Rozdział szesnasty

Kiedy Spiro zadzwonił po południu do Eve, przekazała mu, co Don opowiedział jej o swoim dzieciństwie.

– Czy technikowi, który był na podsłuchu, udało się wykryć, skąd on dzwonił? – spytała z nadzieją w głosie.

– Nie, to nam nie wyszło. Ale to, co ci powiedział, pasuje do tego, czego sami się dowiedzieliśmy – poinformował Spiro. – Skontaktowaliśmy się ze szkołami w Jamison. Nie ma świadectw ani zdjęć chłopców Baldridge’ów. Ale udało mi się odszukać parę raportów o tym, że władze szkolne posyłały inspektora do wielebnego Baldridge’a, aby zapytać, dlaczego jego synowie nie chodzą do szkoły. Twierdził, iż chłopcy uczyli się w domu. Nie sądził, aby kształcenie w szkołach publicznych było dla nich odpowiednie.

– Coś jeszcze?

– Jeszcze jedno. Raporty dotyczyły Ezekiela i Jacoba. Ani słowa o Kevinie.

– Jeśli nigdy nie brał udziału w nabożeństwach, może nikt nie wiedział, że w ogóle istnieje.

– Sądząc po dewastacji wzgórza, chciał się chyba przedstawić.

– Niekoniecznie. Przez całe lata nie szukał rozgłosu mimo tego, co robił. Dopiero ostatnio coś się zmieniło.

– Pożar na wzgórzu to początek. Jeszcze się niczego nie nauczył. Nie miał doświadczenia. – Spiro przerwał na chwilę. – Mimo że teraz zachowuje się inaczej, nadal ma cechy patologicznego przestępcy.

– Po pierwsze, jest ponadprzeciętnie inteligentny – powiedziała Eve. – Ale całe to gadanie do niczego nie prowadzi. Musimy wiedzieć, jak wygląda. Gdzie jest to zdjęcie?

– Nie spodziewaj się za wiele. Być może ze zdjęcia niczego się nie dowiemy.

– Co to znaczy?

– To, co powiedziałem.

– Podobno pracujemy razem. Przestań mówić półsłówkami.

Spiro milczał.

Cholera jasna, był uparty jak muł, typowy agent FBI. Eve miała już dość wyduszania z niego informacji. Wprawdzie współpracowali, ale najwidoczniej nie we wszystkim. No dobrze, spróbuje ostatni raz.

– Kiedy? – spytała.

– Niedługo.

– Kiedy?

– Ale jesteś, nudna. Może jutro – odparł niechętnie i odłożył słuchawkę.

Duplikat fotografii dostali dopiero dwa dni później. Spiro przyjechał do domu Logana i wręczył Eve kopertę.

– Proszę. Rozczarujesz się.

– Dlaczego?

– Zobacz sama.

Joe podszedł bliżej. Eve otworzyła kopertę i wyjęła zdjęcie.

Było zrobione na wielkim podwórzu. Dwaj kilkunastoletni chłopcy siedzieli przy piknikowym stole; trzeci, daleko z tyłu, schodził po schodach werandy.

– Pani Harding twierdzi, że ten chłopak na schodach to Kevin – powiedział Spiro. – Ci dwaj przy stole to Ezekiel i Jacob.

Do diabła, Kevin znajdował się najdalej z nich trzech, poza tym zdjęcie było lekko prześwietlone, a jego sfotografowana w ruchu sylwetka zamazana i nie do rozpoznania.

– Nic dziwnego, że policja nie wzięła tego zdjęcia od Hardingów za pierwszym razem – orzekła Eve. – Kevin jest zamazany i absolutnie nie można go rozpoznać. Joe mówił mi, że Charlie jest zmartwiony w związku z tą fotografią. Teraz wiem, dlaczego. – Spojrzała na Spiro. – W ciągu ostatniego ćwierćwiecza technika fotograficzna poszła znacznie do przodu. Wtedy zapewne nie mogli z tym zdjęciem nic zrobić, lecz dziś da się je uwyraźnić, prawda?

– Przypuszczalnie. Posłałem inną kopię do Quantico. – Urwał. – Ale ciekaw jestem, czy nie chciałabyś sama spróbować. Też się przecież zajmujesz fotografiami.

– Specjalizuję się w postarzaniu dzieci na podstawie ich zdjęć, a to jest zupełnie coś innego.

– Och, nie wiedziałem – powiedział zmartwiony Spiro. – I nic nie da się zrobić?

Eve zastanawiała się przez moment.

– Może. – Wstała i wzięła książkę telefoniczną. – Jeśli jest tu fotograf, który robi globalne poprawki.

– Globalne poprawki? – powtórzył Spiro ze zdziwieniem. – A co to takiego?

