Rozdział 6


Ostateczna opinia lekarska określiła czas śmierci Waltera Petrusa na godziny między szóstą a dziewiątą rano. Nie było żadnego powodu, by wątpić w słowa Maud Lundin, że jeszcze żył, kiedy wychodziła z domu o wpół do siódmej. Ani Åsa Torell, ani Martin Beck nie sądzili, że mogłaby coś zyskać na tym morderstwie.

Okoliczność, że drzwi wejściowe nie były zamknięte na zamek, ułatwiła wprawdzie mordercy wejście do domu i zaskoczenie Petrusa pod prysznicem, ale większą zagadką pozostawało, jak się tam dostał, nie będąc przez nikogo widzianym. Czy przyjechał samochodem, co wydawało się najbardziej prawdopodobne, czy pociągiem? Było bardzo dziwne, że nikt z sąsiadów go nie widział.

W dzielnicy willowej, gdzie wszyscy wszystkich znają, a przynajmniej najbliższych sąsiadów i ich samochody, najłatwiej było zauważyć kogoś obcego właśnie między wpół do siódmej a dziewiątą rano. Wtedy wszyscy byli w ruchu, mężczyźni wychodzili do pracy, dzieci do szkoły, a panie domu zabierały się do sprzątania albo pracy w ogrodzie.

Rozmowy z sąsiadami zajęły kilka dni i kiedy praktycznie każdy mieszkaniec tej części Rotebro został przesłuchany, można było stwierdzić tylko tyle, że nikt nie spostrzegł nikogo ani nic, co dałoby się powiązać z morderstwem. Pärsson i jego ludzie, to znaczy głównie Åsa Torell, pracowali również nad teorią, że morderca mieszkał w sąsiedztwie, ale nie trafili jeszcze na nikogo, kto znał Petrusa, albo mógł mieć jakiś motyw, by go zabić.

Martin Beck i Skacke skupili się na próbie opisania prywatnego życia Waltera Petrusa, jego działalności produkcyjnej i sytuacji materialnej.

Najtrudniej było zbadać tę ostatnią. Petrus sprawiał wrażenie oszusta podatkowego na dużą skalę, sprzedawał swoje produkty za granicę i można było podejrzewać, że posiada pełne konta w bankach szwajcarskich. Nie było też wątpliwości, że oszukiwał na księgowości i deklaracjach, korzystając z pomocy zręcznych doradców prawnych. Martin Beck nie znał się na tych wszystkich sprawach, więc lekką ręką zlecił ekspertom w tej dziedzinie, by spróbowali uzyskać jasny obraz sytuacji.

Spółka akcyjna Petrus Film mieściła się w starym budynku przy Nybrogatan. Lokal, niegdyś mieszkalny, został z pietyzmem wyremontowany i składał się z sześciu pokoi i kuchni. Troje pracowników miało osobne gabinety, a ich nowoczesne meble biurowe zupełnie nie pasowały do pieców kaflowych, dębowej boazerii i sztukaterii na suficie. Walter Petrus urzędował za wielkim biurkiem z jakarandy w dużym, ładnym narożnym pokoju z wysokimi oknami. Poza tym znajdowała się tam sala projekcyjna z miejscami dla dziesięciu widzów i pokój, który zdawał się służyć jako archiwum i magazyn.

Martin Beck i Skacke spędzili kilka porannych godzin w sali projekcyjnej, by zyskać jakieś pojęcie o wytworach filmowej działalności Waltera Petrusa. Obejrzeli jeden film od początku do końca i fragmenty siedmiu innych, jeden nędzniejszy od drugiego.

Skacke wiercił się z początku z zakłopotaniem, ale po chwili zaczął ziewać. Wszystkie filmy miały fatalną jakość techniczną i nazwanie ich przez Maud Lundin „bardzo artystycznymi” nie było grubą przesadą, tylko czystym kłamstwem. W tym wypadku nie była szczera, pomyślał Martin Beck, chyba że zupełnie się na tym nie znała.

Aktorzy, jeśli można użyć tej nazwy wobec zbieraniny ewidentnych amatorów pojawiających się na ekranie, występowali głównie nago. Nakłady na ubrania nie mogły stanowić znaczącej części budżetu tych filmów. Jeżeli ktoś miał na sobie ubranie, to tylko po to, by jak najszybciej je zdjąć.

