły.

Teraz zaczynało się robić późno. Po kolacji długo leżał w wannie, rozważając różne możliwości. Potem wytarł się ręcznikiem, włożył czystą białą piżamę z jedwabiu, kapcie i szlafrok i rozłożył na podłodze dużą mapę Skandynawii.

Leżał w łóżku na brzuchu, podparty poduszkami, ponieważ walka z Kaitenem pozostawiła na jego ciele bolesne sińce po niesamowitych ciosach w klatkę piersiową i uda. Potem skupił całą uwagę na mapie.

Był czas, właściwie dobre parę lat, kiedy Gunvald Larsson nigdy nie zabierał pracy do domu, a często nawet udawało mu się zapomnieć, że jest policjantem, gdy tylko przekraczał próg mieszkania. Ale ten czas przeminął.

Teraz myślał niemal wyłącznie o Reinhardzie Heydcie.

W tej sytuacji zdawało mu się niemal, że go zna, tak jak się zna nielubianego kolegę ze szkoły czy pracy.

Gunvald Larsson był przekonany, że Heydt nadał jest w kraju. Był też prawie pewny, że wykorzysta zwariowaną przedświąteczną gorączkę, by próbować się wymknąć.

Narysował na mapie pewną liczbę niebieskich strzałek i trochę mniej czerwonych.

Czerwone oznaczały drogi ucieczki, które ocenił jako najbardziej prawdopodobne i trudne do upilnowania, niebieskie – rozwiązania bardziej wyrafinowane.

Sporo niebieskich strzałek prowadziło na wschód, większość do Finlandii i kilka do Związku Radzieckiego, oraz parę na południe, do Polski, NRD i RFN.

Na zachodzie niebieskie strzałki wskazywały drogę z Göteborga do Tilbury Docks i ujścia Tamizy, do Immingham i do Fredrikshavn na Jutlandii oraz z Varbergi do Grenaa.

Wszystkie międzynarodowe lotniska, na szczęście niezbyt liczne, otoczone były szerokimi niebieskimi kołami. Lotniska były łatwe do pilnowania, a po fali porwań samolotów w ostatnich latach wprowadzono całkiem przyzwoite kontrole, które teraz należało tylko trochę zaostrzyć.

Naprawdę gorące linie prowadziły w innych kierunkach. Czerwone strzałki oznaczały główną drogę na południe Norwegii, zwłaszcza drogi europejskie 6 i 18, podobnie jak połączenia kolejowe do głównych norweskich miast. Gunvald Larsson oznaczył także szeroką czerwoną linią drogę morską z Oslo do Kopenhagi i długo się jej przyglądał.

Potem przeniósł spojrzenie na południową Szwecję. Szeroka czerwona linia z Helsingborga do Helsingør oznaczała duńskie promy kolejowe, szwedzkie promy samochodowe i mniejsze statki pasażerskie kursujące na tym szlaku. Częstotliwość połączeń między Szwecją a Danią jest największa właśnie w tym miejscu. Promy i statki kursują co piętnaście minut, a zwykle nawet częściej.

Landskrona ma dwa odrębne połączenia ze stolicą Danii, prom samochodowy do Tuborga i mniejsze statki pasażerskie do portu wewnętrznego.Ale statki odpływają stamtąd rzadziej i nawet w szczycie przedświątecznej gorączki nie ma takiego ruchu, by nie dało się go rozsądnie kontrolować.

Zadowolił się niebieskimi strzałkami.

Sytuacja w Malmö była zupełnie inna. Kursy do Kopenhagi obsługiwał prom kolejowy do wolnego portu, dwa przedsiębiorstwa ze średnimi statkami do portu wewnętrznego oraz słynne wodoloty, które w sytuacjach krytycznych, na przykład w ważne święta, kursowały nieprzerwanie, podwójnie i bez ścisłego rozkładu. Na domiar złego były jeszcze promy samochodowe z Limhamn do Dragør na Amager, linia, którą na przykład w dni przedświąteczne obsługiwało co najmniej pięć promów.

Gunvald Larsson przeciągnął się, nie przerywając rozważań.

