Rozdział trzynasty

Jak się ma Monty? – spytał Joe, gdy Eve później tego wieczoru zeszła na dół.

– Sarah się denerwuje. Monty nie ruszył kolacji. Jane nie odstępuje go na krok. – Potrząsnęła głową. – Myślałam, że towarzystwo psa dobrze jej zrobi, ale tego nie przewidziałam.

– Przypuszczalnie jego towarzystwo dobrze na nią wpływa. Troska jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Za mało jest dziś na świecie czułości i opiekuńczości.

Joe na pewno był troskliwy. Eve widziała, jak delikatnie wziął psa na ręce i zaniósł do samochodu. Czułość u twardego mężczyzny jest szalenie wzruszająca.

– Dodzwoniłeś się do Spiro?

– Tak, jest w drodze. Powiedział, że i tak by przyjechał. Charlie natknął się na coś bardzo interesującego w związku z dwiema poprzednimi sprawami.

– Co?

– Nie chciał mi powiedzieć przez telefon.

– To tyle w związku z dzieleniem się informacjami.

– Nie martw się, wyciągniemy to z niego. W tej chwili Spiro sądzi, że robi nam przysługę. Musimy go przekonać, że jesteśmy równorzędnymi partnerami.

Zadzwonił telefon. Eve drgnęła nerwowo.

– Mam odebrać? – spytał Joe, spojrzawszy na nią.

To na pewno nie był Don. On dzwonił na jej komórkę.

– Nie, ja wezmę.

Eve podniosła słuchawkę.

– Cieszę się, że słyszę twój głos, Eve – powiedział Mark Grunard. – Choć żałuję, że dopiero teraz. Obiecałaś, że się ze mną skontaktujesz.

– Nie było powodu. Nic się nie działo. Jak się dowiedziałeś, gdzie jestem?

– Joe i ja mamy umowę, a on dotrzymuje słowa. Jest tam gdzieś?

– Tak. – Podała słuchawkę Joemu. – Mark Grunard do ciebie.

Usiadła i obserwowała jego twarz, gdy rozmawiał z Markiem. Bez wyrazu. Jak zwykle. Wszystko wróciło do normy.

– Jedzie tu. – Joe odłożył słuchawkę. – Chce być na miejscu na wypadek, gdyby działo się coś interesującego.

– Powiedział, że zawarliście umowę.

– Tylko w ten sposób mogłem z niego wyciągnąć, dokąd pojechałaś. Zadzwoniłem do niego, kiedy się dowiedziałem o tym domu.

– Nie pytając mnie?

– A ty mnie pytałaś, gdy uciekałaś z miasta? Zawarłbym pakt z samym diabłem, żeby cię znaleźć, Eve – dodał miękko. – Czy mam ci powiedzieć, co byłbym w stanie zrobić, żeby cię zatrzymać?

Słowa padły znienacka, zaskakujące, niepokojące.

– Nie chcę…

– Tak właśnie myślałem, że nie będziesz chciała wiedzieć. – Joe odwrócił się i podszedł do drzwi wyjściowych. – Na razie nie będę o tym mówił.

– Dokąd idziesz?

– Z powrotem na to pole. Ktoś musi go przypilnować. Eve spojrzała na niego rozszerzonymi oczyma.

– Sądzisz, że Don tam wróci?

– Jeśli cię obserwuje, wie, że znaleźliśmy grób.

– Nie będzie próbował ruszać ciała. Kiedyś powiedział, iż byłoby to z jego strony głupotą.

– To będę pilnował niepotrzebnie. Nie zaszkodzi.

– Jak długo tam zostaniesz?

– Dopóki Spiro rano się tam nie zjawi. Nie spodziewaj się mnie wcześniej niż…

– Pojadę z tobą.

– Idź spać, nikt cię nie zapraszał. – Otworzył drzwi. – To jest moja praca, Eve. Ty i Sarah wykonałyście wasze zadanie.

– To idiotyczne, abyś tam jechał po nocy, jeśli uważasz… – Mówiła w pustkę. Joego już nie było.

Jak śmiał tak ją zdenerwować, a potem jeszcze przerazić powrotem na grób Debby Jordan? I skąd mu przyszło do głowy, że Eve będzie w ogóle mogła zasnąć? Przesiedzi całą noc, wyobrażając go sobie samego na polu.

Właśnie że pójdzie spać. Nie będzie o nim myśleć. Niech ryzykuje, że Don wróci i tam się na niego natknie. Dobrze mu tak! Choć pewno by się ucieszył na widok tego skurwysyna. Załatwiłby go ciosami karate, tak jak Lopeza, i zostawił na pastwę losu.

Serce waliło jej z całej siły. Koniec z tym. Nie będzie o nim myśleć.

Pójdzie spać.