– Przedmuchiwanie i inne tego rodzaju… Jest. – Znalazła reklamę na żółtych stronach. – W Pixmore. Teraz musimy się przekonać, czy mają odpowiednie wyposażenie i specjalistów.

– Zdjęcia piękności – przeczytał Joe, zaglądając jej przez ramię. Reklama pokazywała w dużym zbliżeniu piękną kobietę. – Brzmi niezbyt naukowo.

– A jak, twoim zdaniem, takie przedsiębiorstwa zarabiają na siebie? Usuwają ze zdjęć wszystko: od zmarszczek do przebarwionych włosów. – Jeszcze raz spojrzała na zdjęcie, które trzymała w ręce. – Być może im się uda. Korektorzy wolą pracować ze slajdami, ale sama im to zawiozę i zobaczę, czy mają kogoś, kto zna się na rzeczy. – Włożyła zdjęcie z powrotem do koperty. – W takich pracowniach mają na ogół dużo zamówień. Mógłbyś trochę ponaciskać jako FBI?

– Charlie spotka się z tobą w Pixmore – powiedział Spiro. – Jak długo to potrwa?

Eve wzruszyła ramionami.

– Nie mam pojęcia. Może dwadzieścia cztery godziny. Zależy od tego, jak dobry jest technik i ile czasu zechce poświęcić.

– Powiem Charliemu, żeby z nim został, dopóki nie skończy.

– Dobrze. – Eve podeszła do drzwi. – To na pewno nie zaszkodzi.

– Zawiozę cię – powiedział Joe.

– To nie jest konieczne.

Skrzywił się.

– W tej chwili i tak nie mogę nic więcej zrobić. Wiesz, że lubię być potrzebny.

Pixmore leżało w odległości trzydziestu minut jazdy samochodem od Phoenix, na szczycie krętej górskiej drogi. Jednopiętrowy budynek, zbudowany z kamienia i ze szkła, błyszczał w słońcu. Charlie Cather zaparkował tuż za samochodem Joego i Eve.

– Cieszę się, iż waszym zdaniem uda się coś zrobić z tym zdjęciem – powiedział z nadzieją. – Byłem okropnie rozczarowany. Myślałem, że naprawdę trafiłem na coś znaczącego.

– Owszem – przyznała Eve. – Fotografia nadal może nam pomóc.

– To właśnie powiedział Spiro. – Charlie ruchem głowy wskazał na wjeżdżający na parking samochód. – Jest Grunard.

– Co on tu robi? – spytała Eve.

– Był ze mną w hotelu, kiedy zadzwonił Spiro. Cały czas mnie wypytuje. – Cather wykrzywił twarz w grymasie. – Ale to nie jest zły facet.

– Spiro nie będzie zadowolony.

– Rozmawiałem z nim. Powiedział, żeby rzucić coś Grunardowi na przynętę, ale nie dawać głównego dania. Będzie musiał stąd wyjechać, nim zaczną pracować nad zdjęciem.

Uśmiechnięty Mark zbliżał się w ich stronę.

– Mam wrażenie, że już czeka na deser – zauważył Joe.

– Czy nie może mi pani dostarczyć negatywu? – Technik nazywał się Billy Sung, nie miał jeszcze dwudziestu pięciu lat i nie tryskał optymizmem. – Nie jestem cudotwórcą.

– Nie mam negatywu – odparła Eve. – Pański szef mówi, że jest pan najlepszy. Jestem pewna, iż pan sobie z tym poradzi.

– Niech mnie pani nie bierze pod włos. Będę z tym miał cholerne problemy. Ta odbitka ma wiele usterek. Jedną dałoby się jakoś poprawić, ale nie tyle. Musiałaby pani oddać to zdjęcie do jednego z tych przedsiębiorstw w Los Angeles, które używają komputerów i specjalnych programów. Nasza firma nie ma takich urządzeń.

– I nic się nie da zrobić?

Technik wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Znam jednego profesora, który ma grant rządowy i najnowocześniejszy sprzęt. Zwykle pozwala mi z niego korzystać.

– Jest pan studentem?

– Tak, muszę mieć dyplom, żeby się starać o pracę w jednej z firm na Zachodnim Wybrzeżu. Muszę pokonać wszystkich geniuszy po renomowanych uniwersytetach. Nowoczesne firmy naprawdę dokonują cudów. To niewiarygodne, co można zrobić za pomocą komputera i odpowiednich programów. – Jeszcze raz spojrzał na fotografię. – Jak na to, czym dysponuję, i tak nieźle daję sobie radę.

– Na pewno – odparła Eve. – Kto jest tym profesorem i gdzie ma laboratorium?

– Profesor Dunkeil. Ralph Dunkeil. Jego laboratorium jest pięć minut stąd, na Blue Mountain Drive.