Trzy dziewczyny w wieku nastu lat pojawiały się na zmianę, a czasami razem we wszystkich filmach. Jedna z nich sprawiała wrażenie boleśnie zawstydzonej i patrzyła co jakiś czas niepewnie w kamerę, w tym czasie na polecenie kogoś z tyłu grając językiem, przewracając oczami i wyginając ciało wężowymi ruchami. Wszyscy młodzi mężczyźni z wyjątkiem jednego Murzyna byli jasnowłosi i rośli. Rekwizytów używano oszczędnie, a akcja miała zazwyczaj miejsce na tej samej starej leżance, na której czasem zmieniano obicie.

Tylko jeden z filmów zdawał się zawierać coś w rodzaju treści albo story, jak to się mówi w języku fachowym. To był obraz Love in the Midnight Sun, o którym mówiła Maud Lundin.

Został nagrany na Archipelagu Sztokholmskim i zaczynał się od sceny, w której główna bohaterka, piętnastoletnia dziewczyna, płynęła kajakiem na wyspę, by spędzić noc świętojańską w tradycyjny szwedzki sposób. W kajaku miała kosz, a w nim butelkę wódki, kieliszki, talerze, srebrne sztućce, biały obrus, główkę sałaty i bochenek chleba. Kiedy wyniosła na brzeg kosz i wędkę, natychmiast się rozebrała, powoli i dziwnie się przy tym mizdrząc, z otwartymi ustami i na wpół przymkniętymi powiekami. Potem stanęła w rozkroku na skale tuż przy brzegu i zaczęła się onanizować uchwytem wędki. Po kilku gwałtownych ruchach głową i towarzyszących im jękach zarzuciła wędkę i wyciągnęła natychmiast wielkiego martwego łososia. Uszczęśliwiona zdobyczą skakała dookoła po skale, rozstawiając nogi, kręcąc biodrami i wypinając piersi. Zrobiła szybko wielkie ognisko z leżącego na plaży chrustu i upiekła rybę nad ogniem. Potem nakryła do stołu i nalała wódkę do kieliszka wielkiego jak kielich do szampana. W chwili, w której ją przełykała, z morza wynurzył się jasnowłosy nagi młodzieniec. Zaprosiła go do wspólnego posiłku i między drinkami, pitymi z jednego kieliszka, jedli łososia, który teraz, upieczony i pokrojony, wyglądał, jakby go kupiono w hali targowej w Östermalmie. Zapadała noc, chociaż słońce nadal stało wysoko na niebie, i młodzi wykonali coś w rodzaju rytualnego tańca wokół dymiącego stosu. Potem poszli, trzymając się za ręce, w stronę zielonych łąk wyspy, znaleźli odpowiedni stóg siana i odbyli piętnastominutowy stosunek płciowy w ponad dwudziestu pozycjach. W scenie finałowej weszli do błyszczącego w słońcu morza. The end.

– Wielkie nieba – jęknął Skacke. – I pomyśleć, że na czymś takim można zarabiać miliony. Jak sądzisz, ile kosztowało Petrusa wyprodukowanie tej bzdury?

– Z grubsza licząc, niewiele ponad koszt samej taśmy filmowej, wywołania i kopiowania – odrzekł Martin Beck. – Nie potrzebował atelier, prawie żadnych rekwizytów, a reżyserią, jeśli w ogóle można o niej mówić, zajmował się sam. Musiał oczywiście opłacić kamerzystę i dać parę groszy tak zwanym aktorom.

– Łosoś jest drogi – zauważył Skacke. – Mogła zamiast niego upiec kiełbaskę.

Szef sprzedaży w spółce Petras Film zaproponował, by obejrzeli jeszcze jeden film, który odniósł sukces, na przykład Lust and Love in Sweden lub 3 Nights with Swedish Eva, ale Martin Beck i Skacke mieli już dosyć i nie skorzystali z propozycji. Dowiedzieli się, że Love in the Midnight Sun była jednym z największych hitów firmy, sprzedanym do ośmiu krajów.

Szef sprzedaży powiedział też, że dziewczyna, która grała główną rolę, przebywa teraz w jednym z tych krajów, nie pamiętał w którym, chyba we Włoszech, żeby tam budować swoją dalszą karierę. Dla jednej z pozostałych dziewczyn dyrektor Petrus załatwił angaż w spółce niemieckiej, więc przypuszczalnie były teraz dobrze opłacane, ponad tysiąc koron, co stanowiło gażę za rolę gwiazdy w filmie.