Joe siedział kilka metrów od miejsca oznaczonego jako grób. Kiedy podchodziła, czuła na sobie jego spojrzenie, ale nie widziała w ciemności wyrazu jego twarzy. Przypuszczalnie nie było na niej żadnego wyrazu. Na ogół musiała bacznie mu się przyglądać, aby zauważyć najmniejsze drgnienie powieki lub wykrzywienie warg i wiedzieć, jak się czuje.

Choć ostatnio raczej nie ukrywał swoich uczuć.

– Spodziewałem się ciebie – powiedział Joe, poklepując ziemię przy sobie. – Siadaj.

– Sama się nie spodziewałam, że się tu znajdę. – Usiadła i objęła kolana rękami. – Mówiłam, że Don nie przyjedzie.

– Ale nie mogłaś pozwolić, abym samotnie ryzykował.

– Jesteś moim przyjacielem… czasami.

– Zawsze. Nie powinnaś była sama tu przyjeżdżać.

– Nigdy nie jestem sama. Jechał za mną jeden z ochroniarzy.

– I tylko z tego powodu czuję odrobinę wdzięczności dla Logana.

– Jest porządnym człowiekiem.

– Bez komentarza.

W milczeniu wpatrywała się w czerwoną flagę oznaczającą grób. Czy jesteś tu, Debby Jordan? Mam nadzieję, że tak. Mój Boże, mam nadzieję, że wrócisz do domu.

– Miała dwoje dzieci?

– Dwóch małych synków. Gazety pisały, że niczego jej do szczęścia nie brakowało. Dobre małżeństwo, rodzina, przyjaciele. Była dobrym człowiekiem i starała się dobrze żyć. Pewnego dnia wyszła z domu i więcej nie wróciła. Bez ostrzeżenia. Bez powodu. Don ją zobaczył i postanowił zabić. – Potrząsnęła głową. – To jest najbardziej przerażające. Możesz żyć jak najlepiej i jak najuczciwiej i to nie ma żadnego znaczenia. Zostajesz przypadkową ofiarą szaleńca, który zabiera wszystko. To nie jest sprawiedliwe.

– Dlatego musimy żyć tak, jakby to był nasz ostatni dzień, i nie zamykać się przed innymi.

Teraz nie mówił już o Debby Jordan.

– Ja się nie zamykam. Wybieram z życia, co chcę.

– Powinnaś rozszerzyć wybór. Masz dość ograniczone życie.

– Jestem z niego zadowolona.

– Bzdura.

– Cholera, dlaczego chcesz nagle wszystko zmieniać?

– Bo ja też jestem egoistą. Chcę więcej.

– Nie mogę… Nie chcę…

– Seksu?

Zesztywniała. To był jedyny temat, o którym nie zamierzała dyskutować. Poprzedniej nocy, leżąc w łóżku, usiłowała wielokrotnie i bez powodzenia odepchnąć go od siebie psychicznie.

– Myślę, że pragniesz seksu – powiedział, nie patrząc na nią. – Od śmierci Bonnie nie miałaś zbyt wielu okazji. W każdym razie nie zdarzyło ci się nic, co by się liczyło. Nie pozwalałaś, aby te przygody zmieniały się w coś poważniejszego. To przeszkadzałoby ci w pracy.

Nigdy dotąd Joe nie rozmawiał z nią o jej przelotnych romansach. Nie miała pojęcia, iż w ogóle o nich wiedział.

– Nadal stawiam pracę na pierwszym miejscu.

– Więc będziesz musiała jakoś to łączyć – rzekł niemal zdawkowo. – Ponieważ jestem tu i mówię całkiem poważnie. Przyglądałem się i czekałem. Nauczyłem się kontrolować zazdrość, gniew i rozpacz. Nigdy nie próbowałem powstrzymywać cię od spotkania z innymi mężczyznami, gdyż wiedziałem, że każda taka okazja pomaga ci się pozbierać. Ode mnie potrzebowałaś czegoś innego. I dostałaś to.

– Joe…

– Wszystko, co robiłem, odkąd cię spotkałem, koncentrowało się wokół twojej osoby. Stałaś się środkiem mojego życia. Nie wiem, dlaczego. Nigdy tego nie chciałem. – Wreszcie odwrócił się i spojrzał na Eve. – Jeśli mogłabyś rozejrzeć się wokół, zapomnieć na chwilę o Bonnie i tych wszystkich zaginionych dzieciach, przekonałabyś się, że ja także jestem prawie środkiem twego życia.

– Jesteś moim przyjacielem, Joe.

– Na zawsze. Ale mógłbym stać się czymś więcej. Mógłbym sprawić przyjemność twojemu ciału. – Urwał na chwilę. – I mógłbym dać ci dziecko.

– Nie!

