Rozdział czwarty

– Idź spać – powiedział Joe, kiedy weszli do domu. – Zadzwonię do Spiro i poproszę go o tę czaszkę. Eve rzuciła okiem na zegarek. Była prawie czwarta rano.

– Nie będzie zachwycony, jeśli go teraz obudzisz.

– Wątpię, czy śpi. Kiedy pracuje nad czymś, prawie nie sypia. Całkowicie się poświęca.

– To dobrze – orzekła Eve, idąc do sypialni. – Uważam, że należy się poświęcać.

– Nie mów. – Joe sięgnął po telefon. – Idź już. Załatwię ci tę czaszkę.

– Dzięki, Joe.

Eve zamknęła za sobą drzwi i poszła do łazienki. Prysznic i łóżko – pomyślała. W żadnym wypadku nie wolno rozmyślać o Bonnie. Ani o tych dwóch chłopcach. Nie wolno wysnuwać żadnych wniosków. Wszystko może zaczekać, aż odpocznie i pokona przerażenie i szok. Jutro, kiedy wstanie, spróbuje jakoś dojść z tym do ładu.

– Wyglądasz strasznie – powiedział Joe. – Nie mogłaś spać?

– Przespałam się parę godzin. Jakoś nie mogłam się wyłączyć. Spiro da mi tę czaszkę?

– Nie obiecał niczego konkretnego. Powiedział, że musi to omówić po rozmowie z tobą.

– Przyjedzie tutaj?

– Dziś o trzeciej po południu. – Joe spojrzał na zegarek. – Za pół godziny. Masz czas na śniadanie. Albo na obiad. Co chcesz?

– Kanapkę. – Eve podeszła do lodówki. – Wciąż jest mi zimno. Pożyczyłam sobie jeszcze jedną flanelową koszulę.

– Zauważyłem. Lepiej na tobie wygląda. – Joe usiadł i przyglądał się, jak Eve robi sobie kanapkę z szynką i z serem. – Nie mam nic przeciwko temu, żebyś chodziła w moich ciuchach. Po tylu latach już się do tego przyzwyczaiłem. Tak jest wygodniej.

Eve ze zrozumieniem kiwnęła głową. Przebywanie w towarzystwie Joego było tak samo wygodne jak noszenie jego miękkich flanelowych koszul.

– Muszę ci coś powiedzieć. – Kiedy Eve spojrzała na niego z przestrachem, szybko potrząsnął głową. – To nic okropnego, ale musisz wiedzieć.

– Co?

– Mark Grunard odkrył, gdzie jesteś.

– Mark Grunard? – powtórzyła, marszcząc brwi.

– Dziennikarz z telewizji. Na pewno nieźle się naszukał, żeby odnaleźć ten dom. Musiałem pójść na kompromis. Słyszałaś o Grunardzie?

Eve potaknęła.

– Pracuje dla kanału trzeciego. Przygotowuje coś w rodzaju reportaży kryminalnych. Pamiętam go z procesu Frasera. – Eve skrzywiła się niechętnie. – Ledwie pamiętam kogokolwiek lub cokolwiek oprócz samego Frasera.

– Mówiłem ci, że musiałem znaleźć jakiś sposób, żeby skierować dziennikarzy na fałszywy trop. Sam nie byłbym w stanie tego zrobić, więc zawarłem z nim umowę.

– Jaką umowę?

– We wczorajszych wiadomościach o szóstej wieczorem Mark Grunard mówił o szukaniu ciebie. Pokazał zdjęcie tego domu i wyraził swoje rozczarowanie, że cię tu nie ma. Powiedział też, że ktoś wspomniał mu o łodzi zakotwiczonej przy wybrzeżu Florydy. Po wiadomościach wskoczył do samolotu do Jacksonville i jestem pewien, że to samo zrobiła co najmniej połowa dziennikarzy.

– I co mu za to obiecałeś?

– Wyłączność. Zachowa dla siebie miejsce twego pobytu, dopóki nie będziemy gotowi z wyjawieniem całej historii. Ale będziesz się musiała spotkać z nim tutaj kilka razy.

– Kiedy?

– Niedługo. Zapłacił pierwszą ratę za umowę. Zechce czegoś w zamian. Czy masz jakieś zastrzeżenia do Grunarda?

Spróbowała go sobie dokładniej przypomnieć. W starszym wieku, siwe skronie, ciepły uśmiech.

– Chyba nie. Co byś zrobił, gdybym powiedziała, że go nie cierpię?

– Pozbyłbym się go jakoś. Ale lepiej, że nie muszę się wycofywać z danego słowa. Skończ kanapkę.

– Jem. – Ugryzła kolejny kęs. – Dlaczego wybrałeś akurat Grunarda? Dobrze go znasz?

– Dość dobrze. Czasami spotykamy się na kielichu u Manuela. Ale tak naprawdę to on mnie wybrał. Wczoraj rano, kiedy pojechałem po czaszkę na uniwersytet, czekał tam na mnie i przedłożył propozycję nie do odrzucenia.

– Ufasz mu?

– Nie musimy mu ufać. Jak długo uważa, że mu się to opłaci, będzie kierował innych na fałszywe ślady.

– Wydaje mi się, że nie możemy się spodziewać więcej…

Ktoś zastukał do drzwi.

– Spiro. Cholera, nawet nie zjadłaś kanapki.

– Przeklęty dyktator.

Eve odsunęła talerz z nie dojedzoną kanapką, gdy Joe otworzył drzwi Robertowi Spiro.