Martin Beck przekazał Skackemu dalsze grzebanie w brudach Petrus Film i stwierdził, że może pora odwiedzić najbliższą rodzinę zmarłego. Dzwonił do willi w Djursholm już w piątek, ale porozmawiał tylko z lekarzem rodzinnym, który stwierdził władczym tonem, że pani Petrus nie jest w stanie przyjmować gości, zwłaszcza z policji. Lekarz dał mu do zrozumienia, że to naganne i bezduszne, by nie zostawić biednej wdowy w spokoju przynajmniej przez weekend.

Teraz weekend już minął, był poniedziałek dziesiątego czerwca i słońce świeciło, kiedy Martin Beck wyszedł na Nybrogatan. Wkrótce zaczną się wakacje, zbliżał się czas urlopów, a na chodnikach tłoczyli się mniej lub bardziej zabiegani ludzie.

Martin Beck udał się w stronę placu Östermalm, a kiedy doszedł do nowego posterunku siódmego rewiru, wszedł na górę, by skorzystać z telefonu.

Telefon w willi Petrusów odebrała jakaś kobieta. Poprosiła go, by zaczekał, wróciła po dłuższej chwili i oznajmiła, że pani Petrus jest gotowa go przyjąć pod warunkiem, że wizyta będzie krótka. Obiecał, że nie zabawi długo.

Potem zadzwonił po taksówkę.


Willę w Djursholm otaczał ogród przypominający park, a po obu stronach podjazdu rosły wysokie topole. Duża żelazna brama była otwarta i taksówkarz zapytał, czy ma wjechać, ale Martin Beck poprosił go, by stanął za bramą. Zapłacił i wysiadł.

Idąc aleją, przyglądał się willi i jej otoczeniu. Żywopłot przy drodze był gęsty, wysokości człowieka, przycięty starannie i zręcznie. Za nim podjazd rozdzielał się i prowadził na prawo do dużego garażu. Wielki ogród sprawiał wrażenie bardzo zadbanego, trawniki były przycięte na brzegach, gdzie biegły wąskie żwirowane ścieżki między krzewami i rabatami kwiatowymi, a sądząc z wysokości topoli i wieku drzew owocowych, musiał być założony bardzo dawno temu.

W takim otoczeniu można było się spodziewać stuletniej willi, jaką często można spotkać w wytwornej dzielnicy. Jednak dom, do którego Martin Beck zbliżał się świeżo wygrabioną ścieżką, był nowoczesnym dziełem architektonicznym, piętrowym, z płaskim dachem i ogromnymi oknami.

Kobieta w średnim wieku, w czarnej sukience i białym fartuchu, otworzyła drzwi, zanim zdążył przyłożyć palec do przycisku dzwonka. Poprowadziła go w milczeniu przez duży hol, obok szerokich schodów prowadzących na piętro, przez następnych parę pomieszczeń i stanęła w szerokim sklepionym wejściu do słonecznego pokoju, którego tylna ściana była cała zrobiona ze szkła.

Podłoga z jasnego laminowanego drewna była obniżona, a Martin Beck nie zauważył stopnia, więc potknął się i wpadł do pokoju, w którym wdowa po Walterze Petrusie czekała na niego, odpoczywając na leżaku stojącym w kącie przy szklanej ścianie. Na tarasie stało kilka podobnych leżaków, ustawionych w rzędzie jak na pokładzie pasażerskiego statku.

– Ups – zamruczała, dając jednocześnie ubranej na czarno kobiecie taki znak ręką, jakby odpędzała muchę.

Kiedy kobieta odwróciła się, by wyjść, pani Petrus zmieniła zdanie i poleciła:

– Nie, proszę jednak zaczekać, pani Pettersson.

Spojrzała na Martina Becka i zapytała:

– Czy chce pan coś do picia, komisarzu? Kawę, herbatę, piwo, a może drinka? Ja poproszę kieliszek sherry.

– Dziękuję, chętnie – odrzekł Martin Beck. – Piwo będzie najlepsze.

– Piwo i duży kieliszek sherry – oznajmiła rozkazującym tonem. – Do tego może pani przynieść trochę tych holenderskich ciasteczek serowych.