– To cię przeraziło. Boisz się nawet pomyśleć o dziecku, ale ono mogłoby cię ostatecznie uzdrowić. Na litość boską, to nie byłaby zdrada Bonnie.

– Nie.

Wzruszył ramionami.

– Nie będę cię zmuszał. Na razie musimy się skoncentrować na innych sprawach.

Spoglądała na niego z bólem i zaskoczeniem.

– Joe, to nie ma sensu. Nic z tego nie wyjdzie.

– Owszem, wyjdzie. Zobaczysz. – Uśmiechnął się. – Pierwsza rzecz, jaką muszę osiągnąć, to to, abyś myślała o mnie jako o przedmiocie pożądania, a nie jak o bracie. Mam ci opowiedzieć, jaki dobry jestem w łóżku?

Żartował czy mówił serio? Eve niczego już nie była pewna.

– Nie, wolę ci pokazać. – Uśmiech Joego znikł. – Wiem, wiem, że to nie miejsce ani pora. Czasem mam wrażenie, iż większość naszych wspólnych lat spędziliśmy obok jakiegoś grobu. – Wyciągnął rękę i dotknął jej policzka. – Powinnaś pamiętać o tym, że często, gdy na ciebie patrzę, nie widzę wcale bezpłciowej przyjaciółki. Widzę cię w łóżku, na sobie, dotykającej… – Odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się głośno. – Masz oczy jak spodki.

– Przestań, Joe. – Poczuła, że twarz ją pali. – Nie będę nawet o tym myśleć. – To nie była prawda. Wiedziała, iż nie uda jej się zapomnieć słów Joego.

I on też o tym wiedział.

– W porządku. – Objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. – Rozluźnij się. Nie mam nic przeciwko temu, aby od czasu do czasu służyć ci przyjacielskim ramieniem. Chcę tylko otworzyć przed naszą przyjaźnią bardziej interesujące perspektywy.

Nie powinna dać się mu pocieszać. To nie było sprawiedliwe. Poza tym dodatkowo komplikowało sprawy. Jakie właściwie sprawy? Seks? Miłość? Przyjaźń? Z całą pewnością powinna trzymać się z daleka od Joego, dopóki nie będzie w stanie jasno myśleć.

A przecież siadywali tak setki razy, dzieląc się wspólnymi myślami lub po prostu milcząc. Jak mogłaby go odepchnąć? Byłoby to zbyt bolesne. Jakby odrywała kawałek siebie.

– Przestań się martwić – mruknął Joe. – Ta część pozostanie zawsze taka sama. Nie chcę ci niczego zabierać. Chcę nam obojgu dać coś więcej.

– Na pewno myślisz, że jestem wstrętną egoistką – powiedziała łamiącym się głosem. – Tyle już mi z siebie dałeś. Ocaliłeś mi życie i zdrowie psychiczne. Dałabym ci wszystko, czego zapragniesz, gdybym się nie obawiała, że ostatecznie cię zranię. Seks jest niczym. Chciałbyś czegoś więcej, a ja nic nie wiem o stosunkach między mężczyzną a kobietą. Chłopak, przez którego zaszłam w ciążę, zmył się, gdy tylko mu powiedziałam, że nie usunę dziecka. I takie jest moje całe doświadczenie. Nie wiem, czy potrafiłabym się naprawdę zaangażować.

– Potrafiłabyś. Ty wszystko potrafisz.

– Akurat! Żaden z moich tak zwanych romansów nie skończył się dobrze.

– Dlatego że nie był ze mną. Eve roześmiała się nagle.

– Jesteś potwornie zarozumiały.

– Mówię tylko prawdę – oznajmił z uśmiechem i objął ją mocniej. – Idź spać. Może będziesz miała szczęście i ci się przyśnię.

– Nie dam ci tej satysfakcji. I tak jesteś zbyt pewien siebie.

Eve poczuła, że powoli się rozluźnia. To dziwne – pomyślała sennie – nie powinnam była tak szybko wrócić do naszych starych przyzwyczajeń. Joe, z drugiej strony, przechodził z jednego nastroju w drugi.

– Nie powinnam spać. Przyjechałam tu na wypadek, gdyby Don…

– Wiem. Jak tylko cię zobaczyłem, wiedziałem, że nic mi nie grozi.

– Zamknij się.

– Jak sobie życzysz.

– Jasne. Już nigdy więcej nie pospieszę ci na ratunek.

– Na pewno to zrobisz.

Oczywiście. Wiedziała, że tak będzie za każdym razem. Ponieważ świadomość, iż Joe mógłby być w niebezpieczeństwie, była nie do zniesienia. Życie bez Joego…

Spiro pojawił się na polu kwadrans po dziesiątej rano.

– Witaj, Eve. Odkąd cię ostatnio widziałem, musiałaś ciężko pracować. – Rzucił okiem na czerwoną chorągiewkę. – To tu?