– Dzień dobry pani – powiedział grzecznie Spiro i zwrócił się do Joego: – Przez cały ranek walczyłem z mediami. Chcą wiedzieć, kto mi powiedział o dwóch ciałach w wąwozie.

– I co im powiedziałeś?

– Że to był mój instynkt – odparł ponuro Spiro. – W końcu dlaczego nie? Ludzie i tak myślą, że my się zajmujemy jakimiś nadprzyrodzonymi rzeczami. Czy ma pani jeszcze coś do dodania, oprócz tego, co powiedział mi Joe? – zwrócił się do Eve.

Eve spojrzała na Joego.

– Powiedziałem mu wszystko – wyjaśnił.

– Nie mam zatem nic więcej do dodania – potwierdziła – prócz tego, że on znów zadzwoni.

– Może.

– Na pewno. I chcę, żebyście byli na to przygotowani. Czy można założyć podsłuch w telefonie?

– Czy Joe jeszcze tego nie załatwił?

– Byłem zajęty wczoraj wieczorem. Poza tym ciężko mi będzie przekonać do tego policję, bo szefowa w Atlancie nie chce się w tę sprawę angażować.

– Jeśli ci chłopcy są tymi, o których myślicie, policja w Atlancie jest na straconej pozycji.

– Ja to sprawdzę – powiedziała Eve. – Niech mi pan dostarczy czaszkę.

Spiro się nie odzywał.

– Niech pan mi ją da.

– Pani nie powinna się bardziej w to angażować. To zbyt niebezpieczne.

– Już jestem zaangażowana.

– Ale nie do końca. Jeśli ten mężczyzna, który do pani zadzwonił, naprawdę zamordował wszystkich tych ludzi z Talladegi, to niebezpieczeństwo jest ogromne. Na razie traktuje panią jako bierną ofiarę i czuje nad panią władzę. To może mu nawet wystarczy. Jednakże gdy pani podejmie agresywne działania, może się rozzłościć i zrobić coś gwałtownego.

– To mu nie wystarczy. – Eve spojrzała Robertowi Spiro prosto w oczy. – A ja nie będę bierną ofiarą. Ten skurwysyn ma kości Bon… Tej małej dziewczynki. On ją zabił.

– Być może.

– Najprawdopodobniej. Wiedział o chłopcach. Czy macie dość DNA do analiz?

– Na razie to sprawdzamy. Kości są potrzaskane i…

– I analiza długo będzie trwała. Niech pan da mi jedną czaszkę.

Spiro uniósł brwi i spojrzał na Joego.

– Uparta kobieta.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo. Lepiej daj jej tę czaszkę.

– Czy będziesz za nią odpowiedzialny, Quinn? Ja nie żartowałem, kiedy mówiłem, że tego rodzaju inicjatywa sprowokuje agresję.

– Sama jestem za siebie odpowiedzialna – przerwała mu Eve. – Niech pan mi da czaszkę.

Spiro uśmiechnął się lekko.

– Zrobiłbym to, gdybym nie wiedział, że…

Zadzwonił telefon.

Joe ruszył w stronę aparatu telefonicznego przy drzwiach.

– Zaczekaj. – Spiro kiwnął głową do Eve. – Niech pani odbierze. Czy jest drugi aparat?

Telefon znów zadzwonił.

– W kuchni – odparł Joe.

Spiro pobiegł do kuchni i Eve, na jego znak, podniosła słuchawkę.

– Halo?

– Posłuchaj uważnie – powiedział znajomy głos. – Wiem, że twój telefon jest już przypuszczalnie na podsłuchu i nie będę mówił długo, żeby mnie nie namierzyli. Od tej pory będę do ciebie dzwonił na telefon komórkowy. – Zachichotał. – Miałaś przyjemną wycieczkę do Talladegi? Zmarzłaś, co?

Odłożył słuchawkę.

Eve zrobiła to samo i odwróciła się do Roberta Spiro.

– Używa mechanicznego zniekształcacza głosu – stwierdził Spiro. – Czy tak samo brzmiało to za pierwszym razem?

– Tak.

– Ciekawe.

– Wiedział, że pojechałam do Talladegi. Musiał nas śledzić.

– Albo blefuje.

– Nie sądzę – powiedziała Eve i zadrżała.

– Ja też nie. – Spiro wzruszył ramionami. – Dostarczę pani czaszkę. To nic nie zmieni. On do końca rozegra swój scenariusz.

– Skąd wiesz? – spytał Joe.

– Są dwa rodzaje wielokrotnych morderców. Niezorganizowani i zorganizowani. Niezorganizowany morderca zabija spontanicznie, przypadkowo i niechlujnie. Talladega wskazuje na zorganizowanego zabójcę. Ciała schowane i przetransportowane na inne miejsce. Brak broni i jakichkolwiek śladów. Telefonując, stara się, żeby go nie rozpoznano. Ma wszystko obmyślone i zaplanowane. To pasuje do odpowiedniego wzoru.

– Jakiego wzoru? – zapytała Eve.

– Przeciętna lub ponadprzeciętna inteligencja, znajomość procedur policyjnych, może nawet jakiś związek z policją, własny samochód w dobrym stanie, częste podróże, morderstwa na ogół poza miejscem stałego zamieszkania. Umie się przystosowywać do sytuacji, ma dar przekonywania, który wykorzystuje do…

– Wystarczy.