– Czy mogę jutro odebrać zdjęcie? – Technik potrząsnął głową. – Bardzo pana proszę, to dla mnie ogromnie ważne.

Przyglądał jej się przez kilka sekund, a potem wolno skinął głową.

– Jeśli omówi to pani z Grisbym. Nie będzie zadowolony, że odkładam wszystkie inne prace.

– Pański szef już się zgodził – zapewnił go Charlie. – Powiedział, że oddaje nam pana na następne trzydzieści sześć godzin.

– To niewolnictwo i katorga – mruknął z grymasem Billy Sung. – Choć sam Grisby też traktuje mnie jak niewolnika. Musiałem mu zagrozić, że odejdę, aby dał mi wolne na sesję egzaminacyjną.

– Byłabym wdzięczna, gdyby się pan pospieszył – dodała Eve. – Zadzwoni pan do mnie, jak pan będzie gotów, dobrze?

– Ja zadzwonię, Eve – powiedział Charlie. – Pojadę z panem Sungiem i mu pomogę.

– Nie potrzebuję pańskiej pomocy. – Technik obrzucił Charliego chłodnym spojrzeniem. – Agencje rządowe i tak się już za bardzo wtrącają do naszej pracy. FBI, CIA, IRS. A teraz pan tu przychodzi i mnie pogania.

– Hej, człowieku, ja tylko wykonuję swoją pracę.

– Tak, tak. – Sung usiadł. – Już to słyszałem. Zaraz potem słychać trzaskanie bata.

– Może ja z panem pojadę – zaproponował z uśmiechem Mark Grunard. – Czy ma pan coś przeciwko reklamie? To mogłoby pomóc w uzyskaniu pracy w Kalifornii.

Technik spojrzał na niego z zainteresowaniem.

– Nie ma mowy – zaprotestował stanowczo Charlie. – Ostrzegałem, że nie może pan tu tkwić, Grunard.

– Ale nasz przyjaciel woli mnie od pana.

– Proszę wyjść – nakazał Charlie, pokazując palcem drzwi.

Grunard westchnął.

– Może wrócę, jak pan skończy pracę – powiedział i wręczył Sungowi wizytówkę. – Proszę do mnie zadzwonić – dodał, wychodząc z laboratorium.

– Wyniki pańskiej pracy są poufne – poinformował Charlie technika.

– Jasne. – Sung przez chwilę przyglądał się wizytówce Grunarda, a potem schował ją do kieszeni. – Eksperymenty z wybuchami atomowymi w Newadzie, po których mnóstwo ludzi zachorowało na raka, też były poufne.

– Proszę do mnie jak najprędzej zadzwonić – przypomniała się Eve. – To dla mnie bardzo ważne.

– Zadzwonię.

– Jak myślisz? Uda mu się? – spytał Joe, kiedy wrócili do samochodu.

– Może. Wygląda na inteligentnego chłopaka. – Usiadła wygodniej i wyprostowała się. – I chyba lubi trudne zadania. Choć Charliemu nie będzie łatwo. Pan Sung wyraźnie nie przepada za biurokratami rządowymi.

– Może powinnaś go poznać z Sarah. Co teraz robimy?

– Wracamy do domu i czekamy.

– To nie będzie łatwe.

– Nie. – Ostatnio nie robili nic innego, tylko siedzieli i czekali. – Ale przynajmniej Spiro dał nam szansę, aby przyspieszyć cały proces.

– Ryzykuje, kombinując z nami. Chciałbym, żeby wszystko się już skończyło.

– Ja też, Joe – zapewniła go Eve, zamykając oczy i usiłując się trochę odprężyć. – Ja też.

Dochodziła trzecia w nocy, a w laboratorium profesora Dunkeila na Blue Mountain Drive nadal paliło się światło.

Eve musi być bardzo szczęśliwa, że znalazła kogoś, komu chce się zająć tym zdjęciem – pomyślał Don. Choć takie dobre chęci bywają niebezpieczne.

I podniecające. Każdy kolejny ruch Eve podnosił stawkę.

Przypuszczalnie powinien był wyrzucić to zdjęcie dawno temu, ale wyjechał i nie przywiązywał do niego wielkiej wagi. Jednakże teraz to, co się działo w laboratorium, było ważne.

Czas zmienił wszystko. Technologię, moralność, pojęcie zła i dobra. Kto mógłby przewidzieć, jak zmienią się jego potrzeby? Gdyby nic się nie zmieniło, nie musiałby teraz siedzieć pod tym laboratorium.

Co tam się działo? Czy coś wykryli?

Poczuł, że podniecenie go roznosi. Dalej, Eve. Jesteś na tropie. Spróbuj mnie znaleźć…

– Jeszcze kawy? – spytał Charlie.

