Rozdział osiemnasty

Świeczniki ze świecami, których płomienie migotały w ciemności. Latarnie. Lampy naftowe.

Eve zaparkowała samochód u stóp wzgórza i spojrzała w górę, na miejsce, gdzie stał kiedyś namiot.

Czy to na moje powitanie, Donie? Jesteś tam?

Wystukała numer Spiro.

– Gdzie jesteś?

– W zatoczce, jakieś dwa kilometry za Jamison. Nie mogliśmy podjechać bliżej, nie ryzykując, że nas zobaczy. Ze wzgórza roztacza się widok na całą okolicę.

– Wiem. Widzisz świece?

– Tak. Pamiętaj, naciśnij na sygnał radiowy, jak tylko stwierdzisz, że Don tam jest, i zaraz się zjawimy.

– Nie ruszajcie się, dopóki się nie przekonam, że Jane żyje i nic jej nie grozi.

– Zostań w zamkniętym samochodzie, póki nie będziesz pewna. Przynajmniej w ten sposób jesteś bezpieczna. Masz broń?

– Rewolwer.

– Quinn ci dał?

– Nie, mówiłam ci, że nie chcę, aby o tym wiedział. Sarah pożyczyła mi swój. Mam go w kieszeni żakietu.

– Quinn by się nam przydał.

– Żeby Don go zamordował? Joe już i tak za dużo dla mnie zrobił.

– Wiedziałem, że twój opiekuńczy instynkt weźmie w końcu górę. Nie zawahaj się przed użyciem broni – powiedział Spiro i się wyłączył.

Siedziała w samochodzie, wpatrując się w świece na wzgórzu. Pięć minut. Siedem minut. Zadzwonił telefon.

– Podobają ci się moje świece? – spytał Don.

– Chcę rozmawiać z Jane.

– Niech ci będzie.

– Nie rób tego, co on powie, Eve! – krzyknęła Jane do słuchawki. – To wstrętny zboczeniec i ja…

Don odebrał jej telefon.

– Wystarczy? Więcej nie usłyszysz. Byłem bardzo cierpliwy dla Jane, odkąd się obudziła, ale teraz zaczyna mnie denerwować.

– Wystarczy.

– A zatem zapraszam. Spotkamy się za dziesięć minut. Eve nacisnęła guzik i szybko wystukała numer Sarah.

– Dziesięć minut piechotą stąd.

– To może być wszędzie.

– Znajdź ją. Jeśli uda mu się mnie zabić, nie możesz pozwolić, aby wrócił po Jane.

– Zrobimy, co się da.

Dziewięć minut.

Zostań w samochodzie. Bądź bezpieczna jeszcze przez chwilę. Siedź i przyglądaj się migoczącym płomykom na wzgórzu.

Sarah włożyła swój pas i Monty spojrzał na nią czujnie – Zgadza się, chłopcze. Czas do pracy. – Dała psu powąchać koszulkę Jane. – Znajdź ją.

Ruszyła lekkim truchtem ścieżką. Wcześniej zbadała okolicę i wybrała dwa najbardziej prawdopodobne miejsca.

Nie będzie trzymał Jane na otwartej przestrzeni. U podstawy gór na zachodzie rosła kępa drzew.

Albo porośnięty krzakami wąwóz na wschodzie.

Z każdego miejsca można było dojść na płaskowyż w ciągu dziesięciu minut szybkiego marszu.

W którą stronę iść?

Podejmie decyzję, jak będzie trochę bliżej.

I będzie się modlić, aby to była właściwa decyzja.

Monty ciągnął smycz, prawie biegł.

Dziecko.

Dziesięć minut.

Eve otworzyła drzwi i wysiadła z samochodu. Ostre powietrze przeszyło ją do szpiku kości. Noc była bezksiężycowa, zimna, zapowiadała śnieg.

Zaczęła iść pod górę.

Świece.

Płomienie.

Jesteś tam, Donie?

Weszła na szczyt.

Nie było nikogo.

Tylko świece, płomienie i drżące cienie na opuszczonej ziemi. Nie było tak jasno, jak się wydawało z dołu. Na krańcu płaskowyżu leżała plama głębokiego cienia.

Weszła bardziej w krąg oświetlony świecami.

Obserwował ją czy tylko tak jej się zdawało?

Odwróciła się gwałtownie.

Nie było nikogo.

A może?