– Tak.

– Miejmy nadzieję, że ten pies ma dobrego nosa. Wyszedłbym na idiotę, gdybyśmy znaleźli tu jakiegoś zwierzaka.

– Ma dobrego nosa – potwierdziła Eve. – Sarah mówi, że potrafi odróżnić martwego człowieka od zwierzęcia.

– Kto?

– Sarah Patrick, jego treserka.

– Ach, tak, Joe mówił mi o niej. – Spiro odwrócił się do Joego: – A jeśli to nie jest Debby Jordan?

– To zaczniemy szukać na nowo.

– A ja mam udawać, że nie wiem, iż Eve i ta mała tu są? Dużo ode mnie wymagasz. Mógłbym stracić pracę. I ryzykować oskarżenie o pomaganie w przestępstwie.

– Przestań się krygować, Spiro. Gdybyś się nie godził na nasze warunki, nie byłoby cię tu teraz. Wysłałbyś po nas policję z Phoenix.

– Wciąż mogę to zrobić.

– Dzięki nam masz poważny ślad. Być może wpadniemy na następne.

Spiro milczał przez chwilę.

– Ta mała. Oddajcie ją opiece społecznej i może będziemy…

– Nie – powiedziała głucho Eve. – To nie podlega negocjacjom.

– Wszystko można negocjować – odparł Spiro.

– Nie oddam Jane. – Urwała. – Ale ułatwię ci pracę. Dam ci to, czego chcesz.

– Nie! – wykrzyknął Joe.

– Cicho bądź, Joe. Wiedziałam, że w końcu do tego dojdzie. – Spojrzała prosto w oczy agentowi. – Dam ci moje słowo, że pozwolę się wykorzystać, jak będziesz chciał. Ale jedynie wtedy, gdy nie będzie już innego wyjścia.

– A kto miałby o tym decydować?

– Ja.

– To mi się nie podoba.

– Ale się zgodzisz – powiedziała z uśmiechem. – Jesteś człowiekiem opętanym, Spiro. Zależy ci na złapaniu Dona prawie tak samo jak mnie.

– Bardziej. Dlatego że wiem, czym jest i co może zrobić. Ty traktujesz go z osobistego punktu widzenia.

– Masz rację, nikt nie jest w to bardziej osobiście zaangażowany niż ja. Umowa stoi?

Spiro zawahał się przez moment.

– Stoi.

– Czy mogę coś powiedzieć? – spytał ponuro Joe. – Znów załatwiacie wszystko za moimi plecami.

– Spiro jest nam potrzebny, Joe. Tylko w ten sposób mogłam wymusić jego zgodę.

– Powinnaś była pozwolić mi najpierw spróbować czegoś innego. – Odwrócił się do Spiro i rzekł: – Przyłóż się do roboty i złap tego skurwysyna albo cała umowa zakończy się fiaskiem, i to w bardzo nieprzyjemny dla ciebie sposób.

Spiro zachowywał się tak, jakby go nie słyszał. Znów wrócił wzrokiem do oznaczonego miejsca na polu.

– Zadzwonię na policję w Phoenix i poproszę o pomoc w wykopaniu zwłok. To znaczy, że ma was tu nie być. Powiem, że dostałem cynk od jednego z moich informatorów. – Spojrzał na Eve. – Wyślę kogoś do twego domu, żeby założył podsłuch w telefonie. Spróbujemy sprawdzić skąd dzwoni Don. Nie robię sobie wielkich nadziei, ale musimy coś robić. – Ruszył w stronę samochodu. – Dzwonię na policję. Jedźcie stąd.

– Kiedy się dowiemy, co znalazłeś? – spytała Eve.

– Zadzwonię dziś wieczorem – powiedział, rzucając jej przez ramię ironiczny uśmiech. – Żebyś była pewna, iż nie siedzę bezczynnie. Dobrze?

– Dobrze. – Eve spojrzała na Joego. – Zobaczymy się w domu, Joe.

– Tak prędko nie wrócę – odparł. – Pojadę na policję, aby przejrzeć akta sprawy Debby Jordan i porozmawiać z Charliem Catherem. Jestem bardzo zdenerwowany. Muszę coś zrobić.

Spiro zadzwonił za piętnaście dziewiąta wieczorem.

– To jest Debby Jordan.

– Na pewno? – dopytywała się Eve.

– Za wcześnie na wyniki DNA, ale zęby pasują.

– Nie wyrwał jej zębów?

– Sam byłem zdziwiony. A może i nie. Prawie pokrajał ją na kawałki. Musiał działać w jakimś amoku.

– I dlatego zapomniał o zębach?

– Mówię ci, co wiemy.

– Coś jeszcze?

– Tak. W prawej ręce miała jasnoróżową świecę. „Pokazała mi światło, a potem ja pokazałem jej światło”.