Billy Sung nacisnął jakiś guzik w komputerze.

– Nie w tej chwili.

– Nie jadł pan obiadu. Mógłbym coś przywieźć.

– Nie. – Był już blisko. Niech się wypchają ci faceci z Los Angeles ze swoim wyszukanym sprzętem. Był równie dobry jak oni. Jeszcze parę poprawek i może…

– Ma pan?

– Jasne. – Potarł oczy i znów pochylił się nad zdjęciem. – Nie byłem pewien, czy się uda, ale będę chyba mógł… – Zesztywniał i zamilkł. – O Boże!

– Ma pan?

– Niech się pan zamknie. Muszę sprawdzić przesunięcie – powiedział i powiększył zdjęcie.

Obraz był coraz wyraźniejszy. Nie było żadnych wątpliwości.

Przy łóżku Eve zadzwonił telefon.

– Jedziemy do ciebie – powiedział Charlie.

– Co?

– Sung chce się z tobą zobaczyć. Jest bardzo przejęty. Eve usiadła na łóżku.

– Udało mu się?

– Jeszcze nie. Mówi, że zaraz kończy. Mruczy coś o przesunięciach i o spektrum, i chce ci osobiście przywieźć zdjęcie. Nie pozwala mi nic zobaczyć, kiedy pracuje, ale będę je miał, jak tylko skończy.

– Skąd takie sekrety?

– Nie mam pojęcia – odparł ponuro Charlie. – Uważa chyba, że jestem prawą ręką Wielkiego Brata. Zadzwonił gdzieś, a potem powiedział, że musi się z tobą natychmiast zobaczyć. Wydaje mu się, że to jest sprawa między nim a tobą, ale to jest problem FBI i Sung nie może… Dokąd się pan wybiera?! – zawołał. – Muszę iść – zakomunikował Eve. – Sung chyba skończył. Właśnie wyskoczył z domu. Będziemy u ciebie za pół godziny – dodał i odłożył słuchawkę.

– Udało mu się? – spytał Joe.

– Tak twierdzi Charlie, ale Sung chce się ze mną zobaczyć. – Odłożyła słuchawkę i opuściła nogi na podłogę. – Będzie tu ze zdjęciem za pół godziny. Muszę się ubrać.

Joe usiadł na łóżku.

– Dlaczego chce się z tobą zobaczyć?

– Mówiłam ci już, że nie lubi facetów z instytucji rządowych.

– Tak bardzo, żeby cię budzić w środku nocy?

Eve poszła do łazienki.

– Może tu przyjechać i wleźć razem z nami do łóżka, pod warunkiem, że przywiezie zdjęcie.

– Nie byłbym tego taki pewien – powiedział Joe. – Zaczekamy na niego na dole.

– Gdzie on się podziewa? – Eve znów spojrzała na zegarek. – Minęło już czterdzieści minut.

– Może musieli po coś wrócić do laboratorium.

– To Charlie by zadzwonił.

– Może mają kłopoty z samochodem?

– Przestań wynajdywać usprawiedliwienia. Masz numer na komórkę do Charliego?

Joe kiwnął głową i sięgnął po telefon.

– Nikt nie odpowiada. – Odłożył słuchawkę. – Wyruszam na poszukiwania.

– Jadę z tobą.

– Zostań. Być może spóźnienie wynikło z jakiegoś błahego powodu i przyjadą tuż po moim wyjściu. Jeśli tak, to zadzwoń i zaraz wrócę.

Joe miał rację, musiała zostać w domu, choć nie mogła już wytrzymać tego ciągłego, cholernego wyczekiwania.

Telefon Eve zadzwonił czterdzieści pięć minut później.

– Był wypadek – powiedział Joe. – Samochód zjechał z drogi i spadł w przepaść.

Eve zacisnęła dłoń na słuchawce telefonicznej.

– To oni?

– Nie wiem. Samochód jest całkiem rozbity. Spadli z trzydziestu metrów.

– Boże! – Eve zamknęła oczy.

– Ratownicy zejdą na dół, żeby sprawdzić, czy ktoś przeżył. To nie będzie łatwe. Ściana jest bardzo stroma.

– Czy można przeżyć taki wypadek?

– Można. Samochód się jeszcze nie zapalił. Muszę iść. Zadzwonię później. Schodzę na dół z ratownikami.

„Samochód się jeszcze nie zapalił”. Poczuła przypływ strachu.

– Nie rób tego, Joe. Ratownicy to co innego. To jest ich praca.

– Lubię Charliego Cathera, Eve – powiedział i się rozłączył.

Eve też lubiła Charliego, ale przerażała ją myśl o Joem w pobliżu rozbitego samochodu.

Wystukała numer Joego. Cisza. Schodził już pewnie do samochodu.

Ruszyła do drzwi.