Coś pośród cieni…

Zawahała się, a potem odeszła od światła w stronę cienia. – Donie? Chciałeś, abym przyszła. Chodź po mnie. Cisza.

Czas na decyzję.

Sarah zatrzymała się, aby nabrać tchu. Drzewa czy wąwóz?

Monty już się zdecydował. Pędził w kierunku drzew. Przystanął, poniuchał i znów ruszył biegiem. Złapał zapach Jane.

Eve zdała sobie sprawę, że to, co widziała w cieniu, nie było stojącym człowiekiem. Coś leżało na ziemi…

Podeszła bliżej.

Nadal nie widziała dokładnie.

Jeszcze bliżej.

Powoli nabierało kształtów.

Była już blisko.

Ciało?

O Boże!

Jane?

Krzyknęła.

Ciało mężczyzny było rozpięte między czterema kołkami. Oczy miał szeroko otwarte, wyraz twarzy zniekształcony śmiertelnym cierpieniem.

Mark Grunard.

– Tak samo załatwiłem ojca.

Odwróciła się i zobaczyła za sobą Spiro.

– Mały prezencik na powitanie – powiedział z uśmiechem. – Miała to być mała dziewczynka, ale wiedziałem, że nie przyjdziesz, jeśli nie będziesz miała nadziei, iż ją uratujesz.

– To ty? – szepnęła. – Ty jesteś Donem?

– Oczywiście.

„Człowiek, który wpatrywał się w twarze potworów”. A przecież sam był potworem.

– Boże, ale jestem głupia! Nie ma żadnej zasadzki, agentów FBI, którzy mnie uratują.

– Niestety, nie. – Podszedł bliżej. W cieniu był ledwo widoczny. – Nie wkładaj rąk do kieszeni. Mam w ręce nóż i dosięgnę cię w ciągu sekundy, ale nie chcę kończyć tak szybko. To była wspaniała gra i chcę się nacieszyć zwycięstwem.

– Jeszcze nie wygrałeś.

– To właśnie mi się w tobie podoba najbardziej. Nigdy się nie poddajesz. Powinnaś być jednak bardziej szczodra. Każdy mój ruch był niesłychanie sprytny i przemyślany. Zasłużyłem na zwycięstwo.

– Owszem, sprytnie to wymyśliłeś. Doskonale wystawiłeś Grunarda. Nawet podałeś mi charakterystykę masowego mordercy, żebym mogła ją później do niego dopasować. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że to samo pasowało do ciebie. Masz kontakty z policją, tak samo jak Grunard, a nawet więcej – pracujesz dla FBI. Mogłeś się przenosić z miejsca na miejsce. Powiedziałeś, że lubisz pracę w terenie. To oznacza, że miałeś kontakty głównie przez telefon komórkowy i nikt naprawdę nie wiedział, gdzie w danej chwili jesteś. Mogłeś powiedzieć, że jesteś w Talladedze, gdy rzeczywiście byłeś w Atlancie.

– Uważam telefon komórkowy za jeden z największych wynalazków. Chciałem zostać agentem FBI i to było prawdziwe wyzwanie. Wszystkie szczegóły z mojej przeszłości dokładnie sprawdzano, a w testach psychologicznych musiałem wypaść jako całkiem normalny. Przed zgłoszeniem się przygotowywałem się przez dwa lata. Najwięcej trudu kosztowało mnie przygotowanie rozmów z ludźmi, którzy mieli mnie znać w przeszłości. Trzeba było nie lada zręczności, przebiegłości, przekupstwa i psychologicznych zagrywek, które napełniłyby cię niekłamanym podziwem, gdybyś je dokładnie poznała.

– Na pewno nie.

– Ale wyniki były tego warte. Na jakiej innej pozycji mógłbym ukrywać dowody albo je zmieniać? Musiałem pilnować czasu i miejsca, gdyby moje zabójstwa wyszły na jaw, aby wymazać zapisy.

– W końcu analizy policyjne odkryły zabójstwa Hardingów.

– Bardzo mnie to zdenerwowało.

– Sam doprowadziłeś mnie do wykrycia ciała Debby Jordan.

– Jestem fatalistą. Zobaczyłem, że wszystko prowadzi do moich korzeni. Chciałem, abyś tu była i pomogła mi zacząć na nowo, żebym znów poczuł to wspaniałe uczucie siły. – Uśmiechnął się. – I tak się stało. Kiedy zabiłem Grunarda, poczułem się prawie tak jak kiedyś. Ale to nie byłaś ty. Z tobą będzie znacznie lepiej.