– Możecie sprawdzić, gdzie kupiono świecę?

– Spróbujemy. Problem tylko w tym, że świece są dziś tak popularne, iż produkuje się je masowo.

To była prawda. Nawet matka Eve lubiła zapalać świece w łazience, kiedy się kąpała.

– Kiedy będziesz miał raport z sekcji?

– Najwcześniej jutro.

– Zadzwoń, jak się czegoś dowiesz, Spiro.

– Wyciągnęłaś ze mnie wszystko, a teraz każesz mi sobie iść, tak? Zadzwonię jutro – powiedział i się wyłączył.

Świece.

Światło.

„Pokazałem jej światło”.

Jakie to miało dla niego znaczenie?

Amok. Trudno było wyobrazić sobie Dona w amoku. Był zbyt chłodny i przewidujący. A z drugiej strony powiedział, że Debby Jordan stanowiła dla niego punkt zwrotny.

– Eve?

W drzwiach stała Jane.

– Cześć, jak się ma Monty?

– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Chyba dobrze. Jestem głodna. Mogę i tobie zrobić kanapkę, chcesz?

Coś się stało. Jane zachowywała się ostentacyjnie obojętnie. Dlaczego odeszła od Monty’ego?

– Jasne, chętnie.

– Nie musisz iść ze mną do kuchni. Przyniosę ci kanapkę tutaj – powiedziała i szybko odeszła.

Czy martwiła się o psa? A może się bała? Nigdy nie było wiadomo, co dziewczynka czuła i myślała. Jednakże otwierała się przed nią i Eve musiała jej pomóc.

Usiadła na kanapie i potarła oczy. Za dużo miała spraw na głowie. Za wiele potrzeb, którym musiała sprostać. Ach, nie powinna się użalać. Przynajmniej sprawy posuwały się do przodu.

– Śpisz?

Otworzyła oczy. Przed nią stała Jane z tacą.

– Nie, oszczędzam oczy. W nocy mało spałam.

Jane postawiła tacę na stoliku.

– Przyniosłam też moją kanapkę, ale nie masz chyba ochoty na towarzystwo.

To Jane nigdy nie chciała się przyznać, że pragnie czyjegoś towarzystwa.

– Właśnie pomyślałam, że jakoś smutno mi samej. Siadaj.

Jane usiadła z podwiniętymi nogami na końcu kanapy.

– Nie będziesz jadła? – spytała Eve.

– Będę. – Jane wzięła kanapkę i uskubała kawałek bułki. – Często jesteś sama, prawda?

– Zdarza się.

– Ale masz matkę i Joego, i pana Logana.

– To prawda. – Eve ugryzła kanapkę. – Czujesz się czasem samotna, Jane?

Dziewczynka podniosła brodę do góry.

– Nie, na pewno nie.

– Tak się zastanawiałam. Ostatnio w ogóle nie pytasz o Mike’a.

– Mówiłaś, że twoja matka chce go odebrać ojcu. Jeśli jej się uda, to fajnie. – Spojrzała podejrzliwie na Eve. – Dlaczego się tym interesujesz? Czy coś się stało? Czy ten facet go wyrzucił i…

– Nie, mama mówi, że się zakolegowali. Nic się nie stało. – Coraz bardziej upewniała się, że coś jednak stało się Jane. – Czasem ciężko jest być z dala od przyjaciół, a wiem, że lubisz Mike’a. Przekonałam się, że samotność często się zaczaja i atakuje człowieka.

– Mnie nie.

Musiała spróbować innej drogi.

– Dziwię się, że nie jesteś z Montym. Jestem pewna, że cię potrzebuje.

Cisza.

– Nie. Sarah powiedziała, że moja obecność trochę pomaga, ale tak naprawdę on potrzebuje tylko jej. Nawet nie zauważa, że jestem przy nim.

A więc o to chodziło.

– Jestem pewna, że Monty wie, iż przy nim jesteś.

Jane potrząsnęła głową.

– To jej pies. Należy do niej. – Nie patrzyła na Eve. – Chciałam, aby był mój. Myślałam, że jeśli będę go dość kochała, pokocha mnie bardziej niż Sarah. Chciałam go jej odebrać – dodała zaczepnie.

– Rozumiem.

– Nie mówisz, że nie powinnam tak robić?

– Nie.

– To było złe. Ja… lubię Sarah. Ale kocham Monty’ego. Chciałam, żeby był mój. – Zacisnęła pięści. – Chciałam, żeby coś było moje. Tylko moje.

– Monty należy do ciebie. I trochę bardziej do Sarah. To naturalne. Była pierwsza w jego życiu.

– Tak jak Bonnie była pierwsza w twoim?

Eve poczuła wstrząs.

– Myślałam, że rozmawiamy o psie. Skąd się wzięła Bonnie?