Martin Beck zwrócił uwagę na zbieg okoliczności, że wdowa po Walterze Petrusie Petterssonie ma takie samo nazwisko jak jej służąca, czy jak się ta na szczęście coraz rzadziej spotykana grupa zawodowa nazywa. Przypuszczalnie były również w podobnym wieku.

Wyszukał wcześniej trochę informacji związanych z nią i wiedział między innymi, że przed ślubem też nazywała się Pettersson, na imię ma Kristina Elvira, choć teraz przedstawiała się jako Chris, że ma pięćdziesiąt siedem lat i była żoną Petrusa przez dwadzieścia osiem. W młodości pracowała w biurze, a przed ślubem była sekretarką w firmie, którą prowadził wówczas Petrus. Producent filmowy Walter Petrus był stosunkowo nowym zjawiskiem – przez wiele lat nazywał się Valter Pettersson i handlował niedbale naprawionymi samochodami ze złomowiska – działalność lukratywna, choć niezbyt prestiżowa, którą wskutek zaostrzenia prawa i kontroli musiał zakończyć.

Martin Beck nadal stał na środku pokoju i patrzył na kobietę na leżaku.

Była tlenioną blondynką, opaloną pod makijażem i ubraną w czarną jedwabną bluzkę nad dobrze skrojonymi czarnymi spodniami z lnu. Była bardzo chuda, a jej twarz wyglądała na zniszczoną pod modną fryzurą w drobne loczki.

Podszedł do niej, a ona wyciągnęła do niego łaskawie szczupłą pomarszczoną dłoń, kiedy składał kondolencje i przepraszał, że musiał zakłócić jej spokój – słowa, których używał setki razy w podobnych sytuacjach.

Nie wiedział dokładnie, co ma ze sobą zrobić – leżak stał samotnie w kącie – ale ona podniosła się wreszcie i przeszła do dwóch ogromnych skórzanych sof stojących na środku pokoju po obu stronach długiego stołu z marmurową płytą. Usiadła w rogu jednej z nich, a Martin Beck zajął miejsce naprzeciw niej.

Za szklaną ścianą z rozsuwanymi drzwiami znajdował się brukowany taras, a niżej basen. Za basenem duży trawnik rozciągał się na stoku opadającym w stronę rzędu wysokich prostych brzóz jakieś pięćdziesiąt metrów od domu. Trawnik był gęsty i równy, bez drzew, krzewów czy grządek kwiatowych jak przed domem. Zza zielonych koron brzóz prześwitywało niebieskie lustro wody Stora Värtan.

– Tak, mamy tu naprawdę piękny widok – powiedziała Chris Petrus, podążając za jego wzrokiem. – Szkoda, że nie mamy też kawałka plaży. Wtedy kazałabym ściąć brzozy, żeby było lepiej widać wodę.

– Brzozy też są piękne – rzekł Martin Beck.

Pani Pettersson weszła i postawiła tacę na stole. Nalała piwa Martinowi Beckowi, a przed panią Petrus postawiła duży kieliszek sherry i miskę z ciasteczkami serowymi. Potem zabrała tacę i bez słowa opuściła pokój.

Pani Petrus podniosła swój kieliszek i skinęła głową w stronę Martina Becka, zanim wypiła. Potem odstawiła kieliszek i wyznała:

– Zawsze dobrze się tu czuliśmy. Kiedy kupiliśmy tę posiadłość sześć lat temu, stała tu okropna stara rudera, ale kazaliśmy ją wyburzyć i zbudowaliśmy na jej miejscu ten dom. Znajomy Waltera, architekt, zaprojektował go dla nas.

Martin Beck był przekonany, że w ruderze mieszkało się przyjemniej. Dom, jaki dotąd zdążył zobaczyć, wydawał mu się zimny i niegościnny, a jego hipernowoczesne i na pewno bardzo kosztowne wyposażenie służyło raczej temu, by imponować niż tworzyć miłą i przytulną atmosferę.

– Czy zimą nie jest zimno przy takich dużych oknach? – zapytał konwersacyjnym tonem.

– O nie, mamy ogrzewanie sufitowe i podłogowe. Na tarasie też. Poza tym nie spędzamy tu zimą dużo czasu. Wyjeżdżamy wtedy w cieplejsze rejony. Grecja, Algarve lub Afryka.