– Sprzeczał się pan ze mną – powiedziała Eve – ale przez cały czas był pan pewien, że to jest potwór z Talladegi, prawda?

– Moja praca polega na tym, żeby przeanalizować to, co uważamy za prawdę, z każdego punktu widzenia. – Spiro podszedł do drzwi. – Kiedy znów zadzwoni, niech pani zapisze wszystko, co powiedział, słowo po słowie, gdy pani tylko odłoży słuchawkę. Rozmowy przez telefony cyfrowe są trudne do namierzenia, ale na wszelki wypadek założymy podsłuch w telefonie tu, w domu. Jeśli nie będzie się mógł dodzwonić, może skorzysta z tego numeru.

– Skąd wie, że w ogóle mam telefon cyfrowy? Skąd ma mój numer? Jest zastrzeżony. Tak samo jak ten domowy numer Joego.

– Jeśli się jest dostatecznie zdeterminowanym i przebiegłym, wszystkiego można się dowiedzieć. Jak już mówiłem, jedną z cech zorganizowanego mordercy jest przeciętna lub ponadprzeciętna inteligencja. Ale ma pani rację. Każę sprawdzić przedsiębiorstwa telefoniczne i ewentualne przecieki z bazy danych. – Spiro zatrzymał się przy drzwiach. – Mam czaszkę w samochodzie. Chodź ze mną, Joe.

– Co pan chcę powiedzieć Joemu, żebym nie słyszała?

Zawahał się, a potem wzruszył ramionami.

– Przyślę tu Charliego, żeby pilnował domu, gdy będzie pani pracować nad czaszką. Muszę wracać do Talladegi na spotkanie ze Spaldingiem z wydziału porwań i zabójstw nieletnich, aby mu wyjaśnić, czemu nadeptuję mu na odciski, dając pani tę czaszkę. Oni mają swoich rzeźbiarzy sądowych.

– Charlie nie jest mi potrzebny. Mam Joego.

– Trochę większa ochrona nigdy nie zaszkodzi. Nawet znacznie większa ochrona też by nie zaszkodziła. Postaram się ją jak najszybciej załatwić. Jedną z cech zorganizowanego zabójcy jest to, że wybiera sobie ofiarę. – Spiro zmarszczył czoło. – Chociaż prawie zawsze jest to ktoś obcy. Niepokoję się, że chce z panią nawiązać osobisty kontakt.

– Z pewnością by się zmartwił, że psuje panu określony profil – zauważyła ironicznie Eve. – Być może kieruje się własnymi zasadami.


Spiro ponuro zacisnął wargi.

– Byłoby lepiej dla pani, gdyby tak nie było. Tylko w ten sposób możemy go złapać.

– Kiedy przyjedzie Charlie?

– Za parę godzin. Dlaczego pani pyta?

– Chcę, żeby Joe pojechał do Atlanty i przywiózł mi – zdjęcia tych chłopców. Po zakończeniu rekonstrukcji muszę dokonać weryfikacji.

– Joe powinien zostać tu z panią. FBI przefaksuje mi zdjęcia do Talladegi i sam je tu pani przywiozę.

– Dziękuję.

– Nie ma za co. Powinna pani wrócić do miasta. Tu jest pani zbyt wyizolowana.

– Potrzebuję izolacji, żeby zająć się rekonstrukcją czaszki.

– A ja muszę złapać tego mordercę. – Robert Spiro wzruszył ramionami. – I dlatego chyba w tym przypadku zaryzykuję pani życie.

– Miło z twojej strony – rzucił Joe.

– Zamknij się! – krzyknął Spiro. – Ostrzegałem was oboje, że praca nad tą czaszką może być niebezpieczna. Bez rezultatu. Nie miej więc teraz do mnie pretensji, że zrobię wszystko, aby złapać zabójcę. Przez cały ostatni tydzień gapiłem się na te dziewięć grobów. Bóg wie, ile jeszcze osób zabił. Czy wiesz, ilu wielokrotnych morderców grasuje po świecie? Przypuszczalnie łapiemy jednego na trzydziestu. Wpadają nam w ręce ci najgłupsi, ci, co popełniają błędy. Sprytni zabijają w nieskończoność. To jest jeden z tych sprytnych. Tym razem jednak mamy szansę. Nie wiem, dlaczego daje nam tę szansę, ale zamierzam ją wykorzystać.

– Dobrze, już dobrze. – Joe podniósł ręce do góry. – Nie spodziewaj się tylko, że pozwolę, abyś używał Eve jako przynęty.

– Przepraszam. – Spiro usiłował się opanować. – Nie chciałem… Może powinienem wziąć urlop.

– Raczej na pewno.

– Jestem w dobrej formie. Połowa ludzi w moim wydziale korzysta z pomocy psychoanalityków. Proszę, bądźcie ostrożni. To wszystko mi się nie podoba. Jest coś… – Przerwał i potrząsnął głową. – Chodź po tę cholerną czaszkę.

Eve podeszła do okna i przyglądała się, jak Spiro otwiera bagażnik, wyjmuje małe zawiniątko i podaje je Joemu. W pewnym momencie, jakby czując na sobie jej wzrok, podniósł głowę, uśmiechnął się do niej sardonicznie, podniósł dłoń w pożegnalnym geście i zatrzasnął bagażnik.

Co takiego mówił o nim Charlie?

Człowiek, który wpatruje się w potwory.

Wiedziała, że to może doprowadzić człowieka nad skraj przepaści. Sama tam była.