– Należała do ciebie. Dlatego mi pomagasz, prawda? Robisz to dla Bonnie, nie dla mnie.

– Bonnie nie żyje, Jane.

– Ale wciąż należy do ciebie. Nadal jest pierwsza. – Ugryzła kanapkę. – Wcale mi nie zależy. Dlaczego miałoby zależeć? Nic mnie to nie obchodzi. Pomyślałam tylko, że to śmieszne.

Mój Boże, w jej oczach błyszczały łzy.

– Posłuchaj, Jane.

– Nie zależy mi. Nie zależy.

– Ale mnie zależy. – Eve przesunęła się na kanapie i objęła Jane. – Pomagam ci, bo jesteś szczególną osobą, i to jest jedyny powód.

Jane siedziała sztywno w jej objęciach.

– I lubisz mnie?

– Tak. – Boże, już prawie zapomniała, jak małe i drogie jest ciałko dziecka. – Bardzo cię lubię.

– Ja… ciebie też lubię. – Jane rozluźniła się powoli. – Niech tak będzie. Wiem, że nie mogę być pierwsza, ale może zostaniemy przyjaciółkami. Ty nie należysz do nikogo tak jak Monty. Chciałabym… – Urwała.

– Być może – powiedziała Eve. Jane niesłychanie ją rozczuliła. Starała się być obojętna i odpychająca, a tak bardzo jej potrzebowała. – Dlaczego nie? Możemy zostać przyjaciółkami, prawda? Masz coś przeciwko temu?

– Nie. – Jane siedziała przez chwilę nieruchomo, a potem odepchnęła Eve. – Dobrze. Załatwione. – Wstała i szybko podeszła do drzwi. – Zaniosę Monty’emu coś do jedzenia i pójdę spać.

Chwila słabości najwyraźniej minęła. Teraz Jane chciała jak najszybciej wycofać się z sytuacji, która musiała ją krępować.

Eve była równie skrępowana. W ciągu ostatnich paru minut czuła się tak samo niezręcznie jak Jane. Niezła z nas para – pomyślała ponuro.

– Mówiłaś, że Monty cię nie potrzebuje.

– Musi coś zjeść. Sarah musiałaby go zostawić, żeby pójść po jedzenie, i wtedy byłoby mu smutno. To nie jego wina, że nie kocha mnie najbardziej – dodała, wychodząc z pokoju.

Kompromis, przystosowanie się i akceptacja tego, co nieuchronne. Do tego sprowadzało się dotychczasowe życie Jane i bała się prosić o coś więcej – pomyślała Eve, podnosząc się z kanapy. Teraz jednak ten system został po raz pierwszy przełamany. Jane niechętnie przyznała, iż potrzebuje kogoś bliskiego, i wybrała do tej roli Eve.

Wchodząc po schodach, Eve uśmiechała się do siebie. Nie tylko Jane zmuszona była do kompromisów. W jej uczuciach Eve zajmowała drugie miejsce po psie.

Dopiero kiedy znalazła się w łóżku i zgasiła światło, zrozumiała nagle znaczenie tego wszystkiego, co zaszło.

Don osiągnął swój cel.

Jane pokonała wszelkie zabezpieczenia, jakimi obstawiła się Eve, i stała się dla niej kimś ważnym.

Uspokój się – zgromiła się w myślach. Nic takiego się nie stało. Jane nie została drugą Bonnie. Uczucia, jakie Eve żywiła do Jane, były zupełnie inne. Jane była bardziej przyjaciółką niż córką.

Ale tego rodzaju bliskość zapewne wystarczała, aby Don zaatakował.

Nagle zaczęła panikować. Nie było jeszcze za późno. Mogła odepchnąć od siebie Jane i udawać, że tych chwil szczerości w ogóle nie było.

Nie, to było niemożliwe. Nie potrafiłaby tak jej skrzywdzić.

Don nie miał pojęcia, że coś się między nimi zmieniło. Nie da mu tej satysfakcji. Będzie tylko musiała poza domem trzymać Jane na dystans.

Na pewno nie zdradzi się przed Donem.

– Cześć. – Joe wszedł do kuchni i opadł na krzesło. – Napiłbym się kawy.

– Stoi na ladzie. – Eve podniosła do ust filiżankę. – Nie wróciłeś wczoraj do domu.

– Skąd wiesz? – Wstał i nalał sobie kawy. – Sprawdzasz mnie? To dobrze.

– Zastukałam do twojego pokoju, a kiedy nie odpowiedziałeś, zajrzałam do środka. Mogłeś zadzwonić.

– Myślałem, że śpisz – powiedział z przekornym uśmiechem. – Zachowujemy się jak stare małżeństwo.

– Dlaczego nie wróciłeś wczoraj do domu?