On sam na miejscu Heydta nie zastanawiałby się długo. Pojechałby do Oslo samochodem albo jeszcze lepiej pociągiem, a stamtąd statkiem do Kopenhagi. Zatrzymanie go tam byłoby sprawą policji duńskiej, do tego prawie niemożliwą. Gdyby znalazł się w Kopenhadze, świat stałby przed nim otworem.

Heydt mógł jednak myśleć inaczej, a poza tym nigdy nie był marynarzem. W takim razie będzie pewnie próbował wykorzystać największe natężenie ruchu, a takie było w Helsingborgu i w Malmö.

Gunvald Larsson wstał i złożył mapę.

Obserwacja powinna się skupić na trzech punktach: drogi do Oslo oraz porty w Malmö i w Helsingborgu.


Następnego ranka Gunvald Larsson powiedział do Martina Becka:

– Nie spałem całą noc, tylko gapiłem się na mapę.

– Ja też.

– I do jakich wniosków doszedłeś?

– Że powinniśmy spytać Melandera – odpart Martin Beck.

Weszli do pokoju obok, w którym Melander próbował udrożnić fajkę.

– Czy leżałeś bezsennie przez pół nocy i patrzyłeś na mapę? – zapytał Gunvald Larsson.

Pytanie byto głupie, ponieważ wszyscy wiedzieli, że Melander nigdy nie leży bezsennie po nocach. Zajmował się wtedy ważniejszą sprawą, mianowicie spaniem.

– Nie – zaprzeczył Melander. – Oczywiście, że nie. Ale spojrzałem na nią rano, kiedy Saga robiła śniadanie. I jeszcze chwilę później.

– I do czego doszedłeś?

– Oslo, Helsingborg lub Malmö – rzucił Melander.

– Mhm – mruknął Gunvald Larsson.

Zostawili Melandera zajętego fajką i wrócili do wciąż tymczasowego gabinetu Martina Becka.

– Zgadza się z twoimi wnioskami?

– Idealnie – odrzekł Gunvald Larsson. – A z twoimi?

– Tak – potwierdził Martin Beck. – Właśnie tak myślałem.

Milczeli przez chwilę. Martin Beck stanął na swoim ulubionym miejscu koło szafki i potarł nasadę nosa kciukiem i palcem wskazującym. Gunvald Larsson zajął miejsce przy oknie.

Martin Beck kichnął.

– Na zdrowie – życzył mu Gunvald Larsson.

– Dziękuję. Myślisz, że Heydt jeszcze tu jest?

– Jestem tego pewny.

– Pewny – powtórzył Martin Beck. – To mocne słowo w twoich ustach.

– Może – zgodził się Gunvald Larsson. – Ale jestem tego pewny. On gdzieś tu jest, a my nie umiemy go znaleźć. Nawet jego cholernego samochodu. A ty jak myślisz?

Martin Beck długo nie odpowiadał.

– Okej – rzekł w końcu. – Ja też myślę, że on tu jest. Ale nie jestem pewny.

Pokręcił głową.

Gunvald Larsson nic nie powiedział. Spoglądał ponuro na prawie ukończony wielki budynek za oknem.

– Bardzo chciałbyś spotkać Heydta, prawda? – odezwał się Martin Beck.

Gunvald Larsson spojrzał na niego i zapytał:

– Skąd wiesz?

– Jak długo się znamy? – odpowiedział pytaniem Martin Beck.

– Dziesięć, dwanaście lat. Może trochę dłużej.

– Właśnie. I to jest odpowiedź.

Znowu cisza. Długa.

– Dużo myślisz o Heydcie – stwierdził Martin Beck.

– Przez cały czas. Prócz godzin, kiedy śpię.

– Ale nie możesz być w trzech miejscach jednocześnie.

– Nie bardzo – przyznał Gunvald Larsson.

– Więc musisz wybrać – nalegał Martin Beck. – Co twoim zdaniem jest najbardziej prawdopodobne?

– Oslo – odrzekł Gunvald Larsson. – Mają tam dziwną rezerwację na statek do Kopenhagi na wieczór dwudziestego drugiego.

– Na jaki statek?

– „Król Olav V”. Luksusowa kabina.

– Brzmi nieźle. Co to za rezerwacja?

– Anglik. Roger Blackman.

– W Norwegii jest pełno angielskich turystów przez cały rok.