Joe wrócił do domu i zamknął drzwi.

– No, masz. Przypuszczam, że chcesz zacząć od razu.

Kiwnęła głową.

– Postaw ją na postumencie, Joe. Uważaj. Nie wiem, jak bardzo jest uszkodzona.

Rozwinął materiał i postawił czaszkę na postumencie.

– To jest ten młodszy chłopiec – powiedziała. – Jak on się nazywa?

– John Devon. Jeśli to jest jedna z ofiar Fra…

– Zaoszczędź sobie tych „jeśli”. Wiem, do czego zmierzasz, ale tylko mi teraz przeszkadzasz. – Podeszła bliżej do postumentu i wlepiła wzrok w małą, kruchą czaszkę. Biedne dziecko. Zaginione dziecko. – John Devon – szepnęła.

Weź mnie do domu.

Spróbuję, John.

Poprawiła okulary na nosie i odwróciła się do stołu.

– Ściemnia się. Zapal światło, dobrze? Muszę zacząć pomiary.

Spiro przyjechał nazajutrz, tuż przed południem. Pomachał żółtą kopertą, którą trzymał w ręce.

– Mam zdjęcia. Chcę je pani zobaczyć?

– Nie. – Eve wytarła dłonie w ręcznik. – Nigdy nie oglądam zdjęć przed końcem pracy. Nie mogę się niczym sugerować.

Spiro przyjrzał się czaszce.

– Żaden z tych zaginionych dzieciaków tak nie wyglądał. Te patyczki, wystające z każdej strony, sprawiają, że wygląda jak ofiara hiszpańskiej inkwizycji. Co to jest?

– Wyznaczniki grubości tkanki. Mierzę czaszkę i przycinam każdy wyznacznik na odpowiednią grubość, którą potem przyklejam w odpowiednim miejscu twarzy. Każda czaszka ma ponad dwadzieścia punktów, dla których znamy grubość tkanki.

– A później?

– Biorę kawałki plasteliny i przyklejam je między wyznacznikami. Kiedy skończę, zaczynam wygładzanie i wypełnianie.

– To niewiarygodne, że można osiągnąć takie rezultaty wyłącznie na podstawie pomiarów.

– Do tego dochodzą umiejętności i instynkt.

– Jestem tego pewien – przyznał z uśmiechem. – Były jakieś telefony?

– Nie.

Rozejrzał się po domu.

– Gdzie jest Quinn?

– Na dworze.

– Nie powinien zostawiać pani samej.

– W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin nie zostawił mnie samej na dłużej niż pięć minut. Kazałam mu pójść na spacer.

– Nie powinien pani słuchać. To nie…

– Gdzie jest Charlie? – przerwała. – Joe usiłuje go złapać od wczoraj. Dzwonił do Talladegi i powiedziano mu, że wyjechał, ale tutaj nie dotarł.

– Przykro mi, że się pani denerwowała. Wiedziałem, że Quinn pani pilnuje i skierowałem w tę okolicę dodatkowy patrol. Wysłałem Charliego do Quantico, żeby złożył raport w sprawie Talladegi. Będzie tu dziś wieczorem.

– Byłam zbyt zajęta, żeby się denerwować. To Joe się niepokoił. Myślałam, że osobiście składa pan raporty.

– To, że jestem starszym agentem, ma swoje dobre strony. Staram się unikać Quantico. Wolę pracować w terenie – dodał z uśmiechem. – Quinn zazwyczaj doskonale daje sobie radę. Wszyscy żałowali, że odszedł z biura. – Rzucił okiem na czaszkę. – Kiedy pani skończy?

– Jutro. Może. Nie wiem.

– Jest pani zmęczona.

– Nic mi nie jest. – Zdjęła okulary i potarła oczy. – Trochę mnie pieką oczy. To jest zawsze najgorsze.

– Dopiero jutro?

Przyjrzała mu się ze zdumieniem.

– Co za różnica? Z początku nie chciał pan w ogóle dać mi tej czaszki.

– Chcę wiedzieć, czy to jest John Devon. Jeśli tak, będę miał jakiś punkt zaczepienia. Na razie nic nie mam. To paskudna sprawa – mruknął. – Mam wrażenie…

– Sławny tajemniczy instynkt? – spytała z uśmiechem.

– Czasem miewam przeczucia. Nie ma w nich niczego tajemniczego.

– Chyba nie.

Spiro podszedł do okna i wyjrzał na dwór.

– Denerwuję się tym mordercą. Ciała zakopano wiele lat temu i już wtedy był bardzo ostrożny. Co robił od tam tej pory? Co robił przed Talladegą? Od jak dawna zabija?

Eve potrząsnęła głową w milczeniu.

– Często się zastanawiam, kim zostają mordercy po dłuższym czasie. Czy się zmieniają? Jak często trzeba zabijać, żeby się zmienić z potwora w superpotwora?

– Superpotwór? To brzmi jak bohater komiksów.

– Jeśli kiedykolwiek stanie pani z nim twarzą w twarz, na pewno nie będzie pani wesoło.

– Chce pan powiedzieć, że z latami morderca staje się sprawniejszy?

– Sprawniejszy, sprytniejszy, bardziej doświadczony, bardziej arogancki, bardziej zdeterminowany, bardziej nieczuły.

– Miał pan kiedyś do czynienia z takim superpotworem?