– Zawsze planowałeś zabić Grunarda?

– Po przeanalizowaniu całej sytuacji i wszystkich możliwości. Zdałem sobie sprawę, iż jego śmierć przyda mi się podwójnie: stworzy fałszywą przynętę i skomplikuje naszą grę. Jak mogłem się powstrzymać? Miał zostać Donem, a później zniknąć. – Potrząsnął głową. – Jednakże z powodu tej komplikacji, być może, będę musiał na nowo stworzyć siebie. Przeszłość Grunarda jest solidna. Mogą być jakieś niewygodne pytania. – Wzruszył ramionami. – Ach, co tam! Będę wiedział znacznie wcześniej i już zacząłem tworzyć pewną postać w Montanie. To może być nawet dla mnie korzystne. Zabójstwo, zmylenie śladów… To mogło mnie zainteresować.

– Zmienisz miejsce pobytu i znowu będziesz zabijać? – spytała drżącym głosem. – Wciąż od nowa?

– Oczywiście. Zawsze to robię.

– Ile osób zabiłeś?

– Nie pamiętam dokładnie. W czasie tych pierwszych lat byłem pijany z rozkoszy. Wychodziłem każdej nocy. Potem wszystko zaczęło się zacierać. Ponad trzydzieści lat… Tysiąc? Nie wiem. Może więcej.

– Wielki Boże!

– Nie bój się. Z tobą będzie inaczej. Ciebie na pewno zapamiętam.

– Masz mnie. Wypuść Jane.

– Wiesz, że tego nie zrobię. Zna moją twarz. Ta mała cholera będzie usiłowała mnie dopaść. Jest taka jak ty.

– Myliłeś się, twierdząc, że jest taka jak Bonnie.

– Ale ułożyłem interesujący scenariusz, prawda? Wciągnęło cię. Najpierw kości, a potem mała, słodka Jane.

– Czyje to były kości? – Milczał. – Powiedz mi. Czy to były kości Bonnie?

– Właściwie nie muszę ci tego mówić.

– Nie musisz.

– Ale wtedy nie wiedziałabyś, jaki jestem sprytny. Jak wspaniale cię oszukałem.

– To nie były kości Bonnie.

– Nie. Doreen Parker.

– Czyli wszystko, co mi mówiłeś o swojej rozmowie z Fraserem, było kłamstwem?

– Nie całkiem. Rzeczywiście z nim rozmawiałem. Załatwiłem to bez najmniejszych trudności, zwłaszcza że byłem agentem FBI. Naśladował mnie i twierdził, że to on zabił kilka z moich ofiar. Ucięliśmy sobie przyjemną pogawędkę i powiedziałem mu, żeby się odczepił od moich zabójstw. Niesłychanie mnie podziwiał, więc zgodził się bez problemu.

– Skąd wiedziałeś o lodach? Z akt policyjnych?

– Nie. Mówiłem ci, że odbyliśmy z Fraserem przyjemną pogawędkę. Dużo mi opowiedział o Bonnie. Chcesz wiedzieć, jak on to zrobił?

Eve zacisnęła pięści. Czuła w sobie straszny ból.

– Nie.

– Tchórz. – Spojrzał na nią zmrużonymi oczyma. – Ale chciałabyś wiedzieć, gdzie zakopał jej ciało, prawda? Zawsze chciałaś ją znaleźć.

– Chcę ją zabrać do domu.

– Już za późno. Niebawem umrzesz. To boli, prawda? Twoja Bonnie jest pochowana całkiem sama w parku narodowym Chattahoochee, a ty będziesz leżała tutaj, setki kilometrów od niej. To cię głęboko rani, prawda?

– Tak.

– Czuję twój ból.

– I to ci sprawia przyjemność, draniu.

– Muszę z każdego momentu wydusić jak najwięcej. I tak wszystko skończy się zbyt szybko. – Zamilkł. – Nie spytałaś mnie jeszcze, jakiego koloru dam ci świecę.

– Nic mnie to nie obchodzi.

– To będzie czarna świeca. Moje świece były czarne i postanowiłem też ci taką przydzielić. Nigdy do tej pory tego nie zrobiłem. Powinnaś czuć się uhonorowana. Świece leżą przy głowie Grunarda. Podnieś je, Eve. Zapal je.

Eve się nie poruszyła.

– Albo je podniesiesz, albo zrobię Jane coś naprawdę bardzo złego, zanim dam jej świecę.