Martin Beck miał wrażenie, że siedząca naprzeciw niego kobieta nie zdaje sobie sprawy z tego, że w jej życiu coś się zmieniło. A może zmiana nie była taka wielka. Straciła męża, lecz nie jego pieniądze.

Może nawet chciała jego śmierci. Praktycznie rzecz biorąc, za pieniądze można kupić wszystko, nawet morderstwo.

– Jaki był pani związek z mężem? – spytał.

Spojrzała na niego zaskoczona, jakby do tej pory myślała, że przyszedł do niej, by porozmawiać o domu, widoku i podróżach zagranicznych. Po chwili odpowiedziała:

– Bardzo dobry. Byliśmy małżeństwem przez dwadzieścia osiem lat i mamy troje dzieci. Samo to wystarczy, by stworzyć silną więź.

– Ale nie musi oznaczać, że małżeństwo jest szczęśliwe – rzekł Martin Beck. – Czy można powiedzieć, że było?

– Ludzie przyzwyczajają się do siebie po tylu latach, dopasowują i stają wyrozumiali dla wad drugiej strony – stwierdziła. – Czy pan sam wierzy, że istnieją naprawdę szczęśliwe małżeństwa? Nasze było przynajmniej zgodne i żadne z nas nigdy nie myślało o rozwodzie.

– Czy orientowała się pani w działalności zawodowej męża?

– Ani trochę. Spółka filmowa nie interesowała mnie w najmniejszym stopniu i nigdy się nie wtrącałam do interesów męża.

– Co sądziła pani o filmach, które produkowała firma męża?

– Nie oglądałam ich. Wiem oczywiście, o jaki rodzaj filmów chodziło, ale nie mam uprzedzeń i nie wypowiadam się na ten temat. Walle ciężko pracował i starał się zapewnić mnie i dzieciom przyzwoity poziom życia.

„Przyzwoity” było łagodnym określeniem poziomu życia rodziny Petrusów, ale Martin Beck powstrzymał się od komentarza i zagadnął:

– Właśnie, dzieci. Są chyba już dorosłe? Czy nadal mieszkają w domu?

Chris Petrus podniosła kieliszek sherry i zaczęła obracać go w palcach.

Wypiła i odstawiła kieliszek, nim odparła:

– I tak, i nie. Nasz najstarszy syn ma dwadzieścia sześć lat i jest oficerem marynarki. Mieszka tutaj, kiedy jest w Sztokholmie, ale większość czasu spędza na morzu albo w Karlskronie. Pierre, który ma dwadzieścia dwa lata i uzdolnienia artystyczne, również chce pracować w branży filmowej, ale czasy są teraz trudne, więc na razie głównie podróżuje, by nawiązać kontakty i zrobić dobre wrażenie. Ma swój pokój na górze i mieszka tam, kiedy nie jest za granicą. Wysłałam telegram na jego ostatni adres w Hiszpanii, ale jeszcze mi nie odpowiedział. Nie wiem zatem, czy już wie, że jego ojciec nie żyje.

Wzięła papierosa ze stojącej na stole srebrnej papierośnicy i zapaliła stołową zapalniczką, również srebrną i monstrualnych rozmiarów.

– Tak, i jeszcze jest Titti. Ma dopiero dziewiętnaście lat, ale już zaczyna odnosić sukcesy jako fotomodelka. Mieszka na zmianę tutaj i w małej kawalerce na Starym Mieście. Teraz nie ma jej w domu, inaczej by ją pan poznał. Jest naprawdę śliczna.

– Nie wątpię – odrzekł uprzejmie Martin Beck i pomyślał, że w takim razie nie wdała się w ojca. – Nawet jeśli nie interesowała się pani interesami męża, spotykała pani chyba jego znajomych z branży.

Chris Petrus przeciągnęła dłonią po kędzierzawych włosach i przyznała:

– No tak, oczywiście. Często mieliśmy tu w domu obiady dla ludzi z branży filmowej. Były też oczywiście imprezy i przyjęcia, na które musiał chodzić Walter. Choć w ostatnich latach rzadko mu towarzyszyłam.

– Dlaczego?

Pani Petrus wyjrzała przez okno.