– Nic mi o tym nie wiadomo. – Odwrócił się od okna i spojrzał na Eve. – Z drugiej strony superpotwór upodabnia się do otoczenia. Minęłaby go pani na ulicy i nie wzbudziłby żadnych podejrzeń. Gdyby Bundy zabijał dostatecznie długo, z pewnością stałby się superpotworem. Był do tego zdolny, ale zaczął się popisywać brawurą.

– Jak może pan być tak beznamiętny?

– Jeśli dochodzą do głosu emocje, od razu sprawa przybiera niekorzystny obrót. Mężczyzna, który do pani dzwonił, nie pozwoliłby sobie na jakiekolwiek wzruszenia, gdyby mu w czymś przeszkadzały. Ale będzie żerował na pani uczuciach. To część władzy. Niech mu pani nie okaże strachu. Będzie tym żył.

– Ja się go nie boję.

Spiro przyglądał jej się uważnie.

– Wierzę, że mówi pani prawdę. Dlaczego się pani nie boi? Powinna się pani bać. Wszyscy boją się śmierci.

Eve milczała.

– Może pani nie – powiedział wolno.

– Mam taki sam instynkt samozachowawczy jak każdy człowiek.

– Nie wolno pani nie doceniać tego człowieka. On za dużo wie. To może być każdy: urzędnik z telefonów, gliniarz, który kiedyś zatrzymał panią za przekroczenie prędkości, czy adwokat z dostępem do akt sądowych. Niech pani nie zapomina, że on działa od bardzo dawna.

– Jak mogłabym zapomnieć? – Eve spojrzała na czaszkę. – Muszę wracać do pracy.

– Rozumiem, że to propozycja, abym sobie poszedł. Proszę mi dać znać, jak pani skończy.

– Na pewno to zrobię.

Już o nim zapomniała i zaczęła wypełniać przestrzenie między wyznacznikami.

Quinn czekał przy samochodzie agenta Spiro.

– Chodź, coś ci pokażę.

– Wiedziałem, że jesteś w pobliżu. – Spiro poszedł za nim za dom. – Nie powinieneś zostawiać jej samej.

– Nie zostawiłem jej samej. Byłem stale w zasięgu wzroku. – Joe wszedł w krzaki i ukląkł. – Widzisz te ślady? Ktoś tu był.

– To nie jest odcisk stopy.

– Nie, zatarł za sobą ślady, ale trawa jest pochylona. Starał się ją wyprostować i chyba nie zdążył.

– Bardzo dobrze. – Spiro powinien był wiedzieć, że Quinn wszystko zauważy. Zwłaszcza dużo zawdzięczał treningom i pracy w jednostce specjalnej. – Myślisz, że to nasz człowiek?

– Kto inny chciałby zamaskować swój pobyt?

– Obserwuje ją?

Quinn podniósł głowę i spojrzał na las.

– Teraz nie. Tam nikogo nie ma.

– Wyczułbyś go? – spytał drwiąco Spiro.

– Coś w tym rodzaju – przyznał Joe. – Może dzięki domieszce krwi indiańskiej. Mój dziadek był mieszańcem.

A może zawdzięczał to treningowi w jednostce specjalnej, gdzie chodziło przede wszystkim o to, żeby znaleźć wroga i go zniszczyć.

– Skoro zacząłeś tu szukać, to znaczy, że spodziewałeś się coś znaleźć.

– Był dla niej okrutny. Chciał ją zranić. Pomyślałem, że może chciał na własne oczy zobaczyć, jak Eve cierpi. – Joe wstał i cofnął się o krok. – Może chciał się upewnić, że ona tu jest. Tak czy owak wiedziałem, że się zjawi – oświadczył. – Ściągnij tu ekipę śledczą, może znajdą jakieś ślady.

– Mamy masę roboty w Talladedze. Niech przyjadą tu twoi ludzie.

– Nic nie zrobią, dopóki nie będą pewni, że muszą się w to włączyć, a będą pewni dopiero wtedy, jak Eve skończy rekonstrukcję czaszki. Wówczas, ze względu na jej reputację, nie odważą się już dłużej udawać, że nic się nie stało.

– A na razie jesteś uzależniony ode mnie, tak? Wobec tego byłoby miło, gdybyś prosił zamiast rozkazywać.

– Proszę – wykrztusił Joe. Spiro uśmiechnął się krzywo.

– Za szybko się poddajesz. I tak przysłałbym tu ekipę.

– Drań.

– Od czasu do czasu trzeba cię przywoływać do porządku. Charlie przyjedzie wieczorem. Podobno się denerwowałeś.

Joe spojrzał na niego zmrużonymi oczyma.

– Chciałeś, żebym się denerwował. Kiedy nie mogłem się skontaktować z Catherem, zadzwoniłem do ciebie. Twój telefon nie odpowiadał, zadzwoniłem więc do centrum dowodzenia i szeryf Bosworth powiedział, że nie masz czasu odbierać telefonów.

– Szeryf mówił prawdę. Okazało się, że nie zrobiono zdjęć lotniczych grobów, aby sprawdzić, czy ciała były zakopywane według jakiegoś wzoru. Zajęło mi to dużo czasu.

– Nie mów, że nie miałeś dwóch minut na telefon do mnie. Chciałeś, żebym się zdenerwował.

– Dzięki nerwom człowiek jest cały czas czujny. A ty musisz być bardzo czujny.

– Nie jestem pewien, czy to właśnie Cather powinien pilnować Eve. Nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia.

– Nie jest typowym agentem FBI, jeśli o to ci chodzi.