Eve zawahała się, a potem podeszła do Grunarda. Ileż musiał wycierpieć! – pomyślała. Wyraz jego twarzy…

– Podnieś je i chodź tutaj.

Nadal stał w cieniu. Jeśli tam pozostanie, Eve nie ma żadnej szansy. Podniosła czarne świece.

– A teraz chodź w moją stronę.

Powoli ruszyła w jego kierunku.

Jeden krok.

Dwa. Trzy.

– Pospiesz się. Chciałbym jak najprędzej… Rzuciła mu świece w twarz.

– Eve!

Zaczęła biec.

Z cienia do oświetlonego świecami kręgu, gdzie kiedyś stał namiot.

– Nie uciekaj, Eve, gra się skończyła.

Obejrzała się przez ramię. Biegł za nią.

Szybko!

Był coraz bliżej.

Szybciej!

Z ciemności.

Do światła.

Pojedynczy strzał rozdarł nocne powietrze.

Spiro drgnął gwałtownie, potknął się i upadł na kolana.

Nóż wypadł mu z dłoni.

Spojrzał z niedowierzaniem na własną pierś, skąd wypływała pulsująca krew.

– Eve?

Odwróciła się do niego.

– Dopiero teraz gra się skończyła, ty skurwysynu. Dotknął piersi i cofnął rękę. Była powalana krwią.

– Kto…?

– Joe.

– Nie, przeszukałem to miejsce, nim zapaliłem świece. Nie miał się gdzie schować…

– Był snajperem w jednostce specjalnej w wojsku. Kiedyś mi mówił, że trafia do celu z odległości dziewięciuset metrów. Do tego drzewa na zboczu jest niecałe czterysta metrów. Wiedziałam, że cię dostanie, jeśli tylko będzie mógł cię zobaczyć, Spiro.

Otworzył szerzej oczy.

– Wiedziałaś… – zaczął i przewrócił się na ziemię. Podeszła bliżej i uklękła przy nim.

– Gdzie jest Jane?

– Odpieprz się.

– Niedługo umrzesz, Spiro. Teraz możesz mi powiedzieć. Dla ciebie to już żadna różnica.

– Jest… pewna… różnica. Skąd… wiedziałaś?

– Wykonałeś anonimowy telefon na policję i zapakowali mnie do więzienia. Spędziłam tam czterdzieści osiem godzin. Przez pierwsze dwadzieścia cztery godziny byłam przypadkiem psychicznym. Zachwyciłbyś się, gdybyś mnie zobaczył. Potem zrozumiałam, że dzięki temu ty zyskujesz przewagę. Następną noc spędziłam na rozmyślaniach. Doszłam do wniosku, że muszę jakoś odnaleźć Grunarda. Starałam się oddzielić wszystko inne, tak jak robię, kiedy pracuję nad rekonstrukcją czaszki, i skoncentrować się na faktach. Zaczęłam od czegoś, co mnie zaniepokoiło, gdy się o tym dowiedziałam, ale potem o tym zapomniałam, jak zobaczyłam zdjęcie.

– Charlie powiedział, że Sung był ogromnie podekscytowany, mówił coś o przesunięciach i o spektrum, i zanim postanowił, że musi się ze mną zobaczyć, gdzieś najpierw zadzwonił. Mógł dzwonić do Grunarda, jeśli jednak rozpoznał Grunarda na zdjęciu jako mordercę, po co miałby to robić? Nie, to musiało być coś innego. Poprosiłam Logana, żeby się dowiedział, dokąd dzwonił Sung. To był „Multiplex”, jedno z przedsiębiorstw zajmujących się cyfrowymi reprodukcjami na Zachodnim Wybrzeżu. Sung chciał sprawdzić to, co zobaczył na zdjęciu. Wprawdzie działo się to w środku nocy, ale w takich dużych firmach często ktoś w nocy pracuje. Okazało się, że wcześniej wysłałeś zdjęcie do „Multipleksu”, żeby wkleili w nie fotografię Grunarda, tak abym mogła ją „odkryć”. Dlatego zwlekałeś z pokazaniem nam tego zdjęcia.

– I się udało.