Na autostradzie pełno było pulsujących czerwonych świateł karetek, wozów straży pożarnej i samochodów policyjnych. W dół skierowane zostało światło kwarcowego reflektora. Prawy pas oddzielała żółta taśma policyjna.

Joe!

Eve zaparkowała na poboczu i wyskoczyła z samochodu. Przedarła się przez tłum ludzi, ale nadal nic nie widziała.

– Eve! – Znad brzegu przepaści podszedł do niej Spiro. Kiwnął głową policjantowi. – Niech pan ją przepuści.

Schyliła się pod żółtą taśmą i podbiegła do skraju drogi. Spiro przyszedł za nią.

– Nie powinnaś tu być, Eve. Co ty sobie myślisz? Pełno tu policji i…

– Nic mnie to nie obchodzi. Gdzie są ratownicy? Spiro pokazał jej sznurek światełek na dnie przepaści.

– Są już prawie przy samochodzie.

Jakim samochodzie? Z góry było widać jedynie masę zgniecionego metalu.

– Tam jest Joe.

– Wiem, dzwonił do mnie. Kiedy przyjechałem, był już w drodze.

– Czy ktoś wie, co się tu stało?

Spiro potrząsnął głową.

– Nie ma żadnych świadków. Na razie nie wiemy, czy ktoś zepchnął ich z drogi, czy uszkodził hamulce. Nie jesteśmy nawet pewni, czy to faktycznie jest samochód wynajęty przez Charliego. Ratownicy spróbują podać nam przez radio numer rejestracyjny.

– Ty jednak sądzisz, że to oni?

– A ty nie?

– Tak. – Światełka były już przy samochodzie. – Czy wiedzą, jak długo to potrwa?

– To zależy od tego, co tam znajdą. – Spiro urwał. – Ale muszę cię ostrzec. Ratownicy czują zapach benzyny. Opary będą się unosiły wokół samochodu. Wystarczy jedna iskra.

Eve znieruchomiała.

– To im poleć, żeby odeszli.

– Muszą się starać ratować pasażerów samochodu.

– Nie za wszelką cenę. Nie wtedy, gdyby sami mieli zginąć. Widziałam ofiary pożaru…

– Wiem – powiedział cicho Spiro. – Nikt tego nie chce. Dowódca drużyny każe im się wycofać, jeśli będzie to zbyt niebezpieczne.

– Joe się nie posłucha. On się nikogo nie słucha. Zrobi wszystko, aby ich wyciągnąć z samochodu.

Boże, chciałaby być na dole i coś robić.

– Uspokój się, Eve. Ratownicy nie popełnią błędów, które mogłyby grozić nieszczęściem. Odłączą baterię i ustawią samochód tak, aby był w miarę stabilny. I użyją narzędzi Hursta do przecięcia blachy. Wtedy nie ma żadnych iskier.

Światła poruszały się wokół samochodu.

Minęło dziesięć minut.

Piętnaście.

– Dlaczego nie wracają? Czy nie możesz się dowiedzieć, co się tam dzieje? – spytała Spiro.

– Spróbuję. – Spiro podszedł do dowódcy i wrócił po paru minutach. – Wyciągnęli jednego mężczyznę. Wydaje im się, że drugi nie żyje, ale nie mogli tego stwierdzić z całą pewnością. Dowódca postanowił wycofać ratowników.

– Dlaczego?

Spiro zawahał się na moment.

– Maska samochodu jest zgnieciona. Nie mogli się dostać do baterii, żeby ją odłączyć. Przekręcili kluczyk w stacyjce, ale samochód może lada chwila wybuchnąć.

– I wszyscy wracają?

– Zobacz sama.

Światła na dole przesuwały się teraz szybciej, odchodziły od rozbitego wraka.

Niech Joe będzie między nimi, niech ucieka w bezpieczne miejsce!

Jedno światło nadal świeciło się przy wraku samochodu.

– Joe!

Wiedziała. Niech go diabli wezmą!

– Mój Boże, on zwariował – powiedział Spiro.

Joe, uciekaj stamtąd, proszę.

Minęła minuta, dwie.

Uciekaj! Uciekaj! Uciekaj!

Samochód stanął w płomieniach jak ognista kula.

Eve krzyknęła.

Joe!

Podbiegła do skraju przepaści.

Spiro chwycił ją za ramię.

Odepchnęła go.

– Puść mnie!

– Nie możesz mu pomóc. Jest szansa, że nic mu się nie stało.

Nie stało? Widziała światło przy samochodzie, kiedy wybuchł.

– Schodzę na dół.

– Nie ma mowy. – Spiro zacisnął chwyt. – Za dużo ludzi już dziś ucierpiało. Nie będę się przyglądał, jak lecisz w przepaść.