– Nie miałam ochoty – rzekła. – Zawsze było tylu ludzi, których nie znałam, i mnóstwo młodych, z którymi niewiele mnie łączyło. A Walle nie uważał, że muszę z nim chodzić. Mam własnych przyjaciół, z którymi wolę spędzać czas.

Innymi słowy, Walter Petrus nie chciał chodzić ze swoją pięćdziesięciosiedmioletnią żoną na przyjęcia, na których mógł spotykać nastolatki i dobierać się do nich, wykorzystując swój zawód i pieniądze. Miał sześćdziesiąt dwa lata, był grubym, brzydkim impotentem, jego reputacja producenta filmowego została mocno nadszarpnięta, ale w niektórych kręgach nadal odcinał kupony od nagradzanej produkcji, powszechnie znanej jako ambitna i artystyczna. Świat filmu ma jednak taką siłę przyciągania dla wielu młodych dziewczyn, że są gotowe na wszelkie ofiary i poniżenia za szansę, by do niego wejść. Walter Petrus na pewno się nie wahał, czy zrobić użytek z tej gotowości.

– Zakładam, że miała pani czas, by zastanowić się, kto mógł zabić pani męża – ocenił Martin Beck.

– Nie umiem sobie wyobrazić, że było to coś innego niż czyn kompletnego szaleńca. To straszne, że wciąż jest na wolności.

– Nie było w jego otoczeniu nikogo, kto miał powód, by…

Przerwała mu i po raz pierwszy od początku rozmowy w jej glosie było słychać wzburzenie.

– Nikt oprócz kompletnego szaleńca nie może mieć powodu, by zrobić coś takiego. Nie mamy wariatów w kręgu znajomych. I muszę powiedzieć, komisarzu, że cokolwiek ludzie sądzili o moim mężu, nie było nikogo, kto by go aż tak nienawidził.

– Nie chciałem krytykować pani męża ani znajomych – rzucił Martin Beck. – Chciałem tylko spytać, czy ktoś mu nie groził albo może się czuł źle traktowany…

Znowu mu przerwała.

– Walie nie traktował ludzi źle. Był uprzejmy i robił, co mógł, dla swoich pracowników. Pracował w trudnej branży, w której człowiek czasami musi być bezwzględny, żeby samemu nie zatonąć, jak mawiał. Ale absurdalna jest myśl, że ktoś mógłby zrobić coś tak strasznego.

Opróżniła swój kieliszek sherry i zapaliła papierosa, a Martin Beck czekał, aż się uspokoi.

Wyglądał przez szklaną ścianę.

Przez trawnik szedł mężczyzna w niebieskim kombinezonie.

– Ktoś idzie – zauważył Martin Beck.

Pani Petrus spojrzała w stronę mężczyzny.

– To Hellström, nasz ogrodnik – wyjaśniła.

Człowiek w niebieskim ubraniu skręcił w prawo przy basenie i znikł z ich pola widzenia.

– Czy zatrudniacie więcej osób oprócz pani Pettersson i ogrodnika? – zapytał Martin Beck.

– Nie. Pani Pettersson zajmuje się domem i dwa razy w tygodniu przychodzi pomoc do sprzątania. Kiedy wydajemy przyjęcia, wynajmujemy oczywiście dodatkowe osoby. A Hellström jest nie tylko naszym ogrodnikiem, opiekuje się kilkoma ogrodami w okolicy. Nie mieszka tutaj, tylko w małym domku na działce sąsiada.

– Czy zajmuje się też samochodem?

Skinęła głową.

– Samochodami. Walle ma bentleya, a ja małego jaguara. Hellström zajmuje się oboma samochodami i czasami zawoził Wallego do miasta. Walle nie znosił prowadzić, więc Hellströmowi przypadła też funkcja szofera. Zdarzało się, że jechałam do miasta w tym samym czasie co Walle, ale najchętniej własnym samochodem, a Walle wolał bentleya.

– Czy pani mąż nigdy nie prowadził sam?

– Rzadko. Czasami musiał, ale robił to bardzo niechętnie.

Wodziła palcem po kieliszku, patrząc w stronę wejścia. Potem wstała, mówiąc:

– Tylko zawołam panią Pettersson. Jedyną wadą tego domu jest brak dzwonka do kuchni.

Wyszła i usłyszał, jak woła do pani Pettersson, by przyniosła karafkę sherry. Potem wróciła i usiadła na sofie.