– Nie wiedziałeś, że Sung był bardzo zdolny. Znane firmy, takie jak „Multiplex”, opracowują własne programy komputerowe i różnica w przesunięciu spektrum światła jest bardzo charakterystyczna, jak odcisk palca. Sung rozpoznał przesunięcie i wiedział, że ktoś przy tym zdjęciu manipulował. „Multiplex” może by się i nie przyznał do tej konkretnej roboty, ale nie mieli powodu, aby się wypierać technicznych aspektów swoich programów. Czy Charlie zadzwonił do ciebie z laboratorium po telefonie do mnie?

– Oczywiście. Dobrze go wytrenowałem.

– A potem go zabiłeś. Co byś zrobił, gdyby Joe tam nie zszedł i nie odzyskał zdjęcia? Czy ta druga odbitka, którą rzekomo posłałeś do Quantico, nagle by się znalazła?

Nie odpowiedział. Oddychał z coraz większym trudem.

– Ale to były tylko przypuszczenia i musiałam je zweryfikować. W „Multipleksie” nie chcieli ze mną rozmawiać. Prawdopodobnie powiedziałeś im, że to poufna sprawa, a każdy słucha się FBI. Wzięłam więc tę fotografię i sama się nią zajęłam. Nie miałam takiego wyposażenia ani doświadczenia jak Sung, zrobiłam zatem cyfrowe połączenie twarzy twoich braci. – Uśmiechnęła się ponuro. – I co się ukazało ku memu zdziwieniu? Twoja podobizna.

– To kłamstwo. Wcale nie jesteśmy do siebie podobni.

– Masz rację i to mi pomogło. W ten sposób mogłam stworzyć całkowicie odrębną twarz. W prognozowaniu wieku u dzieci często wykorzystuję zdjęcia starszych członków rodziny. Kiedy studiowałam w Ośrodku Zaginionych Dzieci, robiłam kombinacje różnych twarzy z jednej rodziny, żeby sprawdzić, co z tego wyjdzie. Nawet jeśli członkowie rodziny nie byli do siebie podobni, podobieństwa wychodziły w połączeniach. Twarz, którą otrzymałam, nie była bardzo podobna do ciebie, ale jednak coś z ciebie w niej było, a kiedy ją „postarzyłam”, efekt był jeszcze pełniejszy. I dlatego zaczęłam się ponownie zastanawiać nad wszystkimi wydarzeniami.

– Nie popełniłem… żadnych… błędów. Na pewno… nie.

– Nie, byłeś niemal doskonały. Ale zawsze tkwiłeś gdzieś przy mnie, bliżej lub dalej.

– Tak jak Grunard.

– Owszem. Nie zgadzało mi się coś z rozmową z Donem, kiedy byłeś razem ze mną w chacie Joego, ale później zdałam sobie sprawę, iż to nie była prawdziwa rozmowa. Don wygłosił krótkie stwierdzenie i się rozłączył. Alibi nagrane na taśmie i nastawione na określoną godzinę. Bardzo sprytnie. Potrząsnęła głową.

– Kiedy w końcu doszłam do wniosku, że ty jesteś Donem, wiele spraw się wyjaśniło. Wiele razy kierowałeś Joego i mnie w niewłaściwym kierunku i oszukiwałeś. Niczego nie podejrzewaliśmy, pracowałeś przecież w FBI.

– Strasznie jesteś z siebie dumna. – Twarz Spiro przybrała złośliwy wyraz. – Nie wygrałaś. Ja nie umrę. Czuję się coraz lepiej. Przeżyję i co najwyżej powiedzą, że jestem szaleńcem.

– Nie przeżyjesz.

Spojrzała w górę i zobaczyła przy sobie Joego, wpatrującego się w Spiro.

– Jeśli jest najmniejsza choćby szansa, że mógłbyś przeżyć, wpakuję ci następną kulę, nim zjawi się tu policja – powiedział Joe. – Już teraz byłbyś martwy, gdybym zaryzykował strzał w głowę, ale byłeś za blisko Eve.

– Bliżej niż ty. Bliżej niż ktokolwiek. O tobie zapomni. O mnie nie zapomni nigdy. – Przeniósł wzrok na Eve. – Dziewczynka umrze. Dobrze ją ukryłem, a w nocy jest tu bardzo zimno. Nie ma płaszcza i jest związana. Nie znajdziesz jej tak szybko.

– Kłamiesz. Sarah i Monty już jej szukają. Na pewno ją znajdą – powiedziała Eve, choć poczuła dreszcz strachu.