Nie jest cyniczny, nie jest w swoich działaniach metodyczny, lecz jest entuzjastą. Z trudem udało mi się uzyskać dla niego przyjęcie do mojego wydziału, co nie oznacza, że nie jest w pełni wykwalifikowany. Świeżym okiem widać znacznie więcej. Na pewno poradzi sobie z tym zadaniem. Poza tym kazałem tu przysłać trzech innych agentów, którzy mają patrolować lasy w okolicach domu. Będą podlegać Charliemu Catherowi. Zadowolony?

– Nie.

– Oczywiście, chciałbyś, żeby obstawić to miejsce batalionem ludzi.

– Im mniej ochrony, tym bardziej jest prawdopodobne, że maniak będzie dzwonił.

Spiro spojrzał mu prosto w oczy.

– Zgadza się. Przyślę tu ludzi, żeby ją chronić, ale nie zamierzam go zniechęcać.

– Wolisz, żeby Eve ryzykowała życie?

– Nie bądź śmieszny. Ona jest dla nas bardzo cenna. Nie mamy, przynajmniej na razie, innej przynęty.

– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

– Ja go muszę złapać, Quinn. Nie mogę zaryzykować, że mi się wymknie. Możesz się śmiać, ale po tylu dniach spędzonych w Talladedze i wpatrywaniu się w te groby czasem czuję… – Przerwał, a potem wzruszył ramionami. – On należy do mnie.

– A Eve?

– To tylko jedna kobieta. Nie wiemy, ile osób jeszcze zginie, jeśli go teraz nie złapiemy.

– Ty pieprzony draniu!

– Nie masz wyboru. Jeśli chcesz go dorwać, ja jestem najlepszy. Będę tak długo szedł za jakimkolwiek tropem, aż go złapię. – Ruszył przed siebie, ale znów się zatrzymał. – Poza tym nie podoba mi się stosunek Eve Duncan do tego wszystkiego.

– Zwariowałeś! Pracuje non stop nad rekonstrukcją czaszki.

– Nie o to mi chodzi. – Spiro zmarszczył brwi. – Ona się go nie boi. To mu się nie będzie podobało. Rozzłości się i będzie jeszcze bardziej zdeterminowany, żeby ją złamać. Jeśli nie będzie mógł dotrzeć bezpośrednio do niej, spróbuje dopaść kogoś jej bliskiego.

– Wczoraj wieczorem udało mi się wykorzystać pewne wpływy i załatwiłem całodobową ochronę dla jej matki.

– Bardzo dobrze.

– Jednakże nie mówiłem o tym Eve i nie zamierzam jej mówić o agentach strzegących domu. Powiedz swoim ludziom, żeby nie kręcili się tutaj ze zręcznością słoni. Eve jest tak zaabsorbowana swoją pracą, że i tak by ich pewno nie zauważyła, ale na razie ma dość problemów.

– Bardzo się o nią martwisz.

– Masz rację i nie zapominaj o tym, Spiro. Jeśli ten maniak dopadnie ją z twojej winy, Eve nie będzie jedyną ofiarą.

Charlie Cather zjawił się cztery godziny później.

– Przepraszam za spóźnienie – powiedział z uśmiechem. – Zamierzałem być tutaj już godzinę temu, ale za późno wyjechałem z Quantico. Miałem nadzieję, że dostanę przed wyjazdem wyniki analizy, ale jeszcze nie skończyli.

Eve podniosła głowę znad czaszki.

– Jakiej analizy?

– Mamy program, który na podstawie podanych przez nas faktów dotyczących zabójstwa wyszukuje w bazie danych obejmujących cały kraj podobne pod względem sposobu działania przestępstwa, zgłoszone policji w danym okresie.

– Nie wiedziałem, że Spiro zgodził się na wykorzystanie tego programu – przyznał Joe.

– Oczywiście, i podaliśmy wszystkie dane o ofiarach. Czekali na ostatni raport, ale gdzieś się zawieruszył. Znalazłem go tuż przed wyjazdem z Talladegi i postanowiłem osobiście przekazać do Quantico.

– Jaki okres wpisaliście do komputera? – spytała Eve.

– Trzydzieści lat. Na wszelki wypadek.

Eve wpatrywała się w niego oszołomiona. Trzydzieści lat?! Charlie zwrócił się do Joego:

– Powiedziałem, żeby wyniki przekazali mi tutaj. Będę w samochodzie. Zawiadomi mnie pan, jak zadzwonią?

– Może pan przecież tu zaczekać – powiedziała Eve.

Charlie potrząsnął głową.

– Spiro kazał mi pilnować domu z zewnątrz. Nie był by zachwycony, gdyby się dowiedział, że grzeję sobie tyłek przy piecu. Mógłbym im kazać dzwonić na mój telefon komórkowy, ale pomyślałem, że skorzystam z okazji i przyjdę na chwilę do środka. – Podszedł do postumentu. – Zrobiła pani duże postępy, prawda? Ile to jeszcze potrwa?

Eve wzruszyła ramionami.

– To zależy.

– W Quantico często robią takie rekonstrukcje komputerowe, ale to jest bardziej… osobiste.

– Aha.

– Wygląda na drobnego chłopca. Biedny dzieciak. Nie wiem, jak pani sobie z tym radzi.

– Tak samo jak pan. To jest moja praca.