– Poszedłem z Charliem do jego hotelu i wypiliśmy kilka kolejek. – Skrzywił się na samo wspomnienie. – No, trochę więcej niż kilka.

– Chciałeś go upić?

– Rozluźnić. Charlie się miga. Spiro krótko go trzyma, odkąd bez jego wiedzy dotarł do tego raportu.

– Nie chcę, żeby miał przeze mnie kłopoty. Powinieneś najpierw pogadać z policjantami w Phoenix.

– Próbowałem, ale natknąłem się na ścianę. Miejscowa policja jest potwornie wkurzona, że Spiro nie podał im nazwiska informatora, który rzekomo powiadomił go o tym, gdzie są zakopane zwłoki Debby Jordan.

– Co to ma z tobą wspólnego?

– Uważają, że jestem w za dobrych stosunkach ze Spiro i z Charliem, więc nie chcą ze mną współpracować, chyba że wyciągnę od tych dwóch jakieś dodatkowe informacje.

– I co? Wyciągnąłeś?

– Po bardzo długim czasie udało mi się namówić Charliego, żeby mi powiedział, czego się dowiedział od policji w Phoenix na temat morderstw.

– Świece?

– Na rękach widniały ślady wosku, ale nie o to chodzi. Ciała były zakopane w ziemi znacznie dłużej niż te w Talladedze.

– Jak długo?

– Dwadzieścia pięć do trzydziestu lat.

– Wielki Boże! – Przeraził ją ten ogrom czasu. Ile jeszcze śmierci, ile grobów, Donie? – I nikt go nigdy nie złapał. To się wydaje wręcz niewiarygodne.

– Spiro ma rację. Na początku mu się udawało, a potem był bardzo ostrożny. – Joe umilkł na chwilę. – Ale nam się też chyba udało. Te morderstwa mogą należeć do jego pierwszych morderstw.

– Co to za różnica? Po tylu latach na pewno nie ma już żadnych śladów.

– Ciała zostały zidentyfikowane.

– Jak? Przecież miały usunięte zęby?

– DNA. Ciała znaleziono przed blisko trzema miesiącami. Wyniki przyszły dwa tygodnie temu. – Podniósł do ust filiżankę i wypił łyk kawy. – Policja przeszukała stare raporty i znalazła cztery prawdopodobne przypadki zaginionych osób. Odwiedzili ich rodziny i w końcu uznali, iż muszą to być Jason i Eliza Hardingowie. Brat i siostra, szesnaście i piętnaście lat. Zaginęli czwartego września tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego roku. Fajne dzieciaki, choć może trochę… Jason grał na gitarze i ciągle mówił o wyjeździe do San Francisco. Kiedy znikli, ojciec sugerował policji, żeby ich szukać w Haight-Ashbury albo w Los Angeles. Koło Jasona i Elizy kręcił się jakiś młody chłopak, nawet dość sympatyczny, ale pan Harding zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie miał złego wpływu na jego dzieci. On i jego dwaj bracia zjawili się w mieście kilka tygodni wcześniej. Bracia byli spokojni, niemal ponurzy, a Kevin gadał jak nakręcony. Bez przerwy opowiadał o różnych grupach muzycznych i muzykach, którzy zarabiali majątek w knajpach na Zachodnim Wybrzeżu. Prawdziwy czarodziej.

– Don?

– Nazywał się Kevin Baldridge. On i jego bracia zniknęli w tym samym czasie co Jason i Eliza.

– Odnaleziono go?

Joe potrząsnął głową i dodał:

– Być może istnieje jego zdjęcie.

– O mój Boże!

– Nie podniecaj się tak. Pani Harding proponowała zdjęcie policji, ale nie ma go w aktach. – Joe uśmiechnął się. – Charlie odnalazł Hardingów w Azorze, małym miasteczku na północ stąd. Moim zdaniem żadna matka nie wyrzuciłaby takiego zdjęcia, nie sądzisz?

– Aha. – Joe miał rację. Nie powinna się tak przejmować, lecz to był prawdziwy postęp. – Czy wiedzą, iż odnaleziono ciała ich dzieci?

– Jeszcze nie. Charlie dopiero teraz trafił na ich ślad. Jutro do nich jedzie.

– Chcę z nim pojechać.

– Tak myślałem. Przykro mi, ale to nie jest dobry pomysł. Pomyśl, co by było, gdyby ktoś zobaczył Charliego z kidnaperką. Obiecał jednak, iż pokaże ci zdjęcie, jak tylko wprowadzi je do ewidencji.

– Mamy zdjęcie.

– To nie musi być Don.

– Ale może.

Niewykluczone, że jutro zobaczy jego twarz.

Joe odstawił filiżankę.

– Idę pod prysznic, a potem zdrzemnę się chwilę. A jeszcze później zabiorę cię na obiad.

– Co?