Kopnęła go kolanem w krocze i uścisk zelżał. Pobiegła, ale dwóch policjantów złapało ją i rzuciło na ziemię. Walczyła rozpaczliwie, kopiąc i rozdając razy rękami. Joe! Ciemność.

– Ty draniu! Musiałeś ją uderzyć?

– To nie ja. – Spiro odwrócił się. – Jeden z policjantów z Phoenix. Usiłowali ją powstrzymać przed schodzeniem w dół i utratą życia. Nic jej nie będzie, jest tylko oszołomiona.

– Mogłeś ich zatrzymać.

Joe. To był głos Joego. Eve otworzyła oczy. Joe klęczał przy niej. Miał brudną, pokaleczoną twarz, ale żył. Dzięki Ci, Boże, żył!

– Jak się czujesz? – zapytał, marszcząc brwi. – Zrobili ci coś złego?

Żył.

Potrząsnęła głową.

– Kłamiesz. Dlaczego płaczesz, jeśli ci nic nie jest? Nie wiedziała, że płacze.

– Nie wiem. – Usiadła i otarła oczy. – Nic mi nie jest.

– To nieprawda. Połóż się.

– Zamknij się, Joe – powiedziała drżącym głosem. – Nic mi się nie stało. I to nie dzięki tobie. Boże, ależ jesteś głupi! Myślałam, że nie żyjesz, ty idioto. Zobaczyłam światło w samochodzie tuż przed wybuchem.

– Musiałem odłożyć latarkę, kiedy wyczołgiwałem się z samochodu.

Przestań się trząść. On żyje.

– Nie powinieneś był tego robić.

– Wiem – przyznał jej rację. – Dowódca był na mnie potwornie wściekły, ale musiałem się upewnić. – Rzucił okiem na Spiro. – W samochodzie został Charlie. Przykro mi. Myślałem, że nie żyje, ale musiałem się upewnić.

– I nie żył?

Joe kiwnął głową.

Spiro wzdrygnął się lekko.

– Natomiast Billy Sung żył jeszcze, kiedy wyciągnęliśmy go z samochodu, ale zmarł, nim wnieśliśmy go na górę.

Nie żyją. Obaj. Sympatyczny Charlie Cather i Bill Sung ze swymi planami podbicia świata. Joe też mógł umrzeć. Joe…

– Eve? – Joe przyglądał jej się z troską.

– Słyszałam. Nie żyją. Obaj nie żyją. – Objęła się ramionami, jednakże nadal drżała. – Słyszałam.

– Zimno ci – powiedział, wyciągając do niej ręce.

– Nie dotykaj mnie. Nic mi nie jest. – Jej głos stawał się coraz bardziej piskliwy i musiała na chwilę zamilknąć, aby się opanować. – Mnie nie było tam na dole. Ja nie zrobiłam niczego głupiego…

– Chodźmy. – Joe wziął ją za rękę, żeby pomóc jej wstać. – Zabieram cię do domu.

Wyszarpnęła dłoń i wstała sama.

– Tak, najlepiej zabierz ją do domu – poparł go Spiro. – Policjanci są zajęci wypadkiem, ale list gończy za Eve nie został odwołany. – Skrzywił się z niechęcią. – Muszę zadzwonić. Boże, to coś strasznego.

Musi zadzwonić do żony Charliego – pomyślała tępo Eve. Charlie nie przeżył, a Joemu mało brakowało do śmierci. Wydawało jej się, że za chwilę zwymiotuje.

– Ona jest w ciąży. Czy nikt nie może zawiadomić jej osobiście?

– Ktoś z biura do niej pojedzie, ale brudną robotę muszę wykonać sam.

– Przyjedź do nas, jak skończysz – zaproponował Joe. – Jest coś, o czym musimy porozmawiać – wyjaśnił rozchylając poły marynarki.

Za paskiem od dżinsów tkwiła biała koperta.

– Zdjęcie? – spytał Spiro.

– Nie miałem jeszcze okazji tam zajrzeć, ale koperta leżała na podłodze samochodu obok Charliego. Wsunęła się pod fotel i rozdarła, kiedy ją stamtąd wyciągnąłem. Zaraz potem musiałem uciekać.

– Daj mi to – rozkazał Spiro, wyciągając rękę.

Joe potrząsnął głową.

– Najpierw my sobie obejrzymy, a nie mam zamiaru robić tego tu i teraz. Muszę zawieźć Eve do domu. Nie czuje się dobrze.

– Mną się nie zasłaniaj. Musiałabym już nie żyć, żeby nie chcieć od razu obejrzeć twarzy mordercy. – Wzięła kopertę drżącą ręką. Kiedy wyciągnęła z niej zdjęcie, zalała ją fala rozczarowania. – Nie!