– Człowiek się zastanawia, czy w ogóle powinien mieć dzieci, prawda? Wie pani, niektórzy faceci z naszego wydziału nigdy nie spuszczają z oka swoich dzieci. Za dużo widzieli, żeby czuć się bezpiecznie. Przypuszczalnie będę myślał tak samo, jak moje dziecko…

– Dam panu znać, jak zadzwonią z Quantico – przerwał mu Joe. – Eve musi wracać do pracy.

Joe wyraźnie dał Charliemu do zrozumienia, żeby sobie poszedł, bo nie podobała mu się jego nieprzemyślana wypowiedź. Znów chciał ją chronić – pomyślała Eve.

– Jasne, już idę – odparł Charlie, podchodząc do drzwi. – Będę wdzięczny. Do zobaczenia.

– Nie musiałeś go wyrzucać – zauważyła Eve. – Nie miał nic złego na myśli.

– Za dużo gada.

– Jest bardzo młody. Lubię go. – Odwróciła się z powrotem do postumentu. – Pewno niczego nie znajdą przez te poszukiwania komputerowe. Nie złapali faceta od ponad dziesięciu lat.

– Najwyższy czas, żeby się wzięli do roboty. – Joe usiadł na kanapie i wziął książkę. – Daję ci jeszcze godzinę, a potem robisz przerwę na kolację. Bez dyskusji.

– Zobaczymy.

– Bez dyskusji.

Eve rzuciła na niego okiem. Sprawiał wrażenie przedmiotu, którego nie da się ruszyć z miejsca.

A niech mu tam! Przedmiot, którego nie da się ruszyć, może być prawdziwą pociechą w zmiennym świecie.

– Dobrze, bez dyskusji.

Logan zadzwonił, kiedy Eve jadła kolację.

– Odebrałem obie twoje wiadomości. Kręciłem się po wyspie, zamykając interes. Jutro odlatuję do Monterey.

– Nie mówiłeś mi, że wyjeżdżasz z wyspy.

– Już nie jest tu tak jak dawniej. Pora wracać do prawdziwego świata. – Logan umilkł na moment. – Zajmujesz się tą czaszką?

– Nie tej dziewczynki. Małego chłopca.

– Powiedziałaś, że będziesz rekonstruować… Dlaczego tam jesteś?

– Tak się złożyło.

– Nie mówisz mi wszystkiego. Cholera! Nie mówisz mi niczego.

Eve doskonale wiedziała, że gdyby mu opowiedziała o wydarzeniach ostatnich dni, natychmiast by do niej przyjechał.

– Dostanę czaszkę tej dziewczynki. Najpierw muszę się zająć chłopcem.

Cisza.

– Nie podoba mi się to. Za dużo przede mną ukrywasz. Jeszcze dziś wieczorem lecę do Monterey. Zadzwonię do ciebie zaraz po przyjeździe.

– To cudownie, że chcesz mi pomóc, Loganie, ale tym razem nic nie możesz zrobić.

– Zobaczymy – powiedział krótko i odłożył słuchawkę.

– Wybiera się tutaj? – spytał Joe.

– Postaram się go powstrzymać. Nie chcę, żeby był w pobliżu mordercy.

Joe zmarszczył czoło.

– Nie jestem zachwycony twoją troską o Logana.

– Pech. Logan jest wspaniałym człowiekiem i przyjacielem. Zawsze troszczę się o przyjaciół. – Spojrzała mu prosto w oczy. – Ty też, prawda, Joe?

Skrzywił się.

– Punkt dla ciebie. Chcesz deser? – zmienił temat. – Mamy lody.

O ósmej wieczorem telefon Eve znów zadzwonił.

Eve znieruchomiała. Jej telefon, nie telefon w domu Joego. To mogła być matka. Albo jeszcze raz Logan. Niekoniecznie ten potwór.

Joe podniósł telefon, który Eve, po rozmowie z Loganem, położyła na stoliku do kawy.

– Chcesz, żebym odebrał?

– Nie, daj mi. – Nacisnęła na guzik. – Halo?

– Bonnie czeka, żebyś po nią przyszła. Eve zacisnęła dłoń na telefonie.

– Bzdura.

– Po tylu latach szukania jesteś bardzo blisko. Szkoda, że rezygnujesz. Skończyłaś już z czaszką chłopca?

– Skąd wiesz, że…

– Cały czas cię obserwuję. W końcu jestem osobą zainteresowaną. Czy nie czułaś, że stoję ci za plecami, przyglądam się, jak pracujesz nad czaszką?

– Nie.

– Powinnaś czuć moją obecność. To przyjdzie. Który to chłopiec?

– Dlaczego miałabym ci mówić?

– Nieważne. Z trudem ich sobie przypominam. Dwa małe, przestraszone ptaszki, jakich wiele. Nie takie jak twoja Bonnie. Ona nigdy…

– Ty draniu! Z pewnością bałbyś się kogokolwiek zabić. Skradasz się w ciemnościach, podglądasz, podsłuchujesz, dzwonisz i się nie przedstawiasz, grozisz i próbujesz…

– Przeszkadza ci, że się nie przedstawiłem? Jeśli chcesz, możesz mówić do mnie „Don”. Imię nie jest ważne. Róża nazwana inaczej pachniałaby…

– Jedyne, co mi przeszkadza, to twoje przekonanie, że mógłbyś mnie przestraszyć tymi żałosnymi sztuczkami.

– Chcesz mnie wyprowadzić z równowagi. – Roześmiał się wesoło. – I chyba ci się udało. Jak przyjemnie! To dowód, że słusznie cię wybrałem.