– A może cię oszukałem? Wiedziałem, że masz Sarah i Monty’ego. Powinnaś sama wiedzieć, że nigdy nie przyjmuję niczego za pewnik. A, widzę, że się boisz. Nie jesteś taka…

– Czy mogłabyś zejść na dół i zaczekać w samochodzie? – spytał Joe. – Najwyższy czas pożegnać się z draniem.

– Ona ci na to nie pozwoli. Nadal ma zbyt miękkie serce. – Spiro uniósł się lekko w górę. – Dziewczynka umrze, ale ja będę żył na wieki. Będę żył… – Krew wytrysnęła mu z klatki piersiowej. – Zatamuj krwawienie, Eve wiesz, że nie możesz pozwolić mi umrzeć.

– Odpieprz się – powiedziała, wstając.

– Musimy zawiadomić lokalną policję, a potem zadzwonić do Sarah, aby sprawdzić, czy znalazła już Jane – zwróciła się do Joego.

– Zaraz do ciebie przyjdę – obiecał Joe.

– Nie – zaprotestowała, spoglądając w dół na Spiro. – Wcale nie chcę, aby to się stało szybko. Niech się drań powoli wykrwawi na śmierć.

Odwróciła się i odeszła.

– Eve!

Patrzyła wprost przed siebie, ignorując błagalny i pełen bólu okrzyk Spiro.

– Nie znaleźliśmy jej, Eve – powiedziała Sarah.

– Temperatura spada.

– Wiem. Drań mógł nam podać fałszywy ślad, a nawet kilka.

– Chce, żeby zginęła.

– Monty rusza w nowym kierunku. Muszę iść. – Sarah się rozłączyła.

Eve zwróciła się do Joego:

– Poruszają się w kółko. – Zadrżała nagle, gdy gwałtowny poryw wiatru przeniknął ją do szpiku kości. – Jest chyba koło zera. Jeśli ją do czegoś przywiązał, Jane nie może się nawet rozgrzać.

Kolejny fałszywy ślad.

Ile jeszcze ten skurwysyn przygotował takich śladów? – pomyślała Sarah.

Dziecko?

Monty też był zdezorientowany. Biegał w kółko, starając się znaleźć trop.

Nagle zatrzymał się w miejscu i skierował na wschód. Dziecko?

– Co to jest, chłopcze? Uniósł łeb, jakby czegoś nasłuchiwał. Wielki Boże, cały drżał i sierść miał sztywno postawioną na karku. Co się działo? Inne dziecko.

Monty ruszył biegiem na wschód. Inne dziecko. Inne dziecko. Inne dziecko…

– Znaleźliśmy Jane – powiedziała Sarah. – Pod kamieniami na zboczu wąwozu. Z łatwością można byłoby jej nie zauważyć.

– Nic jej nie jest?

– Zmarzła, ale niegroźnie. Monty leży przy niej, aby ją ogrzać. Jak tylko trochę odetchnę, wyruszymy na dół.

– Przyjdziemy do was.

– Nie, chcę ją zabrać z tego zimna. Dałam jej mój żakiet, a droga ją rozgrzeje.

Eve zwróciła się do Joego, który schodził ze wzgórza:

– Z Jane wszystko w porządku.

– Dzięki Bogu! – Obejrzał się przez ramię. – Szkoda, że Spiro nie żyje i nie możemy mu tego powiedzieć.

– Czy…?

Joe potrząsnął głową.

– Nie żył już, kiedy tam poszedłem, aby sprawdzić, co się dzieje.

– Nie miałabym ci za złe, gdybyś go dobił. Sama wolałabym go zabić niż ryzykować, że przeżyje i znajdzie się na wolności.

– Zmieniłaś się.

– Tak.

Spojrzała w górę, na szczyt wzgórza nadal oświetlony świecami. Don ją zmienił. Nie w taki sposób, w jaki chciał. Myślał, że pociągnie ją w dół, odsunie od życia.

Nie zdawał sobie sprawy, iż spowodował to, że znów chciała żyć. Znienawidziłby ją za to.

– Jedzie policja – powiedział Joe, obserwując dwa nadjeżdżające samochody z wirującym niebieskim światłem. – Musimy im coś niecoś wyjaśnić.

– Tak.

Wzięła go za rękę. Jego uścisk był ciepły, silny i niewzruszony. Widzisz, co mi dałeś, Donie? Miłość. Światło w miejsce ciemności.

Obyś się spalił w piekle!

Uścisnęła dłoń Joego i ruszyli drogą w kierunku policjantów.

– Nie przejmuj się – dodała. – Razem damy sobie radę.

Загрузка...