– To prawda, ale rzadko wybierają tę trasę. A tego Blackmana nie można namierzyć. W każdym razie norweska policja nie może go znaleźć.

– Więc obstawiasz granicę norweską?

– Tak. A ty?

Martin Beck oświadczył po namyśle:

– Wezmę Benny’ego i pojedziemy do Malmö.

– Skacke? – zdumiał się Gunvald Larsson. – Czemu nie weźmiesz Einara?

– Benny jest lepszy, niż myślisz. Poza tym zna Malmö. I jest tam więcej dobrych ludzi.

– Naprawdę?

– Per Månsson jest dobry. Na przykład.

Gunvald Larsson chrząknął, co często robił, kiedy nie chciał ani przytaknąć, ani zaprzeczyć. Zamiast tego skonkludował:

– Co oznacza, że Einar i Melander pojadą do Helsingborga. Helsingborg jest cholernie trudny.

– Właśnie – potwierdził Martin Beck. – Dlatego muszą mieć porządne wsparcie. Załatwimy to. Dać ci do Norwegii Strömgrena?

Larsson odpowiedział, uparcie wyglądając przez okno:

– Ze Strömgrenem nie chciałbym iść nawet do pisuaru. Nawet gdybyśmy byli sami na bezludnej wyspie. Poinformowałem go o tym kiedyś.

– Łatwo wytłumaczyć twoją popularność.

– Prawda?

Martin Beck popatrzył na Gunvalda Larssona i pomyślał, że pięć lat zajęło mu, by nauczyć się z nim wytrzymywać, i kolejne pięć, by zacząć go rozumieć. Za następne pięć może nawet się polubią.

– Które dni są krytyczne?

– Między dwudziestym a dwudziestym trzecim – odparł Gunvald Larsson.

– To znaczy piątek, sobota, niedziela i poniedziałek?

– Prawdopodobnie.

– Czemu nie sama Wigilia?

– Okey. Wigilia też.

– Musimy założyć pewien margines – rzekł Martin Beck. – Pełna gotowość…

– Już jesteśmy w pełnej gotowości.

– Pełna gotowość plus nas pięciu od jutra wieczorem. A potem przez całe święta, jeżeli nic się nie zdarzy wcześniej.

– Wyjedzie w niedzielę – zapewnił Gunvald Larsson.

– Ty tak mówisz. Ale co myśli Heydt?

Gunvald Larsson podniósł ręce, oparł swoje duże owłosione dłonie o framugę okna i dalej wpatrywał się w ponury szary pejzaż.

– W jakiś cholernie dziwny sposób czuję, jakbym znał Heydta – wyjaśnił. – I sądzę, że wiem, co on myśli.

– Naprawdę? – zdziwił się Martin Beck, będąc pod wrażeniem tych słów.

Potem pomyślał o czymś innym.

– Wyobraź sobie tylko, jak Melander się ucieszy – rzucił. – Stać i marznąć na przystani promowej w Helsingborgu. W Wigilię.

Fredrik Melander został na własne życzenie przeniesiony z komisji do spraw zabójstw, a potem z wydziału kryminalnego, żeby uniknąć przebywania poza domem. Chociaż był skąpy, a przeniesienia kosztowały go podwyżkę i awans.

– Musi wytrzymać – stwierdził Gunvald Larsson.

Martin Beck nie odpowiedział.

– Słuchaj, Beck – zaczął Larsson, nie odwracając głowy.

– Tak? Czego chcesz?

– Na twoim miejscu bym uważał. Zwłaszcza dziś i jutro.

Martin Beck wyglądał na zaskoczonego.

– Co ty gadasz? Ja miałbym się bać? Heydta?

– Tak.

– Dlaczego?

– Dużo ostatnio było o tobie w gazetach, w radiu i w telewizji. Heydt nie przywykł do tego, by go oszukiwano. Poza tym może leżeć w jego interesie, by związać naszą uwagę tutaj, w Sztokholmie.

– Pieprzenie – skwitował Martin Beck i wyszedł z pokoju.

Gunvald Larsson westchnął głęboko i dalej wyglądał przez okno niewidzącymi porcelanowoniebieskimi oczami.

Загрузка...