Brakowało jednej trzeciej fotografii. Tej jednej trzeciej, która przedstawiała Kevina na stopniach werandy. Niepotrzebnie zginęło dwóch ludzi. Spiro klął głośno.

– Dlaczego akurat ta część się oddarła?

– Prawo Murphy’ego – orzekł Joe. – To tylko odbitka, Eve. Czy nie możesz czegoś zrobić?

Usiłowała zebrać myśli.

– Może Sung zrobił kilka odbitek. Albo może zachował wszystko w komputerze.

Joe spojrzał na Spiro.

– Załatw nam pozwolenie na wejście do laboratorium na Blue Mountain Drive.

Spiro kiwnął głową.

– Spotkajmy się tam za dwie godziny.

– Na pewno przyjedziemy – obiecała Eve.

– Chodźmy. – Joe objął ją w pasie ramieniem. – Wracajmy do domu.

– Nie potrzebuję twojej pomocy. – Eve odepchnęła go i ruszyła przed siebie.

Stawiaj jedną nogę przed drugą. Nie patrz na niego. Opanuj się, bo się rozsypiesz na milion kawałeczków.

– Spotkamy się w domu – powiedziała powoli.

– Jadę z tobą. Na litość boską, kobieto, przed chwilą dostałaś w głowę.

– To nie znaczy, iż nie potrafię…

– Nie możesz prowadzić samochodu.

– A co zrobisz ze swoim? Zostawisz go tutaj?

– Do diabła z samochodem! – Otworzył jej drzwi od strony pasażera.

– Nie, nie potrzebuję…

– …Twojej pomocy – dokończył. – Nadal jednak nie będziesz prowadzić. Wsiadaj!

Zaatakował ją, gdy tylko znaleźli się w domu i weszli do dużego pokoju.

– Co się z tobą dzieje, do diabła?

– Nic – odparła i pomyślała, że za chwilę wybuchnie. Miała ochotę głośno krzyczeć i go pobić. Niech go diabli! Niech go diabli! Niech go diabli!

– Akurat! Trzęsiesz się jak malaryczka.

– Wcale nie. – Wiedziała, że już długo nie wytrzyma. – Idź się umyj – warknęła. – Cały jesteś upaćkany olejem. Ręce i…

– Przykro mi, jeśli ci to przeszkadza.

– Owszem. – Pojedyncze światło w samochodzie, a potem wybuch. – Nienawidzę czegoś takiego.

– Nie musisz tak na mnie krzyczeć.

– Muszę. – Odwróciła się tyłem. – Idź stąd!

– Odwróć się, chcę zobaczyć twoją twarz.

Eve nie poruszyła się.

– Umyj się. Musimy pojechać do laboratorium i zobaczyć, czy nie da się zrobić drugiej odbitki.

– W takim stanie nie powinnaś nigdzie jeździć.

– W jakim stanie? Nic mi nie jest.

– To się odwróć i spójrz na mnie.

– Nie chcę na ciebie patrzeć. Chcę pojechać i zobaczyć to zdjęcie. Jest bardzo ważne, nie rozumiesz?

– Oczywiście, że rozumiem. Ale w tej chwili coś się z tobą dzieje, co może być dla mnie ważniejsze niż jakiekolwiek zdjęcie.

Pokój zawirował i wybuchł jej pod stopami. Tak jak tamten samochód.

Trzymaj się. Nie możesz się załamać. O czym mówili? O zdjęciu.

– Nic nie jest ważniejsze. Z powodu tej fotografii zginęło dwóch ludzi.

– Bardzo mi przykro, ale to nie moja wina. – Wziął ją za ramiona i odwrócił twarzą do siebie. – Zrobiłem wszystko, aby im pomóc…

– Wiem. Schodząc na dół… Idiotyzm… Głupota… – Pękły wszelkie zapory i łzy spływały jej strumieniami po policzkach. – Charlie już nie żył. Po co się tam pchałeś?

– Nie wiedziałem, że nie żyje.

– Mogłeś zginąć.

– Ale nie zginąłem.

– Cudem.

– Przestań płakać.

– Nie mam zamiaru.

– Jesteś bardzo nierozsądna.

– Odpieprz się.

Eve podeszła do okna i wbiła wzrok w ciemność.

– Eve!

Czuła na sobie jego spojrzenie.

– Idź stąd.

– Powiesz mi, dlaczego jesteś na mnie taka zła? Milczała.

– Powiedz mi – poprosił.

Nagle rzuciła się na niego, piorunując go wzrokiem.

– O tak, jesteś zbyt sprytny, aby umrzeć, co? Pożyjesz jeszcze z pięćdziesiąt lat, prawda? Nie muszę się niczego obawiać. Tak mówiłeś?

Joe stał nieruchomo i milczał przez chwilę.