– Czy prześladowałeś tych biednych ludzi z Talladegi, nim ich zabiłeś?

– Nie, to byłoby nierozsądne, a ja wtedy postępowałem racjonalnie.

– A teraz?

– Chętnie ryzykuję, żeby życie było bardziej interesujące. To musiało kiedyś nastąpić.

– Dlaczego wybrałeś akurat mnie?

– Potrzebne mi jest coś, co mnie oczyści. Gdy tylko zobaczyłem w gazecie twoje zdjęcie, wiedziałem, że to będziesz ty. Przyglądałem się twojej twarzy i widziałem w niej wszystkie emocje i cierpienia, jakie się w tobie kłębią. Jeśli się odpowiednio podgrzeje uczucia, wybuchną. Czy możesz sobie wyobrazić, jakie to będzie przeżycie dla nas obojga?

– Jesteś szaleńcem.

– Bardzo możliwe. Według twoich reguł. Nauka poszła znacznie do przodu w badaniach nad umysłem mordercy. Zna przyczyny, wstępne znaki i sposoby, jakimi usprawiedliwiamy zabójstwa.

– Czym je usprawiedliwiasz?

– Niczym. Przyjemność jest dostatecznym usprawiedliwieniem. Niedawno słyszałem, że w ciągu ostatnich dziesięciu lat liczba przypadkowych zabójstw dokonywanych dla samej przyjemności zabijania wzrosła o dwadzieścia pięć procent. Ja zacząłem znacznie wcześniej. Wygląda na to, że społeczeństwo wreszcie zaczyna mnie doganiać, prawda? Może wszyscy powoli stajecie się szaleńcami?

– Bzdura.

– To dlaczego pozwalacie mi dalej zabijać? Czy nie sądzisz, że może w gruncie rzeczy nigdy nie utraciliśmy naszych pierwotnych instynktów? Pożądamy krwi w poszukiwaniu władzy. Może w głębi ducha wszyscy chcieliby być tacy jak ja. Nigdy nie chciałaś polować, zasadzać się na ofiarę?

– Nie.

– Kiedyś zechcesz. Spytaj Quinna, jakie to uczucie. On jest myśliwym. Ma instynkt. Spytaj go, czy serce bije mu szybciej, gdy zbliża się pora zabijania.

– Joe nie jest taki jak ty. Nikt taki nie jest.

– Dziękuję, uważam to za komplement. Muszę już kończyć. Chciałem ponowić kontakt. Najważniejsze, żebyśmy się dobrze poznali. Nie będziesz się bała czegoś nieznanego.

– Nie boję się ciebie.

– Zaczniesz się bać. Ale najwyraźniej muszę jeszcze nad tym popracować. Nie ma problemu. I tak bym to zrobił. – Przerwał. – Bonnie tęskni za tobą. Powinnyście naprawdę być razem. – Wyłączył się.

Eve poczuła ogromny ból. Cholerny potwór nie mógł sobie darować tej ostatniej uwagi. Nacisnęła na guzik i spojrzała na Joego.

– Chciał ponowić kontakt. Drań chce, żebym się go bała.

– Udawaj, że się boisz. Nie prowokuj go, Eve.

– Jeszcze czego!

Joe lekko się uśmiechnął.

– Wciąż próbuję cię przekonać. Dowiedziałaś się czegoś, co moglibyśmy wykorzystać?

– Powiedział, że ma na imię Don. Zabija od dawna, znacznie dłużej niż dziesięć lat, i robi to wyłącznie dla przyjemności. Analizuje swój charakter i świat, który go otacza. Jest tak sprytny, jak podejrzewaliśmy. – Odwróciła się do postumentu. – Zapisz to wszystko i przekaż Spiro, dobrze? Muszę wracać do pracy.

– Nic by ci się nie stało, gdybyś zrobiła sobie przerwę.

– Właśnie że by się stało – rzuciła ze złością. – Nie pozwolę, żeby ten sukinsyn mnie dekoncentrował. Chce mnie kontrolować, ale ja mu na to nie pozwolę. Nie dam mu niczego.

Z drżącymi lekko rękami stała przed postumentem z czaszką. Musi mieć pewne dłonie do ostatecznej rzeźby twarzy. Nic nie może jej w tym przeszkodzić. Musi być chłodna i opanowana. Obojętna.

Czy nie czułaś, że stoję ci za plecami, przyglądam się, jak pracujesz nad czaszką?

Powstrzymała się przed odwróceniem głowy. Nikt nie stał jej za plecami. Nikt oprócz Joego.

Jeśli pozwoli, żeby Don wpływał na nią, zapładniając jej wyobraźnię, będzie to jego zwycięstwo. Należy się go pozbyć. Myśleć jedynie o małym chłopcu, a nie o potworze, który go zabił.

Trzeba sprowadzić chłopca do domu.

Powolnymi, pewnymi ruchami zaczęła modelować twarz.

Była silniejsza, niż Don się spodziewał.

Poczuł przyjemne podniecenie. Przy niej się rozwinie i zapracuje na każdą odrobinę emocji, jaką z niej wyssie.

Tak naprawdę wcale go to nie dziwiło. Był przygotowany. Cieszył się. Będzie musiał sięgnąć głębiej, żeby nią wstrząsnąć.

Miał już nawet pomysł, jak tego dokonać.

Włączył silnik, wycofał się z parkingu przy sklepie i pojechał z powrotem do Atlanty.

Загрузка...