Martin Beck zaczekał z następnym pytaniem, aż pani Pettersson postawi na stole karafkę i wyjdzie. Wypił łyk piwa, które zaczynało się już robić letnie i zwietrzałe, i zaatakował:

– Wiedziała pani, że mąż ma kontakty z innymi kobietami?

Odpowiedziała od razu, patrząc mu prosto w oczy.

– Wiedziałam oczywiście o jego związku z kobietą, u której był, kiedy go zabili. Była jego kochanką od kilku lat. Nie sądzę, by miał inne związki, może jakieś przypadkowe, ale przecież nie był już młodzieniaszkiem. Jak mówiłam wcześniej, nie mam uprzedzeń i pozwalałam Wallemu na prowadzenie takiego życia, jakie mu odpowiadało.

– Czy spotkała pani Maud Lundin?

– Nie. I nie mam na to ochoty. Walle miał pewien pociąg do tanich kobiet i zakładam, że pani Lundin była w tym typie.

– A czy pani miała relacje z innymi mężczyznami? – zapytał Martin Beck.

Patrzyła na niego przez chwilę, nim oznajmiła:

– Nie sądzę, by to miało jakiś związek ze sprawą.

– Ma, inaczej bym nie pytał.

– Jeśli pan myśli, że mogłam mieć kochanka, który zabił Wallego z zazdrości, mogę powiedzieć, że jest pan w błędzie. Miałam wprawdzie kochanka kilka lat temu, ale on i Walle byli dobrymi przyjaciółmi i mój mąż akceptował nasz związek, dopóki zachowywaliśmy dyskrecję. Nie powiem, jak się nazywa.

– Może to nawet nie jest konieczne – odparł Martin Beck.

Chris Petrus potarła czoło wierzchem dłoni i przymknęła oczy. Jej gest wydał mu się teatralny. Zobaczył, że ma sztuczne rzęsy.

– Teraz naprawdę muszę pana poprosić, by zostawił mnie w spokoju. Nie jest przyjemnie siedzieć tu i rozmawiać o Wallem i moim prywatnym życiu z zupełnie obcym człowiekiem.

– Przykro mi, ale moja praca polega na tym, bym spróbował znaleźć tego, kto zabił pani męża. Muszę więc zadawać niedyskretne pytania, by wyrobić sobie zdanie na temat przyczyny jego śmierci.

– Obiecał pan przez telefon, że rozmowa będzie krótka – wycedziła z wyrzutem.

– Nie chcę pani teraz nękać kolejnymi pytaniami – odrzekł Martin Beck. – Ale może będę musiał tu wrócić. Albo któryś z moich kolegów. Zadzwonię wtedy, by uprzedzić o wizycie.

– Dobrze, dobrze – odparła niecierpliwie pani Petrus.

Wstał, a ona znów łaskawie wyciągnęła do niego rękę, nie podnosząc się z miejsca.

Kiedy przechodził pod sklepieniem, tym razem nie potykając się o stopień, usłyszał bulgotanie w karafce, gdy nalewała sobie więcej sherry do kieliszka.

Pani Pettersson przebywała teraz na wyższych kondygnacjach domu. Słyszał jej kroki i odgłos odkurzacza.

Ogrodnika też nie widział, a drzwi do garażu były zamknięte.

Kiedy wychodził przez furtkę, spostrzegł na jej słupach fotokomórki, prawdopodobnie połączone z jakimś systemem sygnalizacyjnym w domu. To wyjaśniało, czemu pani Pettersson wpuściła go, nim zadzwonił do drzwi.

Kiedy mijał działkę sąsiada, zobaczył przez kraty bramy ogrodnika, który właśnie przeszedł przez trawnik za willą Petrusów. Przystanął, rozważając, czy wejść i z nim porozmawiać, ale mężczyzna, który stał schylony i zajmował się czymś na trawniku, wyprostował się i szybko odszedł. Zraszacz zaczął ze świstem wyrzucać piękne kaskady wody na soczystą zieloną trawę.

Martin Beck poszedł dalej drogą w stronę stacji.

Myślał o Rhei i o tym, jak opisze jej środowisko rodziny Petrusów i ich relacje, kiedy się spotkają.

Wiedział dokładnie, jak zareaguje.

Загрузка...