– Cholera! – wykrztusił wreszcie.

– Mogłeś dzisiaj umrzeć. Nie miałeś prawa. Skomplikowałeś mi życie, wpakowałeś mi się do łóżka i sprawiłeś, że zaczęłam odczuwać to, czego nie chciałam już nigdy więcej w życiu czuć. – Mówiła coraz szybciej. – Najpierw mówisz, że będziesz przy mnie przez następne pięćdziesiąt lat, a potem szukasz… Nie dotykaj mnie. – Odsunęła się. – Charlie Cather i Billy Sung zginęli dziś w nocy, a ja prawie o nich nie myślałam. Nie obchodziło mnie to zdjęcie. Nie obchodził mnie Don. Czy wiesz, jak się przez to czuję?

– Wiem, jak ja się czuję.

– I co, jesteś z siebie dumny? Okłamałeś mnie. Kłamałeś na temat…

Objął ją, przytulając jej twarz do ramienia.

– Uspokój się. To się już skończyło.

– Nie skończyło się. Trwa i będzie trwało. Dlatego że ty się nigdy nie zmienisz. Będziesz wciąż się zachowywał głupio i nieodpowiedzialnie, ponieważ twoje ego mówi ci, że nigdy nie umrzesz, nawet jeśli… – Eve trzęsła się cała. – Nie mogę tego znieść.

– Ja też nie. Wywracasz mnie na lewą stronę.

– Nie powinieneś tam iść. Nie powinieneś.

Wziął ją na ręce i zaniósł na kanapę.

– Ciii, już dobrze. Zrobię wszystko, czego zażądasz, pod warunkiem, że przestaniesz się trząść. – Posadził ją sobie na kolanach. – Myślałem, że jestem przygotowany na wszystko, ale się myliłem. Zaskoczyłaś mnie. Zawsze liczyła się dla ciebie tylko Bonnie. Nie przyszło mi do głowy…

– Bo nie widzisz dalej niż czubek własnego nosa.

Joe milczał przez chwilę.

– Chcesz powiedzieć, że mnie kochasz?

– Niczego takiego nie powiedziałam, draniu.

– Trudno tak dokładnie ocenić z powodu licznych inwektyw, wydaje mi się jednak, że to masz na myśli. To mnie… pociesza.

– Mnie nie.

– Wiem. Ciebie przeraża. – Trzymał ją w ramionach i kołysał. – Obiecuję, że jeśli przestaniesz się trząść, postaram się żyć wiecznie.

Nikt nie żyje wiecznie. Przy uchu słyszała silne i jednostajne bicie jego serca, ale tak mało brakowało, aby to serce przestało bić na zawsze.

– Idiota.

– Cicho.

– Wiem, że na pewno znów zrobisz coś takiego. Przecież jesteś policjantem.

Joe milczał. Eve też zamilkła. Siedziała i słuchała bicia jego serca. Swego kochanka. Najlepszego przyjaciela. Sensu jej życia. Powoli przestała się trząść. Delikatnie dotknął wargami jej skroni.

– Czy pewnego dnia powiesz, że mnie kochasz?

– Chyba nie. – Mocniej objęła go ramionami. – Nie zasługujesz na to.

– To prawda. – Znów zamilkł. – Nie będę ryzykował, kiedy nie będzie to konieczne, Eve. Nigdy w życiu nie chciałem tak bardzo żyć jak teraz. Dobrze?

– Musi być dobrze, prawda? Muszę to zaakceptować. Takie jest życie.

– Tak, takie jest życie. Witaj z powrotem. – Odgarnął jej włosy z twarzy. – Jesteś potargana i brudna. Pobrudziłem cię olejem.

– Zmyje się.

Jednakże tego, co zdarzyło się w nocy, nie da się usunąć. Padły wszystkie jej bariery ochronne i została zmuszona do uświadomienia sobie prawdziwych uczuć, jakie żywiła wobec Joego. Ale były one zbyt intensywne, prawie nie do zniesienia. Odepchnęła go i powoli wstała.

– Musimy jechać do laboratorium profesora Dunkeila. Pójdę do łazienki tu, na dole, a ty idź na górę, aby się umyć i przebrać. To ubranie jest do wyrzucenia.

– Już idę.

Spoglądała za nim, nie chcąc spuścić go z oczu. Weź się w garść – napomniała samą siebie. Są w życiu jeszcze inne zmartwienia oprócz Joego Quinna. Dziś zginęło dwóch ludzi. Przypuszczalnie zamordowanych przez Dona. Podchodził coraz bliżej.

Ale i Eve była coraz bliżej rozwiązania zagadki jego tożsamości.

Jeszcze nas nie pokonałeś, Donie. Znajdę sposób, aby poznać twoją twarz.

Загрузка...