– Oszalejesz, nie mając nic lepszego do roboty niż czekanie na jakąś wiadomość od Spiro albo od Charliego. Chyba że masz gdzieś jeszcze jakieś ciało do odszukania. – Joe podszedł do drzwi. – Bądź gotowa o dwunastej.

Bezczelny tyran.

– Może ja wcale nie chcę jechać z tobą na obiad. I może nie powinieneś się pokazywać z kidnaperką.

– Najwyżej wystawisz mnie do wiatru. Wtedy wezmę Monty’ego. Zapewne będzie bardziej zadowolony. Choć Sarah zaprotestuje przeciwko karmieniu go meksykańskimi potrawami – rzucił Joe i wyszedł z kuchni.

Już drugi raz w ciągu dwunastu godzin przegrała z psem – pomyślała rozbawiona Eve. Naprawdę można się nabawić kompleksów.

Przynajmniej Joe zachowywał się normalnie. W tej chwili nie chciała się zastanawiać nad poważniejszymi sprawami. Choć gdyby tego od niej zażądał, nie miałaby wyboru… Nie, nie będzie się teraz tym przejmować. Joe miał rację. Jeśli się czymś nie zajmie, zwariuje.

– Czy mogłabym dostać kawy? – spytała Sarah, stając w drzwiach razem z psem. Oboje wyglądali na zmęczonych i rozdrażnionych.

– Jasne. – Eve zerwała się na nogi. – Proszę usiąść. Czy chciałaby pani coś zjeść? Odkąd Monty znalazł Debby Jordan, nic pani nie jadła.

– Czy to ona? – Sarah usiadła przy stole, a Monty położył się przy jej nogach. – Została zidentyfikowana?

Eve kiwnęła głową.

– Dzięki Bogu. – Sarah wyciągnęła rękę i poklepała psa po łbie. – Skończone, chłopcze.

– Mogą być jajka?

– Wystarczą mi płatki z mlekiem.

Eve postawiła przed nią płatki, miskę i mleko.

– Czy Monty coś jadł?

– Troszeczkę wczoraj wieczorem. Już mu lepiej. – Sarah zalała płatki mlekiem. – Czy to coś pomoże? Znajdą go teraz?

– Jest jeden ślad, który daje pewne nadzieje. – Opowiedziała Sarah o zdjęciu. – To znacznie więcej, niż mieliśmy do tej pory.

– Tak – rzekła Sarah i umilkła. – Myślałam, że jutro wrócę do domu. Poszukiwania się skończyły. Nie ma powodu, aby Don znów chciał skrzywdzić Monty’ego.

„Musiał być w amoku”.

– Don nie działa racjonalnie. Znaleźliśmy ciało szybciej, niż planował. Proszę tu zostać.

– Nic nam się nie stanie. Za pierwszym razem działał z zaskoczenia. – Sarah podrapała Monty’ego za uszami. – Lubimy być u siebie.

– Proszę, zostańcie tutaj. Jeszcze tylko parę dni. Jest szansa, że wkrótce go złapiemy. – Eve zamilkła na chwilę. – Poza tym Jane będzie się denerwować o psa. Sama pani wie.

– Wiem. – Sarah wzruszyła ramionami. – Niech będzie. Parę dni. Ale Monty w domu prędzej by wydobrzał.

Najwyraźniej samopoczucie Monty’ego było dla Sarah najważniejsze.

– Dziękuję.

Sarah skończyła jedzenie i wstała.

– Zabieram Monty’ego na przebieżkę. Potrzebuje ruchu. – Skrzywiła się. – Ja też. Żadne z nas nie lubi siedzieć w domu.

Wszyscy mieli chyba podobne myśli: trzeba coś robić, biegać, działać, nie myśleć o Donie, czymś się zająć.

– Wybieram się na obiad z Joem. Przypilnuje pani Jane?

– Jasne, choć to raczej ona będzie pilnować mnie i Monty’ego. – Sarah uśmiechnęła się. – Fajny dzieciak.

Będzie mi jej brakowało. – Uśmiech znikł jej z ust. – To chyba niemożliwe, żeby ten potwór chciał ją zabić.

– Ale tak jest.

– Wiem. – Podeszła do drzwi razem z psem. – W Oklahoma City dużo się dowiedziałam o potworach.

– Nie wiem, jak pani sobie z tym poradziła.

– Wie pani doskonale. Po prostu traktuje się każdy dzień jako odrębną całość. Każdą minutę nawet. A tymczasem człowiek szuka czegoś, żeby zapełnić pustkę.

– Na przykład zabiera psa na przebieżkę.

– Albo daje się zaprosić Joemu na obiad. – Sarah uśmiechnęła się lekko. – Każdy sposób jest dobry.

– Tak, każdy sposób jest dobry. – Eve kiwnęła głową.

Загрузка...